Wszystko inaczej

Harry Potter - J. K. Rowling
M/M
G
Wszystko inaczej
All Chapters Forward

Chapter 1

Gdyby wiedział, że rozmawiają ze sobą po raz ostatni, zapamiętałby każde słowo, które powiedzieli sobie tego wieczoru. Pamiętałby dokładniej, co mówił James i w jaki sposób się wtedy uśmiechał, czy rozmawiali o czymś poważnym, czy były to tylko błahostki; bo czasy, w których przyszło im żyć były trudne i każdy potrzebował czasem oderwać się choć na chwilę. Więc mogli równie dobrze rozmawiać o tym, że znów ktoś zaatakował i kogo tym razem zabito – jak i o najnowszym modelu jakiejś miotły – to znaczy wtedy mówiliby zapewne tylko James i Syriusz, bo Remusa wszystkie te miotły obchodziły tyle, co zeszłoroczny śnieg (który ewentualnie mógłby nimi pozamiatać) więc udawałby tylko, że słucha i uśmiechał pobłażliwie od czasu do czasu, bardziej zajęty tym, jak piękne są błyszczące ożywieniem niebieskie oczy Syriusza i jak uroczo wygląda, tuląc do siebie śpiące dziecko.

 

Gdyby wiedział, zapamiętałby to wszystko i może jeszcze więcej.

Ale nie wiedział. Nie miał pojęcia, że za kilka godzin wszystko się zmieni i ten ich trudny, niebezpieczny świat dobiegnie końca.

 

I że wszystko, choć nie wydawałoby się możliwe, stanie się jeszcze trudniejsze.

 

Nie wiedział, więc nie mógł sobie przypomnieć ostatnich słów Jamesa, który przez lata był przecież jednym z jego najbliższych przyjaciół. Zatem to było troszkę ironiczne, że nawet wyrwany w środku nocy ze snu, mógłby bez wahania zacytować to, co powiedziała wtedy do niego Lily, choć Lily dołączyła do ich grona przecież później i długo przed tym, nim stała się „ich przyjaciółką Lily” była tylko „dziewczyną, dla której James Potter stracił głowę”. Względnie po prostu „dziewczyną Jamesa Pottera”.

 

A jednak to jej słowa Remus zapamiętał na zawsze i co do joty, może dlatego, że dotyczyły one Syriusza, a dla niego wszystko, co dotyczyło Syriusza, było ważne.

 

- Remmy – zagadnęła wtedy Lily, kiedy Syriusz, wciąż trzymając w ramionach Harry’ego, poszedł go zanieść do łóżeczka, a James poszedł za nimi, bo mógł kochać Syriusza jak brata, ale nie powierzyłby mu chomika, co dopiero mówiąc o dziecku. - Remmy, przecież ty się zamęczysz! Powiedz mu w końcu, co do niego czujesz, albo ja to zrobię!

 

- Jak powiesz Syriuszowi, co do niego czujesz, to cię zepchnie ze schodów – spróbował zażartować Remus, ale zdeterminowana twarz Lily nawet nie drgnęła. Jako jedyna na świecie znała sekret Remusa, choć nie wiedział dokładnie jak się dowiedziała i skąd. Była piekielnie spostrzegawcza i umiała nie tylko patrzeć, ale i wyciągać z tego co widziała słuszne wnioski, więc to zauroczenie Syriuszem odgadła może i nawet wcześniej, nim uświadomił je sam sobie nieco w tym zagubiony Remus.

 

Lily potrząsnęła z uporem głową i odrzuciła rude włosy na plecy.

 

- Syriusz jest twoim najlepszym przyjacielem. Nie możesz go okłamywać.

 

- Nie okłamuję go…

 

- Tylko nie mówisz mu prawdy? - wywróciła oczami, poklepując go energicznie po ramieniu; trochę nieuważnie, bo drugą ręką już sięgała po różdżkę, by zaklęciem wylewitować brudne naczynia do zlewu i podnieść z podłogi zaczarowane autko, które jeździło jak szalone, obijając się po drodze o meble. - Nie wierzę, że wciąż prowadzimy tę samą rozmowę, ciągle i ciągle od nowa. To głupie.

 

Usta Remusa drgnęły w uśmieszku, kiedy pomógł jej poradzić sobie ze stertą talerzy i szklanek.

 

- Dziękuję ci – powiedział melancholijnie – że moje uczucia są dla ciebie głupie.

 

- Sam jesteś głupi – odparowała i zacisnęła usta w wąską kreskę. - Wspaniale, towarzystwo sławnych Huncwotów naprawdę nieźle na mnie wpływa. Od razu podnosi mi elokwencję i riposty mam na poziomie pięciolatka. Ale na poważnie, Remmy! Mówimy o Syriuszu. Jeśli boisz się, że cię… nie wiem, wyśmieje, to muszę ci powiedzieć, że ten chłopak cię uwielbia i prędzej zrobi krzywdę samemu sobie, niż choćby pomyśli o tym, by skrzywdzić ciebie.

 

- Wiem. - Remus uśmiechnął się przelotnie. - Nie o to chodzi.

 

- Więc czemu mu nie chcesz powiedzieć?

 

- Bo wiem, że Syriusz mnie kocha, Lills. Ale wiem też, że nie jest we mnie zakochany. I kiedy mu o tym powiem, coś między nami zmieni się nieodwracalnie. A jeśli on tego uczucia nie odwzajemni, to nie będzie umiał sobie z tym poradzić, bo tak, wiem – nie chce mnie zranić. I będzie się bał, że to robi, więc się odsunie i w końcu… stracę go. - Remus uśmiechnął się z trudem. - No wiesz, okazjonalne kartki na urodziny i niezręczne spotkania, jak nas zaprosicie na jakieś święta. Ale w końcu go stracę, rozumiesz? Stracę swojego najlepszego przyjaciela.

 

- Albo zyskasz chłopaka. - Lily, jak zwykle, musiała mieć ostatnie słowo i Remus nawet nie odpowiedział. Tylko się zaczerwienił. Bo sama myśl o tym, że Syriusz mógłby być jego „chłopakiem” i że ktoś nie miał najmniejszego problemu z zaakceptowaniem tego, a nawet by taki stan rzeczy pochwalił wciąż sprawiała, że było mu ciepło na sercu.

 

Więc może mógłby wyznać wszystko Syriuszowi? Może dziś wieczorem spróbuje to zrobić?

 

Ale wieczór mijał, a on wciąż się na to nie zdobył. Wyszli od Jamesa i Lily dobrą godzinę temu, wrócili do małego mieszkania w mugolskiej części Londynu i kiedy siedzieli blisko siebie na kanapie, oglądając jakiś film w telewizji, a Remus już-już otwierał usta, by zacząć w końcu tę nieręczną rozmowę, Syriusz spojrzał na niego, zawahał się, jakby nieco odsunął – i nagle zerwał z miejsca, zakręcił na pięcie i zawołał, że ma jeszcze coś do załatwienia, a potem się aportował.

 

Remus został sam, wziął głęboki oddech, wyrzucił do kosza pustą butelkę po piwie i postanowił, że nie szkodzi i po prostu jeszcze trochę poczeka. Może jutro mu powie.

 

Tej nocy zupełnie nie mógł zmrużyć oka. Wciąż przewracając się z boku na bok, słuchał jak opada deszcz za oknem i jak cicho, nieubłaganie, przesuwają się wskazówki zegara, odmierzając kolejny czas, który Syriusz spędza daleko od niego. W końcu wstał, zaparzył sobie herbatę i usiadł na szerokim parapecie, naciągając koc na kolana i wpatrując się w ulicę, widoczną na dole.

