We are young (so let's set the world on fire)

Marvel Cinematic Universe Marvel The Avengers (Marvel Movies) Marvel (Comics)
F/M
M/M
G
We are young (so let's set the world on fire)
All Chapters Forward

Chapter 3

Chłopaka? Bucky stał jak sparaliżowany, nie mogąc wykrztusić ani słowa, kiedy jego umysł na chwilę się wyłączył. Natasza szturchnęła go w ramię i otrząsnął się z trudem.
- Ja… - wykrztusił, błyskawicznie przeskakując oczami między nimi: Howard Stark przyglądał mu się ze zmarszczonymi brwiami, ten cały Stephen wydawał się zirytowany, a na twarzy Tony’ego, kiedy w końcu na niego spojrzał, dostrzegł odbicie własnego zagubienia i to z jakiegoś powodu pomogło mu odzyskać kontrolę nad sobą, bo Tony miał problem i problem ten należało usunąć. To było proste i w tym najwyraźniej zgadzali się z Nataszą. Z tym, jakie konsekwencje mogą nieść za sobą jej słowa, zmierzy się później. Nie wszystko naraz.
- A więc, James – powiedział Howard Stark. - Miło mi cię poznać, choć nie ukrywam, że jestem trochę zaskoczony. Tony nie mówił mi, że zaprosił kogoś na kolację.
I od razu widać, że jesteście spokrewnieni, bo ty mu o tym samym nie powiedziałeś także, pomyślał Bucky, ale się nie odezwał. Ręka Stephena Strange’a, kiedy się witali, była w jego dłoni wiotka jak śnięta ryba.
- Stephen Strange.
- James Barnes – przedstawił się Bucky, potrząsając jego dłonią. Odsunął od siebie oszołomienie i zakłopotanie, bo przeszkadzały mu jasno myśleć i tym, że być może wydał się jego najstraszniejszy sekret i z miasteczka wyniosą go za to na widłach, postanowił zająć się potem. Krótko pobłogosławił w myślach Clinta Bartona i jego głupie wymagania, bo gdyby Clint nie nalegał, by ubrał się w coś bardziej eleganckiego, miałby na sobie wypłowiałą koszulkę z Ulicą Sezamkową i dżinsy, a wypłowiałe koszulki i dżinsy nie były strojem, który byłby odpowiedni na kolację z rodziną swojego chłopaka.
Odchrząknął, kiedy kolejny raz zakręciło mu się w głowie, bo sama myśl o tym, że Tony Starł miałby być jego chłopakiem robiła coś dziwnego z jego sercem. Że w ogóle mógłby mieć chłopaka. Zjeść kolację z jego ojcem. Być zaproszonym do jego domu. Lubianym przez jego siostrę. Poznawać jego znajomych i żadna z tych osób nie widziałaby w tym nic złego, nic nagannego, nie byłaby zgorszona i nie sądziła, że grzeszy, że coś jest z nim nie tak, że jest wykolejeniem i może dlatego ojciec go bił, a matka zostawiła, bo odkryli, jaki jest wstrętny, inny niż wszyscy, gorszy.
- Cześć – szepnął Tony, wyrywając go z zamyślenia. Ciepła dłoń, wsunięta pod jego ramię, dawała oparcie i grzała. - Skopię Nat tyłek, jak zostaniemy sami. Nie miałem pojęcia, że kombinuje coś takiego. Co to za historia?
- Niespodziewana – odszepnął. - Masz coś przeciwko temu?
- Żartujesz? Mój stary wygląda, jakby zamierzał dostać apopleksji, a mój były ma wyraz twarzy, jakby cierpiał na niestrawność. Jestem po prostu zaskoczony.
Bucky też był, ale sama świadomość, że ktoś podziela jego zmieszanie, sprawiła że poczuł się trochę lepiej. Nieświadomie przycisnął rękę Tony’ego do boku trochę mocniej, kiedy wchodzili po schodach.
