
Strach
Tsessu. - Harry przywołał bazyliszka, stojąc na krawędzi basenu.
Wąż natychmiast wynurzył się z ciemnej wody.
- Panie - syknął.
- Muszę coś zrobić - powiedział Harry, zamyślony. - Coś, co nie wiem, jak się zakończy. Dlatego nie reaguj na moje wezwania i rozkazy przez najbliższy miesiąc. To jest nadrzędny rozkaz i nic w ciągu tego miesiąca go nie przebije, zrozumiałeś?
Bazyliszek przyglądał mu się przez chwilę zaciekawiony.
- Tak, Panie. Ale skąd będę wiedział, że upłynął miesiąc?
- Rzucę zaklęcie alarmujące. Będziesz wiedział.
- Dobrze, Panie - syknął, nie spuszczając wzroku. - A jeśli będziesz w niebezpieczeństwie?
- Nie słuchaj się mnie. Przez miesiąc. Nieważne, co się będzie działo.
- Tak jest, Panie.
Harry obrócił się i, bez słowa, opuścił Komnatę, znów obmyślając swój plan. Jeszcze nigdy nie robił czegoś tak szalonego i ryzykownego. Ale już wszystko było gotowe. Mógł zacząć.
Znalazłem coś ciekawego w dziale Ksiąg Zakazanych - napisał w Dzienniku, schowany w nieużywanej klasie na trzecim poziomie lochów.
Masz do niego dostęp? - szybko odpisał Tom, a Harry poczuł jego rosnącą ekscytację.
McGonagall dała mi papierek. Ale mniejsza. Spójrz na to: “najbardziej tajemniczą i najczęściej lekceważoną dziedziną magii są starożytne rytuały przywołania. Często zostają zbagatelizowane jako przypadek czy szczęśliwy traf, choć tak naprawdę są potężną magią, zebraną i uwolnioną podczas silnej potrzeby, adrenaliny i poważnego zagrożenia.” Jeszcze nigdy nie widziałem, żeby przypadkowa magia została tak opisana. A to dopiero wstęp. Myślę, że ta książka pomoże nam rozwiązać problemy wybuchów magicznych u dzieci. Mam też na oku kilka innych dobrze zapowiadających się ksiąg. Jak coś znajdę, dam ci znać.
Odłożył pióro i czekał, wpatrzony w pergamin. Książka, o której mówił, spoczywała bezpiecznie w bibliotece Zabinich, jednak wcale nie mówiła o przypadkowej magii. Opisywała rytuały, które mogły uchronić przed chorobami, klątwami i śmiercią… a Harry miał ogromną nadzieję, że Tom się tego domyśli. Jednym z jego największych pragnień było znalezienie odpowiedzi na pytanie, dlaczego Voldemortowi nie udało się zabić małego chłopca. Ta księga mogłaby mu w tym pomóc.
W końcu na pustej stronie pojawiło się zdanie:
Nie ma takiej potrzeby.
Harry poczuł Magię Toma napierającą na jego bariery w umyśle, jednak tym razem był przygotowany. Ćwiczył oklumencję wystarczająco długo i sumiennie, by móc się mu postawić i nie dopuścić go do kontroli nad swoim ciałem. Poczuł jego rozbawienie. Tom nie spodziewał się walki.
Zastawiłeś na mnie pułapkę, Harry? Spytał Tom, gdy Harry zaczął mu odcinać drogę powrotną. Jego ton stał się nagle zimny i groźny. Jesteś zbyt słaby.
Nie tracąc zbędnie sił na odpowiedź, Harry zaatakował.. Wiedział, co musi zrobić, i choć nadal go to przerażało, już się na to zdecydował.
Biblioteka Zabinich zawierała naprawdę rzadkie i cenne tytuły. Wiedza, którą tam nabył, nie równała się żadnej, do której miał wcześniej dostęp. Jedną z najciekawszych zdobyczy było rozwiązanie zagadki Dziennika. Do tej pory Harry myślał, że Voldemort rzucił jakieś skomplikowane, autorskie zaklęcie, by umieścić w nim swoje wspomnienie, które myślało na wzór jego samego. Prawda okazała się jednak o wiele bardziej fascynująca.
