
Nieoczekiwane Zmiany
Następnego dnia to Draco zjawił się u jego boku jako pierwszy. Przyniósł Harry’emu wszystkie lekcje i nowiny - podobno nowy nauczyciel obrony przed czarną magią był tak dobry, że Draco nie znalazł ani jednego powodu, by na niego narzekać, a to zdarzyło mu się chyba po raz pierwszy.
- Gość jest świetny - powiedział, a oczy mu się zaiskrzyły. - Mam nadzieję, że zostanie tu na następny rok.
- Miałeś z nim dopiero jedna lekcję - rozsądnie zauważył Harry. - Nie możesz go oceniać w takim stopniu.
- Prawda jest taka, że mam nosa do ludzi, Potter - powiedział ważnym tonem Draco. - Jeśli mówię, że jest świetny, to jest świetny.
Harry wzruszył ramionami i zajrzał do jego notatek.
- Nic nie zapisałeś? - zdziwił się.
Draco wyszczerzył zęby.
- Powiedział, że sami możemy przeczytać sobie teorię i zrobić notatki, więc nie będzie na to marnował czasu na lekcjach.
- To co robiliście?
W tym momencie otworzyły się drzwi i podbiegła do nich przejęta Hermiona.
- Och, Harry, żałuj, że cię nie było!
- Właśnie mu o wszystkim opowiadałem, Granger - warknął Draco, zakładając ręce na piersi.
- Ten nowy nauczyciel jest świetny!
- Taak, to już słyszałem - powiedział Harry. - Ale dlaczego?
- Tak jak mówiłem, zanim Granger nam przerwała - zaczął głośno Draco, rzucając Hermionie wściekłe spojrzenie. - Na jego lekcjach będziemy się zajmować praktyką. Wyłącznie praktyką, z tego co mówi!
- Dokładnie - przytaknęła Hermiona, najwyraźniej zbyt podekscytowana, by dać sobie popsuć humor obecnością blondyna. Usiadła na łóżku Harry’ego. - Zaczęliśmy od razu od Zaklęcia Rozbrajającego, a jeśli ktoś już je wykonywał perfekcyjnie, ćwiczył Zaklęcie Porażające.
- Przecież ty je już od dawna umiesz rzucać - zdziwił się Harry.
- Jakoś umiem. Ale on pokazał mi, jak robić to jeszcze lepiej, na przykład jak mieć większą precyzję w rozbrajaniu, albo jak sprawić, by porażenie trwało jak najdłużej!
- Rzeczywiście brzmi… świetnie - przyznał w końcu Harry, zastanawiając się, kiedy będzie mógł zobaczyć nowego profesora w akcji.
Hermiona zdawała się czytać mu w myślach, bo spytała:
- Wiesz, do kiedy będziesz tu siedzieć?
Harry pokręcił głową.
- Pani Pomfrey nie potrafi przewidzieć, kiedy moja Magia wystarczająco się zregeneruje, ale zakłada, że potrwa to kilka dni.
- Nie rozumiem - zmarszczyła brwi. - Przecież możesz czarować.
- Ale każde większe zaklęcie może mnie znów wyczerpać - powiedział Harry i pokręcił głową. - Muszę tu jeszcze zostać. Pani Pomfrey karmi mnie też eliksirami, które pomagają w regeneracji.
- Cóż, miejmy nadzieję, że profesor nie zniechęci się do nauczania, zanim do nas dołączysz - skrzywił się Draco. Widząc pytające spojrzenie Harry’ego, powiedział: - Prędzej czy później zauważy, że niektórzy są praktycznie mugolami. Longbottom do końca lekcji ani razu nikogo nie rozbroił.
- To nie jest jego wina - powiedziała stanowczo Hermiona. - Nie słyszałeś, co profesor mu powiedział?
- Nie interesowało mnie podsłuchiwanie rad jak trzymać różdżkę, żeby nie wypadła z dłoni - zaczął Draco, krzywiąc się, ale Hermiona szybko mu przerwała.
