MIND

Harry Potter - J. K. Rowling
G
MIND
author
Summary
Po pewnym mrocznym incydencie z pierwszego roku, za który przyszło komuś drogo zapłacić, Harry’emu zostaje przylepiony tytuł następcy Czarnego Pana. Dumbledore jest tym wyraźnie zaniepokojony, zwłaszcza, gdy Komnata Tajemnic zostaje otwarta, a według pogłosek jest to właśnie sprawka Harry’ego. Harry natomiast szybko spotyka prawdziwego dziedzica i postanawia go wykorzystać… W końcu jest Ślizgonem, a Dziedzic jest zbyt potężny i intrygujący, by zmarnować jego potencjał.
All Chapters Forward

Szlachetny Dom Zabinich

Święta rozpoczęły się już w pociągu. Wszyscy Ślizgoni z roku Harry’ego zebrali się w jednym przedziale i rozmawiali o powrocie do domu, świętach, prezentach i feriach. Harry miał spędzić te święta razem z Blaisem i jego matką. Ta myśl niezbyt go ekscytowała. Wolałby spędzić ten czas w Hogwarcie, jednak Blaise opowiedział mu o swojej prywatnej bibliotece. Po tym Harry już nie mógł odmówić.

Przez całą drogę Harry siedział z nosem w książce, ignorując podekscytowane głosy wypełniające przedział. Nagła cisza przykuła jego uwagę. Podniósł wzrok i zobaczył Hermionę. Stała w drzwiach z wystraszoną, lecz zdeterminowaną miną i patrzyła prosto na niego. Odłożył książkę i wyszedł za nią na korytarz, nie zwracając uwagi na oburzone spojrzenia Ślizgonów.

- Co się stało? - spytał.

Hermiona zaczęła grzebać w swojej torbie, podając mu kilka książek do potrzymania, żeby dotrzeć do tego, czego szukała. W końcu wyjęła z niej małą paczuszkę, odgarnęła włosy z twarzy i wręczyła mu ją do wolnej ręki, mówiąc:

- Wesołych Świąt, Harry!

Harry spoglądał przez chwilę to na nią, to na paczuszkę.

- Zabini nie podałby mi swojego adresu, więc nie mogłam ci tego wysłać w Święta - powiedziała, a jej głos zadrżał z nerwów.

- Nie mam nic dla ciebie - odparł Harry nieco niepewnie.

- Wiem, przecież złapałam cię z zaskoczenia - Hermiona wzruszyła ramionami - Nie szkodzi. Otwórz. Mam nadzieję, że ci się spodoba. Powinno być przydatne. Nie chciałam ci dać jakiejś książki, bo nie wiem, co już czytałeś, no i książki to taki oklepany prezent, chociaż osobiście uwielbiam dostawać książki… - Hermiona złapała się na swoim zmieszaniu i zamilkła, lekko zawstydzona, jednak Harry nie zwrócił na to uwagi.

Paczuszka była mała, bez problemu mieściła się w dłoni.

 

 

Dała ci mugolski prezent z okazji jej mugolskich świąt? - spytała zaczepnie Pansy, gdy Harry wrócił do przedziału. Schował podarunek do kieszeni. 

- O co ci znowu chodzi, Pansy?

Pansy naburmuszyła się.

- O to, że mugolaki zniszczyły nam nasze prawdziwe święta.

Harry zmarszczył brwi, ale zanim zdążył coś powiedzieć, odezwał się Blaise:

- To akurat prawda. Na przykład w Hogwarcie nie praktykuje się już Yule, tylko Boże Narodzenie.

- Niektóre nasze święta zostały nawet całkowicie zakazane - wtrącił Theo.

- Ale Boże Narodzenie w Hogwarcie to największa obraza - powiedziała Pansy, a reszta jej przytaknęła. - Dlatego wszyscy Ślizgoni zawsze wracają do siebie na święta. Żeby nikt nie pomyślał, że nie dbają o tradycje. 

- Myślałem, że wracają do rodziców - powiedział Harry, siadając na swoim miejscu i ponownie otwierając książkę.

- No, to oczywiście też - zgodził się Theo.

