
Chapter 4
- Ktoś mi zechce powiedzieć – zaczął groźnym głosem Nick Fury – co tu się w ogóle stało?
Nikt nie chciał.
Natasza nadal czyściła sobie paznokcie, a Clint wpatrywał się sceptycznie w wentylator – system chłodzenia działał za głośno i doprowadzało go to do szału, bo pomyślał, że wystarczyło by pewnie wymienić ze dwie śrubki. Peter pokręcił się niespokojnie pod ciężkim spojrzeniem dyrektora S.H.I.E.L.D.
- Właściwie, dyrektorze, to nie do końca tak, jak wygląda...
- Jak wygląda, panie Parker? - Fury machnął gazetą i Peter skrzywił się, kiedy z pierwszej strony spojrzała na niego jego własna maska. - A więc wygląda to tak, że Spiederman, Hawkeye i Czarna Wdowa napadli na konwój rozwożących prezenty świąteczne mieszkańcom Nowego Jorku elfów. Na zdjęciach agent Barton, bohatersko kopiący Mikołaja prosto w brzuch. Romanov stoi obok i trzyma Renifera za pluszowe rogi. Wszystko na jednej z najbardziej ruchliwych ulic południowego Manhattanu. W samo południe. W samo południe!
- Ale dyrektorze…
- Przylepił pan siecią do ściany cholerną Śnieżynkę, panie Parker, niech się pan porządnie zastanowi, zanim coś powie.
- Oni oprócz cukierków rozprowadzali metamfetaminę!
- I żadne z was nie powiedziało o tym prasie! Przeciwnie, kiedy zbliżył się pan do dziennikarzy, agencie Barton, jeden z nich zaczął przed panem uciekać!
- Bo on próbował mnie śledzić kilka tygodni temu i Clint tylko…
- Panie Parker, czy został pan oficjalnie mianowany ich adwokatem? Czy agent Barton nagle ogłuchł, czy też jest ponad to, żeby mówić sam za siebie?
- A po co? - Clint wzruszył ramionami. - Już wydał pan wyrok i mnie osądził. Co bym nie powiedział, tego nie zmieni.
- Nie zaszkodziłoby, gdyby pan choć spróbował. Czasami mam wrażenie, że nie ceni pan naszej współpracy wystarczająco, agencie Barton.
- A ja mam czasami wrażenie, że szuka pan chłopca do bicia, a nie agenta, dyrektorze. - Clint wstał i sięgnął po swój kołczan. - Jeśli to wszystko, to chciałbym iść się umyć.
- Nie skończyłem…
- Wciąż mamy na sobie kryształki metamfetaminy, Fury. - Natasza polizała palec, zebrała nim kilka błyszczących drobinek i podsunęła dyrektorowi pod nos. - Chce pan spróbować?
- Czego chcę, to do końca dnia mieć na swoim biurku porządne, kompetentne raporty, które będę mógł przedstawić zarządowi – warknął Fury. - I tak nas już obserwują…
- To jakieś zboczenie? Że lubią patrzeć? - Natasza spojrzała na niego, otwierając szeroko niewinne oczy.
- Podglądactwo. - Clint pokiwał głową. - Paskudny fetysz.
- Saliromania do kompletu. - Peter nie mógł się powstrzymać. - Odmiana sadyzmu. Polega na odczuwaniu podniecenia seksualnego przez zabrudzenie kogoś odrażającymi substancjami.
- Fuj, Parker, to ohydne - skrzywiła się Natasza.
- Sama mówiłaś, że jesteś pokryta metamfetaminą, nie powiesz mi teraz, że narkotyki nie są odrażające, zwłaszcza dla mnie. Może to ma coś wspólnego z nimfomanią? Wczoraj nie chciałaś nalać mi whisky, bo jestem za młody – bronił się Peter i Clint mimo wszystko parsknął śmiechem.
- Wynoście się stąd. - Fury wyglądał, jakby na poważnie rozważał, czy ich zabić i gdzie ukryć ciała. - Wszyscy troje!
- Wow. Pierwszy raz nakrzyczał na mnie dyrektor S.H.I.E.L.D. - Peter był pod wrażeniem. Kiedy wyszli przed budynek, pomachał w stronę czekającego na nich samochodu. - Dobry, panie Stark! Dyrektor Fury mnie oficjalnie ochrzanił, to się liczy? Jestem już Avengersem?
- Wypuścili was? Adwokat niepotrzebny? - Tony zdjął okulary przeciwsłoneczne i obrzucił ich szybkim spojrzeniem. - Dobrze. Barton, wybij sobie, że wsiądziesz tak do samochodu.
