Aby wyleczyć rany, należy ich przestać dotykać

Marvel Cinematic Universe Marvel The Avengers (Marvel Movies) Marvel (Comics)
F/M
M/M
G
Aby wyleczyć rany, należy ich przestać dotykać
author
Summary
(Nigdy nie sądziłam, że to się kiedykolwiek wydarzy, a jednak to się dzieje! Dalszy ciąg Blizn przed Wami. Czytanie bez znajomości pierwszej części serii możliwe, acz nieco trudne, bo wchodzimy w ciąg dalszy mocno związany z poprzednią częścią, z masą odniesień do niej.)- Nat też wpadnie?- Nie – powiedział Clint i jakiś ostrożny ton zabrzmiał w jego głosie. - Tylko ja. Masz piwo?- Likier czekoladowy.- Ja pierdolę, Rogers, co ty robisz ze swoim życiem?- Niech mnie diabli, jeśli wiem. Za ile będziesz?- Jak kupię browar. Zamawiaj tę kaczkę, kapitanie.
All Chapters Forward

Chapter 5

Steve nawet nie pamięta, jak wniósł dziecko do swojego mieszkania.

Najpierw zamarł w progu, wpatrując się w niezwykłe znalezisko, a potem rzucił się po schodach w dół, doskonale świadomy faktu, że dziecko nie wzięło się na tym progu znikąd, bo ktoś musiał je tam wcześniej umieścić, więc jeśli zdoła złapać tego kogoś… udało mu się zbiec na drugie piętro, kiedy zatrzymał się gwałtownie w pół kroku. Bez sensu. Ktokolwiek to był, mógł pojechać windą. I w ogóle nie musiał jechać na dół, mógł zmylić ewentualny pościg i udać się na górę. Steve zamarł, rozdarty między chęcią dalszej pogoni – choć nie wiedział nawet, kogo właściwie gonił – i uporczywą myślą, że na progu jego mieszkania leży małe, bezbronne dziecko, które zapewne jest przestraszone i bardzo się w tej chwili boi, a on, zamiast zająć się nim jak odpowiedzialny dorosły, gania bez sensu po piętrach. Rozejrzał się po raz ostatni, wychylił z okna, żeby spojrzeć na ulicę, ale w tłumie przemieszczających się dołem ludzi nikt nie wyróżniał się jakoś specjalnie, bo w tych dziwnych czasach każdy chciał wyróżnić się aż za bardzo, w efekcie czego stawał się niemal dokładnie taki, jak inni.

Wrócił zatem na górę, przeskakując po dwa stopnie. Dziecko nadal leżało w progu, gapiąc się na niego wielkimi, zdziwionymi oczami. Podniósł je ostrożnie, czując się co najmniej surrealistycznie, kiedy kładł potem na łóżku w sypialni Clinta milczący, niebieski becik. Naprędce ułożył dookoła niego kilka poduszek – Morgan, kiedy była mała, kilka razy prawie przyprawiła wszystkich o zawał, kiedy w najmniej spodziewanych momentach znienacka znajdowała się na podłodze – i zaczął przeszukiwać zawiniątko. Według wszelkich filmów, które czasem oglądał na HBO, przy tak porzuconym dziecku powinna znajdować się jakaś karteczka, chociażby „cześć, jestem Sean i mam alergię na orzechy, lubię oglądać Świnkę Peppę, a ty jesteś moim ojcem”, czy coś takiego – ale nie znalazł żadnej kartki.

Bezimienne dziecko wybrało sobie ten moment, żeby zacząć rozpaczliwie płakać i Steve zupełnie stracił głowę, robiąc krok w stronę telefonu. Już prawie nacisnął numer Tony’ego – bo odkąd obudził się w tym dziwnym, nieznanym mu wcześniej świecie, zawsze gdy miał z tym światem kłopot, dzwonił do Tony’ego – ale zatrzymał się przed nawiązaniem połączenia. Mieli kilka fatalnych dni, Tony i Bucky, no i była też Morgan, która dopiero co odzyskała ich obu. Nie miał prawa ich teraz niepokoić, więc po namyśle wybrał drugi numer, pod który w sytuacjach awaryjnych dzwonili wszyscy i z bijącym głośno sercem czekał, aż Pepper odbierze, mając przy tym nadzieję, że jeszcze tym razem nie pośle go do diabła. Ile by jej Tony nie płacił, na pewno było to za mało, skoro od dawna poza pracą dla niego, posiadaniem własnej rodziny i dwóch córek, musiała też okazjonalnie i na pół etatu zajmować się całym zespołem, gdy wymagał jej niezastąpionej pomocy.

