Zanim TARCZA

Marvel Cinematic Universe Marvel (Comics)
Gen
G
Zanim TARCZA
All Chapters Forward

10 – Hope

Howard Stark, Janet Van Dyne i Hank Pym razem postanowili otworzyć TARCZĘ na młodych, zdolnych naukowców. Wyposażyli szkolne laboratoria w najbardziej zaawansowaną technologię jaką dysponowali i zorganizowali naukowe konkursy, których nagrodą były pełne stypendia naukowe w szkole TARCZY.

Pierwszą uczennicą profilu była Hope Van Dyne, córka Janet i Hanka. Trzynastolatka przyleciała razem z matkę i najpierw obie zamknęły się z Furym w jego gabinecie.

– Co sądzicie o pomyśle, żeby zaproponować Hope miejsce w naszym składzie? – zapytała przy posiłku.

– W sensie kolejnemu dzieciakowi Założycieli? – dopytała Carol.

– No przecież, że tak – odpowiedział jej Clint. – I uważam, że czemu nie – podniósł prawą dłoń z kubkiem kawy do ust.

– No to ja też nie widzę przeszkód – Danvers również się zgodziła.

– Tasha, a ty co myślisz? – Shay zapytała rudowłosą.

– Ja? – zdziwiła się rudowłosa.

– Dokładnie. Jesteś członkinią naszej grupy i masz prawo decydować kto do nas wstąpi. Więc jak?

Piętnastolatka otworzyła niepewnie prawą dłoń.

– Zaufam wam, bo nie mam zielonego pojęcia co zrobić.

– Skoro jesteśmy jednogłośni, to jeszcze dziś pogadam z panną Van Dyne – postanowiła.

Koło osiemnastej zapukała w otwarte drzwi pokoju, który zajęła Hope.

– Można?

Brązowowłosa oderwała się od chowania ciuchów do szafy, spojrzała na nią i uśmiechnęła się.

– Jasne, pewnie. Sharon, prawda? – Carter skinęła głową w odpowiedzi. – Dużo o tobie słyszałam – dokończyła Van Dyne.

– Naprawdę?

– Jesteś najprawdziwszą agentką TARCZY i mega ci zazdroszczę. Ledwo co udało mi się namówić tatę, żeby zgodził się mnie tu przysłać. Na szczęście poparła mnie mama i oto jestem – wskazała samą siebie. – Tyle, że na profilu naukowym – wypowiedziała ze słyszalną irytacją.

– A chciałabyś być agentką – dopowiedziała. – W takim razie to z czym do ciebie przychodzę powinno ci się spodobać.

– Masz moją pełną uwagę – Hope uśmiechnęła się z błyskiem w oku.

– Mamy taką małą grupkę, w której wymieniamy się różnymi informacjami i jeśli mogę to zabieram kogo mogę jako mojego drugiego pilota. Jesteś zainteresowana?

 – I to jeszcze jak! – szatynka była ogromnie podekscytowana.

– No to spotkamy się w moim pokoju za półtorej godziny na twoim pierwszym spotkaniu. Poznasz moich przyjaciół. A gdybyś przyszła pierwsza nie przestrasz się kiedy usłyszysz pukanie w szybę, to tylko Clint, on woli używać okien.

– Nie mogę się doczekać – zapewniła Hope.

– Mój pokój jest na ostatnim piętrze. Tylko jeden jest tam zajęty, więc trafisz – dodała jeszcze.

Poszła szukać Tashy i Carol, żeby wprowadzić je do skrzydła prywatnego. Znalazła swoje zguby za boiskiem, gdzie Nat uczyła młodszą chwytów przydatnych w samoobronie.

Danvers nie była jeszcze tak wyszkolona jak ona, Tasha czy Clint z jego doświadczeniami przed TARCZĄ, ale nie poddawała się i uparcie powstawała po każdym powaleniu na ziemię. Sharon wróżyła jej wielką karierę.

Postanowiła dołączyć na chwilę do sparingu i związała włosy w niedbały kok. Dała odsapnąć Carol, przyjmując postawę i kiwając na Nat.