- Odwal się. - Clint ściągnął kurtkę, spojrzał na nią z odrazą i wyrzucił ją do pobliskiego kosza na śmieci. - Załatwione. Tak lepiej?
- Nieznacznie. O co chodziło z tym dziennikarzem?
- To ten, co mnie śledził, panie Stark. - Peter zatrzymał się, żeby mu odpowiedzieć, nim wsiadł do samochodu i Natasza wykorzystała chwilę, by wcisnąć się na przednie siedzenie. - Ała, nieuczciwa zagrywka, Romanov.
- Peter, wracaj od razu do domu. May do mnie dzwoniła. Widziała cię w telewizji.
- O. - Peter zatrzymał się na chwilę. - Niedobrze.
- Powiedziałem jej, że póki byli z tobą Clint i Natasza, nic ci nie groziło. I zapewniłem, że wiedziałem o tej akcji.
- Panie Stark…
- To ostatni raz, kiedy kryłem twój tyłek, jasne, Parker? - Tony zmierzył go surowym wzrokiem i Peter tylko pokiwał głową.
- Pójdę już – westchnął. Cała euforia jakby z niego opadła, kiedy zwinnym skokiem przesadził gzyms górnego parkingu i zniknął za sąsiednim budynkiem.
Do Wieży wracali w większości w ciszy. Tony prowadził jak szatan, ignorując i ich, i przepisy drogowe. Kiedy dojechali, nawet Nataszy od zaciskania dłoni na kolanach pobielały kostki.
- Wściekł się – stwierdziła, kiedy wjeżdżali windą na górę. - Myślisz, że czeka nas kolejna bura?
- Z dwojga złego już wolę się tłumaczyć Starkowi. On przynajmniej jest po naszej stronie. - Clint zmarszczył brwi. - I ma rację. Daliśmy ciała, Nat.
- Z akcją? Nie mówisz poważnie, gdyby nie my…
- Z Parkerem na miejscu. - Clint pokręcił głową. - Do tej pory jako jedyny miał praktycznie czystą kartę. Taki superbohater, ale z sąsiedztwa. Ściąga koty z drzew i oddaje staruszkom ukradzione przez miejscowych chuliganów torebki. Nie jest jak reszta bezczelnych Avengersów i nie obija przed kamerami Świętego Mikołaja. Rozumiem, czemu Tony się wścieka.
- Wy obaj. - Natasza wyjęła z lodówki jogurt i rozejrzała się za łyżeczką. - Nie możecie wiecznie traktować Parkera, jakby miał trzynaście lat. Nie jest już małym chłopcem.
- Magicznie wyrósł w chwili, w której założył ten głupi kostium, co? - Tony pojawił się obok nich nie wiadomo skąd i uśmiechnął się krzywo, kiedy nawet Natasza się wzdrygnęła. - Punkt dla mnie. Tracisz refleks, Romanov.
- Uznaj to za komplement: twoja dizajnerska Wieża to jedyne miejsce, w którym czuję się bezpiecznie. - Machnęła na niego ręką. - Gdzie trzymasz sztućce?
- Nie wiem – przyznał Tony i jakby rozejrzał się z zaciekawieniem.
- Trzecia szuflada pod oknem. - Steve stanął w progu kuchni, zakładając ramiona na piersi. - Czemu bijecie Świętego Mikołaja i jego elfy, Clint?
- Nie wmówisz mi, że nagle wierzysz w to, ze gość był święty.
- Mikołaj z Miry. Święty katolicki i prawosławny. Nie ten, co w kulturze masowej roznosi prezenty, ale zawsze.
- Dobra. - Natasza wzruszyła ramionami. - Ten obity handlował narkotykami. Muszę więcej tłumaczyć?
- Nie musieliście w to wciągać Petera.
- Daj spokój, Tones, co ty, znasz go w ogóle? - Natasza spojrzała na niego i popukała się w czoło. - Ten nieznośny chłopak był tam pierwszy. My się pojawiliśmy akurat na czas, żeby zapobiec atakom rozszalałej Śnieżynki. Chcesz profesjonalnej opinii? Ktoś próbuje zrobić twojemu pajęczakowi bardzo zły pijar. Co macie o tym dziennikarzu?
- Niewiele, zaskakująco sprawnie ucieka. - Clint wyjął sobie piwo. - Otwieracz do butelek to gdzie?
- Daj to. - Bucky sięgnął i otworzył mu piwo jednym pstryknięciem metalowego palca. Jak zwykle, nim minęło pięć minut, w kuchni pojawili się wszyscy, którzy aktualnie byli w Wieży i zaczęło się robić nieco ciasno. - Myślisz, że chodzi o Petera?
