Aby wyleczyć rany, należy ich przestać dotykać

Marvel Cinematic Universe Marvel The Avengers (Marvel Movies) Marvel (Comics)
F/M
M/M
G
Aby wyleczyć rany, należy ich przestać dotykać
author
Summary
(Nigdy nie sądziłam, że to się kiedykolwiek wydarzy, a jednak to się dzieje! Dalszy ciąg Blizn przed Wami. Czytanie bez znajomości pierwszej części serii możliwe, acz nieco trudne, bo wchodzimy w ciąg dalszy mocno związany z poprzednią częścią, z masą odniesień do niej.)- Nat też wpadnie?- Nie – powiedział Clint i jakiś ostrożny ton zabrzmiał w jego głosie. - Tylko ja. Masz piwo?- Likier czekoladowy.- Ja pierdolę, Rogers, co ty robisz ze swoim życiem?- Niech mnie diabli, jeśli wiem. Za ile będziesz?- Jak kupię browar. Zamawiaj tę kaczkę, kapitanie.
All Chapters Forward

Chapter 6

Steven „Steve” Grant Rogers i James Buchanan „Bucky” Barnes poznali się bardzo dawno temu – Tony lubi żartować, że było to jeszcze przed epoką lodowcową i Morgan zaśmiewała się z tego przez kilka dni, kiedy wybrali się wszyscy do kina na film z Sidem Leniwcem (a raczej: gdy Tony wynajął tamtego dnia całe kino, by jego córka mogła obejrzeć film jak stosunkowo zwyczajne, statystycznie normalne dziecko, któremu w seansie nie będą przeszkadzać flesze aparatów dziennikarzy i dziennikarskich hien, zwabionych tą okazją).

Epoka lodowcowa czy nie, było to dawno temu, więc Bucky i Steve znają się jak łyse konie. Razem wzdychali do tych samych dziewczyn i próbowali zaglądać im pod krótkie spódniczki (co udawało się przeważnie tylko Bucky’emu), a potem – też razem – zakochali się w tym samym mężczyźnie. I, zabawna sprawa, też tylko Bucky’emu udało się go zdobyć.

Steve czasem - średnio dwa razy w miesiącu, a może i nieco częściej - wciąż myśli, że to niesprawiedliwe, ale potem sam siebie za te myśli gani, bo przecież Bucky jest jego bratem, którego nigdy nie miał, a Tony i Morgan rodziną, bliższą mu nawet niż ta, którą kiedyś stracił. Sęk w tym, że zna Bucky’ego, zna go bardzo dobrze – i doskonale wie, kiedy coś go trapi, a kiedy jest szczęśliwy, jak wygląda, gdy się czymś martwi, a jak gdy się czymś cieszy…

… wie też, kiedy jest naprawdę głęboko wkurzony.
Jak chociażby w tej chwili.
Ma powody, bo ledwie zdążyli bezpiecznie wrócić do domu, utulić do snu córkę i zapewne położyć się do łóżka, na ich progu stał Steve z bezimiennym, wrzeszczącym wniebogłosy dzieckiem i tłumaczył gorączkowo to, co powiedziała mu wcześniej Pepper: że wypadałoby jak najprędzej, i w miarę możliwości dyskretnie. ustalić w tej sprawie ojcostwo.

- Barton to królowa dramatu, bez dwóch zdań – narzeka Bucky i są to odważne słowa jak na kogoś, kto ma za męża Tony’ego Starka, więc Steve chowa niespodziewany uśmiech w swojej szklance i odkasłuje lekko, próbując ukryć rozbawienie. Bucky wrzuca do swojej whisky kilka kostek lodu, grzechocząc nimi o ścianki naczynia z taką furią, że dziwnym jest, gdy nie pęka na miliard drobnych kawałków. - Zrobić dzieciaka i o tym nie wiedzieć, a potem prysnąć do Niemiec i dać się postrzelić, żeby się z tego wyłgać? Totalnie w jego stylu.

- Bucky. - Steve wzdycha, postukując palcami o szklankę i śledząc palcem spływające po oszronionej ściance krople. - Pominę już twoją celową i gigantyczną wręcz nadinterpretację faktów… naprawdę myślisz, że ten maluch to jego syn?