Obie miały za sobą lata wyczerpujących treningów. I obie były na podobnie wysokim poziomie. Natasha była szybsza i zwinniejsza, a Shay miała więcej siły i doświadczenia w różnych stylach walki i tylko dlatego udało jej się niespodziewanie wygrać.

– To był bardzo dobry sparing – powiedziała, pomagając Romanoff wstać. – Jesteś naprawdę świetna.

– Dzięki, ale ty jesteś lepsza.

– Wcale nie – machnęła dłonią, nie lubiła słuchać komplementów na własny temat. – Wykorzystujesz szybkość na swoją korzyść i trafić ciebie to prawdziwa sztuka.

– Ty natomiast nabiłaś mi pełno siniaków i prawie wykręciłaś rękę – zrewanżowała się ruda.

– Czas – zawołała Carol, robiąc literę ”T” z dłoni. – Zaraz spóźnimy się na własne zebranie.

Shay zerknęła na pozycję słońca. Zaszło prawie całkowicie.

– Masz rację, chodźmy.

Truchtem pobiegła do budynku szkoły, a potem pod skrzydło prywatne i odblokowała drzwi. 

Hope już u niej siedziała i rozmawiała z Clintem, śmiejąc się z żartu, który jej powiedział.

– Cześć – zawołała na ich widok. – Jestem Hope! Miło mi was poznać.

– Carol.

– Natasha.

Obie nastolatki się przedstawiły i siadły gdzie mogły.

– Czy ktoś jeszcze oprócz ciebie jest na profilu naukowym? – zapytała Danvers.

– Na razie nie. Moi rodzice i pan Howard dopiero kilka tygodni temu ogłosili te konkursy i prawdopodobnie dopiero od następnego semestru profil naukowy się rozrośnie. Na razie macie tylko mnie – zażartowała szatynka. – A jak wy trafiliście do TARCZY, jeśli można wiedzieć?

– Mój tata zabrał mnie do jednostki wojskowej, w której pracuje i podprowadziłam samolot, żeby się przelecieć – zaczęła Carol. – Grałam sobie wcześniej wiele razy w symulatory związane z lotnictwem i pilotowaniem i jakoś udało mi się wylądować bez większych szkód. Mój tatko był strasznie na mnie wkurzony, a reszta jego jednostki pod wrażeniem. Phil Coulson zjawił się na progu naszego mieszkania, żeby przedstawić mi ofertę szkoły TARCZY, bo ktoś z wojska udostępnił filmik jak ląduje i dotarło to do TARCZY. Mój tata się zgodził, ale nie mogę uczestniczyć w misjach jako takich. Na całe szczęście Shay czasem pozwala mi posiedzieć w kabinie jako jej drugi pilot.

– To nagranie dotarło wtedy do mnie – wyznała Carter.

– Serio?

– No – potwierdził Clint. – Kurowałem się wtedy w domu pa… znaczy Jonathana, a Shay siedziała całymi dniami w internecie i znalazła to wideo.

– I uparłam się, żeby mieć cię w TARCZY – uzupełniła Sharon. – Phil miał ze mną krzyż pański.

– Phil zawsze ma z tobą krzyż pański – zażartował Barton. – Jesteś czasem nie do wytrzymania, zwłaszcza kiedy czegoś chcesz. A wtedy strasznie się uparłaś.

– I to była świetna decyzja. Carol będzie jedną z naszych najlepszych pilotów.

– Co racja, to racja, w końcu to ona pilotowała w drodze z Budapesztu.

– Dziękuję – powiedziała Danvers ze słyszalnym wzruszeniem w głosie.

– A co z waszą dwójką? – Van Dyne wskazała Clinta i Tashę. – Bo Sharon to wiadomo.

Clint lekko się spiął i odwrócił wzrok, patrząc gdziekolwiek byle nie na Hope.

