
Chapter 1
1
Odkąd Steve go zostawił, Tony coraz częściej łapał się na tym, że nie ma ochoty wracać do domu. Brak ochoty to może za dużo powiedziane, wszak dom oznaczał miejsce, w którym czekał na niego Peter, a Peter już od dnia, w którym przyszedł na świat, trzymał serce Tony’ego w swoich dłoniach, ale i tak – i tak Tony zostawał teraz w pracy znacznie dłużej, niż w ciągu ostatnich trzech lat.
I ktoś mógłby pomyśleć, że Pepper Potts, która przez te trzy lata na zmianę zarzucała mu niekompetencję, kiedy tylko starał się urwać wcześniej, będzie zadowolona teraz, kiedy zjawiał się w biurze pierwszy i wychodził ostatni, ale Pepper Potts, będąca nie tylko głównym dyrektorem podwykonawczym w firmie Tony’ego, ale też jego eks-żoną, była z niego zadowolona tak rzadko, że Tony naprawdę nie był zdziwiony, kiedy się rozstali. Nieodmiennie tylko zadziwiało go, jak mało James Rhodes, który zajął jego miejsce przy boku i w łóżku Pepper, ma kłopotów ze spełnianiem jej wyśrubowanych standardów.
Huh, wesołe myśli jak na sobotni wieczór, nie ma co. Tony rzucił kolejne tęskne spojrzenie w stronę leżących na biurku papierów i gładkiej, chłodnej zamkniętej pokrywy laptopa, które tylko kusiły, by zrobić krok w ich stronę, zdjąć z siebie płaszcz i poluzować trochę krawat, a potem zagłębić w pracy i nie wychodzić stąd aż do rana, kiedy to będzie już zbyt zmęczony, by po powrocie do opustoszałego domu martwić się i myśleć. I kiedy już jego ręce sięgnęły w stronę guzików płaszcza, stojący na biurku telefon zadzwonił nagle i Tony drgnął, jak przyłapany na gorącym uczynku. Poza nim nie było tu już nikogo, nawet sekretarka wyszła dwie godziny temu, spoglądając na niego niemal przepraszająco, mimo że i tak wyrobiła w zeszłym miesiącu niemal tyle samo nadgodzin, co i on – Tony zanotował sobie, by dać jej za to w tym roku naprawdę pokaźną premię – a potem odebrał telefon. Skrzywił się, kiedy Pepper, tonem pełnym nagany, zapytała groźnie, co on tam jeszcze, do cholery, robi. I że powinien być w domu, bo Peter…
Tony dobrze wiedział, że powinien być w domu, bo Peter – bo Peter cokolwiek, był jego synem, był przywiązany do Steve’a prawie tak samo jak on i kiedy Steve od niego odszedł, to zostawił tak naprawdę ich obu – i dobrze wiedział też dlaczego, mimo że wie to wszystko, tak trudno mu do tego domu wrócić.
Za każdym razem, kiedy patrzył na Petera, miał wrażenie, że zawiódł go i rozczarował. Kiedy rozwiedli się z Pepper i zamieszkali z Peterem we dwóch, Tony obiecał sobie, że nigdy już nie skrzywdzi go w ten sposób. Że nie dopuści do tego, by ktoś zjawił się w jego życiu i miał w nim zostać na zawsze, a potem zniknął, kiedy już zdążył się do niego przywiązać. I nie poprawiało niczego, że gdy rozstali się z Pepper, to Peter miał dwa lata i był jeszcze za mały, żeby cokolwiek zrozumieć, zaś Pepper nie wyprowadziła się daleko, bo zamieszkała po drugiej stronie ulicy i wciąż widywała się z synem codziennie, bo razem z Tonym postarali się, by uczynić ten rozwód jak najbardziej znośnym ze względu na tego małego brzdąca, który był wszystkim tym, co było w ich związku dobre i co ich nadal łączyło, ale teraz? Teraz Peter miał prawie sześć lat i rozumiał już znacznie więcej, więc na pewno rozumiał też co to znaczy, że z szafy zniknęły ubrania Steve’a, a z przedpokoju jego rower – i na pewno winił za to Tony’ego. Tony sam siebie za to winił. Powiedzmy sobie wprost, był okropny w związkach.
- Właśnie wychodzę – powiedział, starając się brzmieć możliwie jak najbardziej beztrosko, choć Pepper miała niepokojący dar do odkrywania i torpedowania wszystkich jego blag. - Będę w domu za góra piętnaście minut. Dwadzieścia, jeśli są korki.
- Mieszkasz i pracujesz na Manhattanie, Tony, tu zawsze są korki. - W tle usłyszał śmiech Petera i sam uśmiechnął się mimowolnie. - Peter naprawdę nie może się doczekać, aż wrócisz do domu. Kazał mi ugotować i zrobić zapiekankę z kurczaka, żebyś mógł zjeść coś, co lubisz. Usłyszałam nawet, że jestem lepsza w robieniu posiłków niż wasza ulubiona restauracja z kuchnią na wynos. Nie wiem, kiedy przestanę być z tego dumna. Zwłaszcza, że oboje wiemy, że ja tak naprawdę nie umiem gotować.
- Nie umiesz. Ale twoja zapiekanka z kurczaka jest legendą, Pep. - Tony poczuł, że do ust napłynęła mu ślina na samo wspomnienie zapiekanki z kurczaka i zerknął na wiszący na ścianie zegar. Dochodziła dwudziesta, co oznaczało, że ostatni posiłek jadł ponad dziesięć godzin temu. Z niejakim zdziwieniem przypomniał sobie, że przecież Sara, nim wyszła, wspominała coś o tym, że zamówili lunch – i, kiedy spojrzał na niski, przeszklony stolik, istotnie zobaczył na nim kilka styropianowych pudełek. Były wciąż zamknięte, a ich zawartość pozostała nienaruszona – w przeciwieństwie do dzbanka z kawą, który był już zupełnie pusty.
- Peter odmawia położenia się spać, póki nie wrócisz, Tony, więc lepiej się pospiesz. Rhodey jest co prawda aniołem, jeśli chodzi o spełnianie wszystkich jego zachcianek, ale nie jestem pewna, ile jeszcze wytrzyma w tej różowej sukience.
- W różowej… przepraszam, co?
- W różowej sukience, Tony. Przez tę małą Mary Jane, nasz syn ma teraz ostrą fazę na księżniczki.
- Proszę, powiedz mi, że zrobiłaś Rhodeyowi zdjęcie.