- Były, co? - zapytał, nie mogąc się powstrzymać i Tony wzruszył ramionami. Starał się wyglądać nonszalancko, ale gdzieś pod tą poza przebijała z niego niepewność i Bucky nagle zrozumiał – Tony, mimo całej swojej pozornej brawury, też się bał. Też gryzł się tym, co ludzie powiedzą. Złość, która go ogarnęła, odeszła równie szybko. - Na początku nie miałem pojęcia, co Nat wyprawia. Tak wystrzelić tę bombę? Ale skoro się zdecydowała, musi wiedzieć, że można ci zaufać. Więc postanowiłem zaufać ci też, tylko nie wiem, jak by to odebrali w szkole. - Tony zerknął na niego czujnie. - Nie zamierzasz… bo ja wiem, posłać mnie na elektrowstrząsy? Uprzedzam, że mam bardzo twardą czaszkę.
- Odbiło ci. Nie zamierzam posyłać cię gdziekolwiek.
- A bo ja wiem, co tu robią z takimi jak ja – powiedział Tony i Bucky sarknął.
- To może i małe miasteczko, ale nie jesteśmy w piekle ani w średniowieczu – powiedział z pewnością, której jeszcze kilka minut temu, kiedy chodziło o niego samego, wcale nie miał.
- Łatwo ci mówić. Jesteś znany i popularny…
- Ja? - zdziwił się Bucky i Tony wywrócił oczami.
- Nie udawaj. Jesteś twardzielem, Barnes i wszyscy to wiedzą. Faceci chcą być jak ty, a dziewczyny chcą się z tobą spotykać. Sielsko.
- Anielsko. Totalna idylla – zgodził się Bucky, ukrywając uśmiech. A więc Natasza dotrzymała słowa i – przynajmniej do tej pory – nie wyjawiła nikomu jego sekretu. Nawet własnemu bratu. Przez chwilę miał ochotę zapytać Tony’ego, jak to jest z nim - czy woli być taki, jak on czy chciałby się z nim umówić, ale stchórzył.

W jadalni czekał już na nich nakryty stół, oraz – ku niememu przerażeniu Bucky’ego – dyrektor szkoły. Kiedy go zobaczył, nieprzenikniona twarz mężczyzny nawet nie drgnęła, a gdy już obejrzał go bez słowa, przeniósł pytające spojrzenie na rodzeństwo Starków.
- Pan Barnes – przywitał się uprzejmie. - Co za niespodzianka, widzieć pana tutaj. Mniemam, że jest pan tu na specjalne zaproszenie Nataszy?
Bucky był pod wrażeniem tego, jak gładko Fury był w stanie zignorować Tony’ego, trzymającego go pod ramię.
- Na zaproszenie Anthony’ego – skorygował Tony i zrobił minę. - Jak już musisz mnie tak nazywać.
- Tak masz na imię. - Howard otworzył karafkę z whisky i uniósł ją w stronę Fury’ego. - Napijesz się, Nick?
- Z przykrością muszę odmówić. Twoja whisky jest niezrównana, Howardzie, ale przyjechałem samochodem i również nim muszę odjechać.
- Nie macie tu taksówek? - zapytał z pewnym niedowierzaniem Howard i jego syn jęknął.
- Dopiero zaczynasz rozumieć, gdzie nas zesłałeś? Paradnie.
- Nie przesadzaj, masz własny samochód i nie pijesz – zbył go ojciec i odwrócił się w stronę Strange’a. - Stephen?
- Odrobinę. - Strange uniósł dwa długie, blade palce i przyłożył do szklanki. - Co mi przypomina, że mam w bagażu specjalną przesyłkę od ojca dla ciebie, Howardzie. Doskonały rocznik, dziś prawie nie do zdobycia.
A więc ich rodziny się przyjaźniły, co zapewne znaczyło, że Stephen Strange dysponował małą fortuną i, przynajmniej w mniemaniu Howarda Starka, był dobrym wyborem dla jego jedynego syna. Bucky nie potrzebował nawet pełnego chłodnej dezaprobaty spojrzenia, kiedy przypadkiem wylał wodę na obrus, żeby wiedzieć, co Howard myśli o nim.

