
Chapter 2
- Cześć. - Tony na jego widok uniósł w górę kartonik z mlekiem do kawy. - Chcesz trochę?
- Kawy czy mleka? Dawaj. - Clint usiadł na wysokim stołku, opierając nogi na blacie i sięgnął do papierowej torby z jedzeniem na wynos, które kupił po drodze. - Odstawiłem Parkera. Nic podejrzanego. Mogę z nim jeszcze jakiś czas wracać. To najlepszy trening, jaki miałem od dawna. Będę spał dzisiaj jak dziecko.
- Po mojej kawie? Marne szanse. Chodź lepiej do sali kinowej. Będziemy oglądać filmiki propagandowe z Capem.
- Deklamujący do rytmu Steve i tańczące wokół niego dziewczęta? - Clint w dwóch gryzach rozprawił się z hamburgerem i sięgnął po frytki. - Co zrobił, żeby na to zasłużyć?
- Zdaje się, że poszło o jakieś panienki, które spotkali w tym barze. Sam i Thor byli na dobrej drodze, żeby zaprosić je na noc, ale Steve zaczął z nimi rozmawiać i zasunął im gadkę o tym, że są wspaniałymi, wartościowymi, młodymi kobietami…
- Wiem, dokąd to zmierza. O nie.
- O tak, dodał coś o szacunku do samych siebie i zapewnił je, że zasługują na coś więcej, a Bruce opłacił im taksówkę, żeby wróciły bezpiecznie. Tym samym Cap i Banner skończyli z nabazgranymi szminkami numerami telefonów, a Sam i Thor wciąż próbują zrozumieć, jak do tego doszło. To co, idziesz?
- Nie umniejszając twojej kawie, Tones, jestem zmęczony.
- Nie umniejszając twoim zdolnościom wciskania kitu, jesteś w tym beznadziejny. Nie możesz stale unikać ludzi tylko dlatego, że niektórzy z nich ci dali po dupie. Chodź ze mną, bo inaczej naślę na ciebie Rogersa z jego misją zbawiania świata, albo Thora, który lubuje się w pocieszaniu strapionych.
- Tony…
- Popcorn czy orzeszki?
- Popcorn. - Poddał się Clint i dostał kuksańca w bok.
- Dobry wybór. W obu kwestiach. Kukurydza korzystnie wpływa na zdrowie, bo ma dużo błonnika i polifenoli, a sam nikt nie może być za długo, bo to korzystnie nie działa na nic. Weź piwo z lodówki. Założę się, że tamten sześciopak już poszedł.
- A piwo korzystnie wpływa na…?
- No socjalizację. Chodź i nie truj.
Clint poszedł. Kiedy wrócił do zajmowanego przez siebie pokoju, w którego rogu wciąż stały pełne popękanych filiżanek pudła, dochodziła czwarta nad ranem. Kawa Tony’ego już dawno przestała działać i faktycznie, miał rację – bo kiedy się tylko położył, spał prawie do południa, mocnym snem bez koszmarów i śnił o skakaniu między budynkami, pościgach i pogoni.
Kiedy mieszkał jeszcze z Laurą i dziećmi, był stale zajęty. Pomiędzy byciem w Avengersach a byciem mężem, ojcem i właścicielem niedużego gospodarstwa, czas wolny był wyczekiwanym i celebrowanym luksusem – teraz miał go za dużo. Kiedy nie mieli akcji, kładł się późno i wstawał dopiero koło południa, oglądał w telewizji niekończące się seriale, a większą część dnia wypełniały mu rozważania, co dziś zamówić na obiad i czy woli chińszczyznę, czy może zwykłą pizzę. W gospodarstwie ciągle coś wymagało uwagi albo naprawy – w Wieży Tony większość rzeczy naprawiał sam, albo z pomocą swoich bootów, a czego naprawiać mu się nie chciało, wymieniał od razu na nowe.
- Tones ma za dużo pieniędzy – powiedział Clint pewnego dnia, kiedy razem z Buckym obserwowali, jak powoli, drogą wijącą się klifem, zjeżdża w dół kilka ciężarówek, wypakowanych elektroniką. - Przecież to był całkiem nowy sprzęt. Jeszcze by mu posłużył.
- To był zupełnie nowy sprzęt, tylko bez plomb ochronnych. - Bucky wzruszył ramionami. - A teraz posłuży świetlicom środowiskowym i ośrodkom socjoterapeutycznym. Tony mówi, że jemu nie ubędzie, oni z zakupu nowych komputerów musieliby się rozliczać. Każdy wygrywa.
- Dobra, załapałem, ma serce równie wielkie jak konto w banku. I tak ma za dużo forsy.
- Ty za to masz za dużo wolnego czasu, Barton. Powinieneś znaleźć sobie jakieś zajęcie, inaczej zanudzisz się tu na śmierć. - Bucky spojrzał na zegarek i klepnął go w ramię. - Muszę lecieć.