- Jesteś tak samo ignorancki jak mugolaki - zauważyła Daphne niewinnym tonem. Wszyscy zamilkli. Harry wzruszył ramionami, chociaż poczuł się jak mysz w otoczeniu lisów.

- Nie martwcie się, zadbam o jego edukację - powiedział w końcu Blaise i zwrócił się do Harry’ego. - Przygotuj się, Potter. Osoba, która będzie wracała do Hogwartu na twoim miejscu, będzie już przykładnym czarodziejem czystej krwi, a nie zielonym burakiem.

- Jeśli wtedy się ode mnie odczepicie, to w porządku.

Pansy prychnęła śmiechem.

- Wtedy będziesz się z nami zgadzał, Potter.

 

 

Na platformie czekał na nich wysoki, elegancko ubrany czarodziej. Miał na sobie szatę przypominającą kosztowny surdut, włosy zaczesane do tyłu i wyraźną, pociągłą twarz.

- Witam panicza - powiedział na widok Blaise’a, następnie zwrócił się do Harry’ego i wyciągnął rękę. Jego angielski był ostry, z lekko zachowanym francuskim akcentem. - Darcy Cortez. Jestem kamerdynerem w Domu Zabinich. Miło mi panicza poznać.

Harry uścisnął mu dłoń i kiwnął głową, zachowując się dokładnie tak, jak wypadało Ślizgonowi.

- Harry Potter. Wzajemnie.

Czarodziej znów zwrócił się do Blaise’a.

- Madam Zabini poleciła mi zabrać paniczów deportacją łączną. Oczekuje już we Dworze.

Blaise spojrzał na Harry’ego.

- Podróżowałeś już deportacją łączną?

Harry pokręcił głową.

- Ale bez obaw. Wiem, na czym to polega.

- W porządku - odparł Darcy Cortez i wyciągnął ramiona. Blaise złapał jedno z nich, Harry zacisnął dłoń na drugim.

Nagle, bez żadnego ostrzeżenia, otoczyła ich ciemność. Harry poczuł się, jakby wirował w ciemnym, ciasnym tunelu, a raczej jakby był przez niego przepychany z ogromną prędkością. Absurdalna myśl wpadła mu do głowy: czy tak czują się pająki wciągane odkurzaczem? W następnej sekundzie poczuł pod nogami twardy grunt, a kolana ugięły się pod jego ciężarem i wylądował na ziemi.

Rozejrzał się. Blaise stał nad nim z wyciągniętą ręką, by pomóc mu wstać. On sam nie upadł i uśmiechał się kpiąco. Harry, przeklinając się w duchu za to, ze się na to nie przygotował, przyjął zaoferowaną dłoń i szybko wstał. Dopiero wtedy ujrzał Dwór Zabinich.

Nie tak go sobie wyobrażał. Myślał o starej, lecz zadbanej i eleganckiej budowli przypominającej pałac, otoczonej zielonym, idealnym trawnikiem poprzecinanym ozdobnymi grządkami, jednak w rzeczywistości było zupełnie inaczej.

Dwór Zabinich przypominał raczej willę stojącą na samej krawędzi urwiska nad rwącymi falami morza. Była ogromna - miała trzy piętra rozbudowane w obydwie strony, a otaczał ją dziki ogród, który zdawał się również rosnąć na balkonach. Harry dostrzegł nawet kilka delikatnych drzewek spoglądających na nich z samego dachu.

W środku wystrój dorównywał nowoczesnym pałacom. Wnętrze było jasne, minimalistyczne, a jednocześnie bogato zdobione.

Darcy poprowadził ich do pokoi na lewo. Wszystkie były ze sobą połączone łukami bez ścian i wszystkie wyglądały na czysto gościnne, ozdobne pomieszczenia.  W końcu weszli do mniejszego pokoiku, gdzie oprócz wystawowych, delikatnych szafek stał również stolik do kawy i złocone, podszywane poduszkami krzesła. Na jednym z nich siedziała Madam Zabini, czytając książkę, a przed nią na stoliku stała na wpół pełna filiżanka herbaty. 

Czarownica podniosła głowę, gdy weszli.

