
Chapter 1
Chociaż żaden z nich nie był jej biologicznym ojcem, Morgan Stark miała wielkie, czekoladowe oczy Tony’ego i charakter po Buckym. Spokojna, cicha i małomówna, bardzo ostrożnie dobierała sobie przyjaciół i ufała tylko nielicznym. W gronie jej małej rodziny znajdowali się oczywiście oni obaj, bo kochali ją najbardziej na świecie, sam Kapitan Ameryka – dla małej był po prostu wujkiem Stevem, a także wujek Peter, ciocia Pepper i jej mąż. No i Jarvis, jej najlepszy przyjaciel, odkąd się urodziła. Dummy, przy którym uczyła się chodzić.
Teraz Dummy z zapałem naostrzył jej niebieską kredkę, która stępiła się już na tyle, że niemal nie dało się nią rysować.
- Wujku? - zagadnęła, a siedzący po drugiej stronie stołu Steve podniósł głowę znad jednego ze swoich szkiców i spojrzał na nią z uśmiechem.
- Co, skarbie? - zapytał przyjaźnie. - Dummy znowu zrobił ci z kredki ogryzek?
- Nie – zaśmiała się, opierając łokcie na stole i brodę na dłoni. - Bo ja chciałam zapytać… - urwała i zmarszczyła brwi, wyraźnie nie wiedząc, jak słowami wyrazić swoje myśli. - Oglądałam ostatnio taki dokument. O tacie. I o tobie. To znaczy o Iron Manie i o Kapitanie Ameryce. O drużynie Avengers.
- Tak? - odezwał się Steve łagodnie, kiedy dłuższą chwilę milczała. - Coś cię w nim zaniepokoiło, kochanie? Nie martw się, twojemu tacie się nic nie stanie. Prędzej Dummy nauczy się porządnie ostrzyć kredki, niż Bucky na to pozwoli.
- No właśnie – zaczęła, nie podejmując żartobliwego tonu. Jej twarzyczka była poważna, a szczupłe ramiona spięte i Steve poczuł się zaniepokojony. - O to mi chodzi, wujku. Dlaczego taty nie pokazują w telewizji? Przecież walczy razem z wami.
- Sam tak zadecydował. Nie chce być osobą publiczną… bardziej, niż musi, będąc mężem Tony’ego Starka, oczywiście. - Steve usiadł bliżej niej i zmierzwił dłonią jej włosy. - Czy to cię martwi? Myślisz, że ludzie nie doceniają zasług twojego taty? Nie martw się, złotko. Bucky jest członkiem drużyny i wszyscy wiemy, co zrobił dla świata. Nawet, jeśli nie mówią o tym w wiadomościach.
- Ale Zimowy Żołnierz… - zaczęła Morgan – i Steve znieruchomiał, a dźwięk tych słów alarmowo rozbrzmiewał w jego głowie.
- Morgan – powiedział po chwili, z trudem biorąc się w karby. Nie chciał wystraszyć jej jeszcze bardziej, kiedy i tak wyglądała na przejętą. - O czym ty mówisz?
Morgan spojrzała na niego tylko raz i to jej wystarczyło. Mimo, że starał się zachować spokój, było po nim widać, że jest zdenerwowany i miała wrażenie, że zrobiła coś nie tak. A właściwie wiedziała, że zrobiła coś nie tak – ta podsłuchana rozmowa cioci Pepper i wujka Happy’ego nie była kierowana dla jej uszu. I była tego świadoma.
- Nic – mruknęła i zgarbiła się nad rysunkiem. Jej ręka zadrżała, kiedy mocniej przyciśnięta kredka złamała się znowu. - Zupełnie nic. Rysujemy dalej, wujku?
Steve patrzył na pochyloną nad kartką papieru dziewczynkę, czując jak serce ściska mu się nieprzyjemnie. W głowie miał chaos. To nie było coś, na co był w jakikolwiek sposób gotowy – jak miał rozmawiać z ich córką o tym, co kiedyś rodzicom Tony’ego zrobił Bucky? Który nawet nie był wtedy sobą? Zimowy Żołnierz… gdzież mała usłyszała tę nazwę?
