Z piekła rodem

Harry Potter - J. K. Rowling Kuroshitsuji | Black Butler
M/M
Other
G
Z piekła rodem
author
Summary
W ciągu tych długich miesięcy, które spędził praktycznie na samotnej wędrówce, poszukując horkruksów, Hogwart nic się nie zmienił. Przypominał po prostu dom. Wyraźnie czuł drżenie magii budynku, gdy w czułym geście przesunął dłonią po chropawych kamieniach.
Note
Ostrzeżenia: przemoc, możliwe wzmianki o torturach, przekleństwa i później możliwe sceny erotyczne.
All Chapters

Rozdział drugi

OoO

Dumbledore siedział przy swoim biurku, przeglądając papiery i z rzadka konsultując się z ospałymi portretami dawnych dyrektorów Hogwartu. Robił to nie tyle z potrzeby, ile z grzeczności względem swoich poprzedników. Pytanie o radę nie znaczyło, że zamierzał stosować się do uwag zdziecinniałych starców uwiecznionych ku nieszczęściu otoczenia na obrazach. Uważali się za niezwykle błyskotliwych doradców, jednak w rzeczywistości żaden z nich nie był w stanie pojąć powagi sytuacji i podsunąć sensowne sugestie jej rozwiązania.

Po powrocie Pottera sprawy nie układały się po jego myśli. Chłopak buntował się i walczył zaciekle, a szereg zaklęć, które miały go poskromić, traciły na skuteczności. Będzie trzeba powziąć zdecydowane kroki, aby zatrzymać go tam, gdzie powinien być.

Gdy nie będzie potrzebny… Cóż, Złoty Chłopiec pozostanie już na wieki symbolem zwycięstwa nad czarną magią i złem, które toczyło świat czarodziejów niczym robak. Zapamiętanym i uwielbianym, ale jedynie symbolem, którego znaczenie on, Albus Dumbledore, mógł jeszcze kształtować, dopełniać o pewne istotne drobiazgi. Wszak pamięć ludzka jest ulotna i tak łatwo ją zmodyfikować.

— Ludzie z natury są tak cudownie delikatni, a zarazem niepokonani. Mimo przeciwności losu brną uparcie na przód. Czasem są zbyt dumni, aby zwrócić się o pomoc, a czasem zwyczajnie nie wiedzą, że ktoś mógłby ich wesprzeć. Niektórzy nawet nie znają swojej prawdziwej mocy. Niesamowite z was istoty, zgodzi się pan ze mną, panie dyrektorze?

— Słucham? Profesorze Michaelis? Jak tu wszedłeś, mój chłopcze?

Odpowiedział mu jedynie lekko drwiący śmiech.

Stary czarodziej skrzywił się na ten brak szacunku, notując w pamięci, aby przyjrzeć się uważniej pracy i zachowaniu nowego nauczyciela. Aktualnie był zbyt zmęczony, żeby udzielić mu upomnienia, jeszcze zdąży to uczynić. W ramach kary może nałoży na Michaelisa obwiązek obserwacji Pottera, co prawda, Severus miał na niego oko, lecz przyda się ktoś nieskażony uprzedzeniem.

Sebastian Michaelis stał przy starym, ogromnym, magicznym globusie i z niekłamaną ciekawością oglądał artefakt, jak obracał się samoistnie i jaśniał w poszczególnych miejscach. Następnie zbliżył się do żerdzi, na której drzemał Fawkes i szczupła dłoń musnęła jego pióra. Feniks nie obudził się, ale Dumbledore otworzył oczy, jakby nagle coś go wyrwało z głębokiego snu. Zdało mu się, jakby… Nie, był tego całkowicie pewien, że nowy nauczyciel Obrony w jednej chwili stanął tuż przy nim i pochylił się, szepcząc mu do ucha:

— Popełnił pan błąd, panie dyrektorze i będzie musiał pan zapłacić. Teraz odbieram panu to, co należy do mnie, a pan chytrze zagarnął. Nieładnie, bardzo nieładnie. Dobrej nocy.

