Wszystko inaczej

Harry Potter - J. K. Rowling
M/M
G
Wszystko inaczej
All Chapters

Chapter 3

Ted Tonks był człowiekiem spokojnym, którego opanowaniem niewiele rzeczy mogło zachwiać. Z lekkim jedynie zaskoczeniem przyjął wiadomość, że kobieta, w której się zakochał, jest czarownicą, z filozoficznym spokojem podszedł do tego, że czarownicą będzie też prawdopodobnie jego ukochana córka i nie wydawał się wstrząśnięty, kiedy do dziewczynki istotnie przyszedł list z Hogwartu, a on, mugol z krwi i kości, musiał przejść przez rozstępujący się mur z cegieł, by na ulicy Pokątnej, pełnej czarodziejów i czarownic, uczestniczyć w wybieraniu odpowiedniego kociołka, sowy i różdżki. Nie był też w najmniejszym nawet stopniu zbulwersowany, gdy powstanie Mrocznego Pana i jego śmierciożerców (które jego małej rodziny szczęśliwie nie dotknęło) sprawiło, że w życiu Andromedy na powrót pojawił się jej kuzyn, Syriusz Black. Kuzyn ten najwyraźniej był teraz jakimś lordem i mega ważną personą, a także jego chłopak-wilkołak i wychowywane przez to niezwykłe duo dziecko, obdarzone mocą tak wielką, że przez przypadek mogłoby zburzyć ich dom, albo zmienić ich w żaby. Nawet, gdy znienacka objawiło się kolejne dziecko, tym razem należące do siostry jego żony, a potem dwóch małych chłopców (dzielnie wspomaganych przez ich własną Nimphadorę) postawiło na głowie spokojne i uporządkowane życie do którego przywykli, Ted tylko śmiał się pobłażliwie i zabierał dzieciaki na lody, ciastka i colę. Mina małego Malfoya, gdy po raz pierwszy spróbował tego mugolskiego napoju, była przezabawna i Ted chichotał w kułak, kiedy to wyniosłe dotąd, o nieskazitelnych i arystokratycznych manierach dziecko, umorusane czekoladą i opite colą jak bąk, oddawał z powrotem pod opiekę Severusa Snape’a, małomównego mężczyzny, który stanem swojego chrześniaka wydawał się jednocześnie zgorszony i rozbawiony.

 

- Napijesz się piwa, Severusie? - zaproponował Ted uprzejmie, z ulgą opadając na fotel. Harrym zajął się Syriusz, Draco z Tonks kłócili się o jakieś karty pokemonów czy innych nazgulów, Ted nie nadążał;  a on w końcu miał chwilę dla siebie i z poczuciem dobrze wykonanego obowiązku (miał pod opieką troje temperamentnych dzieci przez cały dzień i jakoś udało mu się nie oszaleć) zamierzał tę chwilę wykorzystać. Był zadowolony z siebie i z życia, i nic nie mogło tym błogim stanem zachwiać. Nawet Severus Snape, który zawsze patrzył na niego z niechętną podejrzliwością i zerowym brakiem sympatii. Nie zdziwił się też, gdy teraz krótko odmówił. Za to Syriusz wyciągnął rękę.

 

- Ja się napiję. To lepsze, niż ten miodowy ulepek, który się u nas kremowym nazywa. Mugole, wbrew temu, co się nam wydaje, wiele rzeczy robią od nas lepiej. Dla przykładu weźmy temat warzenia. U nich też warzy się różne rzeczy, a jednak na żadnej reklamie nie widziałem, by robił to jakiś przerośnięty nietoperz.

 

- Pamiętaj, że masz jutro zabrać chłopców na Pokątną, Black. Dawkuj sobie ten soczek, a nie chłeptaj jak jakiś kundel wodę z kałuży. - To był jedyny komentarz Severusa, który się nawet nie skrzywił. Może lipcowe słońce rozleniwiło i jego. Kiedy kilka miesięcy temu odkrył, że Syriusz jest niezarejestrowanym animagiem, rozpętała się mała wojna i po kilkunastu przekleństwach (Syriusz), groźbach (Severus) i całej tonie zachwytu (Draco-Ja-Też-Tak-Chcę!-Malfoy) w końcu niezadowolony lord Black został zmuszony to załatwienia wszystkiego zgodnie z literą prawa. A i tak mistrz eliksirów jeszcze długo wyglądał, jakby żuł cytrynę, kiedy wielki czarny pies pojawiał się nagle za jego plecami. Syriusz ponuro stwierdził, że cała ta awantura miała jeden dobry skutek i przynajmniej Snape od kundli zaczął wyzywać jego, a nie Remusa. Niewinne pytanie Remusa, czy Syriusz jest absolutnie pewien, że ma to związek tylko z tym, a nie z tym, jak który z nich Severusa traktuje, Syriusz wzgardliwie zmilczał.

