
Chapter 4
Bure niebo. Brudny budynek szkoły. Grudki błota, oblepiające podeszwy jego butów i zero, absolutnie zero jakiegokolwiek Starka, jednego czy drugiego, na horyzoncie. Bucky z frustracją kopnął jakiś kamyk i obserwował ponuro, jak ten wpada do pobliskiej kałuży. I jeszcze jeden, tym razem trochę większy. Poleciał gdzieś w bok, więc chyba…
- Dzień dobry, panie Barnes – usłyszał surowy głos i na chwilę aż przymknął oczy, błagając wszechświat, by zrobił mu przysługę i pozwolił zniknąć. - Próbuje mnie pan zabić?
Nieskazitelnie wypastowane mokasyny Fury’ego były jednolicie czarne. Zero błota. Błoto było tylko na beżowym materiale jego płaszcza, gdzie u dołu z impetem uderzył go ten nieszczęsny kamyk, kopnięty przez Bucky’ego.
- Skąd, dyrektorze. Dzień dobry, dyrektorze – odpowiedział Bucky, decydując się w końcu otworzyć oczy. Natychmiast powróciły do niego wszystkie wydarzenia z tamtej kolacji, Stephen Strange z zarozumiałym uśmieszkiem, zdezorientowany Howard Stark, Natasza, która przedstawia Bucky’ego jako chłopaka swojego brata… wolał nawet nie wiedzieć, co Fury myślał o tym wszystkim.
Z nieprzeniknionej twarzy dyrektora niewiele się dało wyczytać, kiedy wyminął go i wszedł do szkoły, zostawiając na dziedzińcu. Bucky westchnął. Nie wiedział, co jest gorsze: lęk przed tym, że ktoś podejmie temat czy to, że ktoś tematu nie podejmuje, przedłużając czekanie jeszcze bardziej. Spojrzał na zegarek, którego wskazówki ledwie minęły siódmą. Nawet czas nie był dzisiaj po jego stronie, poruszając się naprzód leniwie jak tłusty ślimak. A Bucky, odkąd tylko otworzył oczy (jakby pięć minut po tym, jak je zamknął, kiedy w końcu udało mu się zasnąć), był niespokojny i nie mógł usiedzieć w domu. Wyszykował się ekspresowo i w tempie, które zawstydziłoby niejednego olimpijczyka, ubrał, zagryzł kawałek zeschniętego sera kawałkiem suchej bułki, wyszedł na palcach, wyciągnął ukryty pod ścianą garażu motor i dotarł pod dom Steve’a, bijąc wszelkie ograniczenia prędkości, jakie napotkał po drodze, po czym zignorował jego ziewanie i protesty, oderwał od śniadania i prawie siłą wsadził na siodełko, mamiąc kupnem mu po drodze jakiejś bułki.
Teraz Steve kończył jeść drugiego batona i obserwował go z rosnącą podejrzliwością.
- No i? Co było takie pilne, że musieliśmy tu przyjechać tak wcześnie? Na dodatek jestem pewien, że mama widziała cię z łazienki, więc jak nie chcesz zobaczyć Alice na szrocie...
- Siedź cicho, Stevie. I metabolizuj te swoje kalorie. - Bucky zbył go, rozglądając się czujnie dookoła. Bruce Banner z sapnięciem taszczył przez dziedziniec jakieś zwinięte w rulon mapy, Pepper Potts szła obok niego, przytrzymując je przed rozwinięciem – kiedy mijała Steve’a, posłała mu szybki pocałunek w powietrzu - po czym podążyła za Brucem, ignorując grupkę uczniów, rozdartych między chęcią kpin z Bannera, a niemym podziwem dla niej. Bucky odprowadził ją wzrokiem.
- Ona zawsze staje po ich stronie… - powiedział do siebie i speszył się, kiedy Steve uniósł brwi.
- Kim są oni? - zapytał, zwijając papier po batonie w kulkę i bezbłędnie celując nim do kosza. - Ha. Mów mi Shaq O’Neal.
- Po stronie tych… bo ja wiem, wyśmiewanych? Też nie byłeś taki O’Neal, jak Potts zaczęła się z tobą spotykać.
