
Incydent
Muszę się nauczyć oklumencji, pomyślał Harry, gdy Ślizgoni przyglądali się mu w milczeniu.
Wyglądali na całkiem skołowanych, ale nie na zaskoczonych. Takie zachowanie ich nie dziwiło, przynajmniej nie u Harry’ego Pottera. Gdyby ktoś inny spytał ich nagle, co się stało i jaki mamy dzień i godzinę, mimo że cały czas jadł z nimi spokojnie kolację, trochę by ich to przeraziło i wezwaliby Madam Pomfrey. Ale to był Harry Potter, więc nie byli zmartwieni - byli ciekawi.
- Blaise - Harry nachylił się do niego, ignorując resztę. - Co robiłem od czasu dzisiejszej historii magii?
- To, co zawsze - odparł cicho, marszcząc brwi. - Co zrobiłeś tym razem?
- Ale dokładnie - powiedział Harry, ignorując pytanie.
- Nie wiem, stary, nie śledzę cię. Byłeś na lekcjach, a potem zniknąłeś w bibliotece. Jak zawsze.
- Na pewno byłem w bibliotece?
Blaise wywrócił oczami, już wyraźnie zniecierpliwiony.
- Tak. Ja i Pansy też tam byliśmy i cię widzieliśmy. Przeglądałeś jakieś książki, ale nie wiem jakie. Nie byliśmy tam długo - dodał szybko, poprzedzając kolejne pytanie.
Harry zamyślił się. Nie miał wątpliwości co do tego, co się właśnie stało. Spodziewał się, że to nastąpi, odkąd Tom podzielił się z nim wspomnieniem. Został opętany. Tom potrzebował jakichś informacji i użył jego ciała. Czy znalazł to, na czym mu zależało?
Powinno go to bardziej zaniepokoić, biorąc pod uwagę, kim był Tom. Harry nie miał już żadnych wątpliwości, że było to wspomnienie zamknięte w dzienniku sprzed pięćdziesięciu lat. Wspomnienie, które myślało i żyło po swojemu. Które chciało poznać Harry’ego, by się dowiedzieć, w jaki sposób jednoroczne dziecko pokonało jego starszą wersję… W jaki sposób pokonało Voldemorta.
A teraz Voldemort miał dostęp do głowy Harry’ego.
Nie, to nie Voldemort. To nadal Tom, przypomniał sobie stanowczo Harry, odkładając widelec i wstając od stołu.
Wyszedł z sali, nie zwracając uwagi na rzucane mu spojrzenia i chwilę później zamknął się w dormitorium. Wyjął dziennik z torby i napisał:
Znalazłeś to, czego szukałeś?
Poczuł rozbawienie Toma. Czuł jego emocje odkąd dopuścił go do swojego umysłu tamtego wieczoru. Najdziwniejsze było to, że był gotów zaakceptować ryzyko opętania, byle tylko omówić z Tomem jeszcze kilka tematów. Tom był skarbnicą wiedzy. Nic dziwnego, że stał się tak potężnym czarodziejem, a Harry chciał się dowiedzieć, gdzie popełnił błąd, który doprowadził do jego upadku. Tom również szukał odpowiedzi na to pytanie, bo ani trochę nie zadowalała go jego przyszłość.
Młody Voldemort był pełen pomysłów na zmianę czarodziejskiego społeczeństwa i większość z nich nie pasowała do poczynań przyszłego Voldemorta. Kiedy więc zmienił zdanie i swoje cele?
Na pergaminie pojawiła się odpowiedź:
Niestety nie. Szkolna biblioteka jest jeszcze gorzej zaopatrzona niż za moich czasów. Myślę nawet, że sam jestem powodem usunięcia z niej niektórych książek! To jednak poważnie utrudni nam plany.
Harry wywrócił oczami. Tom coraz częściej mówił o “ich planach”, jakby Harry był w nie wtajemniczony. Odpisał, nie tracąc czasu:
Myślę, że byłoby nam łatwiej, gdybyś ujawnił swoją część planów.
Wiesz, że tego nie zrobię. Nie bądźmy nudni.
Prychnął zirytowany. Cały Tom.