 

To, że tu zamieszkali, w niedużym mieszkaniu wypełnionym mugolskimi sprzętami, takimi jak telewizor i lodówka, w tej najbardziej mugolskiej i oderwanej od czarodziejskiej społeczności dzielnicy Londynu, było pomysłem Syriusza. Remus podejrzewał, że jego przyjacielem kierowała wrodzona przekora i że sprawiało mu przewrotną przyjemność to, jakim zawodem stał się dla swoich arystokratycznych, czystej krwi czarodziejskich, rodziców. Ród Blacków był jednym z najstarszych rodów magicznych, a teraz jego dziedzic nosił skórzane kurtki, robił sobie kolejne tatuaże i jeździł harleyem. Istnym crème de la crème był zaś oczywiście fakt, że dziedzic tej szanowanej rodziny mieszkał i przyjaźnił się z wilkołakiem. Remusowi zaświtała myśl, że gdyby Syriusz odwzajemnił jego uczucia, to też mógłby zrobić z czystej złośliwości. Jego rodzice niewątpliwie dostaliby wtedy apopleksji. Uśmiechnął się sam do siebie, a potem westchnął. Niechże ten Syriusz już wróci i miejmy to za sobą…

 

Ale Syriusz nie wrócił, ani tej nocy, ani dnia następnego i kiedy Remus, jak co dzień, aportował się wprost z ich mieszkania do swojej pracy w ministerialnym Dziale Ksiąg Zakazanych – pracę tę dostał tylko dzięki wstawiennictwu Dumbledore’a, któremu Remus zawdzięczał też to, że nikt o jego wilkołactwie nie wie, a przynajmniej o nim głośno nie mówi, choć nie miał pojęcia, czemu Severus Snape nie pobiegł jeszcze z tymi rewelacjami do redakcji Proroka. A jeśli już o Proroku mowa…

 

Ręka, którą Remus sięgnął po gazetę zadrżała, a on sam poczuł, że nie może oddychać i że spada, spada gdzieś daleko, spada tak szybo i w ciemność tak głęboką, nie ma z niej już odwrotu.

 

Mroczny Znak nad domem Potterów. James i Lily nie żyją. Nie żyje też Peter Pettigrew, Voldemort przepadł, malutki Harry cudem ocalał, a poszukiwany za zdradę Syriusz Black powinien zgnić w Azkabanie…

 

Syriusz nie zdradził. Myśl, nawet nie uformowana, rozbłysła w jego umyśle jasnym, oślepiającym światłem i Remus, uczepiwszy się jej kurczowo, desperacko podążał z nią na powierzchnię. Usłyszał własny, chrapliwy oddech, zdążył się nawet zdziwić, że po takim wstrząsie on wciąż jeszcze oddycha – a potem odrzucił gazetę, zamiast niej zaciskając palce na różdżce. Prędzej zginie, niż pozwoli zamknąć Syriusza w Azkabanie. A jeśli jednak zdradził? Szepnął cichutki, zrodzony z najdrobniejszej wątpliwości i strachu głosik w jego głowie. A co, jeśli Syriusz istotnie ich zdradził? Wtedy sam go zabiję, pomyślał Remus i nawet się nie przestraszył tej myśli. Zabiję go, bo nie będzie człowiekiem, którego znałem.

 

Pewniej ścisnął w dłoni trzymaną różdżkę, nabrał w garść proszku Fiuu i skoczył w stronę kominka. Merlinie, miał nadzieję, że Dumbledore będzie w swoim biurze.

 

- Dowody są niepodważalne! - przekonywał wszystkich razem i każdego z osobna Szalonooki Moody, rzucając w kierunku Remusa gniewne spojrzenia. - To Black był strażnikiem tajemnicy Fideliusa, tylko on mógł nakierować Voldemorta na Potterów! Pomyśl rozsądnie, Lupin…

 

- Nie ma to jak wymagać rozsądku od ślepo zapatrzonego w swojego pana kundla – zadrwił Snape i wilk w Remusie istotnie warknął. Był wyraźnie niezadowolony, gdy Remus z trudem zmuszał się do zachowania spokoju. Nie straci panowania nad sobą i nie przeklnie tego... tłustowłosego dupka, dopowiedział w jego głowie głos, który mógłby być głosem Syriusza i Remus prawie się nawet uśmiechnął. Syriusz. Jest tu po to, by pomóc Syriuszowi, nie po to, żeby mu jeszcze bardziej zaszkodzić i spowodować większy rozłam w Zakonie.

 

- Albusie, czy jest pan pewien, że Voldemort nie żyje? - zapytał zamiast tego. - I Harry, co z nim? Nie może być sam, muszę iść do niego…

 

- Nikt nie tknie dzieciaka dopóki nie upewnimy się, komu możemy ufać. - Znowu Snape. Remus byłby zaskoczony tym przejawem troski, ale uświadomił coś sobie z kolejnym, bolesnym ściśnięciem żołądka. To Lily. Lily nie żyła, a jej dziecko było jedynym, co po niej pozostało. Jego udręczone spojrzenie spotkało się z rozjarzonymi gniewem, zwykle tak przecież ostrożnymi oczami Severusa Snape’a i przez chwilę panowało między nimi idealne, ciche zrozumienie – to dziecko należy chronić. Nieważne, ile to będzie kosztować. Snape wpatrywał się w niego z napięciem i powoli gniew w jego oczach zastąpiła wątpliwość. A potem zastanowienie.

 

- Musimy się upewnić, komu możemy zaufać – powtórzył z jakimś nowym, intensywnym namysłem. Ktoś prychnął. Augusta Longbottom nawet nie kryła nienawiści, kiedy Snape na nią popatrzył.

 

- Więc powinniśmy się zastanowić, czy możemy zaufać tobie – powiedziała jadowicie. - Albusie, nie możesz mu wciąż wierzyć. To Śmierciożerca! Kto raz nim był, zostaje nim na zawsze!

 

Snape tylko wzruszył ramionami. Była w tym prócz irytacji i rezygnacja; Remus kolejny raz pomyślał, że Severus chyba żałuje swojego wyboru. Oczywiście, gdyby nie przyjął znaku Voldemorta, nie mógłby zostać szpiegiem dla Zakonu. Merlin jeden wie, ilu pułapek udało się uniknąć i ile istnień ocalić dzięki informacjom, które dla nich zdobywał… ale cena, jaką za to płacił? Remus nie lubił Severusa Snape’a, to prawda. Ale nie uważał go za zwyrodnialca, któremu sprawia przyjemność torturowanie ludzi. Natomiast babka Neville’a Longbottoma, która musiała samotnie wychowywać wnuka po tym, jak jego rodzice zostali przez tortury doprowadzeni do szaleństwa i stracili rozum, w osądzaniu śmierciożerców była nieprzejednana. I trudno było się jej dziwić.

 

- Severus ma moje pełnie zaufanie – uciął w tym miejscu Dumbledore, jak zwykle. Wyglądał, jakby postarzał się w ciągu tych kilku godzin o dziesięć lat. - Alastorze, czy mógłbyś dalej prowadzić poszukiwania? Musimy znaleźć Syriusza, zanim na jego trop wpadną dementorzy. Im zależy tylko na tym, by się na nim pożywić, a ministerstwo chce tylko zamknąć sprawę jak najszybciej, osądzić Syriusza i wmówić ludziom, że już po wszystkim i są bezpieczni. A ja jestem daleko od optymistycznego założenia, że Tom nie żyje. Severusie, eliksir Veritaserum…

 

- Jest gotowy – potwierdził Snape krótko. - Będziemy mogli przesłuchać Blacka, gdy tylko go złapiemy.

 

***

 

- Żeby przesłuchać Syriusza, nie możesz go wcześniej zabić. - Remus przerwał milczenie. Podzieleni na zespoły członkowie Zakonu udali się na poszukiwania i Remus wpatrywał się w dom Jamesa i Lily, bojąc się wejść do środka. Mroczny Znak wciąż widniał na ciemnym, zachmurzonym niebie nad nimi, wzmacniając silne uczucie grozy. - A przynajmniej nie powinieneś tego robić, Severusie. I chciałbym, byś wiedział, że jeśli spróbujesz, to zrobię wszystko, żeby cię powstrzymać.

 

- Wierny kundel szczeka, niezwykłe. - Severus Snape uśmiechnął się nieprzyjemnie; ale też stał w progu i nie kwapił się, by wejść. Remus widział, jak mężczyzna nerwowym ruchem dotknął mrocznego znaku na swoim przedramieniu.

 

- Boli cię? - zapytał łagodnie. Snape zerknął na niego z niechęcią.

 

- Zawsze boli, kiedy go ignoruję – powiedział krótko. - Dlatego wiem… - urwał, zaciskając szczęki. - Czuję, że Czarny Pan nie umarł. On jest tylko… na Salazara! - wybuchnął nagle. - Przecież to absurdalne, wierzyć, że zdołał go powstrzymać jeden niemowlak!

 

- A jednak Harry żyje, a Voldemort zniknął. - Remus w końcu zdecydował się przestąpić próg i wszedł, rozglądając się po zdemolowanym wnętrzu. Musiała rozegrać się tu zacięta walka i poczuł skurcz serca, gdy pomyślał o Jamesie, który walczył, a i tak nie zdołał ochronić swojej rodziny. O Lily, która zginęła, trzymając dziecko w ramionach… gardło zapiekło go od powstrzymywanego ni to wycia, ni płaczu.

