MIND

Harry Potter - J. K. Rowling
G
MIND
author
Summary
Po pewnym mrocznym incydencie z pierwszego roku, za który przyszło komuś drogo zapłacić, Harry’emu zostaje przylepiony tytuł następcy Czarnego Pana. Dumbledore jest tym wyraźnie zaniepokojony, zwłaszcza, gdy Komnata Tajemnic zostaje otwarta, a według pogłosek jest to właśnie sprawka Harry’ego. Harry natomiast szybko spotyka prawdziwego dziedzica i postanawia go wykorzystać… W końcu jest Ślizgonem, a Dziedzic jest zbyt potężny i intrygujący, by zmarnować jego potencjał.
All Chapters Forward

Tom Marvolo Riddle

Harry czuł się, jakby przeżywał wszystko jeszcze raz. Dumbledore prześwietlał go błękitnymi oczami niczym rentgenem.

- To zadziwiające, Harry, że drugi raz spotykamy się w niemal tych samych okolicznościach.

- Może mi pan uwierzyć, nie sprawia mi to przyjemności - skrzywił się Harry.

Dumbledore nie zwrócił na to uwagi.

- Tym razem jednak zarówno panna Granger jak i pan Malfoy potwierdzają, że przed atakiem byłeś obecny w bibliotece.

Harry pokiwał głową.

- Uważam więc, że nie ma co roztrząsać tej sprawy - oznajmił dyrektor wyraźnie żywszym tonem. - Wierzę ci, że nie miałeś z tym nic wspólnego. Wiem jednak, że jesteś niesamowicie spostrzegawczy. Spytam więc o to samo, co poprzednim razem. Czy coś rzuciło ci się w oczy? Czy stało się coś nietypowego?

Harry uniósł brwi.

- Ma pan na myśli martwą dziewczynę na korytarzu, jej przerażoną minę czy białe włosy? - spytał. - Bo poza tymi cechami raczej nic innego nie przykuło mojej uwagi.

Zapadła krótka cisza. 

- Wiesz, Harry… Przypominasz mi jednego z moich poprzednich uczniów - powiedział Dumbledore po chwili.

- Tak?

Dumbledore wstał i podszedł do okna.

- Był równie genialny, równie zamknięty i skupiony na sobie. Niesłychanie ambitny. Nauczyciele go uwielbiali, tak jak jego koledzy. Owinął sobie ich wokół palca. Tylko mnie zastanawiało jego zachowanie.

Harry poczuł budzącą się w nim wrogość.

O co chodzi? spytał Toma, jednak odpowiedź otrzymał od Dumbledore’a.

- Nie miał rodziny. Był sierotą, jeszcze samotniejszą od ciebie, Harry. Wychowany w mugolskim sierocińcu, gdy wkroczył do naszego świata, nikt nie znał jego imienia. Nikt się o niego nie troszczył. Szybko postanowił, że sam wypracuje sobie imię… I to takie, żeby nie było na świecie czarodzieja, który by o nim nie słyszał. Ale nie chciał rozpowszechniać tego zwykłego, mugolskiego imienia, z którym się urodził… Stworzył sobie całkiem nowe imię. Imię, które teraz budzi trwogę nawet w najdzielniejszych czarodziejach. Wiesz, o kim mówię, Harry. - Obrócił się do niego. - Jego dawne imię, Tom Marvolo Riddle, odeszło w niepamięć. Przetrwało jednak inne.

- Lord Voldemort - powiedział Harry.

Dumbledore przyglądał mu się przez chwilę. Harry zachował kamienną twarz. Wyglądało na to, że Tom zdawał sobie sprawę z powagi sytuacji, bo ucichł i wycofał się w głąb jego umysłu.

- Wiem o Tomie Riddle'u - powiedział w końcu Harry. - Przeczytałem chyba każdą książkę, jaką znalazłem na temat Voldemorta. Co prawda, tylko nieliczne wspomniały to imię. Tak, jak pan powiedział, osoba, którą Voldemort był w młodości, odeszła w zapomnienie. Jednak nie sądzę, żebyśmy byli tak podobni, jak pan twierdzi.

