Należysz do mnie (a ja do ciebie) [tłumaczenie]

Harry Potter - J. K. Rowling
G
Należysz do mnie (a ja do ciebie) [tłumaczenie]
Summary
- To, co jest dla mnie absolutnie fascynujące... - powiedział Riddle, podchodząc bliżej. - to ty. - Ruszył do przodu, zmuszając Harry'ego do cofnięcia się, aż został przyszpilony do chłodnej ściany pokoju wspólnego. - A czy wiesz dlaczego?-Nie. I będę tu szczery, Riddle, nieszczególnie mnie to obchodzi.Wyższy chłopak uśmiechnął się do niego, lekko, ale w niezwykle z siebie zadowolony sposób.- To. Właśnie tutaj. - Jedna ręka podniosła się i odgarnęła część grzywki Harry'ego z jego twarzy. - Nathan Ciro był małym chłopcem bez kręgosłupa, zbyt bojącym się własnego cienia, by odważyć się choćby spojrzeć w moją stronę. Ale ty... - Pochylił się bliżej. - patrzysz na mnie, jakbyś chciał mnie zadźgać.Po wypadku Auror Harry Potter budzi się w ciele czternastoletniego Nathana Ciro, udręczonego ślizgona, który niedawno próbował popełnić samobójstwo. Szukając odpowiedzi, Harry powraca do Hogwartu i wywołuje niemałe poruszenie wśród pracowników i uczniów - zwłaszcza, gdy orientują się, że nie jest tym samym chłopcem , co kiedyś.Stara się uniknąć podejrzeń, a w miarę jak jego dążenie do prawdy zwraca na niego coraz większą uwagę, Harry zaczyna myśleć, że może mu się nie spodobać to, co odkryje.
All Chapters Forward

Chapter 18

Popołudniowe słońce przyniosło ze sobą ciepłą poświatę, malując ściany szpitalnego pokoju na pomarańczowo. Smuga światła słonecznego rozciągała się na wypolerowanej podłodze i nad jego łóżkiem, biegnąc wzdłuż jego ud i powodując, że skóra zaczęła go kłuć od skoncentrowanego ciepła.

Orion nie zwracał uwagi na rosnący dyskomfort, zamiast tego wlepiał wzrok w ścianę naprzeciwko niego, gdy jego ojciec rozmawiał z uzdrowicielem. Biernie przyglądał się rozmowie, nie zmieniając wyrazu twarzy nawet wtedy, gdy Arcturus rzucił cienko zawoalowane uwagi na temat decyzji szpitala dotyczących leczenia jego syna.

Wiedział, że ojciec nie będzie zadowolony, gdy wczoraj uzdrowiciele nie pozwolili mu zobaczyć się z Orionem, i w ciągu kilku minut od przybycia rodziców przekonał się, że miał rację, bo choć umiejętnie to ukrywał, mógł poczuć powolny gniew, który przeszywał magię Arcturusa.

Orion nie mógł jednak nie być wdzięczny za to ułaskawienie. Potrzebował czasu, by zebrać myśli i przygotować się na spotkanie z rodzicami. Zazwyczaj miał tygodnie, by ponownie wcielić się w rolę, którą odgrywał, by stać się idealnym dziedzicem, jakiego oczekiwali, a wiedział, że gdyby zobaczyli go bezpośrednio po ataku, popełniłby błąd.

Był zbyt roztrzęsiony po ataku, zbyt pełen pytań i energii, by tańczyć do ich melodii. Byłaby to katastrofa na każdym froncie. Nawet teraz był wciąż rozkojarzony, przepełniony palącą ciekawością tego, co się wczoraj wydarzyło. Jedyną rzeczą, która go w tej chwili stabilizowała, była kobieta obok niego.

Jego matka siedziała na pojedynczym krześle przy łóżku, z wyprostowanymi plecami i ręką, która perfidnie spoczywała na nieuszkodzonej dłoni Oriona. Była ubrana nienagannie, jak zawsze, ale zostawiła rozpuszczone włosy, sprawiając wrażenie, że spieszyła się, by tu dotrzeć. Brązowe loki okalały jej wyraziste rysy i mogłaby być obrazem matczynej troski, gdyby nie nijaki, niemal znudzony wyraz twarzy.