- Och, kochanie! - zawołała i, nie odrywając wzroku od swojego syna, wstała i przytuliła go. Blaise nie wydawał się być tym ani trochę speszony. - Niech no spojrzę na ciebie, ale wyrosłeś!

Dopiero po chwili spojrzała na Harry’ego, a na jej twarzy pojawił się wyćwiczony, arystokracki uśmiech.

- Wiele o tobie słyszałam, Harry.

Blaise spojrzał na nią, a potem na Harry’ego, zaniepokojony, ale Harry nie dał po sobie niczego poznać. Pocałował szybko wyciągniętą do niego dłoń, i powiedział:

- Mam nadzieję, że w większości dobre rzeczy?

- Och, oczywiście! - kobieta uśmiechnęła się jeszcze szerzej, a jej oczy rozbłysły zaintrygowaniem. Wiedziała, oczywiście, o incydencie z Draco.

Blaise oznajmił nagle:

- To ja oprowadzę Harry’ego. Wrócimy na kolację.

Madam Zabini kiwnęła głową i Blaise wyprowadził Harry’ego z powrotem do pokoju wejściowego. Dopiero tam się odezwał.

- Nie jestem całkiem pewien, co tam zaszło, ale ostrzegam cię… Nie chcesz mieć w niej wroga.

Harry był jednak przekonany, że Blaise wszystko zrozumiał. Etykieta wymagała, by czarodzieje zwracali się do siebie po nazwisku, dopóki nie otrzymają zgody na używanie imienia - a to miało miejsce tylko, kiedy relacje stawały się bliższe. Był to dowód przyjaźni i zaufania, jeśli w ogóle można było o tym mówić wśród Ślizgonów i czarodziejów czystej krwi. Madam Zabini, witając Harry’ego po imieniu, zrobiła jednak coś więcej niż okazanie przyjaźni. Przekaz był jasny: jesteś w moim domu i znajdujesz się pod moją władzą . Póki co, Harry nie miał nic przeciwko.

- Spokojnie. Nie zamierzam - odparł.

- To dobrze. Lepiej niech tak zostanie.

 

 

Blaise oprowadził Harry’ego po całym Dworze, pomijając tylko prywatne pokoje swojej matki i lokajów. Gdy przyszła pora kolacji, Harry czuł się, jakby właśnie poznał drugi, mniejszy Hogwart. Okazało się, że budynek był jeszcze większy, niż się wydawał - od drugiej strony został całkowicie wbudowany w klif i, wychodząc na zewnętrzne schody, można było podróżować między piętrami tuż nad rwącymi falami. Cała budowla była oczywiście magicznie zabezpieczona przed upadkiem do morza, jednak i tak czuć było dreszczyk emocji za każdym razem, kiedy zdało się sobie sprawę, na jak delikatnym miejscu został zbudowany Dwór.

Budynek miał setki pokoi, z czego większość była używana sporadycznie, albo w ogóle. Pokoje gościnne wystarczyłyby do przenocowania połowy Slytherinu, a kilka z nich było na tyle dużych, że przypominały pokój wspólny. Jeden z takich pokojów dostał Harry. Według Blaise’a był to najładniejszy pokój gościnny ze wszystkich, a Harry na jego widok pomyślał, że jest chyba tych samych rozmiarów co cały dom Dursleyów. Największą niespodzianką okazał się balkon.

- Dzięki zaklęciom nigdy tu nie pada, ani nie jest zimno - powiedział Blaise, obserwując reakcję Harry’ego. Nawet nie próbował ukryć, jak wielką satysfakcję sprawia mu pokazywanie Harry’emu bogactw swojej rodziny.

Balkon przypominał piętrowy ogród. Wśród szarego kamienia ukryte były grządki z wielkimi i małymi paprociami, powyginanymi drzewkami i kwitnącymi krzakami. Schody prowadziły w górę na niewielką platformę, skąd rozciągał się widok na wybrzeże, a pod nią ukryta była skromna altanka.

- Mam nadzieję, że podoba ci się twój pokój? - spytała Madam Zabini, wchodząc do jadalni i wyrywając go z myśli.

- Tak, jestem bardzo wdzięczny - odparł grzecznie.