Harry już dawno przestał oszukiwać samego siebie co do powodu, dla którego rozmawia z Tomem. Nie chodziło już o jego “zagadkę”. Harry poznał jej rozwiązanie - Tom był wspomnieniem Voldemorta, które chciało się dowiedzieć, co się stało z jego przyszłą wersją. I jak tym razem temu zapobiec. Było pewne, że Tom nie zamierzał spędzić wszystkich swoich dni zamknięty w dzienniku. I tym razem chciał naprawić swoje błędy i zmienić świat. Ale czy jego wizja byłaby uznana za dobrą? Przez niektórych czarodziejów, owszem. Harry był jednak pewien, że Albus Dumbledore do nich nie należał.
Dumbledore jasno rozgraniczał dobro od zła, co jednak nie przeszkadzało mu w zbaczaniu na złą ścieżkę, jeśli tylko zaprowadziłaby go do światła. Miał przed sobą wyraźną wizję kolorowej przyszłości, w której wszyscy czarodzieje szanowali mugoli i siebie nawzajem, żyjąc w zgodzie i przyjaźni, jednak jego wiara w ludzi całkowicie go zaślepiała. Harry i Tom wiedzieli, że jego wymarzona utopia jest niemożliwa do utrzymania. Trzeba było trzymać rękę na pulsie i, jednocześnie pozwalając na wolność poglądów, od razu reagować na jakiekolwiek zagrożenia, nie przejmując się subtelnością. Mimo wszystko, cała trójka chciała tego samego i Harry wolał nie być zmuszony do wzajemnej walki w osiągnięciu jednego celu.
Jak na złość, przez otwarcie Komnaty Tajemnic, Dumbledore wstrzymał ich spotkania i Harry nie miał dotąd okazji, by porównać jego zdania ze słowami Toma. Dzięki temu jednak miał czas, by wszystko przemyśleć i kiedy Dumbledore go do siebie zaprosił, był gotowy.
Notkę z datą spotkania doręczyła Harry’emu jedna ze starszych Krukonek. Nie wyglądała na ucieszoną z tego zadania - Harry nie wzbudzał zaufania wśród większości uczniów, zwłaszcza od otwarcia Komnaty. Mimo, że od czasu ataku na Keitha nie doszło do kolejnych napaści, Harry nadal był traktowany jako groźny dziedzic Slytherina. Podziękował dziewczynie krótkim skinieniem głowy i spojrzał na kawałek pergaminu. Dumbledore chciał się spotkać jeszcze tego samego wieczora.
Gdy wybiła godzina szósta, Harry opuścił pokój wspólny, rzucając Blaise’owi wymowne spojrzenie i udał się do gabinetu dyrektora.
- Harry, mój chłopcze! Jak dobrze cię widzieć - przywitał go Dumbledore z ciepłym uśmiechem, kiedy Harry pojawił się w drzwiach.
- Pana również, profesorze - odparł uprzejmie Harry i, nie czekając na nadchodzące zaproszenie, usiadł naprzeciwko dyrektora. - Rozumiem, że wracamy do zwykłych spotkań?
- Zgadza się. Myślę, że już czas. Ale najpierw… wybacz mi, proszę, tę ciekawość, ale muszę wspomnieć, że słyszałem o twoich ostatnich zainteresowaniach.
Zainteresowaniach?, pomyślał Harry, nie dając nic po sobie poznać. Jego serce jednak przyspieszyło. Czyżby wiedział o Dzienniku?
- Transmutacja była również jednym z moich ulubionych przedmiotów - ciągnął Dumbledore, a Harry odetchnął w duchu. - Im bardziej skomplikowana, tym ciekawsza. Myślę, że masz podobne podejście.
Harry pokiwał głową. Rzeczywiście, im bardziej zagłębiał się w ten temat i im więcej trudności napotykał, tym więcej chciał wiedzieć. Zwłaszcza, gdy coraz bardziej utwierdzał się w przekonaniu, że transmutacja wcale nie jest tak białą i nieszkodliwą dziedziną magii, za jaką była podawana.
O ile przemiana przedmiotów martwych była stosunkowo prosta, to transmutacja ożywionych obiektów pozostawiała wiele pytań bez odpowiedzi - i to dosłownie. Harry nie znalazł ani jednej księgi, która chociaż próbowałaby to wyjaśnić. Najciekawszym z tych pytań było: do jakiego stopnia posuwali się czarodzieje, by rozwinąć tę dziedzinę magii? Każde zaklęcie trzeba przetestować. Czy magia może być biała, jeśli prawdopodobnie ciągnie za sobą krwawy ślad?
