
Wróg i Przyjaciel
Hej, Potter! - Draco przysunął się do niego, w dłoniach bezmyślnie obracając nasiona asfodelusa. - Zabini ostatnio coś nie w humorze, zauważyłeś?
Harry zerknął na Blaise’a. Jego dawny przyjaciel skupiony był całkowicie na przyrządzaniu eliksiru kilka ławek dalej. Od ich rozmowy minęło parę dni, podczas których jego zmarszczone brwi i zaciśnięte zęby zdawały się nie mieć odpoczynku.
Draco uśmiechnął się nieco triumfalnie.
- Nie mam nic do niego, ale chyba w końcu pogodził się ze swoim miejscem.
- To znaczy? - skrzywił się Harry.
- No wiesz. - Draco wzruszył ramionami. - Był tylko takim moim zastępcą.
- Zastępcą.
- W naszym sojuszu.
Harry przewrócił oczami, ale nie miał ochoty drążyć tego tematu. Za to Draco najwyraźniej miał więcej do powiedzenia.
- To była tylko kwestia czasu. Tak samo szybko przejdzie mu ten humor. W końcu zrozumie, że nie było innej opcji i zacznie się zachowywać jak porządny Ślizgon.
- To znaczy?
Draco spojrzał na niego, jakby odpowiedź na to pytanie była oczywista.
- Zrozumie wartość sojuszu i przyjdzie do mnie z podkulonym ogonem.
- Piętnaście minut do końca - powiedział Snape z drugiego końca sali, utkwiwszy spojrzenie w Malfoyu.
- Zobaczysz, że tak będzie - powiedział blondyn i wrócił do swojego kociołka.
Harry westchnął, pragnąc wyrzucić z głowy negatywne myśli, które znów go opanowały. Sięgnął po kolejny składnik, ale jego ręka zamarła w powietrzu w połowie drogi do leżących na blacie zamglonych oczu węży.
Nie przypominały ludzkich, były zbyt małe, zbyt kolorowe i zbyt płaskie, jednak...
Ogarnęło go zimno, a jego klatka piersiowa i brzuch skurczyły się w sobie, jakby chciały uciec od zewnętrznego świata do samego środka ciała. Wziął kilka krótkich oddechów, nie były jednak wystarczające, a powietrze nie dotarło do płuc, jakby nagle zapomniał, jak poprawnie oddychać.
- Potter.
Harry spojrzał w górę na Snape’a, który nagle stał tuż przed nim.
Przełknął z trudem ślinę, ale nie mógł wydusić z siebie słowa. Jego ręka nie tkwiła już w powietrzu, obie dłonie zacisnął na krawędzi ławki, nie ufając swoim nagle słabym nogom, że go utrzymają.
Obok pojawił się Blaise.
- Zaprowadzę go do skrzydła szpitalnego, profesorze - powiedział cicho. Draco odwrócił się w ich kierunku i otworzył usta, jednak zanim zdążył cokolwiek powiedzieć, Snape rozkazał:
- Poczekaj na mnie na zewnątrz, Potter.
Harry zacisnął zęby i, myśląc tylko o tym, żeby wyjść z klasy, pokonał odległość do drzwi na roztrzęsionych nogach. Gdy zamknął je za sobą, oparł się o zimną kamienną ścianę i zjechał na ziemię, walcząc o choć jeden głęboki oddech.
Nie minęła minuta i Snape stał już nad nim.
- Rozumiem, że nie rozwiązałeś jeszcze swojego… problemu - powiedział srogo.
Harry unikał jego wzroku, nadal ciężko dysząc.
Snape założył ręce na piersi.
- To nie może dłużej trwać, Potter. Nie podoba mi się ten pomysł, ale mogę ci pomóc w nauce oklumencji, myślę, że tylko tak będziesz miał szansę-
- Nie potrzebuję pomocy - sapnął Harry, przerywając mu. Powietrze wracało do jego płuc.
- Tak, widzę - odparł Snape, ociekając sarkazmem. - Świetnie sobie sam radzisz.
- Dam radę - warknął Harry, już nie dbając o to, że rozmawia z nauczycielem.