Wstał i ruszył spokojnym krokiem w stronę biblioteczki. 

- Mówi pan, że Tom był tak samo zamknięty w sobie jak ja. Jednak… zamknęliśmy się z innych powodów. Tom nikogo nie obchodził, ja natomiast obchodzę zbyt wiele osób wbrew mojej woli. Cokolwiek bym zrobił, cokolwiek bym powiedział tylko by zwiększyło to zainteresowanie, a ludzie różnie by je interpretowali. Tom był niewidzialny. Przynajmniej dopóki nie zwrócił na siebie uwagi dokładnie tym, czym chciał to zrobić - swoimi osiągnięciami w szkole. Ja od początku byłem tylko niemowlęciem, które szczęśliwym zrządzeniem losu przeżyło klątwę.

Stanął przed Tiarą Przydziału, przypominając sobie sortowanie i chwilę, gdy założył kapelusz na głowę.

W Slytherinie bez wątpienia czeka cię wielkość i sława… O ile sam sobie nie przeszkodzisz… powiedziała wtedy Tiara.

- Nie mam też jego uroku - kontynuował. - Nie owijam sobie ludzi wokół palca, nie czuję takiej potrzeby. 

Głupiec, prychnął nagle Tom. Harry zmarszczył brwi.

- Największą różnicą jest fakt, że Voldemort był... potworem. - Obrócił się twarzą do Dumbledore’a. - Traktował świat i ludzi jak zabawki, jak narzędzia. Mordował w zależności od humoru. Ja taki nie jestem.

Tom roześmiał się szyderczo.

- Nikt nie rodzi się potworem, Harry - powiedział cicho Dumbledore, a na jego twarz wstąpił smutek i… współczucie? - Większość potworów nie zdaje sobie sprawy ze swojej przemiany. Zawsze jest jakieś usprawiedliwienie. Zawsze coś czyni ich sytuację i ich zachowanie uzasadnionym, być może nawet dobrym i szlachetnym. Niektórzy z nich rozumieją w końcu swoje błędy. Lecz często jest już za późno.

Śmiech Toma rozbrzmiewał coraz głośniej i głośniej w jego głowie, która zaczęła już pulsować bólem. Mimo to, wytrzymał wzrok dyrektora. Nie był potworem. Dumbledore źle go ocenił.

- To wszystko, co chciałem ci powiedzieć, Harry - odparł starzec.

Harry skinął głową i wstał.

Przepraszam, Harry. powiedział Tom. Nie powinienem się śmiać. Przecież jesteś tak dobry… Ludzie cię kochają. Nikt nie życzy ci źle.

Daj mi spokój, pomyślał Harry, wychodząc z gabinetu i schodząc krętymi schodami. Nie jestem taki, jak ty.

Nie, nie jesteś. Ja nigdy nie zaprosiłbym do swojej głowy kogoś silniejszego ode mnie.

Nie jesteś silniejszy.

Nie?

Harry szedł samotnie korytarzem. Zza zakrętu zaczęło go dobiegać echo zbliżających się kroków.

WYNOŚ SIĘ.

Harry skupił się mocno na Tomie, atakując go w myślach. Nienawidził go. Nienawidził go z całej siły.

Nie wyrzucisz mnie, Harry! Jestem o wiele silniejszy, niż ci się wydaje… mówił ze śmiechem Tom, a ból głowy zdawał się nie do zniesienia. Harry usłyszał dzwonienie w uszach, a przed oczami pojawiły się ciemne plamki. Czuł gniew Toma, a jego własna nienawiść słabła. Nie miał już siły dłużej tak walczyć, miał już tego dość. Chciał znów mieć czystą głowę, bez największego wroga mącącego mu w myślach… Chciał odzyskać swój umysł, teraz tak zanieczyszczony nieprzyjacielem… Ale nie miał już siły walczyć.

Zaraz ci pokażę, jak bardzo mnie nie doceniałeś.