- Profesor spytał, czy Neville posługuje się swoją różdżką i okazało się, że używa różdżki swojego ojca.
- To dziwne - zauważył Draco. - Longbottomowie mają dość pieniędzy, by zafundować sobie nowy sprzęt magiczny.
- Myślę, że używa jej z sentymentu - powiedziała Hermiona. - Jego rodzice chyba nie żyją. Przynajmniej tak mi się wydaje, bo przecież mieszka z babcią i nigdy o nich nie wspomniał.
- To źle, że używa różdżki ojca? - spytał Harry.
- Profesor powiedział, że różdżki same wybierają swojego właściciela i nigdy nie osiągnie się tak dobrych wyników z obcą różdżką jak z różdżką, która cię wybrała. Co prawda, nigdy o tym nie słyszałam…
- Ja słyszałem - przypomniał sobie Harry. - Ollivander, wytwórca różdżek, mówił mi o tym, gdy kupowałem u niego swoją.
- A więc to naprawdę nie jest wina Neville’a - westchnęła Hermiona. Potem zmarszczyła brwi. - Dlaczego nikt mu o tym nie powiedział? Dlaczego nauczyciele nigdy nie zwrócili na to uwagi? Neville zmarnował prawie dwa lata przez to, że miał złą różdżkę!
- Nie tylko przez to - prychnął Draco. - Różdżka nie ma żadnego wpływu na zdolność myślenia, a jej Longbottomowi też wyraźnie brakuje.
- To przez brak pewności siebie! - zaperzyła się Hermiona. - A nie wierzy w siebie, bo przez to, że nie wychodzą mu zaklęcia, jest pośmiewiskiem wśród uczniów. Zresztą nie tylko! Nauczyciele w takim razie wymagają od niego rzeczy niemożliwych, a Snape jawnie go przez to dręczy. To nie wina jego zdolności, tylko systemu edukacji.
- Taak, apropo edukacji, nie musisz się czegoś pouczyć, Granger? - spytał Draco, tonem wyraźnie pokazującym, że nie ma ochoty spędzać z nią więcej czasu.
- Oboje powinniście już iść, panie Malfoy - oznajmiła pani Pomfrey, wchodząc na salę. - Właśnie minęła godzina odwiedzin. Potter, mam dla ciebie kolejną porcję eliksirów.
Draco i Hermiona wstali, pożegnali Harry’ego i wyszli, a Harry uznał fakt, że nie rzucili do siebie podczas tego ani jednej obelgi, za mały cud.
Dwa dni później, po ostatniej samotnej kolacji, pani Pomfrey wreszcie pozwoliła Harry’emu opuścić skrzydło szpitalne. Harry, słuchając rady Toma, podziękował jej uprzejmie za opiekę i wrócił szybko do pokoju wspólnego Ślizgonów.
- Gdzie Draco? - spytał Theo Notta, pochylonego w kącie nad książkami.
Theo wzruszył ramionami.
- Pewnie się gdzieś włóczy, może jest w bibliotece. Skąd mam wiedzieć? Nie ma go tutaj.
- Tyle mi wystarczy - odparł Harry i skierował się do stolika pod przeciwną ścianą, przy którym siedział Blaise, również zajęty nauką. - Musimy pogadać.
Blaise nie podniósł głowy, nawet gdy Harry zajął miejsce naprzeciwko niego na pustym krześle. Po chwili na jego kolanach znalazł się Sidhe, głośno mrucząc i domagając się pieszczot.
- Też się cieszę, że cię widzę - mruknął do kota i podrapał go za uchem.
- Znowu musieliśmy go pilnować, żeby nie uciekł - powiedział Blaise, nadal nie patrząc na Harry'ego.
- Dzięki.
- Nie ma sprawy. Dotrzymuję obietnic.
Harry westchnął lekko.
- Właśnie o tym chciałem pogadać.
Blaise skrzywił się lekko, usiadł prosto na krześle i utkwił twarde spojrzenie w Harrym.
