
Rozdział pierwszy
W ciągu tych długich miesięcy, które spędził praktycznie na samotnej wędrówce, poszukując horkruksów, Hogwart nic nie zmienił. Wciąż przywodził na myśl bajkowy zamek, a jemu przypominał po prostu dom. Wyraźnie czuł drżenie magii budynku, gdy w czułym geście przesunął dłonią po chropawych kamieniach.
— Witaj — szepnął miękko, przechodząc za sporą grupką roześmianych dzieciaków do środka. W odpowiedzi poczuł delikatne muśnięcie ciepłej energii i uśmiechnął się blado.
Wnętrze było takie, jak pamiętał. Kamienne mury, gdzieniegdzie strzeliste okna, szerokie schody wiodące na wyższe kondygnacje. Choć hol był naprawdę duży, to teraz wydawał się zatłoczony przez co chwilę pojawiające się nowe grupki witających się radośnie uczniów. On sam nie miał się z kim witać, choć wiele twarzy uśmiechało się do niego przyjaźnie, albo tak mu się zdawało. Niestety te uśmiechy nie były kierowane do niego, a do osób, które stały w jego pobliżu. On pozostał niewidzialny, choć nie był okryty peleryną ojca. Westchnął ciężko, dostrzegając wśród uczniów rudą czuprynę Rona, który posłał mu nieprzyjazne, wręcz wrogie spojrzenie. Hermiona natychmiast też go zobaczyła, ale zanim młody Weasley miał szansę wywołać bójkę, szybko go odciągnęła.
Westchnął zniesmaczony zachowaniem swoich „przyjaciół", którzy chyba najwyraźniej nie mieli już ochoty na tę przyjaźń. Cóż, może i dobrze. Przetarł dłonią policzki, odgarniając długie kosmyki z twarzy.
Utrata przyjaciół bolała potwornie, ale wiedział, że tak będzie dla nich bezpieczniej. Już dość przysporzył innym nieszczęścia. Nienawidził samotności, ale był do niej przyzwyczajony. Westchnął, otrząsając się i z wyraźną niechęcią ruszył do gabinetu dyrektora Hogwartu. Musiał mu pokazać zniszczone przedmioty na dowód, że jego misja zakończyła pomyślnie.
Wyszedł z niego po kilkunastu minutach. Był wściekły i jego magia pulsowała gniewnie, domagając się uwolnienia. Przeklęty starzec prawie ponad rok temu posłużył się szantażem i zmusił go, aby bez słowa zostawił wszystko i ruszył w niebezpieczną podróż, a teraz traktował go jak małego chłopca, który samowolnie opuścił zajęcia. Nie zamierzał wracać do szkoły, ale nie miał wyboru. Dumbledore ponownie mu zagroził odebraniem wszelkiej swobody i niezależności, dla jego bezpieczeństwa, rzecz jasna.
Harry nie zwracał uwagi na rozkazy starego czarodzieja. Już się uodpornił na wizerunek jowialnego, zatroskanego przywódcy Jasnej Strony. Zobaczył prawdziwą twarz Dumbledore'a i nie spodobało mu się, co ujrzał. Nie miał już ochoty go słuchać. Najmniejszej. Zrobi to, co inni od niego chcą, jednak po swojemu.
Skierował się do dormitorium, gdzie się rozpakował, a także zabezpieczył swoje łóżko i wysłużony kufer odpowiednimi zaklęciami ochronnymi. Na całe szczęście nikt go nie zaczepiał, w ogóle Gryfoni traktowali go, jakby stał się niewidzialny. Nie przeszkadzało mu to wcale. Zdecydowanie wolał to niż te cholerne szepty i wskazywanie palcami za jego plecami. Niemniej jednak sytuacja się zmieniła, kiedy ponownie stanął w głównym holu naprzeciw uchylonych, potężnych dwuskrzydłowych drzwi do Wielkiej Sali. Wślizgnął się do środka i w tym momencie wszyscy obecni spojrzeli na niego podejrzliwie i zaczęli szeptać, co chwilę zerkając w jego kierunku. Po pewnej chwili do jego uszu znów docierał szum stłumionych, rozgorączkowanych rozmów. Co było ich tematem, nie trudno było się domyślić.
