MIND

Harry Potter - J. K. Rowling
G
MIND
author
Summary
Po pewnym mrocznym incydencie z pierwszego roku, za który przyszło komuś drogo zapłacić, Harry’emu zostaje przylepiony tytuł następcy Czarnego Pana. Dumbledore jest tym wyraźnie zaniepokojony, zwłaszcza, gdy Komnata Tajemnic zostaje otwarta, a według pogłosek jest to właśnie sprawka Harry’ego. Harry natomiast szybko spotyka prawdziwego dziedzica i postanawia go wykorzystać… W końcu jest Ślizgonem, a Dziedzic jest zbyt potężny i intrygujący, by zmarnować jego potencjał.
All Chapters Forward

Po Śladach

Krople deszczu wybijały szybki rytm na szybach okien, kiedy Ślizgoni pojawili się na śniadaniu. Większość z nich spojrzała ponuro w niebo przez zaczarowane sklepienie. Gdy usiedli, Pansy Parkinson mruknęła:

- Oby za kilka dni się rozpogodziło.

Zbliżał się pierwszy mecz Quidditcha, a wszyscy wiedzieli, że przy złej pogodzie wygrana zależała w dużej części od szczęścia. Gryfoni oczywiście uparcie twierdzili, że liczy się tylko talent. Pansy stwierdziła wtedy, że ich jedynym talentem jest wytrwała ignorancja.

- Nie mogę uwierzyć, że nie znaleźli nikogo lepszego niż Higgs - skrzywił się Theo Nott.

- Higgs wcale nie jest taki zły - przyłączyła się Daphne Greengrass, nakładając sobie talerz pełen owoców.

- Brakuje mu naszego myślenia.

- No taak, to prawda, że nigdy nie oszukuje, ale jest całkiem dobrym szukającym. No i jest przystojny.

Harry nie słyszał reszty rozmowy. I tak nieszczególnie go interesowała. Ginny Weasley właśnie pojawiła się w drzwiach i po chwili usiadła przy stole Gryffindoru. Jak zwykle, zachowywała się zupełnie normalnie, nie pokazując żadnych oznak opętania. Rozmawiała z koleżankami i z apetytem wzięła się za jedzenie tostów.

- Potter!

Harry spojrzał pytająco na oburzoną Pansy.

- Tylko mi nie mów, że ta ruda zdrajczyni ci się podoba!

- Co?! - na to nie był przygotowany. - Nie podoba mi się! Jak mogłaś w ogóle pomyśleć…

- Gapisz się na nią!

- Nieprawda! Zamyśliłem się tylko - Harry wykrzywił twarz, jakby sam pomysł gapienia się na Ginny go mdlił.

- To dobrze - warknęła Pansy, unosząc podbródek. - Bo gdybyś ją podrywał, to wykopalibyśmy cię ze Slytherinu.

- Potter nie musi jej podrywać - zauważyła Daphne, zlizując z palców sok z pomarańczy. - Mała zdrajczyni podkochuje się w nim odkąd przekroczyła próg zamku.

Harry zmarszczył brwi. Niczego takiego nie zauważył. Daphne, widząc jego minę, westchnęła:

- Chłopcy są tak samo ślepi na znaki dziewczyn jak Weasleyowie na swoją zdradę.

- Albo szlamy na swoją ignorancję - mruknęła Pansy.

- Weasleyowie równie dobrze sami mogliby być szlamami - prychnął Theo.

- Nie używajcie przy mnie tego słowa - powiedział stanowczo Harry, po kolej mierząc każdego zimnym spojrzeniem.

Przez chwilę wyglądali na zaskoczonych. Blaise poruszył się niespokojnie.

- Mówiłem wam. Jego matka była… od mugoli - powiedział cicho, nie chcąc zwracać jeszcze większej uwagi starszych Ślizgonów.

Wszyscy dobrze wiedzieli, co takie pokrewieństwo oznacza w Slytherinie: utratę szacunku i statusu; wylądowanie na dnie hierarchii. Jednak to był Harry Potter . Zdobył szacunek i wysoką pozycję nie dlatego, że odziedziczył je po rodzicach, ale sam na nie zapracował. Nikt by się nie odważył podburzyć jego autorytetu na podstawie pochodzenia Lily Potter, jednak mimo wszystko nie było to coś, czym mógł się chwalić.

