
Chapter 13
Tony nie przestawał spoglądać na swojego ojca. Wciąż nie dowierzał, że to naprawdę on, że Howard Stark żyje i ma się dobrze – mieli to, najwyraźniej, rodzinne, że nawet martwi wyglądali całkiem nieźle.
- Uwierz swoim oczom, dzieciaku, to naprawdę ja. Nie dowierzasz? Zatem, badania DNA? Chcesz próbkę śliny? A może krwi? - Howard dopił swoją kawę i za pomocą palca wskazującego przesunął kubek w stronę syna. - Proszę bardzo. Żebyś nie musiał zdobywać ich ukradkiem. Całe to podnoszenie petów? Zbieranie włosów ze szczotki? Może to działa w serialach kryminalnych, ale…
- Co ty tu robisz, do diabła? - Tony przerwał mu z rozdrażnieniem, wyraźnie nie w nastroju do żartów i Howard przez chwilę przyglądał mu się ze zmarszczonymi brwiami i głową przechyloną w bok.
- Żadnego „tęskniłem, ojcze, jak dobrze cię widzieć”? Od razu do rzeczy, Anthony? A więc dobrze. W pewnym sensie jest to duża ulga. Czyżbyś pozbył się tego okropnego sentymentalizmu? Zawsze mówiłem, że twoja nadmierna uczuciowość narobi ci kiedyś problemów, mój chłopcze.
Bucky i Steve wymienili spojrzenia. Chyba tylko Howard Stark, jako jedyny na całym świecie, mógłby zarzucić Tony’emu sentymentalizm.
- Pytałem, co tu robisz. I nie mów do mnie Anthony.
- Tak się nazywasz, odkąd nadałem ci to imię. Co robię tu, czy wśród żywych? Sprecyzuj. Jak na inżyniera, za którego się uważasz, jesteś zaskakująco niedokładny.
- Wiesz co? Mam gdzieś, że jesteś moim ojcem i zaraz cię stąd wyrzucę.
- Chciałbym zobaczyć, jak próbujesz. O ile dobrze pamiętam, to ziemia Jarvisa?
- Nie waż się choćby mówić o Jarvisie!
- Zawsze byłeś do niego bardzo przywiązany. Zapewne dlatego, że tak ci pobłażał.
- Był lepszym ojcem od ciebie.
- To pewnie dlatego, że nigdy nie miał dzieci.
Jak oglądanie z napięciem wyjątkowo interesującego pojedynku sportowego. Serwis, bekhend, blok i znowu zamach; ciosy wymieniane z taką łatwością, z jaką dwie tak bliskie sobie osoby nigdy nie powinny móc ranić się nawzajem.
A może uderzać tak celnie potrafią tylko najbliżsi.
Bucky spojrzał na Steve’a, ale Rogers stał tylko sztywno przy drzwiach, ze wzrokiem wbitym w swoje dłonie. Pomocny jak zwykle – i Bucky wtrącił się, zanim tamci dwaj od nowa zaczęli.
- Jeszcze kawy? - zapytał. Howard Stark spojrzał na niego z rozbawieniem.
- Piję czarną, bez cukru – powiedział, pokazując na wciąż stojący na środku stołu kubek. - A jeśli chodzi o mleko...
- Zrób sobie jaką chcesz, nie ciebie pytam – przerwał mu Bucky cierpko. - Tony?
- Kawa brzmi nieźle. - Tony był jednocześnie wściekły, oszołomiony i smutny, i oglądanie go takim jak nic innego sprawiało, że Bucky miał ochotę wyrzucić Howarda Starka na zewnątrz wraz z krzesłem.
- Więc to jest sierżant Barnes. - Howard nie robił sobie wiele z jego niechęci, kiedy ironiczny uśmieszek przemknął mu przez usta. - Jak widzę, nadal lubisz żołnierzy, Anthony.
- Ty nadęty, gówniany…
- Przestańcie natychmiast obaj! - Steve krzyknął, uderzając pięścią w stół. Starkowie faktycznie umilkli, przy czym w oczach syna było więcej złości, a w ojca – to samo pogardliwie rozbawienie. - Howard… Panie Stark, jak… jakim cudem pan żyje?
- Cudem, Steve? - Howard nalał sobie kawy, a potem sięgnął po mleko i dodał dwie łyżki, mieszając je uważnie. - Ciekawy dobór słów, zważywszy na okoliczności. I proszę, mów mi po imieniu. W końcu kiedyś byłeś dla mnie jak syn.