 

- Najpierw do Ollivandera! - domagał się Draco, z ekscytacji szarpiąc Syriusza za rękę. - Koniecznie do Ollivandera, wujku, nie mogę się doczekać, żeby w końcu mieć różdżkę! - Aż mu się oczy zaświeciły i Severus wymienił z Syriuszem nieco zaniepokojone spojrzenia. Natychmiast zresztą odwrócili wzrok, osobiście urażeni tym, że ten drugi ośmiela się myśleć o tym samym.

 

- Draco, pamiętaj, co mówiliśmy o używaniu różdżki poza Hogwartem… - spróbował Severus i chłopiec wydął usta.

 

- Dużo mówiliśmy – odparł z godnością i Syriusz czym prędzej schował się za swoim piwem, bo ten tekst jego mały kuzynek bez wątpienia podłapał od niego.

 

- Ale sklep ze zwierzętami… - Harry wyglądał na rozdartego. - Ja bym chciał mieć już swoją sowę.

 

- Drogą kompromisu pójdziemy najpierw do Esów Floresów kupić wasze podręczniki szkolne – zdecydował Syriusz i obaj chłopcy zmarkotnieli. Ta akurat atrakcja ich interesowała najmniej.

 

- Ale wujku!!! - Harry i Draco patrzyli na niego jak małe, nieszczęśliwe zwierzątka, które ktoś niedobry pozamykał do klatek.

 

- Cisza. - Syriusz pogroził im palcem. - Bo, jak mi Merlin świadkiem, zaprowadzę was od razu do do Madame Malkin po szaty szkolne.

 

 

***

 

Na Pokątną dostali się przy pomocy sieci Fiuu. Syriusz z wdziękiem wyszedł z kominka, Draco podążył za nim jak jego miniaturowa kopia, a Harry się potknął o próg.

 

- Jak ty się prezentujesz! - Draco natychmiast zaczął go otrzepywać z kurzu. Wyglądał na zgorszonego. - Nie możesz się tak pokazać publicznie! Dobrze, że już chociaż tych głupich okularów nie nosisz, pewnie znowu by ci popękały.

 

- Przestań mnie szarpać. - Zaprotestował Harry, ale nie próbował się wyrwać i cierpliwie przeczekał nawet dość beznadziejną próbę przygładzenia sobie rozwichrzonych włosów. Syriusz przyjrzał się chłopcom z uśmiechem, kolejny raz gratulując sobie pomysłu zabrania chrześniaka do mugolskiego szpitala, gdzie sprawnie rozprawiono się z jego wadą wzroku. Zgadzał się z Draco, okulary Harry’ego miały jakąś magiczną zdolność tłuczenia się przy każdej możliwej okazji. Choć teraz, pomyślał, mogłyby się przydać. Może choć trochę osłoniłyby chłopca przed wzrokiem innych….

 

Harry wychowywał się na obrzeżach czarodziejskiego świata, co było świadomą decyzją jego opiekunów. Remus i Syriusz chcieli chronić go jak najdłużej, doskonale świadomi tego, że kiedy już chłopiec się w nim pojawi, nigdy nie będzie anonimowy. Był Chłopcem-Który-Przeżył i mimo że od tamtej chwili minęło prawie jedenaście lat, nikt o tym nie zapomniał. Ci, którzy byli przekonani, że Voldemort nie żyje, widzieli w nim celebrytę, a ci, którzy uważali, że Czarny Pan wciąż gdzieś jest, obwołali go zbawcą. Żadna z tych opcji nie stawiała go w komfortowej pozycji zwykłego dziecka.