W następnej chwili obok stołu pojawił się skrzat domowy. Był ubrany w ciemnozieloną szatę spiętą złotą zapinką na lewym ramieniu. Skłonił się nisko i zapowiedział posiłek. Gdy przedstawiał dania, kolejne skrzaty pojawiały się z tacami. 

Harry kątem oka obserwował Madam Zabini. Nie ufał jej w najmniejszym stopniu. Każdy wiedział, w jaki sposób zdobyła tę fortunę - jej liczni, bogaci współmałżonkowie umierali w dziwnych okolicznościach po ślubie. Była pełną tajemnic, niezwykle inteligentną i sprytną czarownicą, jednak jedno było pewne: kochała wygody, swoje bogactwa i syna, więc jeśli zaszłaby taka potrzeba, Harry mógł to obrócić przeciwko niej.

Madam Zabini po kolacji oznajmiła, że chce spędzić trochę czasu z Blaisem, więc Harry udał się w jedyne miejsce, które przyszło mu na myśl: biblioteka.

Blaise pokazał mu, gdzie się znajduje, jednak nie wprowadził go do środka. Wiedział, że Harry będzie chciał w niej zostać dopóki nie przejrzy wszystkich zbiorów. Powiedział jednak, że Harry może jej używać do woli.

Właśnie ta biblioteka dawała mu największą szansę przeciwko Tomowi. Była jego asem w rękawie. Nadszedł czas, by go przygotować, aby w odpowiednim momencie dobrze i niepostrzeżenie nim zagrać. Harry miał nadzieję, że zbiór Zabinich go nie rozczaruje.

Biblioteka, tak jak cała reszta Dworu, była dość spora, choć nie dorównywała wielkością bibliotece w Hogwarcie. Wyglądała też zupełnie inaczej: tutaj regały z książkami były jaśniejsze, brakowało dużych stołów, a widok z okien rozciągał się na spokojne morze.

Tematyka zbioru również się różniła - choć u Zabinich nie brakowało podstawowych lektur i źródeł wiedzy, to mniej potrzebne tomy zastąpiono książkami o Starej Magii, czarodziejskich tradycjach i rytuałach, a także o Czarnoksiężnikach, Czarnej Magii i zaklęciach, których nikt o zdrowych zmysłach nie śmiałby użyć przy innym czarodzieju.

Harry był zachwycony, a jego jedyną obawą był czas - miał do dyspozycji tylko przerwę świąteczną na znalezienie tego, czego szukał. Pomyślał z żalem o tych książkach, które chętnie przeczytałby z czystej ciekawości i obiecał sobie, że postara się tutaj wrócić w wakacje - może Blaise się zgodzi.

Niestety, szybko okazało się, że Harry miał jeszcze mniej czasu niż myślał, bo Madam Zabini i Blaise wymyślili mu inne zajęcia. 

- W tym roku to my przygotowujemy bal na Yule - oznajmił dumnie Blaise i zmrużył oczy. - Jako nasz gość, musisz wiedzieć, jak się zachować i być przykładnym czarodziejem.

- Wiem, jak się zachować - oburzył się Harry.

Siedzieli w jadalni przy stole, czekając na Madam Zabini i na śniadanie. Harry nie wiedział, ile czasu Blaise spędził poprzedniego wieczoru z matką ani o czym rozmawiali, chociaż był pewien, że on sam był dość sporą częścią ich tematów. Mimo wszystko, gdy opuścił w końcu bibliotekę, cała willa już spała.

- Nie znasz naszych tradycji ani nie wiesz praktycznie nic, czego nie można wyczytać w książkach - oświadczył Blaise poważnym tonem. 

- Wszystko można wyczytać w książkach - burknął Harry.

Blaise nawet nie przerwał, całkowicie go ignorując.

- Czyli, mówiąc krótko, w praktyce nie wiesz nic.

Tak więc po śniadaniu zabrał Harry’ego do biblioteki, gdzie wręczył mu opasłe tomisko o starych, czarodziejskich tradycjach.

- Mam to wszystko przeczytać? - Harry uniósł brew.

- A co, nie dasz rady? - zadrwił Blaise. - Spokojnie, Potter, to by była strata czasu. Weź tamten kawałek pergaminu i pióro, a ja ci podyktuję, które rozdziały są warte przeczytania.

