
Dziennik
Jeszcze raz , pomyślał Harry. Ostatni .
- Mogę? - spytał znudzonym głosem.
Ginny jak zwykle spłonęła potężnym rumieńcem i pokiwała głową. Z jej torby promieniowała Magia Dziedzica, jakby ponaglając jego plan.
- Słyszałem, co się stało twoim braciom - powiedział, gdy usiadł i rozłożył swoje rzeczy. Bliźniacy leżeli właśnie w skrzydle szpitalnym, zaatakowani prawdopodobnie przez jakiegoś Ślizgona, który chciał ich wykluczyć z gry w pierwszym meczu Quidditcha. Byli dobrymi pałkarzami. - Wyzdrowieją na czas?
Ginny skrzywiła się.
- Pewnie masz nadzieję, że nie?
Harry wzruszył ramionami, przypominając sobie ich zdezorientowane twarze, gdy otulony peleryną niewidką sparaliżował ich na pustym korytarzu i wlał do gardeł miksturę własnego wynalazku
- Szczerze? Nie obchodzi mnie to. Ale uznałem, że wypada zapytać.
Spojrzała na niego zdziwiona.
- Nie interesuje cię Quidditch?
- Niespecjalnie. A ciebie?
Pokiwała energicznie głową.
- Ale idziesz na mecz? - spytała.
- Nie, nie lubię takich tłumów - odparł bez emocji. - wszyscy się przepychają, krzyczą, szarpią. Byłem dwa razy w zeszłym roku i to mi wystarczy. Za pierwszym razem pomyślałem, że jeśli mi się nie spodoba, to poczytam książkę gdzieś z tyłu trybun, ale w tym chaosie nawet nie zauważyłem, kiedy zniknęła. Musiałem potem kupić drugą, bo tamtą ktoś pewnie zabrał. A za drugim razem poszedłem tylko dlatego, że mnie zaciągnęli siłą. Ty idziesz?
- Nigdy bym tego nie przegapiła - oznajmiła. - No i to dopiero mój pierwszy mecz.
- Ach, faktycznie. Zapomniałem.
Ginny znów się zaczerwieniła i umilkła, co Harry’emu bardzo odpowiadało. Zrobił to, co chciał. Miał już wszystko. Teraz pozostało tylko czekać na mecz.
Ślizgoni zostawili go w spokoju przywykli do tego, że nie można go do niczego zmusić. Tylko Draco kilka razy się to udało. Tym bardziej nie mieli ochoty próbować. Wyszli więc grupą na mecz, gdy Harry siedział pochylony nad książką w pokoju wspólnym.
Teraz , pomyślał, kiedy zegarek pokazał godzinę rozpoczęcia meczu. Odłożył książkę i wrócił do dormitorium. Po chwili był już w lochach, schowany pod peleryną niewidką. Nie przejmował się echem swoich kroków. Wszyscy byli na meczu. Po drodze zaszedł do łazienki Jęczącej Marty i wyciągnął z kieszeni mały flakonik. Odkorkował go i wrzucił ostatni składnik - długi włos. Eliksir zabulgotał i zmienił kolor na ognistoczerwony. Nie marnując czasu wypił całą zawartość buteleczki i spojrzał w lustro. Nic się nie zmieniło. Zmarszczył brwi.
Nagle całe jego ciało przeszył ból. Poczuł się, jakby wypił płynny ogień - palił go każdy fragment skóry, mięśni i kości. Zacisnął zęby i poczuł, jak ocierają się o siebie, zmieniając kształt. Całe jego ciało deformowało się i zmniejszało. W momencie, kiedy pomyślał, że już nie da rady ustać na roztrzęsionych nogach, wszystko ustało.
Spojrzał w lustro i napotkał wzrok Ginny Weasley. Ginny uśmiechnęła się triumfalnie, zupełnie niepodobnie do niej. Miała na sobie jego bluzę z kapturem i, mimo że była na nią trochę za duża, nie wyglądała w niej nietypowo.
