
Chapter 4
1.
Nie było łatwo zorganizować powrót Tony’ego do domu. Choć gwałtowna burza śnieżna straciła nieco na sile, wciąż sparaliżowany był ruch powietrzny, poruszanie samochodów znacznie utrudnione, zaś z powodu jego złamanej nogi nie myśleli nawet o przewiezieniu go motorem.
Bucky był zły na Steve’a, o, był na swojego najlepszego kumpla cholernie wściekły, ale kiedy Natasza Romanov poinformowała go przez telefon, że nawet karetki mają trudności z przedostaniem się do szpitala, więc inscenizowane naprędce są punkty pomocy doraźnej, by cierpiących, nierzadko w tragicznym stanie ludzi nie musieć na noszach transportować pod szpital, on i Steve po raz pierwszy od wielu godzin spojrzeli na siebie, połączeni tym samym zmartwieniem.
- Zaparzę herbaty. - Jarvis ocenił ich jednym rzutem oka i wycofał się do kuchni. Zmęczony emocjami Peter zasnął w końcu, równie rozemocjonowany jak jego syn Tony w szpitalu nie spał na pewno, a Bucky miał ochotę rwać włosy z głowy.
- Kurwa – sapnął i Steve posłał mu natychmiast współczujące spojrzenie. - Nie patrz tak na mnie Rogers, większa część tego, przez co tkwimy teraz w tym bagnie, to twoja wina. Ty nas w to wepchnąłeś. Co ci przyszło do głowy, żeby mówić Peterowi, że za nim tęskniłeś?
- Bo tęskniłem. - Steve potarł palcami czoło i potrząsnął głową. - Na litość boską, to takie dziwne, Buck? Kiedyś naprawdę myślałem, że spędzę z Tonym resztę życia, planowaliśmy się pobrać, Peter był dla mnie jak syn i ja…
- Cóż, było minęło. - Bucky brzmiał nieprzyjemnie i Steve urwał, zaciskając szczęki. - Sam spieprzyłeś sobie drogę do tej rodzinnej idylli, wybierając inną, a wiesz, co mówią o tym, że nie można zjeść ciastka i mieć go w tym samym czasie, więc…
- Zamknij się. - Steve nie wyglądał na skłonnego do rozmów o cukiernictwie. - Myśl lepiej, co zrobić. Becca dość dobitnie dała mi do zrozumienia, co sądzi o tym, że nie ma mnie w domu w Wigilię, a nawet nie wie, gdzie właściwie jestem. Jak się dowie…
- Więc wracaj do niej. Ja zostanę z Peterem.
- Który cię nawet za dobrze nie zna, a który wpada w panikę, bo nie wie, kiedy wróci jego ojciec. Świetny pomysł, Buck, długo nad nim myślałeś? Mam nadzieję, że nie, bo byłby to najbardziej zmarnowany czas na świecie.
- Spierdalaj, Stevie. - Bucky z jękiem opadł na kanapę i niemal natychmiast z niej wstał, wyciągając telefon. Kolejna wiadomość od Tony’ego. - Tony pyta, jak Peter sobie radzi, a ja próbuję wykombinować, jak w miarę bezboleśnie powiedzieć mu, że jego syn miał atak histerii, że wciąż tęskni za jego byłym chłopakiem i że ten chłopak siedzi teraz w jego cholernym salonie.
- Tony nie wie, że tu jestem?
- Nie, bo przyprowadzenie cię tutaj to był najgorszy pomysł ze wszystkich. Do cholery, nie miałem pojęcia, że twój widok będzie dla dzieciaka takim szokiem. On cię uwielbia, po tym całym czasie, nadal. Złamałeś jego ojcu serce, zostawiłeś ich kilka lat temu, a mimo to ten mały skoczyłby za tobą w ogień. Wiesz co? Mam ochotę złoić Becce skórę za to, że zmusiła cię, żebyś ich wtedy zostawił.
- Twoja siostra nie zmusiła mnie do niczego, Buck, tylko kazała mi wybrać.
- Racja. Dzięki za przypomnienie, że to wszystko twoja wina i tego, że nie potrafiłeś utrzymać fiuta w spodniach. Do cholery, Steve, co teraz? Musisz wracać do domu, a nie możesz wrócić do domu, bo Peter cię do niego nie puści, póki w domu nie ma Tony’ego! Z drugiej strony ja powinienem być w szpitalu. Nie tylko ze względu na Tony’ego, choć przyznam, że najchętniej nie opuszczałbym jego łóżka, ale czeka tam na mnie masa pacjentów i całkiem nowych nieszczęśników, którym trzeba zapewnić niezbędną pomoc chirurgiczną, pozszywać czoła i aorty, a nie mogę oczekiwać, że ten pieprzony pager w końcu przestanie dzwonić, bo z powodu tej pogody, wezwali na dyżur już chyba wszystkich. Więc muszę wracać do szpitala i nawet nie będę miał czasu, żeby w jakikolwiek sposób to Tony’emu wyjaśnić. A boję się, że jak dowie się od kogoś innego, to kopnie mnie w dupę i każe się nie pokazywać na oczy.