 

- Trzymajcie się blisko mnie – zażądał teraz Syriusz, mocno ujmując ręce chłopców w swoje dłonie. - Draco, przestań, bo wyrwiesz mu wszystkie włosy. Harry, na Merlina, jakim sposobem masz kurz nawet w dziurkach od nosa? Przez jedenaście lat miałeś dość czasu, żeby się przyzwyczaić do kominków! Jak chcesz zostać szukającym, skoro się ciągle potykasz?

 

- Na miotle się nie potykam.

 

- Poza tym nie zostanie szukającym. Ja nim będę – oznajmił Draco i Harry pokazał mu język.

 

- Chyba, że traficie do różnych domów, wtedy obaj możecie być szukającymi – powiedział beztrosko Syriusz i chłopcy wymienili zaniepokojone spojrzenia.

 

- To ja mogę być ścigającym – wycofał się Draco i Harry gorliwie pokiwał głową.

 

-Mi też aż tak na tym szukającym nie zależy. Chociaż byłoby zabawnie grać przeciw sobie – zawahał się i Draco zmarszczył brwi.

 

- Tylko mi nie mów, że znowu chcesz być w tym Gryffindorze! Slytherin jest fajniejszy!

 

- Jest mi to obojętne – zapewnił go Harry, ale Syriusz zauważył, że chłopiec uciekł wzrokiem. Bo Harry’emu nie było to obojętne. Chciał trafić do Gryffindoru, tak samo jak jego rodzice i jak Remus i Syriusz. Od małego zasłuchany w ich opowieściach, zaczął w końcu Dom Lwa nazywać i swoim domem. Narcyza zaś, pogodziwszy się z myślą, że Draco będzie się uczył w Hogwarcie, wyraziła kategoryczne życzenie, by syn trafił do Slytherinu. I jakkolwiek Syriusz mógł ślizgonów nie znosić, to fakt, iż ich opiekunem był Severus Snape zdecydowanie przemawiał na korzyść tego pomysłu.

 

- Tiara przydzieli was tam, gdzie należycie – powiedział więc tylko to, co zawsze mówił i chłopcy popatrzyli na siebie z ukrywanym triumfem. Obaj byli tak samo przekonani, że i ten drugi trafi tam, gdzie chcieli. - To co, gotowi? Kierunek Esy Floresy, wyprawę czas zacząć!

 

 

***

 

W Esach Floresach, jak zwykle o tej porze roku, panował wzmożony ruch. Dookoła kręcili się zaaferowani rodzice, a pod nogami przemykało stadko rozemocjonowanych dzieciaków. Syriusz puścił ręce chłopców dopiero, gdy przekroczyli próg księgarni i wręczył każdemu listę ich książek.

 

- Rozejść się i poszukiwania rozpocząć. Kiedy skompletujecie listę, spotkamy się przy kasie, celem sfinalizowania zakupów.

 

- Mama kazała iść jeszcze do Gringotta – zaoponował Draco i Syriusz wywrócił oczami.

 

- Stać mnie jeszcze na to, żeby własnemu kuzynowi kupić parę książek, Draco – powiedział. - Za zaoszczędzone galeony pójdziecie potem na lody.

 

- Albo kupimy sobie miotły. - Harry się rozpromienił. Syriusz pogroził mu palcem.

 

- Nawet nie zaczynaj, dzieciaku, chcesz, żeby Remus osiwiał? Dobrze wiecie, że kazał wam obu przysiąc, że na pierwszym roku będziecie się trzymali z dala od mioteł. Idźcie już po te podręczniki, bo wam wszystko wykupią i będziecie musieli się uczyć z jednego.

 

Chłopcy zniknęli mu z oczu niemal natychmiast, gdzieś koło stanowiska z tomami „Quidditch przez wieki”. Syriusz odprowadził ich wzrokiem, z rezygnacją myśląc, że najwyżej trzeba będzie przyjść tu znowu, jeśli ci dwaj zamiast nudnych podręczników kupią książki o quidditchu i skierował się do alejki z beletrystyką. Remus był namiętnym czytelnikiem i Syriusz także miał swoją własną listę książek do kupienia. Kompletował spokojnie kolejne pozycje, kiedy nagle jakieś poruszenie przykuło jego uwagę.

 

- To Harry! - rozległy się podekscytowane okrzyki. - Patrzcie, to Harry Potter!