Wcale nie było ich mało. Blaise, a raczej Madam Zabini, życzyła sobie, by Harry nie tylko poznał współcześnie utrzymywane tradycje, ale także, żeby wiedział, skąd się wzięły i jakie tak naprawdę mają znaczenie. Harry krzywił się, dopisując do listy coraz więcej punktów, zastanawiając się, kiedy będzie miał czas na przeszukanie biblioteki.

Oczywiście, nauka o tradycjach nie była jego jedynym pozaplanowym zajęciem. Najwięcej czasu wymagał Blaise - Harry musiał mu się odwdzięczyć za zaproszenie, no i chciał tu wrócić na wakacje. Musiał się dobrze zachowywać i być przykładnym przyjacielem, a to oznaczało wspólne latanie na miotłach, granie w szachy i wycieczki po okolicy. Harry był ogromnie wdzięczny za skrzaty domowe, które przygotowywały Dwór na bal. Przynajmniej o to nie musiał się martwić. 

Na trzy dni przed balem odwiedził ich starszy, drobny czarodziej, niemniej elegancko ubrany, który szybko okazał się być zaufanym krawcem Zabinich. Dokładnie wszystkich wymierzył i zniknął, nie pytając o nic więcej. Harry zastanawiał się, czy Madam Zabini poinformowała go już, czego oczekuje, czy całkowicie mu ufa w doborze szat. Gdy wrócił dwa dni później, okazało się, że sam o wszystkim zdecydował.

- Pomyślałem, że jeszcze nigdy nie widziałem Madam w ceruleańskim niebieskim, a to wielka szkoda, zaiste piękny kolor - mówił zmęczonym i starym głosem, podczas gdy Madam Zabini oglądała suknię z zachwytem. Na pierwszy rzut oka widać było, że spędził nad tymi strojami nie tylko całe dnie, ale również noce.

- Ależ ona się pięknie mieni! - krzyknęła, a krawiec przytaknął.

- Tak, wszyłem w nią troszkę smoczej łuski, chociaż nie tak dużo. Jedynie, żeby nadać subtelny połysk.

- Jak zwykle, przeszedł Pan samego siebie! - oznajmiła Madam Zabini, odkładając suknię. - No dobrze, a teraz szaty chłopców!

Szaty okazały się dość klasycznymi szatami wyjściowymi. Miały wysoki kołnierz, kanciaste ramiona, a zrobione były z materiału najwyższej jakości. Spod nich wyglądały białe koszule. Różniły się kolorowymi wstawkami na kołnierzu, rękawach i kieszonce - w szacie Blaise’a były złote, a u Harry’ego ciemno zielone.

- Będziecie w nich wyglądać cudownie! - ucieszyła się Madam Zabini.

 

 

W dzień balu, jak na zawołanie, spadła tona śniegu. Harry nawet spytał Blaise’a, czy jego matka mogła w tym maczać palce, ale zaprzeczył.

- Gdyby to była ona, spadłoby go tylko tyle, żeby zrobiło się biało. Nie cierpi śniegu, ale lubi jego wygląd za oknem.

Harry, który dał się wyciągnąć na bitwę na śnieżki, z żalem strząsał śnieg z włosów. On też nie lubił śniegu. W Hope zawsze w pierwszy dzień zostawali wyganiani na zewnątrz, żeby spędzić czas na świeżym powietrzu. Zawsze kończyło się to oczywiście wojną na śnieżki, nacieraniem śniegiem twarzy, wrzucaniem go do ubrań i robieniem bałwana z jednej z ofiar w roli głównej. Za to wszystko odpowiadał oczywiście gang Raya, który nie ustał nawet po jego śmierci. Harry zadrżał, zbywając Magią kolejną śnieżkę. Tutaj przynajmniej mógł to robić, ale w Hope obrywał dziesiątkami kulek.

Tak jak się spodziewał, Blaise szybko zaczął narzekać, że to nie fair, bo on nie potrafi używać magii bez różdżki, a z różdżką nie może tego przecież robić, bo zostanie wyrzucony z Hogwartu. Skończyło się więc dość wczesnym powrotem do ciepłego domu.