- Gdzie? - Clint zmarszczył brwi, kiedy dopiero teraz uderzyło go, że Bucky istotnie wychodził zwykle koło dziesiątej i wracał dopiero wieczorami. Jak i większość z drużyny – z konsternacją uświadomił sobie, że czasem poza nim i Dummym, w Wieży całymi dniami nie było nikogo. - W ogóle gdzie u diabła wy wszyscy chodzicie?
Natasza prowadziła kursy samoobrony i walki wręcz dla kobiet. Bruce wykładał na uniwersytecie i przymierzał się do zrobienia trzeciego doktoratu. Steve razem z Samem zaangażowali się w pomoc weteranom wojennym, Tony dzielił swój czas pomiędzy Stark Industries, pracę w warsztacie i promowanie nowych wynalazków na kolejnych galach a bywanie na setkach imprez dobroczynnych, od których się wymigiwał jak umiał, a Bucky… Clint parzył na niego pytająco. Nie zastanawiał się do tej pory, co Bucky robi teraz, kiedy ma w końcu coś na kształt normalnego życia, ale gdyby go ktoś zapytał, stwierdziłby pewnie, że tak jak on dużo śpi i jeszcze więcej pije, pochłaniając w międzyczasie całą masę książek. Bucky wywrócił oczami, kiedy mu to powiedział.
- Zapisałem się na kursy wieczorowe – powiedział, zakładając kurtkę. - Bruce załatwił mi semestr u siebie na uniwersytecie. Poza tym razem z Tonym działamy w departamencie do spraw weteranów. Hospitalizacja, przepychanki z bankami na temat finansowania pożyczek na zakup domu czy gospodarstwa – wiem coś o tym, jak to jest, kiedy skądś wracasz i nie masz się gdzie podziać. Mamy zintegrowany program świadczeń, ale… co tak patrzysz?
- Bo nie miałem pojęcia, że, uh…
- Że poza byciem w Avengers coś robimy? - Bucky wzruszył ramionami. - A co, mamy tu siedzieć, snuć się z kąta w kąt i myśleć o rzezi w Sokovii? Ogarnij się, Barton, i wymyśl coś dla siebie.
- Co miałbym robić?
- Poproś Fury’ego, to znajdzie ci od razu z dziesięć tysięcy zajęć.
- Mam dosyć S.H.I.E.L.D. na co dzień.
- To się nie ograniczaj. Z twoimi zdolnościami? FBI, CIA, zwykła policja nowojorska. Znajdziesz coś innego.
To było cholernie frustrujące, że nawet były skrytobójca, któremu wyprali mózg, żeby zabijał na życzenie, odnajdywał się w tym świecie lepiej od niego.
Nie potrafił się zmobilizować, by „coś dla siebie” znaleźć, kiedy nie był nawet pewien, czego miałby właściwie szukać. W końcu uległ namowom Nataszy i zgodził się prowadzić zajęcia na strzelnicy wojskowej, co zajmowało mu od trzech do pięciu godzin dziennie. Czasem spotykał się z dziećmi, kilka razy dołączyła do nich nawet Laura. Często przesiadywał sam w parku.
- Właściwie wieczorami zajmujesz się mną, to powinno ci się wliczać do pracy na pół etatu – powiedział Peter, kiedy rozmawiał z nim o tym wieczorem. Zwinnie zeskoczył z wysokiego gzymsu i przez chwilę wisiał głową w dół, przyglądając mu się z drugiego końca budynku. Clint wymownym gestem popukał się w czoło.
- Przestań się głupio śmiać pod tą maską.
- Ale to jest zabawne, że nie możesz przywyknąć, kiedy tak robię. Wiesz, że niektóre pająki wręcz preferują tryb życia z głową w dół?
- Dobrze wiesz, że jak robią za żywe wahadła, to mogą oszczędzać energię. Jedyny powód.
- A od kiedy ty się interesujesz arachnologią?
- Od kiedy wieczorami zajmuję się niańczeniem ciebie. Tony powinien mi za to płacić.
- Jestem pewien, że pan Stark… - Peter nagle urwał i Clint spojrzał zaalarmowany w kiego kierunku. Spiderman nie wisiał już do góry nogami, ale tkwił na dachu lekko wyprostowany, z rękami ciasno ułożonymi przy bokach. Cała jego sylwetka krzyczała o napiętej czujności.
- Parker – powiedział nagląco. - Masz coś? Mów do mnie. Póki masz na sobie kostium, nikt cię na zewnątrz nie słyszy.
- Ktoś jest w budynku przy Lincoln Street, trzynaste piętro, nieużywana wina towarowa.
- Ten sam, którego widzieliśmy od dwóch przecznic?
