Wszystko inaczej

Harry Potter - J. K. Rowling
M/M
G
Wszystko inaczej
All Chapters Forward

Chapter 2

Severus Snape nigdy nie określiłby się mianem człowieka przesadnie familijnego. Własnych rodziców nie darzył specjalnie wielkim uczuciem, a osób bliskich w zasadzie nie posiadał. Prawdziwie i rzetelnie zakochany był raz w życiu, ale dziewczyna, którą kochał, umarła. Miał też jednego powiedzmy-przyjaciela, obecnie pozostającego w stanie na wpół wegetatywnym pod opieką specjalistów od urazów magicznych w szpitalu Świętego Mungo. Z obu tych relacji pozostało związanych z nim pośrednio dwoje dzieci, który to fakt był przez Severusa w miarę możliwości lekceważony i spychany w podświadomość tak często, jak tylko było to możliwe.

 

Czasami nie było, a Draco Malfoy, jako jednostka wybitnie angażująca, zdecydowanie nie pozwalał odstawić się na boczny tor. Severus z rozpaczą zerknął przez ramię na swojego chrześniaka i po raz kolejny pomyślał, że nic, co mierzy trochę ponad sto centymetrów i ma trochę ponad pięć lat, nie powinno być nawet w jednej trzeciej tak absorbujące.

 

- Mówiłem ci, żebyś nie dotykał niczego, co może się potłuc! - warknął, kolejny raz wyprowadzony z równowagi dźwiękiem tłuczonego szkła. Jednocześnie nie odrywał wzroku od probówki, w jednej ręce trzymając szczypce do tygla, a w drugiej aplikator z eliksirem. - Co twojej matce wpadło do głowy, żeby cię tu zostawić, nie mam pojęcia. Która godzina? - zapytał, mając nadzieję, że Narcyza wróci, zanim on oszaleje, albo, rozkojarzony, wysadzi w powietrze swoją pracownię i ich obu na dodatek.

 

- Wpół do komina – otrzymał zwięzłą odpowiedź i jego ręka, w której trzymał buteleczkę z eliksirem, istotnie nieco drgnęła. Podobnie jak kącik ust, uniesiony w uśmiechu.

 

- To głupia odpowiedź, na dodatek niegodna dobrze wychowanego dziecka – upomniał chłopca, ostrożnie umieszczając gotowy eliksir na półce i machnięciem różdżki czyszcząc bulgoczący jeszcze w tle kociołek z zawartości.

 

- To może źle mnie wychowujesz. - Oczy Draco rozbłysły, kiedy spojrzał na różdżkę. - Daj mi! Też chcę porobić czary!

 

- Prędzej zaproszę do tańca Syriusza Blacka, niż pozwolę wymachiwać różdżką komuś, kto ledwie sięga głową ponad stół w moim laboratorium. Spójrz tutaj. - Severus wyczarował dużą tarczę zegara, wskazując różdżką godzinę dziewiątą. - Znasz przecież tę cyfrę. Mówiąc jej nazwę, mówisz tym samym, jaka jest godzina. Więc?

 

- Późna – zawyrokował Draco, przebiegając prosto przez wyczarowany w powietrzu zegar i obejmując Severusa w pasie. - Pójdziemy pogonić pawie w ogrodzie?

 

Na wrota Azkabanu. Severus spojrzał nieco bezradnie w szare oczy chrześniaka i zganił sam siebie, bo nawet sobie nie uświadomił, że zamiast strofować dziecko, pogłaskał miękkim ruchem jego jasne włosy.

 

- Nie będziemy gonić pawi – powiedział, starając się nadać swojemu głosowi odpowiednio surowe brzmienie. - Zamiast tego możesz usiąść spokojnie i poczytać książkę. Masz tyle interesujących książek, że ja na twoim miejscu czytałbym całymi dniami.

 

- Szkoda, że nie jesteś na moim miejscu – powiedział ze szczerym żalem Draco. - Ja bym się chętnie zamienił. Mógłbym wtedy być na twoim. I czarować. I w ogóle. O, mama wraca! - zawołał, gdy usłyszał dochodzący z przylegającej do pracowni sypialni trzask kominka. Pobiegł tam od razu, a Severus, w znacznie spokojniejszym tempie, podążył za nim.

 

Narcyza, mimo że przebyła właśnie podróż za pomocą sieci Fiuu i dosłownie wyszła z kominka, nie miała na sobie nawet odrobiny popiołu. Jej jasne włosy były lśniące, fryzura nieskazitelna, a elegancka suknia była w swoim przepychu zupełnie nie na miejscu w skromnie umeblowanej, ponurej sypialni Severusa.

 

- Draco. - Przywitała się z synem, pochylając nad nim, całując w policzek i przygładzając mu ręką rozwichrzone włosy. Jej surowa postawa trochę złagodniała, a w oczach pojawiła się odrobina starannie ukrywanej czułości, gdy patrzyła na dziecko. - Nie sprawiałeś kłopotu Severusowi? Byłeś grzeczny?

 

- Ja tak, ale on nie. Nie pozwolił mi straszyć pawi – wyznał naburmuszony chłopiec i Narcyza prawie się uśmiechnęła. Severus przyglądał się jej, krzyżując ręce na piersi. Pamiętał ją ze szkoły i już wtedy była taka poważna. Zawsze sumienna, pełna taktu, cicha i wiecznie za kimś podążająca. Najpierw za Bellatrix, bo z sióstr Black to Bellatrix była tą bardziej śmiałą i przebojową; a potem za Lucjuszem Malfoyem, z którym zaręczyła się – a właściwie została zaręczona przez rodziców swoich i jego. Ród Blacków zmagał się wtedy z wizerunkowym skandalem: dziedzic Syriusz Black gwizdnął na wszystkie powinności i przywileje, uciekając z domu i prowadzając się w towarzystwie szlam, mugoli i wilkołaka na dodatek. Severus stłumił niestosowne rozbawienie, kiedy pomyślał, że wszystko zmieniło się o sto osiemdziesiąt stopni i teraz prowadzanie się przeklętego Blacka z wilkołakiem jest znacznie bardziej akceptowalne społecznie, niż to, że mąż Narcyzy przebywa na oddziale dla obłąkanych, bo czystość krwi za wiele dla niego znaczyła.

