Aby wyleczyć rany, należy ich przestać dotykać

Marvel Cinematic Universe Marvel The Avengers (Marvel Movies) Marvel (Comics)
F/M
M/M
G
Aby wyleczyć rany, należy ich przestać dotykać
author
Summary
(Nigdy nie sądziłam, że to się kiedykolwiek wydarzy, a jednak to się dzieje! Dalszy ciąg Blizn przed Wami. Czytanie bez znajomości pierwszej części serii możliwe, acz nieco trudne, bo wchodzimy w ciąg dalszy mocno związany z poprzednią częścią, z masą odniesień do niej.)- Nat też wpadnie?- Nie – powiedział Clint i jakiś ostrożny ton zabrzmiał w jego głosie. - Tylko ja. Masz piwo?- Likier czekoladowy.- Ja pierdolę, Rogers, co ty robisz ze swoim życiem?- Niech mnie diabli, jeśli wiem. Za ile będziesz?- Jak kupię browar. Zamawiaj tę kaczkę, kapitanie.
All Chapters Forward

Chapter 9

Ciemność wokół niego jest wszechobecna i wydaje się niemal namacalna. Czuje ją głęboko w sobie, czuje, jak wdziera mu się do płuc i jak nie może oddychać. Nie może oddychać i nie może poruszać rękami, chociaż z całej siły chce odepchnąć od siebie tę lepką, gęstą obecność, o zagrożeniu którą krzyczy każda komórka jego ciała. Próbuje walczyć, ale ciało go nie słucha, zimne, ociężałe, martwe. Lód w jego kościach i lód w jego sercu, znowu jest pod lodem i znowu śpi, śpi i nie może się obudzić, a kiedy już to zrobi, minie kilkadziesiąt lat i wszyscy, których znał już umrą. Zostanie tylko Bucky, który go nienawidzi, bo to zawsze oni dwaj, oni dwaj do końca linii, nawet jeśli ta linia się kończy w piekle.

- Steve!

Ktoś go woła. Może to Peggy, z którą rozmawiał, kiedy jego samolot spadał. Albo może to Bucky? Ale Bucky go nienawidzi. Zaraz.. czemu Bucky miałby go nienawidzić? Bucky go kocha, są najlepszymi przyjaciółmi, troszczą się o siebie nawzajem… nie, jeszcze inaczej: troszczyli się o siebie nawzajem, bo Bucky przecież nie żyje. Bucky zginął, kiedy wypadł z tamtego pociągu i Steve go szukał, desperacko chciał odnaleźć jego ciało i przywieźć go do domu, oddać matce i siostrom, by mogły go pochować...

- Steve!

To nie ma sensu. Czy to martwy Bucky tak krzyczy? Przecież martwi nie krzyczą, więc może Bucky wciąż żyje? Steve dyszy, próbując wyrwać się z tej niemocy, bo jeśli Bucky wciąż żyje, to trzeba biec i go ratować, ale oporne ciało nie słucha go nadal. Nawet nie drgnie i to zimno… to znowu się dzieje, tak? Znowu jest pod lodem. Lód zamyka się nad nim, ciemność pochłania go i nie może zrobić nic, żeby…

- Steve, do jasnej cholery! Obudź się, zrobisz sobie krzywdę! Steve!

Mocne uderzenie prawie zrzuca go z łóżka. Steve odzyskuje świadomość w jednej chwili, nadal chce biec i chce uciekać, chce bronić się i próbuje oddać – i twarz Clinta, blada w świetle poranka i niezwykle ostra, wypełnia mu cały świat, albo to, co jeszcze z niego zostało.

- Miałeś koszmar – mówi Clint i Steve przygląda mu się z przechyloną głową, zafascynowany tym, na jak wyraźne głoski dzielą się jego słowa. - Tylko koszmar, Cap. Żyjesz. Jesteś bezpieczny. To tylko koszmar.