Zza rogu pokazał się Gilderoy Lockhart. Harry zawsze czuł gniew, gdy tylko go widział i tym razem też się tak stało. To wystarczyło. Ostatnia bariera chroniąca go przed Tomem pękła. 

Zrobisz dokładnie to, co zechcę, Harry Potterze.

- O, Harry! Co za miłe spotkanie - przywitał go Lockhart. Jednak jego mina szybko zmarniała. - Dobrze się czujesz?

 

 

 

 

Koszmary dręczyły Harry’ego przez całą noc, choć i tak był zdziwiony, że udało mu się zasnąć. Najwyraźniej był zbyt wyczerpany tym, co się stało i wspomnieniami, które go nawiedzały.

Nie pamiętał wszystkiego. Gdy Tom przejął kontrolę, Harry mógł tylko obserwować, jednak większość tego czasu mu umknęła.

Pierwszym, co pamiętał, było zarzucanie na ciało Lockharta peleryny niewidki. Zawsze miał ją przy sobie, nigdy jednak nie pomyślał, że może się przysłużyć w takim celu. Potem wylewitował zwłoki z zamku, aż do Zakazanego Lasu, unosząc je obok siebie tak, by nikt nie zauważył niczego podejrzanego.

Do tej pory Harry był w Zakazanym Lesie tylko raz. Pewnego razu na pierwszym roku wybrali się niewielką grupką Ślizgonów do tego miejsca, szukając jakiejś osłoniętej polany.

- Tylko, żeby polatać na miotłach! - ćwierkała Pansy.

- Dlaczego nie możecie polatać na stadionie? - spytał Harry.

Pansy spojrzała na niego z politowaniem.

- Chcemy polatać na swoich miotłach. Chyba nie myślisz, że wzięlibyśmy te szkolne? Można się na nich zabić. Nadają się tylko do zamiatania podłogi.

Wtedy Zakazany Las nie był dla nich niczym strasznym. Do czasu, aż usłyszeli o szlabanie kilku Gryfonów - podobno szukali rannego jednorożca w środku nocy, a natrafili na coś więcej - ogromne pająki zwane akromantulami. Gajowy, Rubeus Hagrid, który sprawował wtedy nad nimi opiekę, był w głębokim szoku, że bestie opuściły swoje tereny. Uczniom nic się nie stało, ale opowieści o ich ucieczce przed strasznymi potworami krążyły po szkole przez kilka tygodni.

Gdy Tom prowadził ich wśród wysokich drzew, Harry myślał tylko o tym. Czy Tom o nich nie wiedział? A może umiał się przed nimi bronić? Harry próbował ostrzec Toma, mocno przesyłając mu te myśli, Tom jednak odparł tylko:

Cicho, Harry. I ciemność znów go ogarnęła.

Następnym strzępkiem wspomnień był widok na ułożone na ziemi ciało Lockharta już bez peleryny niewidki. Profesor utkwił martwy wzrok gdzieś w poszyciu lasu. Jego usta wykrzywiły się lekko, tak jakby jego ostatnim odruchem był uśmiech, by dobrze wyglądać po śmierci.

Harry, a raczej Tom, syknął do małej żmii wijącej się pod pniem pobliskiego drzewa:

- Ściągnij akromantule.

Wspomnienie znów się urwało i niemal w tej samej chwili Harry stał już w sali wejściowej. Znów był sobą, Tom wycofał się w głąb jego umysłu.

Widzisz, Harry? Masz kontrolę tylko wtedy, gdy ja się na nią zgodzę. Nigdy nie dasz rady mnie pokonać.

Czy ty naprawdę zabiłeś Lockharta? Spytał Harry, przerażony i oszołomiony tym, co się właśnie stało.

Tom zachichotał.

Nikt cię nie widział?

Harry… Nawet jeśli nie przepadam za twoją osobą, to siedzimy w tym razem. Nie uśmiecha mi się pobyt w Azkabanie. Ucieczka to nie jest coś, na co mam ochotę tracić czas i energię.