Dumbledore, nie doczekawszy się komentarza, sam kontynuował:
- Profesor McGonagall jest z ciebie bardzo dumna. Ja również. Jesteś wspaniałym uczniem.
Pochylił się nieco w stronę Harry’ego i położył dłonie na biurku. ostrożnie rozważając każde słowo.
- A więc przejdźmy już do rzeczy. O ile dobrze pamiętam, Harry, a jeśli się mylę to oczywiście proszę, żebyś mnie poprawił, skończyliśmy na tym, że żadnego czarodzieja nie można zaklasyfikować ani jako białego ani czarnego maga, czy też, jak niektórzy wolą to określać, ani dobrego ani złego.
Harry pokiwał leniwie głową. Spotkania z Dumbledorem rozpoczęły się po incydencie z Draco - dyrektor chciał podczas nich określić, jak dużym zagrożeniem jest Magia Harry’ego i nauczyć go ją kontrolować. Póki co, wszystko kończyło się na rozmowach.
- Dzisiaj chciałbym porozmawiać o samej Magii. Bo widzisz, Harry, Magię, w przeciwieństwie do ludzi, można bardzo łatwo rozróżnić.
- Nie zgadzam się z tym - powiedział natychmiast Harry.
- Nie zgadzasz się...?
- Tak, nie zgadzam się - powtórzył takim tonem, jakby rozmawiali o pogodzie. - Wiele zaklęć, które zostały zaklasyfikowane do Czarnej Magii, nie czyni żadnego zła. Natomiast sporo Białych Zaklęć, przy odrobinie kreatywności można bez problemu wykorzystać do złych rzeczy.
- Tu się z tobą zgodzę, Harry - Dumbledore skinął uprzejmie głową. - Jednakże… Czarne Zaklęcia zostały tak nazwane ze względu na statystyczne intencje ich wykorzystywania-
- Czy nie powinniśmy zatem - przerwał mu Harry, - jako społeczeństwo zadbać o intencje, zamiast zakazywać używania zaklęć, które w nieodpowiednich rękach mogą przynieść zło?
Dumbledore rozważał przez chwilę jego słowa.
- To byłoby bardzo dobre wyjście, ale dość nierealne. Trudno jest wyplenić złe intencje ze społeczeństwa.
- Myślę, że o wiele trudniej jest wyplenić uprzedzenia - powiedział Harry, świadom tego, po jak cienkiej linii stąpa.
- Widzę, że chcesz rozwinąć tę myśl - powiedział Dumbledore, skinąwszy zachęcająco głową z fałszywą uprzejmością.
Tak naprawdę było to wyzwanie - dyrektor zamierzał obrócić jego słowa przeciwko niemu. Harry postanowił je przyjąć.
- Cóż, może zacznę od tego, jakie pogłoski krążą na mój temat od momentu, kiedy Tiara Przydziału umieściła mnie w Slytherinie. A może opowiedzieć panu o tych wszystkich przyjaźniach, które zaczęły się w pociągu, a skończyły również z decyzją Tiary o przydzieleniu jednej z tych osób do mojego domu? Slytherin jest domem ludzi ambitnych, sprytnych i niewahających się przed użyciem tego, co potrzeba, by osiągnąć swoje cele. Niestety, są to także cechy czarodziejów, którzy zeszli na złą drogę. To jednak nie znaczy, że każdy człowiek z tymi cechami jest lub będzie zły. Dokładnie tak samo przedstawia się sytuacja z zaklęciami. Dlaczego stare, tradycyjne rytuały są uznawane za złe? Nie ma w nich niczego mrocznego, nie polegają na składaniu ofiar z krwi, ani nie utrudniają nikomu życia. Jednak zostały zakazane, ponieważ wielu złych czarodziejów je uprawiało. To wszystko opiera się na uprzedzeniach tych czarodziejów, którzy nazywają siebie dobrymi. A przecież, jak sam pan profesor właśnie wspomniał, nie ma dobrych czy złych ludzi. A jednak, jeśli ktoś przyczepi sobie plakietkę z napisem “dobry”, dostaje władzę od innych ludzi. A ci, którzy się nie zgadzają z większością, zostają oblepieni tytułem “złych”. - Harry zrobił krótką przerwę, obserwując twarz Dumbledore’a. Widząc jego zaskoczenie, powstrzymał zadowolony uśmiech i znów otworzył usta. - Ja natomiast odmawiam bycia przydzielonym do żadnej z tych kategorii. Kim w takim razie mnie to czyni? Niestety, to nie jest ważne, bo mój wybór się nie liczy. Liczą się tylko uprzedzenia większości, więc ja, będąc Ślizgonem, i tak będę tym złym, niezależnie od moich działań. Czy uważa pan, że to w porządku? Być może przesadzam.