- Tylko koszmar – powtarza Steve chrapliwym głosem. Coraz więcej szczegółów dociera do tej części jego świadomej percepcji, która tworzy tę realistyczną część świata. Dookoła nich wcale nie jest aż tak ciemno, wskazówki zegara dochodzą do piątej rano i nie czuje już zimna. Pościel wokół nich jest ciepła i ramiona Clinta także, chociaż Steve nie miał pojęcia, kiedy w ogóle go objął. To takie dziwne, takie nie w ich stylu. To czułość, a oni nie są przecież czuli. Łączy ich tylko seks, więc Steve byłby teraz pewnie speszony, gdyby w ogóle mógł czuć cokolwiek, co nie jest tamtym strachem, a jeszcze później ulgą, a potem przerażeniem, kiedy przypomina sobie, co dokładnie się stało i jak bardzo nie da się zrobić nic, żeby to naprawić.

Bucky go wcale nie kocha. I nie są już przyjaciółmi. Bucky się go boi i mu nie ufa. Nigdy mu nie zaufa i przez te wszystkie lata łudził się tylko, że może to jeszcze zmienić.

- Syberia? - pyta Clint po chwili. - Często ci się śni?

- Dziecko Nat? - Steve wysuwa się z jego objęć, siadając na łóżku i sięgając po fajki. - Chcesz pogadać o tym, jak cię zdradzała?

- Touché. - Clint krzywi się, kiedy zabiera mu papierosa i zaciąga się mocno. - Łapię, nie chcemy o tym gadać.

- Nie chcemy… - Steve przeczesuje dłonią zmierzwione włosy i przez chwilę patrzy bezradnie na Clinta i jego usta, zaciśnięte wokół filtra. - Clint, co my w ogóle robimy? To wszystko – pyta , wskazując ręką między nimi – to wszystko między nami? Co to właściwie jest? Nigdy o tym nie rozmawialiśmy, ale…

- Ale teraz czujesz taką potrzebę? Po tym, jak miałeś koszmar i ledwie wiesz, co się dzieje? Kiedy za oknem jest jeszcze prawie ciemno i nawet nie ma pierdolonej piątej nad ranem?

- Czemu pojechałeś za nimi do Berlina? Fury nie przydzielił ci nawet tej misji. - Steve nie ustępuje i Clint wzrusza ramionami. Ucieka wzrokiem. - Wciąż ci na nim zależy, tak? Na Buckym? To o to chodzi? Dlatego się rozstałeś z Nataszą?

- Stevie, słoneczko. - Głos Clinta jest bardzo nieprzyjemny i brzmi w nim wyraźne ostrzeżenie. - Jednak przestajemy być mili? Przestajemy szanować swoje granice? Jak chcesz, ale uważaj, kotku. Dajemy sobie prawo do pytań? Świetnie. Co czułeś, kiedy zostawiłeś Starka, żeby zdechł sobie na tej pieprzonej Syberii?

Jak cios w serce. Milczą, patrząc na siebie wrogo. Dopiero, kiedy Clint podskakuje, bo zapomniany niedopałek parzy go w palce, Steve potrząsa głową. Dotyka ramienia Clinta ostrożnie, bardzo niepewnie.

- Jest coś, co poza seksem nam dobrze wychodzi – mówi cicho. - Ranienie siebie nawzajem. Czemu to robimy?

- Bo jesteśmy niedojrzali emocjonalnie i nieprzystosowani społecznie, i w ogóle nie umiemy ze sobą rozmawiać. - Clint kolejny raz spogląda na zegar i wzdycha. - Miły poranek – komentuje, a kąciki ust Steve’a drgają w uśmieszku. - Coś mam wrażenie, że już nie pośpimy. Mógłbym przypadkiem zrzucić cię w łóżka, czy coś.

- Zrób zamiast tego kawy. - Steve też wstaje i idzie za nim do kuchni. Kiedy Clint parzy kawę, wyjmuje w lodówki styropianowy pojemnik z resztą zimnej kaczki i rozgląda się za widelcem. Clint podaje mu jeden i staje obok, zabierając mu kawałek udka.

