Nawiedzony dom przy Cawdor Way

Marvel Cinematic Universe Marvel The Avengers (Marvel Movies)
M/M
G
Nawiedzony dom przy Cawdor Way
All Chapters Forward

Chapter 4

Barnes junior w niczym nie przypominał swojego ojca. Tamten dobrotliwy, cichy staruszek całym sobą przepraszał, że żyje i był gotów oddać klientowi samochód za darmo, ufając mu na słowo, że wróci uregulować rachunki. Jego syn tej wiary w ludzi zdecydowanie zdawał się nie podzielać.

Był sprytny, Tony musiał to przyznać. Bardzo ostrożny, kiedy zanim usiadł, obszedł cały dom, upewniając się, że w piwnicy nie chowa się oddział antyterrorystów, wojskowy regiment i Steve Rogers na dodatek. Potem sprawdził okna, metodycznie zasłaniając każdą zasłonę. Mimo, że porządnie chyba głodny, podejrzliwie patrzył Tony’emu na ręce, kiedy ten przygotowywał jedzenie – a przynajmniej coś, co miało przypominać posiłek – po czym, kiedy już uspokoił się w kwestii tego, że nie zamierzają mu tu podać niczego trującego, zmartwił się tym, że gotowanie Tony’ego może być szkodliwe samo w sobie, więc bezpardonowo zabrał mu nóż i patelnię, za to wcisnął w ręce butelkę wina i korkociąg, oraz kazał iść nakryć stół. Tony uniósł brwi na to żądanie, po czym wzruszył ramionami i położył na stole dwa talerze, wino i rolkę papieru toaletowego. Bucky, kiedy wrócił, popatrzył na tę osobliwą dekorację wzrokiem pozbawionym wyrazu.

