
Powrót Czarnego Pana
2 lata wcześniej, sierpień
Puk, puk.
Harry podniósł wzrok znad książki. Leżał na łóżku, oparty o dużą, ubitą i niewygodną poduszkę. W pokoju jak zwykle przeważał mrok, więc tylko tak mógł zdobyć wystarczającą ilość światła - tuż za łóżkiem znajdowało się jedyne niewielkie okno wychodzące na wschód. W południe słońce już chowało się za ramami i całe pomieszczenie pogrążało się w cieniu.
Drzwi otworzyły się.
- Potter! Masz gościa. - Pani Babbs wskazała podbródkiem na stojącą za nią starszą kobietę. - Zachowuj się.
Odeszła, stukając głośno obcasami wysłużonych butów. Kobieta patrzyła przez chwilę za nią, a potem zwróciła się do Harry’ego.
- Mogę?
Harry pokiwał głową, zastanawiając się, co go czeka. Nieznajoma wyglądem przypominała srogą nauczycielkę - może nawet dyrektorkę, lub bezwzględną pracowniczkę pomocy społecznej. Bez wątpienia nie przyszła tu w celu adopcji. Włosy upięła w ciasny kok z tyłu głowy, na nosie miała okulary, a ubrana była w najzwyklejszy ciemnozielony płaszcz.
Złapała krzesło stojące przy niewielkim stoliku i obróciła je przodem do Harry’ego. Gdy usiadła, oznajmiła rzeczowym tonem:
- Nazywam się profesor Minerwa McGonagall. - Szkocki akcent tylko podkreślał jej mocny i wyraźny głos. - Przyszłam tutaj na polecenie szkoły, w której pracuję. Mam dla pana list, panie Potter.
Sięgnęła do niewielkiej torebki i wyjęła z niej pożółkłą kopertę. Podała mu ją.
Harry, który do tej pory nie ruszył się w najmniejszym stopniu, zamknął książkę, usiadł na brzegu łóżka i sięgnął po list.
- To pergamin - stwierdził zdziwiony. Na odwrocie zielonym tuszem napisany był jego adres wraz z numerem pokoju, w którym mieszkał. Złamał pieczęć i przejrzał zawartość koperty. W środku był trzy kawałki pergaminu.
Profesor McGonagall czekała cierpliwie, obserwując reakcję chłopca, gdy czytał list i dołączone informacje. Z jego twarzy trudno było cokolwiek wyczytać: lekko zmarszczone brwi uniosły się lekko, gdy skończył i spojrzał na nią.
- Co to ma być? - spytał.
- Myślę, że treść listu jest jasna - oznajmiła McGonagall. - To list akceptacyjny.
- Do szkoły magii i czarodziejstwa - powiedział.
- Zgadza się.
Zapadła krótka cisza, którą kobieta przerwała, wyciągając z kieszeni płaszcza… podłużny, prosty patyk. Wskazała nim na książkę, którą Harry odłożył na bok i machnęła krótko, a w następnej chwili jej miejsce zajęła czarna wrona rozglądająca się wokół w zdziwieniu.
- Pani ma magię - wyszeptał Harry, przenosząc wielkie oczy to z ptaka na kobietę i z powrotem. W końcu spojrzał na dziwny patyk, a raczej, jak się okazało, na różdżkę. - Gdzie mogę to dostać?
Profesor McGonagall uśmiechnęła się.
- Na ulicy Pokątnej, gdzie znajdzie pan również resztę potrzebnych rzeczy.
- Jak się tam dostać?
- Zobaczy pan, gdy się tam znajdziemy.
Harry zmrużył oczy.
- Mogę iść sam. Nawet wolę samodzielne wycieczki.
- Obawiam się, że nie mogę na to pozwolić.
- Dlaczego?
McGonagall sprawiała wrażenie, jakby zastanawiała się nad właściwymi słowami.
- Czarodziejski świat nie jest tak bezpieczny dla młodych, samotnych czarodziejów, jak może się wydawać - oznajmiła w końcu.
Harry miał wrażenie, że jej wzrok zatrzymał się na chwilę na jego bliźnie w kształcie błyskawicy.