Steve sam mógłby się rozpłakać, kiedy dziecko w tle płacze coraz głośniej. Pepper, dzięki Bogu, odbiera już po drugim sygnale.

- Cześć, Steve – wita się i na chwilę milknie, niewątpliwie słuchając płaczu dziecka. - Jak mogę ci pomóc? - pyta od razu rozsądnie, słusznie zakładając, że nie dzwoniłby do niej, gdyby pytanie brzmiało „czy”. Sytuacja zdecydowanie zasługiwała na „jak”.

- Pepper, kod czerwony! - rzuca rozpaczliwie do słuchawki i Pepper wzdycha.

- Domyślam się po tym hałasie. Czy słyszę płacz dziecka? Bo albo to, albo masz tam wyjątkowo głośnego kota.

Steve jest przekonany, że wolałby mieć kota.

- Jak szybko możesz przyjechać? - pyta zamiast tego i mocniej ściska telefon. - Błagam, Pepper, nie wiem, do kogo zadzwonić, powinienem do opieki społecznej, ale nie mam pojęcia, bo jeśli… - urywa, nie wiedząc, jak ubrać w słowa to, o czym pomyślał na samym początku: że jeśli to dziecko Clinta i ktoś mu je podrzucił, to oddając je służbom, może uniemożliwić mu w ten sposób staranie się o opiekę. No i do tego wywołać globalny skandal, bo jeśli wyda się, że członkowie Avengers porzucają własne dzieci…

- Będę za dwadzieścia minut, muszę odwieźć dziewczynki do Happy’ego. Czy mam coś kupić po drodze? - Jej spokojny głos naprawdę pomaga Steve’owi się skupić i kolejny raz w życiu myśli, że nie ma pojęcia, co zrobiłby Tony i jego przyjaciele bez obecności Pepper przy boku.

- Pampersy. Jakieś… jedzenie dla dzieci, mleko w proszku, słoiczki…

- Na jaki rozmiar pampersy? Steve, w jakim wieku jest to dziecko?

Steve nie ma pojęcia. Jest raczej małe. Nie tak małe, jak Becca, siostra Bucky’ego, kiedy się urodziła, ale mniejsze niż Morgan, kiedy Tony ją adoptował.

- Czyli: nie więcej, niż pół roku – podsumowuje Pepper i Steve bezradnie wzrusza ramionami. Nagle uświadamia sobie, że dziecko przestało płakać i rzuca się w kierunku sypialni, spoglądając z paniką na łóżko. Na szczęście wciąż tam jest, całe i zdrowe. Chyba po prostu zasnęło, zmęczone płaczem i Steve czuje się jak ostatni drań, kiedy widzi ślady łez na małej buzi.

- Będę niedługo – obiecuje Pepper, zanim się rozłączy. - Głęboki wdech, Steve. Nie wiem, w co wpakowałeś się tym razem, ale pamiętaj, że panika jeszcze nigdy nikomu nie pomogła.

- Powiedz to panice – Steve krzywi się, kiedy dzieciak znowu zaczyna płakać – bo chyba o tym nie wie.

Pepper, zgodnie z obietnicą, zjawia się dokładnie dwadzieścia osiem minut później. Steve wie, ile czasu minęło, bo co chwilę spoglądał na zegar.
Kiedy przyjeżdża, zdejmuje płaszcz i zgodnie z jego wskazówkami idzie prosto do sypialni Clinta. Na chwilę zatrzymuje się w progu, oceniając sytuację jednym spojrzeniem.

- Zmieniłeś pieluchę – zauważa, widząc owinięty wokół bioder dziecka czysty podkoszulek. - Albo coś w tym stylu. Brawo. Wielorazowe pieluszki są teraz w modzie. Ekologiczne.

- To koszulka Clinta. - Steve trzyma w jednej ręce zabraną od niej torbę z zakupami, a w drugiej brudnego pampersa. - Nie jestem pewien, czy będzie chciał ją jeszcze potem nosić. Nawet, jeśli wypiorę.

- Pewnie nie. Chyba, że mu o tym nie powiesz. Ostatecznie to mniejszy kaliber, niż nie powiedzieć nikomu, że ma się dziecko. Myślisz, że to jego?