W pewnym momencie nieznośny gwar przycichł. Harry na moment uniósł głowę i przez zbyt długie kosmyki zobaczył jowialnego starca z białą brodą stojącego na mównicy i nagle miał przemożną ochotę wyjść, trzaskając drzwiami i nie wracać.
Ale wiedział, że nie może. Dumbledore już o to zadbał. Zrobił z niego więźnia, którego umiejętności są zbyt niebezpieczne, aby zostawić go bez kontroli.
Przeklęta magia!
Zgrzytnął zębami, powracając myślami do tego, co dyrektor zrobił podczas tej cholernej rozmowy pod pretekstem oczywiście ochrony – ponowił zaklęcia, jakie rzucił na niego przed wyprawą. Młody czarodziej był przekonany, że tym razem nie chodziło o niego, ani o zagrożenie, które było minimalne. Staruch myślał zapewne, że on tego nie zauważy, ale nic bardziej mylnego. W tej chwili, kiedy niechciane magiczne okowy na niego spadły, Harry chciał natychmiast je strząsnąć, jednak zmusił się, żeby wytrzymać do momentu, aż opuści dyrektorski gabinet. Jednak nie przypuszczał, że to będzie takie trudne. Do tej pory nie był w stanie tego zrobić. Nałożone zaklęcia zadawały mu niemal fizyczny ból. Musiał się z nich uwolnić, choćby to miała być ostatnia rzecz, jaką zrobi. Uwolnić się i odejść jak najdalej.
Zamknął oczy, starając się utrzymać emocje na wodzy i powstrzymać buzującą magię przed niekontrolowanym wybuchem. Nie mógł sobie na to pozwolić w tym miejscu. Nie zamierzał dostarczać mu dodatkowych argumentów dyrektorowi, a tym samym przysparzać sobie więcej problemów. Unikał spoglądania na Dumbledore'a, bo wiedział, że zobaczy satysfakcję i samozadowolenie, jakby stary czarodziej czekał na jego reakcję. Jedynym ukojeniem był delikatny dotyk magii Hogwartu. Nie wiedział, czemu akurat on ją czuł tak wyraźnie, ale dodawało mu to otuchy. Nie był sam, w umyśle niemal słyszał łagodny, wabiący głos.
Nawet nie skupiał się na przydziale pierwszorocznych, ani później na powitalnej mowie, do momentu, kiedy usłyszał:
— Moi drodzy, na koniec chciałbym przedstawić wam nowego nauczyciela Obrony Przed Czarną Magią, lecz niestety go jeszcze wśród nas nie ma…
W tym momencie zamknięte drzwi do Wielkiej Sali otworzyły się gwałtownie, powodując, że większość uczniów obróciła się w ich stronę, wstrzymując oddech.
— Proszę o wybaczenie, dyrektorze. — Harry mimowolnie zadrżał i zamknął oczy. — Musiałem załatwić pewne, niecierpiące zwłoki sprawy. Niestety zajęło mi to dłużej, niż oczekiwałem. — Rozpoznawał tę magię, która go dosięgła i musnęła. Podobnie jak ten głos zdawał się mu przedziwnie znajomy, choć nie miał okazji wcześniej widzieć jego właściciela.
Dumbledore gestem zaprosił nowoprzybyłego, żeby usiadł i po chwili odchrząknął, delikatnie stukając różdżką w mównicę, niemal natychmiast uspokajając coraz głośniej dyskutujących uczniów.
Harry odetchnął i posłał szybkie spojrzenie w kierunku Severusa. Obok niego siedział tamten mężczyzna i w momencie, kiedy Gryfon spuszczał wzrok, ich oczy się spotkały. Potter drgnął niespokojnie, ale wytrzymał kilka niezmiernie długich sekund. Nikt nie dostrzegł, że w ciągu tej krótkiej chwili ciemne oczy nowego nauczyciela zaczęły jarzyć się czerwienią.