- Nie mam serwetek – wyjaśnił Tony, otwierając wino. Może nie umiał gotować, za to z alkoholem, obojętnie w jakiej postaci, zawsze radził sonie wyjątkowo dobrze. - Jakim cudem udało ci się zrobić cokolwiek do żarcia z tego, co miałem w lodówce?
- Nie było tam zbyt wiele, fakt. Jesteś niemądry czy po prostu nieodpowiedzialny? - zapytał Barnes i Tony spojrzał na niego z urazą. - Rozumiem. Czyli nieodpowiedzialny.
- To nie ja podaję makaron z ziemniakami.
- To się nazywa pasta e patate i jest jednym z tradycyjnych dań kuchni włoskiej.
- Wkręcasz mnie.
- Nie. - Bucky uśmiechnął się krzywo. - Moja rodzina pochodzi z Włoch. Ojciec ci nie wspominał? Zdaje się, że się poznaliście. Biedny staruszek, nie było mu łatwo przez ostatnie lata.
- To czemu, do cholery, nie wróciłeś wcześniej? Co z tobą?
- Dezerter z armii? Poszukiwany za morderstwo? Rzeczywiście, miałem do czego wracać.
- Okej. Ma sens. - Ich oczy spotkały się nad makaronem i Bucky skinął głową, Jego ramiona spięły się, kiedy pochylał się nad stołem.
- W porządku – powiedział ochrypłym głosem. - Możesz mnie o to zapytać.
- Świetnie. Miejmy to za sobą, lubię jasne sytuacje. Zabiłeś Peggy Carter?
- Nie.
- Ale miałeś z nią romans.
- Tak. - Bucky zmarszczył brwi, pochylając się bardziej w stronę Tony’ego, kiedy patrzył na niego z napięciem. - Skąd wiedziałeś?
- Jestem świetnym psychologiem, ludzkie zachowania nie mają przede mną tajemnic – powiedział Tony i Bucky zamrugał.
- Naprawdę?
- Nie, co ty, odbiło ci? W dziewięciu przypadkach na dziesięć nie rozumiem ludzi.
- To skąd…
- Rozumiem maszyny. - Tony nawinął sobie na widelec trochę makaronu i popił winem, kołysząc lekko kieliszkiem. - Więc zrobiłem to, od czego powinienem był zacząć, kiedy usłyszałem tę dziwaczną historię. Włamałem się do bazy danych policji kryminalnej.
- Włamałeś się…
- Do bazy policyjnej, tak. Baza danych wszystkich przypadków nierozwiązanych morderstw z ostatnich lat. Nie było trudno znaleźć w tym oceanie nieszczęścia pannę Carter. Wiedziałeś, że była w trzecim miesiącu ciąży, kiedy zginęła?
- Tak. - Bucky potarł twarz dłonią i był to tak bezradny i zagubiony gest, że Tony odwrócił wzrok, dając mu chwilę, żeby się uspokoił. - Ale to nie było moje dziecko.
- Nie. - Tony zerknął na niego z ciekawością. - To nie było twoje dziecko. A więc wiedziałeś o tym?
- Oczywiście. Peggy… nie chciała mi powiedzieć, kto jest ojcem. Skąd wiedziałeś, że to nie ja?
- Twój ojciec zgodził się oddać próbkę materiału DNA do badań porównawczych z płodem – wyjaśnił Tony i Bucky aż się skrzywił. - Uh, przepraszam. To znaczy z martwym dzieckiem.
- To naprawdę nie brzmi o wiele lepiej. - Bucky odchylił się na krześle, zakładając ręce za głową i popatrzył na niego uważnie. - Dziwny z ciebie człowiek.
- To popularna opinia. - Tony myślał już o czymś innym i wcale nie podobała mu się ta myśl. Nie znał Steve’a zbyt dobrze – właściwie w ogóle go nie znał – ale jeśli to dziecko było jego, a Carter zaczęła spotykać się z jego kumplem… Bucky obserwował go ze zmarszczonymi brwiami i nagle potrząsnął głową, uśmiechając się krzywo.
- Taaa – mruknął, wzruszając ramionami. - Prawie słyszę, o czym myślisz. Daruj sobie. Też szedłem tą drogą. To nie był dzieciak Steve’a.
- Skąd wiesz? Bo Steve ci tak powiedział? - zakpił Tony i Bucky prawie się uśmiechnął.
- Tak – potwierdził bez śladu ironii w głosie. - Bo Steve mi tak powiedział. Jest jaki jest, ale nie jest świnią.
- Wzruszający pokaz lojalności względem kogoś, kto pozwalał by przez tyle czasu o jej śmierć obwiniali ciebie.
- Może zwątpił. - Bucky uciekł wzrokiem, a jego twarz spochmurniała. - Kiedy zniknąłem…
- Albo próbował dorwać prawdziwego mordercę. Zakładając, że to nie on nim jest. - Tony dolał sobie wina, z przykrością zauważając, że butelka powoli robi się pusta, a więcej w piwnicy nie było. - Cholera. Muszę uzupełnić zapasy. We dwóch radzimy sobie z tym znacznie szybciej – stwierdził i Bucky zacisnął ręce na krawędzi stołu. Nie patrzył na niego, kiedy pytał, powoli ważąc słowa.
- Zamierzasz pozwolić mi tu zostać? Nie wydasz mnie Steve’owi?
- Powinienem? - Tony odsunął talerz, patrząc na Bucky’ego analitycznie. - Może i tak. Ale widzisz, Barnes, nie zrozum mnie źle: tu nie chodzi o ciebie. Nie znam cię i mam cię w dupie.
