We are young (so let's set the world on fire)

Marvel Cinematic Universe Marvel The Avengers (Marvel Movies) Marvel (Comics)
F/M
M/M
G
We are young (so let's set the world on fire)
All Chapters Forward

Chapter 2

Było jedno z ostatnich w tym roku, ciepłych popołudni i spoczywająca na ustawionym nad basenem leżaku Natasza leniwie podniosła głowę, oceniając własną opaleniznę. Całkiem nieźle, teraz jeszcze plecy. Już miała się odwrócić, kiedy leżący niedaleko telefon rozdzwonił się przenikliwie. Skrzywiła się, słysząc ulubiony heavy metal Tony’ego i pogroziła bratu pięścią.
- Przestań, do cholery, zmieniać mi dzwonki, Tones! - krzyknęła i Tony machnął ręką w jej stronę, nie odrywając wzroku od laptopa. Natasza cmoknęła z irytacją i sięgnęła po telefon.
Nieznany numer.
- Tak?
- A czemu nie? - usłyszała i spięła się, spoglądając na Tony’ego. Wstała z leżaka pod pozorem przyniesienia z kuchni butelki wody i zniknęła wewnątrz domu. - Czy Anthony jest z tobą?
- Jeśli nie wiesz, gdzie aktualnie jest i co robi mój brat, to może oznaczać, że w końcu wszystko dzieje się tak, jak powinno – powiedziała chłodno. - Czego chcesz, Stephen?
- Porozmawiać z Anthonym.
- Brzmi jak twój problem. On chyba nie bardzo chce rozmawiać z tobą.
- Dlatego musisz mi pomóc – nalegał i Natasza uniosła brwi.
- Słucham?
- Powinnaś przynajmniej. Mogłabyś. Do diabła, dasz mi z nim porozmawiać?
- Nie wiem, czemu miałabym to zrobić. Nie wiem też, jak to sobie wyobrażasz, bo zmuszenie Tony’ego by zrobił coś, na co nie ma ochoty, jest trudne, o ile nie niemożliwe.
- I oboje wiemy, że jeśli jest ktoś, kto może go do tego przekonać, to ty – powiedział Strange i Natasza ze zniecierpliwieniem plasnęła dłonią w opalone udo.
- Rozmowy z tobą nigdy nie były przesadnie przyjemne, ale ta jest wyjątkowo nudna, więc jeśli to wszystko…
- Rozłącz się, a tam pojadę. - Natasza, która właśnie rozłączyć się zamierzała, zamarła. Rzuciła szybkie spojrzenie w stronę Tony’ego.
- Blefujesz. Nie wiesz, gdzie jesteśmy – zaryzykowała i usłyszała drwiący śmiech.
- Nie bądź głupia, Nat – poradził jej bezpardonowo. - Wiedziałem dokąd jedziecie wcześniej od was samych. Jak myślisz, kto poradził Howardowi, by zabrał was właśnie tam? I kto zupełnym przypadkiem znał kogoś, kto znał kogoś, kto mógłby odsprzedać mu tam dom?
- Słuchaj…
- Nie, to ty mnie posłuchaj, chociaż przez chwilę, dobrze? Wbrew temu, co myślisz, zależy mi na twoim bracie. Anthony jest dla mnie priorytetem i nigdy bym go nie skrzywdził.
„A jednak udało ci się to zrobić, ty nadęty, pompatyczny dupku” pomyślała Natasza, nie odzywając się jednak ani słowem. Starkowie nie mówili o tym, co ich bolało i nie dawali satysfakcji ludziom, którzy im ten ból sprawili, tylko odchodzili od nich z uśmiechem na ustach i płakali w samotności. Albo wcale. Natasza nie płakała. Tony, jeśli to robił, dobrze to ukrywał.
- On nie chce z tobą rozmawiać – powtórzyła z naciskiem. - I miejmy jasność, w porządku: nie lubię cię. Nie ufam ci. Nie znam cię za dobrze i nie chcę w pobliżu mojego brata. Ale gdybyś miał go uszczęśliwić, byłabym słodka jak miód i swoje wątpliwości trzymała dla siebie. Tak zresztą było, Stephen. A potem zawiodłeś go i oszukałeś. Jeśli zdołasz go przekonać, że nie chciałeś, zaakceptuję to. Ale nie proś mnie, żebym ci w tym pomogła.