Harry ani na chwilę nie spuścił wzroku, a jego głos nie zawahał się ani nie uniósł nawet na moment. Jego monolog brzmiał niemal jak melodia, a teraz cisza, która zapadła, wydawała się głośniejsza niż jego słowa.
- Rozumiem, co masz na myśli - odparł w końcu Dumbledore. - Ale uważam, że lepiej skupić się na rzeczach, na które mamy jakiś wpływ. Nie próbuję podważyć twojej opinii, sam się z nią zgadzam. I jest mi bardzo przykro, że tak działa nasz świat. Jednak, czy ty albo ja jesteśmy w stanie zatrzymać setki lat uprzedzeń?
Harry milczał. Mógł się tego spodziewać. Dumbledore jak najszybciej chciał wrócić do prawdziwego celu tego spotkania.
- Możemy jednak wziąć odpowiedzialność za własne akcje. I czasem to wystarczy, Harry. Nie potrafię wyrazić, jak bardzo chciałbym zmienić świat na lepsze… ale nie wszystko jest możliwe. Uwierz mi, Harry, że próbowałem - dodał zbolałym głosem i po krótkiej pauzie kontynuował, już zwykłym tonem. - Porozmawiajmy więc o zaklęciach i o czarnej i białej magii, nie roztrząsając już klasyfikacji tych błahych czarów, o których wspomniałeś. Uważam, że zaklęcia o większej mocy są jednak dość poprawnie przydzielone. Zgodzisz się ze mną?
Harry wolno pokiwał głową. Nie mógł się kłócić na temat Zaklęć Niewybaczalnych czy rytuałów krwi, o których bez wątpienia była mowa.
- Oprócz nich, istnieje coś takiego jak luźna Magia - podjął Dumbledore. - Jest to moc nieokreślona, która może przybrać postać każdego innego zaklęcia w zależności od siły i intencji jej posiadacza. Myślę, że już wiesz, co mam na myśli.
Harry nie zareagował, a Dumbledore po kolejnej pauzie powiedział nieco smutnym tonem:
- Luźna Magia potrafi być niebezpieczna. Bardzo niebezpieczna. I potrafi zmieniać ludzi, nawet doprowadzić ich do szaleństwa. I nie mam na myśli osoby, na którą została skierowana. To zwykle jej twórca cierpi najbardziej.
Jego oczy prześwietlały Harry’ego niczym rentgen. Moja Magia mnie nie skrzywdzi, pomyślał stanowczo Harry. Dumbledore nadal mówił:
- Dlatego właśnie tak ważne jest, by jasno wybrać stronę. Tak stanowczo, żeby podświadomość zbudowała mur nie do przebicia. Dzięki temu luźna Magia pozostanie po odpowiedniej stronie. Tylko tak można ją kontrolować. Przemyśl to, mój drogi. Naprawdę to przemyśl.
Tej nocy Harry zasnął dopiero nad ranem, lecz nawet sny nie dały mu upragnionego wytchnienia.
Stał w niczym. Ogromna przestrzeń rozpościerała się przed nim, za nim, nad nim i pod nim, chodź ta była masywna i utrzymywała go na nogach. Nie było tu żadnych kolorów, nawet bieli czy czerni. Kolory były w tym miejscu niepotrzebne, nieznane.
Rozglądał się przez chwilę, słysząc jedynie swój oddech. Potem ruszył przed siebie, a jego kroki odchodziły dziwnym echem w pustkę. Im dłużej szedł, tym wyraźniej zaczął dostrzegać przed sobą coś jeszcze dziwniejszego: dwa rodzaje gęstej mgły rozciągały się przed nim, a każda była innego koloru: ta po lewej przypominała białą chmurę, a mgła po prawej stronie wyglądała jak wejście do czarnej otchłani. Były ze sobą połączone, tworząc w środku pas odcieni szarości. Był tak niewielki, że stanowił jedynie most między dwoma kolorami.
Harry zatrzymał się, a z białej mgły wyłoniła się postać. Im bliżej podchodziła, tym wyraźniej kontury nabierały kształtu i Harry dość szybko rozpoznał wysokiego czarodzieja w spiczastej czapce.