- Tasha tak twierdzi, nie ja, wy naprawdę myślicie, że my mamy wspólny mózg? - Clint napił się piwa i intensywnie nad czymś pomyślał. - Ale może mieć rację. Odkąd zaczął za nim łazić, Spiderman nie ma dobrej prasy, co?
- Więc co, nas zdyskredytowali, to muszą jeszcze pogrążyć ostatniego dobrego gościa, jaki im został w tym mieście? Bez urazy, Cap.
- Taki już mój los, od zawsze obracałem się w szemranym towarzystwie. - Steve zakpił i wywrócił oczami, widząc minę Clina. - Co znowu?
- To nadal jest niezwykle egzotyczne, kiedy Kapitan Ameryka stroi sobie z nas żarty – przyznał Clint i upił kolejny łyk piwa. - Ale z tym reporterem to może być to. Przyjrzę mu się. Tony, na pewno nie chcesz sprowadzić tu Parkera? Wiem, że byłeś temu przeciwny, ale jak mam za nim chodzić…
- Jego ciotka obedrze mnie ze skóry, ale zaczynam się przekonywać do tego pomysłu.
May Parker była tym pomysłem zachwycona dosyć średnio. Nie wydawała się zdziwiona ich wizytą, mimo że dochodziła pierwsza w nocy, przeciwnie, czekała na nich z kawą i nawet upiekła ciasteczka, a mimo to atmosfera wydawała się być bardziej mroźna, niż temperatura na zewnątrz.
Tony starał się ją przekonać, przedstawiając kolejne argumenty, Peter siedział jak trusia, wodząc między nimi wzrokiem, a Clint oglądał dom, w którym się Peter wychował, patrzył na zdjęcia jego rodziców i męża May, i zastanawiał przelotnie, czy ktoś kiedyś będzie go kochał tak mocno, żeby tęsknić za nim nawet tyle lat po jego śmierci. O ile dobrze się przyjrzał ostatnim razem, w domu, który należał teraz do Laury i dzieci, nie było już żadnych jego zdjęć. Chociaż pewnie łatwiej kocha się kogoś, kto już nie żyje, pomyślał i na powrót zainteresował się rozmową.
- Panie Stark, rozumiem pana punkt widzenia, ale to nie podlega dyskusji. Peter sam zdecydował się wybrać taką drogę i nie mogę mu tego zabronić. Nie wiem nawet, jak miałabym spróbować. Natomiast jeśli on może być zamaskowanym bohaterem, to ja muszę mieć na tyle odwagi, żeby wciąż być jego ciotką – powiedziała kobieta i Clint powoli przeniósł wzrok ze zdjęcia, na którym stała ze swoim mężem, na jej gniewną twarz. Miała więcej zmarszczek i zdecydowanie mniej pogody w oczach. - Nie będę się bała, że ktoś może mnie dopaść…
- Z całym szacunkiem, ale ten argument jest niepoważny. Nie boi się pani o siebie? To niech boi się pani, że ktoś może dopaść jego – zaproponował i otrzymał trzy zaskoczone spojrzenia. Tony zmarszczył brwi, May spojrzała na niego zdezorientowana – bo była to nieoczekiwana zmiana taktyki po próbie przekonania jej, że bać nie ma się czego – a Peter prawie podskoczył w miejscu. Otworzył usta, żeby zaprotestować i Clint posłał mu znaczące spojrzenie. Chłopak wydawał się mu zaufać, kiedy z wahaniem usiadł z powrotem i zamknął otwarte w proteście usta.
- Nie rozumiem – powiedziała May z zakłopotaniem. Ta nagła zmiana frontu zdecydowanie wybiła ją z impetu. - Co ma pan na myśli, agencie Barton?
- Jeśli ktoś śledzi Petera, a wiemy już, że tak jest, prędzej czy później może tu za nim trafić. Jego nie zaatakuje, bo gdyby był na tyle silny, by to zrobić, Peter już do tej pory nie byłby bezpieczny. Natomiast jeśli odkryje, że Spiderman ma rodzinę i że jest nią pani, może spróbować dostać się do niego w ten sposób. Jak się pani wydaje, May, jeśli ktoś będzie go śledził, to gdzie lepiej, by za nim trafił? Tutaj, czy do Wieży Avengersów, gdzie mieszka także Kapitan Ameryka czy Iron Man?
- Agencie Barton, ma pan dzieci? - zapytała May i tym razem Peter naprawdę zerwał się na równe nogi, kiedy popatrzył na nią z napięciem.