Gruba Dama nie miała z tym problemu.
- Już po meczu? - zdziwiła się, widząc zdyszaną dziewczynę.
- Nie, ale zapomniałam o czymś - odparła Ginny i podała hasło. Nie było trudno je zdobyć. Wystarczyło założyć pelerynę niewidkę i poczekać chwilę przed portretem po kolacji, żeby je usłyszeć.
Wejście otworzyło się i Ginny weszła do pokoju wspólnego gryfonów. Naprzeciwko prowadziły w górę dwie klatki schodowe. Wybrała tę po prawej i szybko znalazła drzwi z tabliczką “I”. Kiedy je otworzyła, od razu zrozumiała, że wybrała złe schody. Ściany pokryte były plakatami drużyn Quidditcha, na łóżkach leżało dosłownie wszystko, a to co się na nich nie zmieściło, spoczywało na podłodze. Wróciła się i już po chwili stała w dormitorium dziewcząt z pierwszego roku. Tu na ścianach wisiały plakaty przystojnych czarodziejów i kilka plakatów mugolskich aktorów i piosenkarzy. Nad jednym z łóżek wisiały plakaty drużyny Hollyhead Harpies. Nie było wątpliwości, do kogo należało to łóżko.
Harry wypuścił Magię, a ta szybko znalazła znajomy ślad wypływający z pierwszej szuflady szafki nocnej. Zdziwiło go to lekko. Myślał, że Ginny lepiej strzeże swojego skarbu, a zamiast tego dała mu oczywiste honorowe miejsce. Dobrze przynajmniej, że zrozumiała aluzję i nie wzięła go na mecz.
Harry wysunął szufladę, nie wiedząc, czego się spodziewać, i zobaczył niewielki zeszyt oprawiony czarną skórą. Wyglądał jak pamiętnik albo dziennik. Wyciągnął rękę, ale zawahał się, a jego palce zawisły tuż nad nim. Teraz wyraźnie czuł bijącą od niego Magię. Była silna, mroczna i zdawała się go wołać. Czy coś się stanie, kiedy dotknie dziennika? Schował dłoń pod rękawem bluzy i złapał dziennik przez materiał. Nadal go nie dotykając, schował go do kieszeni i wycofał się z dormitorium, zbiegł po schodach i przez przejście, nie zważając na krzyki Grubej Damy: Spokojnie, na pewno jeszcze nic się nie dzieje!
Uspokoił się dopiero w Komnacie. Tsessu wypełzł z wody i powąchał go.
- To ja, twój Pan - powiedział Harry. - To tylko chwilowe przebranie.
Tsessu skierował wzrok na jego kieszeń, w której spoczywał dziennik. Czuł jego Magię. Harry wyjął go przez rękaw i położył na błyszczącej posadzce.
- Myślisz, że mogę to bezpiecznie dotknąć? - spytał bazyliszka. Wąż przyglądał się dziennikowi przez chwilę, aż w końcu trącił nosem.
- Bezpieczne - syknął.
Harry skinął głową w podzięce i podniósł zeszyt - tym razem już gołą dłonią. Niczego nie poczuł. Usiadł pod jedną z kolumn, a Tsessu zaglądał mu przez ramię.
Najpierw zbadał okładkę. Właściciel dziennika wytłoczył z tyłu w czarnej skórze swoje imię: Tom Marvolo Riddle. Albo był sentymentalny albo dostał dziennik w prezencie, pomyślał Harry. Czy to było prawdziwe imię Voldemorta? Mimo wszystko nadal nie zrezygnował z tej hipotezy. Otworzył łapczywie dziennik, spodziewając się poznać odpowiedzi na wszystkie swoje pytania. Kim naprawdę był jego właściciel? W jaki sposób związał z zeszytem tyle swojej Magii? Dlaczego się z nim bawi w zagadki?
- Jest pusty - syknął wściekle, a Tsessu obnażył kły.