 

Draco też to usłyszał. Natychmiast wrzucił do swojego kociołka wybrane podręczniki pośpieszył w stronę gęstniejącego tłumu, przedzierając się w kierunku zakłopotanego Harry’ego. Przyjaciel, cały czerwony na twarzy, bezskutecznie próbował umknąć uwadze wszystkich obecnych.

 

- Przepraszam… przepraszam… - mamrotał, starając się wycofać w stronę Syriusza, który też, bezpardonowo roztrącając ludzi, podążał w jego kierunku.

 

- Harry – wysapał Draco, kiedy już udało mu się do niego dostać. - Harry, wszystko w porządku?

 

- Ja… tak, ale nie rozumiem, dlaczego oni… - bąknął Harry, kurczowo ściskając przed sobą swój kociołek, jakby dzierżył w rękach obronną tarczę. - Czego oni ode mnie chcą?

 

- Przecież jesteś Chłopcem-Który-Przeżył! - odezwał się nagle podekscytowany głos i Draco aż się zjeżył na to głupie przezwisko, którego Harry tak nie cierpiał. Jakiś rudy chłopak stał obok nich, przyglądając się Harry’emu wybałuszonymi oczami. - Ja jestem Ron. Ron Weasley. Wiem wszystko o tobie, każdy wie, kim jest Harry Potter! O rany! Masz bliznę?

 

- A ty chcesz jakąś mieć? - warknął zaczepnie Draco, stając przed Harrym. Rudzielec rzucił mu gniewne spojrzenie.

 

- Odczep się! Przecież nie powiedziałem nic złego!

 

- Odezwałeś się, to wystarczy. - Draco obrzucił go zdegustowanym spojrzeniem. - Masz mniej taktu, niż szans na to, że będzie cię stać na kupno tych wszystkich książek, jeśli te obszarpane szmaty, jakie nosisz, mają być wyznacznikiem!

 

- Ależ, Draco! - zaprotestował Harry. A ten odrażający, rudy przygłup natychmiast wybuchnął śmiechem, co sprawiło, że Draco naprawdę miał ochotę go przekląć.

 

- Draco? - zapiał, zanosząc się ze śmiechu. - Co za głupie imię!

 

- Draco? Syn Lucjusza Malfoya? - cała uwaga, skierowana do tej pory w stronę Harry’ego, przeniosła się nagle na Draco. Chłopiec wystraszył się, widząc wbite w siebie, uważne oczy, ale natychmiast przybrał wyzywającą postawę i znudzony wyraz twarzy. Nie zamierzał pokazać nikomu, że się boi, bo jak się boisz, to jesteś słaby – nauki Narcyzy nie poszły w las.

 

- Draco, chodźmy stąd… - Harry pociągnął go za rękę, a na ramieniu Draco poczuł uspokajający ciężar dłoni Syriusza, który stał obok, osłaniając ich własnym ciałem.

 

- Na Merlina, przestańcie robić cyrk i zachowywać się jak rozwydrzona horda harpii! - zażądał Syriusz gniewnie, obejmując chłopców ramionami. - Chcemy w spokoju zrobić zakupy, co to komu przeszkadza?

 

- To syn śmierciożercy! Pewnie zwolennik Sam-Wiesz-Kogo, dokładnie tak, jak jego ojciec! - krzyknął ktoś piskliwym głosem i Harry kurczowo uczepił się ramienia swojego ojca chrzestnego, bo dłoń Syriusza mimowolnie skoczyła w stronę różdżki.

 

- To dwóch chłopców, którzy przyszli tu, by zaopatrzyć się w podręczniki szkolne, dokładnie tak, jak wasze dzieci. - Syriusz z trudem powściągnął wrodzony temperament, który kazał mu rzucić w tłum parę paskudnych zaklęć. Draco był bardzo blady, a Harry, przeciwnie, cały czerwony i obaj szukali u niego ochrony i pocieszenia. - Ty – zwrócił się szorstko do rudzielca, który rozpętał ten galimatias. - Ronald Weasley, co? Syn Molly i Arthura Weasleyów?

 

- Tak, proszę pana. - Chłopiec skulił się pod wpływem jego spojrzenia. - Ja nie chciałem nic złego!

 

- Oczywiście, że nie chciał. - Molly Weasley stanęła obok syna, opiekuńczo przygarniając go do siebie. W oczach Syriusza zalśnił chłód, kiedy obrzucił ją krótkim spojrzeniem.