Nie wrócili już do tego tematu, chociaż Steve był pewien, że dziewczynka nie przestała o nim myśleć. Jarvis zapewnił go niemal z oburzeniem, że nie miała dostępu do żadnych materiałów na ten temat, zatem musiała dowiedzieć się od kogoś innego. Ale od kogo? Bucky oficjalnie nie był członkiem drużyny, był tylko bezimiennym mścicielem, który zjawiał się zawsze, gdy był potrzebny, a o którym nikt nie wiedział zbyt wiele. Dziennikarze nie znali jego tożsamości, bo nie rozstawał się ze swoją maską. Kiedy do mediów wyciekła informacja o ślubie Tony’ego Starka, prasa prześcigała się w opisywaniu dawnego przyjaciela Steve’a Rogersa, który także został przywrócony z lodu po latach, ale nikt nie wiedział o nim nic więcej. A już na pewno nikt nie byłby w stanie powiązać go z Zimowym Żołnierzem. Nikt poza agentami Shield. Czy mieli przeciek?
Kiedy tego wieczora otworzył video połączenie z Tonym i Buckym, sam nie wiedział, jak zabrać się do tej rozmowy.
- Hej, Stevie! - Bucky był roześmiany i najwyraźniej w ruchu, bo obraz z jego telefonu trząsł się niemiłosiernie. - Ty to masz wyczucie czasu. Właśnie wracamy do hotelu.
- I trenujecie biegi na przełaj? - Steve pokręcił głową. - Nie wierzę, że udało ci się zmusić Tony’ego do jakiejkolwiek zbędnej aktywności fizycznej.
- Słyszałem to, Rogers! - odezwał się jeszcze niewidoczny Tony, który dopiero po chwili wszedł w kadr, obejmując ramieniem Bucky’ego przez plecy. - Żadne biegi na przełaj, za kogo ty mnie masz? Jesteśmy w rikszy.
- Dlaczego… - zaczął Steve i zamilkł. - Wiecie co? Nawet nie chcę wiedzieć. Kiedy wracacie do domu?
- Jak najwcześniej, do cholery. Tęsknię za moją małą dziewczynką. A propos Morgan, nie ma jej z tobą?
- Nie. Położyłem ją wcześniej spać. Chciałem… muszę z wami porozmawiać, chłopaki. I nie mam pojęcia, jak zacząć.
- Od początku – powiedział rzeczowo Tony. - To zwykle najlepsza droga.
- Tak. Dzięki, geniuszu. - Steve wywrócił oczami i podrapał się po karku. - Uch… to naprawdę cholernie nieprzyjemne i przygotujcie się, że będzie niefajnie.
- Stevie…
- Zimowy Żołnierz – wypalił Steve i wyraźnie zobaczył moment, w którym w oczach Bucky’ego zagościł strach, a z twarzy Tony’ego zniknął szeroki uśmiech. - Morgan zapytała mnie o Zimowego Żołnierza.
- Co jej powiedziałeś?
- Nic! Nie miałem pojęcia, jak to rozegrać. - Steve przełknął ślinę, rozdarty pomiędzy poczuciem porażki i współczuciem. - Przepraszam, serio. Po prostu mnie zatkało i… nie wiem, musiała wyczuć, że jestem zdenerwowany, bo nabrała wody w usta. Nie chciała się przyznać, co wie. Ani skąd.
- Jarvis – powiedział Tony; jego głos zadrżał i Bucky odetchnął głęboko, kładąc mu rękę na ramieniu, choć sam był wciąż zgnębiony. - Zarezerwuj bilety. Wracamy dzisiaj.
- Tony, twoje spotkanie…
- Pieprzę moje spotkanie – warknął Tony. - Wracamy do domu. Nasza córka nas potrzebuje.