To był najdziwniejszy rodzinny obiad, w jakim przyszło mu brać udział. Było sztywno i momentami niezręcznie, pocił się za każdym razem, kiedy podczas krojenia mięsa jego nóż zazgrzytał o talerz albo gdy nie wiedział, jakich właściwie sztućców powinien użyć i czy serwetkę trzyma się na kolanach, ani do czego służą małe miseczki z plasterkami cytryny i wodą (prawie się z jednej napił, ale Natasza w porę kopnęła go w kostkę, po czym przeprowadziła pokazowe płukanie dłoni i palców, tłustych po krewetkach). Nick Fury był poza szkołą równie onieśmielający jak w roli dyrektora, Howard Stark wdał się w dyskusję ze Stephenem Strangem i obaj używali terminów, których połowy Bucky nie słyszał nigdy wcześniej, a drugiej nie rozumiał, Tony co jakiś czas wtrącał jakieś półsłówka i zabawnie patrzyło się, jak go wtedy wszyscy trzej uważnie go słuchają. Howard patrzył na syna z czymś na kształt jednoczesnej irytacji i dumy. Bucky spuścił głowę, mocniej zaciskając palce na udach, kiedy uświadomił sobie, że jego ojciec nie spojrzał tak na niego nigdy w życiu. No może wtedy, jak miał pięć lat i nauczył się otwierać mu piwo. Dostał wtedy do zabawy wszystkie kapsle i dość żałosne było to, że to wspomnienie, jako jedyne dobre, przychodziło mu na myśl.
Fury i Howard zniknęli w gabinecie, Natasza z pomocą służącego, który nazywał się Jarvis, przygotowywała pokój dla Stephena Strange’a, a Tony i Bucky zostali sami przy stole. Bucky dopiero po chwili uświadomił sobie, że przez cały ten czas siedział jak na szpilkach i głęboko odetchnął.
- Coli? - Tony pochylił się w jego stronę i Bucky z wdzięcznością przyjął oszronioną szklankę. Kiedy odwzajemnił uśmiech Tony’ego, rozejrzał się speszony – bo wciąż trudno mu było uwierzyć w to, że nikt go nie odganiał, ani nie dawał mu do zrozumienia, że powinien się trzymać na dystans. W bliskości Tony’ego było coś upajającego, uwalniającego w świadomości, że może ot tak siedzieć tak blisko innego chłopaka i być może nawet wziąć go za rękę.
- Nie miałem pojęcia, że Fury jest waszym wujem – powiedział i Tony skrzywił się.
- Ja nie miałem pojęcia, jak ojciec nas tu przywiózł, że to jego szkoła – powiedział i pokręcił głową. - Tasza nawet powiedziała coś o tym, że musi nam bardzo ufać, skoro zgodził się zostawiać nas tu na tak długo samych – w Nowym Jorku stale pilnował nas tuzin najpierw niań, potem guwernantek, a w końcu ochrona – a potem zobaczyłem starego, dobrego Nicka i zrozumiałem, że sytuacja nie zmieniła się nawet na jotę. Ojciec nam ufa dopóty, dopóki wie, że ktoś nas kontroluje.
- Niezbyt dobrze o nim myślisz, co?
- Realistycznie. To dupek jakich mało. Mówię ci to z całym przekonaniem i możesz to nazwać samoświadomością genową, w końcu jestem jego synem – powiedział Tony szczerze i Bucky parsknął śmiechem. - A więc, Barnes, niezależnie od dziwacznego planu, który wymyśliła moje siostra, powinienem spytać: czy mam się obawiać, że jeśli to wyjdzie, to mi jakaś zazdrosna panna wydrapie oczy?
- Nie – powiedział Bucky i uciekł wzrokiem. - Tony, ja…
Sam nie do końca wiedział, co chce powiedzieć, ani o co prosić. Nim zdążył zdecydować, Natasza wkroczyła do jadalni, podeszła do stołu, nalała sobie whisky i jednym łykiem wypiła zawartość szklanki.
- I ona się nawet nie krzywi – powiedział z zadumą Tony. - Od razu widać, ze to dziecko z Rosji.
- Spieprzaj – poradziła mu i Bucky uświadomił sobie, że się gapi. A więc nie byli spokrewnieni?
