Aby wyleczyć rany, należy ich przestać dotykać

Marvel Cinematic Universe Marvel The Avengers (Marvel Movies) Marvel (Comics)
F/M
M/M
G
Aby wyleczyć rany, należy ich przestać dotykać
author
Summary
(Nigdy nie sądziłam, że to się kiedykolwiek wydarzy, a jednak to się dzieje! Dalszy ciąg Blizn przed Wami. Czytanie bez znajomości pierwszej części serii możliwe, acz nieco trudne, bo wchodzimy w ciąg dalszy mocno związany z poprzednią częścią, z masą odniesień do niej.)- Nat też wpadnie?- Nie – powiedział Clint i jakiś ostrożny ton zabrzmiał w jego głosie. - Tylko ja. Masz piwo?- Likier czekoladowy.- Ja pierdolę, Rogers, co ty robisz ze swoim życiem?- Niech mnie diabli, jeśli wiem. Za ile będziesz?- Jak kupię browar. Zamawiaj tę kaczkę, kapitanie.
All Chapters Forward

Chapter 3

Razem z Clintem do mieszkania wprowadziła się pokaźna ilość książek. Steve nie był zaskoczony tym, że przeważnie to były kryminały – dopiero nazwisko autora większości z nich sprawiło, że spojrzał na Clinta z namysłem.
Bo imię Jamie Buchanan biło po oczach.
- Hm – mruknął niezobowiązująco, sięgając po jedną z książek. Clint spojrzał na niego znad kolejnego rozpakowywanego pudła i wzrok mu się wyostrzył.
- Co „hm”? Książki, Cap, i to papierowe, założę się, że w twoich czasach też już takie były.
- Czy ja coś mówię, Barton? Po prostu… interesujące.
Przez chwilę patrzyli na siebie nad wyczytanym tomem w zielonej okładce. Clint pierwszy odwrócił wzrok.
- Pisze niezłe książki.
- I to wszystko?
Steve usiadł na łóżku. Clint kupił sobie nowy materac, ale łóżko nadal było tym samym, które należało kiedyś do Bucky’ego i była w tym jakaś przewrotność. Clint czytał książki Bucky’ego, mieszkał w jego starym pokoju – to wydawało się niedorzeczne, by wciąż coś do niego czuł, nie przez te wszystkie lata, ale kiedy już o tym pomyślał, Steve nie mógł tej myśli się pozbyć.
- A co więcej? - Clint skończył układać rzeczy na półce i stanął pod ścianą, opierając się o nią plecami. Ręce miał wsunięte w kieszenie, głowę spuszczoną w dół i jakiś rys rezygnacji był w jego zgarbionych ramionach. - O co ty naprawdę pytasz, Rogers? Czy nadal się w nim kocham?
- To ty mi stale wmawiasz, że wciąż jestem zakochany w Tonym – mruknął Steve z nutą czarnego humoru. - To się chyba fachowo nazywa projekcją?
- Mało śmieszne, Cap, w chuj mało śmieszne.
- Prawda? Zwykle, jak coś ciebie osobiście dotyczy, to nagle się takim staje. - Steve wzruszył ramionami. - Właściwie nigdy o tym nie rozmawialiśmy. Powiedziałeś mi tylko, że byłeś nim zainteresowany, ale po tym niewypale z randką…
- Ja pierdolę, człowieku – sapnął Clint. - Dasz wiarę? Tyle lat minęło, a to wciąż kopie tak samo. Słyszę o tym i skręcam się z zażenowania. Randka! Buck musiał mieć ze mnie niezły ubaw.
- Nie pieprz bzdur. Bucky przede wszystkim miał pretensje do siebie.
- Ta, może. To mi nie przeszkadza zwijać się w upokorzeniu za każdym razem, jak sobie to przypomnę. Paradne. Ja kupuję białe wino, a facet myśli tylko o tym, jak dobrać się do spodni Tony’ego Starka. Och, pierdolę to, kurwa. - Clint zatchnął się na widok jego zmienionej twarzy. - Zapomnij, że to powiedziałem. Jak wpadnę w nurt litowania się nad sobą, zapominam, że dla ciebie to też nie mogło być łatwe.