Tego dnia zarówno skrzaty jak i Madam Zabini krzątały się dosłownie wszędzie, dekorując Dwór i upewniając się, czy wszystko jest gotowe. Około południa przybyli jeszcze czarodzieje z obsługi, a chwilę po nich znajomi dekoratorzy wnętrz, którzy odwiedzali willę już od paru dni, służąc radą dla Madam. Jej przyjaciółki również był już obecne i zaangażowane w przygotowania niemal tak samo jak pani domu.

W końcu Harry i Blaise schronili się w pokoju Harry’ego, żeby nie wchodzić nikomu w drogę.

- Matka chce, żeby wszystko było idealne, żeby inni czarodzieje nie mogli się do niczego przyczepić - westchnął Blaise, rozkładając szachy.

- Kto będzie urządzał bal za rok? - spytał Harry. Wiedział, że to był pierwszy bal Yule na Dworze Zabinich.

- Malfoyowie urządzają go co roku, ale rok temu… przez Draco… - Blaise unikał jego spojrzenia i zapadła krótka i niezręczna pauza. Szybko jednak kontynuował. - Wszyscy myśleli, że wrócą do tego już teraz. Więc nie wiadomo, co będzie za rok. Jeśli nie oni, to pewnie znowu jakaś inna rodzina się tego podejmie. Nie wiem, czy matka będzie chciała drugi raz… Możliwe, ale mam nadzieję, że nie. Zaczynaj.

Harry rozkazał pionowi wysunąć się na przód o dwa pola, starając się skupić na grze i odepchnąć myśli o Draco, jednak zaraz pomyślał o czymś innym.

- Malfoyowie tu będą?

Blaise pokiwał głową.

- Ale niczego nie spróbują. Będzie ochrona i tłum innych czarodziejów. Matka już ich uprzedziła o twojej obecności.

Harry poczuł dziwny ucisk w żołądku, ale dopiero po chwili zrozumiał, że to nerwy. Nie chciał spotykać się z Malfoyami. Co miał im powiedzieć? Przeprosić, za to, że przez niego ich syn leży w śpiączce od ponad roku? Na pewno zrozumieją i poklepią go po ramieniu! Z tego, co słyszał o rodzicach Dracona, wywnioskował, że będzie miał szczęście, jeśli dożyje jutrzejszego dnia.

Od tamtej chwili czas przyspieszył, a Harry denerwował się coraz bardziej z każdą minutą. Nim się obejrzał, już miał na sobie szatę wyjściową, a chwilę później stał obok Blaise’a przy wejściu do holu, witając pierwszych gości. 

Wielu z nich już rozpoznawał: byli to starsi Ślizgoni w towarzystwie swoich rodziców. Większość jednak widział pierwszy raz w życiu. Nie miał pojęcia, ilu czarodziejów czystej krwi liczy sobie brytyjska społeczność i był w lekkim szoku, gdy czarodzieje przedstawiali się i opowiadali, z jak daleka przybyli na bal. Niektórzy z nich pojawili się tylko dlatego, że usłyszeli, że Harry Potter tu będzie i ani Blaise, ani Madam Zabini, nie wydawali się mieć o to pretensji, a nawet przeciwnie - Harry zaczął podejrzewać, że właśnie dlatego Madam Zabini zaprosiła go do swojego domu. 

- Malfoyowie nigdy nie mieli tylu gości! - zaszczebiotała uradowana w pewnym momencie i odeszła w tłum, bez wątpienia w celu wzmocnienia przydatnych znajomości.

Harry nie miał jej tego za złe. Dobrze wiedział, jak działa świat i polityka szlachetnych rodzin. Sam postanowił skorzystać z okazji i poznać kilka ważnych osobistości, jak przystało na prawdziwego Ślizgona. 

Większość czarodziejów i czarownic już na dobre się rozgościła, gdy w progu stanęli Lucjusz i Narcyza Malfoy. Ich dumne twarze przypominały kamienne maski, lecz gdy tylko ujrzeli Harry’ego, w ich oczach rozbłysła nienawiść.