- Ten sam. Dobry pomysł z tym rutynowym zatrzymywaniem się na tym dachu, musiał mnie faktycznie obserwować. Ma ze sobą podłużną, wąską torbę. Charakterystyczna. Kilka razy widziałem taką u ciebie. Przy okazji, pozbyłeś się już tego filiżankowego dramatu z pokoju? Bo jest taka japońska sztuka klejenia porcelany, używasz laki i sproszkowanych metali szlachetnych, jak złota czy platyny, nazywa się kintsugi…
- Peter!
- Dobra. Na moje oko karabinek snajperski. Nie wierzę. Gość chce mnie totalnie zastrzelić!
- Nie na mojej warcie, dzieciaku. Zostań tam i udawaj, że coś robisz.
- Natasza przecież dzisiaj nie da rady tu przyjść. Co mam robić na pustym dachu o drugiej w nocy?
- Nie mam pojęcia, improwizuj. Idę za nim, powinienem go dopaść za maksymalnie pięć minut. Gdzie jest?
- Dojeżdża do dwudziestego piętra. Zanim się rozstawi… mam udawać, że wiążę buta? Ten kostium nawet nie ma butów!
- Podziwiaj panoramę miasta – zaproponował Clint. Poruszał się tak szybko, jak to było tylko możliwe. - Wracając do tego kintsugi…
- Teraz to próbujesz mnie tylko zagadywać, żebym nie był zdenerwowany.
- Działa?
- Nie bardzo. Co masz na myśli mówiąc, że mnie na twojej warcie nie zastrzeli? Możesz sobie być najlepszym na świecie snajperem, ale co, trafisz w już wystrzeloną kulę?
- Peter. Nie panikuj. Dobrze wiesz, że przy tym, co Tony wpakował w twój kombinezon, na dziewięćdziesiąt dziewięć procent jest odporny na kule.
- Panikuję przez ten jeden procent. Nawet nie zdążyłem zdać pracy semestralnej, umrę z wykształceniem podstawowym. Miałem się umówić z MJ. Do diabła, umrę jako prawiczek.
- Nie umrzesz jako prawiczek…
- Na twojej warcie? - Peter wciął mu się w słowo i Clint mimo wszystko parsknął śmiechem. - Brzmi zachęcająco, obiecujesz?
- Jakby mi nie ulżyło, że się przestałeś jąkać na każdy głupi tekst, tak teraz to już się stajesz zbyt bezczelny. Nie tak cię wychowałem.
- To wszystko wina Nataszy. Ta kobieta ma grzech w ustach. Jezu, totalnie jej to powiesz, prawda? Melduję, że nasz przyjaciel dotarł na dach. O cholera, Clint, miałeś rację, zajmuje stanowisko przy wyłomie.
Kilka dni temu Clint sprawdził całą trasę, jaką Peter wracał zwykle do domu. Zauważył i zanotował sobie każde miejsce, które byłoby dobre do oddania strzału czy zastawienia pułapki. Nie było ich wiele, w tej okolicy szczyty budynków były zbyt wysokie i nieregularne, ale kilka udało mu się wyodrębnić. Do tego była rutyna tych powrotów, kiedy Peter zawsze koło drugiej spotykał się właśnie tutaj z Nataszą albo z Rhodeyem – rozmawiali przez chwilę, po czym się rozchodzili. Clint obserwował z daleka. Tajemniczego mężczyznę po raz pierwszy zauważył przedwczoraj – wczoraj upewnił się, że śledził Petera. Dzisiaj zamierzał dowiedzieć się dlaczego. Karabinek snajperski, jaki miał facet ze sobą, nie wróżył niczego dobrego i Clint zastanawiał się nawet, czy nie wezwać kogoś z drużyny, ale Steve i Sam rozpracowywali kartel narkotykowy gdzieś w Oregonie, Natasza inwigilowała kogoś z ambasady rosyjskiej, a Tony po południu mocno oberwał, kiedy odpowiedzieli na zgłoszenie o napadzie na bank i okazało się, że tamci przyprowadzili własne roboty; i Clint nie wyobrażał sobie, żeby Bucky był specjalnie zadowolony, gdyby miał ich wezwać, zwłaszcza, że sam miał do wyleczenia kilka złamanych kości w ciele.
- Clint, jesteś tam? - Głos Petera był na granicy paniki. - Tu niedaleko migdali się na dachu jakaś parka. Mogą przypadkowo oberwać, jak zaczniecie strzelać.
- Zaraz go zdejmę. Dam ci znać, jak będzie bezpiecznie, upewnij się, że nic im nie jest i przyjdź tu wtedy od razu. Zobaczymy, kim jest twój wielbiciel. Dobra, teraz znikam na chwilę, muszę zachować ciszę, a ja nie mam wypasionego kostiumu z maską.
- Uwa…
- Nie mów mi, żebym uważał, dzieciaku, to tylko przynosi pecha.
cdn.