- A czyj? - Bucky spogląda na niego sondująco i przez chwilę Steve czuje się nieswojo z tą natężoną uwagą. Spojrzenie, które skupia na nim Bucky jest tak zintensyfikowane, że aż niekomfortowe i nieświadomie prostuje plecy, wpatrując się w swojego najlepszego przyjaciela niemal defensywnie.

- Pepper sugerowała, że może być mój – mówi wbrew temu, co sobie wcześniej postanowił, że nikomu nie podsunie nawet tej dziwacznej myśli, ale Bucky zamiast okazać zdziwienie, śmieje się tylko krótko, a potem potrząsa głową i jednym haustem dopija swojego drinka. Zmrożone wciąż kostki lodu z chrzęstem ustępują pod jego mocnymi szczękami, kiedy je gryzie zaciekle i Steve czeka, zakładając ręce na piersi. Nie wie czemu, ale zdecydowanie czuje się oceniany i naprawdę mocno mu się to uczucie nie podoba.

- Nie bądź śmieszny, Stevie – krzywi się Bucky, wypluwając do pustej szklanki kilka pestek cytryny. - Czyjkolwiek by nie był ten dzieciak, na pewno nie jest twój.

To absurdalne: zaledwie godzinę temu Steve byłby pierwszym, który zgodziłby się z takim twierdzeniem, ale w słowach Bucky’ego jest jakiś ton, którego nie potrafi zidentyfikować, a który mu prawie ubliża. Jest zły, chociaż nie potrafiłby powiedzieć, co go dokładnie tak złości.

- Niby czemu nie może być mój, co? - pyta zaczepnie i Bucky patrzy na niego z politowaniem i takim niedowierzaniem, jakby znów miał dwanaście lat, zaczepił kogoś, kto był od niego dwa razy większy i ze trzy razy cięższy, i się wpakował w kłopoty.

- Bo ludzie się aż tak nie zmieniają, Rogers – powiedział, rzucając się na niski fotel i wyciągając przed siebie nogi, by oprzeć je na stoliku kawowym. - Dzieciak nie może być twój, bo od ponad pół roku pieprzysz się z Bartonem i nawet, jeśli jemu wciskasz kit, że to nic takiego, to ja cię znam, kumplu, pamiętasz? I wiem, że seks nie jest dla ciebie czymś, co nic nie znaczy. A wcześniej zawsze był Tony, co? Więc nawet, jeśli pieprzysz się z już z kimś innym, to i tak mogę spokojnie założyć, że nie pieprzyłeś żadnej dziewczyny. Ani faceta. Cokolwiek, stary. Po prostu nie twój styl. Trzymaj – rzuca mu paczkę chusteczek higienicznych, kiedy Steve krztusi się pitym drinkiem i z upokorzeniem stwierdza, że cola z whisky poszła mu nosem. - Wytrzyj się, Stevie, wyglądasz ohydnie. Dobrze, że Barton tego nie widzi, bo nigdy więcej nie poszedłby z tobą do łóżka.

Steve patrzy na niego zraniony, mrugając załzawionymi oczami, kiedy posłusznie wyciera twarz. Dobrze wie, że musi być czerwony jak pomidor. Spojrzenie Bucky’ego, bezlitośnie kpiące, trochę łagodnieje, kiedy Steve poddaje się w końcu i spuszcza wzrok.

- Nie mówię, że to coś złego – dodaje, wzruszając ramionami. - Też nie jestem gościem, który uprawia seks bez zobowiązań… przynajmniej już taki nie jestem – uzupełnia i kącik ust drga mu w uśmieszku, kiedy Steve patrzy na niego wymownie i wywraca oczami. - Chcę tylko powiedzieć, że rozumiem to, dobra? Skoro się pieprzysz z Clintem…

- Bucky - przerywa mu Steve, odzyskując panowanie nad sobą. Bucky się myli. Więc może jednak nie znają się aż tak dobrze, jak zawsze sądzili, skoro Bucky był w stanie kiedyś poderwać mu faceta, a Steve nawet tego nie zauważył i skoro Bucky zakłada teraz, że Steve nie byłby zdolny przespać się z kimś i nie robić z tego związku. Bo zdarzało mu się, Pepper miała rację - i był świadom tego, że dziecko może być jego. Mały miał pół roku, więc jego matka musiała zajść w ciążę rok i trzy miesiące temu, a on był wtedy - podobnie jak przez kilka ostatnich lat - w naprawdę paskudnym miejscu swoich decyzji i życia. - O to właśnie chodzi: skąd ty w ogóle wiesz, że się pieprzę z Clintem? Czy… - przełyka ślinę, bo wstydzi się tego pytania i tej ciekawości, ale nie może się oprzeć. - Czy Tony wie?