- Więc chodzi o Steve’a – zgadł Bucky i uśmiechnął się w końcu, a jego oczy złagodniały. - Lubisz go, co?
- Lubię – potwierdził Tony. - A czego nie lubię, to kiedy ludzie, których lubię, mają kłopoty. Więc zamierzam najpierw dowiedzieć się, o co tu, do diabła chodzi, zanim zwalę mu te wszystkie kłopoty na głowę. Steve? On cię uwielbia. Gdybym mu powiedział, że tu jesteś, pewnie zamęczyłby się, rozdarty pomiędzy chęcią ochronienia cię, a praworządną potrzebą wsadzenia za kratki. Sumienie nie dałoby mu spokoju.
- Jak to dobrze, że ty nie masz takich problemów. Z tym sumieniem.
- Ssij mi, Barnes – zaproponował Tony i Barnes uśmiechnął się krzywo.
- A Steve nie będzie miał nic przeciwko? - zapytał przeciągle i Tony wywrócił oczami. - I mów mi… Bucky. Skoro już ratujesz mi tyłek. Naprawdę? Mogę tu zostać?
- Naprawdę możesz tu zostać. Przynajmniej dopóki nie dowiemy się, co się tu dzieje. Słuchaj, nad tym urwiskiem… widziałem coś…
- Coś? - zapytał Bucky z naciskiem i Tony bezradnie pokręcił głową.
- Nie wiem, dobra? Kurczę. Co mam ci powiedzieć?
- Że widziałeś Peggy – powiedział Bucky wprost i Tony sapnął z frustracją.
- Jakby to było takie proste. Duchy i całe to gówno? Nie bardzo w to wierzę, kolego. Nigdy nie wierzyłem.
- W porządku. Racjonalny umysł, to lubię. Więc, jakie mamy opcje? - Bucky zaczął odliczać na palcach. - Padliśmy ofiarami zbiorowej hipnozy? Odpada, skoro i ty i ja widywaliśmy to twoje „coś” już wcześniej, niezależnie od siebie. Lubisz maszyny, więc co powiesz na teorię z projekcją? Może ktoś miesza nam w głowach. Wystarczyło mieć zdjęcia Peggy i sfabrykować film, a potem go wyświetlać. Ty jesteś gościem od techniki, dawaj profesjonalną opinię. Dałoby się?
- Wszystko by się dało, chociaż byłoby to cholernie trudne. Ktokolwiek by za tym stał – nie mógł wiedzieć, gdzie dobiegniemy.
- Więc naprawdę jestem ciekaw, jak chcesz to wytłumaczyć. Zakładając, oczywiście, że Peggy nie zmartwychwstała, to…
- Zaryzykowałbym stwierdzenie, że w ogóle nie umarła, ale zakodowane w bazie badania DNA zwłok wyłowionego topielca mocno się z tym kłócą. - Tony machnął przepraszająco ręką, kiedy Bucky popatrzył na niego z niemym wyrzutem. - Sorry. Twojej wyłowionej z rzeki martwej dziewczyny.
- Jesteś palantem – powiedział Bucky wprost i Tony prawie się uśmiechnął.
- A jednak nie chcesz mi przywalić.
- Bo wiem, czemu to robisz. To całe twoje zachowanie… próbujesz tylko sprawić, żebym poczuł się lepiej, co? Zakładasz, że jak się na ciebie wścieknę, to przestanę się zadręczać?
Tony milczał. To było dość niepokojące, z jaką łatwością został przejrzany i rozłożony na części pierwsze i sprawiało… sprawiało… że czuł się trochę nieswojo. Ludzie tak rzadko dawali mu kredyt zaufania, że kiedy już taki dostał, nie bardzo wiedział, co ma z nim zrobić. Odchrząknął, patrząc na Bucky’ego z mieszaniną zagubienia i ciekawości na twarzy.
I nagle zrozumiał, a kiedy jego oczy błyskawicznie przesunęły się po ciele Bucky’ego, ten najpierw skinął głową, a potem bez słowa zdjął kurtkę i podwinął rękaw znoszonej, flanelowej koszuli, ściągając cielistą rękawiczkę z dłoni. Metalowa proteza błysnęła w słońcu.
- Mój prototyp – szepnął Tony. Wstał z krzesła i obszedł stół, żeby stanąć przy Buckym i zbadać palcami protezę. Logo Stark Industries było wygrawerowane przy stawie łokciowym. - To dlatego ani razu nie zapytałeś, jak mam na imię. Rozpoznałeś mnie.
- Tak. - Bucky patrzył mu prosto w oczy, kiedy wyciągnął rękę i przed jego twarzą wykonał w powietrzu kilka skomplikowanych gestów metalowymi palcami. Tony nie odrywał od niego wzroku, zafascynowany. - Pamiętasz? Był dwudziesty siódmy sierpnia. Razem z chłopakami z mojego składu przejęliśmy cię od innego oddziału…
- Cholera. - Oczy Tony’ego rozszerzyły się, kiedy chciwie pił wzrokiem z jego twarzy, której tak naprawdę nie widział nigdy wcześniej. - To twoja grupa odbiła mnie w Iraku. A niedługo potem wpadliśmy w kolejną zasadzkę. Facet, któremu urwało ramię i który wykrwawiał mi się pod nogami. Jezu, Barnes.
- Bucky – poprawił go Bucky. - Albo James. - Metalowe palce ostrożnie ścisnęły jego rękę i Tony przełknął ślinę. - A ty nazywasz się Tony Stark i mimo, że to ja miałem wtedy ratować ciebie, to trzy lata temu uratowałeś mi życie.

Forward
Sign in to leave a review.