Znów ten nieprzyjemny ton w przyjemnym na pozór głosie. Steve spuścił wzrok, ale na jego twarzy pojawił się wyraz buntu. Do boju, Rogers, walcz w końcu, dopingował go w myślach Bucky. Dobrze wiedział, że nie jest to dla Steve’a łatwe – nie mogło takie być – natomiast Tony…
- Który pieprzy twojego drugiego syna? Wystrzałowo.
...Tony nie miał problemów z atakowaniem i tu Bucky wręcz błagał, by trochę przystopował.
- Nie macie pilniejszych rzeczy, którymi trzeba się zająć? - zapytał trzeźwo, stawiając przed Tonym jego kawę i nie powstrzymując się, kiedy łagodnym, miękkim gestem przesuwał dłonią po jego ciemnych włosach. Howard musiał zauważyć ten gest, ale nie skomentował. - Firma, rodzinny biznes, zdrada Stane’a, cholerne zmartwychwstanie?
- A tak, firma. Czyś ty postradał zmysły, Anthony? Nie reagowałem, kiedy podjąłeś tę idiotyczną decyzję o wycofaniu się z produkcji broni. Szalony ruch, ale w ostateczności nie okazał się całkiem głupi, Stark Industries zawsze umiało wyjść na swoje. Obsadzenie panny Potts w roli dyrektora wykonawczego – równie dobrze mógłbyś umieścić w zarządzie naszej spółki świnkę morską. Nawet Obadiah…
- Twój święty Obi? - zadrwił Tony. - Jesteś tak dobrze poinformowany, więc pewnie wiesz, co zrobił?
- A myślisz, że z jakiego powodu wróciłem, ty głupi dzieciaku?
- Strzelam w ciemno, że nie z tęsknoty za mną – warknął Tony i Howard wzruszył ramionami.
- Nie ma sensu udawać, prawda? Zrobiłeś wiele, byśmy nie byli sobie zbyt bliscy.
- Och, jeśli o to chodzi, to nie przypisuj mi wszystkich zasług, tato, nalegam.
Cisza była napięta, w tym najgorszym rodzaju ciszy, strasznym, martwym i przytłaczającym. Bucky widział, jak ręce Tony’ego zaciskają się na jego udach tak mocno, że aż bieleją mu kostki. Odchrząknął, głośniej niż to było konieczne odkładając łyżeczkę na spodek i założył ręce na piersi, odchylając się na krześle do tyłu.
- Najpierw zmartwychwstanie? - zasugerował. Spojrzeli na niego obaj i żaden nie zaprotestował, więc ciągnął dalej. - Gdzieś byłeś, jak cię nie było, Stark, i kto pomógł ci zwiać. Czy to był Stane? Nie, to nie mógł być on, inaczej musiałby liczyć się z tym, że wrócisz, prawda?
- Prawidłowa dedukcja, sierżancie Barnes. Czy może mam mówić ci po imieniu? Nie zaproponowałeś tego co prawda, ale…
- A mów, jak ci się podoba, jest mi kompletnie obojętne, jak się do mnie zwracasz. - Bucky przeniósł wzrok na Tony’ego, myśląc nad czymś intensywnie. - Nie urwij mi głowy, Tony, ale Rhodes…
- Nie – wyrwało się Tony’emu. Kiedy spojrzał na ojca, wydawał się miotać między nadzieją, a strachem. - Powiedz mi, że to nie był Rhodey.
- A któż inny? James Rhodes jest lojalnym człowiekiem i bardzo dobrym pracownikiem.
- Rhodey pomógł ci upozorować twoją śmierć? On… wiedział, że żyjesz?
- Oczywiście. Zrobił to samo dla ciebie, prawda? Przez te wszystkie lata byliśmy w kontakcie. Informował mnie na bieżąco. Kiedy postanowiłeś zaprzestać współpracy z wojskiem amerykańskim, wiedziałem, że pewnego dnia będę musiał wrócić. Nie mogłem ci pozwolić na zmarnowanie wszystkiego, na co pracowałem całe życie – Rhodes popierał moje zdanie. Ale potem odkrył coś interesującego. Otóż, mimo zamknięcia oficjalnych kanałów produkcyjnych dla firm zbrojeniowych, z różnych filii Stark Industries wciąż wychodziły transporty broni. Na papierze pozamykane fabryki pracowały pełną parą, prowadzono burzliwe negocjacje, a stawka toczyła się o grube miliardy dolarów. Potem po raz pierwszy próbowano cię zabić.
- Po raz pierwszy odkąd zabito ciebie, masz na myśli.
- Semantyka, Anthony, pomińmy na razie kwestię nazewnictwa, dobrze, chłopcze? Zatem razem z Rhodesem próbowaliśmy ustalić, co się dokładnie dzieje. Kto korzysta na tym, z czego ty dobrowolnie zrezygnowałeś w imię jakichś wzniosłych… albo żałosnych zasad.