- Wiem, że nie zachowałem się w porządku - zaczął Harry, w duchu wdzięczny kotu za dotrzymywanie mu w tym momencie towarzystwa. - Nie chciałem, żeby to tak wyglądało. Mam jednak umowę z Draco. Jeśli ją złamię… Powiedzmy, że prawdopodobnie już bym tu nie wrócił. Draco wie o mnie coś, o czym nie może się dowiedzieć nikt inny.
- Powiedziałeś mu? - zdziwił się Blaise. - Powierzyłeś mu swoją tajemnicę?
- Zwariowałeś? - Harry zmarszczył brwi. - Nie jestem głupi. Zobaczył coś, czego nie powinien.
- I co? Częścią umowy jest niegadanie ze mną?
- Nie do końca. Ale trzymanie z nim, owszem. Dlatego nie mogłem stanąć po twojej stronie. Nie mogę tego robić. Jeśli będziesz się kłócił z nim, będziesz się też kłócił ze mną, nawet jeśli tego nie chcę.
Blaise przyglądał mu się przez chwilę w milczeniu.
- Zdajesz sobie sprawę, jak żałośnie to brzmi, prawda? - odezwał się w końcu.
- Nie mogę ryzykować - warknął Harry. - Wyobraź sobie, że chodzi o coś naprawdę poważnego. I teraz pomyśl, że jest to coś jeszcze o wiele poważniejszego. Od milczenia Draco zależy wszystko. Wystarczy, że powie o tym choćby swojemu ojcu. A obaj dobrze wiemy, jak kapryśny potrafi być. Jedna kłótnia może zniszczyć moje życie.
- Więc jesteś teraz jego przydupasem?
- Nie. - Harry zacisnął zęby. - Nie służę nikomu. I właśnie postawiłem Draconowi granicę. Nie zamierzam pozwolić mu dyrygować moją osobą, ale nadal stąpam po grząskim terenie, Blaise. Dlatego chciałem cię uprzedzić. Jeśli dojdzie do większej kłótni między wami, mogę nie mieć wyboru.
Odetchnął głęboko. Sidhe już od dawna nie mruczał. Leżał nieruchomo w objęciach Harry’ego i zwęził oczy, jakby uważnie słuchał całej rozmowy.
- Chcę cię też prosić, żebyś nie prowokował takich kłótni - powiedział Harry już spokojniejszym tonem.
Wreszcie Blaise pokiwał głową. Harry odetchnął z ulgą w myślach.
Wzruszające, mruknął Tom.
Zamknij się.
Blaise wskazał podbródkiem na kota.
- Wydaje mi się, że on też wie o całej sytuacji. Nie pozwala Malfoyowi się nawet do siebie zbliżyć.
Harry uśmiechnął się i rozluźnił.
- Nie dziwi mnie to, nie słyszałem jeszcze o mądrzejszym kocie. Wiesz, że wytropił mnie w mugolskim Londynie?
- Jak to wytropił? Zgubiłeś go w mieście? - zdziwił się Blaise.
- Nie, przeprowadziłem się. Znałem go odkąd pamiętam. - Wzruszył ramionami. - Zanim go przygarnąłem, był bezdomny. Widywałem go na ulicy, jak jeszcze mieszkałem u Dursleyów, a potem.. Nie wiem jakim cudem, ale po kilku miesiącach w sierocińcu, znów go zobaczyłem. Wtedy się nim zaopiekowałem. Moja kuzynka zawsze go lubiła.
Zamyślił się, a Blaise nie dopytywał o nic więcej. Wiedział, że Harry nie lubił rozmawiać o swojej przeszłości, zwłaszcza o Crystal. Poza tym, i tak by nic z niego nie wyciągnął. Harry Potter mówił tylko tyle, ile chciał.
