MIND

Harry Potter - J. K. Rowling
G
MIND
author
Summary
Po pewnym mrocznym incydencie z pierwszego roku, za który przyszło komuś drogo zapłacić, Harry’emu zostaje przylepiony tytuł następcy Czarnego Pana. Dumbledore jest tym wyraźnie zaniepokojony, zwłaszcza, gdy Komnata Tajemnic zostaje otwarta, a według pogłosek jest to właśnie sprawka Harry’ego. Harry natomiast szybko spotyka prawdziwego dziedzica i postanawia go wykorzystać… W końcu jest Ślizgonem, a Dziedzic jest zbyt potężny i intrygujący, by zmarnować jego potencjał.
All Chapters Forward

Wąż z Hope

Ach, Harry! Wchodź, mój chłopcze! Usiądź, proszę. Jaka szkoda, że musimy się spotykać w tych okolicznościach, ale nie możemy zignorować biednego Keitha…

Dumbledore westchnął przeciągle w martwej ciszy, którą przerywały tylko delikatne pobrzękiwania jego srebrnych wynalazków. Wyglądał dziwnie staro, o wiele starzej niż zwykle, ale w jego zatroskanych oczach czaiło się pełne skupienie. Harry domyślił się co go czeka, gdy tylko został wezwany do dyrektora, a ten widok tylko potwierdził jego przypuszczenia.

- Zaprosiłem cię tu dzisiaj w nieco innej sprawie niż zwykle - przyznał profesor, pochylając głowę. - Jestem pewien, że możesz się już nawet tego domyślać. Pozwól więc, że oszczędzę nam obu czasu i przejdę do sedna sprawy.

Harry nic nie powiedział, więc Dumbledore ciągnął dalej:

- Byłeś, jak to zrozumiałem, pierwszym na miejscu tej tragedii. Widziałeś coś podejrzanego? Coś, co rzuciło ci się w oczy? Coś nietypowego?

Harry pokręcił głową. Dyrektor nadal kluczył wokół pytania, które tak naprawdę chciał zadać.

- Każda błahostka może okazać się kluczowa, Harry.

- To ja zaatakowałem Keitha.

 Dumbledore zamilkł, wpatrując się w dwunastoletniego chłopca z zaskoczeniem. Harry nie spuścił wzroku, a jego oczy były jakby puste, z determinacją odcięte od świata. Czy zawsze takie były?, mimowolnie pomyślał Dumbledore. 

Po kilku chwilach napiętej ciszy Harry powiedział:

- Czy to właśnie chciał pan usłyszeć, dyrektorze?

- Harry, co właściwie…

- Zawołał mnie tu pan, bo podejrzewa, że miałem z tym coś wspólnego - odparł Harry, porzucając pytający ton, jednak zachowując pozorną uprzejmość, choć tak naprawdę bijącą chłodem. 

Dumbledore przybrał poważną minę.

- A miałeś? Powiedz mi prawdę, mój drogi. Żadna krzywda się nie stała, Keitha można obudzić eliksirem. Będzie cały i zdrowy. W przeciwieństwie do poprzedniego… incydentu. Wiem, że nie chcesz, by to się powtórzyło. Dlatego właśnie musisz być szczery. Żebyśmy mogli to naprawić.

Żebyś mógł naprawić mnie, pomyślał Harry.

- Znalazłem jego nieruchome ciało na korytarzu. Tylko tyle mnie łączy z tym incydentem.

Dumbledore przypatrywał mu się intensywnie jeszcze przez moment, aż w końcu odparł:

- Wierzę ci.

- Mogę już iść? Czy oprócz tego planował pan również zwykłe zajęcia?

- Niestety, Harry, ale obawiam się, że przez najbliższy czas będziemy musieli obejść się ze smakiem. Sytuacja z Keithem wymaga całej mojej uwagi.

Harry nie dał po sobie poznać, że zrozumiał ten jasny przekaz. Skinął głową i wstał.

- W takim razie do widzenia, profesorze.