Wybrali się na ulicę Pokątną jeszcze tego samego dnia. Profesor McGonagall okazała się bardzo dobrą przewodniczką. Znała odpowiedzi na niemal wszystkie pytania Harry’ego (a było ich naprawdę dużo), cierpliwie wyjaśniała i tłumaczyła rzeczy, które go zaciekawiły, a na koniec posłużyła pomocą w wyborze najprzydatniejszych ksiąg w księgarni. Harry, w całym tym podekscytowaniu, niemal zapomniał o ich rozmowie w Dziurawym Kotle, którą odbyli jeszcze zanim wyszli na ulicę Pokątną. Niemal, bo słowa McGonagall rozbrzmiewały z tyłu jego głowy przez cały ten czas, nawet gdy kładł się spać już z powrotem w Hope, otoczony tomami pełnymi czarodziejskiej wiedzy i magicznymi akcesoriami. Mimo że nie miał czasu rozmyślać nad tą rozmową za dnia, pamiętał dokładnie każdy szczegół, każde słowo.
- Jest coś, o czym musisz wiedzieć, Potter - zaczęła pani profesor, zamówiwszy dla siebie kawę, a dla Harry’ego herbatę z cytryną. Usiedli przy stoliku w pustym kącie sali.
Dziurawy Kocioł, jak już McGonagall wyjaśniła Harry’emu, był jedną z bram między mugolskim (niemagicznym) a czarodziejskim światem. Zdawał się jednak być też czymś więcej. Większość klientów rozmawiała z barmanem Tomem jak z dobrym przyjacielem, a połowa wpadających na siebie w drzwiach czarownic i czarodziejów okazywała się starymi znajomymi. Co jakiś czas ktoś spieszył po wyniszczonych schodach prowadzących na piętro, dopinając ostatni guzik płaszcza lub przeglądając torby, by się upewnić, czy wszystko zabrał. McGonagall mówiła, że są tam pokoje do wynajęcia i cieszą się niskimi cenami i wysokim popytem, choć nie największą wygodą.
Czarownica w podeszłym wieku przyniosła im napoje i postawiła na stole.
- Dziękuję, Grunhildo - powiedziała profesor. Czarownica uśmiechnęła się i odeszła. McGonagall skupiła uwagę na Harrym i spytała bez ogródek: - czy wiesz, jak zginęli twoi rodzice?
Harry wzruszył ramionami.
- Podobno w wypadku samochodowym.
Szczęka czarownicy stężała z gniewu. Harry uniósł pytająco brwi.
- Widzę, że nie jesteś co do tego przekonany - powiedziała sztywno.
- Moje wujostwo nigdy mi nic więcej nie powiedziało na ten temat - oznajmił oschle Harry. - Zawsze miałem wrażenie, że coś ukrywają. Coś ważnego. A teraz pani się pyta o ich śmierć. Nietrudno się domyślić, że chodzi o coś więcej.
McGonagall pokiwała powoli głową.
- Jesteś bardzo spostrzegawczy. To prawda, twoja rodzina nie była szczera. Lily i James Potter zostali zamordowani.
Ręka Harry’ego z filiżanką zastygła w powietrzu w połowie drogi do jego ust. Spojrzał szybko na McGonagall, ale nie musiał pytać o nic więcej. Czarownica pospieszyła z wyjaśnieniem.
- Potterowie byli bardzo szanowanymi członkami czarodziejskiej społeczności, zwłaszcza po stronie Światła. Istnieje jednak druga strona, strona Czarnej Magii. I w tamtych czasach osiągnęła ona ogromną moc i równie wielu zwolenników. Stało się tak za sprawą czarodzieja tak okrutnego, że do dziś dzień tylko nieliczni są na tyle odważni, by wymówić jego imię. By uniknąć wymawiania go, szybko został nazwany Sam-Wiesz-Kim lub Czarnym Panem.
Przerwała na chwilę i napiła się kawy, a Harry niecierpliwie czekał na dalszy ciąg.
- Sam-Wiesz-Kto zdobył w końcu informację o miejscu kryjówki twoich rodziców. Byli ważnymi zwolennikami Dumbledore’a, przywódcy Światła, więc pewnego wieczora, a dokładnie w Noc Duchów, pojawił się w ich domu i… Nie mieli żadnych szans na przeżycie. Nie spodziewali się ataku. Nie byli przygotowani.
