Aby wyleczyć rany, należy ich przestać dotykać

Marvel Cinematic Universe Marvel The Avengers (Marvel Movies) Marvel (Comics)
F/M
M/M
G
Aby wyleczyć rany, należy ich przestać dotykać
author
Summary
(Nigdy nie sądziłam, że to się kiedykolwiek wydarzy, a jednak to się dzieje! Dalszy ciąg Blizn przed Wami. Czytanie bez znajomości pierwszej części serii możliwe, acz nieco trudne, bo wchodzimy w ciąg dalszy mocno związany z poprzednią częścią, z masą odniesień do niej.)- Nat też wpadnie?- Nie – powiedział Clint i jakiś ostrożny ton zabrzmiał w jego głosie. - Tylko ja. Masz piwo?- Likier czekoladowy.- Ja pierdolę, Rogers, co ty robisz ze swoim życiem?- Niech mnie diabli, jeśli wiem. Za ile będziesz?- Jak kupię browar. Zamawiaj tę kaczkę, kapitanie.
All Chapters Forward

Chapter 2

Telefon dzwoniący w środku nocy nie był niczym nadzwyczajnym i Steve reagował na dźwięk dzwonka niejako na autopilocie: poklepał materac, znalazł komórkę i wysłuchał zwięzłego komunikatu od operatora jednej z nowojorskich komórek Shield. Bunt w więzieniu. Budynek opanowany. Strażnicy martwi bądź ranni. Interwencja avengers: pożądana.
Na korytarzu prawie wpadł na Clinta, który kończył zaciągać suwak od bojowego kostiumu.
- Quinjet?
- Szkoda czasu. Mam motocykl na dole. Meldowali się?
- Sam na miejscu. Nat w drodze. Tony na linii monitoruje sytuację razem z Jarvisem. Ruszą, jeśli będzie taka potrzeba. Żartujesz? Masz kłódkę na garażu? Zanim tam dotrzemy będzie już po zabawie.
- Oszczędź mi lamentu, jak każę ci założyć kask, dobrze?
Teren więzienia otoczony był kordonem policji i FBI. Steve ruszył prosto do rozstawionego naprędce improwizowanego sztabu grupy uderzeniowej i zażądał rozmowy z przełożonym. Clint zamarudził już przy bramie wjazdowej, a potem zniknął mu z oczu zanim jeszcze weszli do środka, więc Steve mógł się założyć, że łucznik był już wewnątrz budynku. Stuknął słuchawkę w uchu i osłonił je dłonią.
- Hawkeye? Jak sytuacja?
- Nie jest źle. Pozamykali strażników w pralni, większość ranna, ale nic poważniejszego. Zostawiłem ich tam, żeby nie przeszkadzali. Zdaje się, że mogłem przy okazji zamknąć tam paru ze SWAT. Wiesz, że te ich wdzianka strasznie mi się zlewają z tłem. Zupełnie nie rzucają w oczy. Umykają.
Steve jęknął w duchu.
- Fury będzie wściekły.
- Zawsze taki jest jak nas widzi, nie chciałbym go rozczarować. No a ci mieli taki durny pomysł, żeby tam wkroczyć na hurra. Bez sensu. Ograniczona powierzchnia, prędzej się powybijają nawzajem.
- Sztab zaaprobował użycie oddziałów szturmowych.
- Sztab ma w dupie to, że w środku są też cywile pracujący w administracji więziennej. Plus personel medyczny, akurat mieli pilną operację i ich wzięli za zakładników.
- Jezu. Operowany?
- Nie przeżył, odcięli im prąd. To już ważniaków z biura tak nie obchodzi, co?
- Dobra. Działaj dalej, masz zielone światło, załatwię to z nimi. Widziałeś kogoś od nas?
- Jest Nat na sto procent. Nie widziałem jej, ale powiedzmy, że rozpoznaję je metody bez pudła. I o ile mogę wnioskować po ilości pajęczyn, to Spiderman był tu przed nami. Albo to, albo mają tu chujową ekipę sprzątającą, Cap, zważ moje słowa.
- Koniec odbioru. - Steve wywrócił oczami, kończąc połączenie i odwracając się do przełożonego SWAT. - Co tu się dzieje, do diabła? Wewnątrz wciąż są cywile. Nie dopuszczam do użycia granatów ani gazu.