W słabnącym świetle magicznych świec oczy Michaelisa zdały się jarzyć czerwienią, po czym wysoka sylwetka rozpłynęła się w mroku.

Zaklęci w swych podobiznach dawni dyrektorzy Hogwartu wstrzymali oddech, oglądając niecodzienną sytuację. Część z nich czmychnęła do swoich innych obrazów, przeczuwając, że nic dobrego się nie wydarzy. Ci, co zostali, byli świadkami czegoś, o czym nawet nie mogli nikomu opowiedzieć, mimo najszczerszych chęci poplotkowania o niezwykłym, nowym nauczycielu, który paroma słowami doprowadził Albusa Dumbeldore'a niemal do apopleksji.

Sebastian Michaelis zadbał, żeby nikt, nawet dyrektor, nie ujawnił swej wiedzy o nim w nieodpowiednim momencie. W końcu pewne rzeczy trzeba odkrywać stopniowo.

Uśmiechnął się do swoich myśli, wracając do dwójki wyjątkowych śmiertelników pozostających w jego kwaterach. Z tego co wiedział, to nadal spali, choć Harry zdecydowanie płycej niż powinien i demon poczuł silne przyzwanie.

Tak bezpośredniemu wezwaniu, niemal rozdzierającemu krzykowi o pomoc nie potrafił się oprzeć.

Zamierzał obejść szkołę i zaznajomić bliżej z jej cudownościami nie tylko magicznymi, ale jak mawiało stare i mądre porzekadło: co się odwlecze, to nie uciecze. A na rozkoszne tête à tête z pewnymi, czworonożnymi mieszkańcami szacownej szkoły magii przyjdzie jeszcze właściwa pora, już całkiem niedługo.

OoO

Harry zamrugał, gwałtownie wciągając powietrze. Nie pamiętał, co się stało, ani gdzie się znajdował. Dopiero po dłuższej chwili rozpoznał zarys okien, przez które wpadał księżyc i zorientował się, że na pewno nie jest w swoim dormitorium. To nie były też kwatery mistrza eliksirów, zupełnie inaczej pachniały.

— Czyżbyś już zapomniał, mały czarodzieju?

Wzdrygnął się, słysząc ten głos tak blisko. Jakby ktoś mruczał mu wprost do ucha. Akurat tego się nie spodziewał i na oślep, sięgnął po swoją różdżkę. Niestety, nie było jej tam, gdzie powinna być, przy nadgarstku. Rzecz jasna w razie magicznego ataku mugolskie metody walki nie będą dość skuteczne, a nie widząc przeciwnika niewiele zdziała.

Do jego uszu doszedł cichy śmiech.

— Naprawdę zapewniacie doskonałą rozrywkę.

— Kim jesteś? Czego chcesz?

— Krótka i zawodna pamięć nie przystoi komuś w tak młodym wieku, panie Potter.

Sebastian patrzył z zaciekawieniem na chłopaka i bez trudu dostrzegł ten moment, kiedy trybiki w jego umyśle zaskoczyły.

Czyżby do tej pory sądził, że rytuał przyzwania się nie powiódł? Dlatego szukał innej metody, aby osiągnąć swój cel? Cóż za młodzieńcza, ludzka niecierpliwość.

Wiedział, że Harry doskonale pamięta tamtą deszczową noc, gdy zakradł się do pustej komnaty w starszej i nieużywanej od wielu lat części Hogwartu z zamiarem dokonania niemożliwego. Gdy klęczał w wyrysowanym okręgu, pośród tlących się ogarków i skrzących się od poziomu magii run i kropel własnej krwi.

Chwili, w której pojawił się wreszcie on, Sebastian Michaelis, młody czarodziej istotnie mógł sobie nie przypominać. Ani otrzymania drobnego symbolu wiążącego go na dobre do przyzwanego demona.

Moc wymagana do dopełnienia rytuału była zbyt wielka dla dorastającego czarodzieja ze spętaną magią.