Jej skóra była zimna w kontakcie z jego, a gładki dotyk jej pierścieni na jego knykciach sprawiał, że aż swędziało go, by się odsunąć.

Odkąd oboje weszli do pokoju, ani razu na niego nie spojrzała, a jedynie zajęła wolne miejsce i zaczęła udawać. Orion nie dał się tym zmartwić, przywykł do jej chłodnego dystansu.

Wiedział, że dla Melanii Black nie istnieje, chyba że zrobił coś złego.

Po zaledwie minucie rozmowy Arcturus w końcu odciął uzdrowicielkę machnięciem ręki.

- Wynoś się. - rozkazał, kręcąc głową z lekceważeniem. Orion obserwował kątem oka, jak wiedźma z radością ucieka przed dominującą obecnością ojca.

Drzwi zamknęły się za nią, pogrążając całą trójkę w napiętej ciszy.

Melania ożywiła się, zdjęła rękę z dłoni Oriona i wstała. Rozprostowała fałdy swojej ciężkiej sukni i złożyła ręce przed sobą.

Arcturus przyglądał się żonie przez chwilę, po czym przeniósł uwagę z powrotem na syna. Podszedł do niego, twardymi palcami złapał podbródek Oriona i podniósł jego twarz do góry, by spotkać się z tym ciężkim spojrzeniem. Nie było w nim dezaprobaty ani rozczarowania, a jedynie irytacja człowieka, którego własność została zniszczona.

Nawet magia jego ojca ucichła, jej intensywność nie skwierczała już na obrzeżach zmysłów Oriona - i to, bardziej niż cokolwiek innego, go martwiło.

- Twoje rany? - zapytał Arcturus.

- Moje ramię zostało przebite odłamkiem. - zameldował posłusznie, niskim głosem. - Reszta to powierzchowne siniaki i skaleczenia. Muszę trzymać rękę w temblaku przez kolejne dwa dni. - Spojrzał ojcu prosto w oczy. - Nie ma żadnych trwałych problemów.

To było dokładnie to samo, co powiedział im uzdrowiciel, gdy przybyli po raz pierwszy, czyli kompletne minimum. Arcturus przyjął jego odpowiedź skinieniem głowy i zwolnił uścisk, cofając się o krok. Ręce opadły mu na boki i po prostu spojrzał na Oriona.

Minęły miesiące, odkąd był w pełni świadomy uwagi ojca. Orion mógł mieć tylko nadzieję, że nie wyraził swoich myśli na twarzy.

Spokój, który na nich spłynął, był burzliwy i delikatny jak jedwab. Każda sekunda ciągnęła się w nieskończoność, ale Orion nie odważył się spuścić wzroku, znosząc tę próbę najlepiej, jak potrafił.

W końcu, gdy serce miało już wyrwać mu się z piersi, cisza została przerwana.

Co się stało?

Orion nie wiedział, jak wiele o tym wydarzeniu wiedział jego ojciec. Ten człowiek miał kontakty na wszystkich szczeblach władzy, ale chłopak nie mógł nawet przypuszczać, jak szeroko rozciąga się jego sieć. Najlepiej było jednak zachować ostrożność. Nie chciał mieć kłopotów, jeśli jego historia nie potwierdzi się z tym, co Arcturus już wiedział.

- Akolici Grindelwalda przypuścili atak na Hogsmeade podczas weekendowej wizyty. - zaczął, mówiąc spokojnie, ale szybko. - Byliśmy na głównej ulicy, gdy rozpoczął się atak, i znaleźliśmy się w krzyżowym ogniu. Byłem z kilkoma kolegami z klasy.

- Nazwiska?

– Lestrange. Riddle. Ciro.

Ojciec skinął głową, rozpoznając dwóch pierwszych przynajmniej z opowieści Oriona, ale oczy Melanii zwęziły się przy ostatnim.

- Ciro? - powtórzyła z pogardą. - Bękart Benedykta?