- Twój punkt, Bucky? - Steve stuknął się w głowę. - Bo nie rozumiem, co chcesz powiedzieć, że Pep ma jakiś kompleks bohatera?
- Nie, Jezu. Po prostu… dobra, patrz tam. - Bucky machnął ręką w drugi koniec dziedzińca. - Co widzisz?
- Puste trybuny – odpowiedział Steve. - Śmietniki. Wciąż nie rozumiem…
- To albo jesteś ślepy, albo udajesz. Patrz dalej. Kto stoi przy śmietnikach?
- Jacyś goście. - Steve wytężył wzrok. - Mike. Paul. Lucas z drużyny.
- I co robią?
- Wrzucają Lokiego do kontenera – odparł Steve nonszalancko i wzruszył ramionami. - A, o to ci chodzi? Więc co, powinniśmy go ratować? Thor pewnie zaraz przyjdzie i da im popalić. A Loki to dupek. Cokolwiek zrobił, pewnie sobie zasłużył, żeby…
- Żeby być dręczonym? - odezwał się ktoś koło nich i obaj się wzdrygnęli. Rodzeństwo Starków musiało mieć w żyłach jakąś domieszkę krwi dobrych szpiegów, bo oboje poruszali się nadzwyczajnie cicho. Natasza spochmurniała, obserwując, jak, mimo głośnych protestów, chudy chłopak z tłustymi włosami jest zamykany w śmietniku.
- To nie jest dręczenie… - zaprotestował Steve, ale już bez poprzedniego przekonania. - Loki tylko… on zawsze wkurza ludzi.
- Czym? - zapytała chłodno Natasza. - Nie daje się stadu baranów? Jest inny? Ma własne zdanie? A może – zapytała ciszej – a może chodzi o to, że jest gejem?
Oczy Bucky’ego rozszerzyły się w szoku. Spojrzał błyskawicznie na klapę, zamkniętą nad głową Lokiego, a potem na Nataszę. Niby mówiła do Steve’a, ale to jego mierzyła przenikliwym wzrokiem.
- Loki nie jest gejem! - zaprotestował ze zdumieniem. - To znaczy… nawet, jakby był…
- Po prostu mógłby to ukrywać – warknął z nagłą agresją Steve w tym samym momencie – i czas wkoło Bucky’ego jakby się zatrzymał. Zaraz. Co. Loki jest gejem? Steve o tym wiedział? Czy przez to właśnie oni wszyscy… Steve, kiedy złapał jego pełne wyrzutu zaskoczenia, wydawał się speszony. - To tylko robi problemy i wywołuje niepotrzebne podziały. Nie musi się z tym tak obnosić…
- Obnosić? - powtórzyła Natasza groźnie. Założyła ręce na piersi i jej usta wygięły się w ironicznym uśmieszku. - Tak, jak ty obnosisz się z tym swoim „jestem hetero” za każdym razem, kiedy weźmiesz swoją dziewczynę za rękę?
- To co innego! - zaprotestował Steve. Natasza uśmiechnęła się szerzej.
- Bo? - zapytała krótko. Steve był wyraźnie w defensywie.
Kiedy ci dwoje się kłócili, Bucky, wciąż oszołomiony, zerknął na Tony’ego – i w ostatniej chwili złapał go za ramię, kiedy Tony chciał ruszyć z miejsca.
- Czekaj – powiedział nagląco ściszonym głosem. - Tony… co chcesz zrobić?
- Chcę iść i wyciągnąć ze śmietnika jakiegoś dupka, który był albo na tyle głupi, żeby się w to wpakować, albo na tyle odważny, żeby przekazać innym, że to nic takiego. Jeszcze nie zdecydowałem. - Tony wyszarpnął ramię z jego uścisku. - Do licha, Barnes, wiesz przecież, że ja też… no, lubię facetów, tak? Więc co, mam patrzeć, jak jakaś banda kretynów się nad kimś z tego powodu znęca?
- To zwróci ich uwagę na ciebie – powiedział szybko Bucky. - Będą mieć cię na celowniku. Nie odpuszczą, dopóki…
- Dopóki co? - Oczy Tony’ego błysnęły rozgoryczeniem. - Dopóki mnie też tam nie wsadzą?