Nie było. Wróciło tamto upokorzenie; odrzucenie, kiedy Tony go nie chciał, poczucie bycia zdradzonym, kiedy przypadkowo usłyszał, że on i Bucky… Steve milczał chwilę, wpatrzony we własne dłonie. Drgnął, kiedy materac koło niego ugiął się i Clint usiadł obok, niemal trącając go ramieniem.
- To… nie, nie było łatwe – przyznał Steve, nie podnosząc wzroku. - Najgorsze? Chyba świadomość, jak już się wszystko wydało, że miałem to pod samym nosem.
- I dlatego to jest kurwa niewiarygodne, że ty go nigdy za to nie kopnąłeś w jaja.
- A powinienem? - Steve spojrzał na niego z wahaniem. - To nie tak, że były między nami jakieś obietnice. Przeciwnie, Tony od początku trzymał mnie raczej na dystans.
- Nie mówię o Tonym! Mam na myśli tego drania Barnesa. Podobno był twoim przyjacielem.
- Był. Jest. - Steve skrzywił się, kiedy poczucie zdrady uderzyło go z całej siły w żołądek. - Jezu, to nigdy nie stanie się łatwiejsze.
- Raczej nie, wątpię. Nie zrozum mnie źle, Cap, Stark odwalił niezłe gówno z tym nie mówieniem ci prawdy, ale to, jak zachował się Bucky…
- Wiem przecież! Jezu, przestań o tym mówić.
- Sam zacząłeś mówić o Buckym.
- Bo nawet nie mówisz już o nim James, tylko stał się dla ciebie Buckym – powiedział Steve wprost i Clint umknął wzrokiem. - Dlatego myślę, że sieknęło cię to bardziej, niż kiedykolwiek mówiłeś.
- A o czym tu gadać? Spotkałem kolesia, zabujałem się i nie wyszło. On wolał innego, ja ożeniłem się z fajną babką – i koncertowo to małżeństwo spieprzyłem, ale to już inna historia – a teraz ty wypruwasz mi flaki na tę wiwisekcję i w chuj mało mi się to podoba. Jeżeli sugerujesz, że Nat była dla mnie jakąś nagrodą pocieszenia…
- A była? - wypalił Steve i Clint znieruchomiał. Kiedy na niego spojrzał, jego oczy były bardzo zimne i bardzo niebieskie.
- Powiedz jeszcze raz coś takiego – powiedział groźnie - a będę miał w dupie to, że jesteś naszym dobrem narodowym i przypierdolę ci tak mocno, że się, kurwa, ockniesz na Syberii. Jasne?
- Jasne – zgodził się Steve; ale ziarno podejrzliwości zostało już zasiane i teraz kiełkowało tuż pod jego skórą.

Dopiero, kiedy zaczął obserwować go wyraźniej, zobaczył ile wcześniej umknęło mu rzeczy.
Clint nigdy nie zjawiał się, kiedy Tony i Bucky wyprawiali jakąś imprezę; i nigdy nie szukał dla siebie wymówek, ani się nie usprawiedliwiał, mówił po prostu, że go nie będzie i tyle. Zabawną rzeczą było to, że nawet kiedy był jeszcze z Nataszą, zawsze to ona bywała u Starków sama, albo nie było ani jej ani Clinta wcale.
Steve nie mógł zdecydować, czy to, że był w stanie ruszyć z ich związkiem dalej, czyni go lepszym człowiekiem? Czy był może naiwny?
- Jesteś po prostu zawszonym hipokrytą – wytknął mu któregoś wieczoru Clint, kiedy wypili za dużo i powiedzieli sobie zbyt wiele. - Górnolotne pieprzenie o sile wybaczenia i przyjaźni, a tak naprawdę cały czas masz nadzieję, że uda ci się zaciągnąć Starka do łóżka.
- I po co to robisz? - Steve przez chwilę naprawdę bał się, że mu przyłoży. - Wyżywasz się na mnie? No po co?
- Bo akurat ty powinieneś być w stanie to zrozumieć, do cholery! I twoja świętojebliwa postawa sprawia tylko, że chcę ci napluć do gęby! - Clint wstał, zgarniając ze stołu paczkę fajek i wódkę. - I rzygać mi się chcę, jak tak na ciebie patrzę, Cap, więc sorry, ale będę w swoim pokoju.
- To nawet nie jest twój pokój.
- Spierdalaj.