- Mógłbym…
- Mógłbyś co? - zapytała z groźnym spokojem. - Powiedziałam, że ci nie pomogę – ale spróbuj mi grozić, a zacznę ci w tym przeszkadzać.
Rozłączyła się, przez chwilę zastanawiając nad zablokowaniem jego numeru, ale nie wątpiła, że znalazłby wtedy sposób, by skontaktować się z nią inną drogą, zaś Natasza wychodziła z założenia, że lepsze jest zagrożenie znane, niż to, o którym nie ma się żadnego pojęcia. Powoli wypuściła powietrze przez nos, po czym odwróciła się, by odszukać wzrokiem Tony’ego – i znieruchomiała, widząc, że świdruje ją spojrzeniem. Pokręciła lekko głową, on wzruszył ramionami.
Nie mówili o tym więcej, ale nie wątpiła, że Tony wie. W jakiś sposób, zawsze wiedział.

Kiedy Clint podkradł się pod osiedle przyczep, sprzyjała mu idealna pogoda: było mglisto, deszczowo i nieprzyjemnie. W przeciwieństwie do aury, nie sprzyjały mu za to osiągnięte przez deszcz efekty, czyli rozmiękła, błotnista droga i głębokie koleiny, pozostawione przez nieliczne, przejeżdżające tędy samochody. Zwykle, kiedy już ktoś się tu zapuszczał, miał ze sobą nakaz rewizji, list gończy, albo solidny nóż za pasem i naładowany pistolet w ręku. Okolica nie należała do najprzyjemniejszych. Przyczepę, w której mieszkał Bucky z ojcem, zlokalizował dopiero po kilkukrotnym przeczesaniu okolicy. Ze względów bezpieczeństwa i przez wysoce rozwiniętą (nie pozbawioną podstaw) paranoję, mieszkańcy dbali o to, by co jakiś czas przestawiać własne domy i zamieniać je miejscami z przyczepami sąsiadów. Była wtedy większa szansa, że podczas policyjnego nalotu, delikwent zdąży zbiec. Ryzyko, że szukający dłużnika, agresywni wierzyciele, przestrzelą przypadkiem kolano kogoś innego było także, ale takie były zasady, a z zasadami się tu nie dyskutowało.
Ojciec Bucky’ego otworzył mu dopiero po chwili. Clint, który miał, owszem, nadzieję na to, że go nie zastanie, był jednocześnie na ewentualność jego obecności odpowiednio zabezpieczony i kiedy mężczyzna obrzucił go wrogim spojrzeniem i stekiem przekleństw, wyciągnął przed siebie butelkę whisky jak gołąbka pokoju.
- Dobry, panie Barnes, tata panu przysyła! - zaświergotał z entuzjazmem, starając się wyglądać jak sama szczerość z przyklejonym do twarzy szerokim uśmiechem. - Mówi, że kiedyś pan od niego w pokera wygrał…
Nie miało znaczenia, że ojciec Clinta nigdy nie grał w pokera, nikomu nic nie był winien – i, co najważniejsze, że nie żył od pięciu lat – Barnes senior gwałtownie zamknął usta, zachłannie przyciągnął butelkę do szerokiej piersi i monarszym gestem machnął ręką, każąc mu wejść do środka.
- Chłopak jest u siebie – burknął z resztkami agresji i splunął pod nogi. - Właź i zamknij te cholerne drzwi, głupi gówniarzu.
Clint doszedł do wniosku, że ujmującą osobowość syn musiał odziedziczyć po nim, bo matka Bucky’ego – zanim jeszcze znudziła się mężem z dzieckiem i zwiała do Los Angeles – była, wręcz przeciwnie, przyjazna aż zanadto. Spała chyba ze wszystkimi mężczyznami w miasteczku. Sam Clint stracił z nią dziewictwo, jak miał piętnaście lat. Wspominał to raczej dobrze, w przeciwieństwie do Barnesa seniora, który przyłapał ich in flagranti, złoił obojgu skórę, a następnie Clinta wyrzucił stąd na kopach i zakazał mu choćby zbliżać się do jego rodziny. Na szczęście szybko okazało się, że butelka wódki wystarczy, by swój zakaz traktował nieco łagodniej.