- Jestem adoptowana. - Natasza odpowiedziała na niezadane pytanie im cmoknęła z przyganą. - Bogu dzięki, bo z Howardem w roli ojca wątpiłabym we własne zdrowie psychiczne.
- Dzięki, siostro – mruknął Tony i obdarzyła go lekkim uśmiechem. Kiedy spojrzała na Bucky’ego, spoważniała.
- James – zaczęła, ale Bucky nie był pewien, czy chce słyszeć, co ma mu do powiedzenia. Pytanie Tony’ego o reakcję na ich „związek” sprawiło, że odsuwane obawy wróciły z pełną siłą. Jeśli ktokolwiek się dowie… Tony może i nie był skłonny mówić komukolwiek, ale Tony w końcu stad wyjedzie. A on zostanie. Poza tym Tony najwyraźniej nie miał pojęcia, że – Bucky ze zmieszaniem przesunął wzrokiem po jego twarzy – że mu się podobał. Nawet przyznanie tego przed samym sobą było trudne. Do diabła, co właściwie myślał o tym wszystkim Tony? Nie dziwił się, że Natasza tak nagle i znienacka mu ufa?
Buckyu zamarł, kiedy uświadomił sobie, że Tony może równie dobrze pomyśleć, że spotykają się z Nataszą i że to dlatego wiedziała, że może mu w tej sprawie zaufać.
- Nie ma sprawy – powiedział szybko. - Ja, uhm… cieszę się, ze mogłem pomóc. Czymkolwiek było to, co robiliście.
- Nie miałam pojęcia, że ojciec zaprosił tu Stephena. Twoja mina, Tones, jak go zobaczyłeś, była warta więcej, niż tysiąc słów.
- Ty nie bądź takie Rafaello – burknął Tony, ale pogłaskał jej dłoń szybkim, lekkim ruchem. - Musisz przestać próbować mnie bronić przed światem, Nat, ale dzięki. James, człowieku, zasłużyłeś sobie na jakiś medal. Wiem, że to mogło być dla ciebie – zawahał się – niekomfortowe, że cię uważają za geja, ale…
- Nie ma sprawy. - Czy nie powiedział tego zbyt szybko? Natasza posłała mu nieodgadnione spojrzenie, ale Tony na szczęście nie zwrócił na ten pośpiech uwagi. - I w szkole, uh…
- Wolałbyś, by nikt się nie dowiedział, że łączy nas ogromna miłość i płomienne uczucie? - zakpił Tony i Bucky przez chwilę miał wrażenie, że widzi na jego twarzy wyraz ponurego triumfu, kiedy spojrzał na siostrę. Natasza wzruszyła ramionami i Bucky nie śmiał spytać, o co chodziło.

Kiedy wrócił do domu, wciąż oszołomiony, ojciec na szczęście nadal spał, pogrążony w pijackim śnie. Wszedł tą samą drogą, którą wyszedł, przez okno – a kiedy sprawdził nieodebrane połączenia i wiadomości, gwizdnął pod nosem, bo było ich ponad czterdzieści siedem. Wybrał numer Steve’a, rzucając okiem na zegarek. Dochodziła północ, więc może jeszcze ujdzie. Steve odebrał po pierwszym sygnale i Bucky nie musiał go nawet widzieć, żeby wiedzieć bez pudła, jak jest zdenerwowany.
- Buck, Jezu Chryste – wyrzucił z siebie – gdzieś ty był do cholery? Clint przez cały wieczór do ciebie wydzwaniał i pewnie myśli, że rozbiłeś się w jakimś rowie! Ledwie odwiodłem go od postawienia na nogi policji i obszukania szpitali.
- Dziękuję. - Bucky szybko napisał sms do Clinta i dostał odpowiedź niemal natychmiast. Uniósł brwi, kiedy ją odczytał. Barton go stale zadziwiał. Stawał się niepokojąco biegły w wymyślaniu kreatywnych przekleństw, kiedy był naprawdę zdenerwowany. - Zaraz, czekaj – zorientował się nagle, co mu nie pasowało. - Odwiodłeś Clinta od wszczęcia paniki, super, ale właściwie dlaczego? Znaczy, dałem ciała z tym brakiem kontaktu, ale chcesz mi powiedzieć, Stevie, że ty się o to, że leżę w jakimś rowie, nie bałeś?