- A czyje? - Steve wzrusza ramionami. - Jasne, jest możliwe, że to jakaś okropna pomyłka i ten biedny mały – bo to chłopiec, nawiasem mówiąc – trafił tu przez przypadek, pomylono mieszkania czy nawet kamienice, ale… jakie są na to szanse, Pep?

- Znikome, choć nadal większe, niż myślisz. - Pepper bierze dziecko na ręce, kołysząc je delikatnie i uśmiecha się, kiedy mały spogląda na nią zaspanymi oczami. - Cześć, maluchu. Szkoda, że nie umiesz mówić, co? Opowiedziałbyś nam, jak tu trafiłeś. Czemu nie chcesz powiadomić policji, Steve?

- Bo co, jeśli to naprawdę dzieciak Clinta? - Steve marszczy brwi. - Nie mówił, że ma dziecko, fakt, ale jeśli o tym nie wie…

- To jeszcze gorzej, gdy prasa to podłapie. - Pepper myśli już jak doświadczony marketingowiec, odsuwając uczucia na drugi plan. - Ma sens. Trzeba koniecznie zrobić testy DNA. Nie tylko na pokrewieństwo z Clintem. Wybacz, Steve, ale nie wykluczam możliwości, że to może być twój syn.

- Co? - Steve jest w szoku, że w ogóle może przypuszczać… i nagle milknie, przełykając ślinę.

Oczy jego i Pepper spotykają się, i Pepper kiwa głową, zaciskając usta.

- Nie jestem dumna z kilku rzeczy, które zrobiłam po rozstaniu z Tonym – mówi rzeczowo. - I śmiem twierdzić, że także dla ciebie to nie był najlepszy okres. Ale jeśli chcesz mi powiedzieć, że po tym, jak zerwaliście, nie miałeś żadnej jednorazowej przygody, która mogłaby się skończyć w ten sposób…

Steve jest zażenowany, kiedy uświadamia sobie, że nie może jej o tym zapewnić. I jemu zdarzyło się zrobić parę rzeczy, z których bynajmniej nie był na następny dzień zadowolony, kiedy Tony go zostawił. Ale nigdy nie sądził… patrzy na dziecko, czując ból w sercu. Jeśli to jego syn, to nigdy nie wybaczy sobie, że nie było go przy nim, kiedy się urodził. Kim jest jego matka? Jak mogła go tak porzucić? Czym ten mały naraził się temu na górze, skoro zdecydował się dać mu takich rodziców?

- Będę… - mówi Steve nieswoim głosem i rzuca się w kierunku łazienki. - Przepraszam, potrzebuję…

Nie wie, ile mija czasu, nim skończy wymiotować.
Stres z kilku ostatnich dni, szok z dzisiejszego wieczoru – kiedy Pepper puka do drzwi łazienki, Steve wciąż siedzi na ziemi, z głową schowaną w ramionach.

- Przepraszam… - zaczyna, ale Pepper kręci głową, ucinając jego przeprosiny w zarodku.

- Chodź, zaparzyłam herbatę ziołową. Kupiłam koperek ze względu na dziecko, ale pomyślałam, że nam też się teraz przyda. Co prawda nie mamy kolek, ale…

- Mama Bucky’ego parzyła takie dla Bekki, jak była mała – przypomina sobie Steve, uśmiechając się przelotnie. - Pamiętam, jak Rebecca się darła, kiedy się urodziła. Bucky był z niej taki dumny, a ja po cichu sądziłem, że wygląda jak pomidor. Raz nawet mu o tym powiedziałem. Nie odzywał się do mnie przez tydzień.

- Kiedy urodziłam Ann i pokazali mi ją po raz pierwszy, miałam podobne odczucia. Natomiast Happy i Tony zakochali się w niej od razu. Tony do dzisiaj twierdzi, że wszystko, co w niej najlepsze, ma po nim.

- I Happy się o to nie złości? - Steve porusza się niepewnie pod jej przenikliwym spojrzeniem. - Wybacz, to nie moja sprawa. Po prostu dziwi mnie, że… no wiesz.

- Że nie jest zazdrosny o to, co łączyło mnie z Tonym? - Pepper mruży oczy. - Steve, bądź poważny, nasz romantyczny związek to prawie jak historia antyczna.