 

Zaiste, wszystko było inaczej.

 

- Jak miewa się Lucjusz? - spytał, wykorzystując chwilę, w której Draco pobiegł po swoje rysunki, które chciał pokazać matce.

 

- Jest doskonale stabilny. Nie wiem, czy mnie rozpoznaje. Nie wiem nawet czy sam wie, kim jest. Nie pyta o Dracona, w ogóle mało mówi.

 

- A magomedycy?

 

- Nie rokują żadnej poprawy. Jego stan pozostanie bez zmian, a w najgorszym przypadku jeszcze się pogorszy. Przestanie być zdolny do jakiejkolwiek samodzielnej egzystencji, pogrąży się w otępieniu i do końca życia będzie wymagał opieki, bez kontaktu ze światem zewnętrznym. Severusie, co ja mam zrobić? Oni go tam nawet nie chcą – wyrzuciła z siebie Narcyza, na chwilę tracąc całe opanowanie i podnosząc na niego pełne strachu i gniewu oczy. - Na każdym kroku przypomina się mi, że jest śmierciożercą i jego miejsce jest w Azkabanie, a nie na oddziale, gdzie przebywa z ludźmi, którzy kiedyś ucierpieli bo byli torturowani przez takich jak on. Poczułam taką ulgę, kiedy ten okropny proces się skończył, ale on niczego nie zmienił. Nadal wszyscy widzą w nim tylko zwolennika Czarnego Pana.

 

- Nie jest to pozbawione podstaw – powiedział Severus sucho. - Oboje dobrze wiemy, że Lucjusz zgodził się twierdzić, że był zmuszony do pozostanie wiernym Czarnemu Panu przez użycie Imperium, bo to uratowało od Azkabanu nie tylko jego, ale i ciebie, a tak naprawdę? Wierzy we wszystko, o co walczyli. O czystość krwi. O zakaz mieszania się z mugolami. O rygorystyczną separację społeczności czarodziejskiej i czystkę tej społeczności ze wszelkiego rodzaju szlam i mieszańców półkrwi.

 

- Niełatwo jest zapomnieć o wszystkim, czego cię nauczono – powiedziała Narcyza z goryczą. - A w naszych rodzinach tak właśnie byliśmy wychowani. I nikt nie miał tego za karygodne.

 

- To nie do końca jest prawda – sprzeciwił się Severus, krzywiąc z niesmakiem. - Nawet ten dureń Syriusz Black był w stanie sprzeciwić się indoktrynacji rodziny… a z tego co wiem, jego rodzice byli jeszcze bardziej kategoryczni w swoich przekonaniach, niż twoi.

 

- Czy ty właśnie postawiłeś za przykład Syriusza Blacka? Świat istotnie stanął na głowie.

 

- I wierz mi, że każdy milimetr mojego ciała sprzeciwia się peanom na cześć tego półgłówka, ale trzeba mu przyznać, że potrafił wyrwać się ze schematu. Nawiązując zaś do tematu, czy przemyślałaś moją propozycję?

 

Severus starannie usunął ze swojego głosu najdrobniejszy ślad emocji. Miał nadzieję – naprawdę, ze względu na chłopca, za którego czuł się odpowiedzialny – że Narcyza podejmie właściwą decyzję. Była tak oporna, kiedy przekonywał ją, by pojednała się z Andromedą, a to była jej rodzona siostra! Początkowo, gdy zaproponował jej, by Draco spędził trochę czasu z Harrym Potterem, roześmiała się, jakby ta myśl była wyjątkowo niedorzeczna. Kiedy dotarło do niej, że Severus mówi jak najbardziej poważne, zaprotestowała gwałtownie i wiele wysiłku wymagało od niego przekonanie jej, że byłoby dobrze zachować poprawne stosunki z tymi ludźmi, jedynymi, na których pomoc i życzliwość mogła w ogóle liczyć.

 

Na brodę Merlina, a przecież Andromeda była niechętna temu pomysłowi nawet wierząc, że pochodzi on od jej siostry i że Narcyza istotnie pragnie się pojednać. Wolał nie myśleć nawet, co powiedziałby ten przeklęty Black, gdyby dowiedział się, że Narcyza wcale nie jest strapiona i pełna skruchy i że chce nawiązać z nim kontakt jeszcze mniej, niż on sam.

 

- Nie wiem, jak możesz sugerować, że powinnam wysłać do nich Dracona. Mój kuzyn jest zdrajcą krwi, a jeszcze ten… wilkołak. - Narcyza z odrazą wykrzywiła swe piękne wargi i Severus naprawdę zapragnął nią potrząsnąć, albo potraktować ją jakąś klątwą, żeby choć trochę wyrwać z tego pełnego uporu przekonania o słuszności własnych (błędnych) poglądów, w jakim tkwiła.

 

Gdyby nie Draco, już dawno by odpuścił i pozwolił nazwisku Malfoy okryć się hańbą, na jaką zasługiwało. Lucjusz zawsze czuł się lepszy tylko dlatego, że wywodził się z rodu czystokrwistych i nigdy nie z tym nie ukrywał, choć po wojnie miał dość rozsądku, by się z tym nie obnosić, ale Narcyza…

 

- Ja bym chciał odwiedzić tego Harry’ego – odezwał się w tym momencie Draco i oboje spojrzeli na niego ze zmieszaniem. Jak długo stał w progu? Ile słyszał? Oby nie za wiele. - I chcę zobaczyć wilkołaka, jeszcze nigdy żadnego nie widziałem!

 

Severus wyobraził sobie minę Blacka, jak usłyszy tę deklarację i aż się wzdrygnął.