– To nie jest historia, którą chciałabyś usłyszeć. Wystarczy ci informacja, że Shay mnie zwerbowała, a ja zwerbowałem Tashę. Jeśli ona zechce się z tobą podzielić, to to zrobi. Ale moja historia jest moja i nawet Charles z jego psychologiczną gadką, że dzielenie się przeżyciami pomaga, mnie nie przekona. Bo należę do tej dziwnej części, której rozmowa raczej rozdrapuje rany niż je zasklepia – mówił, trzymając w dłoni mały nożyk i jeżdżąc palcem po ostrzu.

– Jasne, w porządku – skomentowała Van Dyne.

– Mnie wysłali moi poprzedni mocodawcy, żebym zdobyła pewne dane, nie było mi dane ich zdobyć, bo Clint zrzucił granat z dymem usypiającym i podprowadził pendrive’a.

– Co mogę poradzić? – spytał retorycznie łucznik. – Okazja czyni złodzieja.

– Zaproponował mi dołączenie do TARCZY, a ja się zgodziłam – kontynuowała Romanoff, rozbawiona dowcipem. – I to decyzja, której nie żałuję.

– A my nie żałujemy posiadania cię złotko – powiedziała Shay do Nat.

Rudowłosa zamrugała zaskoczona i spuściła wzrok.

– Mówiłem – rzucił do niej Clint, puszczając do niej oko.

Hope spojrzała się na nich ze zdziwieniem.

– O co chodzi?

– Shay ma zwyczaj mówienia zdrobniale do ludzi, których lubi – wyjaśnił Clint. – Łatwo poznać kiedy dołączasz do tego grona.

– Fajny zwyczaj – skomentowała Van Dyne.

– Tak już mam – Sharon wzruszyła ramionami. – Chciałam się pochwalić, że Fury uznał, że mogę poprowadzić kursy symulacyjne, żeby odciążyć Hill i May. Jeśli chcesz poczuć się jak na prawdziwej misji, bez uszczerbku na zdrowiu, to zapraszam Hope.

– Skorzystam, na pewno – zapewniła szatynka.

Okazja na trening w Sali symulacyjnej nadeszła jeszcze przed końcem miesiąca. Melinda May, która zwykle się tym zajmowała, poprosiła o zastępstwo i Shay się zgłosiła.

Wysłała Hope, Tashę, Carol i Clintowi po wiadomości, żeby zjawili się na pierwszym poziomie podziemi w jakimś luźnym stroju. Sharon sama założyła krótkie shorty, top i wygodne adidasy.

Schodząc w dół związała włosy w kitkę, a potem jeszcze w kok.

– Czy ktoś z was miał już styczność z naszymi salami symulacyjnymi? – zapytała chłopaków, których miała szkolić agentka May.

James Barnes, Jerry Rodriguez, Santiago Jackson, Steve Rogers ani Sam Wilson nie odezwali się ani słowem.

– Rozumiem, że nie – odpowiedziała sama sobie. – Sale symulacyjne TARCZY, to najbardziej zaawansowana tego typu technologia na Ziemi. Oddziałowujące bezpośrednio na komórki mózgu do tego stopnia, że możecie doświadczyć bólu związanego z postrzałem bez rzeczywistej szkody. Pozostaje pytanie jaki scenariusz chcecie rozegrać. Macie do wyboru infiltrację, uliczne rozruchy, odbijane zakładników, eskortowanie ważnej persony i masę innych. Można je też ze sobą łączyć, jeśli nie jest się w stanie zdecydować na jedną opcję. 

Połączyli rozruchy z odbiciem zakładników.

Shay poinstruowała ich odnośnie podłączania odpowiednich kabli do miejsc na kasku. Kiedy wszyscy zajęli miejsca na fotelach zaczęła się symulacja.

Algorytm stworzył im otoczenie, przeciwników, odpowiedni ubiór i wyposażenie misyjne.

Symulacja przeniosła ich do miasta na wzór Nowego Jorku. Hologramowy dowódca wyjaśnił gdzie znajduje się przetrzymywany, jak mają się tam dostać i gdzie go odeskortować.

Można było powiedzieć, że grali w ogromnie zaawansowaną grę komputerową i mogli doświadczać skutków ubocznych w czasie gry.

