Ciągłość w przestrzeni międzyludzkiej (kiedy ją pokonasz?)

Marvel Cinematic Universe Marvel The Avengers (Marvel Movies)
M/M
G
Ciągłość w przestrzeni międzyludzkiej (kiedy ją pokonasz?)
author
Summary
Tony Stark potrzebował ochrony, Bucky Barnes potrzebował pracy, a Steve Rogers potrzebował ich obu, chociaż jeszcze o tym nie wiedział. Sam Wilson chciał tylko coli, pączków i może pokoju na świecie, a Obadiah Stane lubił wojnę i chaos. I każdy w końcu dostał to, na co zasłużył. Nawet, jeśli oczekiwał czegoś zupełnie innego.
All Chapters Forward

Chapter 13

Tony nie przestawał spoglądać na swojego ojca. Wciąż nie dowierzał, że to naprawdę on, że Howard Stark żyje i ma się dobrze – mieli to, najwyraźniej, rodzinne, że nawet martwi wyglądali całkiem nieźle.
- Uwierz swoim oczom, dzieciaku, to naprawdę ja. Nie dowierzasz? Zatem, badania DNA? Chcesz próbkę śliny? A może krwi? - Howard dopił swoją kawę i za pomocą palca wskazującego przesunął kubek w stronę syna. - Proszę bardzo. Żebyś nie musiał zdobywać ich ukradkiem. Całe to podnoszenie petów? Zbieranie włosów ze szczotki? Może to działa w serialach kryminalnych, ale…
- Co ty tu robisz, do diabła? - Tony przerwał mu z rozdrażnieniem, wyraźnie nie w nastroju do żartów i Howard przez chwilę przyglądał mu się ze zmarszczonymi brwiami i głową przechyloną w bok.
- Żadnego „tęskniłem, ojcze, jak dobrze cię widzieć”? Od razu do rzeczy, Anthony? A więc dobrze. W pewnym sensie jest to duża ulga. Czyżbyś pozbył się tego okropnego sentymentalizmu? Zawsze mówiłem, że twoja nadmierna uczuciowość narobi ci kiedyś problemów, mój chłopcze.
Bucky i Steve wymienili spojrzenia. Chyba tylko Howard Stark, jako jedyny na całym świecie, mógłby zarzucić Tony’emu sentymentalizm.
- Pytałem, co tu robisz. I nie mów do mnie Anthony.
- Tak się nazywasz, odkąd nadałem ci to imię. Co robię tu, czy wśród żywych? Sprecyzuj. Jak na inżyniera, za którego się uważasz, jesteś zaskakująco niedokładny.
- Wiesz co? Mam gdzieś, że jesteś moim ojcem i zaraz cię stąd wyrzucę.
- Chciałbym zobaczyć, jak próbujesz. O ile dobrze pamiętam, to ziemia Jarvisa?
- Nie waż się choćby mówić o Jarvisie!
- Zawsze byłeś do niego bardzo przywiązany. Zapewne dlatego, że tak ci pobłażał.
- Był lepszym ojcem od ciebie.
- To pewnie dlatego, że nigdy nie miał dzieci.
Jak oglądanie z napięciem wyjątkowo interesującego pojedynku sportowego. Serwis, bekhend, blok i znowu zamach; ciosy wymieniane z taką łatwością, z jaką dwie tak bliskie sobie osoby nigdy nie powinny móc ranić się nawzajem.
A może uderzać tak celnie potrafią tylko najbliżsi.
Bucky spojrzał na Steve’a, ale Rogers stał tylko sztywno przy drzwiach, ze wzrokiem wbitym w swoje dłonie. Pomocny jak zwykle – i Bucky wtrącił się, zanim tamci dwaj od nowa zaczęli.
- Jeszcze kawy? - zapytał. Howard Stark spojrzał na niego z rozbawieniem.
- Piję czarną, bez cukru – powiedział, pokazując na wciąż stojący na środku stołu kubek. - A jeśli chodzi o mleko...
- Zrób sobie jaką chcesz, nie ciebie pytam – przerwał mu Bucky cierpko. - Tony?
- Kawa brzmi nieźle. - Tony był jednocześnie wściekły, oszołomiony i smutny, i oglądanie go takim jak nic innego sprawiało, że Bucky miał ochotę wyrzucić Howarda Starka na zewnątrz wraz z krzesłem.
- Więc to jest sierżant Barnes. - Howard nie robił sobie wiele z jego niechęci, kiedy ironiczny uśmieszek przemknął mu przez usta. - Jak widzę, nadal lubisz żołnierzy, Anthony.
- Ty nadęty, gówniany…
- Przestańcie natychmiast obaj! - Steve krzyknął, uderzając pięścią w stół. Starkowie faktycznie umilkli, przy czym w oczach syna było więcej złości, a w ojca – to samo pogardliwie rozbawienie. - Howard… Panie Stark, jak… jakim cudem pan żyje?