- Nawet nie potrafisz mi spojrzeć w twarz - szydził Snape. - Więc wybacz, Potter, ale jakoś w to nie wierzę.
Harry zamknął oczy, żuchwa rozbolała go od nadmiernego zaciskania zębów.
- Myślisz, że prośba o pomoc w twoim stanie to słabość? - mówił cicho mistrz eliksirów. - Słabością jest strach przed przyznaniem się do potrzeby. To żałosne.
Snape stał się miękki, zauważył Tom. Możemy to wykorzystać, Harry.
Harry spojrzał w końcu na nauczyciela, który stał nad nim z miną pełną pogardy.
Wykorzystać? Do czego?
- Bądź wystarczająco odważny - ciągnął Snape jadowicie. - Przyznaj, że nie masz pojęcia, co robisz.
- Wiem to bardzo dobrze - syknął Harry.
Snape uniósł brwi.
Harry. Potrzebujemy go.
Nie mam zamiaru uczestniczyć w twoich planach, Tom.
Snape ukucnął przed nim, na twarzy pozostał już tylko chłodny gniew.
- Boisz się Dumbledore’a, ale będąc zagrożeniem dla siebie i innych i tak już długo nie zostaniesz w tej szkole - powiedział niemal szeptem, po czym wstał i złapał za klamkę od drzwi do klasy. - Za minutę widzę cię z powrotem w środku. I nie myśl, że nie będę oceniał twojego eliksiru.
Głupi chłopak, syknął Tom.
Nie zrobię już ani jednej rzeczy, o którą mnie poprosisz, dopóki nie zdradzisz mi swoich planów, pomyślał stanowczo Harry. Mam dość tej gry.
Historia magii była ostatnią lekcją tego dnia. Profesor Binns jak zwykle nucił melancholijnie słowa, które powinny układać się w sensowne zdania, jednak dla Harry’ego był to tylko ciąg nic nie znaczących dźwięków. Jego myśli wracały nieustannie do Toma i jego zamiarów, które w końcu raczył mu wyjawić pod koniec eliksirów.
Moja główna cząstka duszy ukryła się gdzieś i nabiera sił, jestem tego pewien, mówił. Nie bez przyczyny opętała Quirrella rok temu. Potrzebuje sługi.
Harry pomyślał, że nie ma zamiaru nosić Voldemorta z tyłu głowy, Tom jednak szybko wyjaśnił:
Quirrell był tylko marionetką. Voldemort musiał go opętać, żeby uzyskać to, czego potrzebował, czyli biletu do Hogwartu i krwi jednorożca.
Krwi jednorożca? Zdziwił się Harry.
Myślisz, że kto je okaleczał w Zakazanym Lesie? Zaśmiał się Tom. Krew jednorożca ma bardzo specyficzne i potężne działanie magiczne. Utrzyma przy życiu i wzmocni każdego, nawet wrak duszy.
Ale jednorożce nadal były atakowane po śmierci Quirrella, zauważył Harry. Myślisz, że Voldemort opętał kogoś innego?
Kogoś lub coś, Harry.A my musimy go znaleźć. Albo lepiej - musimy znaleźć sługę, który go znajdzie. Nie możemy wzbudzać większych podejrzeń.
Dlaczego miałbym ci pomóc? Nie chcę powrotu Voldemorta.
Nie pamiętasz naszych rozmów, zanim opuściłem Dziennik? Wydawało mi się, że zgadzaliśmy się w większości spraw.
Voldemort to nie ty, Tom. Przeczytałem wszystkie książki, jakie znalazłem na jego temat i nie dążył do tego, do czego my byśmy dążyli.
My, Harry? Zaśmiał się Tom, co Harry zignorował.
Jego poglądy stały się absurdalne, a sposób, w jaki chciał je osiągnąć, niemal im zaprzeczały. Voldemort wydaje się wręcz obłąkany.
Zapominasz o jednym, Harry. Jak myślisz, dlaczego jego myślenie się tak zdeformowało?
Harry zastanowił się przez chwilę.
Horkruksy.