 

- Nie zabiję Blacka, zanim nie wyciągnę z niego wszystkiego, co wie. - Snape szedł tuż za nim, a jego poszarzała twarz była jeszcze bardziej odpychająca, niż zwykle. - Jest za głupi, żeby mnie przechytrzyć. Gdyby działał na korzyść Czarnego Pana, wiedziałbym o tym.

 

- Potterowie byli dla Syriusza kochającą rodziną, której nigdy nie miał. - Remus ostrożnie przestąpił nad zwęglonym, zaczarowanym samochodzikiem, który leżał roztrzaskany na pierwszym stopniu schodów. - Kochał Jamesa i Lilly. I kocha Harry’ego. Jest mi ciężko uwierzyć, że mógłby zrobić cokolwiek, co naraziłoby ich na niebezpieczeństwo.

 

- To rusz głową, Lupin. Black jest lekkomyślnym, aroganckim, zadufanym z sobie dupkiem, który…

 

- Który przez całe życie nienawidzi twojego Czarnego Pana i walczy ze wszystkim, co ten utożsamia! Na Merlina, Severusie, nie możesz być tak zaślepiony nienawiścią, by tego nie widzieć. Jeśli wciąż chodzi o to, co stało się w szkole…

 

- Mogłem przez niego zginąć – warknął Snape. - I dobrze wiem, że to by go akurat nie obeszło, ale ty też mogłeś przez niego zginąć, Lupin! Gdybyś mnie zabił, jak myślisz, ile zajęłoby ministerstwu skazanie na śmieć wilkołaka? Nawet Dumbledore by cię wtedy nie uratował.

 

- Wiem o tym dobrze. - Remus potarł czoło zmęczonym gestem; tak wiele razy ta rozmowa odbywała się między nim, a udręczonym Syriuszem, który dopiero po fakcie pojął, do czego mógł doprowadzić… ale to było tylko między nimi i nie zamierzał dzielić się tym ze Snapem. - Ale, Severusie, sam twierdzisz, że Syriusz jest impulsywny. A tu mowa o długofalowym, przebiegłym planie, o działaniu z zimną krwią, o wyprowadzeniu w pole nie tylko ciebie, ale nas wszystkich. Czy naprawdę myślisz, że Syriusz byłby do tego zdolny? Daj spokój, przecież dlatego polegasz na Veritaserum, nie na różdżce. Gdybyś sądził, że Syriusz jest zdrajcą, poczęstowałbyś go Avada Kedavrą, a nie eliksirem prawdy.

 

- Nie przeceń mojego sentymentu, Lupin, bo możesz się rozczarować. - Snape zamaszystym ruchem odgarnął z podłogi porozrzucane zabawki i kilka połamanych mebli, nim ukucnął, wskazując na coś różdżką. - Spójrz na te ślady. Widziałem już kiedyś coś takiego.

 

Długie, cienkie zadrapania na dębowej podłodze. Wyryte w drewnie, rozpaczliwie w nie wbite, z jednym, małym obiektem, dokładnie pośrodku.

 

- Lumos – wypowiedział zaklęcie Snape, oświetlając różdżką widniejący w rozdrapanej podłodze pazur. - A więc to tutaj Black musiał dopaść tego waszego szczura. Jak on się nazywa? Pettigrew? Zgodnie z wersją oficjalną, Pettigrew dowiedział się o tym, co planuje Black i próbował to powstrzymać. Odważne. Głupie, ale odważne.

 

Pasuje do Syriusza, pomyślał Remus, nie do Petera. Peter nigdy nie grzeszył brawurą. Z drugiej strony, doprowadzony do rozpaczy domniemaną zdradą… czy znalazłby w sobie odwagę, żeby w bezpośrednim starciu przeciwstawić się Syriuszowi?

 

- Jeśli Syriusz dopadł Petera tutaj, czemu nie zabił go na miejscu? - spytał, wskazując na pobojowisko dookoła nich. - Po co się z nim aportował niemalże przed same bramy ministerstwa, po co cała ta szopka z publiczną egzekucją?

 

- Może Pettigrew mu się wymknął. Jakimś sposobem zdążył się aportować i Black po prostu nie miał wyjścia, jak ruszyć za nim. Ścigał go, aż go osaczył i zabił.

 

Peter Pettigrew, zawsze najbardziej bojaźliwy z nich wszystkich i tak łatwo ulegający wpływom; przed siedem lat Hogwartu robił wszystko, by być jak James i Syriusz, ślepo wykonywał każde ich polecenie i uczestniczył w każdej psocie, ale nigdy żadnej nie zainicjował, nigdy nie objął przywództwa nad ich małą grupą, nawet nie próbował. A tu – taka odwaga. Takie bohaterstwo. Remus bił się z myślami. Czy to możliwe, żeby się aż tak pomylił?

 

- Lupin. - Snape patrzyl na niego z uwagą. - Czy wiesz na pewno, że to Black był powiernikiem zaklęcia Fideliusa?

 

I nagle wszystkie kawałki układanki wskoczyły na swoje miejsce. Severus i Remus wpatrywali się w siebie, oszołomieni odkryciem, które wcześniej nawet nie przyszło nikomu do głowy.

 

- Pettigrew zawsze był popychadłem. - Głos Snape’a miał w sobie nutę stali. - Nigdy na czele i każdy o nim zapominał.

 

- Syriusz mógł przekonać Jamesa, by to Petera zrobić Strażnikiem Tajemnicy. - Remus z trudem rozluźnił zaciśnięte pięści, uświadamiając sobie, że pokaleczył dłonie, wbijając paznokcie w skórę mocno, aż do krwi. - A jeśli po wszystkim zastał go tutaj… wiedział, że nikt mu nie uwierzy. Dlatego chciał zaprowadzić Petera do ministerstwa. Dlatego nie zabił go tutaj.

 

- Więc ten znaleziony na miejscu kaźni palec to był tylko błędny trop? - Severus z odrazą przyglądał się śladom pazurów na podłodze. - Zakładając, że masz rację, Lupin, i że twój uwielbiany Black jest istotnie niewinny, to czemu zniknął?

 

- Z tego samego powodu, dla którego nie znaleziono reszty ciała Petera. - Remus rozejrzał się z oszołomieniem, czując jak pokój wokół niego wiruje; przez okno zaglądał jasny, okrągły księżyc tuż po pełni i jak zwykle w tych dniach czuł, jakby zaledwie krok dzielił go od utraty kontroli. - Udało mu się uciec, a Syriusz ruszył za nim.

 

- I jedyne co mamy, to domysły. Jeśli nie uda mu się dopaść szczura, to Minister Magii nigdy w to nie uwierzy. Nieważne, jaką ilość Veritaserum podam Blackowi. Potrzebują winnego i chcą go ukarać, najlepiej tak pokazowo, jak to tylko możliwe. Oddadzą Blacka dementorom, a tymczasem śmierciożercy w spokoju będą dalej się organizować i czekać na dzień, w którym Czarny Pan powróci, a wszystko, o co walczyłem… śmierć Lily…

 

- Wszystko będzie na nic – dokończył za niego Remus.

 

Żaden z nich, chociaż obaj byli kierowani różnymi powodami, nie docenił wtedy Syriusza. Bo gdy stali, pogrążeni w ponurych myślach, dopiero się zastanawiając, co dalej, Syriusz działał. Jego jedyną wolą byli Remus i mały Harry. Uczucie tkliwości do osieroconego chłopczyka, synka bliskich przyjaciół, uderzyło go z całą siłą, gdy znalazł tego szczura, Petera, przy jego połamanym łóżeczku, zdezorientowanego, ale już gotowego wydrzeć chłopca z martwych ramion matki, by zabić i jego. Peter bełkotał, że Czarny Pan zniknął, że musi go odnaleźć, że nie chciał, że nie rozumie – i ledwie Syriusz zdołał odebrać mu dziecko, tchórzliwy szczur zmienił postać i chciał się wymknąć. Szczurze pazury rozpaczliwie drapały podłogę, kiedy Syriusz go dopadł i drań nie zdołał mu się wyślizgnąć. I choć miał ochotę zabić go na miejscu, rozszarpać na malutkie kawałeczki, zgnieść każdą kość w ciele tego łajdaka i wypruć mu flaki przez gardło, to jednak był ten chłopiec, Harry. Było osierocone dziecko, które nie miało nikogo. Był Remus, który stracił już tak wiele a mógł utracić i wiarę w niego; Syriusz przeklinał, kiedy trafił w szczura zaklęciem oszałamiającym. Jeśli go zabije, nigdy nie uda mu się oczyścić swojego imienia, Harry jednego dnia straci rodziców i ojca chrzestnego, a Remus będzie go nienawidził i nim pogardzał.