Ślizgoni wlepili oczy w swoje talerze, jakby śniadanie nagle ich niezmiernie zafascynowało. Blaise mimo napięcia powstrzymał prychnięcie śmiechem, wymieniając z Harrym znaczące spojrzenia. W końcu Harry odezwał się, a jego koledzy unieśli głowy:

- Uważam, że pochodzenie ma bardzo mało znaczenia - oświadczył, w myślach napawając się ich oburzonymi minami. - Jak sami powiedzieliście, Weasleyowie równie dobrze mogliby być mugolakami. Każdy z nas na pewno zna kogoś czystej krwi, a jednak o tak małym magicznym potencjale i umiejętnościach, że nie dorównałby nawet Weasleyom.

Zdawało się, że wszyscy pomyśleli o tym samym: Crabbe i Goyle. Na szczęście chłopcy jeszcze spali, więc nie mogli się o to obrazić.

- Ale działa to też w drugą stronę - ciągnął Harry, uważnie obserwując ich miny. - Weźmy na przykład… Hermionę Granger.

Jak na komendę, Pansy syknęła, chłopacy wykrzywili miny, a Daphne mruknęła “ ew! ”. Dokładnie na taką reakcję liczył.

- Spójrzcie na siebie - powiedział drwiąco. - Reagujecie tak na dziewczynę, która bez wątpienia zajdzie daleko, bo jest inteligentniejsza od dziewięćdziesięciu pięciu procent uczniów, a nie reagujecie ani trochę, gdy mówię o idiotach czystej krwi.

- Jej mugolska krew nie jest jej jedynym problemem - wycedził Theo z groźną miną. - Jest zarozumiała i cały czas panoszy się, jakby była lepsza od nas. Od nas!

- Zachowuje się tak, żeby pokazać, że wasze zaczepki i to, co o niej myślicie, nic ją nie obchodzą - odparł spokojnie Harry.

- Nie zmusisz nas, żebyśmy ją polubili - prychnęła Pansy.

- Nawet nie próbuję. Chciałem tylko wyrazić, jakim ciemnogrodem jest dla mnie ocenianie ludzi na podstawie pochodzenia.

- Nie przekraczaj linii, Potter! - fuknęła Pansy, a reszta Ślizgonów poparła ją oburzonymi minami.

Harry wzruszył ramionami i zamilkł. Dobrze wiedział, że nie powinien stwarzać sobie wrogów we własnym domu, a zwłaszcza we własnym dormitorium. Ani nazwisko ani mroczne pogłoski nie uchronią go przed wszystkim. Wydawało mu się jednak, że osiągnął zamierzony efekt, a te przypuszczenia potwierdziły się w ciągu najbliższych tygodni: żaden ze Ślizgonów już nie poruszył przy nim tematu szlam ani Hermiony Granger. A gdyby to zrobili… był gotów wyrazić swoją prośbę w bardziej prywatny i przekonujący sposób.

 

Mogę się przysiąść?

Ginny Weasley uniosła oczy i natychmiast je opuściła, czerwona na twarzy. Pokiwała głową.

Harry rozłożył swoje rzeczy i bez kolejnego słowa zaczął pracować nad wypracowaniem z transmutacji, ignorując nerwowe napięcie w powietrzu. Jego Magia jednak od razu wzięła się do pracy i szybko dotarła do Ginny. Magia Ginny była przeciętna, ale naznaczona licznymi śladami tamtej Magii, Magii Dziedzica. Harry zaczął ją powoli badać.

Nie zaszedł daleko, kiedy pojawiła się przy nich Hermiona. Spojrzała zdziwiona na tą nietypową parę, ale najwyraźniej postanowiła o nic nie pytać.

- Hej, Harry! Cześć, Ginny! - przywitała się. Ginny podniosła głowę i uśmiechnęła się do niej słabo.

Hermiona usiadła obok niej i wyjęła swoje książki i zeszyty.

- Lepiej uważaj, żeby twoi koledzy cię nie zobaczyli w naszym towarzystwie - rzuciła półżartem do Harry’ego, odkładając torbę. 

Wzruszył ramionami.

- Ślizgoni tu raczej nie przesiadują. Wolą zabrać książki i korzystać z nich w pokoju wspólnym.

- Dlaczego? - zdziwiła się Hermiona. - Rzeczywiście, rzadko ich tu widuję.

- Mówią, że nie mogą znieść zapachu mugolaków i zdrajców - powiedział znudzonym tonem.