- Czyli: trochę przed moim urodzeniem? - żartuje Steve i Pepper wywraca oczami, ale uśmiecha się lekko. - Masz rację, to nic takiego. Ja chyba jestem czasem… za bardzo staroświecki, nie wiem. Albo za bardzo zazdrosny – przyznaje z zakłopotaniem. - Z czego się śmiejesz?

- Bo nie masz pojęcia, jaka kiedyś byłam zazdrosna o ciebie! - Pepper poprawia śpiącemu dziecku kocyk i z powrotem siada przy stole, rzucając w Steve’a słonym paluszkiem. - Wiedziałam od zawsze, że Tony szalał na twoim punkcie, więc kiedy się pojawiłeś, miałam dużo do przepracowania sama ze sobą. I chyba nie udało mi się do końca, bo Tony w końcu nie wytrzymał. Ograniczałam go i chciałam tylko dla siebie. Może i masz rację? Mam szczęście, że Happy kocha Tony’ego równie mocno, jak ja. O ile nie bardziej. Steve, odnośnie Tony’ego – rozumiem i pochwalam, czemu postanowiłeś dać im dziś jeszcze wolne, należy im się czas tylko we trójkę, ale sam przyznasz, że wszystko pójdzie sprawniej, jeśli poprosisz go o pomoc? Publiczne badania DNA w jakimkolwiek laboratorium… to za duże ryzyko, zwłaszcza jeśli mówimy o twoim DNA.

- Naprawdę nie myślałem wcześniej o tym, ze to może być mój syn – przyznaje Steve, bezradnie wpatrując się w śpiącego chłopca. - Ale masz rację, to zmienia wszystko. Jutro rano zadzwonię do Tony’ego.

- Powinieneś zrobić to jeszcze dzisiaj. Cały czas zastanawiam się, czy nie byłoby lepiej zgłosić to na policję. Przecież jeśli okaże się, że dzieciak znalazł się tu przypadkiem, mogą oskarżyć cię o porwanie.

- Oszalałaś?

- Nie, znam realia dziennikarskiej pogoni za sensacją. Zanim się zorientujesz zrobią z ciebie hochsztaplera, pedofila, albo oskarżą o handel dziećmi. Poznałam prasę od najgorszej strony, kapitanie Rogers i bardzo jej nie lubię. Zresztą sam powinieneś mieć z tym jakieś doświadczenia.

- Mam, Jezu. - Steve krzywi się, przypominając sobie wszystkie momenty, w których miał wątpliwy zaszczyt gościć na okładkach brukowców. - W porządku. Rozumiem twoje obiekcje. Ale nadal zostaję przy swoim zdaniu. Póki nie wiemy, czyj to dzieciak, nie będę ryzykował.

- To chociaż porozmawiaj z Clintem – radzi Pepper i Steve pochmurnieje, myśląc o Nataszy, która siedzi teraz przy łóżku Clinta i odbiera jego telefon. A jeśli istotnie do siebie wrócili? Albo chcą to zrobić? Wiadomość o dziecku Clinta z inną kobietą może nie wpłynąć na ich relację najlepiej. Jednocześnie, ma już naprawdę dość sprzątania bałaganu innych ludzi. Seks z Clintem jest świetny, a sam Clint całkiem zabawny, miły i przystojny, ale nie wyobraża sobie, że mieliby wychowywać razem dziecko.

- Taaak, to może nie być takie proste – mówi i wzrusza ramionami, kiedy Pepper patrzy na niego pytająco. - Głośno myślę. Nie przejmuj się. Powiedz mi lepiej, jak się przygotowuje to mleko? I te słoiczki… - Steve patrzy krytycznie etykiety, czytając listę składników i mrucząc coś pod nosem. - Czy nie byłoby lepiej, gdybym kupił dobrą włoszczyznę i sam coś przygotował? A jeśli mały ma jakieś alergie? O Boże, a co, jeśli mu przypadkiem zaszkodzę?

- Małymi kroczkami, Steve. - Pepper potrząsa głową. - Kiedy skontaktujesz się z Tonym, przy okazji wykonywania testu DNA poproś go o badania pod kątem ewentualnych alergii. Zadzwoń do niego. Ja posiedzę przy małym. To bardzo grzeczne dziecko.

- Tak – mówi Steve – zgadzam się z tobą. Kiedy śpi, jest najgrzeczniejszym dzieckiem na świecie.

Forward
Sign in to leave a review.