 

Do tego Syriusz nie zamierzał dopuścić.

 

***

 

„Syriusz Black uniewinniony! Peter Pettigrew oczekuje na wyrok w Azkabanie, Czarny Pan pokonany! Chłopiec-Który-Przeżył bohaterem czarodziejskiego świata!”

 

Remus zmarszczył brwi, kiedy w oczy rzucił mu się ten ostatni nagłówek i nieświadomie wzmocnił ochronny uścisk, w którym trzymał w ramionach śpiące dziecko. Dopiero, kiedy chłopczyk miauknął przez sen – śmieszny, koci niemal dźwięk czystego niezadowolenia – mężczyzna złagodniał. Poprawił kocyk, przesuwając dłonią po naznaczonym blizną czole dziecka. Była cienka, wyraźna, ale nie wyglądało na to, by była bolesna. Harry zupełnie nie zwracał na nią uwagi, nigdy nie sięgnął do niej, ani nie skrzywił się podczas badania jej przez uzdrowicieli ze Świętego Munga; patrzył tylko na nich szeroko otwartymi, zielonymi oczami i pozostawał spokoju tak długo, jak długo Remus albo Syriusz byli w zasięgu jego wzroku.

 

- Uwierzcie mi, moi drodzy, że mam na uwadze wyłącznie dobro chłopca – mówił właśnie Dumbledore. Remus zerknął na Syriusza, który nieświadomie zrobił krok w przód, osłaniając jego i dziecko, odgradzając ich od dyrektora. - Syriuszu, boli mnie twój brak wiary we mnie. Nie zamierzam siłą odebrać wam Harry’ego, chcę tylko, by był bezpieczny.

 

- Będzie bezpieczny z nami. - Syriusz mówił gniewnie, bo ten gniew był w nim od tamtej nocy stale; i nigdy nie wyzbył się podejrzliwości. Został oczyszczony z zarzutów, ale nie zapomniał o tym, że Minister Magii wydał nakaz jego pojmania i wysłał dementorów jego śladem. Gdyby Pettigrew zbiegł… potrząsnął głową. - Co takiego są w stanie dać mu mugole, czego ja nie mogę mu zapewnić? Kocham chłopca, a Petunia Dursley go nawet nie lubi! Dobrze wiesz, co myśli o czarodziejach. Nawet, jeśli zgodzi się wziąć go do siebie, da mu odczuć, że jest w jej mniemaniu dziwadłem i odmieńcem.

 

- Magia krwi…

 

- Magię krwi można oszukać – wtrącił Remus. Zwrócił się w stronę milczącego Severusa Snape’a, który, zamyślony, lekko skinął głową. - Severusie, powiedz im to, co powiedziałeś mi, proszę.

 

- Nie powiem nic, czego nie wiedziałby i Black. Uświadomiłby sobie to znacznie wcześniej, gdyby nie zaczął od razu wrzeszczeć – powiedział, wzruszając ramionami i skrzywił się, kiedy Syriusz rzucił w niego zwiniętą gazetą. - Dojrzale, Black. Naprawdę, Lupin, przemyślałeś to dobrze? Ten człowiek opiekunem dla dziecka? Nie powierzyłbym mu nawet sklątki. Ani gumochłona.

 

- Severusie, proszę. - Poprosił Dumbledore ze znużeniem. - Przejdźmy do sedna. Co masz na myśli?

 

- Magię krwi starych rodów – powiedział Snape i Syriusz drgnął, wbijając w niego wzrok. - O, proszę, Black potrafi nie wykrzykiwać i istotnie chwilę pomyśleć? Jestem pod wrażeniem. Rusz głową, ty głupi psie. Musiałeś słyszeć o zaklęciu przysposobienia.

 

- Słyszałem. - Syriusz skrzywił się, obracając w palcach różdżkę. - Ale tylko dziedzic rodu może rzucić zaklęcie, a moi kochani rodzice wydziedziczyli mnie dobre trzy lata temu. Dosłownie wypalili mnie z drzewa rodowego, o ile dobrze pamiętam.

 

- Istotnie, Orion i Walburgia podjęli taką decyzję. Jednakże po ich śmierci spadkobiercą rodu Blacków został twój stryj, Alphard.

 

- Alphard był jedynym Blackiem poza Andromedą, którego lubiłem z mojej rodziny. - Syriusz uśmiechnął się lekko i, jak zwykle, natychmiast spochmurniał; Remus wiedział, że wciąż męczy go myśl o Regulusie, który oficjalnie został obwołany zdrajcą i poplecznikiem Voldemorta. Jako jeden z naprawdę nielicznych, bo wciąż byli tacy, jak Lucjusz Malfoy, którym udało się przekonać Radę Wizengamotu o swojej chęci współpracy, zgłoszonej w ostatniej dosłownie chwili. Remus, niebezpodstawnie, podejrzewał, że to Severus zdołał nakłonić dawnego przyjaciela do tej zmiany stron. - Ale nie rozumiem, co Alphard ma do tego.

 

- Jako spadkobierca rodu cofnął to, co zrobili twoi rodzice – wyjaśnił Dumbledore i w jego oczach błysnęły znajome, psotne iskierki, kiedy podał Syriuszowi ciężki, ozdobny klucz. - Tym samym to należy do ciebie, Syriuszu. Gratuluję. Po śmierci stryja zostałeś jedynym spadkobiercą rodu Blacków. To klucz do skarbca Gringotta, choć nie jestem pewien, do której dokładnie skrytki. Zdaje się, że istnieje kilka i zawartość każdej z nich jest twoja. Jeśli istotnie wyrażasz chęć przysposobienia Harry’ego, cóż, na pewno nie braknie ci środków, by spełnić każdą jego zachciankę. Jednakże przestrzegam cię, byś uważał. Te wzmianki o Harrym, jako o nowym Czarnym Panie…

 

- ...są wyssaną z palca bzdurą – mruknął Syriusz. Wciąż wyglądał na lekko oszołomionego, ale nawet w tym stanie był gotów walczyć o Harry’ego i Remus uśmiechnął się, podając mu chłopca. Syriusz natychmiast przytulił chrześniaka, spoglądając na niego zachwyconymi oczami. - Musimy się przeprowadzić, Lunatyku, mamy za małe mieszkanie, chyba że Harry ma się wychowywać w komórce pod schodami.

 

- Na Salazara. - Severus żachnął się, spoglądając na nich z niechęcią. - Będę zaskoczony, jeśli to dziecko dożyje wieku szkolnego, Albusie. Bohater czarodziejskiego świata wychowany przez wilkołaka i półgłówka, równie dobrze mógłbyś zostawić chłopaka mugolom.

 

***

 

Ich mieszkanie naprawdę było było mikrosopijne i nigdy wcześniej nie odczuwali tego tak bardzo, jak teraz, gdy nagle poza nimi zjawił się tam też rozkrzyczany niemowlak ze stertą pieluch, zabawek (bo każdy czarodziej i każda czarownica chcieli podarować zabawkę Chłopcu-Który-Przeżył i biedny Szalonooki był na skraju załamania nerwowego, gdy musiał każdą nową rzecz sprawdzać pod kątem złych czarów i uroków, aż w końcu odmówił świadczenia dalszych usług, oznajmiając, że młody Potter ma już wystarczająco dużo misiów, zaczarowanych książeczek i miniaturowych smoków.

 

Procedura adopcyjna nie napotkała żadnych trudności, chociaż Syriusz krzywił się, jakby żuł cytrynę za każdym razem, gdy nazywano go głową rodu Blacków.

 

- Biedne dziecko zostało dziedzicem Blacków – powiedział któregoś razu, całkiem już wprawnie zmieniając Harry’emu pieluszkę i jak zwykle wysługując się w tym magią, a nie rękami. - Pociesza mnie tylko to, że moja najdroższa mamusia pewnie przewraca się w grobie. A drogi ojczulek! Aż dziw, że nam nocami żadna strzyga nie zgrzyta zębami na progu. Myślałeś już o tym, gdzie zamieszkamy, kiedy ta szopka się skończy? - zapytał i Remus na chwilę zamarł w bezruchu nad wyparzonym smoczkiem i butelką mleka. A więc Syriusz uwzględniał go w swoich planach… dopiero, kiedy te słowa padły, uświadomił sobie, jak bardzo obawiał się, że będzie inaczej.

