Aby wyleczyć rany, należy ich przestać dotykać

Marvel Cinematic Universe Marvel The Avengers (Marvel Movies) Marvel (Comics)
F/M
M/M
G
Aby wyleczyć rany, należy ich przestać dotykać
author
Summary
(Nigdy nie sądziłam, że to się kiedykolwiek wydarzy, a jednak to się dzieje! Dalszy ciąg Blizn przed Wami. Czytanie bez znajomości pierwszej części serii możliwe, acz nieco trudne, bo wchodzimy w ciąg dalszy mocno związany z poprzednią częścią, z masą odniesień do niej.)- Nat też wpadnie?- Nie – powiedział Clint i jakiś ostrożny ton zabrzmiał w jego głosie. - Tylko ja. Masz piwo?- Likier czekoladowy.- Ja pierdolę, Rogers, co ty robisz ze swoim życiem?- Niech mnie diabli, jeśli wiem. Za ile będziesz?- Jak kupię browar. Zamawiaj tę kaczkę, kapitanie.
All Chapters Forward

Chapter 8

- Steve.

- Co?

- Przestań się na mnie gapić, jak śpię. To cholernie przerażające.

- Skąd wiesz, że się na ciebie gapię?

- Bo kiedy nie śpisz, zmienia się twój oddech.

- A jak niby to nie jest przerażające? - drażni się Steve, walcząc z szerokim uśmiechem. - Że tak dobrze wiesz, jak i kiedy oddycham?

Clint otwiera oczy i posyła mu ironiczne spojrzenie.

- Jacy my romantyczni od rana – mówi z przesadnym uczuciem, kładąc dłoń na sercu Steve’a. - Ledwieśmy się przebudzili, a już serca nasze jak jedno biją…

- Głupek. - Steve odpycha jego rękę i siada na sofie, przeciągając się. Clint leży na plecach z rękami pod głową i Steve posyła mu przez ramię mały półuśmiech. - I kto teraz się gapi?

- Doceniam widok. Nie wiń faceta, który jest z tobą w łóżku, widziałeś się przecież w lustrze.

- Nie raz i nie dwa. - Steve nagle pochmurnieje, sięgając po swoje porzucone na podłodze spodnie i wciąga podkoszulek przez głowę. - Zrobię kawy, chcesz też?

- Jasne? - odpowiada pytaniem zdezorientowany Clint – ma wrażenie, że coś powiedział nie tak, ale nie ma pojęcia, o co dokładnie chodzi. Kiedy Steve w kuchni nastawia czajnik na gaz i grzechocze puszką, w której trzymają kawę, Clint też się ubiera. Trochę wolniej, bo jego ludzkie ciało nie regeneruje się tak prędko jak wzmocnione serum ciało Kapitana Ameryki i nawet, gdyby nie przeleżał poprzednich dwóch miesięcy w szpitalu, to i tak noc spędzona na niewygodnej sofie, która jest zdecydowanie za mała dla dwóch dorosłych mężczyzn, dałaby mu się porządnie we znaki. Pieszczotliwie klepie dłonią wysłużony bok kanapy.

- Witaj z powrotem, Betsy, tęskniłem – mówi z nostalgią ukrytą za sarkazmem, zakładając buty. - Dobrze być w domu. Rogers, znowu to robisz – zwraca uwagę Steve’owi, który stoi w progu, trzymając w rękach dwa kubki z kawą. - Gapisz się. I tym razem wyglądasz… - waha się, obrzucając twarz Stev’a bystrym spojrzeniem. - No, jakbym ci skopał szczeniaczka. Zrobiłem coś nie tak?