Przedarli się przez wytworzone miasto na jego obrzeża do magazynu. Sharon rozdzieliła wszystkich na pary i przydzieliła wszystkim jakiejś zadania.

Tasha i Carol dostały zachodnie wejście, Jackson i Rodriguez wschodnie, Rogers z Barnes’em centralne, Shay przygarnęła Hope do tylnego, a Clint z Wilsonem mieli od góry spuścić gaz usypiający.

Plan był prosty, bo czasem takie były najlepsze. Komplikowanie sobie rzeczy było niepotrzebne.

Poinstruowała Hope jak trzymać broń oburącz, a potem rozległ się gwizd symbolizujący możliwość wejścia.

Stworzeni przez algorytm przeciwnicy leżeli na podłodze, a porwany zakładnik spał przywiązany do krzesła. Barnes odciął wszystkie sznury, a Rogers zarzucił sobie typa na ramię.

Sharon wyprowadziła wszystkich z magazynu i pokierowała w miejsce odbioru. Bocznymi uliczkami dotarli na osiedle domków jednorodzinnych. Mając mapkę misyjną szybko zlokalizowała, w którym mieli się zatrzymać, aż przyjedzie po nich transport.

Może i była to tylko symulacja, ale Shay podchodziła do niej bardzo na poważnie i dlatego nie pozwoliła nikomu zbliżać się do okien, co kwadrans samej kontrolnie zerkając.

Ona nie zauważyła czerwonego światełka na swojej głowie, ale Steve tak bo nagle przyciągnął ją do siebie.

W pierwszej sekundzie chciała go zrugać, ale usłyszała hałas i dostrzegła dziurę w ścianie, której wcześniej tam nie było.

Barnes podbiegł z karabinem, wycelował i strzelił.

– Dzięki – mruknęła. – Możesz mnie już puścić.

Rogers zauważył, że dalej trzyma jej przedramię, nie pozwalając żeby się od niego odsunęła.

– Przepraszam – puścił ją i podrapał się po karku.

– Spoko – poprawiła poły kurtki. – Ratowałeś dowódcę to ci się chwali. Dobra robota Barnes. – odeszła w głąb kryjówki.

Furgonetka eskorty przyjechała po kolejnym kwadransie. Stworzeni przez symulację agenci przejęli ich cel i zadanie zakończyło się. 

– Powtórzymy to jeszcze kiedyś? – zapytała Hope pełna ekscytacji.

– Pewnie, że tak – potwierdziła Carter. – Dogadamy jeszcze szczegóły – oznajmiła, po czym wyszła z pomieszczenia.

Wiedząc, że Clint zawsze wchodzi oknem do jej pokoju zastawiała je już tylko przymknięte. Wystarczyło, że Barton popychał ramę okienną i mógł na spokojnie ją odwiedzać.

– Co to było? – zapytał, wczołgując się do środka, po dwudziestej.

– W sensie?

– Twoje zachowanie przy Rogersie.

– Zachowywałam się normalnie.

– Czyli spanikowana ucieczka jest normą, fajnie wiedzieć.

Wywróciła oczami, żeby nie dać się sprowokować.

– To, że więcej dostrzegasz jeszcze nie znaczy, że wyciągasz poprawne wnioski. Więc daruj sobie analizy.

– Wyciągnąłem wniosek, którego nijak nie odbijesz.

– Niby jaki? – zapytała.

– Rogers ma w tobie crusha.

– Zapomnij.

– Mówiłabyś inaczej gdybyś widziała to co ja.

– Czyli niby co?

– Jak wszyscy się rozchodzili, poszedłem za ich trójką. Barnes coś o tobie powiedział, nie wiem co, wychwyciłem tylko nazwisko, a Rogers go walnął. Niby po przyjacielsku, ale włożył w to zdecydowanie za dużo siły.

– I to ma niby znaczyć, że ma we mnie crusha, tak?

– Zaufaj mi, znam się na tym.

Shay znów wywróciła oczami.

– Po co mi to mówisz?

– Bo chcę być tym, który powie, a nie mówiłem, kiedy Rogers poważnie zacznie z tobą flirtować.

 

 

Forward
Sign in to leave a review.