- Ciociu - syknął i posłał Clintowi przepełnione poczuciem winy spojrzenie. Na twarzy May najpierw odmalowała się konsternacja, a potem zakłopotanie i Clint spojrzał na nią uważnie. A potem przeniósł wzrok na Petera i zaskoczyło go, jak bardzo poczuł się w tej chwili zdradzony.
- Widzę, że moja sława mnie wyprzedza. Domyślam się, że słyszała pani o moim rozwodzie – powiedział i kątem oka zauważył, że Peter aż się skręcił. - Nie mogę powiedzieć, że rozumiem dlaczego Peter pani o tym opowiadał, ale to bez znaczenia, prawda? Znaczenie ma tylko to, że będzie bezpieczniejszy w Wieży Avengersów. Może się to pani nie podobać, May, ale nas trudniej uprowadzić. Niech pani to chociaż rozważy.
- Clint. - Peter poruszył się, kiedy tylko i on wstał z miejsca. - Poczekaj…
- Clint ma rację, powinniśmy już iść, zanim rozwidni się na tyle, by nas ktoś zauważył. Czy może się pani choć zastanowić nad tym, o czym rozmawialiśmy?
May Parker pokiwała głową. Wydawała się speszona i Clint rzucił jej obojętny uśmiech. Na Petera wolał na razie nie patrzeć.
Peter pojawił się w Wieży kilka dni później. Wszyscy, jak zwykle, przesiadywali w kuchni, kiedy Jarvis poinformował, że pan Parker jest na tarasie. Tony otworzył okno i Spiderman zwinnie wdrapał się po parapecie na wysokości ósmego piętra. Miał ze sobą wypchany plecak i dwie torby.
- I ty z tym nie skręciłeś karku? - zdziwił się Bucky. Tony westchnął i poszedł pokazać mu jego pokój, a Clint skorzystał z chwili zamieszania i wrócił do siebie. Nawet się nie zdziwił, kiedy do drzwi niedługo potem ktoś zapukał.
- Odejdź, Parker – zaproponował tylko. Pukanie powtórzyło się, bardziej uparte. - Spadaj, mówię.
- Nie jestem zwolennikiem omijania problemów, tylko rozwiązywania ich. - Głos Petera był nieco przytłumiony, ale musiał mówić na tyle głośno, że skoro było go słychać po tej stronie drzwi, to po tamtej niewątpliwie tym bardziej i Clint wpuścił go, bo nie miał ochoty, żeby w ich kłótni uczestniczyło pół Wieży. Kiedy tylko wszedł, Peter odchrząknął nerwowo, robiąc krok w jego stronę. Clint rzucił mu ostrzegawcze spojrzenie i cofnął się, siadając na fotelu i zasłaniając się książką. - Przepraszam cię, ale naprawdę uważam, że powinniśmy porozmawiać…
- Więc rozmawiajmy – powiedział obojętnie i mógłby przysiąc, że na twarzy Petera obok skruchy pojawił się cień irytacji. Chwycił się tego, bo złość była lepsza niż współczucie, zawsze. - Czy znów masz jakieś kłopoty z wysławianiem się, jak wtedy, kiedy zapewne przypadkiem opowiedziałeś ciotce o mojej życiowej porażce, zwanej rozwodem?
- Clint. Daj spokój. - Peter spojrzał na niego prosząco. - To nie było tak…
- A jak? Powiedziałeś jej o tym całkiem świadomie, nie przypadkiem?
- Daj spokój! - Peter warknął i Clint uniósł brwi, patrząc na niego tak, że chłopak znowu spokorniał. - Dobra. Łapię. Nie jestem na dobrej pozycji, żeby na ciebie wrzeszczeć, ale słowo daję, jak nie dasz mi wytłumaczyć…
- Co tu tłumaczyć? - Clint uśmiechnął się nieszczerze. - Odkąd ostatnio sprawdzałem, definicje rozwodu nie zmieniły się i nadal funkcjonuje bardziej jako porażka, niż sukces. Jeśli chciałeś komuś powiedzieć, jak nawaliłem…
- Nie chciałem.
- A jednak tak wyszło? No trudno. Może opowiadanie o moich porażkach miało poprawić ci humor…
- Jeżeli już się upierasz, żeby rozpatrywać to w kategorii porażek, to to nie była nawet twoja porażka, tylko tej idiotki, twojej żony – wypalił Peter i Clint poderwał się, zanim uświadomił sobie, co robi. - Cholera, nie! Nie tak to miało zabrzmieć, niech to szlag, próbuję cię przeprosić…
- Kurewsko źle ci to idzie, Parker.