 

***

 

Ostatecznie Narcyza zgodziła się na to, by Draco towarzyszył Severusowi w odwiedzinach u Blacków, chociaż sama stanowczo odmówiła takiej eskapady. Severus był nawet zadowolony z tego powodu; dobrze wiedział, że Black miał ochotę na to spotkanie jeszcze mniejszą, niż ona. Sam fakt, że się nie sprzeciwiał, wprawiał Severusa w potężne zdumienie i nie mógł powstrzymać irytacji na myśl o Narcyzie, jej przeklętej, źle ulokowanej dumie i przerośniętym ego Lucjusza. Czy naprawdę nie zdawali sobie sprawy z tego, że po upadku Czarnego Pana o pewnych rzeczach myśleć może i można, ale mówić o nich na pewno już nie wypada?

 

- Posłuchaj – zwrócił się do dziecka, odruchowo poprawiając mu włosy choć po zabiegach Narcyzy mały i tak wyglądał bardziej na porcelanową figurkę, niż normalnego, żywego chłopca. - Ludzie, do których jedziemy z wizytą są inni od tych, których do tej pory spotykałeś. I jakkolwiek nie byłbyś czymś zaskoczony, albo coś byłoby „inaczej” niż u ciebie w domu, niegrzecznie jest to komentować. Obserwuj, myśl, ale swoje przemyślenia zachowaj dla siebie. I, na Salazara, nawet się nie waż zaczynać tematu wilkołaków.

 

- Dlaczego? - zapytał Draco ciekawie. - To coś złego?

 

Severus odchrząknął. Jakim sposobem dziecko takich rodziców jeszcze nie było całkiem przesiąknięte ich wpływem? Być może ten mały miał więcej wspólnego ze swoim kuzynem Blackiem, niż Syriusz chciałby to przyznać. Na pewno nie miał problemu z myśleniem inaczej, niż otoczenie.

 

- Możesz sprawić komuś przykrość takim pytaniem – odpowiedział w końcu wymijająco. - Przecież jak ktoś jest gruby, nie poruszasz tematu jego wagi.

 

- Czyli to coś złego, skoro taktowniej o tym nie wspominać? - Draco rozumował logicznie i Severus jęknął wewnętrznie, bo coś mu źle szły te tłumaczenia. Zdecydowanie nie miał podejścia do dzieci, ani zdolności pedagogicznych. Łatwiej było uczyć je eliksirów, niż zasad funkcjonowania w społeczeństwie.

 

- To, że ktoś jest wilkołakiem, to po pierwsze nie jego wina, a po drugie, jeśli jest dobrym człowiekiem i dba o to, by nie robić nikomu krzywdy, nie ma w tym nic złego – ułożył w końcu możliwie najprostszą odpowiedź i aż sam się zdziwił, bo dotąd nawet nie pomyślał w ten sposób. A, owszem, mimo swojej… dolegliwości, Lupin był jednym z nielicznych ludzi, jakich nie miał ochoty przekląć, gdy był zmuszony przebywać z nim dłużej niż kwadrans. Zdumiewające.

 

Severus wciąż jeszcze był nieco zmieszany własną indolencją (i zirytowany tym, że go to w ogóle obchodzi), kiedy Lupin pojawił się na ścieżce, prowadzącej do miejsca, w jakie przeniósł ich świstoklik. Uśmiechnął się uprzejmie i uniósł rękę w powitalnym geście. Severus usłyszał, jak Draco gwałtownie wciąga powietrze i skarcił go wzrokiem, gotów kolejny raz upomnieć, by nawet nie ważył się komentować, ale chłopiec milczał. Wpatrywał się tylko wielkimi, okrągłymi oczami w nadchodzącego mężczyznę i jego pokrytą bliznami twarz. Dłonie i przedramiona też miał poznaczone kreskami blizn. Draco cichutko westchnął, choć na szczęście wciąż się nie odzywał.

 

- Lupin – przywitał się Snape. Minęły cztery lata, odkąd widzieli się po raz ostatni. Z fachowym zainteresowaniem ocenił ogólny stan wilkołaka, brak charakterystycznej dla niego bladości, zdrowy wygląd cery, blask zwykle zmatowiałych oczu i z zadowoleniem skinął głową. - Widzę, że pobyt na angielskiej wsi ci służy.

 

- Dzień dobry, Severusie. Powiedziałbym, że klimat angielskiej wsi służy mi dobrze, ale jeszcze lepiej działa twój eliksir. Raz jeszcze dziękuję ci, że go dla mnie warzysz. Przemiany są dzięki niemu o wiele mniej bolesne i cały czas zachowuję świadomość. Nie jestem w stanie słowami wyrazić, jak wiele dla mnie znaczy ta kontrola. A ty musisz być Draconem – dodał, uśmiechając się do onieśmielonego chłopca, kryjącego się za Severusem. - Witaj, jestem Remus Lupin.

 

- Lupine znaczy wilczy. - Draco z przejęcia ledwie mówił i Severus z frustracją ścisnął dwoma palcami nos u nasady. Czuł, że ten dzień przyprawi go o porządny ból głowy. Kiedy było trzeba, jego chrześniak nie znał się na wskazówkach zegara, a gdy wskazanym było jego milczenie, nagle błyskawicznie kojarzył fakty. - To ty jesteś tym wilkołakiem – dodał i Severus już miał go ostro zrugać. Ale spokój Lupina nawet nie zachwiał się w obliczu trudnego tematu.

 

- Tak – powiedział tylko, wciąż z uśmiechem. - Czy to jakiś problem, Draco?

 

Chwila ciszy. Severus nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, że wstrzymał oddech, wpatrując się w skupioną buzię Draco. W zaledwie chwilę później chłopiec potrząsnął głową.

 

- Nie – zdecydował.

 

Severus odetchnął. Lupin wciąż się uśmiechał.

Niewygodnego tematu jakby nagle nie było.