Bucky był u siebie, czyli w pomieszczeniu oddzielonym od reszty zawieszonym w futrynie kocem. Z słuchawkami na uszach, siedział zgarbiony na tapczanie i odrabiał matematykę, co jakiś czas sięgając do strategicznie umieszczonej pod ręką miski i wrzucając do ust kolejne porcje słonych orzeszków. W przeciwieństwie do reszty, akurat w tym pomieszczeniu panował nieskazitelny porządek, każda rzecz – a tych Bucky nigdy nie miał wiele – posiadała należne jej miejsce, zaś na środku stała suszarka ze świeżo wypranymi ciuchami, w których Clint z zadowoleniem rozpoznał kilka koszul, kurtkę i dwie pary spodni, które umyślnie porzucił w okolicznym kontenerze, licząc, że Bucky je weźmie.
Po tym, co zaszło z jego matką, wciąż miał kaca moralnego i dręczyło go nawet coś, co można by nazwać poczuciem winy, a Bucky był piekielnie uparty i głupio dumny. Nie wziąłby nic od niego – ani nikogo innego – ale jeśliby to znalazł… wystarczyło zakupić odpowiednią odzież, oderwać metki, czatować kilka godzin, aż wpadnie wyrzucić śmieci – nic wielkiego, nawet, jeśli Clint przypłacił tę eskapadę katarem i w efekcie zapaleniem płuc, to Bucky spodnie nosił. Misję można było nazwać sukcesem. Następnym razem powinien podrzucić mu jakieś lepsze buty, bo te, w których Bucky chodził drugi sezon, powoli zaczynały rozłazić się przy podeszwach. Clint nie bardzo miał pomysł, jak Bucky miałby uwierzyć w to, że natknął się na markowe buty akurat w jego rozmiarze, kiedy poszedł wyrzucić śmieci, ale gdyby udało się sfałszować jakieś wyniki w radiowym konkursie… czy Bucky miał tu w ogóle radio? Albo czy go słuchał?
- Barton – usłyszał i podskoczył, wyrwany z zamyślenia. - Zamierzasz tak tu nade mną obiecująco stać, czy otworzysz gębę i powiesz, po co przyszedłeś?
- Jam- James, nie rób ludziom takich rzeczy, prawie dostałem zawału – wyjąkał, przyciskając ręce do piersi w dramatycznym geście. Bucky popatrzył na niego jak na idiotę.
- Jakich rzeczy? Jak mówienie do nich, kiedy specjalnie przychodzą do twojego domu, żeby porozmawiać? - upewnił się z ironią i zatrzasnął zeszyt, wrzucając go do stojącego przy niskim łóżku plecaka. - Wybacz, następnym razem wyślę pisemną prośbę z pytaniem, czy mogę się już odezwać. Czego chcesz?
- Ty, ja, Rogers, Wilson i bar w Serpent Lake dziś wieczorem.
- Nie mam forsy.
- Stawiam. Mam urodziny. - Clint rzucił się na łóżko i posłał Bucky’emu krzywy uśmiech. - Możesz mi w zamian odrobić matmę. Albo napisać esej z angielskiego, bo jak czytam o cierpieniach Giaura, to sam przy tym cierpię. Bardzo. Ten cały Byron, jak to pisał, to musiał być nieźle zjarany.
- Przynajmniej zapamiętałeś, że Giaura napisał Byron. Pan Richards robi naprawdę dobrą robotę. - Bucky zawahał się, spoglądając w głąb przyczepy. - Cholera, nie wiem. Jak stary się zorientuje, że wyszedłem…
- Nie zorientuje się – zapewnił go Clint. - Sorry, koleś, ale brutalna prawda jest taka, że przez najbliższe kilka godzin będziesz dla niego w hierarchii niżej od wódki.
- Przyniosłeś mojemu ojcu wódkę? - Bucky uniósł brwi i – kiedy już Clint poważnie bał się, że mu przywali – parsknął śmiechem. - Jezu, Barton, twoja troska o to, żebym się dobrze bawił, naprawdę nie zna granic, co?
- Jesteś jak Leila dla mojego Giaura. - Clint szturchnął go w bok i wstał, wrzucając sobie do ust garść orzeszków. - Tylko błagam, załóż coś innego, niż dżinsy, bo jeszcze w klubie pomyślą, że mamy po siedemnaście lat.
- Mamy po siedemnaście lat.
- No, ale nikt nie musi o tym wiedzieć. - Clint mrugnął do niego porozumiewawczo. - Bądź o dwudziestej pod rondem, spotkamy się tam z Rogersem. Wilson ma wziąć wóz.