Dokładnie. Co więcej, Harry, nie robię tego wszystkiego dla niego. Robię to dla siebie. Mam dość bycia horkruksem.
Chcesz się z nim połączyć. Przez myśl przemknęło mu pytanie, którego nie chciał zadać, jednak nie zdołał go ukryć przez Tomem.
Uważasz, że jestem za słaby, żeby z nim wygrać? Naprawdę, Harry? Po tym wszystkim, co zrobiłem, by udowodnić ci moją siłę? Voldemort nie ma ze mną szans. Kiedy się połączymy, od razu przejmę kontrolę. Jest niewiele więcej niż cieniem, ja zaś już od miesięcy wracam do swojej formy.
Więc jednak kradniesz moją Magię!
Oczywiście... Myślisz, że gdzie się podziała? Była mi potrzebna.
Ale już nie jest, zdenerwował się Harry. Więc dlaczego nadal mi ją zabierasz?
Tom roześmiał się cicho, ale nie udzielił już odpowiedzi na to pytanie. Echo jego śmiechu nadal rozbrzmiewało w głowie Harry’ego, gdy siedział na historii magii. Był wściekły. Tom chciał jego pomocy i wyraźnie go szantażował. O ile się nie zgodzi, nie odzyska swojej Magii. Ale nie chciał na to przystać. Nawet, jeśli plan by się powiódł, Harry nie miał zamiaru być kolejnym sługą Voldemorta - racjonalnego czy nie. Nie godził się na bycie chłopcem na posyłki. Chciał być wolny. Wolny i potężny.
Wygląda na to, że chcemy tego samego, Harry, mruknął Tom.
Zadzwonił dzwonek. Profesor Binns zamrugał gwałtownie i rozejrzał się wokół zdezorientowany, tak jak zawsze gdy coś wyrwało go z transu snucia o dziejach goblinów i czarodziejów. Uczniowie nie czekali na jego ostatnie słowa, tylko spakowali się i opuścili salę, z umysłami zaćmionymi nudą.
- Jak dobrze, że już koniec - ziewnął Draco, gdy wyszli na korytarz.
Harry nie odpowiedział, jego uwagę przykuła grupka Gryfonów w oddali, wysypująca się z klasy od transmutacji.
- To, że ciężko pracowałam przez cały rok nie znaczy, że robiłam to dla was - dobiegł go głos Hermiony. - Jeśli chcecie mojej pomocy przed egzaminami, wystarczy poprosić, a nie zakładać, że nie mam nic lepszego do roboty!
Oddaliła się od nich szybkim krokiem. Harry, sam nie wiedząc dlaczego, pośpieszył za nią, nie oglądając się na Draco.
Dogonił ją dopiero na następnym korytarzu.
- Och, Harry! - zdziwiła się Hermiona, gdy zrównał z nią krok. Jeszcze nigdy czegoś takiego nie zrobił, a ich rozmowy ograniczone były do przestrzeni biblioteki. - Jak dobrze cię widzieć, mam już naprawdę dość tych Gryfonów!
Nie czekając na odpowiedź, postanowiła wyrzucić z siebie całą złość.
- Banda leniwych żartownisiów! Zbliżają się egzaminy, a co robią, zamiast się zabrać do nauki? Pytają, czy napiszę za nich wypracowania z eliksirów, bo oni nie mają na to czasu! Oni nie mają czasu, rozumiesz, Harry? - Jej głos stawał się coraz bardziej piskliwy. - Oczywiście, ja zawsze mam czas. Bo przecież nic nie robię całymi dniami! Co więcej, kiedy w końcu zrozumieli, że egzaminy tuż za rogiem, stwierdzili, że dobrze, że mnie mają, bo robię najlepsze notatki ze wszystkich uczniów! Nawet nie spytali, czy im je dam, tylko uznali, że nie ma innej opcji!
Wzięła głęboki wdech. Schodzili już po marmurowych schodach sali wejściowej.
- Nie mam zamiaru im ich dawać. Co mnie obchodzi, że nie zdadzą? To nie jest moja wina. - Potrząsnęła głową i spojrzała na Harry’ego, jakby dopiero teraz go zauważyła. - Ale, Harry? Co się stało?