Harry zmarszczył brwi, widząc kilka niezrozumiałych luk w tej opowieści. Jednak najważniejszym pytaniem było:
- Dlaczego mi pani o tym opowiada?
Czarownica przeszyła go wzrokiem. Harry widział, że sama znała Potterów i niełatwo było jej opowiadać o ich śmierci. Szybko się pozbierała. Znów usiadła prosto i położyła dłonie na stole.
- Chodzi o to, co się wydarzyło potem. Miałeś wtedy zaledwie rok, ale Sam-Wiesz-Kto nie okazuje litości nawet dzieciom. Istnieje pewne zaklęcie, które służy tylko jednemu celowi. Nie ma przed nim żadnej obrony, żadnej tarczy. Przynajmniej żadnego znanego sposobu, który by je odbił. Jeśli to zaklęcie w ciebie trafi, natychmiast umierasz. Nie zdążysz nawet tego zauważyć. Sam-Wiesz-Kto używał tego zaklęcia. I rzucił je na ciebie.
Zamilkła. Harry uniósł brwi i spojrzał w dół na swoje ciało, jakby chciał się upewnić, że nadal tam jest.
- Ale jestem tutaj. I żyję - powiedział.
McGonagall pokiwała głową.
- Jak? - spytał, gdy nie postanowiła kontynuować.
Pokręciła lekko głową. Wyglądała równocześnie na zaciekawioną i przestraszoną tym pytaniem.
- Nikt tego nie wie, Harry Potterze. Ty jedyny przeżyłeś.
- A co się stało z Czarnym Panem? - zapytał. - Jeśli zaklęcie nie zadziałało, mógł mnie dobić czymkolwiek, w końcu byłem niemowlakiem. Wystarczyło mnie wyrzucić przez okno albo-
- Sam Wiesz Kto zniknął tej samej nocy - przerwała mu profesor. - Jego los również nie jest nikomu znany. Swoją tyranią i okrucieństwem zastraszał czarodziejską społeczność Wielkiej Brytanii przez całe lata, aż zniknął, gdy próbował cię zabić.
Harry znów uniósł brwi, tym razem o wiele wyżej.
- A ja trafiłem do Dursleyów. A potem do sierocińca.
- Jednak każdy czarodziej zna twoje imię. I twoją bliznę.
Zbliżył dłoń do czoła i przejechał palcami po uwypukleniu.
- To ślad po zaklęciu? - spytał.
McGonagall pokiwała głową.
- W naszym świecie jesteś bohaterem, Harry Potterze.
Tej nocy nie mógł zasnąć. Wspomnienia z ulicy Pokątnej zaprzątały mu głowę, tak jak Voldemort - bo takie imię znalazł w jednej z książek opowiadających o historii społeczności magicznej. Wszyscy czarodzieje naprawdę znali imię Harry’ego. A Voldemort? Nikt po dziś dzień nie wiedział, gdzie się podział, jednak Harry był przekonany, że nie zginął. Czuł to w kościach - Voldemort wróci, a Harry Potter będzie jego pierwszym celem. Harry musiał być silny. Musiał być przynajmniej równie potężny jak Czarny Pan, żeby nie dać się zabić.
Będę silny, obiecał sobie stanowczo. Coś z tyłu jego umysłu poruszyło się niespokojnie.
***
Profesor McGonagall przemierzała klasę, przypatrując się rzucającym zaklęcia uczniom.
- Pamiętajcie o poprawnej wymowie - powtarzała. - Nie Colovari, panie Thomas. Colovaria. Zaakcentujcie va i przeciągnijcie końcówkę. Co-lo-VA-ri-a. Bardzo dobrze, panno Patil, tylko więcej skupienia. Potter?
Harry zamrugał gwałtownie, wyciągnięty z myśli. McGonagall obdarzyła go srogim spojrzeniem. Chwycił różdżkę i skupił się na swoim kocie. Sidhe miauknął nieco żałośnie.
- Colovaria - powiedział Harry, wyobrażając sobie białą sierść.