— Przywitajmy zatem profesora Sebastiana Michaelisa. — Stary czarodziej powiódł wzrokiem po zebranych uczniach i uśmiechnął się, dając znak do rozpoczęcia uczty.
Harry z trudem wytrzymał do chwili, kiedy większość uczniów zaczęła wstawać od stołów. Nie chciał sprawiać wrażenia, że ucieka, ale na pewno wolał uniknąć konfrontacji z Malfoyem i Ronem. Miał świadomość, że w końcu będzie musiał stawić im czoła. Jednak nie teraz.
— Panie Potter, pozwoli pan ze mną. — Głos był cichy i łagodny, choć kryła się w nim niebezpieczna nuta.
Harry machinalnie skinął głową. Był zmęczony ucieczką przed zagrożeniami, pogonią za cieniami z niejasnej przepowiedni, walką z samym sobą i całym światem. Jeśli ten nowy nauczyciel był mu nieprzychylny, nie wiedział, czy będzie w stanie go samotnie pokonać.
Nie spodziewał się tego, co nastąpiło po zamknięciu drzwi do gabinetu profesora Michaelisa. Ten bez słowa poprowadził go do swoich prywatnych kwater. Wchodząc do ich Harry środka miał wrażenie, jakby przekraczał potężną barierę. Zakręciło mu się w głowie i zachwiał się, próbując zachować równowagę za wszelką cenę.
Niestety na próżno. Czuł, jak zawroty przyśpieszają, a całe ciało odmawia mu posłuszeństwa. Nie miał siły się ruszyć, nie potrafił wezwać pomocy. Dość mocne zaklęcie osłaniające, które nosił z przyzwyczajenia prysło niczym bańka mydlana. Wyraźnie czuł moment, kiedy to nastąpiło. Walczył, żeby zachować przytomność i przynajmniej wiedzieć, co Michaelis zamierza z nim uczynić. Choć może z drugiej strony ta wiedza była zbędna.
Jakby z oddali usłyszał lekki śmiech mężczyzny oraz jego ciche słowa, ale ich nie rozumiał. W końcu nogi się pod nim ugięły i runął.
OoO
Chłopak był silniejszy i potężniejszy niż dawał po sobie poznać. Odważniejszy i zdecydowanie bardziej uparty od większości śmiertelników, których miał okazję poznać.
Uśmiechnął się drapieżnie. Mały czarodziej nie miał nawet pojęcia, kim był, z jakiego powodu znalazł się w tej szkole magii, ani kto go przyzwał. Będzie musiał sporo go nauczyć i wpoić pewne zasady, bez których przyszłość tego szczególnego Wybrańca nie malowała się w jasnych barwach.
Z właściwą sobie szybkością i gracją złapał omdlałego czarodzieja, nim ten upadł na kamienną posadzkę przykrytą starym dywanem. Pewnie podniósł go i usta Sebastiana rozciągnął niebezpieczny uśmiech. To, co wyczuł, gdy tylko dotknął chłopaka, wcale mu się nie spodobało. Ta magia była groźna nie tylko dla Pottera, lecz dla całej reszty uczniów i nauczycieli.
Położył nieprzytomnego nastolatka na kanapie i machinalnie przesunął dłonią po jego pobladłym policzku.
— Nieładnie, panie dyrektorze, bardzo nieładnie. — W świetle płomieni na kominku, oczy mężczyzny zaczęły jarzyć się czerwienią. — Będę chyba musiał zabrać panu ulubione zabaweczki.
Pstryknął palcami i w tym momencie stanęła przed nim drżąca sylwetka skrzata.
— Dzbanek najlepszej herbaty i kubek gorącej czekolady — odezwał się, nawet nie podnosząc wzroku. — Z zaklęciem zabezpieczającym.