Następnego dnia Steve obudził się obolały i skacowany; nawet nie dotarł do łóżka, tylko padł obok niego i teraz przez moment, kiedy nadal w jego organizmie serum walczyło z alkoholem, czuł że zaraz wyrzyga sobie żołądek. Usiadł z trudem, chowając pulsującą głowę w dłoniach, przyciskając palce do rozpalonych policzków.
- Kurwa – warknął pod nosem – kurwa, kurwa i szlag.
Clinta nie było, pokój stał pusty. Steve zdążył się wystraszyć, nawet trochę ucieszyć, a potem znowu zmartwić – kiedy drzwi od mieszkania otworzyły się i łucznik stanął w progu, dzierżąc w rękach wielką papierową torbę ze świeżym pieczywem i kawą. Nie wydawał się mieć najlepszego humoru, ale przynajmniej nie chciał mu już przyłożyć i Steve przyjął od niego kawę, chociaż nadal jakaś część jego dotkniętej do bólu istoty miała chęć wylać mu ją na gębę. Patrzył w milczeniu, jak Clint szykuje śniadanie, nie zamierzając ułatwiać mu tej rozmowy nawet na jotę.
- Dobra – powiedział Clint w pewnym momencie, nie odwracając się. - Przegiąłem. Ostro. Przepraszam. Masz pełne prawo wywalić mnie z mieszkania. Zrozumiem to, naprawdę. Ale jeśli jest coś, co mogę zrobić, żeby ci to wynagrodzić…
- Powiedz mi prawdę. - Steve wstał, bezszelestnie podchodząc i stając za jego plecami. Clint pochylił głowę, kiedy poczuł jego dłonie na swoich biodrach. - Nadal ci na nim zależy?
- Może nigdy nie przestało i nie będziemy o tym więcej rozmawiać. - Clint odwrócił się w tym uścisku, dotykając kciukiem jego rozchylonych ust i pełnej, dolnej wargi. W jego oczach było wyraźne pytanie. - Cholera, człowieku, twoje usta zawsze były grzechem. Nawet, jak mnie wkurzasz, to sprawiają, że mam ochotę robić ci niecenzuralne rzeczy.
- To czemu się powstrzymujesz? - Steve naparł na niego mocniej, czując pod palcami ciepło nagiej skóry, kiedy wsuwał ręce pod jego pasek. - Założę się, że nie jesteś w stanie dać mi niczego, z czym nie mógłbym sobie poradzić.
Oczy Clinta błysnęły – jego wargi tylko musnęły jego usta i jeszcze wahał się, zanim go pocałował.
- Bez zobowiązań? - zapytał krótko i Steve uśmiechnął się ironicznie.
- Jeśli naprawdę myślisz, że po czymś takim mógłbym chcieć od ciebie więcej, to pozostaje mi mieć nadzieję, że to, co masz w spodniach jest choć w połowie tak wielkie, jak twoje ego.
- Przekonajmy się – zaproponował Clint, odpychając go od siebie. - Twoja sypialnia czy moja?