Ginny prychnęła. Harry spojrzał na nią i uniósł wyzywająco jedną brew, na co jej twarz znów spłonęła i znikła za książką. Hermiona zmarszczyła brwi, ale w końcu wzruszyła tylko ramionami i otworzyła zeszyt do eliksirów. Po chwili cała trójka skrobała swoje wypracowania, a od czasu do czasu Ginny pytała Hermionę o pomoc. Harry obserwował je kątem oka. Hermiona wyglądała na ucieszoną , kiedy mogła coś jej wyjaśnić. Nawet wtedy, kiedy Ginny kompletnie nie rozumiała, o co jej chodzi.

Po pół godzinie dziewczyny przerzuciły się na inne tematy. Zwykłe tematy , które Harry’ego by nigdy nawet nie zainteresowały. Rozmawiały ze sobą i śmiały się cicho z własnych żartów. Harry’emu to nie przeszkadzało, nauczył się odcinać od otoczenia, kiedy chciał się skupić. Ale przeszkodą był sam fakt, że dziewczyny tak dobrze się dogadywały. Nagle poczuł się, jakby między nimi pojawiła się gruba ściana. Ciekawe, jak to jest , pomyślał, rozmawiać o niczym .

Nigdy tego nie robił, uświadomił sobie. Nigdy nie rozmawiał z nikim o niczym . Kiedy z kimś rozmawiał, zawsze robił to w jakimś celu. Nawet z Blaisem. Nawet kiedy Draco mówił o niczym , a robił to często, Harry się wyłączał i nigdy nie uczestniczył w tych rozmowach. Steinar też taki był , pomyślał. Steinar odzywał się tylko wtedy, kiedy musiał.  

Dziewczyny nie zauważyły nawet, kiedy Harry przestał skrobać piórem. Jego oczy zamgliły się.

 

Steinar nie przypominał nikogo innego. Może dlatego Harry tak bardzo się nim  fascynował. Był jedyną osobą, którą Harry naprawdę szanował, przynajmniej do czasu przybycia do Hogwartu.

Steinar Sigard był jego nauczycielem, mentorem i może nawet kimś w rodzaju przyjaciela, mimo że nigdy nie pozostawiał wątpliwości co do tego, że nie zależy mu na niczym i nikim, włącznie z Harrym. 

Harry poznał go jeszcze gdy mieszkał z Dursleyami. Steinar był nowym nauczycielem matematyki i, mimo że nie pozostawiał wątpliwości co do tego, że nie obchodzi go powodzenie jego lekcji i uczniów, nie dało się nie zauważyć jego geniuszu. Harry został parę razy po lekcjach, żeby wypytać Steinara, skąd tyle wie i czy Harry też może się tego nauczyć.

Steinar krzywił się wtedy.

- Mogę ci wymienić wszystkie tytuły książek albo opisać historię całego mojego życia, ale po pierwsze, nie chce mi się tego robić, po drugie nie mam na to czasu, a po trzecie, jeśli chcesz się czegoś nauczyć to po prostu weź się do roboty zamiast marnować czas - mówił i wyganiał Harry’ego z klasy. Harry raz podejrzał go przez dziurkę od klucza: Steinar bezzwłocznie zgarnął książkę z biurka i zagłębił się w lekturze. 

Od tamtej chwili Harry zawsze nosił przy sobie jakąś książkę i otwierał ją przy każdej okazji: podczas przerw, nudnych, bezużytecznych lekcji i w autobusie. Stopniowo coraz bardziej wyrabiał w sobie nawyk niemarnowania czasu.

Kiedy Dursleyowie zostawili go w Hope, Harry musiał zmienić szkołę. Steinar stał się wspomnieniem… do czasu, gdy Harry spotkał go na ulicy i okazało się, że Steinar mieszka niedaleko sierocińca. Teraz Harry męczył mężczyznę pytaniami za każdym razem, kiedy go widział. Nie zdarzało się to często - raz na jeden lub dwa miesiące, ale to wystarczało Harry’emu, żeby podtrzymać ten ogień. Harry chciał był jak Steinar Sigard: wszechwiedzący geniusz nieprzejmujący się nikim, niepotrzebujący nikogo, nie dbający o nic z wyjątkiem siebie i najlepszej wersji siebie. Harry raz spytał go, jak mu się to udaje. Jakim sposobem nie przejmuje się innymi ludźmi nawet w najmniejszym stopniu.

- Dbanie o innych nigdzie cię nie zaprowadzi - odparł, wzruszając ramionami. - Więc po co się tym przejmować? Skup się na sobie. I daj mi spokój.

Więc Harry skupił się na sobie. I na nikim innym, poza Steinarem. Robił wszystko, co mówił jego mentor i nie słuchał nikogo innego. Skup się na sobie stało się jego hasłem, które powtarzał za każdym razem, kiedy zbaczał ze ścieżki.