Wstał i przekartkował szybko dziennik, a każda kolejna pusta strona podsycała w nim gniew. Odrzucił zeszyt na mokrą posadzkę, a ten prześlizgnął się po niej i wylądował pod przeciwną ścianą.
- Pusty! Co mi z pustego dzie-...
Twarz Steinara rozbłysła w jego myślach. Rozzłościłem cię, dzieciaku? , zaśmiał się. Po co komu broń, gdy wystarczy gniew! Echo tych słów nadal rozbrzmiewało, gdy jego twarz zastąpił wściekły Quirrell, a potem przerażony Draco.
Racja . Zamknął oczy i wziął kilka długich oddechów, uspokajając kipiącą Magię. Nie może tracić kontroli.
- Zostaw - rozkazał bazyliszkowi, gdy ten, wiedziony gniewem Harry’ego, pełzł w kierunku dziennika, szczerząc długie kły. Wąż natychmiast posłuchał i wrócił do swojego Pana.
Harry wyciągnął przed siebie rękę i dziennik natychmiast do niego poszybował. Zacisnął palce na mokrej okładce.
- Musi być sposób - wysyczał bardziej do siebie niż do Tsessu . Jeszcze raz spojrzał na dziennik. Niewidzialny atrament? Wyjął różdżkę i machnął nią krótko, wypowiadając zaklęcie. Otworzył go, ale strony pozostały puste. Ruszył do wyjścia, nie żegnając się z wężem. Idąc, mruczał do siebie: musi być sposób.
Zanurzył pióro w kałamarzu i zawahał się, myśląc nad właściwymi słowami, a stalówka zastygła nad pożółkłym pergaminem. Spróbował już wszystkich zaklęć, jakie znalazł, żeby poznać sekrety dziennika Toma Riddle’a. Nic nie zadziało. Może wystarczy zapytać?
Czarna kropla spadła na pergamin, delikatnie przerywając ciszę i wyrywając Harry’ego z zamyślenia. Kleks rozlał się w niewielkie słońce i.... zaczął znikać, jakby był wchłaniany przez dziennik. Harry dotknął znów czystej strony. Była sucha. Przewrócił kartki i nie znalazł ani śladu atramentu.
Jeszcze raz zanurzył pióro w kałamarzu i przytknął końcówkę do pergaminu.
Tom Riddle?
Atrament zniknął. Po chwili, gdy Harry zaczął już się niecierpliwić, nowe słowa zaczęły pojawiać się na pergaminie, jakby pisanie niewidzialną ręką.
Zgadza się. Jednak to trochę nieuprzejmy sposób zaczynania rozmowy. Imię za imię.
Harry uśmiechnął się triumfalnie.
Jestem Harry Potter. Myślę, że chciałeś mnie poznać.
Dziennik zamilkł na chwilę.
Witaj, Harry Potterze. To prawda, chciałem z tobą porozmawiać już od jakiegoś czasu. W jaki sposób zdobyłeś mój dziennik? Ginny dbała o niego jak o największy skarb.
Pismo Toma było delikatne i eleganckie, ale słowa pojawiały się szybko i stanowczo. Harry wiedział, że są dokładnie przemyślane. A to oznaczało typową rozmowę dwóch Ślizgonów: informacja za informację.
Ginny i reszta szkoły poszli na mecz Quidditcha. Mogłem bez problemu dostać się do wieży Gryffindoru, a Ginny nie pomyślała, żeby ukryć dziennik w bezpieczniejszym miejscu.
Dziwne, że nie wzięła go ze sobą. Chodziła z nim wszędzie, żeby móc ze mną rozmawiać, a także żeby mnie nie stracić.
Zasugerowałem jej, jak łatwo jest coś zgubić w takim tłumie.
Dziennik nie odpowiedział, jednak Harry poczuł, że Tom docenił jego przebiegłość. Przyszła jego kolej.
Dlaczego chciałeś mnie poznać?