Zwierzę syknęło i odskoczyło, jakby zostało poparzone, a następnie wskoczyło na najwyższą szafkę w klasie. Harry zacisnął zęby, przyglądając się nadal czarnemu kotu, groźnie prychającemu na niego spod sufitu.
- Wymowa, panie Potter - upomniała go McGonagall. - Przed chwilą o niej mówiłam. Poproszę cię o zostanie po zakończeniu lekcji.
Odwróciła się do reszty klasy.
- Zajmę ci miejsce w Wielkiej Sali - zaoferował Blaise.
- Nie trzeba, nie jestem głodny.
Blaise otworzył usta, jakby miał zamiar się kłócić, jednak po chwili je zamknął. Ostatnio Harry często omijał posiłki i namawianie go do nich było bezcelowe. Harry Potter robił, co chciał i nikt nie mógł go do niczego zmusić.
Gdy zabrzmiał dzwonek oznaczający przerwę na lunch, Harry spokojnie spakował książki do torby i podszedł do biurka McGonagall. Czarownica poczekała, aż reszta uczniów opuści salę i spojrzała mu w oczy.
- Martwię się o ciebie, Potter - powiedziała bez ogródek. - od jakiegoś czasu nie potrafisz wykonać najprostszego zaklęcia. Nie słuchasz podczas lekcji i oddajesz przeciętne prace domowe. Jeśli chcesz o tym porozmawiać, a uważam, że powinieneś, moje drzwi są zawsze otwarte. Profesor Dumbledore także chciałby z tobą porozmawiać, ale o tym już wiesz. Nie możesz unikać go wiecznie, Potter.
- Więc niech mi da spokój - warknął nagle Harry, czując wzrastający gniew. - Niech zainteresuje się resztą swoich uczniów zamiast obserwować każdy mój krok. Nie jest moim opiekunem i nie mam zamiaru tracić u niego jeszcze więcej czasu.
McGonagall spojrzała na niego dziwnie. Czyżby to było współczucie?
- Wszyscy chcemy ci pomóc, Potter. Każdy na swój sposób. Dobrze by ci zrobiło, gdybyś to zauważył. - Jej wzrok znów stwardniał. - I naucz się panować nad gniewem. Jesteś ostatnią osobą, której trzeba tłumaczyć, do czego prowadzi brak kontroli u czarodzieja.
Harry zacisnął zęby, słysząc cichy śmiech Toma.
Zamknij się, pomyślał zirytowany.
Czarownica wyjęła z szuflady biurka rolkę pergaminu i podała mu ją.
- A to jest do całkowitej poprawy. Masz na to tydzień, ale jeśli masz mi oddać coś równie lekceważącego, zrób mi tę łaskę i w ogóle tego nie przynoś. Już wystarczająco dużo mojego czasu idzie na sprawdzanie wypocin innych uczniów.
Rozmowa z McGonagall nie byłaby tak zła, gdyby Harry nie musiał jeszcze tego samego dnia stawić się pod gabinetem Snape’a. Opiekun jego domu zażądał spotkania, a Harry był niemal stuprocentowo przekonany, że stoi za tym Dumbledore. Spodziewał się więc podobnych słów do tych, które właśnie usłyszał, pomijając oczywiście część zamartwiania się jego stanem. Snape prawdopodobnie będzie naciskał na umówienie go na spotkanie z dyrektorem, skoro ostatnie zignorował.
Nauczyciel eliksirów przywitał go z miną jasno mówiącą, że robi to z przymusu i wpuścił do gabinetu bez słowa. Harry usiadł w fotelu naprzeciwko biurka. Snape stał przed nim, założywszy ręce na piersi.
- A więc - zaczął cicho profesor - pewnie wiesz, dlaczego tu jesteśmy.