Steve wzrusza ramionami. Mógłby powiedzieć Clintowi, że zdecydowanie lepiej by było, jakby tęsknił za nim, a nie za jego sofą i spytać go, czy nadal by mu się podobał, gdyby wciąż wyglądał jak tamten mały, chudy dzieciak sprzed wojny, ale się nie odzywa. Nie mówią sobie takich rzeczy. I właściwie nie wie nawet, czy chciałby poznać odpowiedź. Bo co niby miałby powiedzieć mu Clint, że uwielbiałby go mimo wszystko, bo taki Steve jest wspaniały i cudowny? Kłopot w tym, że nie jest. Zupełnie nie jest wspaniały i cudowny, nie, kiedy przez pół nocy starał się wpieprzyć Clinta w materac, a wciąż nie znalazł chwili na to, żeby powiedzieć mu o tym, że jego była żona ma dziecko. Ups, tylko nie z nim. Aha, no i że zaszła w ciążę jeszcze przed rozwodem.

Zanim zdąży się zastanowić, jak dokładnie miałby to ująć w słowa, telefon dzwoni, więc rzuca się w jego stronę, udając, że nie słyszy, jak Clint mruczy coś o byciu uratowanym przez dzwonek.

- Cześć, lovelasie – wita się z nim Bucky i Steve mruga z zaskoczeniem, bo nie jest to dokładnie takie powitanie, jakiego by się spodziewał. - Podobno Clint wrócił – dodaje Bucky i to wiele wyjaśnia, choć Steve i tak czerwieni się wściekle, modląc, by łucznik słuchu nie miał tak dobrego jak wzroku i tego kretyńskiego powitania nie usłyszał.

- Skąd wiesz, że Clint wrócił? - pyta i potrząsa głową. - Okej, nieważne. Jarvis?

- Jarvis dał nam znać już wczoraj. Doceń, że dostałeś całą nockę, ale teraz pora, żebyście ruszyli tyłki, Stevie i przyjechali tu, bo trzeba mu w końcu…

- Dobra! - przerywa mu Steve, bo może nie rozgryzł jeszcze, jak ma powiedzieć o wszystkim Clintowi, ale na pewno nie chce, żeby usłyszał o tym przez telefon. - Przyjedziemy. Daj nam pół godziny.

- Godzinę. - Clint mierzy go uważnym spojrzeniem, kiedy sięga po swoją kawę. - I to tylko o ile mi powiesz, gdzie idę. Kto dzwonił?

- Bucky. On, uhm…

- Chryste, mowy nie ma! - Clint krzywi się, jakby bolał go ząb. - Nie jadę na żadne śniadanie dziękczynne, jak zorganizowali jakieś przyjęcie-niespodziankę, żeby uczcić mój powrót…

O, niespodzianka będzie na pewno, myśli zjadliwie Steve: nie wiem tylko, jak z przyjęciem.

- Uratowałeś im życie – mówi, kiedy jest już pewien, że nie zacznie się histerycznie śmiać. - To jasne, że chcą ci podziękować.

- A audiencji u rodziny królewskiej się nie odmawia – mruczy Clint i Steve wywraca oczami, kładąc mu rękę na udzie.

- Daj spokój – prosi już poważniej. - Morgan narysowała ci laurkę, kiedy się dowiedziała, że jesteś w szpitalu. Wie, że uratowałeś jej rodziców i chce ci podziękować.

- Nie próbuj przekupić mnie pięciolatką, kapitanie Rogers. - Clint strząsa jego rękę, ale uśmiecha się ukradkiem. - Dokładnie tu widzę, co robisz.

Dobra, postanawia Steve, obserwując, jak Clint dopija kawę. Powiem mu, jak tylko weźmie prysznic i się trochę rozbudzi.

 

***

Półtorej godziny później dojeżdżają pod dom Starków, a Steve wciąż niczego Clintowi nie powiedział. Najpierw stwierdził, że powie mu jednak jak wyjdą z domu. Potem, że kiedy będą na autostradzie. Potem obiecał sobie, że kiedy się zatrzymają na stacji zatankować… a teraz są na miejscu i nagle nie ma już czasu niczego mówić. Steve zaciska ręce na kierownicy, wcale nie chcąc wysiadać z samochodu. Clint patrzy na niego ze zmarszczonymi brwiami.