- Kochałem Jamesa – odzywa się nagle i Steve nieruchomieje, z zębami wbitymi w kaczkę, jakby nie chciał spłoszyć Clinta. - I może mi nigdy nie przeszło, to prawda. Ale kochałem też Nataszę. I już, mamy wyznanie. To teraz twoja kolej. To zadręczanie… przejdzie ci kiedyś?

- Pewnie nie. - Steve odkłada jedzenie i sięga po kawę, mieszając ją o wiele uważniej, niż jest to konieczne. Obaj wzdrygają się, kiedy łyżeczka stuka o brzeg kubka w nagle zapadłej ciszy. O tej porze nawet Brooklyn śpi jeszcze. - Miałeś rację ze wszystkim, co mówiłeś. Że to żałosne, że wciąż chcę być w ich życiu. Powinienem odpuścić, ale tylko… tylko wtedy to miało jakiś sens, to co się stało. Rozumiesz? Skrzywdziłem Tony’ego tak bardzo, że to nie jest do wybaczenia ani do zrozumienia. Skrzywdziłem Bucky’ego, chociaż próbowałem go tylko ocalić i to właśnie… rozumiesz? - powtarza natarczywie i bierze głęboki oddech. - Nie do wybaczenia. A jeśli to nie do wybaczenia, to po co to było? Chciałem – musiałem wierzyć, że był w tym cel, że była potrzeba. Bo jeśli to było na nic, to po co było w to iść, ja…

- Steve, spokojnie. - Głos Clinta jest łagodny i Steve jest wdzięczny, że łucznik na niego nie patrzy, zajęty obgryzaniem swojej kaczki. - Człowieku, ty się cały trzęsiesz. Spokojnie. Nie musisz mi się tłumaczyć.

- Ja nawet nie próbuję! To… mówiłem ci. To nie jest do wytłumaczenia. Ani do zapomnienia. I do wybaczenia też nie jest. To najgorsze, co zrobiłem w życiu i nie ma nic, co mogę zrobić, żeby to naprawić.

- Okej. - Clint wzdycha, wycierając tłuste palce w serwetkę i pije swoją kawę. - Dobra. Niech będzie. Pogadajmy w zamian o Nat i jej dziecku. Jak myślisz, będzie wolał misia czy, bo ja wiem, wiewiórkę?

- Jak Morgan była mała, to uwielbiała pająki. - Steve uśmiecha się ze smutkiem. - Możemy spróbować z jakimś, w końcu to syn Czarnej Wdowy.

- Kopiesz po sińcach - mruczy Clint. - Kopiesz po sińcach, stary, nieładnie. 

 

***

To Steve zauważa ją pierwszy. Czarne camaro jest zaparkowane po drugiej stronie ulicy, przednia szyba opuszczona do połowy i wystaje przez nią szczupła, wąska dłoń z papierosem. Paznokcie, pomalowane krwisto czerwonym lakierem i takiego samego koloru długie, rozpuszczone włosy. Kiedy Clint widzi swoją byłą żonę, garbi się lekko, jakby wcale nie miał ochoty z nią rozmawiać. Przez chwilę patrzą na siebie w milczeniu, będąc po obu stronach ulicy i Steve nieświadomie wstrzymuje oddech, kiedy Natasza robi jeden szybki ruch, sięgając ręką w stronę stacyjki. Przekręci kluczyk? Odjedzie? Znowu będą musieli jej szukać?

Przypomina sobie o oddychaniu dopiero, kiedy wysiada z samochodu. Jest równie piękna co zawsze, tylko teraz jest w niej jeszcze więcej dystansu.

- A więc wiecie – mówi, widząc ich spojrzenia. - Dobrze. Gdzie on jest, skoro nie ma go tutaj, u Starków? Chyba nie oddaliście go do biedula. Jest bezpieczny?