Stanęli po środku sali. Harry wzruszył ramionami.
- Nie chcę spychać na ciebie moich problemów, Hermiono - powiedział. - Masz wystarczająco dużo swoich.
Ruszył w stronę Wielkiej Sali, ale Hermiona deptała mu po piętach.
- Chętnie posłucham, Harry. Nie chcę myśleć o swoich zmartwieniach, bo to zbyt irytujące. Widzę, że coś nie gra. Możesz mi powiedzieć o wszystkim. Wiesz o tym, prawda?
Zatrzymał się i spojrzał na nią, a potem powiedział coś, czego sam się nie spodziewał:
- Chyba potrzebuję pomocy.
Usiedli na murku w kącie dziedzińca. Wokół nie było zbyt wielu uczniów, chociaż ciepła pogoda skusiła niektórych do zjedzenia obiadu na zewnątrz w towarzystwie jaskrawego słońca i miłego podmuchu wiosennego wiatru.
Harry jeszcze nigdy nie rozmawiał z nikim w ten sposób i, choć było ciężko, spodziewał się, że będzie o wiele gorzej.
- Ostatnio nie czuję się sobą - mówił, a Hermiona uważnie chwytała każde słowo, tak samo, jak słuchała nauczycieli na lekcjach. - Jakbym miał w środku część, która jest całkiem obca. Wiem, że to brzmi dziwnie i, szczerze mówiąc, nie wiem, czy nie zwariowałem, ale… to jest jak głos, który nie daje mi spokoju. Głos, który mnie nienawidzi i działa przeciwko mnie. Chce czegoś innego, niż ja. I kiedy próbuję się mu przeciwstawić, ta negatywna część całkowicie mnie pochłania. Robię głupie rzeczy. Jestem wściekły bez żadnego powodu. I mam dość tej walki.
Urwał i spojrzał w końcu na Hermionę. Z zaskoczeniem odkrył, że wcale się nie uśmiechała, jakby uważała go za wariata. Nie patrzyła na niego ze współczuciem czy powątpiewaniem. Myślała, jak mu pomóc. Gdy w końcu się odezwała, jej głos zabrzmiał o wiele ciszej niż zwykle, jakby siedzieli w bibliotece.
- Wiesz, Harry… Rozumiem przez co przechodzisz. Nie znam całej sytuacji, ale wydaje mi się, że wiem do czego zmierzasz. Kłócisz się sam ze sobą, bo nie możesz, albo nie chcesz zaakceptować tej drugiej strony, którą być może boisz się pokazać światu.
Odetchnęła głęboko.
- Nie zawsze byłam taka, jak teraz. Kiedyś próbowałam być… normalna, taka jak większość dziewczyn. Nikomu nie mówiłam o swojej miłości do książek i do nauki. Miałam najlepsze oceny w szkole ale udawałam, że to zasługa przypadku: “urodziłam się genialna i nie muszę się uczyć po nocach!” W końcu, byłam już zmęczona tą walką ze samą sobą... Cały czas byłam rozdrażniona, sama się gubiłam w tym, kim naprawdę jestem. Aż postanowiłam: dość. Tamta część, nawet jeśli społeczeństwo może jej nie zaakceptować, jest częścią mnie. I nie miałam zamiaru już dłużej udawać, że jest inaczej. Pogodziłam się z nią, a wtedy ona też przestała działać przeciwko mnie... I, mimo że nadal nie wszyscy mnie akceptują taką, jaka jestem, to w porządku. Ja czuję się dobrze ze sobą i to jest najważniejsze. Nie obchodzi mnie zdanie innych, bo każdy ma prawo lubić, kogo chce. Jeśli komuś nie pasuję, cóż... trudno! Nasze drogi się nie zejdą.
- To nie do końca jest moja sytuacja - mruknął Harry.
Hermiona pokiwała wolno głową.