 

- Chcesz, żebym był z wami? - spytał cicho i zaśmiał się, kiedy Syriusz wymownie postukał się palcem w czoło. - Co chcesz, to wcale nie było takie oczywiste. Jesteś wolnym człowiekiem, Syriuszu Black, dodatkowo otacza cię nimb bohatera, jesteś obrzydliwie bogaty i wychowujesz pogromcę Sam-Wiesz-Kogo, albo jego kolejne wcielenie, zależy której gazecie wierzyć. Możesz zamieszkać, gdzie zechcesz. Prawdopodobnie byłoby cię stać na kupno Hogwartu. Z całym Hogesmade na dodatek…

 

- Nigdy nie chciałem tych pieniędzy – mruknął Syriusz niechętnie, ale westchnął. - Jednak, muszę przyznać, dużo ułatwią. Dla siebie bym ich nie wziął i szanowni przodkowie Blacków mogliby się wypchać, ale ze względu na Harry’ego… tylko, Remusie, chyba nie mówisz poważnie? Co to w ogóle za pytanie, czy chcę, żebyś był z nami? Myślałem, że to oczywiste. Że robimy to razem. Opieka nad Harrym… Merlinie, przecież ja nie mam pojęcia o tym, jak zająć się dzieckiem!

 

- Ja też niewielkie – przyznał Remus. Napoił Harry’ego mlekiem, poczekał, aż mu się odbije i umieścił w zaimprowizowanym na łóżeczko wielkim fotelu, obstawionym wysokim fortem z poduszek. - Obawiam się, że będziemy musieli się dużo nauczyć, jeśli się mamy nim zająć.

 

- Ale zajmiemy się, prawda? - nalegał Syriusz niespokojnie. - Lunatyku, jestem aroganckie bydlę, Smarkerus ma rację, ale… no, wiesz? Założyłem, że będziesz chciał zająć się tym ze mną, a może ty masz inne plany?

 

- Tak, spotkałem seksowną wilkołaczkę i chcę założyć z nią w Zakazanym Lesie stado – powiedział Remus ironicznie i szybkim, czułym ruchem uścisnął rękę Syriusza. - Tak łatwo się mnie nie pozbędziesz, Black. Jesteśmy w tym razem.

 

- Więc. - Syriusz uśmiechnął się promiennie i klasnął w dłonie. - Zastanawiałeś się już, gdzie zamieszkamy? Grimmauld Place prędzej zrównam z ziemią, niż znowu tam wrócę!

 

Nie musieli wracać na Grimmauld Place, choć początkowo Dumbledore bardzo na to nalegał. Remus podejrzewał, że chce mieć ich po prostu na oku – był wytrawnym graczem i lubił mieć w ręku każdą ze swoich kart, zwłaszcza jeśli wśród nich były asy, a Chłopiec-Który-Przeżył takim asem był właśnie. Ale Syriusz potrafił być równie uparty, jak nieprzejednany i po serii burzliwych narad, dyrektor zgodził się w końcu dać im wolną rękę. Harry musi dorastać jak normalne dziecko, argumentował Syriusz; nie jakiś pieprzony bohater ani inny wybryk natury, którego jedni obrzucają kwiatami, a inni szepcą po kątach, że jest nowym wcieleniem Lorda Voldemorta i że któregoś dnia zavaduje ich wszystkich.

 

Wybrali piękny, przestronny dom w cichej okolicy, pełnej śpiewu ptaków i drzew, a potem pożegnali się z Dumbledorem, obiecując mu spotkanie, gdy do Harry’ego trafi list z Hogwartu.

 

I przez następne dziesięć lat nikt z czarodziejskiej społeczności o nich nie słyszał.

 

No, prawie nikt. Severus Snape, z którym Remusowi udało się osiągnąć i wypracować jakieś ciche „porozumienie ponad podziałami”, jak drwiąco zwykł określać to Syriusz, nie wiedział co prawda gdzie są, ani jak do nich dotrzeć, ale pozostawał z nimi w kontakcie. Do umówionej skrytki za pomocą świstoklika wysyłał Remusowi co miesiąc kolejną porcję eliksiru tłumiącego, który łagodził jego przemiany i pozwalał mu kontrolować się w czasie pełni. Czasem Remus do pustych buteleczek załączał parę słów na temat Harry’ego; Snape nigdy nie dał do zrozumienia, że czeka na te wzmianki, ale i też nie kazał mu ich zaprzestać, więc Remus uznał, że wieści są wskazane. Ze swojej strony, Snape do eliksiru dołączał czasem wycinki z czarodziejskich gazet, do których oni tu ani nie chcieli, ani nie mieli dostępu. Severus został nauczycielem w Hogwarcie („biedne dzieci”, skomentował ze szczerą zgrozą Syriusz i Remus chichotał za każdym razem, gdy przypomniał sobie wyraz jego twarzy), o Voldemorcie nadal nikt nic nie wiedział i coraz więcej osób twierdziło, że tamtej nocy na pewno umarł (choć sam Snape nigdy nie był podobnie optymistyczny w tej sprawie), Lucjusz Malfoy został ciężko ranny w zmasowanym ataku pozostających w ukryciu śmierciożerców, zaś prowadząca ten atak Bellatrix Lestrange (z domu Black) zginęła, trafiona zaklęciem własnej siostry, Narcyzy. Narcyza też była Black z domu i któregoś dnia na ganku Syriusza i Remusa pojawił się dostojny, smoliście czarny rodowy puchacz Malfoyów. Syriusz powstrzymał zachwyconego Harry’ego, który próbował w ekstazie powyrywać pohukującej groźnie sowie wszystkie pióra i odczepił od jej nóżki zwinięty w rulon list. Przełamał pieczęć, czując w palcach lekkie mrowienie magii.

 

- Znów magia krwi – powiedział chłodno. - Droga Narcyza cynicznie wykorzystuje akt, że oboje jesteśmy Black z domu.

 

- Co pisze? - Remus wziął na ręce wyrywającego się w stronę napuszonej sowy Harry’ego i posadził chłopca w plastikowym krzesełku do karmienia, podsuwając mu budyń w miseczce i pokrojonego na kawałki banana. Harry nie wykazał entuzjazmu, wciąż tęsknie wpatrzony w niewzruszonego ptaka i Remus westchnął. - To twoja wina, Syriuszu, po co mu się pokazywałeś w formie Łapy? Teraz się uparł na psa, a z braku laku wystarczy mu widać i sowa. Myślisz, że pora kupić mu własne zwierzątko?

 

- Byle nie węża. - Syriusz na chwilę podniósł głowę znad listu i lekko pstryknął nadąsanego chrześniaka w zmarszczony nosek. - Prawie dostałem zawału, jak wtedy w ZOO zobaczyliśmy, że szyby, oddzielającej od nas pytona już nie ma, a Harry siedzi spokojnie w tym małym stawiku i najwyraźniej rozmawia sobie w najlepsze z wielkim wężem. Nie powiem, z jednej strony mi ulżyło, że nie jest charłakiem, bo czasem bałem się, że tamtej nocy ten beznosy drań mu magię odebrał… z drugiej strony – wężousty? Teraz też się boję, tylko w drugą stronę. Że trochę mu swojej magii zostawił. Narcyza pisze, że po śmierci Bellatrix i jej męża pozostaje do podziału ostatnia część majątku Blacków, ta, która należała do tej obłąkanej wiedźmy. W pierwszej chwili pomyślałem, żeby jej z serca napisać, by poszła do diabła, ale właściwie… czemu Andromeda nie miałaby dostać tych pieniędzy?

 

- Nie jestem pewny, czy Andromeda chciałaby w ogóle spojrzeć na te pieniądze. Z punktu odmówiła, kiedy zaproponowałeś, że przywrócisz ją do rodziny.

 

- Jeśli ja byłem w stanie przełamać się i zgarnąć rodzinną forsę dla dobra Harry’ego, to Andromeda będzie w stanie zrobić to samo dla córki.

 

- Może. - Remus zrezygnował z prób nakarmienia Harry’ego i zamiast tego to jemu pozwolił nakarmić budyniem sowę. Usiadł na schodkach przed domem, opierając się na wyciągniętych w tył ramionach i wystawiając twarz do słońca. - Patrz, dopiero marzec i jeszcze nawet prawdziwej wiosny nie ma, a pogoda jak w maju. Pięknie jest.