- Wiem, dobra? Po prostu jak tak na mnie patrzysz, to mam ochotę iść do diaska i zobaczyć, czy mnie tam nie ma, ale naprawdę muszę ci wytłumaczyć… przeprosić…
- Przeprosić mnie, nazywając moją żonę idiotką?
- Byłą żonę. I nie ją chcę przeprosić, tylko ciebie. Możesz mi przywalić, jak chcesz.
- Dziękuję – odparł Clint i wbrew zdrowemu rozsądkowi i całej tej złości poczuł, że chce mu się śmiać. Potrząsnął głową i potarł palcami czoło. - Czemu nazywasz ją idiotką?
- Bo cię zostawiła. Bo cię nie chciała. Bo nie można od nikogo wymagać, żeby nie był tym, kim jest i mówić, że się go kocha za to, jaki jest naprawdę, jak się chce go zmienić. - Peter przełknął nerwowo ślinę, kiedy Clint wpatrzył się w jego twarz. - Zaraz dasz mi po gębie, prawda?
- Całkiem poważnie to rozważam. Laura nie jest idiotką.
- Pewnie nie jest, inaczej byś się z nią kiedyś nie ożenił. - Peter usiadł na brzegu łóżka, bezmyślnie sięgając po jedną z naprawionych niedawno filiżanek i obracając ją między palcami. - Znalazłeś ten rant?
- Jeszcze nie, musi być gdzieś w pudle. Jak się nam uda przedrzeć przez ten cały porcelanowy dramat… nie zmieniaj tematu, Parker.
- Nie możesz mnie winić, że próbuję. Wyrwało mi się, co mam powiedzieć? Jasne, że nie jest idiotką. Miała pewnie powody. Ja ich tylko nie rozumiem.
- Ja też nie, chociaż się staram. - Clint usiadł koło niego i klepnął go niezręcznie w ramię. - Jakkolwiek dzięki za tę stylową obronę, jeszcze raz tak o niej powiesz, i ci naprawdę dam w zęby.
- Sam sobie dam, jak jeszcze raz się tak głupio zachowam. Naprawdę nie zamierzałem o tobie plotkować, po prostu… nie mogę, to zbyt krępujące. - Peter schował twarz w dłoniach i wymamrotał coś niewyraźnie zza zasłaniających ją rąk.
- Nie ma tak dobrze. - Clint siłą odsunął mu je od twarzy. - To ty chciałeś pogadać, więc mów.
- O boże, będę tego żałował. Przyłapała mnie, jak się gapiłem na twoje zdjęcia, dobra? - Peter przełknął ślinę; kiedy tak patrzył na niego, wyglądał jak śmiertelnie wystraszony, złapany w światła reflektorów zając, który, zamiast uciekać, w pierwszym odruchu strachu stanął na środku drogi słupka i biernie czeka, aż go rozjadą i skończy się jego strach. - A wiedziała, że masz żonę, bo przecież spotkała ją ze dwa razy tutaj… no i się zmartwiła, że się w żonatym bujam, to jej powiedziałem, że już nie jesteś żonaty…
- To najbardziej idiotyczna rozmowa, w jakiej w życiu brałem udział. - Clint w końcu się poruszył i spojrzał na niego z niedowierzaniem. - Dlaczego miałbyś się gapić na moje zdjęcia? Pomijając już cały ten absurd stwierdzenia, że się we mnie, cytuję, „bujasz”…
- To brzmi jak z jakiegoś pisma dla nastolatek, nie? - Peter westchnął i w końcu usiadł prosto. - Mówiłem ci, że to głupie.
- Nawet nie masz pojęcia. Jestem od ciebie ponad dwadzieścia lat starszy i…
- Dziewiętnaście – przerwał mu Peter i obaj popatrzyli na siebie z dziwnym napięciem. - Bez dwóch miesięcy. - Milczeli przez chwilę i Peter wziął głęboki oddech, kiedy Clint przypadkowo dotknął dłonią jego ręki. - Jezu. Teraz każesz mi znowu spadać, prawda?
- Tak. Powinieneś już iść.
- Idę. Ale to nie jest tak, że jutro mnie tu nie będzie. - Peter patrzył na niego z determinacją, kiedy pochylił się szybko i pocałował go, bez gracji i pospiesznie, w policzek, a usta miał suche jak wiór. - Przepraszam. To naprawdę nie miało tak wyglądać. Ja, uhm, faktycznie pójdę.
Kiedy wyszedł, Clint wciąż zastanawiał się, co tu, u diabła, się stało.
cdn.