Skup się na sobie.

 

Harry wrócił do Komnaty Tajemnic, zostawiwszy dziewczyny w bibliotece. Póki co, nie dowiedział się niczego nowego o Magii Dziedzica. Postanowił spróbować kiedy indziej, bo obecność Hermiony niespodziewanie utrudniła mu zadanie. Im dłużej pomagała Ginny w nauce, tym bardziej, nieświadomie, otaczała ją opiekuńczo swoją Magią. Przebijanie się przez taką osłonę było bardziej skomplikowane i wymagało o wiele większego skupienia, więc Harry uznał, że lepiej poczekać na dogodniejszą sytuację. 

Gdy stanął nad basenem, Tsessu wynurzył łeb z wody i przywitał go jak zwykle - wyglądało na to, że lubił mieć towarzystwo. 

- Opowiedz mi o swoim poprzednim Panu - rozkazał Harry.  Siedział na posadzce, oparty plecami o ciało bazyliszka. Wąż położył swój ogromny łeb obok niego.

- O którym Panu?

- O Slytherinie.

- Był bardzo podobny do ciebie, Panie. Każdy Dziedzic jest do niego dość podobny. Cierpliwy, mądry i bystry. Żądny wiedzy i władzy. Porywczy. Ale ten drugi był za bardzo porywczy i przez to musiał mnie zostawić. Nie podobało mi się to, znowu się nudziłem…

Harry zmarszczył brwi.

- Ten drugi? O kim teraz mówisz? O dziewczynie?

- Nie, Panie. Dziewczyna była trzecia. Ale też bardzo podobna… Drugi znalazł mnie jakiś czas temu.

- Kiedy dokładnie?

- Nie wiem, Panie. Tutaj czas płynie inaczej.

Harry zamyślił się. Komnata Tajemnic została już wcześniej otwarta… Tylko kiedy? Czy nauczyciele o tym wiedzą? Czy ktokolwiek o tym wiedział?

- Dlaczego cię zostawił?

- Powiedział, że zrobiło się o mnie za głośno. Zabiłem człowieka i chcieli zamknąć Hogwart. Powiedział, że nie może na to pozwolić. Potem już nie wrócił.

Ciekawe , pomyślał Harry. Skoro było o tym tak głośno, to nauczyciele musieli o tym wiedzieć, o ile nie zdarzyło się to setki lat temu. Kogo może o to spytać, nie wzbudzając podejrzeń?

 

Książki całkowicie milczały. W żadnym tomie związanym z historią Hogwartu, Salazarem Slytherinem czy nawet z historią społeczności magicznej w Wielkiej Brytanii, nie znalazł ani słowa o otwarciu Komnaty czy śmierci w Hogwarcie. Otwarcie Komnaty nastąpiło więc stosunkowo niedawno, lub zostało całkowicie wymazane z historii szkoły. Sfrustrowany, skupił się w końcu na swoim drugim zadaniu, dla którego znów przyszedł do biblioteki. Po dwóch dniach samotnych poszukiwań nareszcie natrafił na Ginny Weasley.

Ginny wyglądała wręcz na przerażoną, gdy Harry drugi raz się do niej dosiadł. Siedzieli naprzeciw siebie, tak jak za pierwszym razem, Hermiona jednak tym razem się nie pojawiła. Zmieniło się coś jeszcze: gdy Harry sięgnął Magią, znalazł obok Ginny coś, co nagrodziło jego wysiłki. Świeży Ślad wyglądał z niedomkniętej torby.

Harry skupił Magię wokół niego. Energia była niemal identyczna do tej, która otaczała Ginny w Komnacie, jednak teraz zdawała się być uśpiona, nieaktywna. Mimo to, Harry mógł się z niej dowiedzieć prawie wszystkiego.

Źródło chowało w sobie całą historię, wszystkie wspomnienia i, choć ich jedynym przedstawieniem były wahania Magii, już po godzinie Harry wiedział dokładnie, kogo szukał. Nie znał imienia ani nazwiska, nie miał też pojęcia, jak ów Dziedzic wygląda. Znał jednak jego charakter i wiedział, jak wyglądało jego życie. Był pewien, że poznałby go, gdyby obok niego przeszedł. Jest tak podobny do mnie , odkrył z lekkim zdziwieniem, że to byłoby jak przejście obok lustra.

 

Pani profesor. Czy mogę zająć chwilę?

McGonagall posłała mu uważne spojrzenie zza cienkich okularów. Reszta uczniów opuściła już klasę.

- Nie ma problemu. Pewnie masz pytania odnośnie listy, którą ci dałam?