- Wezmę motor. - Bucky błysnął zębami w uśmiechu. Rzadko dawał się namówić na wspólne wyjście i Clint poczuł się wręcz dumny, że mu się tak gładko udało. - Do zobaczenia.

Bucky miał się spóźnić, co było do przewidzenia. Jego ojciec pił na umór, ale trzymał się na nogach zadziwiająco solidnie i padł dopiero o ósmej, w związku z czym mógł wyjść dopiero wtedy, kiedy powinien już być na miejscu. Napisał jeszcze krótką wiadomość do Clinta, że jest w drodze, po czym ostrożnie otworzył okno i tą drogą wydostał się na zewnątrz. Na nisko ugiętych nogach przebiegł kilkanaście metrów, które dzieliło przyczepę od zawalonego gratami garażu i spod sterty pustych puszek i worków na śmieci wyciągnął cudem uratowany ze szrotu po jakiejś kraksie motor, swoje oczko w głowie, które z pietyzmem odrestaurowywał już co najmniej od roku. Było warto, pomyślał z zadowoleniem, pieszczotliwie przesuwając dłonią po lśniącym lakierze. Patrząc na niego dzisiaj, nikt by nie powiedział, że ten pojazd już od dawna powinien być trupem. Na wszelki wypadek nie wyjeżdżał z osiedla, tylko z niego wyszedł, prowadząc motor bocznymi dróżkami. Dopiero, kiedy miał pewność, że nikt z sąsiadów go nie usłyszy, wskoczył na siodełko i zapuścił silnik. Jak zwykle poczuł nieokreśloną tęsknotę – pragnienie, żeby wcisnąć gaz do dechy, odjechać stąd jak najdalej, zniknąć z tej sennej miejscowości tak, jak zrobiła to jego matka… ale wszystkie pieniądze, które co jakiś czas od niej dostawał, zostały bezpieczne w skrytce pod materacem, a prawo jazdy, które miał przy sobie, było tak trefne, że wzbudziłoby niepokój w każdym bardziej rozgarniętym glinie, który by go zatrzymał. Zakładając, że udałoby mu się dojechać gdziekolwiek dalej. Poza granicami miasteczka mogło mu zwyczajnie braknąć benzyny.

Kiedy matka ich zostawiła, minęły trzy miesiące, nim zaczęła wysyłać mu pieniądze. Pierwszy czek z zaciśniętymi ustami wręczyła mu matka Steve’a Rogersa, która krótko powiedziała, że to od niej i że od niego zależy, co z nimi zrobi, ale gdyby była na jego miejscu, to schowałaby je gdzieś dobrze i nie pokazywała ojcu. Bucky wziął sobie jej radę do serca i nigdy nie przepuścił ze zgromadzonych w ten sposób oszczędności ani centa. Ta forsa była jego przepustką do lepszego życia. Kiedy skończy osiemnaście lat, zamierzał się zaciągnąć do wojska; a potem, jeśli trochę zarobi i mądrze zainwestuje, nie planował tu wracać już nigdy. Ojciec pił i bił go odkąd pamiętał, zaś po odejściu matki było gorzej, niż kiedykolwiek. Chociaż ostatnio Bucky zaczynał mu się stawiać. Teraz wyrósł i był wystarczająco silny, ale wcześniej… szkoda gadać. Osłupiały wyraz tępej gęby starego, kiedy pierwszy raz udało mu się uskoczyć i w zamian przywalić mu pięścią w szczękę, był wart każdego siniaka. Od tamtej chwili do bicia rwał się rzadziej, za to porzucił też wszystkie pozory troski. Gdyby nie to, że dorabiał w okolicznym tartaku i zawsze miał z tego trochę grosza, oraz gdyby nie Sarah Rogers, która dokarmiała go z regularną częstotliwością, Bucky nie jadłby i chodził w łachmanach. Nigdy niczego nie ukradł, chociaż kilka razy był blisko desperacji. Powstrzymywała go tylko obawa przed złapaniem, bo jeśli wpiszą mu to do akt, może się pożegnać z wstąpieniem do wojska, a innych opcji – może poza stypendium z literatury – zwyczajnie nie miał. Samo stypendium pewnie też by mu przepadło, gdyby zamiast się uczyć, siedział w więzieniu, albo w ramach prac społecznych rozdawał zupę dla biednych. Do diabła, on sam był biedny. I odkąd pamiętał, nikt poza matką i tą forsą od niej, niczego mu nie dał.