- Nikt cię tam nie wsadzi… - zaczął Bucky i urwał, zanim powiedział coś w stylu „bo ja na to nie pozwolę” i wkopał się ostatecznie. - Słuchaj… nie miałem pojęcia, że Loki jest gejem, jasne? Więc skąd niby oni mieliby o tym wiedzieć? Że mu nakopią? Uwierz mi, że i bez tego mają miliard powodów, to jest najbardziej ciężkostrawny gość, jakiego znam, a ja znam Bartona.
- Twój kumpel – Tony rzucił wymowne spojrzenie w stronę Steve’a – zdaje się, jest w temacie zorientowany lepiej od ciebie. Nie zdziwił się nawet, kiedy Tasza to zasugerowała. Myślisz, że jakby dowiedział się o mnie, mnie też by tam wsadził?
- Steve nie jest taki – powiedział Bucky z pewnością, której wcale nie czuł; zerknął niepewnie na Steve’a, bo naprawdę nie wydawał się zaskoczony, kiedy… nie. To niemożliwe. - Nie jest taki, w porządku? Nikt nie prześladuje Lokiego za to, kogo lubi, tylko za to, że nie lubi nikogo. I że jest dupkiem.
- Jak dotąd wielkiej sympatii w jego kierunku też tu jakoś nie widzę – skomentował Tony drwiąco, ale zawahał się. Zmarszczył brwi w zakłopotaniu i Bucky ukradkiem ścisnął jego ramię.
- Daj spokój – powtórzył, myśląc, ze trafił na dobry grunt i że Tony być może nie zechce się w to mieszać - ale ten, jakby go nie usłyszał, zrobił krok do przodu.
- Nat – powiedział głośno, odrywając siostrę od kłótni ze Stevem. - Co on tu robi?
Nim był Stephen Strange, który właśnie zbliżał się do rozbawionej grupki szybkim krokiem. Bucky, wiedziony ciekawością, też zrobił krok w ich stronę.
- Co tu się dzieje, panowie? - usłyszeli oschły głos, kiedy Strange szarpnięciem otworzył klapę. Był zaskakująco silny jak na kogoś o tak wątłej posturze. - Co to za dręczenie kolegi?
- Spadaj, koleś – parsknął ostrzegawczo jeden z tamtych. Teraz już na małe zamieszanie zwrócili uwagę wszyscy uczniowie, kiedy Loki niezgrabnie wyłaził z kontenera i otrzepywał spodnie. - Co z ciebie w ogóle za jeden, co?
Strange nie wydawał się w najmniejszym stopniu zdenerwowany czy zagrożony, kiedy został otoczony kręgiem wkurzonych nastolatków.
- Wasz nowy nauczyciel, pracuję z dyrektorem Furym i będę pomagał w prowadzeniu w tym semestrze zajęć – wyjaśnił z nienaganną uprzejmością i Bucky usłyszał, jak koło niego Tony bardzo cicho i bardzo szpetnie zaklął. Oczy Strange’a na sekundę spoczęły na Tonym właśnie, nim odwrócił się w kierunku osiłków z drużyny. - Czy mamy tu jakiś problem?
- Loki! - Wysoki, potężnie zbudowany blondyn przedarł się przez krąg uczniów i podszedł do brata, oglądając go z zaniepokojeniem. - Nic ci nie jest? Co się stało? Kto – zapytał groźnie, widząc formujący się na jego bladym policzku siniak – kto to zrobił mojemu bratu?
- Trzymaj – powiedziała Jane Foster, kiedy Loki ze złością wyrwał się z uścisku Thora i, jak zjeżony kot, odskoczył na bezpieczną odległość. Podała mu chusteczkę i butelkę wody. - Masz brudne spodnie, wytrzyj…
- Daj mi spokój! - warknął na nią Loki. Wciąż się trząsł, nie wiadomo, czy bardziej ze złości, z poprzedniego strachu czy może z upokorzenia. - Idźcie wszyscy do diabła!