Harry rzeczywiście miał sporo pytań, ale musiał powstrzymać swoją ciekawość. Na ten moment miał inne zadanie do wykonania, a skomplikowane zagadki transmutacji mogły jeszcze poczekać.

- Nie o to chodzi. Mam pytania odnośnie tego, co się tu ostatnio dzieje i plotek, które słyszałem.

Kobieta zmarszczyła brwi, ale kiwnęła lekko głową. Harry wziął głęboki wdech, jakby zbierał się na odwagę.

- Mówią, że coś podobnego miało już miejsce… Mówią, że Hogwart miał być wtedy zamknięty. Czy to… prawda?

McGonagall świdrowała go przez chwilę srogim spojrzeniem, zastanawiając się, ile może mu powiedzieć. W końcu westchnęła i odparła:

-  Te plotki nie powinny były dotrzeć do uczniów, ale nie będę cię okłamywać, Potter. To prawda.

- Czy i tym razem mogą zamknąć szkołę? - spytał szybko Harry na jednym wdechu, pozwalając swojemu głosowi zadrżeć. W jego oczach pojawił się strach. - Co wtedy? Nie chcę wracać do Hope.

- Potter - McGonagall pochyliła głowę ze współczuciem. Jej głos zmiękł. - Nikt jeszcze o tym nie mówi, ale jest taka możliwość. O ile nie złapiemy winowajcy i ataki się nie skończą… Pięćdziesiąt lat temu zginęła jedna z uczennic. Nie możemy ryzykować, żeby taka sytuacja się powtórzyła. Bezpieczeństwo uczniów jest najważniejsze. Więc tak. Hogwart może zostać zamknięty. Ale jeśli się tak stanie, masz moje słowo, że nie pozwolę ci wrócić do życia wśród mugoli. Znajdę ci miejsce w innej szkole magii, gdzieś za granicą. Nie zostaniesz sam.

Wzruszające, pomyślał Harry, powstrzymując triumfalny uśmiech. Nie spodziewał się takiego wyznania i gdyby nie był tak skupiony na odgrywaniu swojej roli, jego emocje mogłyby wyjrzeć zza maski. Jednak to nie było ważne. Dowiedział się tego, na czym mu zależało.

- Dziękuję, pani profesor. Za wszystko - odparł cicho, a na jego twarzy malowała się nieśmiała ulga. Wycofał się powoli do drzwi.

Mcgonagall odezwała się jeszcze w ostatnim momencie, a jej głos, choć przed chwilą dziwnie zachrypnięty, przybrał zwykłą srogą barwę:

- Byłabym wdzięczna, gdybyś nikomu o tym nie rozpowiadał.

Harry przytaknął i wyszedł na korytarz.

Komnata Tajemnic została otwarta pierwszy raz pięćdziesiąt lat temu. Czy to możliwe? , pomyślał podniecony, przypominając sobie o czarodzieju, który pojawiał się w książkach zaledwie kilka lat później. Pasował idealnie. Dziedzic Slytherina o potężnej, dziwnie znajomej Magii… Podobny do Harry’ego…

Harry ominął kolację. Pobiegł od razu do biblioteki i rzucił się łapczywie na wszystkie książki, które choćby wspominały Voldemorta. Musiał poznać swojego wroga, dokładnie zrozumieć jego tok myślenia, intencje, wykryć słabości…

To nie on... , odkrył z rozczarowaniem, na którym od razu się przyłapał. Czy naprawdę tak bardzo liczył na kolejne starcie z Czarnym Panem? Potrząsnął głową, skupiając się na najważniejszym: osoba, o której powiedziała mu Magia, nie była tą osobą z książek. Choć dostrzegł spore podobieństwa, pewne czyny Voldemorta nie pasowały do Magii Dziedzica. Westchnął głośno, gdy jego ekscytacja stopniała niczym lód nad otwartym ogniem. Był już tak blisko rozwiązania zagadki!

Chwilę później pomyślał o czymś innym i poczuł nowy przypływ adrenaliny. Udzielił Tsessu pozwolenia na zabijanie, jeśli Ginny tak mu rozkaże. Jednak nie mógł jej na to pozwolić. Nie chciał żegnać się z Hogwartem, nawet jeśli może pójść do innej szkoły magii. Musi znaleźć prawdziwego Dziedzica jak najszybciej - nieważne, czy chodzi o Voldemorta czy nie. A jeśli mu się nie uda… Zawsze może zniszczyć Komnatę Tajemnic.

Forward
Sign in to leave a review.