 

Blaise czekał na niego w pokoju wspólnym ślizgonów. Gdy tylko go zobaczył, poruszył się niespokojnie, jakby chciał wstać, ale Harry rzucił się na fotel obok niego i zapadł się w nim, głośno wzdychając.

- Podejrzewa cię?

Harry posłał mu znudzone spojrzenie zza oparcia.

- Oczywiście. Sam bym siebie podejrzewał na jego miejscu. Czy to nie ironiczne? - odwrócił się do ognia trzaskającego pogodnie w kominku, a na jego twarzy pojawił się sarkastyczny uśmiech. Nigdy inaczej się nie uśmiechał. - Nawet jeśli nic nie zrobiłem, wszystko wskazuje na mnie… Mam tylko jedno wyjście.

Blaise’a zaskoczyła ta nagła zmiana w jego głosie. Rzadko kiedy Harry Potter był tak w coś zaangażowany, a Blaise znał go już o wiele bliżej niż reszta ślizgonów i potrafił lepiej rozpoznawać subtelne oznaki jego humorów.

- Jakie? - spytał, nie doczekawszy się dalszego ciągu.

Harry zamyślił się już, więc Blaise musiał powtórzyć pytanie.

- Muszę go znaleźć.

- Kogo?

- Tego, kto naprawdę to zrobił! Jeśli sprawy przybiorą zły obrót, będę mógł go oddać w ręce Dumbledore’a. No i chcę wiedzieć, jak to zrobił. Muszę to wiedzieć.

Blaise musiał się powstrzymać, żeby nie przewrócić oczami. Cały Potter. Musiał wiedzieć dosłownie wszystko. Dziwne, że tiara przydziału nie umieściła go w Ravenclaw, chociaż, pomyślał Blaise, nie było żadnej wątpliwości co do tego, że jego miejsce było w Slytherinie.

 

Harry obserwował z zafascynowaniem swojego kota zamieniającego się w puchar do picia i, za ponownym machnięciem różdżki, powracającego do swojej zwykłej formy. Sidhe patrzył na niego z coraz większym wyrzutem, dając mu wyraźnie do zrozumienia, że są to ostatnie chwile jego wyrozumiałości.

- Pani profesor - odezwał się Harry, gdy McGonagall przechodziła obok, podziwiając jego idealnie rzucone zaklęcie. Czarownica zatrzymała się przy nim. -  Jak to dokładnie działa?

- Przemiana jednej materii w drugą, zamienianie energii z ożywionej w stałą, Potter. Tak, jak jest to wyjaśnione w podręczniku - odparła, mrużąc oczy. Dobrze wiedziała, że Harry znał  tą odpowiedź, tak samo jak znał odpowiedzi na wszystkie pytania, które ona zadawała jemu podczas lekcji.

- Tak, ale jak to dokładnie działa? Biologicznie i chemicznie? Nie można po prostu powiedzieć, że to magia. To żadne wytłumaczenie.

- To niezwykle skomplikowany proces, Potter. Nawet najwyżsi uczeni magowie i czarownice nie potrafią go pojąć w całości. Nie znaleźliśmy też odpowiedzi na jego wszystkie aspekty.

- Chciałbym go poznać - oznajmił z fascynacją.

McGonagall zastanowiła się przez chwilę. Mogłam się spodziewać, że w końcu o to spyta, pomyślała. Jeszcze nigdy nie miała tak pilnego i żądnego wiedzy ucznia. 

- Ja nie jestem w stanie ci tego dobrze przedstawić, ale przygotuję ci listę książek, z których sama korzystałam, gdy zagłębiałam się w ten temat.

- Byłbym bardzo wdzięczny - Harry uśmiechnął się, a McGonagall kiwnęła krótko głową i ponownie skupiła się na reszcie klasy, przemierzając salę i obserwując uczniów.

- Nie mam pojęcia, jak ty na to wszystko znajdujesz czas - powiedział Blaise po drugiej stronie Harry’ego. Jego sowa w końcu zmieniła się w puchar, ale zamiast przybrać złotą barwę metalu, pozostała smutno szara.