 

***

 

Po dotarciu na miejsce wszyscy trzej byli raczej milczący, choć każdy z innego powodu. Severus zbierał siły, bo każda uncja skupienia była mu potrzebna, gdy w perspektywie majaczyło całe długie popołudnie spędzone z Syriuszem Blackiem, uwagę Lupina pochłaniało prowadzenie samochodu, który co jakiś czas nagle znikał (Severus uparcie ignorował to, że przeklęty wóz był najwyraźniej zaczarowany, bo o ile było mu wiadomo, to zwykłe samochody co jakiś czas nie podlatywały o kilka centymetrów w górę), zaś Draco siedział w foteliku na tylnym siedzeniu i z fascynacją przyglądał się wnętrzu auta. Najwyraźniej właśnie zostało jego nową, ulubioną zabawką i Severus parsknął zduszonym śmiechem, kiedy wyobraził sobie, jak Narcyza reaguje na rozkaz, by sobie takie kupili. Lupin rzucił mu pytające spojrzenie.

 

- Pomyślałeś o czymś zabawnym, Severusie? - zapytał grzecznie, ale jakiś psotny błysk w jego oczach powiedział Severusowi, że cholerny wilkołak dobrze wie, że on wie, że nie jadą normalnym wozem.

 

- Jak cieszę się z tego, że już jesteśmy na miejscu – odparł tylko gładko i Lupin puścił mu oko. Severus był prawie pod wrażeniem. Remus Lupin miał poczucie humoru! Jego własny humor zniknął zaś w chwili, w której wysiadł z samochodu, wyciągając z fotelika też Draco.

 

Dom, przed którym stali, był z wielką pompą i zupełnie ostentacyjnie udekorowany kolorami Gryffindoru, złotem i purpurą. Severus nienawidził kolorów Gryffindoru i od tej feerii barw robiło mu się niedobrze. Lupin obrzucił dom krótkim spojrzeniem i westchnął.

 

- Widzę, że Black nas niecierpliwie wygląda – skomentował Severus cierpko. - A gdzież to jest on sam?

 

Na ustawionej przy werandzie drewnianej huśtawce siedział grzecznie ciemnowłosy chłopczyk, a obok niego leżał na podłodze wielki, czarny pies. Blacka nigdzie nie było widać.

 

Severus miał do powiedzenia miliard rzeczy na temat braku blackowej odpowiedzialności, gdy nagle czarna bestia na ich widok szczeknęła kilka razy. Zmarszczył brwi, bo ten dźwięk brzmiał zdumiewająco znajomo, przywołując dalekie echo śmiechu, którego żywiołowo nienawidził przez całe siedem lat spędzonych w Hogwarcie, bo zwykle tym śmiechem śmiano się właśnie z niego. Czarny pies zrobił kilka kroków w ich stronę. Severus nieświadomie zacisnął palce na różdżce.

 

- Pilnuj swojego kundla, Lupin – warknął, przesuwając się tak, by stanąć między olbrzymim psem a Draco. - Jeśli choćby kłapnie na niego zębami, to przysięgam, że przerobię go na mielonkę.

 

- Łapa nie zrobi Draco krzywdy. Lubi dzieci – zapewnił Lupin. Podrapał psa za uchem i kazał mu iść po Syriusza. A ten cholerny kundel, jakby go rozumiał, zniknął gdzieś za domem – i w chwilę później nadszedł z tej samej strony Syriusz we własnej osobie. Z huśtawki zsunął się też ciemnowłosy chłopiec i gdy podszedł do Syriusza, ufnie wziął go za rękę, przyglądając się gościom zielonymi oczami, na widok których Severusa zakłuło serce.

 

To były oczy Lily. Chłopak mógł wyglądać jak miniatura pieprzonego Jamesa Pottera, ale te zielone oczy odziedziczył po swojej matce i Severus nie mógł od nich oderwać wzroku.

 

- Przywitaj się z gośćmi, Harry. - Głos Lupina wyrwał go z oszołomienia, gdy mężczyzna wyciągnął rękę do chłopca, a ten, nie puszczając na razie dłoni Blacka, chwycił też rękę wilkołaka. Obaj z Draco mierzyli się wzrokiem, wyraźnie zaciekawieni. W końcu mały Potter uznał, że oględziny wypadły pozytywnie, bo wysunął rączkę z dłoni Blacka, zamiast tego podając mu rękę Lupina; Severus prychnął nieelegancko, kiedy ci dwaj nagle dostrzegli, że się trzymają za ręce i zaczerwienili jak zakochane nastolatki. Na Salazara, oglądanie gryfońskich zalotów zawsze było nie do zniesienia. Z niesmakiem odwrócił wzrok.

 

- Jestem Harry Black. - Potter, jako ten bardziej brawurowy, przywitał się z drugim chłopcem. Wyraźnie było widać, że ktoś w jego wieku i na poziomie jego wzroku interesuje go znacznie bardziej, niż kolejny nudny dorosły i Severusowi ulżyło, gdy te zielone oczy skupiły się na czymś innym.

 

- Draco Malfoy. - Draco zdecydował się w końcu wyjść zza jego nogi i z pewną nieufnością, pokonywaną przez ciekawość, przyglądał się Harry’emu. Nie widywał do tej pory zbyt wielu dzieci, bo Narcyza uczyła go w domu – a ich dom nie był obecnie chętnie odwiedzany przez kogokolwiek. Właściwie byli i tacy, którzy chętnie by dom ten spalili. Najlepiej z mieszkańcami w środku. Wielu twierdziło, że taki jest odpowiedni los dla rodzin śmierciożerców.

 

A tu dwóch małych chłopców z zupełnie innych biegunów stało naprzeciwko siebie i od tej chwili mogło zależeć tak wiele, choć żaden z nich nie zdawał sobie z tego sprawy.

 

Harry uśmiechnął się. Draco niepewnie odwzajemnił ten uśmiech.

 

- Chcesz zobaczyć alpaki? - zaproponował Harry. Draco spojrzał pytająco na Severusa, który uniósł brwi. Alpaki, do licha?

 

- Kiedy się tu przenieśliśmy, okazało się, że poprzedni właściciele mieli hodowlę alpak – wyjaśnił Lupin. - Dwa zwierzęta musiały się odłączyć od reszty, kryły się w lasach. Harry’emu tak się spodobały, że postanowiliśmy się nimi zająć. Mają wybieg z tyłu za domem. Nie są niebezpieczne.

 

- Możesz iść – zgodził się więc Severus i Draco pobiegł za małym Potterem.