- Jakbyś sam nigdy nie miał na sobie różowej kiecki, Tones! - krzyknął Rhodey gdzieś w tle, wywołując kolejną salwę śmiechu ze strony Petera. - I to nawet, w przeciwieństwie do mnie, całkiem dobrowolnie! Petey, kolego, chcesz porozmawiać z tatą? Ugh, ile ty ważysz, sto kilo? Nie wieszaj mi się tak na szyi, bo mnie udusisz. Mama zaraz da ci słuchawkę.
- Tato, wracasz? - zapytał Peter i Tony skinął głową.
- Jasne, że wracam, mały. Przepraszam, że zajęło mi to tak długo, ale…
- Nie ma sprawy. - Peter brzmiał nonszalancko, ale Tony dobrze wiedział, że kiedy tylko wróci, syn rzuci mu się w ramiona i odmówi ich opuszczenia, aż w końcu zmorzy go sen, zaś w niedzielę rano i tak znajdzie go w swoim łóżku. - Udało ci się wyizo-lozować-wyizować…
- Wyizolować – zaśmiał się Tony. - To słowo, którego szukasz, Petey. Prawie skończyłem. Co powiesz na to, byśmy zrobili sobie małe wakacje, kiedy będę miał to z głowy? Wyjdziemy gdzieś poza miasto. Może odwiedzimy Jarvisa?
- Chciałbym, ale pewnie nie będziesz miał czasu. Zawsze masz jakiś nowy projekt. - Peter nawet nie mówił z wyrzutem, ale Tony i tak przełknął ślinę, skręcając się, kiedy ostre poczucie winy szarpnęło go w żołądek.
- Będę niedługo – obiecał więc zamiast zapewnień. I tym razem, kiedy wychodził z biura, nawet nie spojrzał w stronę czekającego tam laptopa. Były w życiu rzeczy ważne i ważniejsze, i nawet, jeśli Tony miał czasem kłopot, by ustawić je w odpowiedniej hierarchii, tym razem nie potrzebował nawet karcącego tonu Pepper, by wiedzieć, że przegiął.
Teraz najważniejszy powinien być jego syn.
2
Bucky’ego głośny dzwonek do drzwi wyrwał ze snu tak nagle, że kiedy już zerwał się na równe nogi, strącił ze stolika szklankę z wodą i nadepnął na białego kota, przez chwilę kompletnie nie wiedział, co się wokół niego właściwie dzieje. Dopiero kiedy ostre, kocie pazury drapnęły jego nagą łydkę, a obrażona Alpine z syknięciem przemknęła przez dywan, mężczyzna trochę oprzytomniał.
- Przepraszam, awanturniku! - rzucił za kotem i zaklął, spoglądając na zegar. Nie było jeszcze nawet piętnastej. Kiedy wrócił z nocnej zmiany w szpitalu – zmiany, która przeciągnęła się w poranny obchód, gdy okazało się, że lekarze rezydenci wciąż strajkują i na pokładzie brakuje rąk do pracy – dochodziło południe. Na autopilocie nakarmił kota, wziął prysznic, podczas którego prawie zasnął na stojąco, a potem rzucił się na łóżko i zasnął kamiennym snem.
Przeklinając pod nosem i potykając się o nogawki dresów, kiedy wciągał spodnie na siebie, przeszedł przedpokój i zamaszystym ruchem otworzył drzwi. Miał pewien pogląd na to, co znajdzie na swoim progu.
- Do cholery, Stevie – jęknął, mrugając i starając się odpędzić sen. - Jest środek pieprzonej nocy!
- Jest pora obiadu i przyniosłem ci żarcie. - Steve wcisnął mu w ręce papierową torbę i kubek z kawą. - Becca przesyła ci też to, choć kazała mi obiecać, że będzie to dziś twoja pierwsza i ostatnia kawa. Obraziła się, kiedy nazwałem ją kobietą pełną złudzeń.
- To musiało boleć. - Bucky wypił kawę w kilku łykach i ziewnął, kiedy zgniótł pusty, papierowy kubek i wyrzucił go do stojącego w kuchni kosza. - Jak ona się czuje?
- Twoja siostra ma większe jaja, niż my dwaj razem wzięci, Buck. To trzeci trymestr i według lekarza prowadzącego ciążę nie powinna być w stanie nawet samodzielnie zawiązać butów, a ona kończy pisać pracę doktorską i codziennie chodzi na jogging.
- I wiązanie butów jej nie przeszkadza?
- Skąd, zażądała, żebym jej kupił wciągane. - Steve rozsunął rolety i Bucky skrzywił się na ostry blask słońca, mrugając oczami jak wampir. Potarł nieogolony policzek i patrzył bezmyślnie, jak Steve głaska wciąż nadąsanego kota, który wychynął zza kredensu. - O której wróciłeś ze szpitala, stary?
- Bo ja wiem – skłamał Bucky. - Może koło siódmej.
- Sam twierdzi, że koło siódmej zszywałeś jeszcze gang na Harlemie.
- To może była dziesiąta.
- O dziesiątej – Steve zerknął do telefonu – zagroziłeś Samowi, że jeśli się nie odczepi, to wsadzisz mu wenflon w dupę. Kreatywne. Więc zakładam, że nie wcześniej, niż o dwunastej udało mu się cię przekonać, żebyś wrócił od domu. Nie muszę ci chyba mówić, że jeśli ktoś kiedyś sprawdzi, ile ty właściwie pracujesz, zostaniesz zawieszony i wyślą cię na przymusowy urlop, prawda, Buck?
- Nie musisz. Co nie przeszkadza ci stale to robić. - Do Bucky’ego dopiero teraz dotarł oszałamiający zapach świeżego pieczywa i Steve wywrócił oczami, kiedy pożarł croissanta w dwóch kęsach i wyglądał, jakby zastanawiał się też nad zjedzeniem papierowej torby. - Czemu tu nie ma więcej? To nieludzkie, Rogers. Czy ja mam dziewięćdziesiąt lat i zmniejszony deficyt kaloryczny, żebym miał się zadowolić jednym, pieprzonym rogalem? Mówiłeś, że przyniosłeś mi żarcie, a to jest jakiś cholerny żart.
- Dostaniesz więcej, jak się umyjesz, ogolisz i przyjdziesz do nas na obiad. Rebecca mi zabroniła wracać do domu bez ciebie.
- Jesteś takim pantoflarzem, Stevie.
- Wiem. - Steve nawet się nie speszył, kiedy cały rozjaśnił się w szczęśliwym uśmiechu, który sprawił, że jego niebieskie oczy zwęziły się w wąskie szparki. - I nawet sobie nie wyobrażasz, stary, jak mi z tym dobrze. No, już? Gotowy? Masz pół godziny, zanim lasagne będzie gotowe i jakieś trzy kwadranse, nim twoja siostra wyśle po ciebie ekipę poszukiwawczą i psy gończe. Wiesz, że z jej wtykami w FBI byłaby do tego zdolna. Idź pod prysznic, Buck, wyglądasz jak zombie. I nakarmię ci kota, bo wygląda, jakby rozważał, że odgryzie mi nogę.