Mówiłem ci, miał ochotę powiedzieć Tony’emu Bucky – jest dupkiem i sam to widzisz. Ale Tony, jak i cała reszta, przyglądał się scenie przed nimi. Loki szybkim krokiem ruszył do szkoły i zniknął w budynku, zmartwiona Jane pobiegła za nim, a Thor wyraźnie wahał się między zrobieniem tego samego, a skopaniem kilku tyłków. Strange powstrzymał go, zanim skoczył w ich stronę.
- Rozumiem, że martwi się pan o brata – powiedział cicho. - Ale proszę mi to zostawić, dobrze? Zajmę się tym. To absolutnie niedopuszczalne, by kilku z was namawiało się na jednego, słabszego od siebie ucznia. Dziwię się – dodał, obrzucając tłum wymownym spojrzeniem i Bucky skulił się, kiedy drwiące oczy przez chwilę spoczęły na jego twarzy – że co najmniej kilku z was nie zareagowało. Panów proszę za mną, udamy się do dyrektora.
- Ja pomogę – zaoferował Thor, kiedy prześladowcy Lokiego nie bardzo mieli ochotę się ruszyć. Strange powstrzymał go, zanim złapał jednego z nich pod ramię.
- Nie ma potrzeby uciekać się do przemocy – powiedział sucho. - Wystarczy, że poda mi pan ich personalia. Zatem, panowie, jak będzie? Skoro i tak zdobędę wasze dane?
Popatrzyli na siebie i wzruszyli ramionami.
- Dobra – powiedział ze znudzeniem jeden z nich. - Miejmy to za sobą. Pan przodem, psorze. Psor się jakoś nazywa?
- Doktor Strange. - Strange poprowadził całą grupkę w stronę szkoły. - Zatem, idziemy. Cała reszta może się rozejść.
- Doigrasz się, Odinson – warknął jeden z tamtych do Thora i Strange westchnął.
- Bez gadania – dodał ostrzej i popędził całe towarzystwo przed sobą.
Bucky spędził cały weekend, rozmyślając o tym, jak będzie wyglądał ten poniedziałek i na zmianę obawiając się go i pocieszając, że na pewno nie będzie tak źle – i w pewnym sensie miał rację.
Było jeszcze gorzej.
- Steve – szturchnął przyjaciela pod ramię, kiedy ten ociągał się po wyjściu z sali. - Musimy pogadać.
- Zaraz… - Steve wyraźnie szukał kogoś wzrokiem – i wzdrygnął się, bo kiedy Natasza na nich spojrzała, zmroziła tylko ich obu spojrzeniem i odwróciła się do nich plecami. - Wow. Nat jest wściekła.
- Ma powody. - Bucky pociągnął go za sobą do łazienek i zamknął za nimi drzwi. - Zachowaliśmy się jak stado drani. Jakoś nigdy… sam nie wiem. Loki i kosze? To taki szkolny folklor – zażartował słabo i aż się skrzywił, kiedy spojrzeli na siebie ze Stevem. - Jasny gwint. To nie zabrzmiało dobrze.
- Ale coś w tym jest. - Steve z zakłopotaniem przeciągnął palcami po i tak potarganych włosach. - Mam na myśli… To Loki, do cholery. Nawet, jak byliśmy w przedszkolu, to zabierał innym dzieciom zabawki. Łamał nogi lalkom. Podpalał im sukienki.
- Może dlatego, że się z niego wyśmiewaliśmy, że się lubi bawić lalkami i to nawet nie po to, żeby im zdjąć te sukienki – mruknął Bucky. - Ale i tak czuję się jak fiut. Wiedziałeś o tym, że on… no, wiesz? - zapytał kulawo i Steve nagle speszył się i uciekł wzrokiem.
- Co z tego – powiedział ze złością. - Nat nie ma racji, to wcale nie o to chodzi. Loki jest dupkiem i...
- Czemu tak cię obchodzi, co ona pomyśli?
- A czemu ciebie obchodzi to tak mało? - wytknął mu Steve. - To w końcu twoja dziewczyna.
No tak. O tej części Bucky, po całym emocjonującym poranku, niemal zapomniał. Już chciał wyznać Steve’owi całą prawdę, powiedzieć mu, że zamiast Nat to by wolał jej brata – ale zamknął usta i zrezygnował.