Ostatecznie do łóżka nawet nie trafili i przez następne dni uprawiali seks przy każdej ścianie, szafce czy stole; Clint miał perwersyjną, nieograniczoną fantazję i Steve, kiedy już wyzbył się swoich zahamowań, niewiele mu ustępował. Obaj byli w tym egoistyczni i niecierpliwi, i całkiem dobrze potrafili zadbać o siebie sami. Było coś uwalniającego, gdy mógł pieprzyć Clinta, nie dbając zupełnie o jego potrzeby, goniąc tylko za własną przyjemnością. Nie bał się, że go skrzywdzi, bo Clint całkiem wyraźnie kazał mu spadać, kiedy mu się coś nie podobało i nie musiał martwić się tym, że było mu dobrze, bo właściwie go to nie interesowało. To, co robili razem – to, co z nim robił – było najbardziej niedorzeczną, najbardziej samolubną rzeczą, na jaką kiedykolwiek sobie pozwolił.

I Steve uwielbiał każdą sekundę tego.

Clint był po seksie bardziej skłonny do zwierzeń i otwarty niż zwykle. Często znikał u siebie od razu kiedy skończyli, albo naciągał po prostu spodnie i zostawiał go, jak tylko się od siebie oderwali, ale czasem zdarzało się, że zostawał.
Przeważnie był wtedy zbyt zmęczony na to, żeby się ruszyć.

- A niech cię, Cap – wymruczał kiedyś, z jękiem przekręcając się na drugą stronę. - Stark nie wiedział co traci, że ci pozwolił odejść.
To było bezmyślne i powiedziane bez zastanowienia, w błogości i seksie. Odpowiedź Steve’a też taka była, bo gdyby umiał skorzystać w tym momencie choć z kilku szarych komórek, raczej by tego nie kontynuował. Przecież nie chcieli wiedzieć o sobie nic więcej.
- Powiedziałbym, że mi pochlebiasz, Barton, ale zaraz mi powiesz, że moja skromność jest na pokaz i tak nie istnieje – zaśmiał się, podkładając ręce pod głowę i układając się w miarę wygodnie na dywanie. - Cóż, dzięki?
- Żadnych miłych słów i odwzajemnienia komplementu? Ranisz mnie, kapitanie.
- Jakbyś nie wiedział, że jesteś dobry w łóżku. Zaryzykuję stwierdzenie, że z jakiegokolwiek powodu związki ci nie wychodzą, seks nie ma z tym nic wspólnego.
- Biorę to. - Clint jakoś nie uciekał tym razem, może za bardzo rozleniwiony. Kiedy na niego spojrzał, nawet się uśmiechnął. Był niezłym widokiem dla oczu, nawet rozwalony na podłodze i totalnie wyczerpany, i Steve prawie go pocałował. Powstrzymał się w ostatniej chwili – nie całowali się poza seksem i tak naprawdę nie było powodu, żeby robił to teraz. - Ale nie powiesz, że Barnes też coś traci, bo tak idealizujesz Starka, że w głębi ducha wierzysz, że jest świetnym kochankiem. No, akurat tu jestem w stanie się zgodzić. W końcu biorąc pod uwagę ile osób zaliczył, jakąś wprawę mieć musi.

I to jednak bolało. Nieprzyjemny rodzaj kłującego dyskomfortu za każdym razem, kiedy myślał o nich razem. Steve z całej siły uderzył pięścią w dywan.