 

- Pięknie – potwierdził Syriusz. Miał dziwnie zdławiony głos i gdy Remus spojrzał na niego, zobaczył, że przyjaciel pospiesznie ucieka wzrokiem, pochylając się znowu nad listem. Blade zwykle policzki Syriusza były lekko zaczerwienione i Remus pomyślał, że to pewnie od słońca. Ale było mu ciepło i błogo, i w efekcie nie kazał im się nigdzie ruszyć.

 

Mogą pozwolić sobie na jeszcze jedną minutę lenistwa. Albo i na dziesięć.

 

***

 

W piątą rocznicę śmierci Jamesa i Lily, Syriusz obudził się wcześnie, jeszcze przed wschodem słońca. Przez chwilę było dobrze i błogo, przez chwilę czuł tylko senną nieświadomość, a potem przyszło zrozumienie i uderzyło go nagle, niczym celnie wyprowadzony silny cios prosto w żołądek. Aż zgiął się z tego bólu.

 

James i Lily nie żyją. Mały, niepozorny Peter podał ich Voldemortowi na tacy i nawet mu ręka nie drgnęła. Stracili tamtej nocy i mało brakowało, a straciliby jeszcze więcej. Harry’ego. Siebie nawzajem.

 

Syriusz odetchnął głęboko, kiedy uświadomił sobie, że płacze. Pospiesznie otarł łzy, kiedy do drzwi jego sypialni ktoś cicho zastukał.

 

- Syriuszu, to ja – powiedział niepotrzebnie Remus, bo niby kto mógłby to być inny. - Śpisz? Przepraszam, jeśli cię budzę, ja tylko… - urwał, kiedy Syriusz bez wahania otworzył mu drzwi, a potem, wciąż rozgrzany i zarumieniony od snu i wciąż ze śladami łez na policzkach, przyciągnął do siebie i objął, trzymając w mocnym uścisku. Z ust Remusa wydarło się ciche westchnienie, zanim odwzajemnił ten niemal kurczowy uścisk, przywierając do przyjaciela tak mocno, jakby nigdy już nie chciał go puścić. - Przepraszam – szepnął Remus ponownie, jego głos był stłumiony, kiedy wciąż przyciskał twarz do ramienia Syriusza. - Chciałem… musiałem się upewnić, że jesteś. Że obaj jesteśmy.

 

- Nie przepraszaj. - Syriusz odsunął się niechętnie, ujmując go natychmiast za ręce. - Możesz mnie budzić każdego cholernego dnia, jeśli to ma być cena za to, że cię nie straciłem. Was obu – poprawił natychmiast, kiedy Remus spojrzał na niego tak otwarty i odsłonięty, a potem odsunął się nagle, uśmiechając tylko niezręcznie i z trudem. - Was obu – powtórzył więc Syriusz, przeklinając własny brak taktu. Remus przyszedł do niego szukając komfortu, a on nie dość, że mu go nie ofiarował, to jeszcze najwyraźniej sprawił, że poczuł się nieswojo. Odwzajemnił niewyraźny uśmiech, poklepując go po ramieniu. - Nie łam się, Lunatyku, nie pozbędziesz się mnie tak łatwo – obiecał mu całkiem już raźnym i tylko trochę drżącym głosem. - Harry śpi jeszcze?

 

- Tak, ale niedługo powinniśmy go obudzić, jeśli chcemy dotrzeć do Doliny Godryka przed innymi. Wcale nie uśmiecha mi się wpaść tam akurat na ostentacyjny pokaz żałosnej hucpy w wykonaniu ministerstwa, które będzie przekonywać całą czarodziejską społeczność, że naprawdę ma na celu ich dobro i że Voldemort już nigdy nie wróci, a wszystko skończyło się dobrze, więc można uczcić poległych i się rozejść do domu.

 

- Zrobiłeś się bardzo cyniczny, Remusie.

 

- Taki los tych, którym udało się wojnę przetrwać i na niej nie polec. - Remus nagłym ruchem, jakby nie mógł się oprzeć, ścisnął ramię Syriusza i pochylił się, składając szybki, gwałtowny pocałunek na jego policzku. I zanim Syriusz zdążył jakoś zareagować, odwrócił się, wołając, że idzie przygotować śniadanie. Syriusz popatrzył za nim, rozdarty między chęcią zatrzymania go i zażądania, by pocałował go porządnie, albo nie całował wcale, bo tylko miesza mu w głowie, a troską, która nakazywała mu surowo kopnąć się w dupę i przestać być potrzebującym, roszczeniowym draniem bez serca, który zamiast docenić to co ma, to ciągle chce więcej. Nie podjął jeszcze decyzji, któremu z tych pragnień się poddać, kiedy drzwi pokoju Harry’ego otworzyły się i chłopiec stanął w progu, patrząc na niego rozespanymi oczami.

 

- Głośno – poskarżył się, wyraźnie dąsając. - Ciemno – dodał z jeszcze większym wyrzutem, pokazując za okno, gdzie na niebie dopiero wschodziło słońce i Syriusz zaśmiał się, chwytając chrześniaka w ramiona. Mały zdecydowanie miał to po ojcu, James też nie był nigdy rannym ptaszkiem.

 

- Wybacz, złotko – powiedział, całując chłopca w ciemne, potargane od snu włosy. - Ale dziś jest ważny dzień, pamiętasz? Pojedziemy odwiedzić grób twoich rodziców. Dlatego musieliśmy wstać wcześniej. Rozmawialiśmy o tym wczoraj przed snem.

 

- Tak. - Harry zmarszczył brwi, przytulając się ufnie do jego ramienia. - Odwiedzimy mamę i tatę. Bo nie żyją. Zły czarodziej ich zabił – wyrecytował, jakby powtarzając tylko zapamiętane słowa, a nie pojmując jeszcze do końca ich tragicznego znaczenia. Syriusz znów poczuł, że ma wilgotne oczy i ze złością, otwarł twarz wierzchem dłoni. Miał być dziś silny i opanowany, a on maże się jak małe dziecko. A właściwie gorzej od tego dziecka, bo Harry powęszył tylko nagle zachłannie i jego buzia rozjaśniła się jak promienne słoneczko. - Naleśniki! - wykrzyknął, próbując wyrwać się z ramion Syriusza i gdyby ten u na to pozwolił, niewątpliwie spadłby ze schodów na łeb i szyję w tym swoim zapale. - Naleśniki! - powtórzył ze zniecierpliwieniem, kiedy Syriusz najwyraźniej szedł na dół niedostatnie jak na jego gust szybko. - Z nutellą! – zachwycił się, kiedy w końcu wkroczyli do kuchni. Remus parsknął śmiechem, kiedy dziecko z siłą małego, głodnego niedźwiadka, uczepiło się jego nogi i pociągnęło za skraj swetra.

 

- Tak, Harry, siadaj do stołu, a dostaniesz swoje naleśniki z nutellą. Buzię chociaż umyłeś? Skoro już siadasz do śniadania w piżamie.

 

- Nie możesz dawać dziecku naleśników z nutellą, a potem oczekiwać, że będzie na nie czekać choćby i pięć minut. - Syriusz usiadł za stołem w kuchni, sięgając po dzbanek z kawą. - Merlinie, Remmy, jak to cholernie dobrze, że ty umiesz gotować, bo jakbym ja się Harrym zajmował, to by ciągle jadł płatki.

 

- Lubię płatki – poinformował ich Harry poważnie, zanim zapchał się naleśnikiem. Przełknął z wysiłkiem. - Ale naleśniki lubię bardziej.

 

Remus się śmiał i Syriusz śmiał się także, przez chwilę było rodzinnie, przyjemnie i dobrze, a potem Harry odstawił szklankę soku, wyglądając na przygnębionego; przypominał małą, smutną małpkę, kiedy buzia wyciągnęła mu się, a usta wygięły w podkówkę.