- Ma na imię Nathan. - Orion odpowiedział bez zastanowienia, przenosząc wzrok na matkę. Ugryzł się w język, gdy tylko skończył, wewnętrznie besztając się za to, że nie udało mu się ukryć nutki wyrzutu w swoim tonie.

Melania zamarła, a jej szok wywołany tym, że ktoś się do niej odezwał, był wyczuwalny. Szybko jednak ustąpił miejsca lodowatej pogardzie.

- Co proszę? - wysyczała, a jej magia skwaśniała. - Już wystarczająco źle, że zadajesz się z tą plamą. A teraz mówisz nie pytany?

Orion zacisnął wolną dłoń i tym razem jego odpowiedź, choć niewymagana, była zamierzona.

- Uratował mi życie. Przynajmniej tyle możesz mu zaoferować, używając jego imienia, gdy go obrażasz.

Słowa były kąśliwe, podsycane wspomnieniami z wczoraj, o tym, jak Ciro ściągnął go na ziemię i usunął z drogi zaklęcia. Jak ostrożnie trzymał Oriona na ziemi. Jak postawił się między napastnikami a nimi, jakby to była najłatwiejsza decyzja, jaką Ciro kiedykolwiek podjął.

Poczucie winy, twarde i gorzkie, utkwiło mu w piersi. Bo to on odwrócił uwagę Ciro podczas pojedynku. To jego wina, że Ciro został ranny. Zabity.

I gdyby nie ta dziwna czarna mgła, starszy chłopiec pozostałby martwy.

Zniknęły wszelkie myśli o odgrywaniu dla nich roli uległego. Orion nigdy wcześniej nie czuł potrzeby chronienia kogoś innego, ale teraz ta chęć paliła go na wskroś, zalewając gniewem, jakiego wcześniej nie czuł.

Nie pozwoli, by jego matka lekceważyła Ciro.

Usta Melanii wykrzywiły się w szyderczy grymas, który Orion skwitował zaciekłością, ale Arcturus interweniował, zanim zdążył się nasilić.

- Dość. - powiedział, rozrywając na strzępy nadchodzącą reprymendę, zanim matka zdążyła zaczerpnąć powietrza. - Zostaw nas. Idź dopełnić formalności.

Usta Melanii rozchyliły się ze zdziwienia, a ona sama wpatrywała się w Arcturusa zdumiona. Orion nie mógł się powstrzymać od odzwierciedlenia tego uczucia, gdyż nigdy wcześniej nie słyszał, by jego ojciec używał takiego tonu wobec matki.

- Arcturus...

- Nie każ mi się powtarzać. Idź.

Orion wstrzymał oddech, spodziewając się, że matka będzie dalej protestować, ale po kilku sekundach ustąpiła. Jej mina pozostała buntownicza, gdy obróciła się na pięcie, kierując się w stronę drzwi; była zbyt dobrze wychowana, by nimi zatrzasnąć - niezależnie od tego, jak bardzo chciała.

Przez dłuższą chwilę po jej wyjściu żadne z nich się nie poruszyło.

Orion, zdumiony, wpatrywał się w drzwi, zanim przeniósł swoją uwagę z powrotem na ojca. Arcturus wpatrywał się w niego, te szare oczy raz po raz przeszywały go na wskroś, a w ich głębinach czaiło się coś kontemplacyjnego. Patrzył na Oriona tak, jakby nigdy wcześniej go nie widział.

Zdezorientowany i trochę niespokojny, Orion opuścił wzrok na kolana, zaciskając z niepokojem szczękę.

Ale na nic się zdały jego obawy. Ojciec tylko pokręcił nadgarstkiem, dając mu znak, że ma mówić.

- Kontynuuj swoją opowieść.

Orion zawahał się, a jego palce niepewnie przesunęły się po zewnętrznym szwie spodni. Spojrzał w bok, zerkając na ojca spod rzęs i zastanawiając się, co powiedzieć.