- Stevie, serio, co jest nie tak? - pyta i to czułe przezwisko w jego ustach sprawia, że Steve chce odjechać stąd z piskiem opon, zabrać go jak najdalej i nie pozwolić, by ktokolwiek go skrzywdził. - Zaczynam się martwić. Jezus Maria – wybucha nagle i blednie, pochylając się w jego stronę. - Czy to Tony? Coś mu się stało po tym jak był ranny? Ja pierdolę, Stevie, czy coś jest nie tak? I ty mnie zabierasz na stypę?

- Co? Nie! - Steve ma ochotę walnąć głową w kierownicę, bo, doprawdy, świetnie mu idzie sprawianie, by Clint zjawił się na miejscu spokojny, zaznajomiony z sytuacją i stosunkowo – jak na okoliczności, oczywiście przystało – zrelaksowany. Niby nikt nie powiedział mu wprost, że wszyscy oczekują, że to Steve powie mu o dziecku, ale dobrze wie, że oni po prostu założyli, że tak się stanie. Tymczasem on nie dość, że niczego mu nie powiedział, to jeszcze przeraził go niemal na śmierć i kiedy Clint wyskakuje z wozu, biegnąc w stronę domu Starków, Steve może tylko z jękiem wysiąść za nim, a potem wlec się w stronę drzwi wolno, dokładnie noga za nogą. Nagle czuje na karku ciężar tych wszystkich lat, przed którymi tak dobrze go chroni wpływ serum.

- Clint Barton, poobijany, ale wciąż żywy! - woła radośnie Tony na widok łucznika. Śmieje się, trochę zaskoczony, kiedy Clint bez wahania go chwyta w ramiona. - Tak, ciebie też dobrze widzieć.

- Ja pierdolę, Rogers, co z tobą! - Clint rzuca Steve’owi zabójcze spojrzenie, kiedy już uda mu się dojść do siebie. - Myślałem, że coś mu się stało!

- Czemu miałoby mi się coś stać? - dziwi się Tony. - Po tym, jak bohatersko wkroczyłeś, żeby mi uratować tyłek…

- Nie ma sprawy… - próbuje powiedzieć Clint, ale całe powietrze zostaje wypchnięte z jego płuc, kiedy idący za Tonym Bucky nagle zgniata go w potężnym uścisku. - Jimmy, zamierzasz mi w podzięce połamać wszystkie kości?

- Nie mów do mnie... nie ma sensu mówić ci, żebyś nie nazywał mnie "Jimmy", prawda? - Bucky wywraca oczami. - I mogę połamać ci kości, jak to ma sprawić, że zrozumiesz, jaki ci jestem wdzięczny. - Ściska go raz jeszcze, już delikatniej, po czym odsuwa się, klepiąc go po plecach. - Jesteś pozbawionym grama zdrowego rozsądku osłem, Barton, ale – na poważnie – nigdy nie podziękuję ci odpowiednio za to, co się stało.

- E tam, no co ty. - Clint bagatelizuje sprawę, lekko speszony. - Poradzilibyście sobie przecież beze mnie.

- Może i tak, w końcu, ewentualnie. - Bucky wzrusza ramionami, ogarniając Tony’ego szybkim spojrzeniem, tak czułym, że Steve uśmiecha się mimowolnie. - Ale o to chodzi, żeśmy nie musieli. Dobrze wiedzieć, że ktoś ma twoje plecy, kiedy go potrzebujesz.

- Bo się zarumienię. - Clint robi minę i macha ręką. - Dalibyście lepiej coś zjeść, bo jestem głodny jak wilk.

- Jasne, jest śniadanie. - Bucky kręci głową. - Dobrze widzieć, że sobie radzisz z tym wszystkim, Clint, naprawdę. Baliśmy się, że ta cała sytuacja…

- Jaka sytuacja? - pyta nieuważnie Clint i zaraz zapomina o wszystkim, bo biegnie do niego Morgan. Łucznik przyklęka na jedno kolano, kiedy dziewczynka rzuca mu się na szyję. - Whoa, szkrabie, jakbym wiedział, że tak się na mój widok ucieszysz, to bym ci przyniósł jakąś czekoladę!