 

Dorośli patrzyli za nimi, jakby zaskoczeni. To było natychmiastowe porozumienie między dwojgiem tak różnych dzieci i poszło tak dobrze, że chyba każdy nich trzech mimowolnie myślał o tym, jak poznali się oni. I jak bardzo nienawidzili wtedy siebie nawzajem.

 

- Severusie, napijesz się czegoś? - zaproponował Lupin, który puścił w końcu rękę Blacka i usiłował wyglądać na opanowanego, choć wciąż miał ślady rumieńca na policzkach, na co Black patrzył jak zachwycony idiota, jakim niewątpliwie był. - Herbaty? Kawy? Może coś mocniejszego?

 

- Tak, Severusie, co możemy ci zaproponować? - podjął Black i Severus zmroził go wzrokiem. Nie, żeby Black się tym przejął, wyszczerzył tylko zęby, zasalutował mu niedbale i wszedł do domu, z którego zaraz dobiegły dźwięki stukającego o blat szkła i gwizd czajnika. Severus nie miał najmniejszej ochoty wchodzić do środka: znając Blacka, pewnie spróbowałby przypadkiem zrzucić mu cegłę na głowę, a po drugie wolał mieć Draco na oku. Zawahał się, spoglądając za chrześniakiem.

 

- Teren wokół domu jest otoczony zaklęciem tarczy – uspokoił go Lupin, który wydawał się dobrze rozumieć jego niepokój. - Nie dostanie się tu nikt bez naszej wiedzy i zgody, zaś nad bezpieczeństwem chłopców czuwa skrzat domowy.

 

- A więc macie skrzata?

 

- To skrzat Blacków, Stworek. Przyszedł, że tak powiem, razem z domem rodzinnym Syriusza. Syriusz początkowo był wobec niego bardzo podejrzliwy, zresztą z wzajemnością – skrzat był bardzo oddany jego matce, więc stale mruczał pod nosem coś o szlamach i zdrajcach czystej krwi – ale kiedy dowiedział się, że istnieje inny dziedzic Blacków i że to właśnie on, Stworek, ma otoczyć go opieką, kompletnie oszalał na punkcie Harry’ego. Został najlepszą niańką, jaką moglibyśmy sobie tylko wymarzyć. Bardzo zaprzyjaźnili się z Harrym.

 

Severus zmilczał te rewelacje. Dziedzic Blacków i Potterów zaprzyjaźniony ze skrzatem domowym, wychowywany przez wilkołaka i naznaczony przez samego Czarnego Pana. Doprawdy, co mogło pójść nie tak?

 

- Do tego Stworek dba o dom, jest naprawdę ogromną pomocą. Ale największe baczenie ma na Harry’ego, więc możesz być spokojny o chłopców. Nie pozwoli, by coś im zagroziło. Albo gdyby to oni mogli zagrozić sobie. Ostatnio Harry najwyraźniej chciał wypróbować, jakby to było dosiąść jednorożca, bo kiedy Stworek nas zawiadomił, jedna z alpak miała już róg i skrzydła. Ale możemy usiąść na werandzie, jeśli wolisz.

 

- Wolę. - Severus zmarszczył brwi, słysząc o pokazach magii, serwowanych przez małego Pottera. - Dzieciak dysponuje taką mocą? W tak młodym wieku?

 

- Kiedy był młodszy często śniły mu się koszmary. Którejś nocy mało brakowało, a byłby spalił dom. - Lupin machnął różdżką i transmutował drewnianą huśtawkę z werandy w stół i trzy krzesła. Zanim jeszcze zdążyli usiąść, z domu w dość nieporządnym szyku wyleciała taca z filiżankami kawy, butelką jakiegoś trunku i dzbankiem soku. Severus w ostatniej chwili powstrzymał szarżę pojemnika z lodem tuż przed swoją twarzą.

 

- Ups, wybacz, Severusie – wymruczał Black, który pojawił się tuż za napojami, lewitując niedbale paterę z ciastem. Severus na chwilę zacisnął szczęki i policzył do dziesięciu.

 

- Nie ma sprawy, Syriuszu – odparł słodko i uśmiechnął złośliwie, kiedy cholerny Black zakrztusił się ciasteczkiem.

 

- Dobra, niech ci będzie, zostańmy przy nazwiskach, to było zbyt dziwaczne – stęknął Black, gdy Lupin walnął go w plecy. - Dzięki, Moony, od razu lepiej. A więc mówiłeś mu o Harrym? Szczerze? Jeszcze nigdy nie spotkałem się z tak silną magią u tak młodego czarodzieja.

 

- I podejrzewacie, że to może mieć coś wspólnego z Czarnym Panem. - Severus odruchowo machnął swoją różdżką nad kawą, sprawdzając ją przezornie i ignorując prychnięcie Blacka. - Wybacz, Black, powodowany złymi doświadczeniami z przeszłości wolę się upewnić, że mnie nie otrujesz.

 

- To tylko kawa, paranoiku. - Black ostentacyjnie sięgnął po drugą z filiżanek i wypił kilka łyków. - Jakbym chciał cię otruć, nie robiłbym tego na progu swojego domu. I, owszem, przeszło mi przez myśl, że dobry, stary Voldi może mieć z tym wszystkim coś wspólnego – dodał, pochmurniejąc. - Niby siedzi cicho i niby wszyscy myślą, że zniknął na dobre, ale…

 

- Czarny Pan nie umarł. - Severus niezręcznym, niecierpliwym gestem potarł lewe przedramię. Mroczny znak wciąż tam był, milczący, niemy, ale wciąż obecny.

 

- Dumbledore też tak twierdzi. Według jego teorii tamtej nocy, gdy zaatakował Harry’ego, zaszło coś, co sprawiło, że jego moc magiczna się wyczerpała. Więc zaszył się gdzieś, jak gad, kryje się w jakieś norze i czeka. Na co?

 

- I kto mu pomaga. - Black popatrzył na niego chłodno. - Normalnie powiedziałbym, że któryś z twoich koleżków śmierciożerców, ale ci są albo w Azkabanie, albo nie żyją.