Nieczęsto zdarzało mu się okłamywać któregokolwiek z rodziców. Prawie nigdy nie próbował, bo konsekwencje, gdyby został przyłapany, były zbyt poważne, by ryzykować. Zmyślenie historii dla aurorów to jedno - to było łatwe i stanowiło najkorzystniejszą z dostępnych wówczas dróg, ale zawsze zamierzał powiedzieć ojcu o tym, co widział.

Dopiero teraz żołądek skręcił mu się z niezdecydowania.

Orion spojrzał w dół na swoją dłoń, zastanawiając się nad wyborem, i zacisnął wargi.

- Nasza czwórka została przygwożdżona przez dwóch ludzi Grindelwalda. - powiedział powoli, ważąc słowa. - Reszta okolicy ewakuowała się, a my zostaliśmy zmuszeni do walki. Udało nam się utrzymać, dopóki osłona Ciro nie została przeciążona i nie został on trafiony. Riddle wyrwał się, żeby go wyleczyć, a akolita wykorzystał odwrócenie uwagi i wycofał się. Udało nam się utrzymać Ciro przy życiu, a wkrótce potem pojawili się aurorzy, którzy zabrali nas z powrotem do zamku. Zostaliśmy opatrzeni, przeprowadzono z nami wywiad, a następnie ja i Ciro zostaliśmy wczoraj przeniesieni tutaj.

Zamilkł, patrząc w górę i czekając na osąd ojca.

Oczy Arcturusa wyostrzyły się przez resztę opowiadania, a na jego ustach pojawiła się podejrzliwość. Najwyraźniej wiedział, że coś jest nie tak.

Orion napiął plecy, gdy w pomieszczeniu zrobiło się duszno, i nie chciał drgnąć.

W końcu ojciec mlasnął językiem.

- No proszę. - powiedział chytrze, przechylając głowę i uśmiechając się z zamkniętymi ustami. – Jak ciekawie. Wyrósł ci kręgosłup.

- Co? - spytał Orion, zaskoczony tą uwagą.

Arcturus uniósł brwi.

- Wiesz, że nie lubię się powtarzać, Orionie. - powiedział i niepotrzebnie poprawił mankiety koszuli. - Muszę jednak przyznać, że chciałbym, aby to coś innego spowodowało twój pokaz zębów. Kłótnia z matką, okłamywanie mnie... cały ten ogień dla półkrwi, w dodatku bękarta?

Orionowi aż zaparło dech w piersi z zaskoczenia. Powinien był wiedzieć, że jego ojciec dotrze do sedna sprawy i wskaże, kto jest w centrum tego wszystkiego.

Arcturus potrząsnął głową ze złośliwym rozbawieniem, ale w jego wyrazie twarzy nie było cenzury czy pogardy, których Orion się spodziewał.

Zamrugał gwałtownie, nie rozumiejąc, dlaczego nie został ukarany.

- Nie będę cię pytał, co się naprawdę stało. - Arcturus kontynuował, a jego dziwna iskra humoru stopniowo zanikała, aż pozostało po niej tylko wspomnienie. Brzmiał tak zupełnie beztrosko, że Orion z trudem kojarzył go ze swoim normalnie kontrolującym ojcem.

- Najwyraźniej uważasz to za wystarczająco ważne, by próbować mnie oszukać, więc na razie możesz zachować swoje sekrety. - Mężczyzna ponownie zbliżył się do niego, a jego ręka oplotła szyję Oriona i odchyliła jego głowę do tyłu. Był to władczy chwyt, ale po raz pierwszy Orion nie bał się dotyku ojca.

- Ale pamiętaj, synu, że mnie nie oszukałeś. Nie przechytrzyłeś mnie. Twoje tajemnice są tajemnicami tylko dlatego, że ja na to pozwalam. W chwili, gdy zacznę podejrzewać, że zagrażasz bezpieczeństwu własnemu lub naszej rodziny, wkroczę do akcji.

Orion przełknął, a jego gardło zaczęło pracować wokół kamienia, który tam utkwił. Mimo powagi ostrzeżenia, część jego ciała rozjaśniła się na myśl o przyzwoleniu zawartym w słowach ojca.

- Czy rozumiesz?