- Oddałbym wszystko, żeby się w nim nie zakochać – powiedział gwałtownie – i to było na tyle, po wszystkim, bo słowa już padły i nijak nie mógł ich cofnąć. Leżał na dywanie, wbijał wzrok w sufit i czuł się jak ostatni idiota, bo to miał być tylko seks i on to właśnie marnował, robiąc z siebie sentymentalnego głupca, który-
- Chyba nigdy się z niego nie wyleczyłem. - Clint odezwał się i Steve prawie podskoczył, bo w swojej bańce upokorzenia niemal zapomniał o tym, że on tam w ogóle jest. - Nie do końca. Nawet, kiedy byłem z Nat… nie zrozum mnie źle, człowieku, bo to kapitalna dziewczyna i kocham ją na zabój, ale… bo ja wiem? Były dni, kiedy myślałem, że wszedłem w związek z nią właśnie dlatego, że nigdy nie chciała ode mnie nic więcej. Bo ja jej nie miałem wiele do dania.
- Sparzyłeś się – powiedział Steve cicho. - To zostaje.
- Dobra analogia z tym oparzeniem, nie? - Clint roześmiał się krótko. - Nawet, jak się goi, to zostaje takie dziwne uczucie w tym miejscu, niby skóra jest grubsza i niby mniej wrażliwa, a i tak jak dotkniesz, to czujesz taką tkliwość.
- I pamiętasz. - Steve zamknął oczy, przypominając sobie wszystko ze szczegółami. Lęk, który czuł, kiedy Tony i Bucky zniknęli pod gruzami, ulgę, kiedy ich wydostali. Niepewność, z jaką szedł do szpitala, radość, kiedy Tony mu nie odmówił – strach i bezradność, kiedy go od siebie odsuwał, wstyd i złość, kiedy obudził się po walce i zobaczył, że ci dwaj się całują. - Nigdy nie zapominasz. Jezu, czy to kiedykolwiek będzie łatwiejsze?
- Mnie pytasz. Ja nawet nie mogę do nich chodzić. Spróbowałem kilka razy i czułem się jak ostatni dupek, bo zamiast się cieszyć ich szczęściem, to ja im życzyłem jak najgorzej. Karma wraca. W końcu to moje małżeństwo się rozwaliło.
- Myślisz, że to naprawdę koniec?
- Mówiłem ci, ja nie mam wiele do dania. I może Nat to wyczuwała, nie mam pojęcia. Wiesz co? Myślę, że spiknęła się z Loganem.
- Co? - Steve aż usiadł, spoglądając na niego uważnie. - I mówisz o tym tak normalnie? W ogóle ci to nie przeszkadza?
- No właśnie nie. Szczerze to mam wrażenie, że jakby ona się dowiedziała, że się ze sobą pieprzymy, też by nie miała nic przeciwko.
- Wolałbym, żebyś zachował to dla siebie – powiedział Steve. Spojrzał na Clinta przepraszająco – bo to nie brzmiało zbyt miło, a on był w gruncie rzeczy miłym gościem – ale Clint nie wyglądał na urażonego, kiedy wstawał i wciągał na siebie spodnie.
- Twoja tajemnica jest u mnie bezpieczna, Cap. Zresztą, kto by mi na świecie uwierzył, że bezczeszczę to amerykańskie dobro narodowe?
- Ssij mi, Barton.
- Znowu? Nie, żebym miał coś przeciwko, ale daj mi sekundę, Rogers, bo do najmniejszych to ty nie należysz, a ja to przed chwilą robiłem.

Było kwestią czasu, nim Morgan dopomni się o ulubionego wujka i nawet, jeśli Tony i Bucky czuli się kiedykolwiek niezręcznie, prosząc go o opiekę nad nią, to i tak nigdy nie potrafili odmówić jej niczego, więc mała była mistrzynią w dostawaniu tego, czego chciała.
- Jadę zająć się Morgan przez weekend – powiedział więc Steve któregoś popołudnia i Clint spojrzał tylko na niego z politowaniem, po czym wzruszył ramionami. - Jak masz coś do powiedzenia to mów, proszę bardzo.
- Ależ nic, stary, to w końcu tylko twoje serce. Rozumiem, że mam chatę dla siebie?
- Postaraj się nie zdemolować mieszkania, kiedy mnie nie będzie, dobrze? - Steve nie chciał pytać, czy Clint zamierza kogoś zaprosić, bo to nie była jego sprawa, ale… - Czy będę musiał zamówić na poniedziałek ekipę odkażającą?
- Cały piątek i sobotę będę na misji, a jak wrócę, pewnie rzucę się na łóżko i odeśpię, ale dzięki, że pytasz.