Dumbledore uśmiechnął się ciepło, jakby chciał go zachęcić do podejścia bliżej. Harry zrobił krok w jego stronę, lecz w tym momencie czarna otchłań zawirowała i uformowała przed sobą Toma Riddle’a. Stał z nieco zadartym podbródkiem, wyzywająco przyglądając się Harry’emu. Na jego twarzy widniał mały, zarozumiały uśmiech.
Mimo że Dumbledore nie otworzył ust, Harry usłyszał jego głos:
Luźna Magia potrafi być niebezpieczna. Bardzo niebezpieczna. I potrafi zmienić ludzi, nawet doprowadzić ich do szaleństwa. To zwykle jej twórca cierpi najbardziej.
Nagle Dumbledore został zagłuszony głosem Toma, choć Tom nadal obserwował go z pewnym siebie uśmieszkiem.
Trzeba się tylko odważyć, by wyjść za linię pospolitych zaklęć. A gdy ją przekroczysz, dopiero wtedy odkryjesz, czym naprawdę jest siła i wolność.
Były to słowa, które Tom napisał w dzienniku podczas jednej z ich rozmów.
Dumbledore znów rozbrzmiał w myślach Harry’ego:
Dlatego właśnie tak ważne jest, by jasno wybrać stronę. Dzięki temu luźna Magia pozostanie po odpowiedniej stronie. Tylko tak można ją kontrolować.
Dwaj czarodzieje stali na swoich miejscach. Harry nie ufał dobrotliwemu uśmiechowi Dumbledore’a. Był tak bezinteresowny, że nie mógł być prawdziwy, a Harry nie miał zamiaru spędzić całego życia w zakłamaniu. Spojrzał na Toma. Tom był wszystkim, czym Harry chciałby być, pomijając jego przyszłość w ciele Voldemorta. Ale stał się Voldemortem. Harry nie chciał, by to samo spotkało jego.
Gdy zaczął iść prosto przed siebie, kierując się w szarą granicę między dwoma światami, obaj czarodzieje porzucili swoje pozy i zaczęli do niego wołać, chcąc go zawrócić, przekonać do swoich racji.
Jesteś słaby, wysyczał Tom.
Harry, pomyśl o swoich przyjaciołach, prosił Dumbledore zbolałym głosem. Pomyśl o Draco.
Harry zatrzymał się. Draco. Często o nim myślał. Ale jeszcze częściej myślał o sobie. Wszedł w szarą mgłę.
ROK WCZEŚNIEJ, NOC DUCHÓW
Harry od razu wiedział, że chodzi o coś innego niż o trolla. O coś więcej. Troll był tylko zagrywką.
Quirrell teatralnie zemdlał na samym środku Wielkiej Sali po tym jak wbiegł, przerywając ucztę i krzycząc o trollu wałęsającym się po lochach. Tylko Harry zauważył wymykającego się do sąsiedniej komnaty Snape’a. Gdy tłum uczniów zaczął w panice wylewać się z sali, o mało nie tratując Quirrella, Harry ukrył się za jednym z wielu potężnych kominków stojących pod ścianami.
Sala szybko opustoszała, nauczyciele wybiegli ostatni, skupieni na niebezpiecznym zadaniu. Tylko Madam Pomfrey podbiegła do Quirrella i upewniła się, że nic mu nie jest. Quirrell usiadł na twardej posadzce, ciężko dysząc.
- N-n-nic mi n-n-nie jest. W p-pporządku.
Madam Pomfrey wybiegła, by dogonić resztę. Gdy tylko zniknęła za drzwiami, twarz Quirrella zmieniła się.
Harry jeszcze nigdy nie widział go tak skupionego i zdeterminowanego. Quirrell podniósł się z podłogi, a jego ciało już się nie trzęsło. Skierował się do drzwi, lecz w tym samym momencie rozległ się charczący, słaby głos:
- On tu jest!
Quirrell zamarł i rozejrzał się powoli i dokładnie. Jego wzrok padł na Harry’ego, teraz nie osłoniętego już niczym.
- P-p-potter! - wydukał, a jego twarz znów przybrała niewinną minę. - C-co ty t-t-tu jeszcze r-robisz?
Harry podszedł bliżej, jednak zatrzymał się w odległości kilku metrów - nogi same go zaprowadziły.
- Nie ma na to czasu - powiedział głos. - Zabij go!