Harry był pewien, że gdyby znaleźli się w pustej sali, natychmiast rzucili by się na niego i usiłowali go zamordować. Teraz otaczały ich jednak dziesiątki czarodziejów, a w sąsiednich pokojach nawet setki, więc musieli zdusić w sobie chęć zemsty. Szybko podeszli do Harry’ego, a z ich twarzy znikł wszelki wyraz.

- Pan Potter. Lucjusz Malfoy - przywitał go Lucjusz Malfoy. Nie udało mu się opanować drgania kącików ust. Podał mu rękę.

Oto nadeszła idealna okazja do przetestowania prezentu od Hermiony , pomyślał Harry. Kiedy mężczyzna uścisnął mu dłoń, zgrabny, czarny pierścień zalśnił w blasku świec. Gdy opuszczali ręce, Harry na ułamek sekundy przerwał kontakt wzrokowy i spojrzał na kryształ wbudowany w ozdobę. Po raz pierwszy promieniował czystą czerwienią.

- To moja małżonka, Narcyza - Malfoy wskazał na czarownicę obok. Narcyza Malfoy nawet nie skinęła głową, tylko mierzyła go lodowatym wzrokiem.

Harry w porę ugryzł się w język i nie odpowiedział “miło mi” po raz setny tego wieczora. Nie wypadało też zapytać o Draco, ani o to, jak się czują. Na szczęście, zanim zdążył coś wymyślić, Lucjusz Malfoy odezwał się:

- Czerwony, prawda? - spytał cicho, spoglądając na pierścień na palcu Harry’ego. - Myślę, że nie potrzebował pan tego, żeby określić moje intencje, więc dopiero go pan testuje. Mała rada: Kryształ Morgany nie działa, gdy napotka jakiekolwiek bariery oklumencji. Ja na tę chwilę swoje opuściłem, jednak uprzedzam, że w zwykłej sytuacji Kryształ by się nie przydał. I radzę się z nim tak nie obnosić, bo niektórzy, choć nieliczni, czarodzieje bez problemu go rozpoznają. 

- Dziękuję za poradę - odparł chłodno Harry i, chcąc się odgryźć, spytał: - Jak się miewa Draco?

- Ty bezczelny…! - syknęła Narcyza, a jej dłoń zatrzymała się w połowie drogi po różdżkę, gdy jej mąż uniósł rękę.

- Ten szczeniak chce nas tylko zdenerwować, kochanie - powiedział, nie spuszczając oczu z Harry’ego. - Nasz syn nadal jest w śpiączce, dzięki tobie, oczywiście. Mam nadzieję, że jesteś dumny z tego faktu, potężny Harry Potterze, i że gdy następnym razem się spotkamy, nie nastąpi to w takim tłumie. Do zobaczenia.

Malfoy skinął głową i odszedł z Narcyzą pod ręką. Harry odetchnął i spojrzał na pierścień. Hermiona sprawiła mu naprawdę wspaniały prezent, jednak, jak się okazało, nie niezawodny.

Gdy go rozpakował w pociągu, oznajmiła, że usłyszała o takich pierścieniach od jednej z młodszych Gryfonek, której ojciec był niegdyś aurorem. Był to bardzo przydatny mały gadżet, który kolorem pokazywał stopień zagrożenia dla właściciela ze strony drugiej osoby. Wystarczyło kogoś dotknąć, a kryształ świecił się przez chwilę, jednak blask ten był widoczny tylko dla właściciela. Dla reszty czarodziejów pozostawał zwykłą, czarną ozdobą.

Niestety, jak się okazało, posiadał kilka wad. Harry zmarszczył brwi. Będzie musiał znaleźć na to jakiś sposób. Czerwień była najwyższym stopniem zagrożenia - oznaczała, że właścicielowi grozi pewna śmierć. Wystarczyło, żeby Lucjusz Malfoy przestał dbać o to, że trafi do Azkabanu za swoją zbrodnię, a wyciągnąłby różdżkę i zabił Harry’ego na miejscu. Harry musiał znaleźć sposób, żeby obejść oklumencję. Będąc słynnym Harrym Potterem na pewno będzie miał jeszcze więcej wrogów w przyszłości. Musiał wiedzieć, komu może ufać.

Forward
Sign in to leave a review.