- Nie daj się zwieść tym oczom, Alpine już jadła. - Bucky prychnął pod nosem na widok kota, który ocierał się o nogi Steve’a, mrucząc błagalnie. - Ale widzę, że się nie oprzesz, Stevie, nigdy nie umiałeś się oprzeć ładnym dziewczynom. Tuńczyk jest w lodówce. Daj mi piętnaście minut.
3
Ze Stevem Rogersem James „Bucky” Barnes przyjaźnił się od dzieciństwa, a dwa miesiące temu, kiedy jego siostra za niego wyszła, stali się rodziną i w sensie prawnym. Chodzili razem do przedszkola i na studia, ale po ich zakończeniu Steve zdecydował się na pracę z dziećmi w Centrum Zdrowia pediatrii, a Bucky zrobił specjalizację z chirurgii. Mimo tak odmiennych charakterów ich pracy, grafiki obaj mieli jednakowo napięte (przynajmniej póki Becca nie zaszła w ciążę i Steve nie postanowił zostać najpierw hiper odpowiedzialnym mężem, a potem ojcem) i Bucky’ego nieodmiennie dziwiło, jakim cudem Steve prowadził tak skomplikowane i wartkie życie miłosne. Spotykał się z kimś nieustannie, odkąd skończyli lat może osiem, płynnie przechodząc z jednego poważnego związku w równie intensywny drugi. I prawie nigdy nie zburzył tego rytmu – rozstać się z kimś, a dopiero potem związać z kolejnym – póki po którejś zakrapianej suto imprezie nie skończył w łóżku z jego siostrą, Becca nie zaszła w ciążę i postanowiła urodzić to dziecko – a Steve, po kilku tygodniach tarć i rozterek wewnętrznych nie uznał w końcu, że nie może bez niej żyć, nie kupił pierścionka i nie poprosił jej o rękę. Rebecca Barnes najpierw odprawiła go z kwitkiem, twierdząc, że nic poza dzieckiem ich tak naprawdę nie łączy, ale Steve nie dał za wygraną – i teraz, po cichym ślubie, stali się praktycznie nierozłączni.
Ze względu na swoją siostrę i najlepszego przyjaciela – Bucky był z tego powodu bardzo szczęśliwy i w pełni ich związek pochwalał i aprobował. Nie podobało mu się tylko to, że by się w nim znaleźć, Steve w brzydki sposób rozstał się z Tonym Starkiem, którego de facto zdradził i porzucił, ale ponieważ wszyscy zaangażowani w sprawę byli dorośli, a on nie miał na czole napisane „zbawca i rozjemca całego świata”, nie drążył tematu. Nawet, jeśli nie pochwalał tego, jak Steve się zachował – choć nie mówił o tym głośno, nie chcąc krytykować i własnej siostry – nauczył się to akceptować, zwłaszcza, że Tony dość szybko zniknął z ich pola widzenia. Nie mieli wspólnych znajomych i obracali się w różnych zupełnie kręgach, więc nie było w tym nic dziwnego, ale Bucky’ego i tak czasem zdumiewało, jak pozornie łatwo i szybko potrafią stracić dla siebie znaczenie ludzie, którzy mieli być razem już za zawsze.
I czasami, choć bardzo się starał nie, jakaś malutka, nieufna cząstka jego podejrzliwości zastanawiała się, czy Steve któregoś dnia nie skrzywdzi Bekki tak bardzo, jak skrzywdził wcześniej kogoś innego. W końcu Tony’emu Starkowi też się kiedyś oświadczył i też mieli razem wychowywać dziecko. Bardzo starał się nie myśleć w ten sposób, bo Becca naprawdę wyglądała na szczęśliwą, a Steve świata poza nią nie widział, ale – myśli nie chciały odejść. Za każdym razem, kiedy o uszy obijała mu się nazwa Stark Industries – nie było o to trudno, kiedy firma Tony’ego z impetem wkroczyła na rynek protez bionicznych i sprzęt z jej logo znajdywał się w każdym szpitalu, Bucky myślał o Tonym, o sposobie, w jaki został potraktowany i modlił się, żeby jego siostry nie spotkało kiedyś to samo. Raz nadszarpniętego zaufania nie dało się uratować i w jego kontaktach ze Stevem pojawił się jakiś niechciany dystans. To było głupie, bo przecież Bucky nie znał nawet za dobrze Tony’ego Starka, a Steve i Becca byli jego rodziną – ale tak właśnie było, nawet jeśli nigdy nikomu się do tego nie przyznał.
No może kiedyś, jeden raz, Sam Wilson wyciągnął z niego, co go gryzie, bo Sam Wilson powinien dostać koszulkę z napisem „umiem nakłonić Bucky’ego do zwierzeń, a jaka jest twoja super moc?”.
- Bo Steve się zachował totalnie chujowo – stwierdził Sam w krótkiej chwili pomiędzy przeżuwaną pośpiesznie kanapką i parzeniem sobie ust gorącą kawą; praca w jednym z największych nowojorskich szpitali nie pozostawiała wiele czasu na porządne posiłki. - Nie zrozum mnie źle, koleś, bo uwielbiam Becky jakby była moją własną siostrą i pół życia się w dziewczynie kochałem, ale jeśli chodzi o Starka…
- Przecież ty nawet nie lubiłeś Starka, kiedy spotykał się ze Stevem.
- Ty za to, z tego co zauważyłem, lubiłeś go aż za bardzo – wyrwał się Sam i Bucky mruknął coś niewyraźnie. - No nie lubiłem go, i co z tego? Nadal go nie lubię, bo gość jest wkurzającym, aroganckim dupkiem, ale to nie zmienia faktu, że nasz Stevie dał trochę ciała z tym związkiem. Nie spotykasz się z kimś przez dwa lata, nie wchodzisz z butami w życie jego i jego syna, a potem nie zostawiasz go z dnia na dzień, bo laska, z którą uprawiałeś seks po pijaku zachodzi w ciążę. Ugh, Buck, nie mów nigdy Becky, że powiedziałem kiedyś coś takiego, bo urwie mi jaja.
- Ja też bym mógł. To w końcu moja siostra.