Dobrą rzeczą w szybkim regeneracyjnym działaniu serum, była spektakularna szybkość, z jaką znikały ślady na jego ciele i goiły się obrażenia. Clint lubił gryźć i uwielbiał zostawiać mu na skórze nabiegłe krwią ślady, wszędzie; na ramionach, na szyi, na udach, brzuchu i tyłku. Często też drapał i czasem Steve nie mógł nawet usiąść, kiedy ze sobą skończyli, tak wrażliwa i nadużyta stawała się jego skóra. A kiedy go ssał – och, Boże, ten jego zręczny, grzeszny język i usta…
- Steve? Powiedz mi, że słyszałeś choć jedno słowo z tego, co powiedziałem? - poprosił Bucky i, kiedy nie doczekał się odpowiedzi, mocno trzepnął go w tył głowy. - Rogers, ziemia do ciebie.
- Co? - Steve potarł głowę i spojrzał na niego wrogo. - Przestań mnie bić, głupku.
- To przestań mnie wkurzać. Mówiłem o Berlinie.
- Co z nim? - zapytał Steve z prawdziwą ciekawością i Bucky przez chwilę wyglądał, jakby liczył w myślach do dziesięciu i modlił się o cierpliwość.
- Nie jestem pewien, jak szybko uda się nam wrócić – powtórzył, wywracając oczami. - Więc w razie czego, gdybyś musiał wyjść wcześniej, Pepper zgodziła się wziąć Morgan do siebie.
- Właściwie, jak Fury’emu udało się was przekonać, żebyście wyruszyli obaj? Staracie się nie zostawiać jej samej.
- Mi to mówisz, stary. Ale Fury upiera się, że najlepiej będzie, jak pojedziemy razem. Oficjalnie Tones jedzie tam na sympozjum poświęcone odnawialnym źródłom energii, a że to weekend w luksusowym hotelu, nikt się nie zdziwi, jeśli zabierze ze sobą męża. Nieoficjalnie…
- Zaraz, Buck, czekaj. - Steve zmarszczył brwi, patrząc na niego niespokojnie. - Jest coś pod stołem, prawda?
- Nie wiemy do końca. Na pewno ktoś sabotuje tam mikro elektrownie wodne – wiesz, pod pozorem inwestowania w ich rozbudowę, znikają całe części systemów maszynowych. Albo fotowoltaika, Fury dopatrzył się znikania takich modułów, z których można skonstruować całkiem porządne składowisko broni.
- Chryste. Mówisz, że ktoś uzbraja się tuż pod nosem tamtejszego rządu?
- I że to grozi wojną w obrębie nie dość, że Europy, to ogólnoświatową. Przecież wiesz, że przy obecnym układzie sił politycznych każdy konflikt zbrojny to jak siedzenie na beczce prochu. Więc oficjalnie mój genialny mąż jedzie tam jako specjalista w swojej dziedzinie, a ja jako osoba towarzysząca, która zamierza lenić się w spa i dbać o formę na kortach tenisowych. Nieoficjalnie…
- Bucky… co ja mam powiedzieć Morgan, jeśli któremuś z was się coś stanie?
- Prawdę, Stevie. Że robiliśmy to, co do nas należy.
- Wątpię, żeby to ją pocieszyło.
- Słuchaj. - Bucky ściszył głos, biorąc go za łokieć i pod pozorem nalania drinka kierując poza zasięg kamer Jarvisa. - Nie dopuszczę, żeby Tony’emu coś się stało. Nie ma takiej opcji. Chronienie go jest moim priorytetem i mam gdzieś, co myśli o tym Fury, czy ktokolwiek inny, jeśli mam być szczery. On zawsze wróci do domu.
- Nie bądź naiwny. Tak samo, jak ty o niego, on dba o ciebie. Zawsze, jak jedziecie gdzieś razem? Boję się, że żaden nie wróci, tak będziecie zajęci bronieniem tego drugiego. Do diabła, Fury powinien wysłać mnie z wami.
- Chciał – mówi spokojnie Bucky i Steve patrzy na niego bez zrozumienia.
- Więc? - pyta z tłumioną złością. - Co ja tu jeszcze robię, zamiast pakować się do podróży?
- Steve. - Bucky jest wyjątkowo poważny, kiedy patrzy mu prosto w oczy i miarowo przesuwa dłonią po jego ramieniu. - Jeśli coś nam się stanie, kto lepiej od ciebie zaopiekuje się naszym dzieckiem?
- To nie fair.
- Życie takie nie jest. Zrozum, Morgan jest najważniejsza. A nikomu innemu nie ufam na tyle, żeby powierzyć mu życie swojej córki.