Harry wzruszył ramionami.

- Inaczej bym się nudził - odparł prosto. 

To, że nie brakowało mu zajęć, było oczywiste dla każdego, kto spędził choć godzinę w jego towarzystwie. Harry nie cofał się przed niczym - jeśli coś go interesowało (a interesowało go dosłownie wszystko), zawsze potrafił znaleźć na to czas. Nawet jeśli już każdą minutę dnia miał zapełnioną planami. Nikt nie miał wątpliwości, że w przyszłości Harry Potter będzie ważną i wpływową postacią, więc nikt w Slytherinie nie śmiał się mu sprzeciwiać, a plotki o nim jako o następnym Czarnym Panu nabierały obrotów. I, mimo że Dumbledore zdawał się być ich świadomy i mocno zaniepokojony, Harry’emu nie specjalnie przeszkadzały. Przynajmniej mógł robić, co chciał, nie martwiąc się szepczącymi za jego plecami uczniami. Był bezpieczny, dopóki ślizgoni w nie wierzyli. 

Hermiona nie wiedziała, co o nich myśleć. Wydawało się, że jednego dnia w nie wierzyła, drugiego uważała za kompletne brednie. Harry uważał to za zabawne.

Tego dnia w bibliotece wyraźnie skłaniała się ku pierwszej opcji.

Siedzieli po przeciwnych stronach stołu w ich ulubionym miejscu na końcu biblioteki, gdzie uczniowie bardzo rzadko docierali. Pracowali właśnie nad wypracowaniem z eliksirów, a Hermiona nieustannie spoglądała na Harry’ego i przygryzała nerwowo wargę, tak jak zawsze, kiedy bała się o coś zapytać. Dopiero po trzydziestu minutach zebrała w sobie odwagę.

- Jak to jest? - spytała cicho. - Znaleźć kogoś… praktycznie martwego?

Harry poczuł przebiegające po skórze ciarki, ale nie dał po sobie poznać, że ją usłyszał. Odezwał się dopiero po chwili, nadal skrobiąc piórem:

- Dość… zaskakujące. I trochę niepokojące. Nie wiesz, co się stało tej osobie, ale czujesz, że kiedy się odwrócisz, możesz być następny.

- Ja bym spanikowała - jej głos zadrżał.

Harry przerwał pisanie i udał, że sprawdza coś w książce. Przed oczami jednak miał Keitha. Już wiedział, dlaczego widok tego ciała tak na niego podziałał. Nie wiedział, co się z nim stało. Ale nie bał się, jak powiedział Hermionie, że napastnik po niego wróci. Nie, jego strach był czymś innym. Tak nagła śmierć go przerażała. Świadomość, że może pewnego dnia po prostu spotkać swój koniec, a wraz z nim koniec jego marzeń, koniec wszystkiego, co go fascynowało… koniec magii. Nie obchodziło go, że te rzeczy istniałyby bez niego. Nie byłoby go tu, żeby ich doświadczyć. Równie dobrze cały świat mógłby umrzeć wraz z nim.

- Myślisz, że wyzdrowieje?

Wzruszył ramionami.

- Mówią, że tak. Wystarczy eliksir z mandragor. Jest tylko spetryfikowany.

- Dobrze, że go znalazłeś. Może ten ktoś… albo coś… chciał z nim całkiem skończyć. 

- Myślisz, że się mnie przestraszył? - Harry uśmiechnął się drwiąco. - Cóż, w takim razie jego strata.

Hermiona zmarszczyła brwi. Harry, widząc to kątem oczu, skrzywił się.

- Gdybym spotkał winnego i tak poczekałbym, aż skończy i dopiero wtedy zawołał nauczycieli. Nawet szkoda, że nikogo nie widziałem. Mógłbym się wtedy dowiedzieć, jak to zrobił.