- A moja przyjaciółka, i co z tego. Nie mam do niej pretensji, bo to nie ona z kimś była, jak to się stało. A Stevie…
- Masz do niego pretensje, co? - uświadomił sobie Bucky. Ich oczy spotkały się nad niedojedzoną kanapką z serem i szynką i Sam wzruszył ramionami. - A przecież lubisz Steve’a.
- Lubię – potwierdził Sam, patrząc na niego enigmatycznie, po czym odgryzł kęs chleba i połknął go jednym ruchem szczęk, kiedy rozległ się alarm pagera, wzywającego ich na blok operacyjny. - Tylko nie lubię tego, że w tym jednym przypadku się zachował jak chuj.
4
- Zabierz mnie ze sobą do pracy – zażądał Peter, kiedy jedli śniadanie. - Dzisiaj nie idę do szkoły.
- I to nie powód, żeby iść do pracy, uwierz mi, bo wiem, co mówię. Zrozumiesz, jak będziesz dorosły, że w dni wolne śpi się i wypoczywa, a nie pracuje.
- Ty masz dzień wolny. I pracujesz – wytknął mu syn i Tony spojrzał na niego z zastanowieniem, polewając naleśniki syropem klonowym.
- Słuszna uwaga. Ale ja, mój drogi, nie jestem dobrym wzorem do naśladowania – powiedział i Peter zmarszczył brwi.
- Nie mów tak. Jesteś najlepszy.
- Pochlebca. Mówisz tak, bo chcesz koniecznie, żeby Bruce pozwolił ci się pobawić laserem, prawda?
- Bo, tato, to tak fajnie strzela!
- Twoja matka miała rację, kiedy proponowała ci na piąte urodziny kupić pistolet na wodę, a nie korepetycje z fizyki u Bannera – mruknął Tony i poczochrał mu włosy. - Dobrze, zabiorę cię ze sobą. Masz być gotowy za pięć minut. Po drodze wstąpimy do sklepu kupić Rhodeyowi prezent na urodziny. Masz jakiś pomysł na to, co chciałby dostać?
- Wujek mówił coś o spinkach do mankietów. Że mu zginęły.
- Masz na myśli te spinki, które padły ofiarą twoich eksperymentów z rozpuszczalnikiem, mój drogi? Myślałem, że Pepper urwie mi głowę, kiedy to odkryła. Swoją drogą, Petey… naprawdę możesz mówić do Rhodeya „tato”. Nie przeszkadza mi to.
- Ty jesteś moim tatą – powiedział Peter, chociaż uciekł wzrokiem. Tony westchnął, przyciągając go do siebie i całując we włosy. Pepper napomknęła mu kiedyś, że Peter nazywa tak jej męża, kiedy się nim zajmują, ale najwyraźniej syn nie miał ochoty z nim o tym rozmawiać. Kiedy o tym pomyślał, Tony kolejny raz poczuł złość na tego dupka, Steve’a – był czas, kiedy po tym, jak mu się oświadczył, Tony naprawdę myślał, że uda im się stworzyć rodzinę – a po tym, jak Steve się wyprowadził, Peter nie powiedział ani słowa. Ale nie trzeba było umiejętności czytania w myślach, ani cierpkiej uwagi Pepper, by następnym razem pomyślał, nim pozwoli, by Peter się do kogoś przywiązał, by wiedzieć, że nie tylko on miał po rozstaniu ze Stevem złamane serce. Peter miał teraz mocne postanowienie nie przywiązywania się do nikogo.
Kiedy wkroczyli do siedziby Stark Industries, Clint Barton podniósł się na ich widok, porzucając na blacie czytaną książkę.
- Siemasz, Petey – przywitał się z chłopcem za pomocą żółwika i kilku cukierków, które niepostrzeżenie zmieniły właściciela. Tony machnął ręką na podsuwanie dziecku nadmiaru cukru, wychodząc z założenia, że czego Pepper nie widzi, o to go nie skrzyczy. - Tony, w samą porę. U Bruce'a jest już główny ordynator szpitala w New Hamptons. Domagają się, byś sprzedał im wszystkie prawa do nowego prototypu Mark VI.
- Fury jest takim wrzodem na dupie – jęknął Tony. - Powiedziałeś mu, żeby się odczepił?
- Próbowałem, ale zbył mnie, bo podobno nie mam takich kompetencji. Jestem tylko skromnym udziałowcem, wiesz. Nie mam prawa do protez.
- Bruce ma.
- Bruce nie umie powiedzieć „nie” i jest za dobrze wychowany dla własnego dobra. Nawet, kiedy chce mnie przelecieć, za każdym razem musi spytać o zgodę. A wzięliśmy ślub ponad osiem lat temu, więc sam rozumiesz.
- Bo Bruce nie umiał powiedzieć „nie”? - zażartował Tony i Clint zabił go wzrokiem. - O Jezu, dobra, spławię Fury’ego. Zajmiesz się Peterem, póki nie skończymy?
- Nie ma sprawy, jeśli nie pozwolisz Fury’emu wpędzić mi męża w poczucie winy. - Clint zgodził się, klepiąc Petera w ramię. - Co ty na to, Peter, pójdziemy popatrzeć, jak wytapiają metal?
- Zadbaj o to, żeby założył gogle, na miłość boską! - wrzasnął za nimi Tony, kiedy podekscytowany Peter wyrwał się do przodu. - I odstaw go przed południem, zjemy lunch, zanim Pepper przyjedzie go odebrać.
Pepper i Rhodey wyjeżdżali na tydzień do Austrii. Rhodey, który nie był na urlopie od dziesięciu lat, od kiedy awansował na stanowisko łącznika armii amerykańskiej z Białym Domem, podchodził sceptycznie do własnego wyjazdu urodzinowego i zwierzył się Tony’emu, że wolałby zostać w Nowym Jorku. Pepper, która w ostatnich czasach była piekielnie zajęta realizacją i dopinaniem fuzji z jedną z wiodących marek produkujących wyroby medyczne w kraju, napomknęła kiedyś, że tak naprawdę nie chce nigdzie jechać, bo praca. Tony dodał dwa do dwóch i zatrzymał swoje uwagi dla siebie, nie przekazując im, co tak naprawdę o wspólnym wyjeździe myśli to drugie, bo samo to myślenie pokazywało, jak bardzo tego wyjazdu oboje potrzebowali. Jego związek z Pepper rozpadł się przede wszystkim przez pracę i Tony nie był może człowiekiem, który uczy się chętnie na własnych błędach, ale wnioski nasuwały się same przez się.
