
Chapter 5
- A więc: Margaret Carter, powszechniej znana jako Peggy. Zechcesz mi powiedzieć, kim była?
- Wiesz dobrze, kim była Peggy. - Bucky zerknął na jego telefon, kiedy znów zaczął dzwonić i uniósł brwi, kiedy Tony wyciszył go i odłożył ekranem w dół na blat stołu. - Steve dzwoni cały ranek, nie zamierzasz odebrać?
- Nie zmieniaj tematu. - Tony podsunął mu prawie już pusty kubek i Bucky dolał mu kawy, z niejakim zaskoczeniem patrząc na dzbanek, w którym niewiele już zostało. Tony nawet nie starał się wyglądać niewinnie, kiedy z błogością napił się kawy. - Mówimy o Peggy. Nie o Stevie. Często mylisz osoby swoich kochanków?
- Steve nie był moim kochankiem. Często jesteś takim wrzodem na tyłku?
- Czy ja wiem? Wolę myśleć, że jestem po prostu dociekliwy.
- Raczej wścibski.
- Żądny wiedzy...
- Palant.
- A ja jestem Tony i miło mi cię poznać. - Tony uśmiechnął się zwycięsko, kiedy Bucky wzniósł oczy ku niebu. - Dobra. Zatem, Peggy Carter…
- Ale zdajesz sobie sprawę z tego, że w końcu tu przyjdzie? - spytał Bucky wprost i Tony się skrzywił.
- I nagle z jakiegoś powodu mam nawet nadzieję, że mówisz teraz o Carter, a nie o Rogersie.
- Przykro mi, ale Stevie jest uparty jak siedem piekieł i nie bardzo rozumie subtelną odmowę. Ignorujesz go od kilku godzin, więc nie daję mu dłużej, niż następne dwie, by tu w końcu przyjechać. Nie łatwiej byłoby się z nim spotkać?
- I co mam mu niby powiedzieć? Że nawiedza nas duch waszej byłej i bardzo martwej dziewczyny, a jego były, ale nie bardzo z kolei martwy kumpel siedzi przy moim stole i wypija mi kawę?
- Zabawny jesteś – powiedział sucho Bucky – z tą kawą. Pijesz hektolitry kawy, Stark i pora spojrzeć prawdzie w oczy: masz w żyłach kofeinę z niewielką domieszką krwi. A co do Steve'a...
- Po prostu zanim się z nim spotkam, wolałbym wiedzieć, od czego w ogóle mam zacząć tę rozmowę! Nawet sam nie wiem, co się dokładnie dzieje. Więc mieć jakikolwiek plan…
- Miałem plan. Nikomu się nie pokazywać i uciekać.
- Świetny plan! - zakpił Tony. - Nie byłeś chyba w wojsku gościem od strategii, nie? Nie mydl mi oczu, Barnes, wróćmy do konkretów. Mów o Carter.
- A żebym ja wiedział, co. No... widuję ją czasem. Kiedy zobaczyłem ją pierwszy raz, nieźle się przeraziłem. Myślałem, że tracę rozum. Bylem na skraju załamania nerwowego, ale wtedy facet z motelu, który dostarczał mi posiłki do pokoju, zapytał, czy dla swojej dziewczyny też będę zamawiał kolację i dotarło do mnie, że nie tylko ja ją widzę. Więc zacząłem podejrzewać, że jakimś cudem udało jej się przeżyć. Tylko nigdy… nie udało mi się jej złapać, rozumiesz?
- Co masz na myśli? - Tony przełknął ślinę, czując się jednak trochę niepewnie. - Że jak ją łapiesz, to twoja ręką przez nią przechodzi, czy jak?
- Już rozumiesz, czemu myślałem, że świruję? - Bucky wzruszył ramionami. - Wpada w jej rękę, ramię czy plecy i przechodzi na wylot, nie napotykając żadnego oporu. A potem Peggy – albo cokolwiek to jest – potem znika.
Przez kilka chwil siedzieli w ciszy i żaden nie kwapił się, by ją przerwać. Tony patrzył na swoje dłonie i zastanawiał się, jakby to było – próbować uchwycić kogoś, kogo uchwycić się nie da, gdy osoba, którą kochałeś, odchodzi na zawsze.
- Tak mi przykro – powiedział w końcu bez sensu, bo nawet nie wiedział, od czego miałby zacząć wyjaśnianie. Że mu przykro, bo Peggy umarła? Że do dziś nie było wiadomo, kto ją zabił? Że Bucky wciąż ją widział – i nie mógł z tym nic zrobić? Bucky westchnął, po raz kolejny wzruszając ramionami.
- Najgorsze jest, że nie wiem, czego ode mnie chce. Ma pretensje? Chce coś przekazać? Pomyślałem, że mam odkryć, kto ją zabił, więc…
- Więc wróciłeś. A gdyby nie ona?
- To uciekłbym za granicę – powiedział szczerze Bucky. - Myślałem o Włoszech, miłe, małe miasto gdzieś w Europie…
- Jestem prawie pewien, że Włochy to państwo. - Tony spojrzał na niego z niedowierzaniem. - Przecież Europa to kontynent…
- A Europa to nie państwo? - zapytał Bucky, z trudem powstrzymując śmiech i Tony pogroził mu pięścią.
- Grabisz sobie, Barnes.
- To niezależne ode mnie. Za łatwo dajesz się wkręcać.