On jednak nie zapomniał. Gdy stał w lśniącym od magii kręgu i naznaczył tego, który zawarł z nim cyrograf, zaklęcia zabezpieczające wejście prysły, a do środka wpadł wściekły i niewątpliwie przerażony mistrz eliksirów. Widząc go, zareagował jak każdy śmiertelnik broniący nieprzytomnego przed potencjalnym zagrożeniem. Zaklęcie prześliznęło się jednak po demonie, jak woda po kaczce.

Severus Snape, choć tak spostrzegawczy i czujny, nie rozpoznał go po kilkunastu miesiącach.

Ludzie nie widzą pewnych rzeczy, choćby mieli je podane na tacy. To było naprawdę zabawne, jak łatwo dawali się omamić tanimi sztuczkami.

— Pamiętam...

W odpowiedzi szczupła dłoń musnęła jego policzek w niemal czułym geście, kompletnie nie zważając na jego gwałtowne wzdrygnięcie.

— Skoro tak to wiesz, czego chcę.

Chłopak usiadł nagle i skrył twarz w drżących dłoniach. Potarł ją i odgarnął włosy do tyłu. Kiwnął głową.

— Cieszę się. O, profesorze Snape. Bardzo miło, że pan do nas dołączył.

Gdyby mógł, Severus zerwałby się z fotela i obrzucił mężczyznę zaklęciami i klątwami o mało przyjemnych efektach.

Do jego uszu doszedł cichy śmiech.

— Nie wątpię. I jak już wcześniej wspominałem, nie stosuję ataku mentalnego. Nie byłoby to stosowne w obecnej sytuacji.

— W obecnej sytuacji? Co to ma znaczyć? Kim ty jesteś, Michaelis?!

Demon już miał otworzyć usta i zręcznie zmanipulować rzeczywiste przyczyny swojej obecności w szkole oraz być może nietypowe zainteresowanie wyjątkowym uczniem, gdy z tego zadania wybawił go, co za ironia, sam Harry.

— Severusie… — zaczął bardzo cicho, lecz szybko się poprawił: — Panie profesorze, profesor Michaelis bardzo mi pomógł w poszukiwaniach horkruksów, ale nie tylko. Dyrektor zapewne chciał, abym kontynuował trening pod jego okiem. Pan wie najlepiej, jak ważne jest, aby pokonać wężowatego jak najprędzej!

Mistrz eliksirów posłał Harry'emu zmęczone spojrzenie, które najwyraźniej mówiło, że wie o minięciu się z prawdą. Chłopak spuścił wzrok i szepnął do siebie:

— Nie chcesz znać prawdy, Severusie. Gdybyś znał, oberwałoby mi się od ciebie. Zawsze mi powtarzasz, że trzeba brać odpowiedzialność za czyny, a ja popełniłem chyba największą głupotę na świecie. Inaczej jednak się nie dało.

Być może nie zdawał sobie sprawy, że Sebastian doskonale go słyszy.

Mimo tych słów, Harry nie żałował, a z tego, co demon odbierał przez więź, to ponownie by go przyzwał, gdyby tylko mógł. Ludzie dzielili się na takich, co starali się wyłgać i uniknąć konsekwencji swoich działań oraz na takich, co brali się za bary z całym światem, bez względu na wszystko. Wielokrotnie widział, do czego zdolni są w trudnych momentach i przeważnie rozczarowywali go, a najczęściej jednak po prostu rozbawiali swoim samolubstwem i brakiem jakichkolwiek zasad.

Nieraz słyszał, że ma piekielnie wygórowane oczekiwania, a tak podłe istoty jak ludzie nigdy się do nich nie wzniosą.

OoO

Następne tygodnie nie różniły się specjalnie od początku nowego semestru w szkole magii. Uczniowie w sporej większości nie skupiali jeszcze swojej uwagi na zdobywaniu wiedzy, wciąż wracając myślami do minionych chwil poza murami szkoły.

Starsze roczniki szybko musiały skoncentrować się na tym, co trzeba. Egzaminy zbliżały się z każdym dniem, a ilość materiału zdawała się pęcznieć zamiast kurczyć.