- Nie przesadzaj, Tony cię lubi…
- Taaa, ciebie też lubił i patrz, jak na tym wyszedł – warknął Bucky i Steve uniósł ręce do głowy w obronnym geście. - Co za burdel.
- Może… - Steve zaczął z wahaniem i urwał, przełykając ślinę, kiedy nerwowo oblizał suche usta. - Uhm, Buck, może mógłbym…
- Co? Wyduś to z siebie.
- Zabrać Petera na święta do siebie – wyrzucił Steve i oczy Bucky’ego rozszerzyły się z szoku. - Czekaj! Wiem, jak to brzmi, ale… słuchaj, Sophia go lubi, Peter dobrze się czuje w jej towarzystwie, a wiesz, że ze mną będzie bezpieczny i…
- Steven Grant Rogers, czy ciebie popierdoliło? - spytał Bucky obcesowo. - Rebecca w życiu się na to nie zgodzi.
- Na co? Żeby przerażony dzieciak nie mógł spędzić z nami świąt, bo jego tata jest w szpitalu, a on nie ma tu nikogo innego, komu mógłby zaufać? Daj spokój, Buck, twoja siostra jest twarda, ale nie jest potworem.
- Nie znasz jej tak dobrze jak ja. - Bucky zdobył się na słaby żart, ale wciąż nie wyglądał na przekonanego. - Sam nie wiem. Tony’emu się to nie spodoba. Ostatecznie, Jarvis pewnie mógłby zostać tu z Peterem do czasu…
- Do czasu, gdy nie sprowadzisz Tony’ego do domu - co, nawiasem mówiąc, wciąż nie wiemy, jak zrobić, a sam mówisz, że nie dasz rady poświęcić mu całej swojej uwagi, nawet jak już dotrzesz do szpitala. Jarvis powinien jechać z tobą i to on powinien wrócić tu z Tonym. Ty, kiedy się obrobisz…
- Nie podoba mi się ten pomysł.
- Szczerze? Mi też nie. Becca może zrozumie, ale na pewno się wścieknie. Wiesz co? Zapytajmy Jarvisa, co o tym myśli.
2.
Ale nawet, gdy Jarvis się zgodził, opór przyszedł ze strony, z której najmniej by się go spodziewali i Bucky z zaskoczeniem patrzył teraz na Petera, który stał twardo u jego boku, trzymał go za rękę i cały czas powtarzał, że „dziękuję panu za zaproszenie, panie Rogers, ale ja wolę iść z Buckym do taty”.
Z Buckym. Bucky nie miał pojęcia, skąd mały wie o jego ksywce, bo przecież chyba Tony tak o nim nie mówił i Peter do tej pory znał go jako Jamesa Barnesa, ale nie oponował, bardziej niż zadowolony, ciesząc się pewnym uściskiem małej łapki w swojej dłoni.
- Jesteś pewien? - Steve odciągnął go na bok, kiedy Peter, pod opieką Jarvisa, ubierał się do wyjścia. - Do szpitala jest kawał drogi, nie wiadomo, co zastaniesz na miejscu. Może być armagedon, sam mówiłeś.
- Rozwiązanie równie złe, jak każde inne w tej chwili. - Bucky zawiązał buta i wyprostował się, obserwując jak Peter wciąga rękawiczki. Brwi chłopca były ściągnięte w gniewnym grymasie, który nadawał jego okrągłej buzi wyrazu całkowitej determinacji i tak bardzo przypominał w tym momencie swojego ojca, że Bucky uśmiechnął się mimowolnie. - Ale damy radę.
- Dziękuję za pomoc, panie Rogers – dodał Peter, materializując się przy nich i Bucky spojrzał na niego z zaciekawieniem, kiedy chłopiec znów wziął go za rękę, wciąż nazywając swojego ukochanego Steve’a „panem Rogersem”. - Bucky? Możemy jechać do taty?