- Wejdź… - zaczyna Steve, ale Natasza kręci głową. Nie umyka uwadze żadnego z nich, że stoi tak, by widzieć każdy nadjeżdżający samochód i ciasny supeł niepokoju sprawia, że Steve’a zaczyna boleć z nerwów żołądek.

- To nie jest bezpieczne. Szukają mnie.

- Kto, do cholery? - Clint patrzy na nią sfrustrowany i wyrzuca ręce w górę. - Wojsko? Hydra? CIA? Pieprzone KGB? Tasha, przysięgam na Boga, że…

- Clint, to nie jest już twoja sprawa. - Natasza nawet nie podnosi głosu, wciąż idealnie opanowana. - Nie jesteśmy małżeństwem, to dziecko nie jest twoje, ta historia nie należy do ciebie. Musiałam tylko… - waha się i jej kamienne opanowane na ułamek sekundy pęka, pokazując wrażliwą, zranioną stronę. - Chciałam upewnić się, że jest bezpieczny. Jeśli tu trafił, to znaczy, że jego ojciec nie żyje. I że nie ma nikogo. Powiedzcie Tony’emu, że nikt nie może wiedzieć, rozumiecie? To ważne. Nikt nie może wiedzieć, że to moje dziecko. Jako jedyny jest w stanie zadbać o to, by nikt nie wiedział. Niech go odeśle, da mu nowe imię, znajdzie mu dom. Potts mu pomoże, a ja…

- Chyba żartujesz – mówi płasko Clint. - Chcesz zniknąć? To twoje dziecko, Nat. Dziecko! To tylko dziecko, do cholery!

- Myślisz, że o tym nie wiem? Że to dziecko? Co ty uważasz, że myślę, że co to jest? Pieprzony velociraptor? Daj spokój. Nigdy nie chciałam mieć dzieci, wiesz o tym lepiej, niż ktokolwiek inny. Ten mały… - Natasza urywa, a niepokój pojawia się na jej napiętej twarzy, kiedy sprawdza swój telefon, bezgłośnie poruszając bladymi wargami. - Muszę iść. W samochodzie jest teczka. Pieniądze nieznaczone, pliki po sześć setek każdy. Stark będzie wiedział, co z tym zrobić. Niech zadba o to, żeby dzieciak był bezpieczny.

- Nie możesz tak po prostu…

- Spieprzaj, Steve. - Natasza posyła mu ostre, kalkulujące spojrzenie, stoi przez chwilę nieruchomo i czeka, a potem wszystko dzieje się naraz, z piskiem opon hamuje koło nich samochód, Clint, pchnięty z całej siły w plecy leci w ramiona Steve’a i zwala go z nóg, Natasza wskakuje na nadjeżdżający motor, obejmując mocno udami kogoś, kto prowadzi i ma na sobie kask, a potem motor odjeżdża, na ulicy rozlega się głośny wystrzał, kula trafia w chodnik, a Steve gapi się w lufę pistoletu, z którego ktoś mierzy do nich z samochodu. Zanim zdążą zrobić cokolwiek, i ten samochód znika, zostawiając ich wciąż leżących na krawężniku. Z okien nad nimi zaczynają już wyglądać ludzie i Clint klnie, ocierając zakrwawioną wargę.

- Kurwa – stęka, sprawdzając swój zraniony bok, który ledwie drasnął pocisk wystrzelony z broni. - Co za, kurwa, miły, spokojny poranek.

 

***

Clint nie kupuje ostatecznie pluszowego pająka. Wybiera klasycznego, szarego misia i dokłada kilka par maleńkich skarpetek. Żegna się ze Stevem przed centrum handlowym, bo Steve, pewnie całkiem słusznie, zakłada że Bucky i Tony niespecjalnie chcą go dzisiaj widzieć i nie zamierza się wybierać do Starków.