- Mocne słowa jak na gościa, który widuje duchy. Dobra. Wracając do duchów, a właściwie tego jednego…
- Tak, jeden nam w zupełności wystarczy – mruknął Bucky. - Więc, co proponujesz? Urządzamy seans spirytystyczny? Mam poszukać w necie jakiegoś medium?
- Pepper będzie wniebowzięta, jak gazety podłapią, że Tony Stark urządza sobie wieczorki z medium. Poczekaj, zastanówmy się najpierw jeszcze raz…
- Zastanawiamy się całą noc. Poza bólem karku i tym, że kończy się nam kawa, wciąż niewiele mamy.
- Nie tak mało chyba? Ustaliliśmy już, że nie próbuje cię atakować. Co prawda nad urwiskiem miałem zgoła odmienne wrażenie, ale…
- Nie spychała mnie. Raczej…
- … ciągnęła w górę? Czy też robiłaby to, gdyby mogła. Ale nie chciała, byś spadł.
- Nie.
- I widziałeś ją pierwszy raz, odkąd wróciłeś? - upewnił się Tony. - Więc to może być ten nasz właściwy ślad. Carter chciała, żebyś wrócił do miasteczka, bo chce, żeby prawda o jej śmierci wyszła na jaw. Kiedy postąpiłeś zgodnie z tym życzeniem i wróciłeś, nie dręczyła cię, wiedząc, jak to przeżywasz i dopiero, kiedy sam prawie zginąłeś…
- Ja prawie zginąłem, Stark? Wypraszam sobie. Miałbym się całkiem w porządku, gdyby jakiś rozhisteryzowany facet nie próbował mnie ściągnąć ze skarpy!
- Nie próbowałem cię ściągnąć ze skarpy! W ogóle bym się tam nie znalazł, gdybyś prawie nie przyprawił mnie o zawał.
- Prawie nie przyprawił? Nieźle, nieźle.
- Zamknij się. Idąc dalej: odkryłeś, że raport koronera się myli.
- Nie w pełni. Przyczyna śmierci się zgadza – a przynajmniej nie mógłbym jej zanegować bez ekshumacji szczątków i ponownego zbadania ciała, co by mi gówno dało, bo nie jestem patologiem, a Peggy, czy też to, co po niej zostało i od miesięcy leży w ziemi, już nawet nie ma płuc.
Głos Bucky’ego załamał się jednak, mimo pozornej buty i Tony chciał poklepać go po ramieniu, ale moment minął, kiedy Bucky opanował się zadziwiająco szybko. Chyba wiele razy już miewał takie myśli i był zdesperowany, by coś z tym w końcu zrobić. Wiedział, że nie przywróci Carter życia, ale gdyby odkrył, co doprowadziło do jej śmierci…
- Ale nie zgadza się miejsce, gdzie, według policji, do tego doszło – podjął, gdy Bucky wstał energicznie i pstryknął włącznik od czajnika, sięgając po herbatę w torebkach. - Myślisz, że utonęła bliżej miasteczka.
- Myślę, że utonęła niemal w nim. Widzisz, śledczy założyli, że skoro jej ciało zostało wyrzucone na brzeg przy Przylądku Mew, to musiało iść pod wodę za tą linią…
- Daj mi na to spojrzeć na mapie, czekaj…
- Tutaj. - Bucky pokazał mu palcem odpowiednie miejsce na mapie. - Ale zignorowali to, jak na wiosnę podnosi się poziom wody, kiedy topnieje lód.
- I nie ma szans, żeby dotarła aż tam?
- Żadnych.
- To jak, do cholery, ktoś to przegapił? Wezwany z DC facio z FBI mógł się machnąć, jasne, ale nikt z miejscowych się nie zorientował? Przecież chyba wezwali kogoś w roli pieprzonego eksperta... - Tony zamilkł siedział przez chwilę w zaskoczonej ciszy, a potem zaklął i zerwał się gwałtownie, prawie zrzucając ze stołu laptopa, kiedy otworzył go szarpnięciem i drżącymi palcami wpisał hasło.
- Tony, co ro-
- Ktoś specjalnie wprowadził ich w błąd, kapujesz? Ktoś wiedział – musiał wiedzieć – że prześledzenie drogi, jaką pokonał topielec było błędne, ale chciał zatuszować to, gdzie doszło do zabójstwa, więc…
- Więc jeśli dowiemy się, kto brał udział w śledztwie… - szepnął Bucky – a kiedy Tony na chwilę oderwał rozgorączkowany wzrok od komputera, zamarł.
Bucky, patrząc na niego szeroko otwartymi oczami, drgnął i nerwowo oblizał wyschnięte usta. Za jego plecami majaczyła wiotka, widmowa sylwetka dziewczyny. Jej delikatna, przezroczysta dłoń spoczywała na ramieniu mężczyzny.
- James – szepnął Tony.
Bucky się nie poruszył.
- Stoi za mną, prawda? - zapytał z trudem.
Kiedy w końcu odwrócił głowę, zjawa uśmiechnęła się do niego, a potem nagle zbladła jeszcze bardziej, zamigotała i całkiem rozpłynęła się w powietrzu.
- Tak – powiedział Tony chrapliwie, kiedy Bucky wziął głęboki oddech i zatrząsł się, jakby przeszedł go gwałtowny, przeraźliwy chłód. - Zgaduję, że jesteśmy na dobrym tropie.