Stworzenie z przestrachem kiwnęło jedynie głową i w następnej chwili zniknęło praktycznie bezgłośnie, co jego niewymowne rozbawiło. Przypuszczał, że skrzat był w stanie dostrzec jego prawdziwą twarz, a nie tę powłokę, którą nosił przez wgląd na istoty go otaczające. Lubił obserwować ludzi i czaić się wśród nich, oczekując na właściwą ofiarę. Posiadający magię czy nie, wciąż mieli podobne pragnienia i cele.
Tym razem nie miał łatwego zadania. Ten, kto go wezwał, nie działał wyłącznie z egoistycznych pobudek. Jakby się nad tym zastanowić, to chyba był pierwszym, który nie poprosił o coś wyłącznie dla siebie. Nie chodziło o zemstę, pragnienie posiadania jakiejś rzeczy, ani osoby.
Sebastian uśmiechnął się do swoich myśli. Niczego innego nie oczekiwał od tego szczególnego, młodego czarodzieja. Lubił podejmować się trudnych zadań i godził się na niemożliwe, czasami niekorzystne dla siebie warunki.
Dlaczego?
Z ciekawości i nudy najczęściej. Głód rzadko kiedy stanowił prawdziwy powód nawiązania kontraktu. Tak było i teraz. Ale nie mógł się powstrzymać i nie posmakować choć kropli krwi Harry'ego Pottera.
Jej zapach przyciągał i kusił. Choć Sebastian miał całe wieki doświadczenia w powściąganiu swoich pragnień, tym razem chciał im pofolgować. Mógł to zrobić nie wywołując bezpośredniego zagrożenia dla zdrowia i życia młodego organizmu.
Niemal zapomniał, jak kruchych istot przyszło mu doglądać. Pokręcił głową i smukłymi palcami odsunął ciemne kosmyki z czoła chłopaka, przykładając dłoń do jego czoła. Harry nie otworzył oczu, lecz całe jego ciało się zatrzęsło, a z jego ust wyrwał się cichy jęk bólu. W tym samym momencie Sebastian poczuł ciepłą wilgoć. Zaciekawiony cofnął rękę i dostrzegł cienką strużkę krwi sączącą się z zaognionej rany, która jeszcze przed chwilą była wieloletnia, coraz słabiej widoczna blizna.
Ciekawa manifestacja magii, uznał po krótkiej chwili namysłu.
Rzadko się zdarzało, aby skutki zaklęć rzuconych przez obdarzonych mocą ludzi były takie intrygujące.
Tyle negatywnych emocji i mrocznej energii wydostawało się wraz z krwią, że musiało to go zainteresować.
— Dlatego, mój drogi, tak bardzo lubię życie wśród was, słabych śmiertelników. Nigdy się przy was nie nudzę.
Pochylił się i musnął koniuszkiem języka brzegi rany. Słodycz krwi była naprawdę upajająca. Zamknął oczy, rozkoszując się nią, gdy usłyszał głuche uderzenie gwałtownie otwieranych drzwi.
Podnosząc się, ujrzał Severusa Snape'a, którego blada twarz wyrażała żądzę mordu do tego stopnia, że Sebastian musiał się uśmiechnąć. Różdżka czarodzieja skierowana była w niego niczym lufa pistoletu. I choć nawet zaklęcie uśmiercające w jego przypadku nie dałoby oczekiwanego skutku, to jednak nie chciał sprawdzać tego na własnej skórze.
Nie zareagował w żaden sposób, jedynie złapał językiem uciekającą kropelkę krwi i przyjął na siebie klątwę, która miała go pozbawić przytomności i jednocześnie zadać niewyobrażalny ból. Musiał mu to przyznać – Severus był znakomitym obrońcą zażarcie walczącym z przeciwnikiem. Choć ten atak nie był do końca przemyślany i mistrz eliksirów ewidentnie sądził, że ma do czynienia z innym czarodziejem, to bez trudu wyczuwa finezję i ruchy kogoś, kto potrafi zabić bez wahania jednym machnięciem różdżki.
— Naprawdę trudno się przy was nudzić — mruknął cicho i uniósł lekko ręce, aby pokazać, że nie ma przy sobie żadnej broni ani różdżki. — Zapraszam, profesorze. Zaraz skrzat przyniesie herbatę.