- Cudem, Steve? - Howard nalał sobie kawy, a potem sięgnął po mleko i dodał dwie łyżki, mieszając je uważnie. - Ciekawy dobór słów, zważywszy na okoliczności. I proszę, mów mi po imieniu. W końcu kiedyś byłeś dla mnie jak syn.
Znów ten nieprzyjemny ton w przyjemnym na pozór głosie. Steve spuścił wzrok, ale na jego twarzy pojawił się wyraz buntu. Do boju, Rogers, walcz w końcu, dopingował go w myślach Bucky. Dobrze wiedział, że nie jest to dla Steve’a łatwe – nie mogło takie być – natomiast Tony…
- Który pieprzy twojego drugiego syna? Wystrzałowo.
...Tony nie miał problemów z atakowaniem i tu Bucky wręcz błagał, by trochę przystopował.
- Nie macie pilniejszych rzeczy, którymi trzeba się zająć? - zapytał trzeźwo, stawiając przed Tonym jego kawę i nie powstrzymując się, kiedy łagodnym, miękkim gestem przesuwał dłonią po jego ciemnych włosach. Howard musiał zauważyć ten gest, ale nie skomentował. - Firma, rodzinny biznes, zdrada Stane’a, cholerne zmartwychwstanie?
- A tak, firma. Czyś ty postradał zmysły, Anthony? Nie reagowałem, kiedy podjąłeś tę idiotyczną decyzję o wycofaniu się z produkcji broni. Szalony ruch, ale w ostateczności nie okazał się całkiem głupi, Stark Industries zawsze umiało wyjść na swoje. Obsadzenie panny Potts w roli dyrektora wykonawczego – równie dobrze mógłbyś umieścić w zarządzie naszej spółki świnkę morską. Nawet Obadiah…
- Twój święty Obi? - zadrwił Tony. - Jesteś tak dobrze poinformowany, więc pewnie wiesz, co zrobił?
- A myślisz, że z jakiego powodu wróciłem, ty głupi dzieciaku?
- Strzelam w ciemno, że nie z tęsknoty za mną – warknął Tony i Howard wzruszył ramionami.
- Nie ma sensu udawać, prawda? Zrobiłeś wiele, byśmy nie byli sobie zbyt bliscy.
- Och, jeśli o to chodzi, to nie przypisuj mi wszystkich zasług, tato, nalegam.
Cisza była napięta, w tym najgorszym rodzaju ciszy, strasznym, martwym i przytłaczającym. Bucky widział, jak ręce Tony’ego zaciskają się na jego udach tak mocno, że aż bieleją mu kostki. Odchrząknął, głośniej niż to było konieczne odkładając łyżeczkę na spodek i założył ręce na piersi, odchylając się na krześle do tyłu.
- Najpierw zmartwychwstanie? - zasugerował. Spojrzeli na niego obaj i żaden nie zaprotestował, więc ciągnął dalej. - Gdzieś byłeś, jak cię nie było, Stark, i kto pomógł ci zwiać. Czy to był Stane? Nie, to nie mógł być on, inaczej musiałby liczyć się z tym, że wrócisz, prawda?
- Prawidłowa dedukcja, sierżancie Barnes. Czy może mam mówić ci po imieniu? Nie zaproponowałeś tego co prawda, ale…
- A mów, jak ci się podoba, jest mi kompletnie obojętne, jak się do mnie zwracasz. - Bucky przeniósł wzrok na Tony’ego, myśląc nad czymś intensywnie. - Nie urwij mi głowy, Tony, ale Rhodes…
- Nie – wyrwało się Tony’emu. Kiedy spojrzał na ojca, wydawał się miotać między nadzieją, a strachem. - Powiedz mi, że to nie był Rhodey.
- A któż inny? James Rhodes jest lojalnym człowiekiem i bardzo dobrym pracownikiem.
- Rhodey pomógł ci upozorować twoją śmierć? On… wiedział, że żyjesz?
- Oczywiście. Zrobił to samo dla ciebie, prawda? Przez te wszystkie lata byliśmy w kontakcie. Informował mnie na bieżąco. Kiedy postanowiłeś zaprzestać współpracy z wojskiem amerykańskim, wiedziałem, że pewnego dnia będę musiał wrócić. Nie mogłem ci pozwolić na zmarnowanie wszystkiego, na co pracowałem całe życie – Rhodes popierał moje zdanie. Ale potem odkrył coś interesującego. Otóż, mimo zamknięcia oficjalnych kanałów produkcyjnych dla firm zbrojeniowych, z różnych filii Stark Industries wciąż wychodziły transporty broni. Na papierze pozamykane fabryki pracowały pełną parą, prowadzono burzliwe negocjacje, a stawka toczyła się o grube miliardy dolarów. Potem po raz pierwszy próbowano cię zabić.
- Po raz pierwszy odkąd zabito ciebie, masz na myśli.