Największą tegoroczną sensacją okazał się nowy nauczyciel Obrony, Sebastian Michaelis. Tajemniczy, przystojny mężczyzna wywołał ogromne poruszenie wśród nie tylko uczniów, ale i wszystkich rezydentów szkoły. Oczarował płeć piękną w nie mniejszym stopniu niż kilka lat wcześniej Gilderoy Lockhart. Różnica polegała na tym, że poza adoracją jego osoba wzbudzała przedziwny strach i ogromny respekt, porównywalny jedynie z tym, co otaczało oschłego mistrza eliksirów. Dodatkowo, wystarczyło parę minut, aby profesor Michaelis udowodnił niedowiarkom, że na jego zajęciach nie ma mowy o jakiejkolwiek taryfie ulgowej dla kogokolwiek. Wymagał i traktował uczniów z jednakową surowością, a zarazem bez mrugnięcia okiem pokazywał najbardziej skuteczne metody walki z czarną magią. Inaczej, pokonania przeciwnika nie tylko magią, a sprytem bez względu na to jakimi zaklęciami, klątwami czy czarami się posługiwał.

Magia karmiła się intencją i inwencją użytkownika, to od niego samego zależał efekt, stopień natężenia zaklęcia. Demon dobrze znał kryteria podziału zaklęć i czarów podobnie jak i eliksirów. Bawił go fakt, że czarodzieje pozwolili, aby ktoś autorytatywnie zakazał używania części magii, bo uznano ją za mroczną i złą.

Ludzie nigdy się nie zmienią, pomyślał, zarządzając ćwiczenia praktyczne i kontrolowane pojedynki drugorocznych Kruków i Ślizgonów.

W tym roku udało się Radzie Nadzorczej szkoły przeforsować zmiany dotyczące niełączenia mocno zantagonizowanych domów na kilku, kluczowych zajęciach. O dziwo, obyło się bez walki ze strony dyrektora.

Harry unikał go jak ognia, co było dosyć zabawne, ale Michaelis nie naciskał specjalnie na bezpośredni kontakt. W odpowiednim czasie odbije sobie z nawiązką. Potrafił być cierpliwy tak długo jak to było konieczne, aby okiełznać nieufnego i skrzywdzonego młodego czarodzieja.

Sebastian uśmiechnął się do swoich myśli. Gryfon istotnie miał coś z lwiątka. Niedoświadczonego i tak rozkosznie nieporadnego i podatnego.

Małe kocię dumnie próbujące samotnie stawić czoło przeciwnościom, aby udowodnić całemu światu, ile jest warte. Pokonać wroga wszelkimi możliwymi sposobami, nawet jedyną metodą, aby to osiągnąć, jest sprzymierzenie się z jeszcze groźniejszymi siłami. Jeszcze mroczniejszymi, bardziej niepowstrzymanymi mocami.

Z samym diabłem.

Tym razem nie musiał służyć za podnóżek, choć w przypadku tego konkretnego chłopaka wcale to nie byłoby takie straszne. Ta myśl go rozbawiła. Harry Potter, Złoty Chłopiec Jasnej Strony, ulegający jego podszeptom.

— Profesorze Michaelis! Panie profesorze! Harry...

A to ciekawe. Do jego gabinetu wpadła praktycznie bez pukania jedna z Krukonek. Nie było to jej naturalne zachowanie. Coś się musiało stać. Eteryczna i pozornie nieobecna duchem Luna Lovegood, w rzeczywistości posiadała niezwykle przenikliwy umysł i silny dar widzenia. Sebastian był przekonany, że drobna czarownica dobrze wie, z kim rozmawia. Z reguły dostrzegała to, czego inni nie mieli szans ujrzeć.

Obrócił się na pięcie w stronę głosu.

— Słucham, panno Lovegood?

Luna była niezwykłą Krukonką, która zdawała się żyć w zupełnie innym, przyjaznym dla siebie świecie. To były pozory, na które niejeden dał się nabrać. Gdyby to ona zawarła z nim kontrakt, musiałby się nieźle nagimnastykować, aby sprostać jej rozkazom.