Severus spojrzał na niego podejrzliwie i ostrożnie się zbliżył.
— Coś mu zrobił?! — zażądał, widząc nieprzytomnego ucznia na kanapie w salonie prywatnych kwater Michaelisa. Nie byle jakiego ucznia. Harry'ego Pottera. Snape zanotował w pamięci, aby upomnieć Gryfona i przedyskutować z nim pewne sprawy, bo widocznie o nich zapomniał. Z drugiej strony, po powrocie ze swojej wyprawy chłopak ledwie przypominał siebie sprzed niemal roku, wycofany, cichy, skupiony i z całkiem obcymi nawykami. Snape nie byłby sobą, gdyby zignorował tęskne spojrzenie, jakim Potter go obdarzył. Niestety wtedy znajdowali się na uczcie powitalnej i mimo wszystko mistrz eliksirów musiał zachować pozory. Jednak doskonale dostrzegał to, co innym umykało.
Harry Potter, Złoty Chłopiec Gryffindoru, zmienił się nie do poznania. Jego zielone oczy czujnie obserwowały otoczenie, oczekując niebezpieczeństwa z najmniej oczekiwanej strony. Chłopak już na uczcie wyglądał, jakby stracił sporo na wadze, a jego twarz odwykła od wyrażania uśmiechu, zawsze ściągnięta powagą i skupieniem. Przemożnym smutkiem.
Teraz z bliska to wrażenie się spotęgowało. I to wielokrotnie.
Snape potarł palcami skronie. Delikatny ból głowy, jaki go męczył od poprzedniego wieczora uderzył w niego ze wzmożoną siłą.
— Proszę spocząć, drogi kolego. — Poczuł dłonie mężczyzny prowadzące go do fotela. Musiał pozwolić się w nim posadzić. Chciał powiedzieć Michaelisowi, że na pewno nie jest jego kolegą, że nie spoufala się z nowoprzyjętymi nauczycielami, że… Próbował zapytać, co się stało Harry'emu, lecz całe ciało zdawało się odmawiać mu posłuszeństwa. — Twój Harry póki co jest bezpieczny i ty również. Radzę jednak mnie nie drażnić.
Severus pojął wreszcie, że popełnił szkolny błąd, nie doceniając przeciwnika, a może jednak sojusznika?
Zamknął na chwilę oczy, czując dziwną słabość, która opanowywała jego ciało coraz bardziej. Jej przyczyna musiała się znajdować w kwaterach Michaelisa i to całkiem blisko zarówno jego, jak i Pottera, skoro durny Gryfon leżał nieprzytomny.
Wzrok czarodzieja przesunął się dookoła. Nie dostrzegł żadnych niepokojących przedmiotów, ale te można było bez trudu ukryć, lub przemienić w coś, co wcale nie budzi podejrzeń.
— Gdzie to schowałeś? — syknął Severus, obrzucając Michaelisa lodowatym spojrzeniem.
— Niebawem poczujesz się lepiej i pogawędzimy sobie przy herbacie.
Snape'owi nie spodobał się ten na pozór beztroski ton, bowiem naprawdę taki wcale nie był. Wręcz przeciwnie, wyrażał nieuchronną niemal groźbę w razie jakichkolwiek sprzeciwów. Ten uśmiech na twarzy mężczyzny również sprawiał wrażenie nie do końca prawdziwego.
Tylko doświadczenie wieloletniego szpiega i umiejętność błyskawicznego rozpoznawania prawdy od kłamstwa pozwoliły mu to zrozumieć.
Severus obserwował go spod przymrużonych powiek i musiał się poddać tej przedziwnej magii, która go otaczała. Nigdy nie czuł czegoś podobnego. Ta energia była całkowicie inna od tej, jaką do tej pory miał okazję zgłębiać w świecie czarodziejów.
Michaelis nie należał też do żadnej znanej mu grup istot magicznych nawiązujących kontakty z ludźmi. Mistrz eliksirów był przekonany, że kimkolwiek jest, to zrobi wszystko, aby odsunąć od Pottera.