Następnego ranka Harry już nie mógł doczekać się śniadania w Wielkiej Sali. Nie był szczególnie głodny, ale miał dość szpitalnego, samotnego jedzenia, a w dodatku chciał zobaczyć nowego nauczyciela, który wzbudzał tak powszechny zachwyt. Miał też inny powód, żeby oczekiwać tego dnia - Tom twierdził, że muszą zacząć pracować nad Snapem.
Tylko jak? spytał Harry, kiedy szedł z resztą Ślizgonów przez lochy.
Wykorzystując słabości.
Ale jakie słabości Tom miał na myśli - tego się Harry nie dowiedział, bo gdy tylko wszedł do Wielkiej Sali i spojrzał na stół nauczycielski, poczuł się, jakby ktoś uderzył go w głowę.
Pomiędzy profesor McGonagall a Snapem siedział nie kto inny, jak Steinar Sigurd, jego dawny nauczyciel i idol z mugolskiego świata.
Kto to? spytał Tom, wyczuwając oszołomienie Harry’ego. Nie otrzymawszy odpowiedzi, szybko przeszukał jego wspomnienia i po chwili mruknął zaintrygowany: A to dopiero!
- Co tak stoisz? - zdziwił się Draco i popchnął go w kierunku stołu Slytherinu.
- Kim jest ten człowiek?
Draco podążył za jego spojrzeniem i uśmiechnął się.
- To właśnie nasz nowy nauczyciel! Robi wrażenie, nie?
Harry przypuszczał, że blondynowi chodziło o ogromną bliznę biegnącą Steinarowi przez pół twarzy, której nie miał jeszcze kilka lat temu, gdy Harry widział go ostatni raz.
Prawie nic nie tknął na śniadanie, a jego uszu dochodziły tylko strzępy rozmów Ślizgonów. Dokładnie przeszukiwał wszystkie swoje wspomnienia ze Steinarem - czy kiedykolwiek zrobił coś, co mogło sugerować, że jest czarodziejem? Czy naprawdę spotkali się przypadkiem, czy Steinar miał w tym jakiś cel?
- Poczekaj tylko, aż zobaczysz go w akcji! - mówił Draco, najwyraźniej zachwycony tym, jak bardzo Harry zdębiał na jego widok. - Mam nadzieję, że Lockhart nigdy nie wróci…
Harry drgnął.
- Wiadomo coś nowego?
Draco pokręcił głową.
- Podobno dał nogę, ale nikt nie wie, dlaczego. Słyszałem, że Dumbledore wysłał nawet swoich ludzi, żeby go szukali. Chyba myśli, że coś mu się stało. - Skrzywił się. - Jakby kogoś to w ogóle obchodziło!
Harry odetchnął z ulgą. Nikt nic nie znajdzie, Tom przecież o to zadbał. A po pierwszej lekcji ze Steinarem wszystko z nim wyjaśni. Dowie się, kim naprawdę jest i dlaczego zdaje się go prześladować. Na szczęście, nie musiał na to długo czekać. Obronę przed czarną magią mieli zaplanowaną jeszcze przed lunchem.
Prawie się udało, Potter - zauważyła z uśmiechem profesor McGonagall na pierwszej lekcji, transmutacji. Zamieniali właśnie króliki w puszyste kapcie i, mimo że jego kapcie zdecydowanie wyglądały na gotowe do użycia, to nadal podrygiwały od czasu do czasu. Harry przypuszczał, że możnaby to uznać za sukces, zwłaszcza w porównaniu do reszty klasy, jednak nie mógł pozbyć się uczucia rozczarowania.
Myślałem, że jestem silniejszy, wyznał Tomowi.
Jesteś silny, ale to nie znaczy, że umiesz posługiwać się każdym nowym zaklęciem.
Harry zmarszczył brwi. Przeszkadzało mu coś jeszcze.
Moja różdżka wydaje się inna, zauważył w końcu. Nie słucha się mnie tak, jak wcześniej.
Tom zastanowił się przez chwilę, gdy dzwonek oznajmił koniec lekcji. Harry pospieszył na obronę przed czarną magią, ignorując Draco, który znów rozgadał się na temat Steinara.