Byłem ciekaw, jaki jesteś naprawdę. Ginny opowiadała mi o wielu interesujących rzeczach na twój temat. Podobno nazywają cię następnym Czarnym Panem. To najbardziej mnie zaintrygowało. Słyszałem, że pokonałeś Czarnego Pana, kiedy miałeś zaledwie rok. Jak tego dokonałeś?
Harry nie odpowiedział od razu. Nie spodziewał się tak konkretnej odpowiedzi i tych pytań. Nie mógł zdradzić za wiele, ale musiał dać Tomowi chociaż trochę informacji. Wystarczająco, żeby móc się wymienić.
Nikt nie wie, co się wtedy stało. Ja również tego nie pamiętam. Ale to prawda, takie chodzą pogłoski. Jednak ludzie uwierzą we wszystko, jeśli nie znają całej prawdy. Tak samo, jak od razu uwierzyli w otwarcie Komnaty Tajemnic, kiedy spetryfikowałeś kota, a potem jednego z uczniów. Poznanie mnie musiało być dla ciebie niezwykle ważne, żeby robić sobie tyle kłopotu. Czego tak naprawdę chcesz się dowiedzieć? I po co?
Właśnie ci to powiedziałem, Harry Potterze. Przyznam, że lubię pytać wprost. To zwykle działa. Z tobą jest inaczej, prawda? A może powiedziałeś prawdę? Brakowało mi tej gry. Ginny jest na nią zbyt niewinna i za głupia. Dobrze jest znów rozmawiać ze Ślizgonem.
Tom zamilkł i Harry już uznał, że to koniec rozmowy, jednak gdy spojrzał jeszcze raz na stary dziennik, zobaczył świeżą wiadomość:
A co do mojego “dlaczego”... Myślę, że tę informację zachowam dla siebie. Przynajmniej, dopóki sam się jej nie rozgryziesz.
Tom okazał się dużo bardziej rozmowny na tematy nie dotyczące jego “zagadki”, a Harry z pewną niechęcią odkrył, że pisanie w dzienniku sprawia mu sporą przyjemność. Tom był niezwykle oczytany i pewny swojej opinii, a jednocześnie chętny do debat. Stawiał twarde argumenty oparte na faktach, a równocześnie sam zadawał pytania co do ich wiarygodności. Harry jeszcze nigdy nie rozmawiał z tak inteligentną osobą. Nie chciał tego przyznać, ale czuł się doceniany, kiedy Tom traktował go jak równego sobie. Kilka razy podjęli kłótnie odnośnie swoich sprzecznych poglądów, jednak w większości rozumieli się doskonale. I nie przeszkadzały im te nieliczne różnice. Zgodzili się nie zgadzać w tych kwestiach, jednak czasem Tom przekonywał Harry’ego do swoich racji.
Jednym z tych tematów była selekcja kandydatów do Hogwartu.
Przyjmowanie dzieci z mugolskiego środowiska jest jedną z największych głupot w funkcjonowaniu tej szkoły.
Napisał Tom, kiedy Harry opowiedział mu o Hermionie Granger. Harry skrzywił się i zanurzył pióro w kałamarzu.
Gdyby nie to, zarówno Hermiona jak i ja nigdy byśmy się tu nie znaleźli. Jak już pisałem, Hermiona jest genialną czarownicą, a ja też nie należę do przeciętnych. Środowisko nie ma znaczenia, tak samo jak krew. Liczą się zdolności i praca.
Atrament jeszcze nie zdążył się wchłonąć, gdy na pergaminie zaczęły pojawiać się słowa Toma. Jego pismo stało się niedbałe i pospieszne, tak jak zawsze, kiedy się czymś ekscytował.
Zacznijmy od tego, że cały system wymaga zmian. Magiczne dzieci nie powinny żyć wśród mugoli, nie mając pojęcia o swoim dziedzictwie.
A co z mugolakami?