- Średnio – powiedział Steve po chwili. - Dobra, Buck, wściekniesz się, ale…
- Rogers, do cholery! Użyłeś pieprzonego GPS-a! - Bucky warknął, sprawdzając aplikację w telefonie. - Co do diabła? Nagle zacząłeś mnie szpiegować?
- Przestań się drzeć i pomyśl przez sekundę, ja ty byś się czuł, gdybym się z wami umówił i nie przyjechał, a potem przez kilka godzin nie dawał znaku życia…
- Ogarnęłaby mnie wielka ulga, że nie muszę chociaż przez jeden dzień patrzeć na ten twój upierdliwy tyłek!
- Bucky.
- Nie, Stevie, mówię serio, zainstalowaliśmy to gówno tylko na wszelki wypadek, a teraz co ty, chcesz mnie śledzić?
- To był wszelki wypadek, kretynie, nie miałem pojęcia, co się z tobą dzieje, kiedy olałeś nasze spotkanie! I nie musiałbym cię śledzić, jakbyś sam powiedział, że się nie zjawisz, bo będziesz u Starków! - wypalił Steve i Bucky stłumił przekleństwo. - Do licha, weź trochę przyhamuj. Naprawdę się o ciebie martwiłem, dobra? A potem, kiedy sprawdziłem… czemu nie powiedziałeś, że masz randkę z Nataszą?
Co.
Bucky milczał, wpatrując się w ścianę przed sobą osłupiałym wzrokiem. Aż osłabł, kiedy dotarło do niego, że Steve co prawda niczego nie podejrzewa – ale że i wyciągnął kompletnie niewłaściwe wnioski.
- Bucky? Jesteś tam?
Pierdolić to. I co on miał mu niby powiedzieć?
- Przecież wiem, że ci się podoba – mruknął w końcu niepewnie. - Nie chciałem, żebyś się wkurzał.
- Co ty pieprzysz. Przecież jestem z Pepper. - Steve brzmiał jak niegrzeczny chłopiec, złapany na gorącym uczynku, kiedy kradnie drobniaki z tacy w kościele i Bucky prychnął pod nosem.
- Tak, jesteś z Pepper. I co, chcesz mi wmówić, że nie staje ci na widok Nataszy?
- Nawet jeśli… - Steve westchnął ze zniechęceniem. - Mogłeś mi powiedzieć. Nie miałem pojęcia, że się z nią spotykasz.
Cóż, Bucky też nie miał. Wyobraził sobie minę Nataszy, kiedy jej to oznajmi i poczuł przypływ satysfakcji. Proszę bardzo, będzie miała za swoje. To, w co wmanewrowała go dzisiejszego wieczoru…
„Steve wie, że u was byłem”, napisał do niej. „Myśli, że się spotykamy”.
„Super”, przyszła odpowiedź po chwili. „Czyli mam udawać twoją dziewczynę?”
„Problem?”
„Najmniejszy. To powinna być niezła zabawa.”
Bucky wpatrywał się w wyświetlacz bez słowa. Ta dziewczyna miała zdumiewająco dziwne poczucie dobrej zabawy. Potrząsnął głową, raz jeszcze przeprosił Steve’a, że nic mu nie powiedział, wysłuchał ostrzeżeń o tym, że kiedy Clint się dowie, to mu nie da spokoju – a kiedy próbował zasnąć, sen wcale nie przychodził. Myślał o tym, jak będzie wyglądał poniedziałek. O Stephenie Strange’u, który przebywał w tym samym domu co Tony i który mógł przez przeszkód spędzić noc w jego pokoju. O Nataszy i o tym co zrobi, kiedy będzie musiał objąć ją czy pocałować.
A kiedy nadszedł poniedziałek, nie był na niego w najmniejszym nawet stopniu gotowy.

Forward
Sign in to leave a review.