Jadąc w kierunku drogi prowadzącej do Serpent Lake – pierwszego większego miasta położonego zaledwie godzinę jazdy od ich mieściny – minął stojący na poboczu dom, w którym dwa miesiące temu zamieszkał Howard Stark ze swoimi dziećmi. Bucky wiedział o tym, podobnie jak wszyscy mieszkańcy, bo tutaj wszyscy wiedzieli wszystko o wszystkich, choć były pewne wyjątki. O tym, że w obecności Tony’ego Starka pocą mu się ręce, a on sam zapomina, co miał powiedzieć, wiedział tylko Bucky. I nie zamierzał dzielić się tą wiedzą z kimkolwiek – nie, jeśli aż do czasu, kiedy będzie mógł stąd wyjechać, chciał mieć względny spokój.
Bo Bucky, odkąd był mały, wiedział że jest inny. Nigdy nie podobała mu się żadna dziewczyna, za to lubił sposób, w jaki napinały się ramiona pracujących przy wyrębie drzew mężczyzn, albo to, jak podczas wyścigów kolarskich wyglądały ich twarde jak skała łydki. I on był wtedy twardy, tylko zupełnie gdzie indziej. Kiedy po raz pierwszy uświadomił sobie, co to właściwie znaczy, był przerażony. Dobrze wiedział, co z takimi jak on robią w Teksasie. To, że gdzieś tam w dalekim Waszyngtonie, którego nigdy nie widział, jakiś nieznany mu kompletnie prezydent podpisał ustawę o równości małżeńskiej, na zachód od Rio Grande nie miało żadnego znaczenia. Wynieśliby go z miasteczka, poganiając widłami, gdyby tylko wiedzieli. Więc ukrywał to skrzętnie i szło mu chyba całkiem dobrze. Jasne, czasami miał wrażenie, że taki na przykład Clint coś podejrzewał, bo Barton był niepokojąco spostrzegawczy i niemiłosiernie wścibski, ale Bucky dobrze się kamuflował. Co roku zapraszał kolejną dziewczynę na Walentynki, bal na koniec szkoły, wspólne puszczanie fajerwerków czwartego lipca. Nie narzekał na brak powodzenia, dziewczyny chętnie się z nim umawiały i z kilkoma nawet, bez entuzjazmu i z dużą dozą sceptycyzmu, próbował czegoś więcej, ale… ale to nie było to, jasne? I zawsze czuł się potem tak, jakby miał ochotę myć ręce. Ale miał się na baczności i jego brzydki, mały sekrecik był bezpieczny. Clinta dość łatwo można było spławić, udawać, że nie widzi się uważnych spojrzeń Sarah Rogers, kiedy raz czy drugi złapała go na tym, jak wpatrywał się w Steve’a; wszystko szło dobrze, aż do tego wrześniowego poranka, kiedy na jego drodze pojawiło się rodzeństwo Starków, bo wtedy zaczęły się poważne kłopoty.
Tony był atrakcyjny i Bucky był tego aż nadto świadomy już kiedy z upokorzeniem poczuł, że staje mu nawet, kiedy ten chłopak się śmieje. Potrzebował minuty, żeby wiedzieć, że mu się podoba, godziny, by odkryć, ile wspólnych tematów mają i jak świetnie się z nim rozmawia, spędza czas i że w ogóle najlepiej jest być blisko, oraz może miesiąca, by z przerażeniem odkryć, że stracił dla niego głowę. Ale Bucky nie był głupi. Poza tym, co ich łączyło, wiedział aż za dobrze, ile ich dzieli. Tony był zawsze uprzejmy, miły i czarujący, a przy bliższym poznaniu okazywał się apodyktyczny, sarkastyczny i złośliwy, co w zdumiewający sposób nie umniejszało jego atrakcyjności w oczach Bucky’ego, a tylko ją podwyższało, bo despotyzm Tony’ego mu imponował, a jego złośliwości ogromnie go bawiły, ale nigdy nie umawiał się z żadną z dziewczyn, jakby pokazując, że małomiasteczkowe romanse nie są dla niego. Albo że dziewczyny nie są dla niego, ale o tym Bucky nie ośmielał się nawet myśleć. Tony nigdy nie wykonał żadnego ruchu, więc i on sam trzymał się na dystans. Nie było to łatwe, kiedy z każdym dniem coraz mocniej do niego lgnął, bo łapał się na tym, że tęskni jak zakochany szczeniak, kiedy nie widzi go dłużej, niż przez dwa dni weekendu i nigdy tak regularnie i niecierpliwie nie czekał na rozpoczęcie zajęć i pierwszy dzwonek. A Tony zdawał się przeciwko jego zainteresowaniu nic nie mieć, kiedy przesiadywał z nim na boisku, szukał go w szkolnej stołówce i na przerwach, a na biologii siedzieli czasem tak blisko, że Bucky zamiast komórek rozrodczych w gonadzie liczył ciemne rzęsy, rzucające długie cienie na jego policzki. Więc powinien wcześniej zauważyć, że zbliża się katastrofa, tymczasem on jej zupełnie nie dostrzegł.