W jednej chwili w dłoni Quirrella pojawiła się różdżka i celowała w Harry’ego, a w następnej czas jakby się zatrzymał.
Ręka Quirrella drżała, walcząc z niewidzialną mocą, która go otaczała. Quirrell spojrzał na jedenastoletniego chłopca przed sobą. Skupiony, nie ruszył się o krok, nie wyjął nawet różdżki, a jednak jakimś sposobem jego Magia walczyła z nim, nie pozwalając mu się ruszyć czy chociaż wypowiedzieć zaklęcia. A wystarczy tylko jedno…
Harry pochylał lekko głowę, jego ciało było w pełni napięte, a oczy utkwione w Quirrellu. Nie wiedział, co robi, ale nie zamierzał dać się zabić. Jeszcze bardziej naparł Magią na rękę Quirrella, aż w końcu poddała się i upuściła różdżkę. Ta, niczym kawałek cienkiego drewna, odbiła się od posadzki z cichym stuknięciem i potoczyła pod stół Krukonów. W oczach Quirrella pojawił się strach.
Ten chłopiec… jakim cudem? pomyślał Quirrell, jednak w tym momencie poczuł coś nowego: napływające do jego ciała siły. Wiedział, że to moc jego Pana, który również, sparaliżowany Magią Pottera, nie mógł się nawet odezwać. Teraz jednak, udzielając mu swojej mocy, wyraźnie mówił: zabij go, albo zginiesz z ręki jednego z nas.
Quirrell rzucił się na Harry’ego, przerywając zaklęcie. Harry, który się tego nie spodziewał, zdążył tylko wyciągnąć przed siebie ręce, by nie dopuścić go do swojej szyi, by go odepchnąć… Jego palce znalazły nadgarstki nauczyciela i zacisnęły się na nich, a Quirrell zawył z bólu i natychmiast się cofnął.
- Co to za czary? - krzyknął, patrząc z przerażeniem na swoje topiące się ręce. Jego skóra, mięśnie i kości przypominały rozżarzone węgle, rozpadające się powoli w pył.
- ZABIJ GO! - krzyknął głos.
Quirrell patrzył na Harry’ego z nienawiścią, jednak nie zaatakował. Nie miał jak. Harry podszedł do niego, czując krążącą w żyłach moc. Nie miał już wyboru, musiał to skończyć. A może po prostu chciał? Skierował Magię na Quirrella, zaciskając drapieżnie palce w powietrzu.
Quirrell zaczął krzyczeć i opadł na kolana, wstrząsany spazmami bólu. Nie czuł niczego innego. Nie myślał o niczym innym. Nie myślał o zemście, o swoim Panu ani o tym, że za chwilę umrze. Był tylko ból. Ból i jego krzyk. Aż nagle nie czuł już nic.
Ostatkiem sił uniósł twarz, by spojrzeć na jedenastolatka, który go zabił. Tylko że... to już nie do końca był on. Quirrell utkwił wzrok w szkarłatnych, pozbawionych litości oczach. A potem osunął się na ziemię.
Kiedy mężczyzna uderzył głową o posadzkę, Harry poczuł jeszcze większy gniew. To było tak proste, a w jego ciele krążyło tyle mocy… Czuł, że zaraz go rozerwie od środka - ta nienawiść i Magia, tak wielka, jakiej nigdy wcześniej jeszcze nie czuł… Tak przerażająca i wspaniała zarazem... Nie chciał się uspokajać, chciał czuć tę moc jak najdłużej, nawet jeśli pozbawiała go ostatnich sił…
Zaczął krzyczeć i nie mógł już przestać, nawet kiedy ciało Quirrella już całkiem zamieniło się w pył, nawet kiedy wszystkie szyby rozleciały się na drobinki, a lewitujące nad stołami świeczki zgasły i spadły na podłogę, nawet kiedy zza drzwi wyjrzał Draco…
Nie wiedział, ile to trwało i nie wiedział, kiedy się skończyło. Następnym, co pamiętał, były trzy wpatrujące się w niego twarze: zaniepokojony Dumbledore tuż przed jego nosem, oszołomiony Snape w oddali i obok niego przerażona McGonagall. Dumbledore coś do niego mówił, ale w tym momencie Harry ujrzał Madam Pomfrey pochyloną nad ciałem Dracona. Blondyn leżał bezwładnie na ziemi, a jego szeroko otwarte oczy utkwione były w pustce.