- Tak, ojcze. - mruknął, zwilżając wargi i nie dowierzając swojemu szczęściu.

Arcturus wypuścił cichy oddech, kiwając głową z aprobatą.

- Dobrze. - powiedział cicho. - Teraz musimy wracać do domu. Twoja matka zajmie się wymeldowaniem. Czy masz już swoje rzeczy?

Przytaknął, wskazując na małą torbę, włożoną między łóżko a szafkę, w której znajdowały się jego zniszczone ubrania. Ojciec podniósł ją i pobieżnie obejrzał, po czym odwrócił się do niego.

Orion podskoczył na nogi, ale nie ruszył w stronę drzwi.

- Nie wrócę do Hogwartu?

Arcturus uśmiechnął się, a na jego cienkich wargach pojawił się ponury grymas.

- Nie. Mówi się o skróceniu semestru w związku z atakiem.

Jego oczy rozszerzyły się. Było kilka tygodni przed końcem semestru. W całej historii nie mógł sobie przypomnieć ani jednego przypadku, kiedy Hogwart zostałby zamknięty.

Z drugiej strony, pomyślał, nigdy wcześniej nie był tak bezczelnie atakowany.

- Wrócisz do domu bez względu na decyzję dyrekcji. Kiedy wyzdrowiejesz, jeśli szkoła będzie otwarta, będziesz mógł wrócić do nauki. - Ton Arcturusa nie pozwalał na kłótnie.

Orion przytaknął, przygryzając wargę. To było rozsądne, choć zastanawiał się...

- Ojcze?

- O co chodzi? - zapytał, a w jego głos wkradło się zniecierpliwienie.

- Chciałbym móc odwiedzić Ciro, w czasie wakacji, jeśli nie wcześniej. A także Augusta i Riddle'a.

Arcturus mruknął, niezaskoczony prośbą. W jego pozbawionych wyrazu oczach pojawiła się emocja, której Orion nie potrafił umiejscowić.

- Priorytety. - mruknął do siebie. - Dobrze, Orionie. Przypuszczam, że minęło już sporo czasu, od kiedy mieliśmy okazję poznać twoich innych... przyjaciół.

Orion stłumił zadowolony uśmiech.

Nie był tak głupi, by sądzić, że jego ojciec robi to z dobroci serca czy z sympatii. Tak długo, jak Arcturus nie będzie się wtrącał, lecz obserwował, Orion wiedział, że on i pozostali mogą wspólnie rozwiązać tę nową zagadkę.

Wiedział, że jeśli starczy im czasu, będą mogli dowiedzieć się, czym jest Ciro.

A ekscytacja tą perspektywą była wystarczająca, by pokonać wszelkie obawy, jakie mogło wzbudzić czujne oko jego ojca.

0o0

- Proszę pana?

Klaus podniósł wzrok znad swojego zadania i spojrzał na kobietę stojącą w wejściu. Nawet podświetlony jaśniejszym światłem korytarza, mógł bez trudu rozpoznać jej twarz.

- Tak? - zapytał, ignorując jęczącą bryłę na swoim stole. Z obrzydliwym mlaśnięciem wyjął ręce z wnętrza mężczyzny i wytarł najgorszą krew w fartuch. Ilse, na swoje usprawiedliwienie, nie cofnęła się, choć jej twarz wyraźnie zbladła.

- Lord Grindelwald prosił mnie, żebym ci to przekazała. - Powiedziała, podając kartkę papieru. Jej głos drżał, była wyraźnie podekscytowana tym, że mimo niepokoju dostała coś od swojego Pana. - Przeprasza, że przeszkadza ci w... pracy. Ale powiedział, że to ważne.

Wreszcie.

- Wydaje mi się, że wiem, o co chodzi, więc nie szkodzi. Poza tym... - mruknął Klaus, odchodząc od blatu i podchodząc do swojego stołu warsztatowego - I tak już skończyłem. - Zanurzył dłonie w misce z wodą, zmywając z nich zastygłą krew, która zabarwiła mu ręce aż po łokcie, po czym wziął ręcznik z poręczy i osuszył się.