 

Albo w Świętym Mungo, pomyślał Severus o Lucjuszu, ale się nie odezwał. I żaden z pozostałych nie podjął tego tematu, więc było jakieś milczące porozumienie, by nigdy w obecności Draco nie mówić o jego ojcu. Widocznie Lupin i Black też się już przekonali, że dzieci dziwnym trafem słyszą wszystko, zwłaszcza to, czego nie powinny.

 

- Więc może nie o wszystkich było wiadomo – podjął Black konwersacyjnie. - Wiesz przypadkiem coś o tym, Snape? Jakieś nazwiska, o których zapomniałeś wspomnieć przed sądem?

 

- Syriuszu. - Lupin mówił cicho, a jednak osiągnął efekt, którego Severus nie wywarłby na Blacku nawet gdyby zaczął krzyczeć. - Obiecałeś.

 

- Tak, Syriuszu, bądź grzeczny – nie odmówił sobie Severus drobnej złośliwości i Syriusz posłał mu złe spojrzenie. - Jeśli ktoś pomaga Czarnemu Panu, nie musi być śmierciożercą. Nie musi nawet być czarodziejem. Na Salazara, nawet nie musi być świadomy, że to robi. Może to ktoś pod Imperiusem. A może skrzat, goblin, czy jakikolwiek inny stwór magiczny. A ministerstwo… przepraszam, chciałem powiedzieć parodiaministerstwa nic z tym nie robi, bo banda nadętych imbecyli uparła się wierzyć, że Czarny Pan nie żyje, bo tak jest im wygodniej! Więc kiedy on może gdzieś tam leczy się, uzdrawia i dochodzi do siebie, czeka, aż będzie znów na tyle silny, by zaatakować, świat czarodziejów nie robi nic, żeby do tego nie dopuścić. Jakbyśmy się sami prowadzili na rzeź.

 

- I nagle okazuje się, że ten „stary wariat”, Szalonooki, wcale nie jest aż takim wariatem, jak wszyscy zwykli o nim mówić. Stała czujność! Każdy powinien wbić sobie to motto do głowy.

 

***

 

Po tym pierwszym spotkaniu nastąpiła seria kolejnych. Przeważnie odbywały się w domu Blacków, czasem dzieci zabierała do siebie Andromeda. Severus z zadowoleniem odnotował zmiany, jakie zachodziły w Draco pod wpływem kontaktu z innymi dziećmi; stawał się bardziej komunikatywny, znaczniej mniej rozpieszczony – najpierw próbował rządzić Harrym i Tonks, ale ta dwójka dość szybko ustaliła status quo. Rządziła demokracja, nie dyktatura i Draco z oszołomieniem musiał pogodzić się z upadkiem monarchii. Nikt nie chciał robić tego, co im kazał i bawić się tylko w to, w co on chciał, a nawet zgadzać się z nim dla świętego spokoju. Przeciwnie, awantury wybuchały często i były ostre i zażarte, ale póki nie próbowali zavadować się nawzajem, dorośli nie interweniowali, pozwalając im – z oporami, bo z oporami – ale osiągnąć trudną sztukę kompromisu.

 

Oczywiście nie obywało się bez wpadek. Któregoś razu Draco, dla którego od zawsze skrzaty domowe były tylko sługami, nakrzyczał na Stworka, gdy ten odmówił dostarczenia im mioteł, a potem patrzył beznamiętnie, jak nieszczęsne stworzenie bije głową o drzwi, by się ukarać i próbuje skaleczyć się nożem. Tonks zaczęła wtedy krzyczeć głośniej jeszcze niż Draco i chłopiec, któremu do tej pory wszyscy schodzili z drogi, nagle stanął twarzą w twarz z kimś, kto był jeszcze głośniejszy od niego i też nie chciał ustąpić. Co gorsza, Harry’emu było smutno i dopiero to, a nie wrzaski Tonks, sprawiły, że Draco – niechętnie, ale szczerze – obiecał może nie tyle traktować skrzata z szacunkiem, ale na pewno zostawić go w spokoju.

 

Andromeda, Remus, Syriusz i Severus byli zadowoleni. Draco został wyściskany i pochwalony przez wszystkich, co najpierw wprawiło go w potężną konsternację, bo nikt go do tej pory raczej nie chwalił, ani nie przytulał, a potem w szampański humor, w którym trwał aż do momentu powrotu do Malfoy Manor.

 

Narcyza zadowolona nie była. Sługa to sługa, sługą można pomiatać, a nawet go zabić, jest własnością swojego pana i nie należą mu się żadne prawa; dla Draco te kontrasty bywały bardzo mylące i czasem zdarzało mu się złościć, kiedy, starając się przestrzegać zasad jednych, łamał te obowiązujące u innych i nie wiedział już, kto i kiedy, ani dlaczego na niego nakrzyczy. Wychowany w pogardzie dla stworzeń magicznych, teraz uczył się z nimi obcować. Od małego przekonywany, że wilkołaki należy tępić, potrafił godzinami słuchać opowiadanych przez Remusa historii. Lucjusz i Narcyza mówili wiele o czystości krwi i zdrajcach, a dla Draco Syriusz stał się ulubionym wujkiem, bo był fajny i cool, i pozwalał im czasem używać różdżki, oraz nigdy nie liczył, kto i ile zjadł lodów i ciasta.

 

Jednocześnie, wymuszona okolicznościami, rosła w Draco przebiegłość i pewnego rodzaju obłuda: wracając do matki musiał udawać, że do Blacków chodzi tylko z obowiązku, bo wtedy była zadowolona i zdarzyło jej się go przytulić, zaś u Blacków nigdy nie mówił o tym, że Narcyza nazywa Syriusza zdrajcą, Harry’ego durnym bękartem, a Remusa najchętniej widziałaby w klatce.

 

Lawirował pomiędzy dwoma światami, wciąż jeszcze nie wiedząc do końca, który z nich jest mu bliższy.