Dziennik był horkruksem - cząstką samej duszy Voldemorta ukrytą w przedmiocie. Dzięki temu, Voldemort nie mógł umrzeć, dopóki ta cząstka duszy nadal żyła. Harry nie miał więc do czynienia ze wspomnieniem Voldemorta, ale z samym Voldemortem. A teraz zamierzał go przenieść na siebie.
Musisz być pewien, Harry, powiedział Tom, czując jego wahanie. Inaczej nigdy nie będziesz wystarczająco silny.
Zaatakował umysł Harry’ego niczym rozszalały drapieżnik. Harry ugiął się pod naporem, ale udało mu się wytrzymać pierwsze uderzenie. Z drugim poszło już gorzej.
Tom przedarł się przez jego obronę, rozdzierając długo budowany mur na strzępy.
Teraz pokażę ci, Harry, dlaczego ludzie boją się choćby wypowiedzieć moje imię.
Nagle przed oczami Harry’ego zaczęły przemykać wizje.
Jednym z pierwszych wspomnień była twarz ciotki Petunii - pełna wzgardy i niechęci. Krzyczała coś i, choć Harry nie pamiętał słów, był pewien, że dawała mu burę.
Nagle, jej szczupła twarz zmieniła się, kości policzkowe pokryły się tłuszczem, szczupły, długi podbródek zamienił się w pięć, i już miał przed sobą Dudleya. Jego kuzyn śmiał się okrutnie, zadając mu raz po raz ciosy. Harry niczym sobie na nie nie zasłużył, ale Dudley uważał, że bicie słabszych to świetna zabawa, a Harry był przecież tak słaby, chudy i nieporadny…
Mugolskie dzieci właśnie za to go wyśmiewały. Zawsze wychudzony, ubrany w o wiele za duże, znoszone koszulki Dudleya sierota, który do nikogo się nie odzywał i starał się być tak niewidzialny, jak tylko to było możliwe. Ale nie był niewidzialny. Inne dzieci wytykały go palcami, obgadywały, nawet nie próbując tego ukryć. Nauczyciele czasem patrzyli na niego z politowaniem, jednak nigdy nie stanęli w jego obronie. To była nieustanna walka o przetrwanie, a trudno jest przetrwać, gdy jest się najsłabszym…
Wuj Vernon łatwo wpadał w złość. Nie cierpiał żałosnych słabeuszy - takich, jakim był Harry, ale jeszcze bardziej denerwowało go, gdy chłopiec próbował stanąć we własnej obronie. Wuj robił się wtedy fioletowy na twarzy, a skroń pulsowała mu niebezpiecznie, gdy krzyczał ile sił w płucach.
Nagle pojawiła się Crystal. Mała i niewinna, była jedyną osobą, która uśmiechała się na widok Harry’ego, choć przecież jeszcze nie rozumiała, że do Harry’ego nie powinno się uśmiechać. Była jedyną iskrą ciepła i, choć Dursleyowie nie życzyli sobie, żeby miała kontakt z Harrym, on po kryjomu spędzał z nią tyle czasu, ile tylko był w stanie. Kilka razy został przyłapany, jednak nigdy tego nie żałował.
Aż w końcu musieli się pożegnać. Crystal płakała i tuliła się do niego, mimo swoich rodziców, którzy próbowali ich rozdzielić. Harry musiał pozostać silny. Nie mógł być już tym słabym, małym, chudym chłopczykiem, który pragnął zniknąć. W domu Dursleyów, nieważne jak źle toczyło się życie, był chroniony samym faktem, że był synem siostry Petunii. Teraz miał zamieszkać w sierocińcu, gdzie nikogo nie znał. Nikt nie będzie się tam hamował. Był najsłabszy, a prawdziwa walka o przetrwanie miała się dopiero zacząć.