Harry pokiwał głową. Snape ciągnął jadowitym tonem:
- Tracimy ten cenny czas, bo w zeszłym tygodniu doszedłeś do wniosku, że masz ważniejsze rzeczy do zrobienia, niż spotkanie z dyrektorem. Wielki Harry Potter, nasz upadły geniusz, uważa, że jest na tyle ważny, że może nie stawić się na umówione spotkanie z głową tej szkoły. - Zamilkł i mierzył go nieprzychylnym spojrzeniem przez chwilę. Potem westchnął ostentacyjnie. - Osobiście nic mnie to nie obchodzi, ale niestety przypadła mi smutna rola bycia twoim opiekunem w tej szkole. Dlatego mam do ciebie dwa pytania: co się ostatnio z tobą dzieje, Potter, i kiedy spotkasz się z dyrektorem, żeby nadrobić za swoje chamstwo?
- Nie chcę się z nim spotykać - powiedział Harry. - To jest strata czasu. Za każdym razem próbuje mnie namówić do swoich racji i swoich opinii, z którymi ja się całkowicie nie zgadzam.
- Nikogo nie obchodzi, czy pójdziesz tam z przyjemnością czy nie - uciął Snape.
Harry poczuł, jak jego krew się rozgrzewa.
- Dlaczego nie zaprosi do siebie jednego z trzystu innych uczniów, żeby to im narzucać swoje opinie? Ale jemu zależy na Chłopcu, Który Przeżył! - Nie zauważył momentu, w którym wstał z fotela. - Nie wiem jak dla pana, profesorze, ale dla mnie znaczenie jest oczywiste. Planuje dla mnie przyszłość, która wcale mi się nie podoba i w której nie mam zamiaru uczestniczyć.
Tom znów roześmiał się w jego myślach. Snape pozostał niewzruszony.
- Nie obchodzi mnie to, co dla ciebie planuje, Potter, tylko to, że ma do mnie pretensje, kiedy go nie słuchasz.
- A MNIE NIE OBCHODZĄ TWOJE PROBLEMY! - wybuchł nagle Harry, sam zaskoczony swoim gniewem. Ale, przemknęło mu przez myśl, czy to rzeczywiście był tylko jego gniew?
W tej samej chwili Snape złapał się za lewe przedramię, a na jego twarzy pojawiły się szok i przerażenie. Harry nie zwrócił na to uwagi, dając upust złości. W końcu mógł wyrzucić z siebie to, co go dręczyło przez cały rok.
- NIE MAM ZAMIARU BYĆ JEGO LALKĄ! NIE MAM ZAMIARU ŚLEPO SPEŁNIAĆ JEGO POLECEŃ, BO TO WIELKI ALBUS DUMBLEDORE, JAKŻE KOCHANY I DOBRY LIDER ŚWIATŁA! NIE BĘDĘ-
Snape nagle znalazł się tuż przy nim i złapał go za kołnierz. Miał tak wściekłą minę, jakby chciał mu rozszarpać gardło zębami. Jego ciemne oczy przewiercały Harry’ego na wylot.
- Coś ty zrobił?!- warknął. - Coś ty zrobił, ty głupi chłopaku?! MÓW W TEJ CHWILI!
- Nie wiem, o co panu chodzi - odparł Harry, a jego gniew ustąpił chłodnej agresji.
- Nie testuj mojej cierpliwości. - Snape chwycił go jeszcze mocniej za szatę i zbliżył do siebie, tak że ich twarze dzieliło zaledwie kilka centymetrów. - Widziałem w życiu tylko jedną osobę, której oczy zmieniały kolor podczas gniewu. I widzę go w tobie.
Harry wyrwał się z uścisku profesora i cofnął o krok. Nie miał wyjścia. Wiedział, że się już z tego nie wyłga. Snape nie był głupi i jedyne, co można było zrobić to...
- Niech pan mu nie mówi - powiedział Harry. Nawet nie musiał udawać ogarniającego go lęku. - Dumbledore mnie zabije, jeśli się dowie.
Czas zatrzymał się, jego serce przestało bić, czekając na odpowiedź. Niemal widział, jak myśli Snape’a łączą wszystko w całość. Jego dziwne zachowanie w ostatnim miesiącu, wybuchy gniewu, kłótnie z resztą ślizgonów, osłabienie magii… prawdziwy powód unikania Dumbledore’a…
Mistrz eliksirów wpatrywał się w niego nieobecnym wzrokiem.
- Wyjdź - powiedział w końcu. Potem na jego twarzy pojawił się dziwny, choć ledwie widoczny wyraz. - Wyjdź… proszę.