 

***

 

Kiedy zaczął funkcjonować ten system opieki naprzemiennej, Remus i Syriusz po raz pierwszy od bardzo, bardzo dawna mieli czas tylko dla siebie. Było wręcz egzotycznym, móc wyjść gdzieś bez dziecka, tylko we dwóch. Jak za dawnych czasów chodzili do mugolskiego kina (właśnie na ekrany wkraczał „Władca Pierścieni” i Syriusz dosłownie oszalał na punkcie najpierw filmu, a potem książek Tolkiena). Wybrali się na konwent fanów fantastyki, spróbowali uwolnić z escape roomu (Syriusz był niezwykle podekscytowany, że mają to zrobić bez różdżek), chodzili do galerii sztuki i na wernisaże, a czasem aportowali się do Szkocji, żeby tresować smoki.

 

Remus uwielbiał na nich latać, czuł się wtedy zupełnie nieskrępowany i wolny, kierując czymś, co było bardziej dzikie od niego. Któregoś razu, gdy już jego smok majestatycznie wylądował na ziemi, a on sam zeskoczył na ziemię, wciąż z płonącymi policzkami i roziskrzonymi oczami, Syriusz nagle porwał go w objęcia, spojrzał mu prosto w twarz – a potem pocałował, w jednej chwili odbierając Remusowi zdrowy rozsądek, powściągliwość i wszystko to, co było w nim spokojne i wyważone. Ten pocałunek był rozszalałą pożogą, która pochłonęła ich obu. Remus nie wiedział nawet, który z nich ich w końcu teleportował, ani czemu Syriusz był taki biegły w sztuce zaklęć nawilżających, ale kiedy padł po wszystkim na łóżko, zachwycony i pozbawiony tchu, a także wypieprzony jak nigdy, wybuchnął beztroskim śmiechem, i nie śmiał się tak od lat.

 

Jego głowa, po raz pierwszy od bardzo, bardzo dawna, była lekka i pozbawiona trosk, a jedynym, co czuł, była miłość i zrozumienie, że nie tylko on kocha Syriusza, ale i Syriusz kocha jego.

 

Nigdy nie przypuszczał, że można być tak szczęśliwym.

 

- Zawsze cię kochałem, Remmy – szeptał Syriusz i Remus nie mógł przestać go całować, zaborczy, wciąż nienasycony i chętny. - Merlinie, jak ja cię kocham.

 

- Kocham cię – odpowiadał Remus. Kiedy wsunął się w ciasne, śliskie ciepło Syriusza, bestia w nim zamruczała z aprobatą. To było jego; wilk w końcu dopadł do swojej zdobyczy i nigdy już nie zamierzał jej puścić.

 

***

 

Pod koniec czerwca, miesiąc przed jedenastymi urodzinami Harry’ego, do domu Blacków dotarł od dawna wyczekiwany przez chłopca list z Howartu. Szara płomykówka, która miała za zadanie go dostarczyć, została poczęstowana tuńczykiem, napiła się wody i odleciała, zostawiając podekscytowanego Harry’ego z bijącym mocno sercem i listem w ręku. Mimo że wiedział, co jest w środku, i tak nim go otworzył, zastukał do drzwi sypialni swoich opiekunów.

 

- Wejdź – usłyszał głos Remusa i zaraz potem „wyjdź, jest siódma rano, jest niedziela, przyjdź później” wymamrotane przez Syriusza, oraz odgłos, jakby ktoś kogoś uderzył poduszką. Za chwilę rozespany Syriusz stanął w progu.

 

- Czy dom się pali? - zapytał, ziewając szeroko. Harry, zamiast odpowiedzi, prawie wepchnął mu list prosto w twarz i Syriusz zamrugał, zezując na kopertę. Nagle jego twarz rozpromieniła się, gdy ujrzał stempel Howartu.

 

- Wyciągaj szampana, Lunatyku, dzisiaj świętujemy! - wrzasnął, po czym porwał chrześniaka w ramiona i okręcił się z nim, ściskając go entuzjastycznie i łaskocząc tak, że chłopiec, zanosząc się śmiechem, wił się w jego objęciach.

 

- Czy wyście zwariowali? - zapytał ze zdumieniem Remus. Syriusz rzucił mu list i twarz wilkołaka rozjaśniła się w uśmiechu. - Och, Harry – powiedział tylko. Głos odmówił mu posłuszeństwa i Harry z zaskoczeniem zauważył, że ma łzy w oczach.

 

- Remusie – mówił zdyszany, przypadając do mężczyzny. - Ty płaczesz? Co się stało?

 

- Jest sentymentalnym głupcem, ot tylko. - Syriusz usiadł na łóżku obok Remusa, zarzucając mu ramię na plecy i całując w skroń. - Maże się, bo nasza mała dzidzia dorasta.

 

- Gdzie masz tę dzidzię? - wyzwał Harry w tej samej chwili, w której Remus dobitnie kazał Syriuszowi się zamknąć. Pociągnął Harry’ego na kolana i siedzieli tak we trzech, spleceni w mocnym uścisku. - Będę za wami tęsknił – wyznał Harry, przytulając się do Syriusza. Remus pogłaskał go po włosach, dając mu leciutkiego pstryczka w nos.

 

- My za tobą też, dzieciaku. Ale będziemy się widywać! W weekendy dla rodzin w Hogsmeade, na koniec semestru, no i oczywiście przyjedziesz do domu na święta i Boże Narodzenie. Poza tym poznasz tylu nowych przyjaciół, że ledwie będziesz miał czas skrobnąć do nas parę słów, zobaczysz. To cię nie usprawiedliwia, żądamy listów co najmniej raz w tygodniu! Najlepiej co najmniej pięć kartek. Zapisanych po obu stronach. Drobnym maczkiem!

 

- A jak nie, to dostaniesz wyjca – dodał Remus i Harry szturchnął go w bok. Wilkołak zaśmiał się, mierzwiąc mu włosy. - Dobra, nie będziemy cię upokarzać przed całą szkołą. Dalej, Harry, uśmiechnij się – dodał, bo Harry znów trochę zmarkotniał, obracając w palcach list. - Czeka nas wyprawa na ulicę Pokątną. Pora kupić rzeczy do szkoły.