- Nie uratowałbyś Keitha? - głos Hermiony stał się nienaturalnie wysoki. - A gdyby tamten ktoś chciał go zabić?

Harry znów wzruszył ramionami.

- Nie moja walka.

- Nie wierzę w to.

W końcu podniósł oczy. Hermiona mimowolnie zadrżała pod jego zimnym, pozbawionym emocji spojrzeniem.

- Jestem Ślizgonem. Nie będę ryzykował życia ani zdrowia dla kogoś, kogo nawet nie znam.

I wrócił do pisania wypracowania. Hermiona siedziała jeszcze przez chwilę wpatrzona w niego z zaskoczeniem. Potem pomyślała o Malfoyu i tych wszystkich plotkach. On i Harry wydawali się być najlepszymi przyjaciółmi, a jednak z tamtego zdarzenia tylko Harry wyszedł cało. Hermiona nigdy go o to nie spytała.  Był to jeden z tych tematów, które, choć Harry tego nie powiedział, były zakazane. Nikt nie pytał, co się wtedy stało. Nikt nie chciał, żeby przydarzyło się to również im.

 

Harry nie wierzył w legendę o dziedzicu Slytherina - była niczym więcej niż te bazgroły na ścianie. Równie dobrze mógł to być zwykły uczeń, który chciał napędzić ludziom strachu. Ale może pociągnąć to dalej i zaatakować więcej osób. Kto wie, jaki los ich spotka?

Keith nie obchodził Harry’ego ani trochę. Jednak sprawca tego ataku nie dawał Harry’emu spokoju. Musiał wyjaśnić, co się stało. Musiał wiedzieć, jak Keith został spetryfikowany. Nie było na to żadnego zaklęcia ani eliksiru, a przynajmniej Harry nigdy o takich nie słyszał. I nie chciał być następną ofiarą. Jeśli sprawcą była osoba, która uzna go za wroga, może mieć kłopoty, a jego status krwi nie będzie miał znaczenia. Chciał też wiedzieć, czy sam mógłby to robić. Nie dla jakiegoś staroświeckiego celu jako dziedzic Slytherina, ale dla ochrony i przewagi.

Tej nocy ani myślał o spaniu. Kiedy tylko jego koledzy usnęli, ubrał się i okrył szczelnie peleryną niewidką, a następnie przekradł się przez lochy, tajne przejście omijające salę wejściową, a potem kolejne przejście, o którym wiedzieli tylko nieliczni, aż w końcu stanął pod ścianą ze złowieszczym napisem na drugim piętrze. Filchowi nie udało się go zmyć żadnym znanym mu sposobem, więc nadal połyskiwał czerwienią w mroku. Tutaj znaleziono kotkę Filcha - Pani Norris. A za zakrętem leżał Keith.

Harry poczuł mierzwienie na karku, kiedy mimowolnie przypomniał sobie chwilę znalezienia jego ciała. Potrząsnął głową. To tylko kolejne ciało, a on miał zadanie do wykonania.

Zamknął oczy i skupił się na swojej Magii. Natychmiast się uspokoiła, gotowa na polecenia. Była gęsta, silna i rozpierała jego ciało. Harry pozwolił jej mackom wyjść na zewnątrz. Posłuchała i od razu zaczęła zbierać dla niego informacje.

Korytarz był przepełniony Magią wszystkich uczniów. Przechodzili tędy codziennie spiesząc na lekcje albo włócząc się bez celu po zamku. Ich Ślady nie były zbyt interesujące. Wśród nich jednak wędrował jeden wyjątkowy: był potężny, skomplikowany, silny i… niezupełnie ludzki. Harry jeszcze nigdy nie czuł czegoś podobnego. Ale gdzie się zaczynał i gdzie kończył? Harry zaczął cierpliwie rozplątywać Ślady i, gdy zaklęcie alarmujące, które wcześniej rzucił, dało mu znać, że najwyższa pora wracać do dormitorium, był wyczerpany i nie posunął się zbyt daleko w swoim śledztwie, jednak chęć rozwiązania tej zagadki tylko wzrosła.