- Jeśli uderzymy z pełną siłą, mogą…
- Mogą co? Szybciej zrobić z zakładników swoje tarcze? To co pan proponuje jest niedopuszczalne i będę domagał się rozmowy z pańskim zwierzchnikiem. Moi ludzie są w środku. Avengersi przejmują sprawę, proszę czekać na rozkazy. A jeśli nie chce pan pomóc, to proszę przynajmniej nie przeszkadzać.
- Wow, Stevie, i ty się dziwisz, że cię gliny nie lubią – odezwał się ktoś na linii i Steve ledwie zdążył odwrócić się, by ukryć szeroki uśmiech.
- Wiesz, nie po to wyciszam linię zewnętrzną, żebyś się na nią włamywał.
- Nie byłem zaproszony na twoje prywatne rozmowy? Ranisz mnie tymi słowami.
- Do rzeczy, Tony.
- Dobra. Znalazłem Nat, jest na pierwszym piętrze. Jarvis mówi, że straciła zasięg, ale jej parametry życiowe są w normie i nic nie wskazuje na zranienie. Parker jest na dachu. Zdaje się, że całkiem rozsądnie postanowił rozwalić im helikopter. Przy okazji zagoni w bezpieczne miejsce medyków, którzy tym helikopterem przylecieli. A jeszcze przy okazji, Cap, może cię zainteresuje, że tym operowanym gościem był Stephan Marcetti, który siedział za wymuszenia i haracze od włoskiej mafii. Zaś bunt wybuchł akurat we wschodnim skrzydle i dzień po tym, kiedy trafił tam chłopak od konkurującej z sycylijczykami Yakuzy.
- Zorganizowana akcja. Dobrze wiedzieć. Nie próżnujesz, co?
- Fajnie jest zająć czymś głowę, kiedy nie bardzo wiesz, jak rozmawiać z własnym dzieckiem. Na marginesie, Steve, rozważ to, o czym ci mówiłem. Wieża stoi pusta. Możecie wprowadzić się z powrotem.
- Słyszałeś o Clincie.
- Słyszy się to i owo. Odnośnie Clinta, idziesz prosto na niego, schodami i w lewo. Powodzenia i przemyśl moje słowa. Koniec odbioru.
Clint istotnie był na stołówce. Kończył właśnie wiązać paru nieprzytomnych osiłków, grupę stojących pod ścianą innych trzymała na muszce Czarna Wdowa. Steve przywitał się z nią skinieniem głowy i spojrzał w górę. Z piętra nad nimi dochodziły stłumione przez mury krzyki.
- Logan kończy robotę – odpowiedziała na niezadane pytanie Natasza. - Spóźniliście się, chłopcy. Prawie przegapiliście całą zabawę.
- Mówiłem? - wytknął Clint. - Mówiłem. Że się spóźnimy. Dwa piętra i mamy sytuację pod kontrolą. Jakim cudem dotarliście tak szybko, Nat?
- Stark do was nie dzwonił? Kilka tygodni temu zaproponował, żeby się na powrót przenieść do wieży, więc…
- Więc dawne czasy wracają, a zgraja avengersów znów rezyduje w ich wieży. - Clint przydusił półprzytomnego faceta, który zaczął szarpać mu się w więzach. - Leż spokojnie, kwiatuszku, bo ci buźkę rozwalę. Dobra, tu już wszyscy. Idziemy na górę? I gdzie, do diabła, jest Hulk?
- We Francji. Na Rivierze. - Natasza uniosła brwi, kiedy obaj spojrzeli na nią z niedowierzaniem. - Co? Może chciał się poopalać?
- Cicho. Clint, zabarykaduj te drzwi, jeśli założysz kłódkę… - Steve urwał, kiedy Clint po prostu przestrzelił czujnik ruchu i drzwi zamknęły się na amen. - Tak, tak też możesz to zrobić. Lubisz utrudniać saperom życie, co?
- Przyda im się remont i aktualizacje systemu, bo jest do dupy. - Clint dopiero teraz odchrząknął, odwracając się do Nataszy i uśmiechnął do niej niepewnie. - Cześć, Nat.
- Cześć, Clint – odpowiedziała po prostu. Steve odwrócił wzrok, czując się bardzo nie na miejscu, kiedy przez chwilę wpatrywali się w siebie z napięciem. - Dobrze wyglądasz.