— Harry ma kłopoty, a nie chce nikomu o tym mówić. Tym razem nie da rady stawić im czoła, od tygodnia krąży nad nim cała chmara…

Sebastian westchnął, rozumiejąc, że podopieczny jest w poważnym niebezpieczeństwie. Luna postrzegała rzeczywistość zupełnie w innych kategoriach i wbrew temu, co o niej sądzono, wcale nie była pomylona.

— Gdzie go pani widziała, panno Lovegood?

Blada twarz Luny rozpromieniła się w uśmiechu, kiedy spojrzała mu w twarz.

— Na pastwisku testrali, ale później znikł w głębi Zakazanego Lasu. Wszyscy jego mieszkańcy wiedzą, kim jest. — Twarz Luny spoważniała, wzrok zdał się przenikać na wskroś, a zarazem nie dostrzegać niczego, natomiast głos nabrał przedziwnej mocy: — Chłopiec Światła zginie bezpowrotnie. Ocaleje jedynie naznaczony magią z głębi otchłani mroku. Magia zapłonie. Czas stanie w deszczu czarnych piór i uderzeń skamieniałego serca. Blask się odwróci. Noc zastąpi dzień. — Młoda czarownica mrugnęła zdezorientowana i umilkła, zasłaniając dłonią usta.

Przepowiednia Luny Lovegood nie wróżyła niczego dobrego. Zresztą to nie była typowa przepowiednia. Tego właśnie mógł się spodziewać po tej Krukonce. Niby wszystko podane aż nazbyt jasno, a jednak nie do końca. Sebastian stłumił pomruk niezadowolenia. Niestety nie uniknie pewnych sytuacji.

Wszyscy w Zakazanym Lesie wiedzą, kim jest Harry Potter. Istoty i zwierzęta magiczne doskonale go rozpoznają. Nie zmienia to jednak faktu, że jego durne i uparte jak stado osłów kocię stanie się kawałkiem mięsa, gdy tylko wejdzie na terytorium inteligentnych, rozzłoszczonych drapieżników. Durny, uparty, mały czarodziej, który sądzi, że udźwignie na barkach cały świat.

Kiwnął głową, obiecując, że zajmie się problemem. Ktokolwiek zadrze z Harrym Potterem, będzie miał z nim do czynienia.

OoO

To nie był jego dzień. Mógł sobie powtarzać, że da radę stanąć twarzą w twarz z dawnymi przyjaciółmi, którzy stali się wrogami. Nigdy nie przypuszczał, że to za jego sprawą Gryfoni zjednoczą się ze Ślizgonami. Nawet rozumiał ich tok myślenia, a przynajmniej tak mu się zdawało. Konfrontacja przyszła jednak zdecydowanie w złym momencie. Pęta magiczne nałożone przez dyrektora zostały mocno nadwątlone przez Sebastiana, ale niestety nie mógł sobie pozwolić na ich zerwanie. Dumbledore nie mógł o tym wiedzieć, że się wyrwał z uwięzi. Odzyskiwał kontrolę nad magią, ale wciąż był za słaby i demon przestrzegł go, aby się nie forsował.

Wzywając go, popełnił zapewne największy błąd w swoim życiu, ale bez niego zginąłby marnie w czasie poszukiwań horkruksów. Teraz uciekał w głąb lasu pełnego magicznych, niebezpiecznych stworzeń. W dużej mierze mieszkańcy Zakazanego Lasu nie byli przyjaźnie nastawieni do ludzi. Jego prześladowcy wbiegli za nim do lasu, zmuszając go do szukania schronienia w głębszych rejonach Zakazanego Lasu, choć sami trzymali dystans.

Nim zdołał się skryć wśród leśnej gęstwiny, dosięgła go jedna z silniejszych klątw ofensywnych, a wraz z nią i inne zaklęcia, nawet specjalnie nie chciał wiedzieć jakie. Nie zareagował dość prędko, aby się osłonić, a zaklęcie tarczy, jakie miał na sobie zawsze, prysło niczym bańka mydlana. Kolejna fala zaklęć i klątw atakujących i zadających ból podcięła mu nogi.