Mugolaki nie biorą się z niczego. Tak naprawdę są to potomkowie starych magicznych rodów, które pozwoliły swojej krwi zbrukać się mugolskim szlamem i całkowicie zanikły. Magia zawsze się objawi, nawet jeśli pominie kilka niegodnych pokoleń.
To ciekawe podejście. Istnieją jakieś dowody?
Ciężko jest je znaleźć - trzeba prześledzić historię poprzednich pokoleń rodzin mugolaków. Zajmowałem się tym przez jakiś czas i kilka przypadków udało mi się doprowadzić do magicznych korzeni.
Spróbuję to zrobić z Hermioną i moją matką. A wracając do zmiany systemu… Co masz na myśli?
Nie można pozwolić, żeby magiczne dzieci wychowywały się w mugolskich rodzinach bez żadnego nadzoru, mentora czy magicznego opiekuna. Powinny być wychwytywane i od najmłodszych lat mieć odpowiedni kontakt z magiczną społecznością. Dzięki temu nabiorą odpowiednich wartości i zrozumienia naszej i swojej kultury. A to pomoże w zbudowaniu silnego magicznego społeczeństwa.
Harry’emu bardzo spodobał się ten pomysł. Ich rozmowa na ten temat trwała jeszcze parę godzin, których następnego dnia Harry ani trochę nie żałował, ziewając na lekcjach. Rozmowy z Tomem stały się jego nową codziennością. Reszta Ślizgonów szybko zauważyła, że spędza z dziennikiem więcej czasu niż z książkami, co było dla niego nietypowym zachowaniem, ale nikt tego nie skomentował. Na temat dziwnych zachowań Harry’ego się nie dyskutowało. Jednak tydzień później rozmowy z Tomem zmieniły się.
Pokój wspólny był już pusty - to był jeden z tych wieczorów, kiedy pisanie w dzienniku stało się na tyle interesujące, że Harry nie odczuwał potrzeby snu. Pisał z Tomem na temat czterech założycieli Hogwartu - Tom zdawał się wiedzieć o nich więcej, niż ujawniały książki ze szkolnej biblioteki. I miał talent do opowiadania. Harry czytał z zafascynowaniem pojawiające się na pergaminie słowa, jakby czytał książkę. Po pewnym czasie Tom przeszedł na temat Salazara Slytherina, a Harry postanowił zaryzykować.
W jaki sposób znalazłeś Komnatę?
Tom zamilkł. Harry westchnął z frustracją i napisał:
Jestem ciekawy. Proszę, powiedz mi.
Strona pozostała czysta, a Harry zacisnął zęby i już miał zamknąć dziennik; był tak blisko…
Ale w tym momencie Tom napisał:
Nie powiem. Lepiej zrozumiesz, jeśli ci pokażę.
Harry zmarszczył brwi i ponownie chwycił za pióro.
Co masz na myśli?
Pozwól mi ci pokazać.
Te słowa zdawały się krzyczeć - głos Toma niemal rozbrzmiał w głowie Harry’ego, mimo że nigdy go nie słyszał. Harry zawahał się. Czy pozwalając na to, pozwala również na coś innego, na coś groźnego? Tom wyraźnie potrzebował jego zgody. Harry wiedział, jaka magia działa w ten sposób - taka, która potrzebuje dostępu do najbardziej prywatnego miejsca każdego czarodzieja - jego głowy.
Jestem wystarczająco silny , pomyślał. Gdyby coś było nie tak, wyrzucę go. Jestem silniejszy od niego.
Przytknął zaostrzony koniec pióra do pergaminu.
Pokaż mi.
50 lat wcześniej
Tom był dość wysokim jak na swój wiek, wyjątkowo przystojnym i zadbanym chłopcem. Miał około szesnastu lat, jednak miało się wrażenie, że jest starszy. Jego szczupła, młoda twarz pozbawiona była już dziecięcych krągłości, wydatne usta i prosty nos sprawiały, że wyglądał dość srogo, a tańczący wśród nocnej ciemności ogień podkreślał jego i tak już mocno zarysowane kości policzkowe i ostrą szczękę.