Wrócili zaledwie godzinę później. Steve ze zdumieniem spojrzał w stronę tarasu, na którym najwyraźniej ktoś wylądował; rozluźnił się od razu, kiedy uświadomił sobie, że Jarvis nie podniósł alarmu, zatem…
- Tony – odetchnął z ulgą, biorąc go w objęcia kiedy tylko ten wyszedł ze swojej zbroi. - Nie znaleźliście wolnych miejsc w samolocie, jak mniemam? Dobrze cię widzieć.
- Mnie to nie powitasz, Stevie? - Bucky był zgaszony, kiedy pozbył się zbroi, którą specjalnie dla niego skonstruował Tony w ubiegłym roku. Poklepał go po plecach i rozejrzał się po pokoju. - Morgan?
- Śpi. Albo udaje tak doskonale, że nabrała nawet Jarvisa. Jarvis?
- Panienka śpi – zgodził się Jarvis. - Witaj w domu, sir. Sierżancie.
- Cześć, J – przywitał się z nim Bucky, siadając na sofie. - Więc, co wiesz?
- Z zaniepokojeniem wyznaję, że stanowczo za mało, sierżancie – przyznał Jarvis. - Nie mam pojęcia, skąd panienka mogła dowiedzieć się o istnieniu Zimowego Żołnierza. To nie są dane powszechnie dostępne do wiadomości publicznej.
- Przeciek z Shield?
- Wykluczony. - Jarvis milczał przez chwilę i kiedy się odezwał, w jego głosie było wyczuwalne znacznie wahanie. - Ale jeśli wolno mi coś zasugerować…
- Zasugerować? - zdumiał się Tony. - Nie poznaję cię, Jarvis. Od kiedy bawisz się w sugerowanie czegokolwiek, nie mając ku temu wystarczających dowodów?
- Od kiedy jestem zmuszony żyć z innymi ludźmi, sir – odparła z godnością jego sztuczna inteligencja i Steve z wysiłkiem stłumił śmiech. Sytuacja nie była zbyt wesoła, ale nie sądził, by kiedykolwiek znudziło mu się słuchanie ich wzajemnych przekomarzań. Nawet Bucky uśmiechnął się przelotnie, kiedy przygarnął Tony’ego do siebie i pocałował go we włosy.
- Nie wyładowuj się na nim, kochanie. Jak to mówią? Nie strzelaj do posłańca. Dalej, J, dawaj te swoje rewelacje. Co podejrzewasz?
- Panienka Morgan podjęła temat Zimowego Żołnierza po powrocie od państwa Hogan.
- Żartujesz? - Tony spojrzał w jedną z kamer z niedowierzaniem. - Przecież Pepper nigdy by nie pozwoliła, żeby mała usłyszała cokolwiek…
- Jestem daleki od twierdzenia, że pani Hogan zrobiła to świadomie, sir. Ale z moich danych na temat dzieci – i własnych obserwacji także – wynika, że dzieci bardzo często słyszą to, czego słyszeć nie powinny.
- Podsłuchiwała. - Tony uderzył dłonią w kanapę. - Cholera. Mam ochotę zamordować Pepper. Jak mogła być tak nieostrożna?
- Za późno na tę złość, mleko już się rozlało. - Bucky zmarszczył brwi, sięgając po karafkę z whisky i nalewając sobie trochę do szklanki. - Pytanie brzmi, jak zamierzamy to załatwić.
- Zostawię was – powiedział Steve cicho. To było niewiarygodne – że nawet w obliczu czegoś takiego, ci dwaj wciąż byli blisko, wciąż zgodni i wciąż we wspólnym froncie wbrew przeciwnościom. Wyszedł cicho, dopiero na podjeździe ich rezydencji oddychając pełną piersią.
To trwało już tyle lat, a jednak widok ich razem wciąż robił coś dziwnego z jego sercem.