- Taaa – burknął pod nosem. - Chyba powinienem iść z nią pogadać. Zostajesz tu?
- Muszę kogoś poszukać... - powiedział Steve enigmatycznie i Bucky machnął na niego ręką.
- Tu nikogo nie ma, może poza Lokim, który szlocha gdzieś w kącie.
- Racja - zgodził się Steve, ale i tak został. Bucky miał ważniejsze sprawy na głowie, więc zostawił go z jego sekretami i poszedł szukać Starków.
Udało mu się ich znaleźć dopiero, kiedy już zdołał spławić Clinta, żądnego wiedzy, jak w ogóle udało mu się poderwać Nataszę – i przejść przez jego podejrzliwe pytania, kiedy najwyraźniej nie wierzył w jego blef, że tak mu coś nagle wypadło w sobotę, ale nie wiedział dlaczego i to go najbardziej wkurzało.
- Coś kręcisz, Jimmy – stwierdził w końcu Clint stanowczo. - I wcale mi się to nie podoba. Dowiem się o co chodzi prędzej czy później, więc może zechcesz oszczędzić mi fatygi?
- Niespecjalnie. I przestań mówić na mnie Jimmy, Clintonie.
Kiedy do niej podszedł, Natasza tylko obrzuciła go pełnym dezaprobaty wzrokiem – a potem klepnęła energicznie miejsce obok siebie.
- Siadaj – nakazała. - W końcu jesteśmy szczęśliwą parą.
Cudownie. Bucky zerknął na Tony’ego, który ukradkiem palił papierosa i przysiadł koło Nataszy.
- Cześć – powiedział niepewnie. - To rano to… eee…
- O tym jeszcze pogadamy – obiecała Natasza i zabrzmiało to z jakiegoś powodu naprawdę groźnie. - Póki co, są inne problemy.
- Jak Strange – zgadł Bucky i kolejny raz spojrzał na Tony’ego. - Co on tu robi?
- Uczy nas, nie słyszałeś? - Tony zaciągnął się tak mocno, że prawie poparzył sobie palce, zanim wyrzucił niedopałek. - Niech to szlag. Typowy Howie zapomniał nam o czymś powiedzieć, a kochany Nicky nas o niczym nie poinformował. Tymczasem Stephen…
Howie? Nicky? Bucky dopiero po chwili skojarzył, że mówi o swoim ojcu i o ich dyrektorze i stłumił chęć ryknięcia śmiechem. Howie i Nicky! Dobry Boże, do Fury’ego chyba nawet matka tak nie mówiła, jak był jeszcze w kołysce.
- Jest w tym sens. - Natasza malowała i tak już idealnie uszminkowane usta, skupiona na swoim odbiciu w kieszonkowym lusterku. - Ma przerwę pomiędzy jednym doktoratem a drugim, kilka miesięcy wolnego… powiedziałabym, że nie mam pojęcia, czemu postanowił spędzić je tutaj, ale nie ma co udawać. Przyjechał do ciebie, Tony. I nie wyjdzie, póki z nim nie wrócisz.
- Przestań. - Tony nie patrzył na nią, kiedy z uwagą wyciągał z kieszeni paczkę gumy do żucia, odwijał jedną z papierka i pakował sobie do ust. - To antyczna historia, między nami. Cokolwiek tu robi… kurczę, nie wiem. Jest tu cicho i może się skupić? - powiedział z jakąś desperacką nadzieją. - Nikt mu nie przeszkadza w pisaniu pracy? A jak zdobędzie doświadczenie w nauczaniu w szkole…
- Btaciszku, kocham cię, ale jesteś czasami nieprzeciętnie tępy. - Natasza pokręciła głową. - Strange nie znosi uczyć i oboje wiemy, że nie miał najmniejszego zamiaru spędzić swojej przerwy, pracując w szkole.
- Więc czemu…
- Bo chce mieć cię na oku! Ciebie i Jamesa – wyjaśniła Natasza niecierpliwie. - Odkąd przedstawiłam go jako twojego chłopaka…
- Tak, wielkie dzięki za to – jęknął Tony. - Jak mogłaś postawić nas w takiej sytuacji, Nat? Przecież dla Jamesa to musi być na maksa niekomfortowe!
