MIND

Harry Potter - J. K. Rowling
G
MIND
author
Summary
Po pewnym mrocznym incydencie z pierwszego roku, za który przyszło komuś drogo zapłacić, Harry’emu zostaje przylepiony tytuł następcy Czarnego Pana. Dumbledore jest tym wyraźnie zaniepokojony, zwłaszcza, gdy Komnata Tajemnic zostaje otwarta, a według pogłosek jest to właśnie sprawka Harry’ego. Harry natomiast szybko spotyka prawdziwego dziedzica i postanawia go wykorzystać… W końcu jest Ślizgonem, a Dziedzic jest zbyt potężny i intrygujący, by zmarnować jego potencjał.
All Chapters Forward

Yule

Zanim wybiła północ, wszyscy goście zebrali się na wielkim placu w ogrodzie Zabinich. Blaise zdradził Harry’emu, że plac tak naprawdę był o wiele mniejszy i potrzeba było kilku potężnych czarodziejów, żeby go magicznie powiększyć na tę okazję. Zwykle rytuały odbywało się na pustych przestrzeniach z powodu dużej ilości osób, jednak Madam Zabini wymarzyła sobie ceremonię w otoczeniu swoich egzotycznych kwiatów, krzewów i drzew, pomiędzy którymi przemykały świetliki i wyczarowane światełka. To one były jedynymi źródłami światła i to w zupełności wystarczało. Harry miał wrażenie, że znalazł się w całkowicie innym świecie.

Pośrodku placu utworzono krąg wokół wielkiego stosu drewna, gałązek i suchych liści, pozostawiając kilka metrów wolnego miejsca między nim a tłumem. W samym sercu paleniska znajdowała się nadpalona kłoda z zeszłorocznego święta. Choć czarodzieje wydawali się być po prostu skupieni wokół, Harry szybko przekonał się, że jest w tym pewien ład. Gdy nadeszła pora, by każde dziecko stanęło przy ogniu, odbyło się to bez przepychanek i w równym rytmie. Dzieci, w tym również Harry i Blaise, wrzucili do ognia swoje gałązki. Każda z nich symbolizowała to, co było dla danego rodu najważniejsze. Oplecione ziołami, przystrojone najróżniejszymi elementami, zostały posłane w ogień. Istniała tylko jedna zasada: wszystko musiało się spalić. Następnie dzieci ustawiły się wokół płonącego stosu, stanowiąc pierwszą linię czarodziejów przeciw ogniu i złapały się za ręce. Czarodzieje wznieśli śpiew. Noc jakby ożyła pod wpływem ich połączonych głosów, a ogień zapłonął jaśniej. Pieśń była podziękowaniem za cały rok i prośbą o dostatek na kolejny, jednak Harry wiedział o tym tylko dzięki lekturze księgi o czarodziejskich tradycjach - pieśń była w całości po łacinie.

Gdy dobiegła końca, wzniesiono drugą, a potem kolejną pieśń. Nie była to tylko melodia, ale potężne zaklęcia - śpiewanie trwało przynajmniej godzinę. Gdy czarodzieje umilkli, dzieci powróciły do swoich rodzin. Madam Zabini, z Blaisem u boku, poprowadziła modlitwę do nowo narodzonej Magii, prosząc o siłę dla potomstwa wszystkich zgromadzonych oraz dla rodziców.

Na koniec ceremonii każdy czarodziej zapalił świeczkę i wzniósł ją w niebo. Dzieciom pomagali w tym rodzice. Wokół tłumu rozbłysły też już uprzednio przygotowane świece Zabinich lewitujące w powietrzu. 

Następnie nadszedł czas uczty. Wszyscy goście rozsiedli się w magicznie powiększonej jadalni, a skrzaty manewrowały między krzesłami, spełniając najrozmaitsze życzenia. 