Oczy Bucky’ego, kiedy na niego patrzy, są bardzo drwiące i bardzo niebieskie. Steve odwraca wzrok, kiedy wstyd staje się praktycznie nie do zniesienia.

- Co cię obchodzi, co myśli Tony o tym, z kim się pieprzysz? - pyta Bucky szorstko i celowe okrucieństwo czy nie, aż zapiera Steve’owi dech w piersiach. - Jasne – podejmuje Bucky z goryczą po krótkiej przerwie. - Jasne, że cię obchodzi. Bo po tylu latach ty wciąż czujesz coś do Tony’ego, prawda?

- To nie jest… dobry moment na tę dyskusję.

- A który był kiedyś dobry? Żaden nie jest dobry. I nigdy nie był. - Bucky pociera dłonią twarz i patrzy na niego zasępiony. - Jezu Chryste, Stevie. Czemu nic nie powiedziałeś? Przez cały ten czas…

- Czemu to my w ogóle o tym rozmawiamy, bo ja nie mam pojęcia! - warczy Steve i z determinacją nalewa sobie podwójną porcję whisky bez coli i bez lodu, wypijając zawartość szklanki naraz i zamykając na chwilę oczy. - Odpieprz się, Bucky. I nie udawaj, że jesteś taki zdziwiony. Kto jak kto, ale akurat ty zawsze podejrzewałeś, że mi nigdy nie przeszło. Nawet, jak miałem pierwszą wystawę moich obrazów w galerii…

- Mówiłem, że Tony kupił ci ją właśnie po to, żebyś się z niego wyleczył. - Bucky wchodzi mu w słowo. - Tak. Pamiętam.

Teraz on brzmi na przygaszonego i przez kilka chwil siedzą w ciężkim milczeniu, a cisza jeszcze gęstnieje między nimi, wdziera się do płuc z każdym niewypowiedzianym słowem i utrudnia oddychanie. Tu nie ma łatwych rozwiązań i nigdy nie było, bo to równanie w żadnych obliczeniach nie wychodziło tak, by każdemu z nich mogło dać wynik dodatni. Steve kochał Tony’ego. Bucky kochał Tony’ego. Tony wybrał Bucky’ego. To była matematyka najbardziej gorzka ze wszystkich. Nigdy tego nie rozwiązali i prawdopodobnie nigdy już im się to nie uda.

A jednak to nie to samo co zwykle poczucie mdlącej, trudnej do przełknięcia porażki paraliżuje teraz Steve’a, tylko pamięć o tym, co kilka miesięcy temu powiedział mu Clint. Rozmawiali wtedy o Nataszy, o ich rozwodzie i o jego przyczynach i Clint powiedział – czy raczej wyrzucił z siebie, wypluł tak prędko, jakby się tego brzydził – że on się nigdy nie wyleczył. Że nie miał wiele do dania po tym, jak Bucky go nie chciał. Czy to dlatego, zastanawia się Steve, Clint wbrew wszelkim rozkazom ruszył za nimi do Berlina? Bo nawet, jeśli wciąż nie mógł przebywać w towarzystwie ich obu, to nadal nie mógł znieść, by się Bucky’emu coś stało? Steve chce spytać, naprawdę chce spytać Bucky’ego o to, czy on wie, co Clint czuł do niego a może i wciąż czuje, ale się nie odzywa. Ten sekret, o ile to właśnie nim jest, nie należy do niego.

Zanim zdąży podjąć decyzję, Tony wchodzi do salonu. Na rękach trzyma śpiące dziecko, a za nim wjeżdża wyraźnie podekscytowany Dummy, dzierżący paczkę pieluch i butelkę z mlekiem. Steve bezmyślnie wpatruje się w smoczek, kiedy Tony bezpardonowo wkłada mu dziecko w objęcia, a sam z westchnieniem siada na oparciu fotela Bucky’ego – skąd ten ostatni natychmiast pociąga go na swoje kolana. Steve wywraca oczami nad niebieskim becikiem. Bucky naprawdę mógłby sobie darować te pokazy wiecznej zaborczości, przecież Tony już dawno temu zdecydował, że nawet gdyby Steve chciał, to on wcale nie zamierza mu się dać zabrać.