Bucky bardzo starał się nie zaczerwienić. Z kolei Natasza, sądząc po jej wyrazie twarzy, starała się nie parsknąć śmiechem.
- Przepraszam, Jamie – przeprosiła pokornie i fałszywie słodko. - Że takie to dla ciebie niekomfortowe.
Bucky zabił ją wzrokiem, co, ku jego rozgoryczeniu, zupełnie zignorowała, kiedy, nie przejmując się jego dezaprobatą, pocałowała go w policzek.
- Nie ma problemu – burknął, doskonale świadomy tego, że poza Tonym gapi się na nich też połowa szkoły. Z jednej strony chciał zapewnić Tony’ego, że to tylko farsa – chociaż był pewien, że Natasza już wszystko mu wyjaśniła, może tylko pomijając kwestię czemu zdecydowała się zaufać Bucky’emu, że nic nikomu nie powie - i był zakłopotany tym, jak bezpiecznie czuje się w takim układzie. Mieć oficjalną dziewczynę, która wie o nim wszystko, nie musieć przy niej udawać, być akceptowanym… Natasza była piękna i seksowna, związek z nią – zwłaszcza udawany – był idealną opcją, tymczasem Tony…
Tymczasem Tony był dla niego wrzuceniem do śmietnika. Był zagrożeniem. Był przypomnieniem tego, że zostałby potraktowany jak Loki, wyśmiewany, że gdyby się ktoś dowiedział – ciekawe, pomyślał Bucky smętnie, czy chociaż Steve i Clint wyciągnęliby go wtedy z tego kontenera. A może by stali z innymi? I też się z niego śmiali?
- Może powinienem się zaprzyjaźnić z tym całym Lokim – powiedział w tym momencie Tony, a myśli Bucky’ego całkiem wyparowały. - Stephen nie jest głupi, zauważy w końcu, że to z tobą, James, to tylko ściema. Zwłaszcza skoro oficjalnie chodzisz z Nataszą, to przecież…
- Mogę udawać – wypalił Bucky prędzej, niż jego mózg zdążył dogonić słowa. - Kiedy będziemy sami. Mogę udawać. Mogę sprawić, że pomyśli, że ty i ja, że to naprawdę. Tony, to… to nie problem.
- Nie chciałbym cię zmuszać…
- Nie zmuszasz mnie! - zapewnił Bucky gorliwie. Natasza, za plecami Tony’ego, zrobiła minę. - Ja… będę do was wpadał czasem.
- I co? - Tony spojrzał na niego niepewnie. - Będziesz mnie trzymał za rękę? Przytulał? Może nawet całował?
- Mogę. - Bucky czuł gorąco na policzkach i z całej siły wbił sobie paznokcie w wewnętrzną część drugiej dłoni. - Nie… nie przeszkadza mi to.
- Zrobiłbyś to dla mnie? - Tony zawahał się, spojrzał na niego spod rzęs – Bucky próbował powstrzymać swoje głupie serce przed wyskoczeniem i rzuceniem mu się do stóp – a potem uśmiechnął z wdzięcznością. - To… doceniam to, James. Stephen zrozumie, czemu udajemy w szkole, jeśli w domu… to znaczy w domu też będziemy udawać, ale przez udawanie w szkole, to udawanie w domu…
- O Boże – stęknęła Natasza. - Czy ty w ogóle słyszysz, jak to brzmi?
To ona zaczęła śmiać się pierwsza. Bucky jeszcze przez chwilę próbował się opanować, patrząc na skrzywioną twarz Tony’ego, a potem dołączył do niej, chowając głowę w dłoniach. I Tony się w końcu roześmiał, odchylając głowę w tył i ujawniając kuszącą, gładką linię smukłego gardła. Bucky nie chciał niczego tak bardzo, jak móc pocałować tę szyję, przycisnąć chłopaka do siebie, a potem…
Przez krótką, szaloną chwilę przyszła mu do głowy zuchwała myśl – a co, jeśli nawet gdyby miał zostać zamkniętym w śmietniku - co, jeśli to byłoby tego warte?