Po zaspokojeniu pierwszego głodu przy każdym stole zaczęto przekazywać sobie świeczkę, a ten, kto ją trzymał, opowiadał dowolną historię z minionego roku. W większości były to przeżycia, które były pouczające albo szczęśliwe i pamiętne, jednak niektórzy opowiadali o zwykłym, codziennym życiu. Jedyną regułą było niemówienie o negatywnych przeżyciach, chyba że doprowadziły one do czegoś pozytywnego. Opowiadali zarówno dorośli, jak i dzieci. Harry stresował się tym momentem od kilku dni, bo z pewną pustką stwierdził, że nie przydarzyło mu się nic radosnego. Oczywiście, były miłe momenty, ale żaden z nich nie zasługiwał na opowieść, a Harry nigdy ich nie doceniał na tyle, żeby uśmiechnąć się na ich wspomnienie. Dopiero teraz odkrył, jak bardzo jest zdystansowany do wszystkiego, co się naokoło dzieje. Był tak skupiony na sobie, na nauce i, ostatnimi czasy, na Tomie, że radość stała się czymś abstrakcyjnym. Próbował przypomnieć sobie, kiedy ostatnio ją czuł, nie licząc zadowolenia z nieszczęścia innych, nie licząc zadowolenia spowodowanego byciem lepszym i dumą. Kiedy ostatnio czuł niewinną, dziecięcą radość? Jedyną odpowiedzią, na którą wpadł, było dowiedzenie się o Hogwarcie, pierwsze zwiedzanie ulicy Pokątnej w towarzystwie profesor McGonagall, i rozpoczęcie nauki jako czarodziej. Znalezienie osoby, która go zaakceptowała za jego charakter… Jednak to przywodziło na myśl same złe wspomnienia. Uświadomił sobie, że cień Draco ciągnął się za nim od tamtego wypadku. Może to właśnie dlatego nie doświadczył szczęścia przez półtora roku…

Blaise wręczył mu świecę. Opowiedział o powrocie do domu przed kilkoma dniami. Dobrze było mieć miejsce, gdzie można wrócić i gdzie można być po prostu sobą. Zwłaszcza, jeśli wraca się z nowym przyjacielem. Harry pomyślał, że pewnie to jest miłe uczucie, choć mógł je sobie tylko wyobrażać.

Utkwił wzrok w płomyku świecy z pustką w głowie. Ogień był ciepły, przyjemny, a jednak taki niedostępny, zupełnie jak…

Otworzył usta i zaczął opowiadać o tym, jak ujrzał swoich rodziców po raz pierwszy i jedyny odkąd pamiętał. Ujął to w zaledwie paru zdaniach, by nie dać głosowi szansy na zadrżenie. Tak naprawdę nie było to wesołe przeżycie, jednak opowiedział zaledwie fragment, ten, który mógł wydawać się szczęśliwy dla innych osób. Dokładnie na tym polegało działanie zwierciadła Ein Eingarp.

Gdy przekazał świecę Daphne, kilka czarownic ukradkiem otarło łzy, a Harry musiał się zmusić, żeby pozostać na swoim miejscu. Nie myślał o tamtej nocy już prawie od roku. Nauczył się wyciszać wszystkie negatywne wspomnienia i niełatwo było do nich wracać. Jednak nie dał po sobie niczego poznać i słuchał z uwagą opowieści Daphne, nie śmiejąc spojrzeć nikomu w oczy.

Następnie nadszedł moment podarunków, jednak była to tylko symboliczna tradycja. Prezenty i tak dostawało się następnego dnia rano. Na ceremonii chodziło o utrzymanie przyjaznych stosunków między rodami, więc każda rodzina wręczała drobny upominek rodzinom, z którymi chciała zachować dobre relacje w tym roku. Trzeba było to robić ostrożnie. Wiedzieć, kto nie obrazi się o to, że nie dostanie prezentu jako pierwszy. Pamiętać, z kim chce się zawrzeć umowy, komu jest się winnym przysługi lub podziękowań. Przez zaniedbanie tego momentu można było stracić przyjaźń potężnych rodów, wdać się  w kłótnię trwającą lata lub stracić miliony galeonów. Grzeczność nakazywała oczywiście najpierw podziękować gospodarzowi przyjęcia. Później zaczynało się ustalanie hierarchii i priorytetów.

Harry również dostał kilka podarunków i sam parę wręczył. Blaise spełniał honory domu i oferował prezenty rodom, do których Madam Zabini nie musiała podchodzić osobiście.

Uczta trwała w najlepsze, a w miarę, gdy skrzaty napełniały kolejne kieliszki, słychać było coraz głośniejsze rozmowy i pieśni. Czarodzieje i czarownice opuszczali swoje stoły i wędrowali po całej sali i Dworze, zawierając nowe znajomości lub zacieśniając te stare. Kilka osób podeszło do Harry’ego, pragnąc poznać Chłopca, Który Przeżył, chłopca, którego podejrzewano o zostanie następnym Czarnym Panem. Wydawali się być nim zafascynowani, a Harry czuł się zaszczycony, gdy przedstawiali się mu ludzie, których znał z gazet i książek.