 

 

 

Następnego dnia Harry wstał o świcie, czując się, jakby nie przespał ani sekundy. Usiadł w pokoju wspólnym w szerokim fotelu i obserwował małego pająka przędzącego sieć w kącie. Nazwał go Tom, wyobrażając sobie siebie zaplątanego w jego sieć, podczas gdy pająk oplatał go coraz mocniej i mocniej, aż nie mógł oddychać.

- Potter? W porządku?

Harry zamrugał i spojrzał na Blaise’a. Rozejrzał się. Musiało upłynąć już parę godzin. W kominku szalał ogień - Harry nie zauważył, kiedy skrzaty się tym zajęły. Blaise usiadł w fotelu obok.

- Moja matka napisała do mnie kilka dni temu - zaczął, najwyraźniej nie oczekując żadnej odpowiedzi. - Pytała, jak wygląda sytuacja. Czy przyjeżdżasz do nas na wakacje.

Harry zmarszczył brwi. Zupełnie o tym zapomniał.

- Co jej odpisałeś?

- Jeszcze nic. - Blaise wzruszył ramionami. - Chciałem najpierw z tobą pogadać na osobności. A to jest ostatnio dość trudne. Malfoy nie odstępuje cię na krok przez większość czasu. Chyba, że jesteś z Granger. 

- To jest trochę męczące - westchnął Harry.

- Potter.

 Blaise patrzył na niego twardo, a niewypowiedziane słowa stały się jasne. 

Harry skrzywił się.

- Muszę trzymać stronę Draco - powiedział.

- W porządku. - Blaise pokiwał głową. Harry’emu zdawało się, że dostrzegł pewien zawód w jego kamiennej minie. - Tak myślałem.

Żaden z nich nie odezwał się już słowem, każdy zatopiony we własnych myślach. Harry nie zwracał już uwagi na Toma-pająka. Zamiast tego, próbował zidentyfikować swoje uczucia, które ze zdziwieniem odkrył. Czuł smutek, ale nie był pewien, dlaczego. Czy tylko z powodu Toma? Był zmęczony ciągłą walką i porażkami, ale przeważnie wzbudzało to w nim albo gniew, albo pustkę. Ten smutek… Czy nie był związany z Blaisem?

Przypomniał sobie święta i czas spędzony w domu Zabinich. To prawda, całe to zamieszanie z przyjęciem i wspólne spędzanie czasu było często irytujące, jednak… ile by dał, by znów czuć się tak zwyczajnie.

Tom poruszył się niekomfortowo. Harry zamrugał, zaskoczony. Przez tą jedną chwilę zapomniał o jego obecności! Zawsze o nim myślał, zawsze był świadomy jego umysłu w swoim, teraz jednak myślał tylko o grze w szachy, lataniu na miotłach i rozmowach z Blaisem!

Spojrzał na przyjaciela i ze zdumieniem odkrył, że już nie siedzi w bezruchu, ale skrobie list - zapewne do Madam Zabini. To był ten moment, jedyny, ostatni, żeby zmienić decyzję… Żeby stać się normalnym dwunastolatkiem, spędzającym czas z rówieśnikami, grającym w Quidditcha, dobrze bawiącym się w wakacje....

- Wygląda na to, że to jest to - powiedział Blaise, składając podpis na dole pergaminu i zwijając list w rulonik.

Harry wiedział, co miał na myśli. Wybrał stronę. I nie była to strona Blaise’a.

Jego jedna część chciała wyrwać mu list z dłoni i wrzucić w ogień - ten Harry, ukryty głęboko od lat, krzyczał na niego. Chciał zwykłego życia. Nie chciał już walczyć, bo po co, skoro ma taką okazję? Madam Zabini by się nim zaopiekowała, wzięłaby go pod swoje skrzydła, aż wyrósłby na młodego szlachcica z bogatego domu, zupełnie tak jak większość Ślizgonów. Harry nie wiedział, jak, ale był pewien, że sprawa z Tomem też jakoś by się ułożyła.

Ale…

To nie ten Harry trzymał stery.

Blaise wstał i wrócił do dormitorium, żeby zapieczętować list.

To jest to, pomyślał Harry, wpatrując się ponuro w płomienie.

Forward
Sign in to leave a review.