- Rhodey przez cały ten czas odpracowywał krecią robotę pod samym moim nosem, a ja nic nie wiedziałem. - Tony spojrzał na ojca z wyraźnym niedowierzaniem. - Czekał, aż wrócisz, bo liczył na wznowienie współpracy z wojskiem?
- James Rhodes to wojskowy z krwi i kości. Zawsze wiedział, co leży w najlepszym interesie kraju, któremu służył.
- Nie wciskaj mi kitu, że nagle jesteś takim wielkim patriotą.
- Jestem przede wszystkim wynalazcą, chłopcze, i jeśli to co robię może komuś pomóc…
- To robię mu egzoszkielet i konstruuję protezę, do cholery!
- Bo masz ku temu odpowiednie zaplecze finansowe, i masz je dzięki mnie, bo to ja musiałem ubrudzić sobie ręce, żebyś ty mógł bawić się w jakąś działalność dobroczynną! Anthony Edward Stark, świętszy od papieża.
- To nie jest takie trudne, nie? Jak się ma takich papieży, jak Stefan VII…
- To ten, co kazał wyciągnąć z grobu rozkładające się truchło swojego poprzednika, przyodziać je w szaty papieskie i urządzić nad nim sąd? Nie przebije Aleksandra VI, gościa od Borgiów. Och, Steve, nie krzyw się tak, dobrze wiesz, jakie mam zdanie na temat kościoła.
- Tak, w tym jednym zawsze zgadzaliście się nadzwyczajnie. - Steve wywrócił oczami. - W obrażaniu religii jesteście niezrównani.
- Zapomnieli o Bonifacym VIII, Rogers. Dobrze, że Dante pamiętał o nim, umieszczając go w swojej „Boskiej Komedii”.
- W piekle, oczywiście?
- Oczywiście – potwierdził Bucky, ze stoickim spokojem odpierając trzy urażone spojrzenia. - Idźmy dalej? Skoro kwestię zmartwychwstania mamy już z głowy, przejdźmy do kolejnego punktu. Stane.
- Dlatego wróciłeś, prawda? - Tony porzucił kwestię dręczenia ojca na rzecz wspólnego zmartwienia. - Obi. Kiedy ustaliłeś, że działa na własną rękę…
- Jakby mi kto w pysk dał – powiedział Howard szczerze, spoglądając na syna. - Ufałem mu. Przyjaźniliśmy się.
- Powiedział facet, który wyrzuca mi nadmierną uczuciowość – burknął Tony, ale jego głos złagodniał. - I co, zamierzasz wrócić w wielkim stylu i z powrotem objąć rządy?
- Taki był plan.
- Jeśli myślisz, że pozwolę, by Stark Industries zaprzepaściło cały rozwój ostatnich lat i wróciło do produkowania broni…
- Chcesz walczyć teraz przeciwko mnie, Anthony? - zapytał Howard sucho. - Zastanów się dobrze. Bo możemy. Masz dwie opcje, możesz walczyć przeciwko mnie… albo walczyć razem ze mną przeciwko temu, kto chce nam wszystko zabrać.
- Tylko to, Stark? - Bucky uniósł brwi. - Bo chce ci zabrać, co twoje?
- Nie, jeszcze to, że robi to nieudolnie. - Howard wzruszył ramionami. - Wbrew temu, co myśli mój syn, nie jest mi wszystko jedno, kogo uzbrajam. Dbałem o to, do kogo trafi moja broń, a Obi ma to gdzieś. Pieniądze go zaślepiły. Rządzi nim chciwość, nie przyzwoitość. Niszczy reputację Starków, a na to nie zamierzam pozwolić.
- Bo zawsze jakiś Stark musi pozostać w Winterfell – mruknął Tony pod nosem, a kiedy popatrzyli na niego, machnął ręką. - Gra o Tron. Nieważne.
- Oglądaliśmy to razem. Zima nadchodzi? - przypomniał sobie Steve. - To chyba była ich dewiza.
Więc to zabawne, pomyślał Bucky, że dewizą Starków jest to, że „Zima nadchodzi” by ich zniszczyć, a on sam był w wojsku nazywany Zimowym Żołnierzem. Czyżby jakaś złowieszcza przepowiednia?
Miał w głowie kompletny, wszechogarniający chaos, bo tego, co tu się działo - było po prostu za dużo.
I nawet go nie zaskoczyło, że Tony nagle zerwał się z krzesła i, prawie przewracając je po drodze, wyszedł z kuchni.
Najwyraźniej nie on jeden miał wrażenie, że oszaleje, jeśli zostanie tu choć sekundę dłużej.