Upadł na ziemię i odczołgał się pod najbliższe drzewo. Nie było to takie proste, wbrew pozorom. Całe ciało odmawiało współpracy. Z trudem oddychał. Musiał oberwać jakimś zaklęciem, którego nie znał.

— Ta sekwencja zaklęć nie była przypadkowa. Do tej pory znana była tylko jednej rodzinie czarodziejów, Harry. Nie wolno ci zasnąć. Rozumiesz? Nie zamykaj oczu.

Młody czarodziej zamrugał. Nie rozumiał, co się dzieje i dlaczego słyszy głos demona tak blisko siebie. Odpowiedział mu jedynie lekko drwiący chichot.

— Zawsze jestem w pobliżu, czy chcesz tego czy nie.

Fakt, nic nie mogło złamać więzi z przyzwanym demonem, wedle tego co znalazł w wiekowym i opasłym tomie o zakazanych rytuałach i najczarniejszej z mrocznej magii rodu Blacków.

W najlepszym razie można było próbować dokonać pewnych nieznacznych zmian w umowie, licząc na dobry humor…

— Cyrograf z chwili zawarcia jest wiążący do samego końca i nie można go zmienić. Czasami ludzie są naprawdę zabawni, gdy myślą, że przechytrzyli samego diabła.

Skrzące się czerwienią oczy spoczęły na półleżącej sylwetce chłopaka. Sebastian lekko skrzywił wargi, gdy wyczuł magię zaklęcia. Żaden z jego dotychczasowych podopiecznych nie miał takiego daru wpadania w poważne tarapaty z taką łatwością.

W zaciszu swoich kwater, odpowiednio zabezpieczonych przed wtargnięciem intruzów, ułożył ledwie przytomnego młodego czarodzieja na naprędce przygotowanym posłaniu w sporej łazience i zręcznymi palcami zaczął go rozbierać. Ostrożnie zdejmując kolejne elementy odzieży, był ciekaw widocznych skutków ataku. Przeniósł Harry'ego do przygotowanej przez skrzaty kąpieli i przyjrzał się uważnie. Istotnie ciało chłopaka pokryte było mnóstwem mniejszych i większych zadrapań, skaleczeń oraz siniaków. Nie było to nic nadzwyczajnego, gdyby nie drobny fakt, że niestety powiększały się z każdą chwilą, łącząc w coraz większe rany. Nie krwawiły zbyt obficie, ale musiały być dość dokuczliwe, sadząc po grymasie na twarzy Gryfona. Umycie ich i opatrzenie poważniejszych obrażeń niewiele pomogło.

Położył chłopaka w skromnym apartamencie gościnnym. Posłał krótką wiadomość jedynej osobie, która mogła wejść do kwater należących do nauczyciela Obrony Przed Czarną Magią.

Harry nie drgnął, ale spomiędzy jego wag wydobył się cichy jęk, gdy koniuszkiem języka przesunął po poranionej skórze. Demona przeszedł rozkoszny dreszcz i nie odmówił sobie kolejnego muśnięcia głębszego przecięcia po wewnętrznej stronie dłoni. Nawet jedna kropla krwi czarodzieja upajała wprost cudownie. Mógł się zżymać na to, że Harry przyciąga niefortunne przygody niczym magnes, ale możliwość posmakowania jego krwi wynagradzała wszelkie trudy.

Pocałował delikatnie otarcie na czole i uśmiechnął się nieznacznie.

— Moje niesforne kocię, nie można cię z oczu spuścić.

Nawet nie podniósł głowy, gdy do komnaty wszedł Severus Snape. Spojrzenie mistrza eliksirów zapewne miało go przestraszyć, ale nie odniosło właściwego skutku, co zirytowało mężczyznę jeszcze bardziej.

— Michaelis, będziesz łaskaw mi wytłumaczyć, co tu robi półnagi Potter?

Demon uśmiechnął się szerzej.

OoO

Sign in to leave a review.