- Ty też. Jak zawsze.
- Rogers, powiedz im, że widzieli się ostatnio tydzień, a nie wieki temu – poradził Logan, który wyłonił się zza rogu. W jednej ręce trzymał karabin, w drugiej nóż i przerażonego, chudego mężczyznę, którego grdyka nerwowo poruszała się pod naciskiem ostrza. - To naczelnik.
- I dlatego trzymasz go pod nożem? Jakieś problemy z autorytetami? Z władzą? - Clint klepnął go w plecy i Logan obdarzył go ciężkim spojrzeniem.
- Trzymam go pod nożem, bo jako jedyny dupek siedział bezpiecznie w swoim biurze, skąd wcześniej dezaktywowano kody bezpieczeństwa.
- Otworzył cele? - Steve zmarszczył brwi, patrząc na mężczyznę. - Przekupili go. Logan…
- Och, zajmę się nim. - Uśmiech Logana nie obiecywał niczego dobrego i Steve przez chwilę nawet pożałował tego biednego drania, który był zdany na jego łaskę. A potem przypomniał sobie, że są tutaj przez takich jak on i współczucie mu nagle przeszło. Bez słowa już odwrócił się i pobiegł w kierunku schodów, żeby się dostać na górę.

Cała akcja zajęła im zaledwie półtorej godziny. Po uwolnieniu zakładników i unieszkodliwieniu więźniów, avengersi zawinęli się z miejsca quinjetem, który bezpiecznie czekał w pogotowiu. Panele maskujące dawały radę i Steve prawie potknął się o próg, a i tak niemal go nie zobaczył. Dopiero, kiedy Natasza zwolniła blokadę, rozejrzał się po kokpicie. Logan palił jedno ze swoich nieodłącznych cygar i gapił się w sufit, Natasza sprawnie pilotowała odrzutowcem i rozmawiała po cichu z Clintem, który siedział obok, a Peter Parker właśnie wydostawał się ze swojego kostiumu.
- Sam został, żeby zdać relację Fury’emu – odpowiedział na pytanie Steve’a, uśmiechając się do niego szeroko. - Pan Stark zaproponował, żebyśmy wrócili do wieży. Ja w to wchodzę, i tak mam stamtąd bliżej na uczelnię.
- Może i ja wrócę. - Steve odwzajemnił uśmiech. - Choć właściwie nigdy w niej nie mieszkałem.
Bo i nie mieszkał, nie naprawdę. Na początku, przez jakiś czas – a potem pojawił się Bucky, który nie miał nikogo i który w wieży Tony’ego mieszkać nie mógł i nie chciał, więc Steve wynajął to mieszkanie na Brooklynie, do którego wprowadzili się razem. A potem Bucky zaczął spotykać się z Tonym i to on się wyprowadził, zostawiając Steve’a samego – a jeszcze później Tony z Buckym kupili dom pod miastem i wieża od tamtego czasu stała pusta.
A teraz mieli do niej wrócić ci wszyscy, którzy w przeciwieństwie do nich wciąż nie dali rady ułożyć sobie życia.
Quinjet podrzucił ich do mieszkania i odleciał, a kiedy Steve wrócił na górę po odstawieniu motoru do garażu, powitał go widok Clinta, który bez większego przejęcia zszywał sobie skórę.
- Nóż ześlizgnął się po żebrach. - Zbagatelizował niepokój Steve’a. - Nie ma się czym przejmować.
- Daj to. - Steve zabrał mu igłę i postanowił zatrzymać dla siebie co myśli na temat takiego braku odpowiedzialności za własne zdrowie. - Zdezynfekowałeś w ogóle?
- Wyluzuj, kowboju, to nie jest moje pierwsze rodeo. - Clint patrzył posępnie na swoje dłonie i nie wyglądał na chętnego do zwierzeń. Odezwał się dopiero, kiedy Steve kończył szycie. - Cap, nie wrócę do wieży. Nie mogę. Jeśli chcesz, wracaj, odnajmę od ciebie to mieszkanie i…
- Nigdzie się nie wybieram. - Dopiero, kiedy to powiedział, Steve zrozumiał, że od początku tego nie chciał. Clint rzucił mu sondujące spojrzenie.
- Powiedziałbym, że jesteś dobrym kumplem, skoro nie chcesz mnie zostawić samego. Ale nie tylko o to chodzi, co?