Tamtego dnia wybrali się po lekcjach na piwo i papierosy, Steve zgarnął Pepper, Pepper zabrała Nataszę, a Natasza swojego brata, na którego widok Bucky się prawie zadławił, bo Tony miał na sobie spodnie tak obcisłe, że wydawały się prawie namalowane na jego skórze, zaś spod rozciągniętego swetra było dobrze widać kuszące linie jego obojczyków i potrzebował chwili, żeby z powrotem złapać oddech. Ale wciąż myślał, że nikt niczego nie zauważył.
Potem ktoś wpadł na pomysł, żeby pograli w butelkę. Bucky wywrócił oczami, kiedy Sam cmoknął go w policzek, stoicko zniósł pięciosekundowy pocałunek z Pepper, bez oporów i żadnego przejęcia dotknął językiem języka robiącego głupie miny Clinta i nawet sprawił, że Bruce Banner się zaczerwienił, kiedy mieli przez minutę siedzieć blisko i patrzeć sobie głęboko w oczy - ale odwrócił wzrok, kiedy Tony zakręcił butelkę i wypadło, że musi pocałować Jane Foster, ładną, ciemnowłosą dziewczynę, która z rumieńcem wyglądała jeszcze lepiej, niż bez niego. Zacisnął dłonie w pięści, kiedy Pepper całowała Tony’ego i znieruchomiał, na chwilę zapominając jak się oddycha i wszystko obraca w żart, kiedy butelka, którą miał zakręcić, wskazała na Tony’ego.
Tony też się nie poruszył i umysł Bucky’ego całkiem wyblakł, a panika sprawiała, że chciało mu się wymiotować i krzyczeć, aż nagle siedząca obok brata Natasza przekręciła się lekko, tak, że prawie było to niewidoczne, a potem wstała, śmiejąc głośno i kołysząc biodrami. Podeszła do niego tak, że nikt nie mógł od tych jej bioder oderwać wzroku, a kiedy usiadła mu na kolanach, obejmując wyzywająco za szyję, Bucky wyczuł nacisk jej miękkich piersi na swojej klatce piersiowej i był upokarzająco świadomy tego, że i on jest miękki, choć powinien być przecież twardy, przy takiej dziewczynie - a wtedy ona zbliżyła usta do jego ucha, musnęła wargami krawędź jego ucha i szepnęła „udawaj”. Bucky zamknął oczy, kiedy się całowali. Był jak odrętwiały, a w ustach miał całkiem sucho, trzymał w objęciach tę wspaniałą dziewczynę, pragnął jej brata i chciało mu się płakać. Natasza w jakiś sposób zdołała usiąść tak, by nikt nie widział jego twarzy i byłby jej za to wdzięczny, gdyby w ogóle mógł myśleć.
Dwa dni później podeszła do niego po lekcjach, wzięła go pod ramię i zaprowadziła do opuszczonej części sadu, gdzie wszyscy chodzili obmacywać się i całować. Zanim Bucky zdążył się zawstydzić i ją przeprosić, uświadomiła mu, że chce tylko pogadać.
- Nie mogłam nie zauważyć, choć domyślam się, że to dla ciebie niekomfortowe i za to cię przepraszam – powiedziała spokojnie, kładąc mu rękę na kolanie i wzdychając, kiedy się wzdrygnął. - Naprawdę mi przykro, James. Jeśli cię to pocieszy, chyba nikt o tym nie wie. Twój sekret jest więc u mnie bezpieczny.