- Możemy, mały. - Bucky poczekał, aż za Stevem zamkną się drzwi – miał wracać na jego motorze – i odwrócił w kierunku Jarvisa. Starszy mężczyzna właśnie przygotowywał budynek do opuszczenia, wprowadzając kody zabezpieczające i wpisując w panelu jakieś tajemnicze komendy. - Więc, Jarvis, jak dostaniemy się do szpitala? Wspominałeś, że masz plan, ale…
- Z pańską pomocą powinno się udać, doktorze. Ma pan zezwolenie na używanie miejsca dla helikopterów na dachu szpitala, prawda?
- Mam, jasne, że mam. Jak każdy szef oddziału w nagłych wypadkach. Ale, Jarvis, ja nie mam helikoptera…
- Tata ma. - Peter puścił jego rękę gdy tylko Steve znikł im z oczu i Bucky zmarszczył brwi, spoglądając na niego ze zmartwieniem, bo coś tu było nie w porządku. - A Jarvis potrafi latać. Jak superbohater.
- Tak, chociaż taki bez peleryny – zgodził się Jarvis ze śmiertelną powagą, otwierając przed nimi drzwi do olbrzymiego hangaru. - Więc teraz, jak prawdziwi superbohaterowie, ruszymy tacie na ratunek, prawda, paniczu Peter?
- Prawda. - Buzia Petera rozjaśniła się, gdy pobiegł w kierunku jednego ze śmigłowców. Bucky rozejrzał się z lekkim oszołomieniem, bo nigdy w życiu nie widział tylu maszyn w jednym miejscu, eleganckich wozów, motocykli, a także helikopterów i śmigłowców, czy dwóch motorówek i pieprzonego jachtu, choć ten wydawał się jakby… niedokończony? Jarvis uśmiechnął się z pewną melancholią, widząc jego zainteresowanie.
- Sir w wolnym czasie lubi pracować nad maszynami, przywracając im pełną sprawność – mówi i pieszczotliwie przesuwa dłonią po boku jachtu. - Płynęli nim rodzice pana Starka, kiedy… ale to historia nie na tę okazję i nie przeze mnie powinna zostać opowiedziana. Jeśli sir będzie chciał, sam się nią z panem podzieli.
Cała drogę Bucky wyrzucał sobie, że nie wezwał śmigłowca. Byłoby to przekroczenie wszystkich jego kompetencji i prawdopodobnie skończyłoby się zrujnowaniem jego kariery i tym, że wylądowałoby w więzieniu, albo przynajmniej postawiono by mu zarzuty, ale przynajmniej Tony byłby już w domu. Jednocześnie jakaś mniej emocjonalna, a bardziej zdroworozsądkowa część jego mózgu dobrze wiedziała, że żaden pilot nie wyleciałby w taką pogodę bez naprawdę cholernie dobrego powodu, a większość tych współpracujących ze szpitalem była zajęta i o ile przeszłoby przewiezienie pacjenta do szpitala, tak nie bardzo miał pomysł, jak miałby umotywować konieczność zabrania go do domu. Na szczęście Jarvis rozwiązał ten problem, ale Bucky i tak miał wyrzuty sumienia. Powiedział Tony’emu, że wszystkim się zajmie, a póki co nie zrobił w tym kierunku nic – poza, oczywiście, przyprowadzeniem Steve’a do Petera i przyprawieniem chłopca o rozstrój nerwowy.
Peter podczas drogi nie zamienił z nim ani słowa. Wpatrzony we własne kolana, nie poświęcał też najmniejszej uwagi miastu pod nimi, co było już dziwne, bo przecież z tego, co Bucky wiedział o małych chłopcach, to było to, że każdy jeden byłby podekscytowany takim lotem i taką przygodą. Bucky chłopcem był trochę większym, a nawet i na nim robił wrażenie ten lot nad ulicami pogrążonymi w chaosie. Wciąż w pewnych dzielnicach brakowało prądu, ludzie wciąż brnęli przez śnieg na piechotę bądź stali w korkach – a oni płynnie poruszali się wysoko nad nimi, nie ograniczeni przez światła ani przez śnieg. Bucky zamienił kilka słów z ordynatorem, który zgodził się na lądowanie dopiero, gdy dowiedział się, o kogo chodzi – być może miał nadzieję na hojny datek od Stark Industries w przyszłości, albo nawiązanie współpracy z Tonym Starkiem i tym samym utarcie nosa Nickowi Fury’emu, z którym od lat łączyła go podjazdowa walka o wpływy.
Jarvis został w środku, podczas gdy oni dwaj – Bucky i Peter – wyruszyli po Tony’ego. Tym razem, mimo tego, że Peter się ociągał, Bucky mocno trzymał go za rękę.