- Czy ty rozmawiałeś właśnie przez pół godziny z Albertine Chambers? - spytał Blaise, przepchnąwszy się przez tłum.

Harry uśmiechnął się kącikiem ust.

- Wspaniała osoba. Zupełnie tak, jak ją sobie wyobrażałem. Zaproponowała, żebym do niej napisał, jeśli kiedykolwiek znajdę ochotę na pojawienie się w jej magazynie.

- Żartujesz - Blaise zrobił wielkie oczy - równie dobrze Knot mógłby zaprosić cię do swojego domu na wakacje. Nie wierzę.

Harry mrugnął do niego w odpowiedzi, co mogło oznaczać tylko koniec tematu. Blaise naburmuszył się.

- No, ale przynajmniej nareszcie koniec, nie? - powiedział po chwili. - Jeszcze tylko trzeba przetrwać noc i jutrzejszy… dzisiejszy poranek, i będziemy mieć spokój.

Niektórzy goście zostali na noc, żeby nie trudzić się powrotem w środku nocy pod wpływem alkoholu. Na Dworze Zabinich powoli zapadała cisza, a korytarze pustoszały. Wszystkich zmógł w końcu sen. Wszystkich, poza jedną osobą.

Gdy reszta czarodziejów już dobrze spała, Harry siedział w bibliotece przy trzech świecach, otoczony starymi książkami otwartymi na pożółkłych stronach wypełnionych w całości drobnym druczkiem i sporządzał notatki w grubym zeszycie. Pisał szybko, by zdążyć zapisać jak najwięcej informacji, jednak na tyle ostrożnie, by móc się rozczytać. Nie wiedział, kiedy następnym razem będzie miał dostęp do takich książek, więc zamierzał maksymalnie wykorzystać ten czas i zebrać tyle informacji, ile tylko mógł. W Hogwarcie, choć nikt tego nigdy oficjalnie nie powiedział, było sporo tematów tabu. Biblioteka zawierała bardzo mało, jeśli w ogóle, ksiąg o sławnych czarodziejach, którzy posługiwali się w mniejszym lub większym stopniu czarną magią, o czystokrwistych rodach i ich tradycjach. Te książki, które mówiły o historii czarnej magii, społeczeństwu magicznym i czarnoksiężnikach były stronnicze na tyle, żeby wbić młodym czarodziejom do głów, jak zła jest czarna magia i trzymanie się starych czarodziejskich ścieżek. Biblioteka Zabinich natomiast oferowała zbiór całkowicie obiektywnych ksiąg wypełnionych wiedzą, a Harry zamierzał wynieść z niej jak najwięcej się da.

Ku swojemu zadowoleniu, znalazł też kilka tomów na temat transmutacji - prawdziwej transmutacji bez wybielonej historii. Jednak to, co przeczytał, wcale mu się nie spodobało. Rzeczywistość odpowiadała jego domysłom, a nawet była jeszcze gorsza. Przyjemne do rzucania zaklęcia zamieniające zwierzęta w przedmioty i na odwrót ku uciesze uczniów i magicznych dzieci miały drugą, niezwykle mroczną stronę. Nikt jednak nie chciał o niej wiedzieć - ignorancja była o wiele przyjemniejsza niż czytanie o niezliczonych eksperymentach na zwierzętach… i na ludziach. Nie zawsze przemiany animagów przebiegały prawidłowo. Trzeba było wymyślić, jak ułatwić czarodziejom naukę zmieniania się w zwierzę, jednak do tego potrzebne były obiekty, na których można było bezkarnie eksperymentować.

Ciekawe, co myśli na ten temat Dumbledore, pomyślał Harry, zamykając w końcu książkę. Wiedział, że Dumbledore w przeszłości był nauczycielem transmutacji. Musiał o tym wiedzieć. Czy to kolejna z rzeczy, którymi nie warto się przejmować, bo nie mamy na nie wpływu?

Jednak co z nowymi zaklęciami? Innowacyjne transmutacje często są przedmiotem dyskusji w czarodziejskich magazynach. Czy na nie też nie mamy wpływu? Czy to w porządku, jeśli do eksperymentów używa się skazanych na dożywocie więźniów? Niekoniecznie muszą to być czarodzieje.

Harry sam nie wiedział, co o tym myśli. Nie powinno go to obchodzić, był Ślizgonem. Jednak, uświadomił sobie, czy to nie kolejny przesąd? Westchnął, odkładając książki na miejsce. Nie zamierzał nikogo ratować. Więc dlaczego to odkrycie tak nim wstrząsnęło?