 

Potter!

Harry nie podniósł wzroku ani nie zaprzestał mieszania w kociołku.

- Witam, profesorze. Zastanawiałem się, czy mógłby mi pan użyczyć szczyptę sproszkowanej smoczej łuski? Niestety sam jej nie posiadam, a ten eliksir był nagłą koniecznością, więc nie miałem czasu zaopatrzyć się w brakujące składniki.

Snape stał w drzwiach, a na jego bladej twarzy malowała się zimna furia. Przez chwilę słychać było tylko bulgotanie eliksiru.

- Czy ty specjalnie uruchomiłeś moje zaklęcia alarmujące i wyrwałeś mnie ze snu o trzeciej nad ranem, żeby spytać, czy mam sproszkowaną łuskę smoka? - spytał cicho, ledwo poruszając ustami. Pod jego oczami widniały głębokie cienie.

Harry wrzucił do kociołka posiekany korzeń asfodelusa i spojrzał na nauczyciela.

- Nie miałem na to czasu za dnia, profesorze. Przeprosiłbym, ale wiem, że pan dobrze rozumie moją pasję do eliksirów. Nie mogłem się powstrzymać - powiedział, wykrzywiając bezradnie usta.

Snape uśmiechnął się szyderczo w odpowiedzi i podszedł bliżej, zaglądając do kociołka.

- Eliksir pobudzający - stwierdził, nadal srogim tonem. - Więc dobrze podejrzewałem, że twój brak skupienia na lekcjach jest skutkiem zarwanych nocy. Ale nie wierzę, że spędzasz je nad kociołkiem.

Ich spojrzenia się spotkały.

- Co masz takiego ważnego do roboty, że całkowicie poświęcasz dla tego sen i dlaczego nie możesz tego robić za dnia? Zdajesz sobie sprawę z tego, jak podejrzanie to wygląda?

- Nikt inny o tym nie wie, profesorze - odparł Harry. - I nikt niczego nie podejrzewa.

- Lepiej, żeby tak zostało - powiedział cicho Snape.

Nie daj się złapać, tak brzmiała pierwsza zasada Ślizgonów i Snape stał za nią murem. Jego wychowankowie wiedzieli, że nie obchodzi go, czy łamią szkolny regulamin, dopóki nie pozwolą się na tym przyłapać.

Snape machnął różdżką i na stoliku pojawiła się mała fiolka wypełniona szarym, mieniącym się w świetle świecy proszkiem.

- Dziękuję, profesorze - Harry skinął głową.

- Mam nadzieję, że wiesz, że ten eliksir nie zastąpi ci snu. Działa tylko przez chwilę.

- Wiem, sir.

Snape skinął głową i ruszył do wyjścia.

- W piątkowy wieczór zapraszam cię na szlaban, a jeśli jeszcze raz mnie obudzisz w ciągu następnych sześciu lat, zacznę cię traktować jak Longbottoma - rzucił, zamykając za sobą drzwi.

Harry skrzywił się, choć się tego spodziewał. Snape mógł przymykać oko na występki swoich Ślizgonów, ale nikt nie ośmieliłby się budzić go w środku nocy z błahego powodu. Nikt, poza Harrym, który przyznał w duchu, że i tak się łatwo wywinął.

 

Ślad ucinał się w damskiej łazience, do której nikt nigdy nie wchodził. Harry zmarszczył brwi i zaczął szukać tajemnego przejścia przy umywalkach. Jego uwagę przyciągnął mały wąż wyrzeźbiony na boku jednego z kranów. Czyżby Komnata Tajemnic była czymś więcej niż legendą?, pomyślał. Odkręcił kran. Nie poleciała z niego ani kropla. Oko węża rozbłysło w blasku świec.

- Otwórz się - wysyczał Harry. Czyżby to naprawdę było takie proste?

Umywalka zapadła się posadzce, ukazując sporą dziurę - tunel - w podłodze. Harry stał nad nią przez kilka chwil, a przez jego głowę przebiegała setka myśli i sprzecznych emocji.