Harry dość szybko zdobył kilku przyjaciół. Okazało się, że był dobrym aktorem. Kilku starszych dzieciaków przygarnęło go pod swoje skrzydła w zamian za pomoc w dość specyficznej pracy. Gdy osiągnęli pełnoletność, Harry był już zupełnie inną osobą, choć wcale nie minęło aż tak dużo czasu…
Ray często zachowywał się, jakby znał zasady tej walki. Ale tak naprawdę nie miał o nich pojęcia. Harry już dobrze je zrozumiał i to dało mu przewagę. Ray przegrał.
McGonagall podała mu list opatrzony pieczęcią Hogwartu. Harry nie mógł w to uwierzyć… Nie chodziło o fakt istnienia magii, to było już przecież oczywiste, ale to, że istnieją setki, a nawet tysiące ludzi takich jak on? Magia była jego jedyną prawdziwą przewagą, a teraz miał rozpocząć życie wśród ludzi o tych samych zdolnościach. Zasady walki znów się zmieniły.
Nie mógł znów być najsłabszym, a bycie na tym samym poziomie, co reszta, też już nie wystarczała - przy każdej zmianie zasad będzie z powrotem najsłabszym ogniwem. Tym razem musiał stać się silniejszy od tłumu. Musiał zdobyć tę przewagę i ją utrzymać, inaczej przegra jak Ray, przegra jak ten mały Harry z Privet Drive, przerażony światem na każdym kroku…
Nie, już nigdy do tego nie wróci.
Ulica pokątna była bramą do czarodziejskiego świata. Nagle wszystko się zmieniło. Co więcej, okazało się, że każdy czarodziej zna imię Harry’ego - a Harry tego nie cierpiał. Wszyscy znali go za coś, czego sam nie pamiętał, za coś, co być może zrobił, ale równie dobrze mogło być zwykłym szczęściem, za coś, co rozerwało jego rodzinę i sprowadziło na próg domu Dursleyów. Za coś, co stało się, gdy był słaby.
W przyszłości nadal będą mnie znać, pomyślał wtedy. Ale za coś, z czego będę dumny.
W pociągu wszyscy szeptali na jego temat. Draco Malfoy był pierwszą osobą, która przyszła się przywitać…
W tym momencie wspomnienia straciły blask i zaczęły na siebie nachodzić, niczym zepsuta taśma filmowa. Harry miał przed sobą uśmiechniętego Dracona, ale równocześnie widział jego nieruchomą, zimną twarz, która wyglądała jak martwa…
Quirrell rozpadał się pod jego palcami, wyjąc z bólu. Ale przez moment był Steinarem, jego idolem. Dlaczego zabił Steinara? I dlaczego, zamiast nad Draconem, McGonagall pochylała się nad Crystal? Dlaczego Harry ją zabił?
I dlaczego znów stał w tamtym zrujnowanym domu, który odwiedzał ze starszymi dzieciakami z Hope? Ciała były porozrzucane po całym budynku, ale przecież to nie była ich wina. To osoba, która eksperymentowała ze składem ich zabiła. Ci ludzie znali ryzyko kupowania tak taniego towaru. To nie była ich wina… Prawda?
Więc dlaczego wśród tych ciał leżał Ray, Draco, Blaise i Crystal? Przecież Blaise i Crystal mają się dobrze…
Jeszcze, odezwał się cichy głos w jego głowie. Jeszcze nic im nie zrobiłeś.
Wspomnienia posypały się wokół niego jak odłamki szkła, otaczały go, jakby stał w samym środku wodospadu. A hałas był nie do zniesienia.
Noc nie przyniosła ulgi. Harry przewracał się z boku na bok, starając się zignorować napierającą na niego ze wszystkich stron ciemność, której przecież nigdy się nie bał. Teraz jednak stała się niepokojąca i złowieszcza, choć sam nie rozumiał dlaczego. Przecież dobrze wiedział, że nie ma żadnego powodu, żeby się jej bać. Nie było nawet aż tak ciemno, bo w świetle stojącego pośrodku pieca widział wszystkie kształty. A jednak… Ciemność zdawała się go atakować. Gdy skupił wzrok, mógł nawet zobaczyć jej twarze, krzyczące do niego cienie.