- Nick! - zawołał wylewnie, wchodząc do gabinetu, w którym znękany Bruce Banner z trudem odpierał ataki wysokiego, ciemnoskórego mężczyzny z przepaską na oku, nadającą mu wygląd średniowiecznego pirata. Tony zawsze był zdania, że brak mu tylko złotego kolczyka w uchu i gadającej ary na ramieniu, ale Fury z niewiadomych powodów nie chciał słyszeć o kupnie sobie papugi. - Jak miło cię widzieć. Byłoby znacznie milej, gdybyś nie przychodził wciąż z tym samym. Przestań dręczyć Bruce’a, odmawiam i w jego imieniu. Nie dostaniecie praw do naszych protez na wyłączność.
- Czemu tak to utrudniasz, Stark? - Fury przeszedł do konkretów, podczas gdy Bruce wyglądał, jakby mu ulżyło. Za plecami Fury’ego posłał Tony’emu pełne wdzięczności spojrzenie i pstryknął włącznikiem ekspresu, zajmując się parzeniem kawy. - Rozmawialiśmy o tym wiele razy. Gdybyś tylko zrozumiał, jakie korzyści niesie przekazanie nam patentów…
- Dobrze wiem, jakie korzyści niesie przekazanie wam patentów, Nick. Nie tylko wam, jeśli mam być szczery, bo z podobną propozycją każda większa placówka medyczna na świecie zwraca się do zarządu Stark Industries odkąd tylko pojawiliśmy się na rynku i, jeśli mam być szery, zaczynam dostawać od tego nerwicy i wrzodów.
- To zgódź się na moją propozycję i będziesz miał spokój. Podpisanie tej umowy…
- Podpisanie tej umowy w znaczący sposób ograniczy dostęp do protez dla każdego, kogo nie będzie na waszej liście fundatorów i współpracowników priorytetowych. - Tony wziął od Bruce’a filiżankę z kawą i napił się jej, z błogością przymykając oczy. - Brucie, jesteś moim ideałem, jeśli chodzi o parzenie kawy. Twój geniusz i dwa doktoraty w niczym i nigdy nie realizują się tak dobrze, jak w pracy z kofeiną. Powinieneś rozważyć karierę baristy.
- Dziękuję, Tony. - Bruce uśmiechnął się łagodnie i westchnął na oskarżycielskie spojrzenie Nicka Fury’ego. - Przepraszam, dyrektorze, ale naprawdę w pełni zgadzam się z Tonym. Głównym założeniem, które przyświecało nam podczas rozwijania nanotechnologii w protezach, była równa dostępność dla każdego obywatela. Przekazanie praw jakiejkolwiek placówce oznaczałoby automatyczne wykluczenie osób nieuprzywilejowanych.
- Zaś nieprzekazywanie tych praw wcale rodzi niebezpieczeństwo przejęcia ich przez czarny rynek!
- Stark Industries zatrudnia naprawdę niezłych prawników, Nick. Zapewniam cię, że jesteśmy w stanie sobie z taką ewentualnością poradzić.
- Co mogę zrobić, żeby was przekonać?
- Zawsze chciałem mieć skuter wodny – powiedział Tony i Nick Fury spojrzał na niego z irytacją ale i mimowolnym zastanowieniem. Tony z żalem potrząsnął głową. - Ale nawet, jakbym go dostał, to nie miałbym czasu, żeby na nim jeździć. Przykro mi, Nick, ale nie ma szans. Jeśli to cię pocieszy, odmawiamy wszystkim, nie tylko tobie.
- Póki co to musi mi wystarczyć. Ale gdybyście kiedyś rozważali sprzedanie patentów…
- Mam cię na szybkim wybieraniu w telefonie – zapewnił go Tony. - Już idziesz? Nie chcesz zostać na kawę?
- Niespecjalnie. Muszę powtórzyć sobie listę powodów, dla których tak naprawdę wcale nie mam ochoty cię udusić, Tony. Bruce. Do widzenia.
- Oby nieprędko!
Kiedy Fury w końcu wyszedł, Bruce pokręcił głową.
- Jak ty to robisz, Tony? Jesteś chyba jedynym człowiekiem na ziemi, który potrafi się mu przeciwstawić. Ten gość przyprawia mnie o ciarki.
- Kto, stary, dobry wujaszek Nicky? - Tony dopił kawę i wymownie podsunął pusty kubek w stronę swojego współpracownika. - Sekret tkwi w tym, że jak do mnie mówi, to patrzę na niego i wyobrażam go sobie, jak z Marią Hill na ramieniu i szablą u boku przemierza bezkres mórz.
- Kto to jest Maria Hill?
- Jego papuga. Jeszcze jej nie ma, ale zdaje się, że w tym roku nie wytrzymam i kupię mu ją na gwiazdkę.
5
Bucky poznał Tony’ego od razu, kiedy go zobaczył, chociaż od ich ostatniego spotkania minęło prawie pięć lat. Kucał właśnie przed Sophią, próbując zapiąć jej łyżwy na nogach, mimo że mała z podekscytowania wierzgała kończynami tak entuzjastycznie, że prawie wybiła mu oko.
- Sophie! Chcesz pojeździć na łyżwach, czy nie? - zapytał, bezskutecznie próbując utrzymać w miejscu jej prawą nogę. Córka jego siostry i Steve’a Rogersa nadpobudliwość miała w genach.
- Chcę! - wrzasnęła i roześmiała się perliście, klaszcząc w dłonie. - Patrz, ten chłopiec zrobił „bęc”!
- Widzę. Siedź spokojnie przez chwilę, ty nieznośny pędraku, to szybciej znajdziemy się na lodzie i będziesz mogła pośmiać się z niego z bliska – skusił ją i zaintrygowana dziewczynka na chwilę przestała się ruszać. Kiedy już udało mu się zapiąć jej łyżwy, mocno ujął ją za rękę i poprowadził na lód. - Nogi pewnie. Trzymaj się mnie mocno i nie puszczaj barierki.
- Wujku! Ale ja już umiem jeździć, byłyśmy tu z mamą w zeszłym tygodniu!
- Tak, a dwie wizyty na lodowisku robią z ciebie prawdziwego championa – mruknął Bucky, ściskając jej dłoń. - Gotowa? To zaczynamy. Uważaj, bo teraz…
- Taaa-aato! - rozległo się obok nich i nim Bucky zdołał się odwrócić, coś z nadspodziewaną siłą uderzyło go w plecy, ścięło z nóg, a potem ktoś przewrócił go na ziemię i upadł na niego, wyduszając mu powietrze z płuc. Sophia zaczęła płakać, jakiś dzieciak kręcił się nerwowo dookoła nich, a Tony Stark, który tak nagle znalazł się w jego ramionach, był jednocześnie rozbawiony, zmieszany i zbity z tropu. Bucky spojrzał z bliska w jego wielkie, brązowe oczy, które były tak samo fascynujące, jak to zapamiętał i uśmiechnął się mimowolnie.