Komnata Tajemnic. Czy właśnie ją znalazł, mimo że nikt tego nie dokonał od całych pokoleń? Czy to znaczy, że był dziedzicem Slytherina? On, Harry Potter, Chłopiec, Który Przeżył, był potomkiem założyciela domu, którego uważano za lęgowisko czarnoksiężników? To, że już ktoś otworzył Komnatę nie miało znaczenia. Istnienie dwóch dziedziców było tak samo prawdopodobne jak jednego i jak istnienie samej Komnaty.

Na jego twarzy pojawił się triumfalny uśmiech. Chciałby zobaczyć reakcję Dumbledore’a, gdyby się o ty dowiedział! Jego Złoty Chłopiec, symbol Światła, odnalazł Komnatę Tajemnic i... wcale nie miał zamiaru jej zamknąć. Dla starca i tak wystarczającym szokiem było, gdy Harry został przydzielony do Slytherinu a potem gdy Draco tak poważnie zapłacił za ich przyjaźń…

- Co ty tu robisz? - rozległ się głośny, natarczywy głos.

Harry odwrócił się gwałtownie. Nad kabinami szybował duch dziewczyny, może czternastoletniej. Miała długie włosy, grube okulary i twarz pokrytą pryszczami.

- To łazienka dla dziewczyn! - zapiszczała, oburzona. Nagle jej oczy powędrowały do odkrytego przejścia za umywalką. Zwęziły się.

- Co tu się stało? Coś ty zrobił?!

Harry zmierzył ją chłodno. Nie mógł pozwolić na to, żeby komukolwiek powiedziała o jego odkryciu. Zamknął oczy i sięgnął po swoją Magię. Jak zawsze czekała na polecenia.



3 lata wcześniej

Harry nie znosił wścibstwa i wszyscy mieszkańcy domu dziecka Hope dobrze o tym wiedzieli. Tylko Ray popełnił kiedyś ten błąd i przekroczył granicę. Nigdy tego nie powtórzył.

Sierociniec nie był wesołym miejscem, chociaż słychać w nim było śmiechy i ożywione rozmowy dzieci. Surowy budynek był zbudowany bez krzty kreatywności i dla o wiele większej liczby mieszkańców, niż obecnie miał, przez co długie, proste korytarze zdawały się być zamrożone w czasie - puste i niepokojąco ciche. Raz na jakiś czas przechodziło nimi jakieś dziecko albo jeden z opiekunów, a ich kroki odbijały się echem wśród zimnych ścian. Tylko kilka pomieszczeń było świadkami uśmiechów dzieci, które i tak nigdy nie obejmowały ich oczu. Zapewne miało to coś wspólnego z faktem, że ten konkretny sierociniec działał na przekór prawu. Każdy rodzic mógł zostawić tu swoje dziecko za odpowiednią sumą pieniędzy, więc dziewięćdziesiąt procent jego mieszkańców stanowiły niechciane dzieci - takie, które zawadzały w życiu rodzicom albo zrobiły coś nieodpowiedniego, a ich rodzice nie chcieli wychowywać trudnej młodzieży.

Harry dobrze wiedział, dlaczego się tam znalazł. Był trudny pod każdym względem. Zwłaszcza jak na standardy swojego poprzedniego domu w Little Whinging z wujostwem, gdzie spędził siedem lat.

Dursleyowie nie akceptowali niczego, co choćby stało na granicy normalnego, nudnego życia przykładnego obywatela Privet Drive. Sam fakt, że pewnego dnia znaleźli pod swoimi drzwiami rocznego Harry’ego otulonego w kocyk i list, z którego się dowiedzieli, że Lily i James Potter zostali zamordowani, wzbudzał w nich natrętne poczucie nienormalności. A gdy odkryli, że Harry odziedziczył po swoich rodzicach magiczne zdolności? Tego było już za wiele. Postanowili, że jeśli muszą z nim żyć pod jednym dachem, to muszą stłamsić w nim te dziwactwa. I przez parę lat udało im się żyć razem w ten sposób. Nawet oddali Harry’emu swoją komórkę pod schodami jako jego prywatny pokój. Jedli z nim wspólne, rodzinne posiłki, które czasem sam przyrządzał i po których zawsze sprzątał. Mimo wszystko mogli zaakceptować takie życie ze swoim siostrzeńcem. Dopóki nie zniszczył ich córki.