Usłyszał cichy śmiech i gospodarz pochylił się nad nim podając mu filiżankę bursztynowego, aromatycznego płynu. Przyjął ją, ale nie wykonał żadnego ruchu, aby ją podnieść do ust. Jego dłonie ledwo mogły utrzymać delikatne naczynie.
— Masz rację, Severusie. Bywałem w tym świecie zbyt krótko i rzadko, aby moja obecność mogła wzbudzić zainteresowanie. Tym razem jest inaczej, ale wolę, żebyś nikomu nie zdradzał moich tajemnic. A ja zachowam twój sekret.
Mistrz eliksirów drgnął niespokojnie. Był przekonany, że mimo osłabienia utrzymał swoje bariery mentalne i nawet Dumbledore nie byłby w stanie ich sforsować. A jednak ten… ta istota zrobiła w taki sposób, że nie poczuł jej ataku.
— Po co posuwać się do szantażu, jeśli można zniszczyć…? — wyrzucił słabo Snape, podnosząc wzrok na wysoką, schludną sylwetkę.
Do jego uszu doszedł cichy, pogodny głos, który cierpliwie wyjaśnił:
— Nie, nie zaatakowałem cię w żaden sposób, po prostu znam twoje najskrytsze myśli. W tym stanie nie przeżyłbyś mojego ataku mentalnego.
OoO
Sebastian był rozbawiony tym, jak śmiertelny czarodziej zareagował na całą tę sytuację. Faktycznie rozważał szantaż, ale z drugiej strony zrozumiał, z kim ma do czynienia. Dopóki Harry Potter będzie chroniony, dopóty Severus Snape przymknie oko na wiele spraw. Może się z nimi nie zgadzać, ale go nie zdradzi.
To się mu spodobało. Doceniał honorowe podejście, jakkolwiek śmiertelnicy mieli zwyczaj zbytnio tę kwestię przeceniać, jakby to był wyznacznik charakteru jednostki.
Ludzie byli słabi. Kruche ciała kryły w sobie delikatne umysły, które bardzo łatwo było uszkodzić, naruszyć, złamać. Jeden nieopaczny ruch wystarczał, aby przerwać cienką nić.
A jednak wciąż go zadziwiała siła i namiętność tych istot. Kochali i nienawidzili tak intensywnie. Z uporem i zaciętością zmieniali swój świat, choć żyli w nim tak krótko. Nie poddawali się i stawali czoła niebezpieczeństwu, nie zważając na konsekwencje. Jak Severus przed momentem. A wszystko to po to, aby ochronić kogoś, kogo czarodziej darzył sekretnym uczuciem. Sebastian wiedział, że jest odwzajemnione, ale nie przypuszczał, aby ten fakt był wiadomy mistrzowi eliksirów.
Ludzie lubowali się w sekretach i ukrywaniu prawdy przed innymi, W tym wypadku to zwyczajnie nie miało dla niego sensu, lecz zarówno Severus Snape, jak i Harry Ptter odznaczali się zadziwiającymi wprost uporem i dumą, aby wyznać temu drugiemu, co czują.
Czasami śmiertelnicy byli tacy nierozsądni i rozbrajający. Ale z drugiej strony to wszystko właśnie sprawiało, że z przyjemnością ich obserwował, kusił i mamił.
Westchnął cicho, spoglądając na siedzącego w fotelu czarodzieja. Delikatnie wyjął z jego dłoni niewypitą herbatę. Specjalna bariera w jego kwaterach skutecznie pozbawiła śmiertelników świadomości. Parę godzin nieprzerwanego niczym snu przyda się tej dwójce.
On w tym czasie będzie miał czas, aby zająć się innym, dość naglącym problemem. Przynajmniej zorientuje się, jak go rozwiązać.
Wychodząc, zabezpieczył drzwi, aby jego goście za wcześnie nie wyszli, choć jak wróci, zapewne nadal ich zastanie we śnie.
OoO