Odkąd Tony i Bucky wyjechali z miasta tydzień temu, pomieszkiwał u nich, zajmując się Morgan. Teraz, kiedy po tak długim czasie nieobecności otworzył drzwi, od progu powitał go zaduch i przygnębiające uczucie ciasnoty. Spojrzał na swoje mieszkanie jakby widział je po raz pierwszy.
- Jezu, Rogers – westchnął, zrzucając z nóg buty. - Ogarnij się w końcu, człowieku, bo stoisz w miejscu. Co ty w ogóle robisz ze swoim życiem? Inni się pobierają, mają domy i dzieci, a ty tkwisz w klitce, którą kiedyś wynajmowałeś razem z kumplem, a w której sam teraz czujesz się jak w więzieniu. Pora rozejrzeć się za nowym lokum.
Otworzył lodówkę tylko po to, by wyrzucić niemal wszystkie znajdujące się tam rzeczy i z produktów jadalnych w domu pozostał mu już tylko likier czekoladowy i herbatniki. Chrupiąc jednego, stuknął w numer do swojej ulubionej knajpy – tej samej, w której od lat zamawiał tajskie żarcie – i zamówił kaczkę. Przypomniał sobie jak kiedyś, wieki temu, siedział w tym mieszkaniu z Clintem, po tej ich dziwnej, niezręcznej nocy, podczas której mogli się ze sobą przespać albo i nie, i uśmiechnął się mimowolnie. Kiedy jego telefon zadzwonił, odebrał, nawet nie patrząc na numer, pewien, że dzwonią w sprawie zamówienia z knajpy – i zdziwił się, słysząc głos Clinta właśnie.
- Ściągnąłem cię chyba myślami – powiedział, spoglądając nieufnie na telefon. - Zamawiałem tajskie i przypomniało mi się, jak brałem ci kaczkę bez sezamu. Co u ciebie, Barton? Wieki cię nie słyszałem.
- A chcesz usłyszeć bardziej? Mogę wpaść – zaproponował Clint. - Jak wciąż masz możliwość, to może dorzuć tę kaczkę i dla mnie. Wciąż bez sezamu.
- Jasne – ucieszył się Steve. To zawsze jakaś rozrywka, zwłaszcza po przygnębiającej atmosferze, w której wyszedł od Starków. - Nat też wpadnie?
- Nie – powiedział Clint. Jakiś ostrożny ton zabrzmiał w jego głosie i Steve zmarszczył brwi. - Masz piwo?
- Likier czekoladowy.
- Ja pierdolę, Rogers, co ty robisz ze swoim życiem?
- Niech mnie diabli, jeśli wiem. Za ile będziesz?
- Jak kupię browar. Zamawiaj tę kaczkę, kapitanie.
Clint pojawił się niemal równocześnie z kurierem z knajpy. Odebrał od niego torbę z jedzeniem, łokciem przycisnął do siebie sześciopak z piwem i zadzwonił do drzwi. Steve otworzył, uśmiechając się do niego szeroko.
- Już niemal zapomniałem, jak wyglądasz – roześmiał się, uwalniając go od toreb. - A tu proszę, pomyślałem dzisiaj o tobie i nagle jesteś.
- Potrzebuję towarzystwa do picia, a Barnes nie odbiera telefonu. Sorry. Teraz Stark – poprawił się Clint i wywrócił oczami. - Wciąż nie mogę się przyzwyczaić, że przyjął nazwisko Tony’ego.
- Że w ogóle się w końcu pobrali, nie? - Steve uśmiechnął się przelotnie, rozkładając jedzenie na talerze i wyciągając sztućce. - Też ciągle mnie to dziwi. Tak się opierali…
- I mają dziecko! - Clint rzucił się na kanapę, przysuwając sobie talerz i zachłannie wciągając w nozdrza aromat kaczki. - Jezu, czuję się jakbym stąd nie wychodził. Czy to nadal jest Betsy? - zdziwił się, poklepując dłonią zniszczone, wysiedziane obicie kanapy. - Jesteś wierny kobietom, Cap, trzeba ci to przyznać.