 

- Może mama też by je lubiła. I tata. Jakby nie umarł – powiedział znienacka. W kuchni panowała cisza. Remus i Syriusz patrzyli na siebie nad jego głową. Chłopiec nie pojmował do końca rozmiarów tragedii, jaka go spotkała, ale był świadomy istnienia tej straty. Długo rozmawiali o tym, co mu powiedzieć i jak, ale obaj zdecydowali, że nie chcą go okłamywać, ani trzymać w nieświadomości. Więc Harry wiedział, że jego rodzice zginęli na wojnie, a Syriusz i Remus zaopiekowali się nim niedługo po ich śmierci. Wiedział też, że nazywa się teraz Black, chociaż jego rodzice nosili nazwisko Potter; akurat ta wiedza nie interesowała go tak, jak pytanie, czemu wujek Remus nazywa się Lupin. Któregoś dnia najpoważniej na świecie zaproponował, by Syriusz wziął ślub z Remusem i wtedy wszyscy będą mogli się nazywać tak samo. Syriusz do dziś nie był dumny z tego, że pite wino poszło mu wtedy dziurkami od nosa, a Remus musiał porządnie walnąć go kilka razy w plecy, kiedy i tak się łykiem zakrztusił. Sam Remus nie radził sobie lepiej, od razu zmieniając temat na jutrzejszą wizytę w ZOO (to wtedy miał miejsce pamiętny incydent z wężem, który ostatecznie upewnił ich w tym, że nie wychowują charłaka, tylko czarodzieja, w dodatku dysponującego dość dużą mocą magiczną).

 

- Tak, dzieciaku – odezwał się w końcu Syriusz, głaszcząc chłopca po głowie. - Mama też lubiła naleśniki, i tata. Ale teraz jedz już ładnie, dobrze? Bo w końcu się spóźnimy i Tonks znowu zmieni ci włosy na zielono za karę.

 

To był dobry ruch – Harry, jak zwykle na wspomnienie swojej szalonej kuzynki, zachichotał radośnie. Naleśniki spożyto w tempie ekspresowym, procedura ubierania się (dotycząca tylko Syriusza i Harry’ego, Remus przyodziewał się schludnie tuż po wstaniu z łóżka i jako jedyna zorganizowana i porządna osoba w tym domu do śniadań nie siadał w piżamie) przebiegła bezproblemowo. I tu znów Harry i Syriusz szli na rekord; Harry’emu było po prostu doskonale obojętne, co założy, a Syriusz dobrze wiedział, że czegokolwiek by na siebie nie włożył i tak będzie wyglądać w tym świetnie; kiedyś z zadowoleniem tłumaczył Remusowi, że to zasługa przemyślanej i dobrze skomponowanej garderoby, której różne części można łączyć ze sobą właściwie bez patrzenia, ale Remus po cichu uważał, że Syriusz mógłby chodzić w worku na ziemniaki, a i w tym byłoby mu wspaniale – to było zabójcze combo jego pewności siebie, wdzięku i wrodzonego uroku, a przy tym był czarujący i – i tu Remus z trudem oderwał się od podziwiania go i poszedł odpalić samochód.

 

Zaczarowany ford był pomysłem Syriusza, który pewnego dnia pojechał do pobliskiego miasta jak zwykle swoim motorem, a potem wrócił już bez niego, prowadząc szarego forda. Remus nawet pochwalił ten przejaw rozsądku, ale zanim zdążył oswoić się z myślą, że Syriusz istotnie dojrzewa, skoro zaopatrzył się w samochód rodzinny, Syriuszowi udało się zaczarować to rodzinne auto tak, by latało i Remus po raz tysięczny w życiu poczuł, że brak mu słów. A właściwie – że ciśnie mu się ich na usta tak dużo, że kompletnie nie wie, od czego zacząć i tylko dlatego wciąż niczego nie mówi. Syriusz jego milczenie wziął za dobrą monetę, opowiadając z zapałem o kolejnych udogodnieniach, jakie zafunduje im napędzane magią auto, a Remus mógł myśleć tylko o tym, że Syriusz wpędzi go kiedyś do grobu, albo co najmniej do Azkabanu. Z trudem udało mu się wtrącić słowo i spytać nieśmiało, czy Ministerstwo Magii nie zabrania przypadkiem stosowania takich wynalazków, zwłaszcza kiedy się mieszka w dzielnicy mugoli; na co Syriusz z pełnym przekonaniem odparł, że nie, nikt czegoś takiego nie zakazał. Remus nie odważył się spytać, czy to dlatego, że nikt nie wpadł na to, że ktoś przy zdrowych zmysłach coś takiego w ogóle wymyśli i w zamian spędził pracowite popołudnie na nakładaniu na samochód kolejnych zaklęć maskujących, ochronnych, nienamierzalnych – i kilku innych, które przyszły mu jeszcze do głowy. Zwykle stosowano je w przypadku mioteł, ale na wozie sprawdziły się całkiem nieźle. Choć Remus wciąż miał wrażenie, że łamie prawo, kiedy tylko otwierał fordowe drzwi.

 

- Fotelik – przypomniał Syriuszowi, kiedy ten pojawił się z Harrym w garażu. Syriusz nawet nie odwrócił się, by pójść po wskazany przedmiot, machnął tylko trzymaną w drugiej ręce różdżką i uśmiechnął się dumnie, kiedy zachwycony Harry zapiszczał radośnie, obserwując jak fotelik lewituje się w ich kierunku, by samodzielnie znaleźć się na tylnym siedzeniu samochodu i przypiąć doń pasami. Remus pokręcił głową.

 

- Jesteś okropnym wzorem do naśladowania, Łapo – mruknął, kiedy Syriusz usiadł na siedzeniu obok niego i rzucił mu kluczyki. - Co mówiliśmy o tym, by nie wyręczać się magią bez potrzeby i nie kierować lenistwem, tylko włożyć odrobinę wysiłku w zwykle funkcjonowanie?

 

- Dużo o tym mówiliśmy – przyznał Syriusz i Remus obrzucił go pozbawionym wrażenia spojrzeniem, które przyjaciel z wdziękiem zignorował.

 

***

 

Do Doliny Godryka dotarli kilka godzin przed zaplanowaną na południe, oficjalną ceremonią.

 

Był zaskakująco ciepły, słoneczny dzień. Remus zrezygnował z płaszcza, zostając w swoim ciemnogranatowym golfie i czarnych dżinsach. Syriusz miał na sobie zwykły, szary podkoszulek i skórzaną kurtkę, a Harry z uporem próbował pozbyć się niebieskiej kurtki, którą kupili mu tego roku specjalnie na wiosnę, a której wyjątkowo nie lubił. Wszyscy trzej nosili mugolskie ubrania, podobnie jak czekający już na cmentarzu Ted i Andromeda. Ich córka zaś miała na sobie komplet liliowych szat. Osiem lat starsza od Harry’ego, osiągnęła w tym roku poważny wiek lat trzynastu i, jak wyjaśniła im czułym szeptem rozbawiona Andromeda, z dnia na dzień porzuciła workowate spodnie i bluzy, by zacząć ubierać się tylko w kolorowe sukienki. Wyglądała uroczo i bardzo dziewczęco – przynajmniej do momentu, w którym oboje z Harrym nie zaczęli obserwować mrówek koło pomnika z jasnego piaskowca i liliowe szatki szybko zmieniły się w przykurzone pokryte smugami odzienie.

 

- Syriuszu. - Andromeda przywitała się z kuzynem pocałunkiem w policzek i zmierzwiła włosy Harr’ego, kiedy ten przebiegł obok niej. - Zawsze cieszę się, gdy was widzę, nawet jeśli okazja jest tak ponura, jak dziś. Remusie. - I jego pocałowała w policzek, a jej mąż, pogodny i do bólu zwyczajny Ted Tonks, poklepał ich po ramionach. - Harry wygląda cudownie. Wspaniale patrzeć, jak dobrze się rozwija. Choć muszę przyznać, że początkowo z pewnym niepokojem przyjęłam wieść o tym, że mój nieobliczalny kuzyn zamierza zająć się małym dzieckiem…

 

- Dosłownie martwiła się, że podczas zmiany pieluch mu powyrywasz nóżki – wtrącił pomocnie Ted i Remus zaśmiał się cicho. Syriusz wyglądał na dotkniętego do żywego.

 

- No wiesz, Andy, ranisz mnie tymi słowami, ja bardzo dobrze sobie radziłem ze zmianą mu pieluch! - powiedział z udawanym oburzeniem, ale zdradził go kpiący uśmieszek. - Zwłaszcza, że w większości Remus to robił.

 

- Nimphadora rośnie jak na drożdżach. - Remus zignorował go i odwzajemnił się rodzicielskim komplementem. - Czy wraz ze zmianą stylu i upodobaniem do eleganckich sukienek przyszła też akceptacja swojego bardziej eleganckiego imienia, czy nadal każe się nazywać Tonks?

 

- Posunęła się do tego, że niektórzy w Hogwarcie istotnie myślą, że się nazywa Tonks Tonks. - Andromeda spojrzała na córkę z rozbawieniem. - Na imię Nimphadora po prostu nie reaguje.