 

- Może pora na lekcję manier, Molly? - zasugerował. - No wiesz, nie każdy musi od razu mówić wszystko, co mu ślina na język przyniesie. To potrafi być niezwykle krzywdzące – dodał i Molly oblała się brzydkim, ceglastym rumieńcem zażenowania. Była jedną z tych, którzy tamtego feralnego dnia powtarzali za Augustą Longbottom, że „tego mordercę, Blacka, trzeba jak najszybciej wsadzić do Azkabanu”. O, ironio – gdyby nie to, że Severus Snape, ze wszystkich ludzi, zdecydował się wtedy pomóc Remusowi udowodnić jego niewinność…. Syriusz poczuł, jak przenika go lodowate zimno. Wspomnienie dementorów i to uczucie, jakby już nigdzie nie miało się być szczęśliwym; gdyby nie Remus, na Merlina, gdyby nie Remus, który w niego wierzył i który zdołał swą wiarę zaszczepić też w Severusie…

 

- Idziemy, Ron. - Zarządziła Molly, nie zaszczycając go już ani jednym spojrzeniem. Razem z nią i dzieciakiem zniknęło też kilkoro innych rudowłosych osób i po wyjściu licznej rodziny Weasleyów w środku zrobiło się nieco spokojniej. Ludzie wciąż pokazywali ich sobie palcami i Syriusz mógł się założyć, że Remus nie będzie zadowolony, kiedy usłyszy, jak potoczyła się cała eskapada. Syriusz powinien zapobiec eskalacji konfliktu, a jednak nie mógł się oprzeć, by nie wypomnieć Molly dawnej urazy i z poczuciem winy spojrzał na obu chłopców.

 

- Przepraszam, dzieciaki – powiedział ze skruchą. - Powinienem siedzieć cicho, co?

 

- Każdy ma prawo się bronić. - Draco powoli się uspokajał, kiedy już udało im się wydostać z księgarni i iść na obiecane lody.

 

- Ale o co chodziło? - Harry bez apetytu dźgał łyżeczką swoją porcję, która rozpłynęła się w pachnącą wanilią kałużę na talerzyku. - Ty ją znasz, Syriuszu? Tę Molly?

 

- Molly i jej mąż byli w Zakonie Feniksa. - Syriusz pośpiesznie skreślił parę słów na pergaminie i zaklęciem wysłał go do Remusa, doskonale świadom, że wieści pewnie szybko się rozejdą i ten będzie umierał z niepokoju, póki nie wrócą. - Kiedy twoi rodzice zginęli, wielu członków Zakonu było za tym, żeby mnie bez procesu wsadzić do Azkabanu.

 

- Jak to – bez procesu? - Draco popatrzył na niego z przerażeniem. - Nawet mój ojciec miał proces!

 

- I Albus Dumbledore by na to pozwolił? - Harry odsunął niedojedzone lody; wciąż był roztrzęsiony. - Przecież nie mogli wiedzieć, że jesteś winny!

 

- Dowody były bardzo obciążające – skwitował krótko Syriusz, choć tamto zapiekłe poczucie niesprawiedliwości jak zwykle uderzyło go celnie prosto w żołądek. Nikt nie dał mu wtedy kredytu zaufania; nikt, poza Remusem nie wierzył w to, że jest niewinny. - Na szczęście przesłuchanie Petera Pettigrew pod wpływem Veritaserum oczyściło mnie w podejrzeń. Oczywiście – dodał gorzko – wciąż byli i tacy, którzy podejrzewali, że Snape specjalnie to Veritaserum źle uwarzył.

 

Zwitek papieru pojawił się w małym rozbłysku światła i Syriusz chwycił go zręcznie, szybko przebiegając wzrokiem po liściku.

 

- Starczy atrakcji na dzisiaj – postanowił, rzucając na stół parę monet. - Lunatyk prosi, żebyśmy wracali do domu. Draco, zostaniesz dzisiaj z nami. Twoja matka już wyraziła zgodę.

 

- Dobrze – zgodził się Draco niby to obojętnie; ale Syriusz znał już swojego kuzyna na tyle dobrze, by bezbłędnie wiedzieć, jak mu ulżyło, że nie musi wracać do Malfoy Manor. Czułym gestem przesunął dłonią po jasnych włosach chłopca i Draco przylgnął do niego na krótko, wciąż mimo wszystko nieprzyzwyczajony do bliskości i pieszczot.