- Mam dwie wiadomości – oznajmia Tony, opierając się wygodniej o ciało Bucky’ego i patrząc na Steve’a. - Najpierw…

- Najpierw dobra – prosi Steve, bo desperacko potrzebuje teraz usłyszeć dobre wieści. Tony kręci głową.

- Kto powiedział, że któraś z tych wiadomości jest dobra, Stevie?

- Chryste. Po prostu zacznij od pierwszej.

- To nie jest dziecko Clinta – mówi Tony i Bucky parska śmiechem w jego kark.

- Istotnie dobra wiadomość – odpowiada stłumionym głosem. - Przynajmniej dzieciak nie będzie miał ojca idioty.

- James bardzo źle znosi to, że Clint dał się postrzelić, żeby nas stamtąd wyciągnąć, kiedy znalazł nas w Niemczech – wyjawia Tony bez litości dla oburzonych protestów Bucky’ego i Steve uśmiecha się mimowolnie, ale uśmiech ten szybko znika.

- A druga wiadomość?

- Druga wiadomość jest taka, że nie mam pojęcia, kto jest jego ojcem. Może być to ktokolwiek, ale na pewno nie jest to nikt z drużyny. Test DNA nie wykazuje pokrewieństwa z nikim, kogo mamy w bazie. Dla pewności sprawdziłem nawet własnego męża, więc uwierz mi na słowo, kapitanie, że potraktowałem tę sprawę całkiem poważnie – kończy spokojnie Tony, a oni dwaj patrzą na niego z niedowierzaniem. Bucky odsuwa go nawet trochę od siebie, żeby móc spojrzeć mu w oczy.

- Sprawdziłeś… mnie? - pyta bez zrozumienia. - Do diabła, Tony, ale po co? Jeśli myślisz, że mógłbym cię zdradzić…

- Jestem Tony Stark, oczywiście, że jeśli mogę założyć najgorsze, to właśnie tak zrobię – przyznaje z krzywym uśmieszkiem Tony, ale zaraz uspokajająco cmoka Bucky’ego w usta. - Ale nie sprawdziłem cię dlatego, że podejrzewam o niewierność, kochanie, to tylko…

- Sprawdzałeś, czy to nie jest wynik jakichś pochrzanionych eksperymentów Hydry przeprowadzanych na Zimowym Żołnierzu – zgaduje Bucky zachrypniętym głosem i Tony potwierdza krótko, a Steve czuje się jak ostatnia świnia – znowu – bo przez ułamek sekundy miał prawie nadzieję, że być może Tony nie ufa wcale Bucky’emu tak, jak mu się zwykle wydaje. Jakkolwiek drażniące i przykre, te myśli nie chcą nigdy odejść. Nie w pełni. Steve ukradkiem patrzy na nich obu, na przytulonego do Jamesa Tony’ego i zastanawia się, czy naprawdę jest aż tak żałosny, by wciąż mieć nadzieję na to, że któregoś dnia to z nim Tony by mógł tak siedzieć.

Jeśli Clint naprawdę pojechał do Berlina dlatego, że nie mógł znieść, by cokolwiek się stało Bucky’emu, to Steve nie powinien nigdy pozwolić mu odejść, bo niewątpliwie byli dla siebie stworzeni. Obaj tak samo popieprzeni i najwyraźniej wciąż wściekle zakochani w facetach, którzy ich wcale nie chcą. Wie, że będzie się z tego śmiał, kiedy już przestanie chcieć mu się płakać.

- Eksperymenty Hydry? - zapytał, by oderwać się od tych myśli. - O co chodzi?

- Pobranie DNA by stworzyć kolejne pokolenie superżołnierzy – odpowiada Bucky. Ma ściągniętą twarz i Tony łagodnie kołysze go w objęciach; teraz to on siedzi za jego plecami, opierając brodę o jego ramię, a palce Bucky’ego niemal kurczowo zaciskają się na ich splecionych dłoniach. - Ja… kiedy mnie przetrzymywali… - jego głos załamuje się na chwilę i Steve działa bez zastanowienia, bez durnej zazdrości i bez zadawnionej urazy, kiedy, ostrożnie układając na sofie śpiące dziecko, sięga po rękę Bucky’ego i ściska ją w geście współczucia. - Oni… zdarzało im się… kurwa! Pamiętam to jak przez mgłę – wyznaje, krzywiąc się i uciekając wzrokiem. - Kazali mi się stymulować, żeby pobrać nasienie… nigdy nie wiedziałem, co robią z tymi próbkami. Założyłem, że próbowali wyizolować serum z mojej krwi, ale… Jezu, Tony – szepce – kiedy na to wpadłeś?