Tony i Bucky wylatują następnego ranka. Prywatny samolot Tony’ego czeka już na nich na dachu budynku, kiedy kończą wymieniać pożegnalne uściski i buziaki z Morgan. Kiedy Bucky bierze córkę na ręce, szepcąc jej coś do ucha, Steve mocno obejmuje Tony’ego, czując jak niepokój rwie mu wnętrzności.
- Tony – mówi z trudem. - Uważaj na siebie, dobrze?
- Zawsze, Stevie. - Tony uśmiecha się do niego promiennie. - James cię ostro nastraszył, co? Nie ma takiej potrzeby. Zadbam, żeby bezpiecznie wrócił do domu.
Właśnie to tak bardzo martwi Steve’a – ta ich potrzeba chronienia siebie nawzajem, która bardzo łatwo może zostać wykorzystana przeciwko nim. Jeśli ktoś odkryje, że to mąż Starka jest tym bezimiennym dotąd mścicielem i postanowi użyć go, trzymając w szachu bezpieczeństwem Tony’ego? Steve nie jest pewien, czy Bucky wybrałby świat, gdyby w grę wchodził Tony. W drugą stronę było zresztą tak samo.
Ramiona Bucky’ego są pewne i mocne, znane od zawsze. Tym razem jednak, obejmując go, Steve z zaskoczeniem odkrywa, że jest jakoś inaczej; że po raz pierwszy od lat jest w stanie odwzajemnić jego uścisk, nie stojąc przy tym sztywno jak kołek.
- Co tam, kumplu? - kiedy Bucky odsuwa się na odległość ramienia i uśmiecha, przeczesując dłonią włosy, na jego serdecznym palcu widać błysk złota; cienka, ślubna obrączka lśni w słońcu i Steve czuje nagłe wyrzuty sumienia, że jednak nie był na ich ślubie. - Zanim się obejrzysz, będziemy z powrotem. Nie pozwól Morgan wejść ci całkiem na głowę, co? - grozi córce palcem, a mała zanosi się śmiechem.
- Nie mogę niczego obiecać – odpowiada Steve, zabierając ją z objęć Tony'ego i sadzając sobie na biodrze. - Na pewno nie zamierzamy całymi dniami oglądać bajek Disneya i nie myć zębów.
- Na pewno nie! - krzyczy Morgan i ufnie obejmuje go za szyję. - Ale wrócicie szybko?
- Zanim się obejrzysz, cukiereczku. - Tony ostatni raz przesuwa dłonią po jej włosach i daje jej leciutkiego prztyczka w nos. - Co ci przywieźć?
- Koparko-ładowarkę – odpowiada po chwili zastanowienia Morgan. - Taką z napędem kołowym. Ale żeby można nią było kopać w Księżycu rowy.
Oczywiście, córka Tony’ego Starka nie mogłaby życzyć sobie zwykłej lalki – Steve chowa uśmiech we włosach dziewczynki, widząc konsternację na twarzy Tony’ego.
- Uhm, tak – odpowiada Tony. - Będę miał to na uwadze, złotko.
- Nie martw się, kochanie – pociesza go Bucky. - Najwyżej sam jej to skonstruujesz.
- Bardziej mnie przeraża, że ona kiedyś faktycznie mogłaby polecieć w kosmos – odpowiada Tony i kręci głową. - Zupełnie, jakbym już nie martwił się tym, że w ogóle dorośnie i wyprowadzi się z domu.