Gdy stanęli pod zamkniętymi drzwiami, Tom odezwał się:
Najwyraźniej nasza Magia zmieszała się ze sobą, a jeśli wierzyć w to, że różdżka sama wybiera czarodzieja, to nic dziwnego, że już się ciebie tak dobrze nie słucha.
Drzwi otworzyły się same, a uczniowie weszli po kolej do środka. Obronę przed czarną magią mieli razem z Puchonami, co nie było dobrym połączeniem - chociaż Ślizgoni odnajdywali się w tej sytuacji znakomicie.
- Tu zajęte - powiedział Draco do jakiejś dziewczyny, z hukiem rzucając torbę na ławkę, przy której właśnie siadała z koleżanką. Zrobiła przestraszoną minę i obie przeniosły się do ławek z tyłu sali. - Musimy mieć dobre miejsca - wyjaśnił Harry’emu.
Gdy wszyscy już usiedli, z gabinetu na szczycie schodów z przodu klasy wyłonił się nauczyciel. Tak, jak w mugolskim świecie, tutaj też jego strój był zadbany i elegancki. Włosy zaczesane miał do tyłu, a jego twarz, mimo pokaźnej blizny, nadal była przystojna i niezmieniona wiekiem. Steinar nawet na nich nie spojrzał, tylko zszedł szybko na dół, jednocześnie oznajmiając jakby od niechcenia:
- Dzisiaj nauczę was trzeciego, niezwykle ważnego i przydatnego zaklęcia, z którego czarodzieje dość często korzystają nie tylko w obronie własnej, ale również w najzwyklejszych, domowych sytuacjach.
Odwrócił się do tablicy i napisał na niej zaklęcie, a za kredę służyła mu różdżka.
- Jest to zaklęcie uwalniające. Jego działanie polega na wymuszeniu od jego ofiary rozluźnienia uścisku lub odrzucenia od drugiej osoby czy przedmiotu. Można je stosować zarówno na ludziach i stworzeniach, jak i na obiektach martwych, na przykład na linach, łańcuchach czy choćby na pierścionku, który utkwił na palcu.
Obrócił się do nich i omiótł wszystkich spojrzeniem. Zdawał się nie zauważyć Harry’ego.
- Najpierw nauczycie się używać go na ludziach. Potrzebuję dwóch ochotników.
Draco natychmiast wstał.
- Ja i Potter, sir! - powiedział, zanim ktoś inny zdążył podnieść rękę.
Harry zmarszczył brwi.
- Ja się nie zgłaszam.
Steinar spojrzał na niego, jednak nic nie wskazywało na to, by go rozpoznał.
- Pana nie było na moich poprzednich lekcjach - zauważył, a jego wzrok na chwilę zatrzymał się na bliźnie Harry’ego.
Harry odpowiedział dopiero po chwili, nieco skołowany tym zachowaniem:
- Byłem... byłem w skrzydle szpitalnym.
Czy Steinar celowo udawał, że go nie znał?
- A więc mam nadzieję, że potrafi pan używać dobrze zaklęć, których już uczyłem - oznajmił i zwrócił się do reszty klasy. - Niech wszyscy uważnie obserwują. Malfoy i Potter, niech jeden z was złapie drugiego za rękę, mocno, tak jakbyście powstrzymywali złodzieja przed ucieczką.
Draco raptownie zacisnął palce na nadgarstku Harry’ego, jednak ku jego niezadowoleniu, Harry nie skrzywił się ani na moment.
- Potter, spróbuj wyszarpnąć rękę - polecił Steinar.
Harry posłuchał, jednak Draco trzymał mocno.
- W porządku. Uwaga - ostrzegł resztę uczniów, a następnie skierował różdżkę na rękę Draco. - Relashio!
W jednej sekundzie palce blondyna rozwarły się, jakby pod wpływem silnego skurczu, uwalniając Harry’ego.