- Postaram się znaleźć coś o tym wozie – obiecuje łucznikowi, chociaż obaj zdają sobie dobrze sprawę z tego, że tablice rejestracyjne były pewnie fałszywe, albo że wóz był kradziony. Ale zawsze może być jakiś trop, monitoring, świadkowie, cokolwiek. - Założę się, że Tony też będzie szukał. Zostawię im kamery, ja pogadam z ludźmi. Złapię Logana – mówi i Clint krzywi się mimowolnie.

- Niezła myśl, Nat ma do niego słabość. O ile to nie on kierował motorem. Chociaż mówiła, że ojciec małego nie żyje, więc...

Koło jedenastej dopiero do drzwi mieszkania pukają gliniarze. I tek nieźle jak na Brooklyn, myśli Steve, z trudem trzymając język za zębami: strzelanina była przecież dobre trzy godziny temu, ale i tak brawo, że panowie w końcu dotarli. Mówi im, że nic nie widział i dają mu spokój, bo jest przecież pieprzonym Kapitanem Ameryką. Kiedy tylko wychodzą, Steve sięga po telefon. Nie może namierzyć Logana – nigdy nie jest łatwo to zrobić – ale wie, że jest ktoś, kto może mu w tym pomóc. Niestety, Charles Xavier nie ma dobrych wieści.

- Nie widział Logana od trzech miesięcy – mówi Steve, kiedy Clint wraca po południu do domu. - Nie jest w stanie go namierzyć, co oznacza, że albo Logan bardzo tego nie chce i znalazł sposób, żeby zejść z jego radaru…

- ...albo że nie żyje. - Clint patrzy na niego szeroko otwartymi oczami. - Kurwa, Stevie, co to za cholerny bałagan. Ty myślisz, że to dziecko Logana? Niemożliwe – reflektuje się. - Tony już by to wiedział. Chyba. - Marszczy brwi, sięgając po telefon. - Właściwie nie wiem, jakie są szanse, ale to mutant. Może ma jakieś zmienne DNA, czy coś.

Zmienne DNA? Steve patrzy na niego z powątpiewaniem. Logan to tylko mutant, nie żaden… jak to było, velociraptor, czy coś. Nie jest zdziwiony, kiedy Tony wyśmiewa tę teorię i stanowczo powtarza, że kimkolwiek nie byłby ojciec dziecka, na pewno nie ma go w bazie. A potem dodaje coś, co sprawia, że Clint unosi brwi, zaskoczony, a Steve tylko ledwie dostrzegalnie kręci głową, bo przecież trochę się czegoś takiego spodziewał.

- Myślimy o tym, żeby zatrzymać to dziecko – mówi więc Tony tak spokojnie, jakby mówił o kupnie nowego psa. - My mamy duży dom, a ono nie ma domu w ogóle. Więc. Cóż. 

- Tony – odzywa się Steve z naciskiem. - Wiem, że pewnie nie chcesz mnie teraz słyszeć – żaden z was nie chce – ale czy jesteście pewni, że to dobry pomysł? Jeśli ktoś ściga Romanov, to i dzieciak może być w niebezpieczeństwie. Gdy ktoś do was trafi…

- Cóż, Stevie, mój przyjacielu – mówi Bucky z brzydką intonacją, która sprawia, że Steve niemal się kuli. - Zapewniam cię, że mając takich przyjaciół jak ty, jestem gotów poradzić sobie z każdym wrogiem na świecie, kumplu, naprawdę.

Rozłącza się, zanim Steve zdąży coś odpowiedzieć. Może i dobrze. Bo nawet nie wie, co by to miało być.

- Zostało jeszcze chyba trochę kaczki. - Clint patrzy na niego nieodgadnionym wzrokiem. - Albo możemy pouprawiać seks? - proponuje i Steve prycha z niedowierzaniem. Łucznik śmieje się na widok jego twarzy. - Nie bądź taki zdziwiony, sam mówiłeś, że to nam całkiem nieźle wychodzi.

Forward
Sign in to leave a review.