Harry i jego kuzyn Dudley mieli po trzy latka, kiedy Crystal Tiffany Dursley przyszła na świat. Wszyscy ją uwielbiali i rozpływali się nad nią każdego dnia - oprócz Dudleya, który nagle przestał być najważniejszą osobą w domu. Teraz potrzeby Crystal stały się ważniejsze od zachcianek Dudleya, co okazało się dla niego absolutnym szokiem. Szybko nauczył się jednak wyładowywać swoje emocje na Harrym.

Crystal była słodką i miłą dziewczynką, która poza faktem, że szybko przybierała na wadze, nie była w niczym podobna do swoich rodziców i brata. Nie była okrutna, złośliwa ani samolubna, ale największą różnicą było to, że uwielbiała Harry’ego. A Harry uwielbiał ją - był gotów poświęcić dla niej absolutnie wszystko. Dlatego, gdy w wieku pięciu lat Crystal w niewytłumaczalny sposób pojawiła się nagle między Harrym i swoim ojcem, gdy ten chciał dać chłopakowi nauczkę i przytuliła się do swojego kuzyna na oczach rodziców, powód był bardzo prosty: Harry miał na nią zły wpływ i uczył jej tych dziwactw. Nie mogli na to dłużej pozwalać i szybko znaleźli odpowiednie miejsce dla chłopaka: dom dziecka Hope w północnym Croydonie.

Harry’ego nie obchodził fakt, że Dursleyowie się go pozbyli. Życie w sierocińcu było lepsze od tego na Privet Drive: miał tutaj jedzenie, własny pokój i nie musiał codziennie sprzątać czy pielęgnować ogrodu. Miał czas dla siebie i spędzał go na czytaniu książek, nauce i ćwiczeniu swoich zdolności. Jedynym i ogromnym minusem była rozłąka z Crystal. Nie chciał jej zostawiać u Dursleyów. Nie chciał, żeby wyrosła na podobną im osobę. No i bał się, że nie pierwszy raz przejawiła dziwactwa. Jeśli to się będzie powtarzać, Dursleyowie nie będą mogli dłużej obwiniać Harry’ego. 

Nie był jednak w stanie jej pomóc, mimo tego, co jej obiecał żegnając się z nią. Troska o jego przybraną siostrę dręczyła go każdego dnia, nawet po dwóch latach. Wtedy właśnie Ray przyłapał go na ćwiczeniu magii.

Zwykle Harry był obsesyjnie ostrożny w używaniu jej. Tym razem jednak nie domknął drzwi do swojego pokoju, a Ray zaglądał przez wąską szparę. Już od jakiegoś czasu próbował śledzić Harry’ego i poznać jego “sekret”, który, jak się upierał, Harry ukrywał przed wszystkimi. Tego dnia go poznał: na własne oczy widział, jak przedmioty latały w powietrzu do rąk Harry’ego, a potem odlatywały na swoje miejsce. Otworzył szeroko drzwi, a Harry podskoczył i obrócił się.

- Ha! - krzyknął Ray i natychmiast zamknął za sobą drzwi. Ściszył głos. - Wszystko widziałem, Potter!

Harry zmarszczył brwi. Ray był jednym z tych natrętów w sierocińcu, którzy szantażowali młodsze i słabsze dzieci do robienia za nich prac i zadań domowych albo oddawania im swoich pieniędzy. Nikt go nie lubił poza jego sforą i wszyscy się go bali z wyjątkiem starszych dzieciaków i Harry’ego, którzy jasno postawili granice, a paczka Raya wiedziała, że nie warto ich przekraczać. Teraz jednak Ray znalazł, jak mu się zdawało, haka na tego Pottera, który zawsze mu się opierał.