Kiedy w końcu zasnął, wspomnienia wróciły, a były jeszcze gorsze niż za dnia. Harry budził się co chwilę, cały spocony, a wtedy ciemność ożywała, napędzana jego snami i wyobraźnią. Był jednak zbyt zmęczony, by wstać i uciec od tych koszmarów. Nie wiedział, ile czasu udało mu się przespać, ale noc trwała jak wieczność.
Nad ranem obudził go Blaise.
- ...wszyscy już wstaliśmy, to do ciebie niepodobne.
Jego twarz pojawiła się w polu widzenia Harry’ego. Blaise zmarszczył brwi.
- Dobrze się czujesz? Wyglądasz strasznie.
Odsuń się, chciał powiedzieć Harry. Bo możesz skończyć jak Draco.
- Idę po Snape’a. - Usłyszał, jednak już zamknął oczy i wrócił do świata koszmarów.
Snape zabrał go do skrzydła szpitalnego, a Madam Pomfrey podała mu miksturę na wzmocnienie i uspokojenie, po której Harry mógł odpłynąć w błogi sen.
Gdy w końcu się obudził, nie czuł nic. Pomyślał o ostatnich wydarzeniach, ale czuł, jakby te wspomnienia nie należały do niego. Czuł w stosunku do nich to samo, co do niezbyt interesującego filmu - sceny przemykały mu przed oczami i, chociaż pamiętał, jak wtedy się czuł, teraz był odcięty od tych emocji.
- Widzę, że już się obudziłeś, Potter - powiedziała Madam Pomfrey, wchodząc do sali. - Najwyższa pora, spałeś… dokładnie szesnaście godzin. Jak się czujesz?
Pochyliła się nad nim i przyłożyła mu dłoń do czoła. Gdy Harry wzruszył ramionami, pokiwała głową.
- Nie wiem, co się wydarzyło, ale twój organizm potrzebuje solidnego odpoczynku. Będziesz musiał jeszcze trochę tu zostać.
Wypuściła go dopiero następnego dnia, nakarmiwszy go tyloma niesmacznymi eliksirami wzmacniającymi, że Harry postanowił, że już nigdy tu nie wróci. Mikstury jednak zadziałały i Harry czuł budzącą się w nim na nowo wolę walki.
Wiedział, co musi zrobić. Gdy tylko był wolny, zszedł do pokoju wspólnego, zbył zainteresowanych jego pobytem w skrzydle Ślizgonów kilkoma słowami i, zaciągnąwszy kotary, usiadł na swoim łóżku z dziennikiem Toma na kolanach. Ten jeden wysiłek kosztował go niemal wszystkie siły, które odzyskał u Madam Pomfrey, jednak adrenalina działała jak jej najlepszy eliksir wzmacniający. Trzęsącymi się dłońmi odkorkował kałamarz i zanurzył w nim pióro.
Jak to zrobiłeś? Co właściwie mi zrobiłeś? - napisał bez wstępu.
Tom roześmiał się w jego umyśle. Czy Harry’emu tylko się wydawało, że słyszy jego śmiech, czy to ich więź się tak drastycznie wzmocniła?
Harry, ja niczego ci nie zrobiłem. Zburzyłem tylko kilka ścian, które wybudowałeś we własnej głowie.
To zaskoczyło Harry’ego. Nie takiej odpowiedzi się spodziewał i był gotowy na każdy inny scenariusz, ale nie ten. Po chwili Tom znów napisał:
Naprawdę myślałeś, że dasz radę mnie uwięzić? Twój umysł się rozpadał nawet bez mojej pomocy. Jesteś za słaby.
Ale silniejszy, niż wcześniej, pomyślał Harry. Tym razem mogłem z nim przynajmniej walczyć. Tylko czy to wystarczy?
- Potter, jeśli nie pójdziesz teraz na lunch, nie zjesz niczego do kolacji - usłyszał głos Blaise’a.