- Cześć, Tony – powiedział, z trudem zbierając się na nogi. Wyciągnął rękę, pomagając mężczyźnie się podnieść. - Wstajesz, czy chcesz tak sobie tu poleżeć?
- Zabawny jak zawsze, Barnes. - Tony ujął jego dłoń, ostrożnie wstając na nogi. Stęknął, kiedy jego syn nagle objął go w pasie, prawie przewracając go znowu. - Nic mi nie jest Petey. Zajmij się raczej tą wrzeszczącą pannicą, którą niewątpliwie byś staranował, gdyby ten pan ci nie stanął na drodze.
- Przepraszam! - wyrzucił z siebie Peter. Kiedy przyklęknął przed dziewczynką, ta niemal od razu przestała płakać, co jakiś czas tylko pociągając nosem i patrząc na niego spod rzęs. - Nic ci nie jest? Nie chciałem cię skrzywdzić. Jeszcze nie umiem za dobrze jeździć.
- Ja też nie – przyznała Sophia i uśmiechnęła się, ocierając z policzków ślady łez. - Ale wujek mówi, że szybko się uczę.
- Wujek? - podchwycił Tony. Jego oczy przesunęły się po buzi dziewczynki i jej niebieskich oczach, a na jego twarzy pojawił się stłumiony żal. - To córka Steve’a, co?
- Nazywa się Sophia. - Bucky otrzepał spodnie i zjechał trochę na bok, unikając rozjechania ich przez tłumek podekscytowanych dzieciaków. Syn Tony’ego trzymał Sophię za rękę, pomagając jej poruszać się na łyżwach. - Miłe dziecko, ale robi się strasznie hałaśliwe, kiedy tylko przyjdzie jej do głowy, że ktoś mógłby nie zauważyć, jaka jest dzielna. Pewnie dlatego tak się darła, kiedy Peter wpadł jej na plecy.
- Peter? - Tony spojrzał na niego z zaskoczeniem. - Zapamiętałeś, jak mój syn ma na imię?
- Mam dobrą pamięć. - Bucky zaśmiał się, wskazując głową na dwójkę dzieciaków. - Co powiesz na to, żeby zejść im z drogi i w spokoju napić się kawy? Jestem po nocnej zmianie w pracy, a ten mały potwór bezlitośnie wyciągnął mnie dzisiaj z łóżka, ledwie się do niego położyłem.
- Nigdy nie odmawiam pacierza i kawy. - Tony rzucił okiem na dzieci i pokręcił głową. - Peter odnajduje się w roli starszego brata, muszę pogratulować Pepper. Córka jej i Rhodeya jest w dobrych rękach. Pepper to moja była żona – wyjaśnił niepotrzebnie, bo Bucky i to wiedział, choć nie byłby w stanie powiedzieć skąd. - Przyrodnia siostra Petera jest prawie w wieku Sophii. Dzieli je trzy miesiące. - Choć mówił na pozór spokojnie, jakiś gorzki ton był w jego głosie i Bucky popatrzył na niego ze współczuciem. A więc po odejściu Steve’a pozostała w Tonym ta zadra – i najwyraźniej jeszcze przez jakiś czas po ich rozstaniu był na bieżąco z tym, co dzieje się aktualnie w jego życiu. - Co słychać poza tym, że nadal zarywasz noce, Barnes? Wciąż pracujesz na chirurgii w szpitalu?
- Skończyłem staż, zostałem rezydentem. - Bucky odebrał z automatu dwie kawy i podał jedną Tony’emu. - Mniej snu i więcej roboty, poza tym wszystko po staremu. No i… - poklepał się niezręcznie w swoją metalową protezę, ukrytą pod rękawem kurtki. - No i poza tym. Zostałem ranny w wybuchu World Trade Center. Kiedy runęła pierwsza wieża, leżałem gdzieś pod gruzami i gdyby nie Sam, niewątpliwie bym się wykrwawił.
- Słyszałem o Wilsonie – powiedział Tony cicho. - Porządny był z niego facet. Rhodey był z Pepper na jego pogrzebie.
- Rhodey to pułkownik Rhodes? - dopiero teraz załapał Bucky. - A więc poznałem twoją byłą żonę. Po pogrzebie byliśmy razem na stypie.
Milczeli przez chwilę, pogrążeni w myślach. Tony obserwował dzieci, a Bucky dyskretnie patrzył na Tony’ego. Zawsze podobała mu się jego twarz, wyrazista i inteligentna. Tony nie zmienił się przez te pięć lat za bardzo, może tylko zmarszczek w kącikach oczu miał więcej. Kiedy ich oczy się spotkały, uśmiechnął się pogodniej.
- A jak twoje ramię? Sprawuje się?
- Nawet sobie nie wyobrażasz. Po amputacji nie myślałem nawet, że będę mógł wrócić do chirurgii. Wiesz, zawsze chciałem ci podziękować za pracę nad protezami. Kiedy pomyślę, że miałbym dostać to refundowane przez rząd, plastikowe gówno… były czasy, kiedy nie rozumiałem, czemu tak uparcie odmawiasz Fury’emu praw do swoich projektów, ale zmieniłem zdanie, kiedy sam byłem zmuszony ustawić się w kolejce. I tak gdyby nie to, że służyłem w wojsku, pewnie bym jej tak szybko nie dostał.
- Mamy specjalny program dla weteranów. Jest coś, co można ulepszyć?
- Ulepszyć? Czasem mam wrażenie, że działa lepiej, niż moja normalna ręka. Tylko trudniej się z niej zmywa mydło, jak biorę prysznic – zażartował Bucky i Tony odwzajemnił jego uśmiech.
- Dobrze wiedzieć. Jakbyś miał jakieś uwagi, daj mi znać.
- To daj mi swój numer – wypalił Bucky, zanim jego mózg zdążył dogonić usta i słowa zostały wypowiedziane, a wtedy było już za późno, żeby je cofnąć. Tony wpatrywał się w niego z zaskoczeniem, uważnie.
- Numer prywatny? - powtórzył, jakby chciał się upewnić. Bucky skinął głową, czując jak mocniej bije mu serce. Czy pięć lat to było wystarczająco dużo czasu, by zaleczyć złamane serce? Czy Steve by się wkurzył, gdyby zaczął umawiać się z jego byłym? Czy Tony w ogóle mógłby to rozważyć? Kiedyś, kiedy Tony dopiero zaczynał spotykać się ze Stevem, zdarzyło im się parę razy wpaść w jakiś niezobowiązujący flirt, ale nigdy nie doszło do niczego poważniejszego, bo przecież Tony spotykał się z jego przyjacielem. Ale teraz? On nie miał nikogo, a jeśli i Tony był wolny...