Następnego dnia wszyscy czarodzieje znikli i życie na Dworze Zabinich uspokoiło się. Skrzaty szybko posprzątały po przyjęciu i doprowadziły Dwór do nienagannego porządku, a Madam Zabini mogła w końcu odpocząć. Miała jednak, jak się okazało, jeszcze jedną sprawę na głowie. 

Tego wieczora znalazła Harry’ego w bibliotece i przysiadła się do zawalonego książkami stołu.

- Nigdy nie mogłam zmusić Blaise’a do przeczytania tej książki - powiedziała, oglądając w rękach Szarą Magię i Jej Granice. - Wolał te mniej skomplikowane.

Spojrzała na niego, a jej ton nagle stał się rzeczowy.

- Jesteś bardzo inteligentnym dwunastolatkiem. I, z tego co słyszałam, silnym i zdolnym magicznie. Jednak brakuje ci praktycznych umiejętności z prawdziwego czarodziejskiego świata. - Urwała na chwilę, przewiercając go spojrzeniem na wylot. - Mogę ci pomóc je rozwinąć.

Zapadła krótka cisza.

- W zamian za co? - spytał Harry, kiedy stało się jasne, że Madam Zabini sama tego nie powie.

Uśmiechnęła się.

- Jesteś przyjacielem mojego syna, Harry. Bardzo to doceniam. Blaise nigdy nie potrafił znaleźć sobie kogoś bliższego, kogoś, kto by stanął w jego obronie i byłby gotów mu pomóc. Teraz ma ciebie, a ja chciałabym się odwdzięczyć.

Harry pokiwał powoli głową. Układ był jasny: jeśli będzie się trzymał z Blaisem, a co za tym idzie, z nią samą, Madam Zabini zadba o niego jak o wychowanka.

- Przemyśl to, kochany - powiedziała. - Zostało jeszcze dużo czasu do wakacji. Albo wrócisz do świata mugoli, albo zamieszkasz tutaj. To od ciebie zależy. Miłego dnia, Harry.

Zanim wstała, złapała go lekko za ramię i ścisnęła, wskazując podbródkiem na jego dłoń. Harry podążył za jej wzrokiem. Kryształ Morgany na pierścieniu pozostał czarny. 

Madam Zabini uśmiechnęła się ciepło, po raz pierwszy szczerze, i wyszła, stukając obcasami i zostawiając Harry’ego ze swoimi myślami.

 

 

rok wcześniej

Peleryna niewidka, którą właśnie dostał pod choinkę od anonimowej osoby, szybko okazała się być jego najcenniejszą własnością i Harry niemalże od razu zaczął ją zabierać ze sobą wszędzie. Po zwinięciu nie zajmowała dużo miejsca, więc spokojnie mogła spoczywać w torbie czy w kieszeni. Harry bardzo chciał poznać jej historię i dowiedzieć się, kto był owym anonimem, który przekazał mu własność Jamesa Pottera, więc zbadał uważnie jej Magię, jednak szybko zrezygnował, sfrustrowany. Peleryna miała nałożone na siebie potężne, stare zaklęcia, które uniemożliwiały prześledzenie jej losów. Przypominało to bariery oklumencyjne, tyle że te byłoby o wiele trudniej zwalczyć. Zwykle czarodzieje zostawiają ślady swojej Magii na wszystkim, z czym mają kontakt, jednak peleryna była pokryta warstwą, która chroniła przed wszelką Magią. Miało to oczywiście swoje plusy: żadne zaklęcia na nią nie działały. Nie można było nałożyć na nią zaklęć zmniejszających, maskujących, ale też klątw. Co ciekawe, peleryna wszystkie te zaklęcia przez siebie przepuszczała, więc Harry, kryjąc się pod nią, nie był odporny na atak. Nadal był jednak niewidzialny i zamierzał to dobrze wykorzystać.

Nocne wędrówki po zamku stały się jego nowym nawykiem. Zanim otrzymał pelerynę, były zbyt ryzykowne, więc gdy nie mógł zasnąć, spędzał czas w pokoju wspólnym i próbował zająć swoje myśli książkami i nauką - wszystkim i czymkolwiek, byle tylko nie pozostawić wolnego miejsca w umyśle dla natarczywych, doprowadzających go do szaleństwa myśli o Draco. Spacery korytarzami zimnego, ciemnego i cichego zamku działały na niego jak terapia: miał jakieś zajęcie i musiał się na nim skupić, by nikt go nie złapał. Choć był niewidzialny, jego kroki odbijały się echem wśród uśpionych korytarzy i nadal mógł na kogoś albo na coś wpaść, jeśli nie uważał.