Rozsunął zasłony.
- Idę.
Blaise przyglądał mu się przez chwilę.
- Wypuściła cię w takim stanie, czy uciekłeś? - spytał.
- W jakim stanie? - Harry zmarszczył brwi i spojrzał w lustro.
Wyglądał okropnie, jakby pokonał właśnie groźną grypę. Jego twarz zapadła się i poszarzała, a pod oczami widniały spore cienie. Czuł się jednak jeszcze gorzej niż pokazywało lustro. Czuł, że w każdej chwili nogi mogą go zawieść, a serce biło mu desperacko, jakby chciało utrzymać martwe ciało przy życiu. Czuł każde uderzenie i każdy swój oddech. Było to dziwne i trochę przerażające uczucie - jakby w całym jego ciele tylko serce i płuca jeszcze działały.
- Muszę tylko coś zjeść - odparł słabo, nie dopuszczając do siebie myśli, że w każdej chwili ciało może go zawieść i nie zostanie mu już nic.
Blaise pokiwał głową, wyraźnie zaniepokojony. Harry’ego zdziwiła ta troska, jednak nie miał siły się nad nią zastanawiać. Wyszedł z dormitorium, a każdy krok wymagał całej jego uwagi. Blaise szedł obok niego, ale Harry odmówił wsparcia się na nim. Musi być silny. Wyprostował się i przyspieszył, by iść tak, jak zwykle to robił.
Przy stole siedziała reszta Ślizgonów. Wszyscy patrzyli na niego zaalarmowani, gdy zajmował swoje miejsce.
- Wyglądasz, jakbyś umierał - powiedziała Pansy.
Harry zacisnął zęby, żeby nie odpowiedzieć jej czegoś niemiłego. Nie miał siły na kłótnie.
- Musisz zjeść coś zdrowego - odparła Dahne i zaczęła nakładać mu jedzenie na talerz.
- Nie wierzę, że wypuścili cię w takim stanie - powiedział Theo.
- Dostałeś jakieś eliksiry na zapas? - spytała Milicenta Bulstrode.
Harry pokręcił głową, walcząc z gniewem. Nie lubił robić wokół siebie takiego zamieszania. Czuł się jeszcze bardziej jak ofiara.
- Ona jest niepoważna - oburzyła się Pansy i reszta Ślizgonów poszła za jej przykładem, pomstując pielęgniarkę.
- To ja chciałem już wyjść. Uprosiłem ją - powiedział w końcu Harry zgodnie z prawdą. Teraz, mając przed sobą pełen talerz, stracił apetyt, więc tylko się w niego wpatrywał.
- Musisz wrócić - powiedziała natychmiast Daphne. - Ale najpierw zjedz.
- A jak nie, to sami cię tam zaciągniemy - poparła ją Pansy.
- Bo inaczej wykitujesz - zgodził się Theo. - A nie chcemy być świadkami twojej śmierci, bo nas oskarżą o morderstwo.
- To prawda - powiedziała Pansy, kiwając głową. - Jeśli Harry Potter wykituje w Slytherinie, zwalą to na nas. Jedz, Potter!
- Dajcie mi spokój - powiedział cicho Harry.
Blaise poruszył się niespokojnie obok niego - tylko on wyczuł groźbę w jego głosie, jednak reszta Ślizgonów albo go nie usłyszała, albo zdecydowała się go zignorować.
- Jak tylko zjesz, wracasz do skrzydła szpitalnego - oznajmiła Daphne.
- Jedz, Potter - powtórzyła Pansy. - Musisz mieć siłę, żeby tam dojść, bo nie chcemy cię nieść całą drogę.
- Powiemy nauczycielom, że zasłabłeś, na pewno zrozumieją - powiedziała Milicenta.
- Powiedziałem, dajcie mi spokój! - warknął Harry, tym razem głośniej. Musiał wyglądać dość groźnie, bo Ślizgoni zamilkli, a w oczach kilku z nich dostrzegł dziwny szok.