- Zupełnie zapomniałem, że nazwałeś moją sofę Betsy. - Steve podał mu piwo i stuknął swoją puszką w jego. - Zdrówko. Mów, co u ciebie. Długo się nie odzywałeś.
- Aż dziwne, nie? Żadnych misji, wymagających interwencji avengers.
- Mówisz, jakby tylko to nas łączyło. I bez tego mogłeś wpaść.
- Ty też, Rogers – wytknął mu Clint. - A jakoś cię nie widziałem na progu.
- Fakt. Masz rację. - Steve spoważniał. - Przepraszam. Sam nie wiem, czemu tak wyszło. Chyba ostatnio… unikam ludzi? Chyba można to tak nazwać. Nie jestem najlepszy w relacjach międzyludzkich.
- Ty i ja, jest nas dwóch. - Clint wypluł pestkę i spojrzał na nią ze zdumieniem. - Czekaj, czy to limonki? Nie wiedziałem, że one w ogóle mają pestki. Ale jasne, że jak już mają, to ja na jakąś trafię. Dziwne, że w ogóle się nią od razu nie udławiłem, w końcu halo, to moje życie, a ono ssie po całości.
- Tryskasz wręcz optymizmem – zauważył Steve ostrożnie. - Chcesz o tym pogadać?
- A niby po co tu jestem? Kaczkę mogłem żreć i u siebie. - Clint napił się piwa i westchnął, wzruszając ramionami. - Cholera. I tak dowiedziałbyś się wcześniej czy później. Ja, ech, człowieku, spieprzyłem po całości. Zdaje się, że rozstałem się z Nat.
- Zdaje się, że… - powtórzył po nim Steve z niedowierzaniem. - Czekaj, jak to? Co to w ogóle znaczy, że ci się zdaje, że się z nią rozstałeś?
- Wyrzuciła mnie z domu, a ja jej na to pozwoliłem. - Clint wbił wzrok w swój talerz. - Ma kobieta wyczucie, to nasza piąta rocznica ślubu. Nie, żebym za tobą nie przepadał, Cap, ale nigdy nie sądziłem, że spędzę swoją rocznicę ślubu z tobą.
- Jezu, Clint. - Steve pokręcił głową. - Tak mi przykro, naprawdę. Chcesz mi powiedzieć, co się stało?
- Masz na myśli, czy dałem jej jakiś powód? Jasne. Tysiące. Ale chyba dopiero ostatnio przebrałem miarę. Wiesz co? Zawsze wiedziałem, że ta babka jest spoza mojej ligi i że mam cholernie szczęście, jeśli mnie chce, więc powinienem trzymać się jej pazurami, a teraz… kurwa. To się nawarstwiało, stary. Miesiące wzajemnych oskarżeń i pretensji, oboje ciągle w rozjazdach, w końcu wyszedł temat dzieci…
- Nie chcesz mieć dzieci?
- To ona ich nigdy nie chciała! Kurwa. - Clint odetchnął, zapadając się głębiej w kanapę. - Głupio mi o tym mówić, wiem, że się przyjaźnicie, ale słowo daję, że muszę to z siebie wyrzucić. Nie ogarniam tej dziewczyny, naprawdę! To, że się pobraliśmy, to dla niej nadal jakiś fajny żart. Dowcip, łapiesz? I ciągle nic więcej, ani wspólnego domu, wciąż na dwa mieszkania…
- Natasza ma silne poczucie niezależności – powiedział z wahaniem Steve. - Zawsze o tym wiedziałeś.