- Słuchaj – powiedział do chłopca poważnie, kiedy szli schodami w dół, bo większość wind nie działała. - Panuje bałagan. Ludzie są zdenerwowani i zachowują się nieracjonalnie, nie mogę pozwolić, żeby nas rozdzielono. Obiecałem twojemu tacie, że się tobą zaopiekuję i zamierzam dotrzymać słowa. Nic ci się nie stanie, ale musisz mnie słuchać. To nie pora na fochy – dodał trochę ostrzej niż zamierzał i skarcił samego siebie. Świetnie, mały pewnie był na skraju załamania nerwowego, a on strofuje go i poucza jak szeregowy żołnierza. Złagodził ton, mówiąc dalej. - Dziękuję ci, że zgodziłeś się, bym wam towarzyszył. Wiem, że nie znasz mnie i mi nie ufasz, ale zależy mi na twoim tacie i…
- Steve’owi też zależało. - Peter odezwał się tak nagle, że zupełnie zbił Bucky’ego z tropu, zwłaszcza, że nie do końca wiedział, jak ma zareagować na te słowa. - A potem odszedł i nas zostawił. Ma swoją nową rodzinę, tak?
Skąd Peter to wiedział? Okropne podejrzenie zakiełkowało Bucky’emu gdzieś na dnie żołądka i poczuł, jak jego ręka w dłoni Petera się poci.
- Peter, mogę cię o coś spytać? - zapytał zamiast odpowiedzi i Peter popatrzył na niego bystrym wzrokiem.
- Mama mówi, że kiedy ktoś odpowiada pytaniem na pytanie, to nie chce odpowiedzieć na to pytanie, bo musiałby skłamać, więc Steve ma nową rodzinę, tak? - powiedział z pewną dozą rezygnacji i nagle tupnął nogą. - Bardzo dobrze. Nie potrzebujemy go z tatą. Wcale nie. O co chcesz zapytać, Bucky?
- Skąd wiedziałeś, że mówią na mnie Bucky. - Bucky mocniej ścisnął jego rękę, kiedy przed nimi ktoś zaczął krzyczeć, a zamieszanie na korytarzu sprawiło, że musieli na chwilę przesunąć się pod ścianę. Petere patrzył szeroko otwartymi oczami, jak dwie kobiety pchają nosze z nieprzytomnym mężczyzną, a trzecia biegnie obok, nie przestając uciskać jego klatki piersiowej. Ręce Bucky’ego aż świerzbiły z chęci rzucenia się do pomocy, ale w tej chwili miał inny obowiązek, znacznie ważniejszy. To było dziwne uczucie dla kogoś, dla kogo od lat praca była priorytetem i Bucky musiał wziąć kilka uspokajających wdechów, by powstrzymać irytację i poczucie wewnętrznego rozdarcia. Ale został przy chłopcu, który z jakiegoś powodu wydawał się teraz zakłopotany.
- Słyszałem, jak rozmawiasz ze Stevem – powiedział z ociąganiem i Bucky, choć trochę spodziewał się takiej odpowiedzi, i tak zaklął w duchu. Cholera jasna i psiakrew, bo na więcej nie pozwoliłby sobie w obecności Petera, nawet i bezgłośnie. Już raz wydawało mu się, że Peter nie słyszy go i nie słucha, więcej nie da się nabrać na tę możliwość.
Świetnie. A więc to stąd Peter dowiedział się o tej nowej rodzinie, dla której Steve zostawił ich.
Tony bez wątpienia natrze mu za to uszu. Bucky i bez tego czuł się winny.
- Sophia to córka Steve’a? - zapytał nagle Peter, a kiedy Bucky potwierdził, zacisnął usta. - Szkoda. Lubię ją, a będę musiał zerwać z nią kontakt. Już nigdy więcej się z nią nie spotkam – powiedział z takim gniewem, że Bucky mimowolnie mocniej ścisnął jego rękę. Nie śmiał pytać, czemu, bo wydawało mu się, że zna odpowiedź. Peter z całą siłą swojej dziecięcej logiki, która była bezkompromisowa i szczera, wierzył, że miłość wymaga wybrania strony – i że nie może jednocześnie kochać swojego taty i ludzi, którzy go zranili.
Bucky’ego przeszedł lodowaty dreszcz, kiedy uświadomił sobie, że i on może być postawiony przed podobnym wyborem, nawet jeśli nikt – niby – nie będzie go od niego wymagał. Lubił Petera i zaczynał się zakochiwać w Tonym, ale Rebecca była jego siostrą, a Steve najlepszym przyjacielem i nie miał pojęcia, jak zdoła pogodzić te dwa światy ze sobą.