- Chyba zawsze zakładałem taką możliwość. Pamiętasz? Jestem Tony Stark i zawsze zakładam najgorsze. Kiedy Steve przyprowadził cię do Wiezy po raz pierwszy, kazałem Jarvisowi monitorować wszelkie możliwe dane systemów biometrycznych na wypadek właśnie takiego scenariusza. Nie zdziwiłbym się, gdyby ci skurwiele eksperymentowali w ten sposób, zapładniając kobiety zdobytym podczas chorych sesji nasieniem. Coś jak jakieś popieprzone Hitlerjugend i nowa rasa panów. Tylko jeszcze bardziej dziwaczne.

Znów milczą. Steve ma wrażenie, że po tym dniu będzie potrzebował co najmniej tygodnia, by dojść choć trochę do siebie – i ma też całkowitą okropną i podejrzliwą świadomość tego, że ich problemy tak naprawdę dopiero się zaczynają. Bo jeśli dziecko naprawdę nie jest nikogo z nich, to co do licha robiło na jego progu?

- Więc mamy do czynienia z przypadkowym podrzuceniem? - pyta niedowierzająco. - Zwykły zbieg okoliczności, że ten chłopiec wylądował pod moimi drzwiami?

- Tego nie powiedziałem. - Tony skupia na sobie ich pytające spojrzenia i widzą, jak patrzy na dziecko z namysłem, marszcząc brwi w wyrazie miękkiej troski. - Nie wiem, kto jest ojcem tego małego, ale dobrze wiem, kto jest jego matką. Jeśli Jarvis się nie myli – a Jarvis się nigdy nie myli – to jest nią Natasza Romanov.

Jeśli to ma być żart, myśli Steve tępo, to wcale nie jest zabawny. Dziecko wybiera sobie ten właśnie moment, by się znowu rozpłakać, a telefon Steve’a zaczyna dzwonić. Kiedy widzi na wyświetlaczu imię Clinta, bez wahania odrzuca połączenie. Nie ma pojęcia, co – ani jak – miałby mu teraz powiedzieć.

- Rozstali się prawie siedem miesięcy temu – mówi cicho. - Dzieciak ma pół roku. Byli małżeństwem, kiedy… ja pierdolę! - przeklina i Tony śmieje się bez wesołości, kiedy wstaje i bierze na ręce płaczące dziecko.

- Język, kapitanie. - Nuci coś i tobołek w jego rękach uspokaja się, próbując go złapać za krawat. Czemu Tony wciąż ma na sobie krawat? Bucky nie zdążył go z niego zdjąć, odkąd wrócili? Czy Tony jest tak ekstrawagancki, że nawet w krawacie sypia? A może to taki ich zwyczaj, żeby Tony miał go na sobie, gdy oni…

Steve z jękiem, kilka razy, uderza czołem o blat drewnianej szafki. To istna defilada szalonych, dzikich i kretyńskich zupełnie myśli, kłębiących mu się pod czaszką.

- Nat tyle razy mówiła, że nie chce mieć dziecka. - To Bucky wypowiada w końcu na głos to, o czym wszyscy i tak myślą. - A w międzyczasie miała je z kimś innym. Ta dziewczyna! - Kręci głową z pewnym podziwem. - Nie miałem nawet pojęcia, że była w ciąży.

- Nikt nie miał. - Steve podnosi na niego zagubiony wzrok. - Ale jeśli to nie jest dziecko Clinta, to czyje?

- Na pewno nie moje – zastrzega Tony, bo odruchowo spoglądają na niego obaj, szukając odpowiedzi. - Cóż, mały – dodaje, zwracając się do chłopca. - Pozostaje nam poczekać, aż twoja mama wróci z Berlina. Coś czuję, że czeka tu ją i Clinta bardzo nieprzyjemna rozmowa.

Forward
Sign in to leave a review.