 

Na wspomnienie tłumu, który już go osądził, jako syna śmierciożercy, Syriusz mocniej ścisnął dłonie chłopców. Na wspomnienie tego, że kiedyś on sam tak myślał, poczuł ukłucie wstydu.

 

Po tym, co prawie przydarzyło się jemu – naprawdę powinien wiedzieć lepiej.

 

 

***

 

Draco i Harry już spali, bezpieczni w pokojach na górze, a Syriusz, Remus i Andromeda siedzieli na ganku, rozmawiając półgłosem. Wszyscy byli zdania, że wydarzenia dzisiejszego dnia były wstrząsające – i wszyscy niechętnie przyznali, że mogli się tego spodziewać i lepiej przygotować chłopców na to, co mogło ich spotkać.

 

- Chciałam wierzyć, że Cissy przesadza i wyolbrzymia, powodowana zgryzotą. - Andromeda z troską potrząsnęła głową. - Naprawdę myślałam, że jest po prostu zgorzkniała, kiedy tak wzbraniała się przez wysłaniem Draco do Hogwartu. Byłam pewna, że chłopiec tam będzie bezpieczny. Bo gdzie, jak nie tam?

 

- Nie musisz mi tego mówić, Andy. - Syriusz był tak zgnębiony, że Remus nawet nie miał serca go besztać za to, że dał się sprowokować Molly Weasley. - To było jak kubeł zimnej wody. Cała ta ślepa nienawiść, skierowana na Draco… i równie ślepe uwielbienie dla Harry’ego, ale nie dla niego samego, o nie, tylko – dla symbolu! Tym dla nich jest. Symbolem.

 

- Byliśmy naiwni sądząc, że tak łatwo pozwolą mu o tym zapomnieć. - Remus westchnął, uspokajająco gładząc napięte ramiona Syriusza.

 

- Więc może powinieneś przyjąć propozycję Dumbledore’a? - zasugerowała Andromeda delikatnie i Remus spuścił wzrok. - Remusie, wiem, że masz obiekcje i uwierz mi, rozumiem cię. Ale Nimphadora wspominała wielokrotnie, że Hogwart potrzebuje dobrego nauczyciela obrony przed czarną magią.

 

- Nawet, jeśli ten kandydat będzie wilkołakiem? - zapytał Remus z goryczą i uśmiechnął się smutno. - Wątpię, by rodzice uczniów chętnie widzieli mnie na tym stanowisku.

 

- Więc chrzań ich oczekiwania i to, czego by chcieli – zaproponował Syriusz, całując Remusa we włosy. - Mówiłem ci tysiąc razy, że jesteś lepszy niż jakiekolwiek wyobrażenie innych o tobie.

 

- Ale brak mi twojej pewności siebie, kochany – zaśmiał się Remus. - Chociaż, przyznaję, czułbym się pewniej, będąc blisko chłopców. Dobrze, że przynajmniej Severus jest w Hogwarcie na stałe.

 

- Nie mówcie mu tego, bo stary Snivellus dostanie apopleksji z wrażenia, ale i ja odczuwam ulgę na myśl, że będzie miał na nich oko – przyznał Syriusz. - Po latach podejrzliwości chyba w końcu zrozumiał, że Harry nie jest Jamesem. I wierzę – choć nie sądziłem, że kiedykolwiek powiem coś podobnego – że nie pozwoliłby go skrzywdzić. Chociażby ze względu na Lily. Trzeba by być ślepym, żeby nie zauważyć, jak bardzo mu na niej zależało. Ze wszystkich swoich nielicznych dobrych cech, uczucie do Lily było jego najlepszą. Przyznaję, że nie myślałem… cóż, że ma jakąkolwiek – dokończył i jęknął, kiedy Remus trzepnął go w tył głowy. - Nie mów, że ty byłeś jego wielkim fanem, Moony!

 

- Nie powiem – obiecał Remus ze swoją zwykłą powagą i Andromeda prychnęła w swoją filiżankę z herbatą.