- Nie chcę czekolady. Uratowałeś mi tatów. - Morgan z namaszczeniem całuje go w oba policzki i Clint się jednak czerwieni. - Coś ci wpadło do oka? - pyta Morgan ze zmartwieniem. - Bo bardzo szybko mrugasz.

- Nic mi nie jest, księżniczko. - Clint daje jej ostatniego buziaka i mierzwi włosy, wstając i posyłając reszcie ostre spojrzenie, jakby czekał, aż będą z niego kpili, ale Tony wygląda tylko, jakby się z córką zgadzał, Bucky znów klepie go przyjacielsko w ramię, a Steve kolejny raz unika jego wzroku. Clint marszczy brwi.

- Dobra, coś jest jednak nie tak – mówi stanowczo, zakładając ręce na piersi, gdy wchodzą do salonu. - I wcale mi się to nie podoba. Czegoś mi nie mówicie, a przecież nic chyba się nie stało, żebym… - Nagle urywa, bo coś mu się nie zgadza, kiedy patrzy na stojące nieopodal dużego stołu dziecięce łóżeczko, z którego dobiega ciche gaworzenie. Clint skacze wzrokiem pomiędzy Tonym a Buckym, wyraźnie zdumiony. - Zaraz, co się dzieje? Aż tak długo mnie nie było, że macie już całkiem nowe dziecko?

Ciszę, która zapada, można kroić nożem. Steve wbija wzrok w ziemię, zaciskając pięści, kiedy Bucky uderza go w ramię.

- Nie powiedziałeś mu? - syczy przyjaciel ze złością. - Co do cholery, Rogers!

- Nie mogłem… nie wiedziałem… - Steve próbuje wyjaśnić, ale kiedy widzi twarz Bucky’ego, zaciętą i obcą, milknie gwałtownie. Patrzą na siebie i Steve jest pewny, że myślą o tym samym. O tym, że kiedy ostatnim razem Steve czegoś komuś nie powiedział, to Bucky skończył z oderwanym od ciała ramieniem, a Tony z dziurą, którą zostawiła mu w piersi tarcza Steve’a. Powietrze między nimi nie jest tak lodowate jak wtedy, na Syberii, ale prawie.

- Nie wierzę, kurwa. - Bucky wygląda, jakby z trudem powstrzymywał się, żeby nim nie potrząsnąć. - Miałeś całą pierdoloną noc, żeby mu o wszystkim powiedzieć! Chyba w którymś momencie skończyliście się pieprzyć…

- James. - Tony odzywa się cicho, ale Bucky i tak przestaje mówić, kiedy ruchem głowy pokazuje na pochyloną nad łóżeczkiem Morgan, która z zapałem przesuwa wiszące w górze, migoczące gwiazdki. Clint wodzi pomiędzy nimi wzrokiem, zdezorientowany.

- Czy ktoś może mi wyjaśnić, o co tutaj chodzi? O czym takim Steve miał mi powiedzieć? - Na jego twarzy pojawia się błysk zrozumienia i przykrości, kiedy raz jeszcze spogląda na obce niemowlę. - Masz dziecko, Steve? To twoje? O to ta cała afera?

- Niezupełnie. - Tony ujmuje Clinta pod ramię, prowadząc go stanowczo w stronę tarasu. - Ja z nim porozmawiam – mówi do Steve’a, kiedy go mijają. - Rozumiem, że to nie jest łatwe do wyjaśnienia, ale, Steve, jeśli mam być szczery, to zachowałeś się totalnie chujowo. Mogłeś uprzedzić nas przez telefon, żebyśmy…

- To taka rzecz Steve’a. - Bucky odzywa się wrogim, napiętym głosem i Steve przełyka ślinę. - Nic nikomu nie mówić, póki nie będzie za późno.