- Prywatny – potwierdził, nie spuszczając z Tony’ego wzroku. - Skoro pacierza i kawy nie odmawiasz nigdy, może pozwolisz się kiedyś na jedną zaprosić?
- Przemyślę to. - Tony zawahał się, a potem wzruszył ramionami, wyjął portfel i podał Bucky’emu swoją wizytówkę, długopisem wpisując na odwrocie ciąg cyfr. - Potrafisz zaskoczyć faceta, Barnes, to ci trzeba przyznać.
- Mów mi Bucky. Albo James – zaproponował Bucky. - Jak ktoś zwraca się do mnie po nazwisku, od razu mam wrażenie, że zaraz doda „intubacja na bloku operacyjnym A i proszę podać dziesięć miligramów amikacyny pacjentowi z chirurgii naczyniowej!”. Moja siostra mówi, że za dużo czasu spędzam w pracy.
- Znalazłaby nić porozumienia z Pepper. Ma do mnie identyczne zarzuty. - Tony parsknął śmiechem, kiedy podjechał do niego zdyszany Peter, ciągnąc za sobą wyraźnie zadowoloną Sophię. - Jak tam? Gotowy na kolejne okrążenie, Petey? Mam jeszcze trochę czasu, nim będę musiał wrócić do firmy.
- Gotowy! - Peter uśmiechnął do niego szeroko, kompletnie ignorując Bucky’ego – Tony nie zdziwił się nawet, bo odkąd odszedł Steve, Peter ignorował każdego mężczyznę i każdą kobietę, która choćby przelotnie pojawiała się w jego życiu. Czy w ogóle Peter pamiętał jeszcze Steve’a? W końcu był dzieckiem, kiedy się rozstali.
Tony jakoś nigdy nie miał odwagi, by spytać.
6
Byli na kilku randkach, potem te kilka randek zamieniło się w kilkanaście i Bucky z każdą kolejną coraz bardziej utwierdzał się w przekonaniu, że Tony jest właśnie tym gościem, z którym chciał spędzić resztę życia. Kiedy to zrozumiał, był w trakcie wykonywania zabiegu splenektomii, czyli usunięcia śledziony i przez kilka chwil jak zmrożony wpatrywał się w powiększony chorobliwie, wycięty z ciała pacjenta narząd, zbudowany z siateczkowatej tkanki łącznej, nim z zamyślenia wytrwał go głos asystującej pielęgniarki.
- Doktorze Barnes? Czy wszystko w…
- W porządku, jasne, tak. - Bucky z trudem skupił się na swojej robocie, podwiązując naczynia krwionośne. - Zaszyjesz pacjenta, Romanov?
- Jasne. - Jeśli nawet zauważyła coś niepokojącego w jego zachowaniu, nie dała po sobie nic poznać i Bucky postanowił jednak wziąć pod uwagę jej kandydaturę podczas wyboru szefowej pielęgniarek. Miała najkrótszy staż i najlepsze efekty, nawet, jeśli wciąż borykała się ze zdobyciem obywatelstwa. Skinął jej głową, dla pewności obejrzał przez szybę procedurę zszycia i wybudzania pacjenta, a kiedy wieczorem wrócił do domu, nakarmił Alpine jej ulubionym przysmakiem w postaci siekanej wątróbki i w milczeniu obserwował, jak je, szybko rozprawiając się z mięsem.
- Cholera – powiedział na głos. Kot zerknął na niego czujnie i zignorował go, wracając do swojej kolacji. - Cholera! - powtórzył Bucky, gwałtownie wciągając powietrze przez nos. - W co ja się wpakowałem? Steve w życiu tego nie zaakceptuje, a Becca się mnie wyprze. Ale – dodał ciszej, patrząc na siebie w lustrze, kiedy mył ręce – coś takiego jest w tym facecie…
Tak naprawdę to on zobaczył Tony’ego pierwszy. Byli wtedy ze Stevem na imprezie zorganizowanej przez ich uczelnię w związku z odebraniem dyplomów i Tony – jeszcze wtedy w towarzystwie ciężarnej Pepper – był oddelegowany przez firmę, by poprowadzić ceremonię. Spodobał się im od razu, ale dopiero dwa lata później, kiedy gazety prześcigały się w doniesieniach o tym, że Tony Stark rozstał się z Pepper, Steve pewnego dnia powiedział Bucky’emu, że chce zaprosić Tony’ego na randkę. Tony najpierw to zaproszenie odrzucił, ale potem się zgodził – i Bucky pogodził się z tym, że swoje głupie zauroczone będzie musiał zachować na zawsze dla siebie, zwłaszcza po tym, jak Steve kupił pierścionek i zaczął przebąkiwać o tym, że chce się oświadczyć. A teraz wszystko stanęło na głowie, Steve był mężem jego siostry, a po po dzisiejszym spotkaniu Tony chciał zaprosić go do siebie, by mogli zjeść kolację z Peterem i Bucky najpierw spanikował – a potem wyminął Alpine, zabrał klucze i wyszedł z domu, nie czekając nawet na windę, kiedy zbiegał po schodach w dół, przeskakując po dwa stopnie. Kiedy dotarł do mieszkania Steve’a i Rebekki, wciąż był trochę zdyszany, mimo że mieszkali zaledwie dwie przecznice dalej, bo gnany niecierpliwością biegł przez całą drogę.
- Bucky? - zdziwił się Steve na jego widok, kiedy Bucky znacząco uniósł palec w górę i bezsłownie nakazał mu poczekać, aż w końcu złapie oddech. - Wejdź. Becca zabrała Sophię na lekcje baletu. Napijesz się piwa?
- Wody. - Bucky zerknął na zegarek i stwierdził, że godzina jego spotkania z Tonym zbliżała się coraz bardziej, a na pewno nie zamierzał ani się na to spotkanie spóźnić, ani przyjść na nie w jakimkolwiek stopniu pijany. - Steve… mamy do pogadania.
- Okej. - Steve spojrzał na niego i przestał się uśmiechać, wyglądając na zaniepokojonego. - Co jest, Buck? Zrobiłem coś nie tak? Wyglądasz, jakbyś zamierzał mnie za coś porządnie opieprzyć.
- Powinienem to zrobić pięć lat temu – powiedział Bucky wprost i Steve zmarszczył brwi. A potem zrozumiał, kiedy spochmurniał, patrząc na niego niepewnie.
- Chcesz pogadać o Tonym – powiedział i Bucky skinął głową. - Ale… dlaczego teraz?