 

- Kiedy dowiedziałam się, że ze sobą jesteście, miałam pewne wątpliwości – powiedziała nagle. - I jest mi z tego powodu głupio teraz i wstyd. Chyba każdy ma swoje uprzedzenia i to było moim, przyznaję. Znam cię przecież, Remusie, od tak dawna, a jednak… ludzie o tym mówili. Wyście wtedy odcięli się od czarodziejskiego świata, ale ja czasem czytywałam Proroka. Wszyscy się o tym rozpisywali, że Starożytny i Szlachetny Ród Blacków jest zhańbiony, bo jego dziedzic związał się z wilkołakiem. Czysta abominacja w kontraście do czystości twojej krwi, Syriuszu. A jednak pozwolono ci zatrzymać Harry’ego. Nikt nie oponował, kiedy zaakceptowałeś swoje dziedzictwo, stając się przez to jednym z najpotężniejszych czarodziei w kraju. To, czym całe życie pogardzałeś, to życie ci ofiarowało.

 

- Jestem tego świadomy – wyznał Syriusz z grymasem. - Wyparłem się swojego statusu, ale los jest przewrotny, prawda? Bo gdyby nie ten status, to wątpię, by Dumbledore pozwolił nam zająć się Harrym. Pomyślcie tylko, że chłopak mógł trafić do tych całych Dursleyów. Dobrze pamiętam Petunię, choć widziałem ją zaledwie dwa razy w życiu. Nie powierzyłbym jej Harry’ego za nic. Prędzej bym go wykradł, gdyby Dumbledore się nie zgodził. Albo bym poszedł do Wizengamotu, procesować się o opiekę przed radą czarodziejów. Co, znowu ironia – bez tego, że zaakceptowałem swoje dziedzictwo, byłoby w ogóle niemożliwe, bo nikt by mnie tam nawet nie dopuścił. Ale jeśli ty zdołałaś przezwyciężyć swoje uprzedzenia, Andy, a ja, Merlin mi świadkiem, pozbyłem się tych w stosunku do Draco jako do Malfoya, a nawet czymś na kształt szacunku darzę Snape’a, to może nie wszystko stracone? Może nie będzie tak źle?

 

- Może. - Andromeda uśmiechnęła się do nich z sympatią, nim wstała. - Pora na mnie, chłopcy. Nie budźcie już Draco, niech śpi. Jutro rano wstąpię i odstawię go do Narcyzy.

 

- Droga Narcyza swoich uprzedzeń przezwyciężyć nie zdołała, zauważcie, że nie pojawiła się tu ani razu. Choć, przyznaję, że jej specjalnie gorąco nie zapraszałem.

 

 

***

 

W drodze do domu Andromeda myślała o tej rozmowie. I o tym, jaka to podstępna i groźna trucizna, te uprzedzenia. Myślała też o swoim mężu, dobrym, pogodnym Tedzie, który zaakceptował ją w całości i tak samo zaakceptował to, że Remus był wilkołakiem, a Nimphadora czarownicą, jak jej mama. Poczuła silny przypływ miłości do męża i zaskoczyła ją fala tych uczuć. Na co dzień nie odczuwała ich aż tak gwałtownie. Owszem, były tam – było przywiązanie do Teda, wdzięczność za jego akceptację, wzajemne zaufanie i troska, ale nie było między nimi pasji, nigdy tak namiętnej jak potrzeba, która łączyła jej kuzyna z Remusem. O, ci dwaj byli nienasyceni, wciąż spragnieni siebie i nigdy nie mieli siebie dosyć: mogli rozmawiać ze sobą godzinami i nadal nie zdołali znudzić się swoim towarzystwem, wciąż przy tym się dotykając, wymieniając pocałunki, czułe gesty. Może powinnam kupić seksowną bieliznę i przypomnieć naszemu małżeństwu, co znaczy w nim pasja, pomyślała Andromeda i uśmiechnęła się sama do siebie. Nimphadora była już dorosła i niedługo miała wyprowadzić się z domu; gdy zostaną z Tedem sami, mogliby znowu nauczyć się być tylko we dwoje. Tak dobrze było im razem, że pozwolili, by stało się to tylko wygodą; a teraz zrozumiała, że tęskni za intymnością. Może, jeśli Ted nie będzie jeszcze spał dziś wieczorem…

 

Kiedy aportowała się na skraju posiadłości, z trudem powstrzymała okrzyk zgrozy. Nad domem, złowieszczy i bezwzględny w swojej okazałości, unosił się Mroczny Znak.

Sign in to leave a review.