- Dobierzcie się w dwójki - rozkazał Steinar, niewzruszony poruszeniem wywołanym jego pokazem. - Nie będziecie się wszyscy szarpać, bo wystarczy, że źle wymówicie zaklęcie lub niewystarczająco się skupicie, a zamiast poluźnić uchwyt, tylko go wzmocnicie, co może się nieciekawie skończyć. Nie chciałbym, żeby więcej was opuszczało moje lekcje, leżąc w skrzydle szpitalnym.
Steinar wyczarował na swoim biurku pudło niewielkich, piankowych piłek i polecił każdej parze wziąć po jednej sztuce. Ich zadaniem było wymusić zaklęciem na drugiej osobie upuszczenie piłki, gdy ta trzymała ją mocno w pięści. Wkrótce klasa wypełniła się okrzykami zaklęcia i jękami bólu, gdy zaklęcie działało w drugą stronę. Steinar snuł się między parami, udzielając rad i wskazówek.
- Relashio! - powiedział Harry, celując w dłoń Draco. Jego palce rozluźniły się lekko, jednak niewystarczająco, by piłka wypadła mu z garści.
Przeklęta różdżka, pomyślał.
- Jeszcze raz - usłyszał głos Steinara.
Profesor podszedł do nich i spojrzał na Harry’ego oczekująco. Harry spróbował ponownie, jednak z tym samym skutkiem.
- Dobry początek, musisz tylko poćwiczyć. Pod koniec lekcji powinno ci się udać - skwitował Steinar. - Teraz pan Malfoy.
Ćwiczyli przez całą godzinę, jednak Harry, mimo zapewnień profesora, nie osiągnął lepszego wyniku niż na początku. Rosły za to jego gniew i frustracja powodowane nie tylko brakiem poprawy, ale również zachowaniem Steinara. Był pewien, że Steinar go pamięta - dlaczego więc udaje, że widzi go pierwszy raz w życiu?
Pięć minut przed końcem lekcji znów podszedł do Harry’ego i Dracona - blondynowi już kilka razy udało się poprawnie użyć zaklęcia na Harrym i nie był jedynym z takimi osiągnięciami w klasie.
- Potter? - zachęcił Harry’ego Steinar.
Harry rzucił zaklęcie na Malfoya, jednak bez skutku - tym razem palce Dracona nawet nie drgnęły. Steinar zmarszczył brwi, nieco zdziwiony. Harry zacisnął zęby. Nie wyjdzie na słabeusza przez głupią różdżkę!
To nierozsądne, ostrzegł Tom, Harry go jednak zignorował.
- Jeszcze raz - oznajmił i, kierując bezużyteczną różdżkę na przyjaciela, przywołał swoją (i Toma) Magię.
Draco skrzywił się z bólu, gdy jego palce zaczęły powoli rozluźniać uścisk.
- Przestań - rozkazał cicho lecz stanowczo Steinar. Harry jednak nie zwracał na niego uwagi, skupiony na dłoni Malfoya.
Wreszcie piłka spadła na podłogę, a Draco jęknął z bólu.
- Koniec lekcji! - oznajmił głośno Steinar, przypatrując się Harry’emu, jakby próbował rozgryźć niezwykle trudną łamigłówkę. Potem dodał, o wiele ciszej: - Miałeś użyć zaklęcia, Potter. A kiedy mówię, że masz przestać, to masz przestać. Nie lubię, gdy się ignoruje moje polecenia. To będzie minus dziesięć punktów dla Slytherinu.
- Nie obchodzi mnie to - warknął Harry, któremu nagle puściły nerwy. - Chcę z panem porozmawiać na osobności.
- Teraz nie mam czasu - powiedział Steinar bez mrugnięcia okiem, a następnie odwrócił się i wrócił do swojego gabinetu.
Harry zastanawiał się przez chwilę, czy nie iść za nim i nalegać, jednak Draco popchnął go do drzwi.
- Nigdy więcej, Potter - syknął mu do ucha. - Możesz sobie używać tych swoich zdolności do lewitowania czekoladowych żab, ale to ostatni raz, kiedy bezkarnie użyłeś ich na mnie.