Jednej nocy wydarzyło się coś dziwnego. Poczuł zupełnie inną niż dotychczas, przyciągającą i hipnotyzującą Magię, prowadzącą go korytarzami aż do małej komnaty w pobliżu biblioteki. Wszedł cicho do środka przez uchylone drzwi i zobaczył duże lustro stojące po środku. To ono było źródłem tej Magii. Harry już miał podejść bliżej, kiedy oprzytomniał nagle i wyczuł coś innego - Magię Dumbledore’a skupioną pod jedną ze ścian. Zmrużył oczy i natychmiast ocenił sytuację.

Dumbledore był niewidzialny, jednak nie było wątpliwości, że tam był. Czy wiedział, że Harry tu jest? Cała ta sytuacja przypominała pułapkę… tylko na kogo? Czy Dumbledore mógł go wyczuć, tak jak Harry wyczuł jego? Czy to możliwe, że to on jest ofiarą? Jeśli tak, to oznaczałoby, że pelerynę przekazał mu właśnie Dumbledore. Harry jednak nie mógł być pewien żadnej z tych rzeczy, przynajmniej dopóki się nie dowie, na czym ta pułapka miała polegać. Lustro było niewątpliwie jej głównym punktem. Powoli, uważając, by nie wydać żadnego dźwięku, podszedł do niego i stanął przed gładką taflą.

W ostatniej chwili zdusił w sobie krzyk.

W odbiciu nie był sam. Tuż za nim stała dwójka dorosłych, młodych ludzi. Oboje trzymali go za ramiona. A z boku, trzymając dłoń Harry’ego, stała mała dziewczynka. Wyglądała dokładnie tak samo, jak w ostatni dzień, kiedy ją żegnał. Crystal.

Harry spojrzał znów na dwójkę dorosłych. To musieli być jego rodzice, ich podobieństwa widać było na pierwszy rzut oka. James Potter był starszą wersją Harry’ego, a Lily miała dokładnie te same oczy. Harry porównywał ich rysy ze swoimi przez chwilę, aż nagle zauważył, że Harry w odbiciu wcale nie jest nim, Harrym stojącym przed lustrem. Był inny: wyglądał zdrowo, zadbanie, a wokół niego unosiła się aura pewności siebie i siły. I nie chodziło tylko o siłę magiczną i fizyczną. Wyglądał na poukładanego, spokojnego i szczęśliwego.

Crystal ścisnęła mocniej jego dłoń, posyłając Harry’emu smutny uśmiech. Harry z lustra spojrzał na niego wszystkowiedzącym wzrokiem, jakby był gotowy go naprawić, tu i teraz. Harry cofnął się o krok, a z lustra zniknęli jego rodzice i Crystal. Błysk w jego oczach zgasł, zastąpiony dziwną pustką, twarz zapadła się, skóra poszarzała, ciało schudło.

Harry, ignorując szarpanie w sercu i łzy napływające do oczu, upewnił się szybko, czy nadal jest okryty peleryną, a potem stał tak jeszcze chwilę, patrząc na odbicie chłopca, którego nie cierpiał. Potem zacisnął zęby i, ignorując chęć podejścia bliżej, wyszedł cicho z komnaty.

Szybkim krokiem przemierzał kolejne korytarze i schody, już nie przejmując się hałasem, który robi. Miał ich wszystkich przed oczami, całą czwórkę. Życie, którego nigdy nie miał szansy mieć.

Gdy wdrapywał się po schodach wieży astronomicznej, przypomniał sobie o Dumbledorze. Czy rzeczywiście zastawił tę pułapkę na niego? Czego się spodziewał i co mu to dało? Czy widział, co pokazało się w lustrze? A może chodziło tylko o reakcję Harry’ego?

Przeklął go w myślach, przysięgając sobie, że nigdy mu nie zaufa nawet w najmniejszym stopniu. Dumbledore był zbyt inteligentny i prowadził tylko sobie znane gry, w których Harry nie zamierzał uczestniczyć. 

Dotarł na szczyt wieży i usiadł na murach. Wdychając nocne, rześkie powietrze, spojrzał na uśpiony zamek i błonia. Był tak wysoko, wyżej niż wszyscy, a jednak czuł się jak uwięziony na samym dnie lochów, w których mieszkał.

Forward
Sign in to leave a review.