- I to jedna z tych cech, które mnie u niej kręciły najbardziej – burknął Clint. - Ale ile można? Na każda sugestię o zrobieniu czegokolwiek poważniejszego, niż kupno razem pizzy, dostawała białej gorączki. Cofała się od razu, albo znikała na tydzień. Kiedy zasugerowałem, że chciałbym z nią zamieszkać, nagle znalazła sobie jakąś super pilną misję w Tajlandii. Potem pojechała do Francji. Do Singapuru. Była chyba w całych Chinach, stary! A kiedy wróciła, bałem się już poruszać tego tematu, żeby mi znowu nie uciekła. I wiesz co? Mam dosyć tego, że to ja ciągle muszę ją gonić, bo ile można? Jak w ogóle nie rozumiem, przed czym ona ucieka?
- Próbowałeś z nią o tym rozmawiać?
- Nie, skąd, od razu przyszedłem do ciebie. - Clint spojrzał na niego gniewnie i Steve machnął przepraszająco ręką. - Jasne, że próbowałem z nią o tym rozmawiać. To był bardzo długi monolog. A potem się odezwała, no i ja także, potem znowu coś powiedziała, a potem ja powiedziałem za dużo… a potem trafiłem tutaj, żeby się zadławić limonką. Która nawet normalnie nie ma pestek!
Steve milczał, wahając się między lojalnością dla Nataszy, a współczuciem dla Clinta.
- Przykro mi – powtórzył, bo co miał powiedzieć. Clint pokiwał głową.
- Mi też, Cap, mi też. W chuj inaczej wyobrażałem sobie własną rocznicę ślubu, a jednak tu jesteśmy, obaj samotni i pożerający kaczkę w sosie słodko-kwaśnym. Masakra. W ogóle jakiś pomysł, czemu ten dupek Jimmy ignoruje moje telefony? Dzwoniłem do niego z sześć razy, aż w końcu wygarnąłem jego poczcie głosowej, co myślę o tym nie odbieraniu.
- Odpuść Bucky’emu, ma dzisiaj urwanie głowy. Morgan podsłuchała, jak Pepper i Hogan rozmawiali o Zimowym Żołnierzu.
- O kurwa. - Clint aż usiadł prosto, odstawiając piwo i wpatrując się w Steve’a wielkimi oczami. - O, stary, to totalnie do dupy. Co mała wie?
- Nie chciała powiedzieć. Wyszedłem, bo to coś, co muszą rozwiązać sami.
- Jakby to się w ogóle dało jakoś rozwiązać. Ja pierdolę. Co jej powiedzą? Że tatuś Bucky zamordował jej dziadków?
- To nie był Bucky.
- Wiem przecież! Ale myślisz, że ośmiolatka to zrozumie?
- Morgan ma siedem lat.
- Nieważne. Nie zazdroszczę im tej rozmowy.
- Ja też nie. - Steve oparł się o kanapę, biorąc sobie kolejne piwo. - Nigdy nie może być za łatwo, co?
- Nawet nie masz pojęcia, stary. W każdym razie… mogę tu trochę zostać? Zanim nie ustalimy z Nat, co dalej.
- Jasne. Nie ma sprawy. Dawny pokój Bucky’ego wciąż wolny. To znaczy zapchany moimi obrazami, ale da się ogarnąć.
- Obcowanie ze sztuką tylko mnie ukulturalni, same plusy. Do diabła, Rogers, co ja mam zrobić? Do cholery. Nie chcę jej tracić. Ale czuję – wiesz co? Czuję, że nie mogę z nią zostać. Stoimy w miejscu. Chcę czegoś więcej.
- Powinieneś porozmawiać o tym z Nataszą…
- Nie mogę, właśnie o to chodzi! Bo ona wciąż ucieka. Dobra, dość o mnie. Mów, co u ciebie? Nadal tkwisz tu, smętnie rozmyślając o Tonym Starku? W przerwach, oczywiście, zajmując się jego dzieckiem, które ma z innym kolesiem?
- Spadaj, Barton. - Steve trącił go łokciem w bok. - Ale tak, w skrócie tak to mniej więcej wygląda. Głupie, nikomu niepotrzebne zauroczenie Steve’a Rogersa Tonym Starkiem. Do dupy.