 

***

 

Draco jego list został podany za srebrnej tacy, kiedy jadł z matką śniadanie. Siedzieli po dwóch stronach długiego stołu w mrocznej jadalni, gdy z cichym trzaskiem aportował się w niej skrzat.

 

- List do panicza Dracona – zaraportował, kuląc się pod zimnym wzrokiem Narcyzy. Draco zamierzał mu podziękować, kiedy kątem oka zobaczył minę matki. W milczeniu już sięgnął po list, postanawiając odwiedzić potem kuchnię i podziękować skrzatowi z daleka od jej osądzających oczu.

 

- Przyjęli mnie do Hogwartu – powiedział. Wstał i zaniósł list matce, by i ona mogła go przeczytać. Obojętna, ledwie przesunęła wzrokiem po jego treści i zacisnęła usta w wyrazie dezaprobaty.

 

- Wiesz, że wolałabym, byś kształcił się w Durmstrangu – zauważyła chłodno. Draco nie był na tyle głupi, by wspomnieć o tym, co on by wolał – wolał, oczywiście Hogwart, ale to by ją tylko zdenerwowało.

 

- Nie przypuszczasz, że będzie lepiej widziane, gdy wybiorę Hogwart, matko? - zapytał ostrożnie. Narcyza skrzywiła się nieznacznie.

 

- Będzie ci trudniej – powiedziała tonem wypranym z emocji. - Znajdą się tacy, którzy będą zaprzeczać twojemu prawu do przynależności do tej szkoły. Spotka się wiele przykrości.

 

- Jestem na to przygotowany.

 

- Nie jesteś. Nigdy wcześniej nie miałeś z tym do czynienia, Draco. Twoje nazwisko nie chroni cię dłużej, podobnie jak twój status. Przeciwnie, dziś wielbi się szlamy i na piedestał wynosi mugolaków, a czysta krew coraz mniej znaczy. W Durmstrangu natomiast wciąż jeszcze panuje poszanowanie dawnych zasad. Byłbyś wśród tych, którzy wyznają nasze wartości. Przemyśl to jeszcze.

 

- Tak zrobię. Czy mogę już odejść od stołu? Tonks ma po mnie wpaść około jedenastej.

 

Przez twarz jego matki przemknął cień – jak zwykle na wspomnienie rodziny Blacków.

 

- Ta dziewczyna nazywa się Nimphadora. Tak, możesz odejść od stołu. Pamiętaj, że oczekuję cię w domu najpóźniej o ósmej.

 

- Oczywiście, mamo.

 

***

 

Tonks, która niedawno zdała egzamin i miała już pozwolenie, aportowała się na skraju posiadłości Malfoy Manor kilka minut po umówionej godzinie. Draco czekał już na nią: drobna, szczupła, wykwintna figurka, elegancko wyprostowana i tkwiąca w idealnym bezruchu. Uśmiechnął się dopiero, kiedy przytuliła go na przywitanie i odwzajemnił uścisk.

 

- Cześć, kuzynie. A więc udało ci się wyrwać?

 

- Cześć, Tonks. Matka chyba niczego nie podejrzewa, inaczej pewnie zatrzymałaby mnie w domu.

 

- Gdyby się dowiedziała, że bierzesz udział w planowaniu przyjęcia urodzinowego dla Chłopca-Który-Przeżył, to raczej zamknęłaby cię w piwnicy – zaprotestowała Tonks i Draco zachichotał.

 

- To też. I, hej, nie mów tak o Harrym, wiesz, że tego nie lubi.

 

- Powinien się przyzwyczajać. - Tonks pokręciła głową. - Do tej pory był bezpiecznie chroniony w domu Blacków, ale kiedy znajdzie się wśród ludzi, rozpęta się piekło. Zobaczysz, że będzie na ustach wszystkich.

 

- Zabawne, że przed chwilą usłyszałem dokładnie to samo o sobie – burknął Draco niechętnie. - Matka uprawia czarowidztwo stosowane i przewiduje, że mnie ukamieniują, gdy tylko przekroczę próg Hogwartu. To niesprawiedliwe, Tonks! - zawołał impulsywnie, w nagłym poczuciu rozżalenia. - Nie jestem swoim ojcem. Ja go nawet nie pamiętam. Dlaczego mieliby mnie karać za to, kim był?

 

- Och, Draco. - Tonks posłała mu spojrzenie przepełnione współczuciem. - Wierz mi, bardzo żałuję, że skończyłam Hogwart, nim ty tam dotarłeś. Tak chciałabym cię chronić przed tym głupim gadaniem. Ciebie i Harry’ego.

 

- Myślisz, że będzie tak źle?

 

- Myślę – powiedziała jego kuzynka powoli – że dobrze się składa, że będziecie tam razem. Rozchmurz się. To nie jest jakaś dżungla, opanowana przez dzicz bez zasad i reguł. No i Snape tam będzie. Dla ciebie to akurat, w przeciwieństwie do mnie, powinno stanowić jakąś pociechę.

 

Draco parsknął śmiechem.

 

- Severus dał ci w kość?

 

- Mi i całym zastępom straumatyzowanych dzieciaków. Jak mówisz, że potrafi być miły, to ja ci wierzę na słowo, ale powiem ci jedno, kuzynie – ciesz się, że masz tego człowieka po swojej stronie, bo naprawdę potrafi zrobić ci z życia piekło. Na sam dźwięk słów „szorować” i „kociołki” dostaję awersji!

 

- Chciałbym trafić do jego domu – wyznał Draco. - Najlepiej z Harrym. To Slytherin, prawda?

 

- Hm – mruknęła wymijająco Tonks. Nie dodała nic więcej, ale Draco bezbłędnie wyczuł, że bardzo wątpiła, by tak się stało.

 

Poczuł, jak przeszywa go dreszcz i objął się ramionami, przylegając ciaśniej do boku kuzynki. Objęła go pocieszająco ramieniem, nie odzywając się więcej.

 

Draco złapał się na tym, że myśli o Durmstrangu.

Forward
Sign in to leave a review.