- Bo kilka miesięcy temu wpadłem na niego przypadkiem, od tamtego czasu albo się z nim spotykam, albo o nim myślę – a najczęściej obie te rzeczy naraz – i jestem na najlepszej drodze do tego, żeby zakochać się w tym facecie na amen. Więc zanim to zrobię – choć może być już na to odrobinę za późno – chcę mieć jasność z tobą. Czy będzie ci przeszkadzać, że się spotykamy?
- To było pięć lat temu, Buck.
- Wiem, kiedy to było, Stevie. Nie chrzań. Wbrew temu, co chcesz wmówić Becce, nie zapomniałeś go całkiem. Więc pytam, czy będzie problem, jak go tu czasem przyprowadzę? Bo jeśli zrobi się między nami poważniej – na co, nie będę ukrywał, bardzo liczę – na pewno dojdzie do tego prędzej czy później. A niezręczne rodzinne kolacje to nie jest coś, co Barnesowie lubią najbardziej. I jestem pewien, że Becca się ze mną zgodzi. Choć Sophia pewnie będzie zachwycona. Od kiedy poznała Petera Starka na lodowisku, wbiła sobie do głowy, że któregoś dnia się z nim ożeni. Twoja córka może mieć dopiero pięć lat, Steve, ale jest bardzo uparta, więc radziłbym potraktować jej słowa poważnie.
- Peter? Ten Peter, o którym Sophia ciągle mówi, to syn Tony’ego? - Steve uśmiechnął się na wspomnienie chłopca, ale szybko spoważniał. - Chryste, Buck. Czekaj, daj mi chwilę. To… zaskoczyłeś mnie, to wszystko.
- Do licha, Stevie, tu nie chodzi o ciebie, tylko o mnie i o niego. Po tym, jak go potraktowałeś, raczej nie jesteś za bardzo na pozycji wysuwania jakichkolwiek pretensji, nie? Pytam tylko pro forma. I ze względu na Bekkę.
- I właśnie z nią będzie problem, o którym myślisz w kontekście mnie samego. - Steve zacisnął szczęki, wyciągając z lodówki dwie butelki wody mineralnej i podając jedną Bucky’emu. - Siadaj – zaproponował, pokazując głową na sofę w salonie. - Zapowiada się na dłuższą rozmowę.
- Przejdź do rzeczy.
- Próbuję. - Steve wzruszył ramionami. - Tylko to nie jest łatwe. Ale postaram się… zacznijmy od tego, że wiem, jak się wtedy zachowałem, dobra? I gdybym mógł zrobić pewne rzeczy inaczej, bez wahania cofnąłbym czas. Ale to, że Becky zaszła wtedy w ciążę jest najlepszym, co mi się w życiu przytrafiło, bo kocham swoją córkę i kocham swoją żonę. Więc tego bym nie cofnął. Ale to, że ucierpiał przy tym Tony…
- Nie potępiam tego, że zdecydowałeś się zostać z moją siostrą, chyba zgłupiałeś. Nie o to mi chodzi. Nawet nie mówię o tym, że to była zdrada, bo i takie rzeczy się zdarzają. Chujowe, ale ludzkie, bo ludzie się czasem ranią. Tylko to, że potem z dnia na dzień zerwałeś z nim kontakt, nawet, jeśli mieszkaliście razem i Peter nazywał cię „tatą”…
- Wiem. - Steve z trudem przełknął ślinę, patrząc na swoje dłonie. - Nie myśl, że kiedykolwiek to sobie wybaczyłem.
- Więc dlaczego…
- Bo to była ta jedyna rzecz, której Rebecca ode mnie wymagała – powiedział w końcu Steve i Bucky poczuł, jak buduje mu się ciasny supeł niepokoju w żołądku. - Wiedziała, że byłem z Tonym i wiedziała, ile on dla mnie znaczył, on i jego syn. I zanim się zgodziła, byśmy zostali rodziną, zażądała, żebym zrezygnował z tej poprzedniej. I to było chujowe, Buck, dobrze wiem, ale… Tony jest silny. A Peter był jeszcze taki mały.
- Był w wieku Sophii, kiedy zostawiłeś jego ojca. Myślisz, że gdybyś teraz zniknął, Sophia zapomniałaby o tobie?
- Kurwa, Bucky. Zamknij się. Nie mów nawet w ten sposób.
Bucky stłumił dalsze wyrzuty, bo co by to zmieniło. Napił się wody, sprawdzając przychodzącą wiadomość. Tony pytał, czy dzisiejsze spotkanie jest wciąż aktualne i Bucky odpisał „tak” nim zdążył nad tym pomyśleć. Ale nawet kiedy już to zrobił, nic by z tego nie zmienił. Chciał być z Tonym. Chciał poznać jego syna.
Ale jeśli Becca będzie miała z tym problem…
- Nie bardzo wyobrażam sobie te rodzinne kolacje – powiedział i usta Steve’a drgnęły w uśmiechu. Popatrzyli na siebie i parsknęli śmiechem jednocześnie, odwracając wzrok.
- To będzie niezręczne, co?
- Ale nie zamierzasz stawać mi na drodze.
- Ja? Co ty, oszalałeś? Jeśli Tony nie ma problemu z tym, że będzie mnie czasem widywał, to ja tym bardziej. A Becky… pogadam z nią, dobrze?
- A jeśli ona będzie miała z tym problem?
- To będzie cholernie źle świadczyć o pięciu latach naszego małżeństwa i zaufaniu, jakie udało nam się w stosunku do siebie wybudować. Zrobiłem w życiu kilka złych rzeczy, Buck i to, jak potraktowałem wtedy Tony’ego – i Bekkę też, bo nigdy nie powinienem iść z nią do łóżka, kiedy byłem z kimś i kiedy oboje byliśmy pijani, ale to, co mam teraz? To sprawia, że żadnej z tych rzeczy tak naprawdę nie żałuję. Poszedłem dalej i mam nadzieję, że Becca to zrozumie. Powiedz mi tylko jedno, Buck… czemu Tony? Przez te wszystkie lata…
- Gdybyś wtedy nie zaprosił go na spotkanie, ja bym to zrobił. Spóźniłem się i czasem tego żałowałem. Więc kiedy teraz mam okazję? Nie chcę tego spieprzyć. Tylko chciałem mieć wcześniej jasność z tobą. Więc – zielone światło?
- Zielone światło. - Steve wstał i podszedł do niego, obejmując go mocno i klepiąc w plecy. - Jeśli obaj macie być dzięki temu szczęśliwi, to kilka niezręcznych rodzinnych kolacji zdecydowanie jest tego wartych.