 

Grób Potterów był prosty i skromny. Płyta z białego kamienia, nazwiska i daty. Remus odczytywał wszystkie słowa i każdą literę z osobna, czując wilgoć pod powiekami. Syriusz stał z pochyloną głową, z twarzą przysłoniętą włosami i Remus, ulegając impulsowi, łagodnie miękkim ruchem odgarnął mu kilka pasm. Syriusz przysunął się bliżej niego instynktownie szukając pociechy i stali obaj, pogrążeni w tym samym bólu co zawsze. Może i łagodniejszym z każdym mijającym rokiem, ale wciąż dotkliwym.

 

- Miałem szesnaście lat, kiedy moi drodzy rodzice wyrzucili mnie z domu – odezwał się Syriusz po chwili. - Potterowie przyjęli mnie bez wahania, kiedy nie miałem dokąd pójść. Nie miałem przy sobie nawet złamanego sylinga, byłem zbuntowany i wściekły na cały świat, a oni traktowali mnie, jakby syna. James był moim bratem bardziej, niż Regulus. A Lily… Lily była jak światło. Wszystkich szanowała i każdego starała się zrozumieć. Kiedy pomyślę o tym, co ten szczur im zrobił…

 

- Ciii, nie mówmy tu o nim. - Remus łagodnie ścisnął jego rękę. - Mówmy o nich, wspominajmy ich życie. Jego nie ma żadnego znaczenia. On nie ma znaczenia.

 

- I nigdy nie wyjdzie z Azkabanu – dodała Andromeda. - Pamiętam, kiedy dowiedziałam się, że mój ród wydziedziczył kolejnego Blacka. Pomyślałam wtedy, że wkrótce w tej rodzice nie pozostanie nikt przyzwoity i wykończy się sama. A teraz… czy słyszeliście o tym, co stało się z drzewem genealogicznym naszej rodziny na Grimmauld Place?

 

- Nie. - Remus zmarszczył brwi, a Syriusz tylko wzruszył ramionami. Rodowa posiadłość, która przypadała teraz jemu, jako głowie rodziny Blacków, mogłaby dla niego nie istnieć.

- Twoja matka rzuciła na nie czar, kiedy je tworzyła. Okazuje się, że jest silnie powiązane z dziedzictwem Blacków. I kiedy przeszło ono na ciebie… jak to powiedzieć?

 

- Aktualizuje się – wtrącił Ted i uśmiechnął lekko. - To taki mugolski żargon wśród korzystających z internetu. Dane nadpisują się same w zależności od informacji pochodzących z głównego serwera.

 

- Więc odkąd zostałem tym serwerem? - podjął Syriusz, kolejny raz wzruszając ramionami. - Co, nastąpiło przeciążenie procesora i dysk się spalił? - zażartował i Ted parsknął śmiechem.

 

- Wspaniale mówisz po mugolskiemu – pochwalił i Remus posłał Syriuszowi rozbawione spojrzenie. Faktycznie lubował się w mugolskich wynalazkach. W domu, poza telewizorem, mieli już też komputer, drukarkę i telefony. Harry chodził do mugolskiego przedszkola. Syriusz, jak na czarodzieja czystej krwi był z mugolskim światem doskonale zasymilowany.

 

- Drzewo rodowe nie spaliło się, przeciwnie, zawarte w nim dotąd informacje same dostosowały się do stanu obecnego – podjęła Andromeda, dotąd przysłuchująca się im z uśmiechem. - Oczywiście, jesteś tam ty, Syriuszu – i Harry, przez magiczną adopcję krwi traktowany jak pełnoprawny Black. Jesteśmy my z Nimphadorą...

 

- Nie ma drogiej Bellatrix, nawet jako umiłowanej zmarłej? - zainteresował się w końcu Syriusz. - Ciekawe. Nie podjąłem żadnych kroków z tym związanych.

 

- Nie musiałeś, twoje dziedzictwo objęło resztę rodziny. Dużo nas nie zostało. Poza nami, jedynymi obecnie żyjącymi osobami z krwią Blacków jest jeszcze Narcyza i jej syn. Zatem z naszego pokolenia jestem ja, Cissy i ty – a z następnego Nimfadora, Harry i Draco. Magia zaakceptowała taki stan rzeczy. Uznałam, że powinniście o tym wiedzieć.

 

- Dziękujemy, chociaż obszedłbym się bez tej wiedzy… - zaczął Syriusz, ale nagle zamilkł i jego oczy rozszerzyły się, kiedy coś sobie uświadomił. - Na Godryka, Andy, co ty mówisz? Jeśli Narcyzę łączy z nami magia krwi i zaklęcie rodziny…

 

- ...to Narcyza może, chociaż nie musi, potrafić w każdej chwili skontaktować się z nami, nawet, jeśli nie będziemy tego świadomi. Kiedy napisałeś do mnie o spadku po Belli, nie byłam zainteresowana. Dość szybko odpisałam Cissy, że może zrobić z tymi pieniędzmi co jej się tylko podoba, dodając przy tym, że zamiast tego doceniłabym raczej odnowienie kontaktu, jeśli jest zainteresowana. Odkąd Lucjusz przebywa w Świętym Mungu ze znikomymi szansami na poprawę jego stanu, została z synem sama. A z zeznań, jakie złożyła przed ministerstwem wynika, że nigdy nie brała aktywnego udziału w działaniach śmierciożerców.

 

- Ani się im nie sprzeciwiała.

 

- Nie. Narcyza zawsze była posłuszna. Najpierw naszym rodzicom, potem swojemu mężowi. Ale terasz – po raz chyba pierwszy w życiu – musi stanąć na własnych nogach i podejmować swoje własne decyzje. Więc kiedy liczyłam ci najwyżej na okazjonalne życzenia, przesłane sową na święta… Narcyza pojawiła się w naszych drzwiach. Przyprowadziła ze sobą syna. Są z Harrym w tym samym wieku. Chłopiec wygląda jak miniaturka Lucjusza i jest tak samo wyniosły. Ale to tylko dziecko, Syriuszu. Bez złego wpływu ojca, bez kładzionych do głowy wszystkich tych bzdur na temat czystości krwi, mógłby wyrosnąć na czarodzieja pozbawionego uprzedzeń, a czy nie tego chcesz dla naszej rodziny?

 

- Nie będę wychowywał przeklętego Malfoya! - zaprotestował Syriusz i speszył się, kiedy Remus obdarzył go długim, surowym spojrzeniem. - No, co?

 

- Jak na kogoś, kto miał za złe swojej rodzinie nadmiar uprzedzeń, sam jesteś ich pełen - powiedział cierpko Remus. - Andromeda ma rację, to tylko dziecko. Draco nie jest swoim ojcem.

 

- Och, więc już mówimy o szczeniaku po imieniu – mruknął Syriusz, ale uniósł ręce w górę w geście poddania. - Żartuję – powiedział bez przekonania. - Chyba. Czego ode mnie wymagasz, Andy?

 

- Niczego. Nie mogę ci nakazać, żebyś z kimś utrzymywał kontakt, a już na pewno nie decyduję o tym, byś kogoś lubił. Ale powinieneś się nad tym zastanowić, Syriuszu. Bo jeśli łączy nas magia krwi, to i Narcyza i Draco mogą w każdej chwili odnaleźć nie tylko ciebie, ale i Harry’ego. I ja ci, oczywiście, niczego nie narzucę. Tylko jeśli Draco ma dorastać odcięty od rodziny, z wzorcem wyłącznie w postaci swojego ojca…

 

- To lepiej, żeby miał wzorzec we mnie? - Syriusz popatrzył na nią z niedowierzaniem. - To chcesz powiedzieć? Że jestem taki świetny w roli wzorca? Nawet Remmy twierdzi, że jestem w tym beznadziejny! A Harry bardziej lubi naleśniki, niż płatki! - dodał triumfalnie i Andromeda, w milczeniu, przejmując najwyraźniej mugolskie nawyki męża, z powagą narysowała sobie kółko na czole.

 

Potem już o tym nie mówili. Rozmawiali o Jamesie i Lily, żartowali z dziećmi. Ale ta myśl uparcie nie dawała nikomu spokoju - że Voldemort może kiedyś wrócić. I że jeśli do tego dojdzie, oni muszą być nas ten powrót gotowi i zjednoczeni przeciwko niemu tak, jak to tylko możliwe. 

 

Forward
Sign in to leave a review.