- Rozumiem. Chodzi mi o sedno tej sprawy, Harry. Tak długo walczysz z tym… głosem, że cię to wyniszcza, a i tak nie pomaga. Dlaczego więc nie spróbujesz go zaakceptować? Nawet jeśli ci to do końca nie pasuje i ta myśl może wydawać ci się przerażająca… Każdy z nas ma ciemną stronę. A twoja brzmi tak, jakby nie mogła już stać się gorsza niż jest. Dlatego, podchodząc do tego logicznie, każde nowe wyjście powinno ją polepszyć, a w najgorszym wypadku pozostawić taką samą.
Jej słowa dały Harry’emu dużo do myślenia. Czy rzeczywiście mógł zastosować tę radę w sytuacji z Tomem? To by oznaczało stanie się jego sprzymierzeńcem. Jednak… czy to nie wiązało się z niewolnictwem? Nie zamierzał zaakceptować nawet samej myśli o służeniu mu.
Rozmyślał jeszcze nad czymś innym. Ta rozmowa sprawiła, że Hermiona stała się nagle o wiele bliższą mu osobą. Nie był już tylko koleżanką, z którą wspólnie uczył się w bibliotece. Z ogromnym zdziwieniem stwierdził, że myślał już o niej jako o przyjaciółce. Dlatego, gdy później tego samego dnia napotkał w sali wejściowej Draco, nie zamierzał pozwolić mu nazywać ją “szlamą”.
- Tu jesteś, Potter! - zawołał Draco z korytarza prowadzącego do lochów. Za nim jak zwykle szli Crabbe i Goyle. - Ostatnio jak cię widziałem, rozmawiałeś na dziedzińcu z tą szlamą.
- Cofnij to, Malfoy - powiedział ostrzegawczo Harry. W tym samym momencie z lochów wyłonił się Blaise.
- Zostawiłeś mnie bez słowa, żeby posiedzieć z Granger? - mówił Draco, nie zwracając na niego uwagi. - Myślałem, że mimo wszystko masz lepszy gust i wiesz, że publiczne pokazywanie się z takim marginesem społecznym nie przyniesie ci nic dobrego.
- Daj mu spokój, Malfoy - wtrącił się Blaise. - Potter nie jest twoim psem i może zadawać się z kim chce i kiedy chce.
- To ciebie nie dotyczy, Zabini - syknął Harry. - Potrafię mówić za siebie i nie potrzebuję twojej pomocy.
- Dokładnie, nie odzywaj się nie pytany - powiedział Draco. Spojrzał na Harry’ego, ale w tym momencie Blaise znalazł się przy nim i go popchnął.
- Nie myśl, że możesz mi rozkazywać!
Crabbe i Goyle wyszli mu naprzeciw, ale Harry stanął pomiędzy nimi.
- To nie twoja sprawa - powiedział do Blaise’a, ustawiwszy się stanowczo za blisko. - Odejdź.
- POTTER!
Wszyscy odwrócili głowy w kierunku lochów. Snape maszerował do nich, a twarz miał białą z gniewu.
- Mam tego dość - powiedział, gdy stanął przed Harrym. - Nie potrafisz wytrzymać nawet dnia, żeby nie wywołać jakiejś awantury! Idziemy do dyrektora. I nie mam już zamiaru niczego przed nim ukrywać.
Harry chciał zaprotestować, ale nie mógł przy reszcie Ślizgonów. Zamiast tego zacisnął zęby i poszedł posłusznie za Snapem, nie obdarzając nikogo spojrzeniem.
Harry, teraz albo nigdy, odezwał się Tom. Harry zmarszczył brwi.
Nigdy nie będę twoim sługą, pomyślał. Jeśli mamy to zrobić to na równych warunkach. Pomogę ci w twoim planie, ale mam własną wolę. Nie waż się o tym zapomnieć.
Tom zamilkł. Wiedział jednak, że w tym momencie to Harry rozdaje karty. Nawet, gdyby przejął kontrolę, Snape’owi by się to nie spodobało. Dlatego, gdy weszli na piętro, na którym znajdowało się wejście do gabinetu Dumbledore'a, zgodził się na taki układ.
Sprzymierzeńcy, powiedział.
Harry pokiwał głową.
A teraz pomóż mi przekonać Snape’a.