 

***

Tony i Clint wracają po dwóch kwadransach. Na widok Clinta Steve, który do tej pory rozmawiał głównie z Morgan, podnosi się niepewnie. Jest tak skołowany i ma tak dojmujące poczucie porażki, że nie zdziwiłby się, gdyby i łucznik kazał mu iść do diabła. Próbował rozmawiać z Buckym, naprawdę próbował, ale za każdym razem odbijał się od ściany. Bucky nie jest w stanie nawet na niego spojrzeć. Przynajmniej Clint nie wydaje się mieć do niego pretensji, kiedy kiwa mu głową, sięgając po swoją kurtkę.

- Jedziemy? - pyta i Steve od razu bierze kluczyki. - Przepraszam, chłopaki – mówi Clint do Tony’ego i Bucky’ego, posyłając im napięty uśmiech. - Jednak dzisiaj zjemy śniadanie gdzie indziej, w porządku? Tak chyba będzie…

- Lepiej. - Tony kiwa głową oszczędnie, kiedy staje koło Bucky’ego, miarowym ruchem gładząc jego napięte ramiona. - Jasne. Nie chcesz… - robi niepewny gest w stronę łóżeczka. I Clint tam spogląda, ale kręci przecząco głową, zagryzając wargi.

- Nie dzisiaj. Poznam go kiedy indziej. Wpadnę z jakimś… miśkiem, czy coś. Jesteście pewni? Że może tu na razie zostać? Dowiem się jak najszybciej, czy Natasza… czy nic jej nie grozi. Czy wszystko w porządku. Dam znać.

- Może tu zostać. - Bucky ściska rękę Clinta na pożegnanie, a potem od razu odwraca się i idzie w stronę dzieci. - A teraz faktycznie, bez urazy, ale lepiej idźcie już sobie stąd. Obaj.

- Idź, Steve – prosi Tony cicho. Wygląda na przygnębionego i Steve prawie nie może oddychać z powodu tego, że znów zrobił coś nie tak, jak powinien. - Jamie… on się martwi. To ta przeklęta Syberia. I wszystko, co się tam stało.

- Jeśli będziesz czegoś potrzebował, daj znać. - Clint żegna się i wychodzi za Stevem, idąc do wozu z wciśniętymi w kieszenie rękami. - Kurwa mać, Steve. Co za pieprzony bałagan – wzdycha i Steve patrzy na niego z niemal desperacką nadzieją. Bo nadal nie brzmi, jakby był zły na niego.

- Przepraszam – zaczyna i Clint przerywa mu wzruszeniem ramion.

- Daj spokój, Cap. To jest pieprzony bałagan, ale nikt nie mówi, że ten bałagan jest twój. I że to ty powinieneś się nim zajmować. Nie mam pojęcia, czemu James się tak na ciebie wścieka. Mówi, że to ja mam jego plecy tylko po jednej akcji, podczas gdy przez ostatnie lata to ty byłeś na każde ich zawołanie jak najlepszy kumpel. O co w ogóle chodzi z tą Syberią dokładnie, co? Bo właściwie nigdy chyba nikomu nie powiedziałeś, co się tam stało. Żaden z was nie powiedział. A idę o zakład, że musiało to być coś więcej, niż tylko ciąg dalszy awantury o porozumienia.