- I co z tego? - spytał Harry, unosząc jedną brew.

- Możesz sobie zgrywać pewnego siebie, ale znam twój sekret, Potter - warknął Ray. - Więc od dzisiaj będziesz robić, co ci mówię, bo inaczej się nim podzielę z innymi dzieciakami i z opiekunami. A wtedy nikt cię tu nie będzie chciał i wylądujesz na ulicy!

- Powiesz reszcie, że potrafię unosić przedmioty siłą umysłu? - spytał Harry, a na jego twarzy pojawił się drwiący uśmiech. - Życzę powodzenia w niezrobieniu z siebie idioty.

Jego ton nagle się zmienił, a uśmiech zniknął. Mimo, że był niższy od Raya, spojrzał na niego z wyższością.

- A teraz wynoś się z mojego pokoju - powiedział lodowatym głosem.

Ray rzucił mu nienawistne spojrzenie, ale zrozumiał swój błąd.

Następnego dnia za skradzione pieniądze kupił kamerę i rzucił Harry’emu znaczący uśmiech nad głowami innych chłopców, przed którymi głośno się nią chwalił.

Kolejnego dnia wiele dzieci odetchnęło z ulgą, paczka Raya rzucała wszystkim wrogie spojrzenia i szeptała po kątach, a starsze sieroty, które zrozumiały, co to oznaczało, zaczęły zastanawiać się nad swoim losem i przyszłością sierocińca.

- Powiedzieli mi, że to było ukąszenie węża - Harry usłyszał panią Babbs, rozmawiającą z innymi opiekunkami. - Ale nie potrafili mi powiedzieć, jak wąż dostał się do jego pokoju w środku nocy.

Tssheiss dobrze się spisał, pomyślał Harry i poczuł pewną pustkę. Już go nigdy nie zobaczy. Wiedział o tym, kiedy prosił go o pomoc. Tssheiss był jego jedynym przyjacielem, z którym często rozmawiał, gdy pielił grządki kwiatów za budynkiem - było to jedyne zajęcie, do którego Harry zgłaszał się z ochotą.

- Gdy już to zrobisz, uciekaj jak najdalej stąd - powiedział mu. Nie miał wątpliwości, że ogród i okolica mogą zostać spryskane jakimiś zabójczymi dla węży środkami. To był jeden z powodów, dla których nie chciał zabijać Raya.

Drugim powodem była policja. W końcu większość dzieci znalazła się tutaj poprzez sfałszowane dokumenty i niezliczoną ilość kopert z pieniędzmi. Gdyby ktoś się temu przyjrzał, położyłby temu kres i nie wiadomo, co by się stało z sierotami: zostałyby przeniesione do innych domów dziecka czy odesłane do rodziców, którzy je zostawili? Harry nie chciał wracać do Dursleyów i nie chciał się przenosić. Przyzwyczaił się do tego miejsca - słyszał, że sporo sierocińców działa na zupełnie innych zasadach. Dzieci nie miały tyle wolności co w Hope. Pewnie byłby zmuszony dzielić pokój z kimś innym - może nawet z kilkoma innymi osobami. Nie chciał, żeby to się stało. Ale najbardziej nie chciał, żeby Ray nagrał go, gdy ćwiczy magię. Wybór był prosty.

Na szczęście nic takiego nie nastąpiło. Harry podejrzewał, że koperty z pieniędzmi znalazły nowych właścicieli. Sierociniec nadal działał i nadal przyjmował nowe dzieci, a Harry mógł w spokoju dalej trenować swoje zdolności. Pogratulował sobie tej decyzji, gdy wraz z resztą sierot stał na cmentarzu na pogrzebie Raya. Nikt nie zauważył jego krótkiego uśmiechu.

Forward
Sign in to leave a review.