Chwile z Morgan mijają szybko i Steve nawet nie ma czasu poczuć się źle czy niezręcznie w domu Starków. Mała prowadzi bardzo ożywione życie towarzyskie, choć jej największymi przyjaciółmi poza dwoma córeczkami Pepper i Happy’ego są boty. No i Jarvis, który z nieskończoną cierpliwością odpowiada na niezliczoną ilość jej pytań i alarmuje Steve’a za każdym razem, kiedy mała wpada na jakiś szalony pomysł.
A pomysłów takich córka Bucky’ego Barnesa ma sporo.
- Morgan – mówi Steve, owijając ją wielkim, puchatym ręcznikiem, kiedy dziewczynka kicha i powstrzymuje dreszcze. - Co mówiliśmy o nanostrukturach kompozytów węglowych?
- Że są w fazie testów – odpowiada zgnębiona Morgan i kicha ponownie. - Ale wujku, ten samochód wcale nie jechał tak szybko…
- W ogólnie nie powinien był jechać. Jarvis, jak to się stało, że silnik odpalił?
- Panienka wykorzystała lukę zabezpieczeń, by uruchomić awaryjnie ręczne kody. - Jarvis brzmi na rozdartego między podziwem a zgrozą i Steve w pełni rozumie jego uczucia. - Już naprawiłem ten problem.
- Oczywiście. - Steve nie ma wątpliwości, że wkrótce Morgan uzmysłowi mu, że istnieje kolejny, ale póki co smaży jej gofry na śniadanie i parzy herbatę z miodem. - Więc, skoro już udało ci się nie utopić w jeziorze, skarbie, to jakie mamy na dzisiaj plany?
- Przychodzi wujek Peter! - Morgan błyszczą oczy i Steve notuje sobie, by absolutnie zakazać Peterowi jakichkolwiek prób huśtania jej na sieci. - Ale to dopiero potem. Na razie pooglądamy bajki, dobrze?
- Jasne. Idź włącz telewizor, a ja zaraz do ciebie przyjdę, dobrze?
Wymienia kilka wiadomości z Buckym – dotarli już na miejsce, zameldowali się w hotelu. Póki co wszystko wygląda w porządku, ale mają się na baczności. Steve zapewnia ich, że Morgan jest grzeczna jak aniołek – w co żaden z nich nie wierzy – i rozłącza się, idąc do salonu. Morgan, zgodnie z jego przewidywaniami, po pełnym wrażeń poranku zasnęła już na kanapie. Przykrywa ją kocem i wraca do kuchni, by zrobić śniadanie i sobie. Tosty, kilka jajek, może trochę boczku – kiedy wyciąga z lodówki sok pomarańczowy, przez chwilę wpatruje się w zdjęcia, poprzypinane magnesami do drzwiczek. Bucky z Tonym razem i z córką, Pepper i Happy, on sam i Peter Parker, w kostiumie Spidermana, zwisający z drzewa w ogrodzie głową w dół z roześmianą Morgan w ramionach. Mała rodzina i mimo wszystko robi mu się ciepło na sercu, bo jednak dobrze, że nigdy z niej nie zrezygnował. Przez chwilę ma ochotę napisać do Clinta, ale nie wie, co miałoby to być, więc rezygnuje. Zastanawia się tylko, gdzie on właściwie pojechał na misję – seks jest świetny, ale poza nim wciąż mało o sobie wiedzą.

Forward
Sign in to leave a review.