Steve milczy przez chwilę, kiedy siedzi w samochodzie z rękami zaciśniętymi na kierownicy. Myślenie o tym, co się wtedy stało, to wciąż otwarta, bolesna na wskroś rana. Wydawało mu się przez te wszystkie lata, że jeśli nie będzie jej dotykać, to ona się w końcu zagoi i że im rzadziej będzie o niej myśleć, tym łatwiej zapomni, że w ogóle istnieje, ale tak się nie stało. Zupełnie nie. Syberia, razem ze swoim lodowatym zimnem, wdarła się w jego ciało głęboko, przeniknęła go na wskroś, aż do szpiku kości. Nigdy o tym z nikim nie rozmawiał, nie umiał. I teraz też nie sądzi, żeby potrafił, ale nagle słowa wypadają z jego ust pośpiesznie, tak prędko, że nie jest nawet w stanie nad nimi zapanować. Mówi Clintowi o wszystkim. O tym, jak Tony poznał prawdę o Zimowym Żołnierzu. Jak odkrył, że Steve o tym wiedział – że wiedział, co Zimowy Żołnierz, co Bucky Barnes, którego tak desperacko szukał, zrobił jego rodzicom – i jak nigdy mu o tym nie powiedział. Dlaczego Steve to zrobił? Bo się bał, bo jest tchórzem. Tak naprawdę jest tylko pieprzonym tchórzem, który bał się, że bez pieniędzy Tony’ego i bez jego wpływów, zasięg nieautoryzowanych poszukiwań będzie znacznie ograniczony. A może bał się, że to Tony znajdzie Bucyky’ego pierwszy. Że mu coś zrobi. Bo bał się chyba najbardziej tego, że Tony jest naprawdę tak małym człowieczkiem, jakim czasem go przedstawiał Nick Fury; nie zaufał Tony’emu, nie poprosił o pomoc, tylko zataił przed nim prawdę, bo nie uwierzył, że Tony będzie w stanie to znieść. Clint nie przerywa mu, tylko garbi się lekko, kiedy słyszy o tym, jak Tony musiał patrzeć na śmierć swoich rodziców, jak zrozumiał, że został zdradzony i jak wszystko od tamtego momentu poszło prosto do diabła.

- Gdybym powiedział prawdę Tony'emu wcześniej, nic z tego by się nie stało. - Steve ma suche oczy i mówi spokojnym, zrezygnowanym głosem. - A potem zrozumiał, co zrobiłem, co zrobiliśmy obaj – kiedy rzucił się na Bucky’ego myślałem, że go zabije.

- Nawet mu się nie dziwię, szlag – Clint patrzy na niego szeroko otwartymi oczami. - To musiał być cholerny szok, dowiedzieć się w ten sposób, że ktoś, komu ostatecznie starał się przecież pomóc…

- Wiem. - Steve przełyka ślinę, raz za razem, bo znowu żółć podchodzi mu do gardła. - Odnalazł nas, bo jest sto razy lepszym człowiekiem, niż o nim wtedy myślałem. Mimo wszystkiego, co zaszło na lotnisku, mimo tego, że Rhodey był sparaliżowany, a drużynę Avengersów diabli wzięli, Tony odnalazł nas, bo zrozumiał, że Bucky był w tym ofiarą. Że to HYDRA zrobiła z niego… ale nie wiedział o wszystkim. A kiedy się dowiedział…

- Co się stało, Cap? - pyta Clint. - Co tam się tak naprawdę stało? Jeśli Tony zaatakował Jamesa, ale udało wam się uciec… wiem, że Tones był ranny, ale nie wiem dokładnie…

- Wbiłem tarczę w jego reaktor łukowy, zabrałem półprzytomnego z bólu Bucky’ego, który był przecież moim przyjacielem i zostawiłem tam swojego drugiego przyjaciela na śmierć. - Steve patrzy przed siebie i Clint wciąga ostro powietrze przez zęby, kiedy nagle przypomina sobie, że trzeba czasem oddychać. - Wszystko, co się tam stało, było moją winą. I łudziłem się tylko, kiedy myślałem, że któryś z nich mi to kiedykolwiek wybaczy. Bucky nie rozumiał, co się dokładnie stało, nie tak naprawdę – on wtedy z trudem rozumiał kim jest i co się dookoła niego dzieje, a kiedy poznał całą prawdę, kazał mi iść do diabła. Z biegiem czasu część złości mu przeszła – myślę, że sam sobie tłumaczył, że zrobiłem to dla niego i przez to jeszcze bardziej czuł się winny, bo już wtedy mu zależało na Tonym, ale…

- Boi się – mówi łagodnie Clint. - Cholernie się boi, że wszystko to, co ma z Tonym, mogłoby się zawalić. Po tylu latach on wciąż się boi, że nie jest wystarczająco dobry?