Bucky milczał, zastanawiając się, czy warto zaprzeczać; ale z jakiegoś powodu nie miał na to ochoty. Tak wiele razy myślał o tym, jakby to było, nie musieć więcej kłamać, więc kiedy nadarzyła się ku temu okazja, skwapliwie z niej skorzystał.
- Nie ma się czego wstydzić. - Natasza podała mu papierosy i wziął je automatycznie, obracając paczkę w rękach.
- Nie wstydzę się – zaprzeczył i zmarszczył brwi. Dziwne, ale tak było. Nie wstydził się. Nagle, kiedy ktoś w końcu zobaczył go takim, jakim był naprawdę, ten wstyd zniknął. Pozostała obawa i zdrowy rozsądek. - Ale wolałbym, żebyś nikomu nie mówiła. Tutaj… to nie jest mile widziane. Ani łatwe.
- Że łatwe, to się zgadzam. Ale czy mile widziane? Może byś się zdziwił. Tak naprawdę tylko garstka ma problem z czyjś orientacją. A ci, dla których jesteś ważny, na pewno to zaakceptują.
- Może. - Bucky umknął wzrokiem; nie wyobrażał sobie, jak mówi Steve’owi, Clintowi czy komukolwiek. Jeden głupi żart o tym, że boją się schylić po mydło potem po wspólnym treningu nie byłby najgorszym, co mogłoby go spotkać. Natasza, na szczęście, nie nalegała i był jej za to wdzięczny…

… dlatego teraz zahamował gwałtownie, kiedy przed domem Starków dostrzegł jakieś niezwykłe poruszenie. Zsiadł z motoru, bo coś go zaniepokoiło w tym obrazku, na pozór przecież całkiem zwyczajnym – oto gość przyjechał najwyraźniej w odwiedziny, a Tony, który wyszedł mu na spotkanie, był może odrobinę bardziej blady, niż zwykle, ale przecież uśmiechał się i wydawał swobodny. Natasza szła za bratem z ręką wsuniętą pod jego ramię, ściskając dłoń wysokiego, młodego mężczyzny, który mówił coś do nich z uśmiechem. Obok stał Howard Stark, który przyglądał się temu z aprobatą.
- Spotkałem Stephena przypadkiem na zjeździe w Chicago i zaprosiłem go do nas na kilka dni. Przyznał, że przyda mu się odpoczynek na wsi – studia medyczne potrafią dać w kość, prawda, Stephen?
- Wasz ojciec był tak miły, że zaoferował mi gościnę – odpowiedział ten nieznajomy – Stephen najwyraźniej – i Bucky’emu nie umknął grymas na ślicznej twarzy Nataszy, nim odwróciła od niego wzrok.
- Jeśli tylko nie będziesz się tu nudził… - zaczęła i nagle urwała, dostrzegając Bucky’ego i jego motor. Jej oczy rozbłysły, kiedy przesunęła wzrokiem między nim a Strangem – a potem wesoło i z entuzjazmem pomachała mu ręką. - Tutaj, James! - zawołała z radością, jakby był najmilszym gościem, na którego wszyscy czekali. - W końcu jesteś!
W końcu? Bucky wzruszył ramionami, wbił ręce w kieszenie i podszedł do niej niepewnie. Cokolwiek się działo, najwyraźniej potrzebowała w tym wsparcia, a skoro ona pomogła ostatnio jemu…
- Cześć – powiedział i jak zwykle uśmiechnął się nieświadomie, kiedy Tony na niego spojrzał. Te jego szeroko otwarte, ciemne oczy wydawały się dziś jeszcze ładniejsze, niż zwykle i Bucky potrzebował chwili, żeby sobie przypomnieć, że gapienie się nigdy nie jest mile widziane.
- Ty jesteś… - Howard Stark spojrzał na niego pytająco i Bucky zerknął na Nataszę. Nie miał pojęcia, kim miał być w jej równaniu. Natasza najwyraźniej nie miała takich oporów, kiedy roześmiała się dźwięcznie i klasnęła w dłonie.
- Nie poznałeś jeszcze Jamesa, tato? - zapytała, czule potrząsając głową. - Cały Tony. Kiedy zamierzałeś przedstawić tacie swojego chłopaka?

Forward
Sign in to leave a review.