Harry nie zdążył mu odpowiedzieć, bo gdy tylko wyszli na korytarz, podszedł do niego krzepki mężczyzna, którego Harry nigdy wcześniej nie widział. Miał na sobie wysokiej jakości czarodziejskie szaty, a na piersi błyszczała złota litera M.
- Pan Harry Potter? - spytał, jednak najwyraźniej dobrze znał już odpowiedź. Miał silny szkocki akcent. - Alphard Wigtin z Departamentu Przestrzegania Prawa Czarodziejów. Jeśli ma pan chwilę, to proszę za mną. Mamy do pana kilka pytań.
Harry skinął głową w milczeniu i podążył za czarodziejem, przełykając nerwowo ślinę.
Dumbledore nas uprzedzał, pomyślał. To nic takiego, prawda?
Tom nie odpowiedział.
Po kilku minutach znaleźli się w niewielkiej, nieczynnej już klasie. W środku siedział już Snape i jeszcze jeden nieznajomy czarodziej, który szybko przedstawił się jako Scott Leigh. Wigtin usiadł obok niego i zaprosił Harry'ego gestem dłoni na krzesło po drugiej stronie biurka.
- Pan Harry Potter - zaczął, opierając się o tył krzesła i przeglądając niewielki notatnik. - Z tego, co nam wiadomo, jako pierwszy znalazł pan spetryfikowanego Keitha Jenkinsa w październiku. Słyszeliśmy o pogłoskach, że to właśnie pan go zaatakował i otworzył tak zwaną Komnatę Tajemnic. Jednak wszystko szybko ucichło, aż do… kwietnia, kiedy znaleziono ciało Emily Corne niedaleko biblioteki. Miesiąc później, pan i obecny tu profesor Severus Snape, znaleźli drugie ciało - Evira McFaydena. Oba te przypadki zostały uznane za zabójstwa mściwego ducha… Jęczącej Marty? Tak ją chyba nazywaliście. Nie jest jednak znany powód jej przemiany i tych morderstw, pan jednak jest odpowiedzialny za pozbycie się widma… Chcielibyśmy to wszystko wyjaśnić, bo widzi pan... w Hogwarcie już dawno nie działo się tyle wypadków co w tym i w zeszłym roku. Mówię tu o “incydencie”, w który również pan był zamieszany. Chyba nietrudno zauważyć, że wszystko dziwnym trafem ma związek z panem. Naszym zadaniem jest wyjaśnić, kto jest odpowiedzialny za te wydarzenia.
Nic nie mów. Nawet się nie odzywaj, syknął Tom. Tak, jak w mugolskim świecie, w świecie czarodziejów też masz prawo nie odpowiadać na takie pytania bez adwokata.
- A więc? - spytał Wigtin, unosząc jedną brew.
- A więc… co? - zapytał Harry, z powodzeniem zachowując zimną krew.
- Rozumiem, że nie ma pan nic przeciwko?
Harry spojrzał szybko na Snape’a, ten jednak tylko mu się przyglądał, najwyraźniej nie zamierzając się wtrącać.
- Właściwie to mam - oznajmił. - O ile dobrze rozumiem przysługujące mi prawa, nie zgadzam się na to przesłuchanie bez adwokata.
Wigtin prychnął sztucznie.
- Przesłuchanie? To tylko parę pytań, nie jesteśmy przecież w Ministerstwie!
- Jednak dla mnie - rozległ się znajomy głos za plecami Harry’ego, wywołując w nim gęsią skórkę - nie wygląda to na nic innego, niż próba zmanipulowania pana Pottera do zeznań bez obecności nie tylko adwokata, ale też opiekuna, co, jestem pewny, nie jest zgodne z naszym prawem.
Harry odwrócił się. Trzymając w dłoni ozdobną, czarną i lśniącą laskę, okryty podróżną peleryną, w drzwiach stał nie kto inny, jak Lucjusz Malfoy.