- Nie, to chyba nie to. - Steve oddycha z trudem, zdrętwiałymi palcami wyjmując z kurtki paczkę papierosów i zapala jednego, choć wciąż trzęsą mu się dłonie. - Wie, że Tony mu wybaczył. Wie, że Tony go kocha. Po prostu wie też, że za całe zło należy winić Steve’a Rogersa. Nawet mu się nie dziwię. Spierdoliłem wtedy wszystko. Zdaję sobie z tego sprawę. Nigdy nie poprosiłem Tony’ego o wybaczenie. Nie potrafiłem go za to przeprosić. Nie czułem, że zasłużyłem…

- Do diabła, Stevie, przestań z tym samobiczowaniem! - Clint przerywa mu, uderzając w ramię. - Dobra. Przyznaję. Pewne sprawy dało się tam zrobić inaczej… ale, do cholery, przez ostatnie lata zrobiłeś co w twojej mocy, żeby im to wynagrodzić! Zawsze się dziwiłem, jak mogłeś wybaczyć Jamesowi to, jak cię potraktował, kiedy za twoimi plecami zaczął kręcić z Tonym, ale, na miłość boską, to jakaś kolejna odsłona twojej pierdolonej krucjaty, co? Ty sam sobie nie potrafisz wybaczyć tego, co się tam stało i nawet, jak rzucają w ciebie najgorsze gówno…

- Okłamałem Tony’ego i zostawiłem go, żeby tam zamarzł na śmierć, ogłuchłeś? Nawet nie próbowałem wyjaśnić niczego Bucky’emu, bo założyłem, że i tak nie zrozumie! Że ja wiem lepiej, niż ktokolwiek! A on chciał oddać się w ręce SHIELD, bo był skołowany, bo miał dosyć walki, bo chciał tylko, żeby kolejne osoby przestały grzebać w tej jego pochrzanionej głowie! Zrobiłem dokładnie to samo, co HYDRA – i powtarzałem sobie, że to dla jego dobra. To nie jest… - Steve wyrzuca niedopałek za okno, a potem wysiada. Zabiera go z podjazdu i wkłada do samochodowej popielniczki, bo szkolenie SHIELD robi swoje i każdy z drużyny wie, że swojego DNA się nie zostawia samopas. A przynajmniej każdy to wiedzieć powinien, bo Natasza, myśli Steve, przegapiła chyba parę z tych lekcji. Clint nie odzywa się przez jakiś czas, więc wracają od Starków w milczeniu, każdy pogrążony w swoich myślach, z których żadna nie należy pewnie do wesołych. Steve zatrzymuje się przed sklepem spożywczym, wyciągając z portfela parę setek.

- Musimy zrobić zakupy, jeśli wciąż chcesz zjeść to śniadanie – mówi płaskim głosem. - W domu mamy tylko słone paluszki i mleko dla niemowląt.

- Stevie…

- Nie chcę o tym rozmawiać, Clint – mówi Steve stanowczo. - Obaj mamy coś, o czym nie chcemy rozmawiać, więc zawrzyjmy układ, w porządku? Nie będę mówił z tobą o dziecku Nataszy, jeśli ty nie powiesz ani słowa na temat Syberii.

- Okej. - Clint odzywa się dopiero po chwili. - Brzmi sprawiedliwie. Zupełnie mi się nie podoba, kapitanie, że brniemy tu w jakiś gówniany syndrom wyparcia, ale brzmi sprawiedliwie. Może wkrótce będziemy w stanie pogadać o wszystkim. Ty mi powiesz, że to nie moja wina, że Nat coś takiego odwaliła i że nie ma we mnie nic złego, a ja powiem tobie, że się za bardzo obwiniasz, bo wbrew temu, co ci się wydaje, to każdy z was trzech spierdolił trochę sprawę...

- Clint, do cholery.

- Dobra. Gęba na kłódkę i już nic nie mówię. Chodźmy kupić coś do żarcia. A na obiad zrobimy sobie kaczkę. Jeśli kaczka nie naprawi tego skurwiałego wszechświata, to nie wiem, co to zrobi.

- Możemy uprawiać seks. - Steve wysiada za nim, zatrzaskując drzwi wozu. - W naszym przypadku jeszcze to jakoś działa.

Forward
Sign in to leave a review.