- Do dupy. - Zgodził się z nim Clint. - Wypijmy za to. Zdrówko.
- Zdrówko. Hej, weź chusteczkę, przestań wycierać te tłuste paluchy o Betsy!
Clint nie miał ze sobą dużo rzeczy, tylko dwie torby podróżne i spory plecak. Kiedy następnego dnia Steve wrócił do mieszkania i zobaczył, jak je rozpakowuje, mruknął coś ze współczuciem. Było w tym obrazku coś ostatecznego, jakieś nieme przyznanie się do klęski.
- Odpuszczamy na razie. - Clint nie patrzył na niego, ze wzrokiem wbitym w układane na półce rzeczy. Kopnął swoje trampki, wpychając je głębiej pod szafę. - Oboje musimy rozgryźć, co chcemy zrobić z tym dalej. To w sumie… jej ruch, Steve. Nie zmuszę jej do czegoś, czego nie chce, ale ona nie może zmusić mnie, żebym lubił żyć tak dalej. Jak nie uda nam się dobrnąć do kompromisu, to… cóż, będzie rozwód. Mam brzydkie podejrzenia, że Nat się ku temu skłania.
Steve nie powiedział po raz trzeci, że mu przykro. Zamiast tego pomógł Clintowi upchnąć do szafy jego rzeczy. Zamocował na ścianie hak, żeby łucznik mógł powiesić na nim swój rower. To było surrealistyczne, widzieć Hawkeye’a od takiej domowej strony. Do tej pory wiedział raczej, że jeździ na motorze, strzelając przy tym z łuku.
- Motor nieekonomiczny po mieście. Rower wszędzie wniosę, no i na nim nikt mnie tak łatwo nie kojarzy. Ci ludzie na ulicach… wiem, że chcą dobrze, ale ciarki mnie przechodzą, jak zaczynają wykrzykiwać moje imię, stary. Bucky miał niegłupi pomysł z tym całym incognito. To znaczy dopóki nie wyszedł za Tony’ego Starka, bo teraz i tak gdzie nie pójdzie, włóczą się za nim fotoreporterzy. Dziwne, że tak dobrze udaje im się chronić małą. Nigdzie nie ma nawet pół jej zdjęcia, nie?
- Jarvis by do tego nie dopuścił. Jest ojcem chrzestnym Morgan nawet w większym stopniu ode mnie.
- Wciąż nie wierzę, że się na to zgodziłeś, Rogers. Nie chciałeś być nawet świadkiem na ich cholernym ślubie, a tu proszę, robisz za niańkę ich dzieciaka. Jezu, powiedz mi, że nie masz przy tym nadziei, że uda ci się jednak zdobyć Tony’ego. To by było dziwaczne.
- Nie! Odbiło ci chyba.
- To nie ja wzdycham do niego latami.
- Nie wzdycham do Tony’ego – powiedział Steve i skrzywił się, słysząc swój ostry ton. - Jezu, odczep się. To nie tak, że jesteś na takim super udanym etapie własnego życia uczuciowego i masz prawo prawić mi morały, Barton.
- Auć. Kopiesz po sińcach.
- Bo one bolą najbardziej. Co tak pachnie?
- Robię lazanię. - Clint uniósł brwi, kiedy Steve spojrzał na niego w szoku. - Co się tak gapisz? Byłem żonaty przez pięć lat, musiałeś zakładać, że potrafię w kuchni zrobić coś więcej, niż kawę.
- Doceniam. - Steve z trudem powstrzymał chęć powiedzenia mu, że wciąż jest żonaty – było aż nazbyt jasne, że Clint prawie się w tym temacie poddał i chociaż go to wkurzało, to nie mógł nic z tym zrobić. - Dobrze się składa, że przyniosłem wino.
- Randka z winem? - Clint uśmiechnął się nieprzyjemnie. - Dobrze, że życie już dawno temu dało mi kopa i nauczyło, że one nie zawsze są tym, czym się wydają.