- Semantyka, Anthony, pomińmy na razie kwestię nazewnictwa, dobrze, chłopcze? Zatem razem z Rhodesem próbowaliśmy ustalić, co się dokładnie dzieje. Kto korzysta na tym, z czego ty dobrowolnie zrezygnowałeś w imię jakichś wzniosłych… albo żałosnych zasad.
- Rhodey przez cały ten czas odpracowywał krecią robotę pod samym moim nosem, a ja nic nie wiedziałem. - Tony spojrzał na ojca z wyraźnym niedowierzaniem. - Czekał, aż wrócisz, bo liczył na wznowienie współpracy z wojskiem?
- James Rhodes to wojskowy z krwi i kości. Zawsze wiedział, co leży w najlepszym interesie kraju, któremu służył.
- Nie wciskaj mi kitu, że nagle jesteś takim wielkim patriotą.
- Jestem przede wszystkim wynalazcą, chłopcze, i jeśli to co robię może komuś pomóc…
- To robię mu egzoszkielet i konstruuję protezę, do cholery!
- Bo masz ku temu odpowiednie zaplecze finansowe, i masz je dzięki mnie, bo to ja musiałem ubrudzić sobie ręce, żebyś ty mógł bawić się w jakąś działalność dobroczynną! Anthony Edward Stark, świętszy od papieża.
- To nie jest takie trudne, nie? Jak się ma takich papieży, jak Stefan VII…
- To ten, co kazał wyciągnąć z grobu rozkładające się truchło swojego poprzednika, przyodziać je w szaty papieskie i urządzić nad nim sąd? Nie przebije Aleksandra VI, gościa od Borgiów. Och, Steve, nie krzyw się tak, dobrze wiesz, jakie mam zdanie na temat kościoła.
- Tak, w tym jednym zawsze zgadzaliście się nadzwyczajnie. - Steve wywrócił oczami. - W obrażaniu religii jesteście niezrównani.
- Zapomnieli o Bonifacym VIII, Rogers. Dobrze, że Dante pamiętał o nim, umieszczając go w swojej „Boskiej Komedii”.
- W piekle, oczywiście?
- Oczywiście – potwierdził Bucky, ze stoickim spokojem odpierając trzy urażone spojrzenia. - Idźmy dalej? Skoro kwestię zmartwychwstania mamy już z głowy, przejdźmy do kolejnego punktu. Stane.
- Dlatego wróciłeś, prawda? - Tony porzucił kwestię dręczenia ojca na rzecz wspólnego zmartwienia. - Obi. Kiedy ustaliłeś, że działa na własną rękę…
- Jakby mi kto w pysk dał – powiedział Howard szczerze, spoglądając na syna. - Ufałem mu. Przyjaźniliśmy się.
- Powiedział facet, który wyrzuca mi nadmierną uczuciowość – burknął Tony, ale jego głos złagodniał. - I co, zamierzasz wrócić w wielkim stylu i z powrotem objąć rządy?
- Taki był plan.
- Jeśli myślisz, że pozwolę, by Stark Industries zaprzepaściło cały rozwój ostatnich lat i wróciło do produkowania broni…
- Chcesz walczyć teraz przeciwko mnie, Anthony? - zapytał Howard sucho. - Zastanów się dobrze. Bo możemy. Masz dwie opcje, możesz walczyć przeciwko mnie… albo walczyć razem ze mną przeciwko temu, kto chce nam wszystko zabrać.
- Tylko to, Stark? - Bucky uniósł brwi. - Bo chce ci zabrać, co twoje?
- Nie, jeszcze to, że robi to nieudolnie. - Howard wzruszył ramionami. - Wbrew temu, co myśli mój syn, nie jest mi wszystko jedno, kogo uzbrajam. Dbałem o to, do kogo trafi moja broń, a Obi ma to gdzieś. Pieniądze go zaślepiły. Rządzi nim chciwość, nie przyzwoitość. Niszczy reputację Starków, a na to nie zamierzam pozwolić.
- Bo zawsze jakiś Stark musi pozostać w Winterfell – mruknął Tony pod nosem, a kiedy popatrzyli na niego, machnął ręką. - Gra o Tron. Nieważne.
- Oglądaliśmy to razem. Zima nadchodzi? - przypomniał sobie Steve. - To chyba była ich dewiza.
Więc to zabawne, pomyślał Bucky, że dewizą Starków jest to, że „Zima nadchodzi” by ich zniszczyć, a on sam był w wojsku nazywany Zimowym Żołnierzem. Czyżby jakaś złowieszcza przepowiednia?
Miał w głowie kompletny, wszechogarniający chaos, bo tego, co tu się działo - było po prostu za dużo.
I nawet go nie zaskoczyło, że Tony nagle zerwał się z krzesła i, prawie przewracając je po drodze, wyszedł z kuchni.
Najwyraźniej nie on jeden miał wrażenie, że oszaleje, jeśli zostanie tu choć sekundę dłużej.

Forward
Sign in to leave a review.