Siedział w fotelu w pustym pokoju wspólnym Ślizgonów naprzeciwko kominka. Był rozluźniony, wygodnie oparty o tył fotela, a jednocześnie elegancki i wyprostowany. Ręce wyciągnął na podłokietnikach. Zimne oczy utkwił w dzikim ogniu.
Nagle drgnął, gdy komnata rozbrzmiała cichym sykiem.
- Panie… znalazłam.
Jego twarz natychmiast zwróciła się w kierunku wejścia. Po chłodnym kamieniu pełzł mały, najwyżej półmetrowy czarny wąż. Tom wychylił się i sięgnął po niego ręką, najpierw pozwalając mu złapać swój zapach, a potem owinąć się wokół nadgarstka. Zbliżył go do twarzy.
- Jesteś pewna, Sarasschi? - syknął.
- Tak, Panie.
- Zaprowadź mnie.
Tom nie był w stanie ukryć podekscytowania. Jego oczy rozżarzyły się groźnym blaskiem, a twarz jeszcze bardziej pobladła w kontraście. Wyszedł z Sarasschi na korytarz i wypuścił ją. Samica prześlizgiwała się przez lochy, a potem korytarze pełne zakrętów, cały czas w górę, aż znaleźli się na drugim piętrze. Tom ani na chwilę nie spuszczał z niej wzroku, a gdy się zatrzymała, odkrył, że stoi w damskiej łazience.
- Trzeba Przemówić, Panie - wysyczał wąż, wpatrując się w środkową umywalkę.
Tom podszedł bliżej i również się jej przyjrzał. Na boku zaśniedziałego kranu wyrzeźbiono miniaturowego węża. Cofnął się o krok i syknął cicho lecz stanowczo. Przywykł do wydawania poleceń.
- Otwórz się.
Umywalka obniżyła się do samej posadzki, ukazując sporą dziurę - tunel prowadzący w dół. Tom wyjrzał nad krawędzią. Nie chciał skakać w ciemność.
- Schody? - spytał i ze ścian tunelu natychmiast wysunęła się spirala stopni wiodących w dół.
- Panie - syknęła Sarasschi . - Ja nie idę dalej.
Tom kiwnął głową, nie oglądając się na nią. Odpełzła i szybko znikła wśród cieni.
Schody zdawały się ciągnąć w nieskończoność. Tomowi kręciło się nieco w głowie, ale nie zwolnił tempa. W końcu stanął na ostatnim stopniu. Otaczała go ciemność - światło jego różdżki nie sięgało dalej niż kilka metrów. Ziemia wyłożona była szkieletami martwych zwierząt.
Czując jeszcze bardziej narastające podniecenie ruszył w głąb komnaty i, mijając kilka zakrętów, dotarł do starych, ciężkich drzwi. Wystarczył kolejny syk, by je otworzyć, a za nimi…
Tom stanął na krawędzi uśpionej wody i spojrzał w górę na podobiznę swojego dalekiego przodka. Jego twarz już wyraźnie wyrażała głód - głód władzy i potęgi. Głód pokazania reszcie szkoły, reszcie świata, że to on, Tom Riddle, sierota z domu dziecka z mugolskim nazwiskiem, jest dziedzicem wielkiego Salazara Slytherina. On, najlepszy uczeń w Hogwarcie, prawdziwy geniusz, jak wiele osób mówiło, On - Ten, którego wytykali na pierwszym roku, wyzywali od szlam, nieudaczników i którego mieszali z błotem, właśnie On stoi teraz w ukrytej od stuleci mistycznej Komnacie Tajemnic i to na Niego czeka dziedzictwo Slytherina, czeka tylko na Jego zawołanie…
Spojrzał w czarną otchłań basenu, a z jego ust wydobył się władczy syk.
- Wzywam cię.