- To jak… przyznanie się do porażki? - Steve schował apteczkę i wyciągnął z lodówki dwa piwa, podając jedno Clintowi. Usiadł na fotelu, poprawiając leżącą na nim poduszkę; dawno nie spędzał tyle czasu we własnym salonie i pomyślał, że pora chociaż wymienić meble, jeśli już nie mieszkanie. - Jakbym wrócił tam, gdzie byłem.
- To myślisz, jak wracasz od Starków?
- Za każdym razem. I zanim zaczniesz… nie chodzi o Tony’ego. Już nie. Jest z Buckym i nie wyobrażam sobie, by miało być inaczej. Ci dwaj…
- Są całością. - Clint napił się piwa i zgarbił, odstawiając butelkę na stół. - Taa. Też to już rozgryzłem. Więc skoro nie chodzi o to, że chcesz Tony’ego dla siebie to…
- Chcę tego, co oni mają. Razem. Tylko nie trafiłem na odpowiedniego człowieka. Ale jest postęp – pogodziłem się z myślą, że nie będzie nim Tony. Nie dla mnie. Więc, jak mówię, jest jakiś postęp. - Steve sięgnął po telefon. - Kolacja?
- Daj spokój z tym zamawianiem, ile można jeść tajskie?
- Nie chce mi się gotować.
- Mi też nie. Nawet mi się z łóżka wstać nie chce, i co z tego. Życie ssie i w większości polega na robieniu rzeczy, na które nie mamy ochoty. Tosty z serem czy parówki?
- To i to. - Steve uśmiechnął się przelotnie, kiedy Clint parsknął, wyciągając masło. - Żadnych żartów o tym, ze dużo jem? Nie krępuj się, śmiało.
- Nie no, po prostu już się nie dziwię, że masz taką dużą lodówkę. - Clint sprawnie przygotował posiłek, po zaledwie kilku dniach wiedząc lepiej od Steve’a co i gdzie ma we własnym domu. - Jutro robisz śniadanie.
- Zrobię. Może być owsianka?
- Potraktuję to jako gówniany żart, Rogers. Nie mam ośmiu lat ani osiemdziesięciu, żeby na śniadanie jeść płatki.
- Jajecznica?
- Na bekonie.
- Na bekonie – zgodził się Steve, wywracając oczami. - Rządzisz się, Barton.
- Jak sobie dajesz wchodzić na głowę.
- Jestem ugodowy. - Steve spoważniał, spoglądając na Clinta niepewnie, kiedy skończyli jeść i odstawiał talerz do zlewu. - Odnośnie Nataszy…
- Nie – powiedział po prostu Clint, zanim wstał i wyszedł, zostawiając go samego w pokoju. - O tym nie będę rozmawiał.

Nie rozmawiali więc o tym nawet kiedy mijały kolejne środy z kaczką – bo zamawiali teraz żarcie na wynos tylko we środy, jeśli akurat nie wychodzili zjeść czegoś na miasto – ani kiedy któregoś dnia odwiedziła ich Nat właśnie, zamieniła ze Stevem dwa słowa przywitania, po czym zamknęła się z Clintem w jego sypialni. Steve wziął klucze i wyszedł z domu, myśląc tylko o tym, że właściwie to nie ma dokąd iść, więc zrobił tylko zakupy i wrócił, spędzając czas w pobliskim parku, nim z daleka nie zobaczył, że Natasza opuściła budynek. Kiedy wrócił na górę, Clint spojrzał na niego płasko.
- Rozwodzimy się – powiedział. - Podpisałem papiery.
- Zakładałem raczej, że uprawialiście seks – przyznał Steve, zanim ugryzł się w język. To było naprawdę do kitu, co mówił, kiedy nie chciał kolejny raz powtarzać, że mu przykro.
- Seks też uprawialiśmy. - Clint wzruszył ramionami. - Na drogę, jak to Nat powiedziała. To nic nie znaczy.
- Seks nie jest czymś, co nic nie znaczy – mruknął Steve. - Chyba, że jesteś pijany.
- Albo jak kogoś nie kochasz.
- Przecież ty i Nat…
- O tym mówię. Poszliśmy ze sobą do łóżka, jakby to było nic, więc koniec tematu.
- Dwudziesty pierwszy wiek – powiedział Steve po chwili – mnie naprawdę przerasta.