- No, no, Potter - usłyszał za plecami.
Odwrócił się. Snape stał tuż za nim.
- Mam dla ciebie pewną wiadomość - powiedział nauczyciel eliksirów. - Za mną.
Harry wstał, nie rozumiejąc strachu na twarzach kolegów. Chyba nie był aż tak straszny? Gdy odchodził, usłyszał ich ściszone głosy, a na ciele poczuł gęsią skórkę.
- Widziałeś...?
- Tak, jego oczy-
- Myślałam, że mi się przewidziało.
- Były czerwone…
Snape zaprowadził Harry’ego aż do swojego gabinetu i nie odezwał się słowem, dopóki drzwi nie zamknęły się za nimi, odcinając ich od reszty szkoły. Stanął za biurkiem i założył ręce na piersiach. Harry miał już wcześniej okazję przekonać się, że ten gest nie wróży nic dobrego.
- Draco się obudził - powiedział Snape, ledwo poruszając ustami.
Jego ciemne oczy śledziły każdy, nawet najmniejszy ruch Harry’ego, który drugi raz tego dnia czuł się przygotowany na wszystko, tylko nie na to, co faktycznie się działo.
- Powiedział już coś? - spytał w końcu.
- Chce wrócić jak najszybciej.
Harry już otwierał usta, żeby zadać najważniejsze pytania, jednak Snape ubiegł go. Wyglądało na to, że doskonale rozumiał jego sytuację.
- Malfoyowie nie chcieli go puścić. Wolą, żeby poszedł do innej szkoły. Ale Draco się uparł i… poręczył za ciebie. A Dumbledore się zgodził, zapewniając przy tym, że jesteś… jak on to ujął… już bezpieczny. - Snape mówił cicho i wyraźnie, a jego twarz przypominała maskę. Po krótkiej pauzie kontynuował coraz bardziej zjadliwie. - Oparł to też na moim zdaniu. A ja nie jestem tak łatwowierny i nie chcę znajdować trupów w swoim domu. Dlatego pytam cię teraz, Potter: co ta sytuacja przy stole miała znaczyć?
Harry usiadł na krześle naprzeciwko biurka, nie pytając o pozwolenie i kupując czas na przemyślenie odpowiedzi. Kiedy się odezwał, jego głos był spokojny i opanowany.
- Moi przyjaciele się o mnie martwili. Wiem, że nie powinienem tak reagować, ale nie przepadam za tego typu uwagą. Musiałem się tak odezwać, bo zignorowali moją pierwszą prośbę. Nie czuję się najlepiej, więc mogę być bardziej drażliwy niż zwykle, ale jestem pewien, że jeszcze kilka eliksirów pani Pomfrey i dni w łóżku rozwiążą tę sprawę.
- Więc wracasz do skrzydła szpitalnego? - spytał Snape bez żadnej reakcji.
Harry pokiwał wolno głową, utkwiwszy wzrok w biurku.
- Wygląda na to, że opuściłem je za wcześnie.
- A co myślisz o powrocie Dracona?
- To dobre wieści.
- Naprawdę? Nie sądzisz, że może chcieć się na tobie zemścić?
- Myślę, że nie.
- A co, jeśli?
Harry uniósł oczy i spojrzał na Snape’a. Nie miał humoru do tej gry.
- Będę się bronił - odparł twardo, a Snape poruszył się niespokojnie i podrapał w przedramię, po czym oparł się o biurko i pochylił w jego stronę.
- Nie, Potter - wycedził stanowczo. - Wtedy przyjdziesz prosto do mnie.
Mierzyli się przez chwilę spojrzeniami. W końcu Harry skinął lekko głową.
- Przyjdę do pana.
- Teraz idź do skrzydła szpitalnego - powiedział cicho Snape, kończąc rozmowę.
Harry wstał i skierował się do wyjścia. Zanim zamknął za sobą drzwi, obejrzał się przez ramię. Snape podwijał lewy rękaw, ze zmarszczonymi brwiami przyglądając się swojej ręce.