- To nie chcesz uprawiać seksu? - zadrwił Clint i Steve rzucił w niego poduszką.
- Przykro mi – powiedział jednak, zanim uciekł do swojej sypialni.
Twarz Clinta, zamkniętą w sobie i pełną grymasów zniszczeń, widział na długo potem.

Łatwiej było funkcjonować z kimś, kto mieszkał z tobą i nawet, jeśli Clint doprowadzał go do szału w dziewięciu przypadkach na dziesięć, Steve szybko nauczył się doceniać taki układ.
Przygotowywali posiłki na zmianę, tak samo było ze sprzątaniem. Clint umiał naprawiać rzeczy; najpierw było to od dawna nie działające światło w szafie ściennej, potem zerwane zawiasy od szafki. Stół przestał się chwiać, a pokrycie kanapy już się nie pruło – Steve podejrzewał, że Clint nauczył się tak dobrze szyć na samym sobie – ale dopiero, kiedy któregoś dnia Steve wrócił do domu i zastał Clinta naprawiającego piekarnik, podjął w końcu temat.
- Możesz nie chcieć o tym rozmawiać, ale chociaż raz musimy – powiedział, stając tak, by uniemożliwić Clintowi ucieczkę. Łucznik spojrzał na niego z irytacją, wciąż leżąc na plecach i mruknął coś przez zęby. Steve ustawił stopy przy jego biodrach, pochylając się, by zabrać mu śrubokręt z ust. - Nie bądź hipokrytą, Barton, bo unikając tej rozmowy prezentujesz ten sam typ zachowania, który tak wkurzał cię u Nataszy. Rozumiem, że zamierzasz tu zostać.
- Jesteś bardzo spostrzegawczy. - Clint nie próbował już uciec, kiedy założył ręce na piersi i uniósł brwi. - Brawo. Za łączenie kropek i dodawanie dwóch do dwóch masz u mnie złotą gwiazdkę.
- Zamknij się.
- Zdecyduj się, czy mam z tobą rozmawiać, czy się zamknąć.
- A możesz oba? Po prostu odpowiadaj na pytania.
- Dawaj.
- Zamierzasz tu zostać? - powtórzył Steve nieustępliwie i Clint po chwili skinął głową. - Dobrze. Dalej. Sprawa z Nataszą?
- Masz na myśli moje małżeństwo, Rogers? Nie musisz być taki subtelny. Skończone. Jak powiesz, że ci przykro, kopnę cię w jaja. Mam do tego doskonałą pozycję, uprzedzam.
- Ugh… - Steve spojrzał mimowolnie na swoje krocze i zobaczył kpiący uśmiech Clinta. Trącił go stopą, odsuwając się trochę. - Nie zagaduj mnie. Lecimy dalej z mieszkaniem. Chcesz zostać tutaj?
- Już pytałeś.
- Pytam, czy to obejmuje mnie w pakiecie – przyznał Steve i uśmiech Clinta zniknął. Łucznik wstał bez słowa, odwracając się do niego plecami i myjąc dokładnie ręce. Kiedy wytarł je w kuchenną ścierkę, wciąż na niego nie patrzył. - I tak zamierzałem kupić nowe mieszkanie. Więc jeśli chcesz tu zostać…
- Naprawiłem piekarnik – powiedział Clint nagle. Steve zmarszczył brwi, wpatrując się w jego plecy. - Jutro możemy jechać do marketu budowlanego, żeby wybrać panele. Chujowa podłoga, ale może coś się zrobi. Musisz szukać tego mieszkania teraz?
- Myślałem o…
- Wyregulowałem temperaturę wody w dyszach prysznicowych, Rogers – powiedział Clint, odwracając się do niego w końcu. Wydawał się w równym stopniu zagubiony jak i wściekły. - Naprawdę nie każ mi błagać, dobra?
- W porządku. - Steve postawił zakupy na stole i zaczął wypakowywać zawartość torby do lodówki. - Bolognese dzisiaj?
- Może być. Wstawię wodę na herbatę. Zielona?
- Zielona – potwierdził Steve, czując się jednak trochę surrealistycznie. Wydawało mu się, że chciał ruszyć dalej – a jednak wystarczyło zaledwie kilka słów Clinta i tak po prostu zgodził się zostać.
Nie był do końca pewien, czy czuł się z tym dobrze.

Forward
Sign in to leave a review.