Za nim Benat wydał niski, ochrypły jęk, który przerodził się w mokry kaszel. Klaus złożył poplamiony ręcznik i odłożył go na bok, po czym zdjął brudny fartuch. Obejrzał się przez ramię, patrząc z pogardą na bałagan, który zrobił.

- Cicho. - nakazał drugiemu mężczyźnie, zwracając swoją uwagę z powrotem na Ilse. - Daj to.

Powoli weszła do pokoju, napięcie przenikało przez jej ramiona, gdy omijała kałuże na podłodze. Klaus obserwował ją spokojnie, będąc pod wrażeniem jej stalowych nerwów. Była młodą, świeżo upieczona absolwentką Durmstrangu, jeśli dobrze pamiętał. Widział, jak członkowie dwa razy starsi i dwa razy bardziej doświadczeni od niej, trzęsą się przy podobnych scenach.

Ilse podała mu papier, instynktownie ustawiając się w szkolny układ powitalny. Spuściła oczy z szacunkiem, ale nie tak nisko, by można było pomylić to ze strachem. Klaus przyglądał się jej tylko przez chwilę, notując, po czym otworzył papier, by przeczytać pojedynczą linijkę pisma.

Możesz działać. Przygotuj kogoś na miejsce.

Klaus wypuścił głęboki oddech, w którym kipiała satysfakcja. Schował kartkę do skórzanej torby przytroczonej do paska, aby była bezpieczna.

- Dziękuję, Ilse. Przekaż lordowi Grindelwaldowi, że zaczynam natychmiast.

Pochyliła głowę, a jej niebieskie oczy na krótko powędrowały w stronę dyszącego ciała Benata. Klaus podążył za jej spojrzeniem i z cichym rozbawieniem zauważył, że odwróciła wzrok, gdy spostrzegła jego gorące spojrzenie.

- Nie przejmuj się. - powiedział Klaus. - Jego cierpienie może się teraz skończyć. Mam ważniejsze rzeczy, którymi mogę się zająć.

- Oczywiście, proszę pana. - wyszeptała.

Klaus jeszcze raz obejrzał Benata, sprawdzając zakres obrażeń, ale zatrzymał się na rozcięciu w poprzek brzucha, które wystawiało jego organy na światło dzienne, oraz na szklistych z bólu oczach. Śmierć Benata zawsze była pewna - teraz pozostawało tylko pytanie, czy Klaus zabije go od razu, czy zostawi, by udławił się własną krwią.

Kiwnąwszy głową, Klaus zdecydował się na to drugie rozwiązanie. Zawsze lubił karmiczną sprawiedliwość.

- Chodźmy. - powiedział, dając znak Ilse, żeby ruszyła.

Zdziwiła się, a jej wiek boleśnie uwidocznił się w tym, jak potknęła się o krok.

- A co z... - zaczęła pytać, rzucając jeszcze raz okiem na Benata.

- On już długo nie wytrzyma. - przerwał jej łagodnie, spoglądając na nią z góry. Klaus nie był znany z łagodnego traktowania tych, którzy trafiali pod jego opiekę, a tak naprawdę jedynym powodem, dla którego Benat przeżył po pierwszym dniu, była jego nuda.

Ilse spojrzała w dół na swoje buty.

Klaus nie powiedział nic więcej, tylko poprowadził ją przez drzwi i zamknął je za nimi.

- Idź już. - powiedział do niej uprzejmie.

Przytaknęła sztywno i odeszła w pośpiechu, w tempie zbliżonym do joggingu. Klaus patrzył, jak odchodzi, czekał, aż zniknie mu z oczu, po czym odwrócił się na pięcie i ruszył w przeciwnym kierunku. Podążał krętymi korytarzami ich obecnej siedziby, myśląc o przygotowaniach, które musiał poczynić.

Teraz, gdy miał już zgodę na rozpoczęcie działań, mógł zacząć układać wszystkie elementy w całość. Przede wszystkim potrzebował lojalnego i wykwalifikowanego agenta - i na szczęście wiedział, kto może mu w tym pomóc.

Prawdopodobnie była zmęczona poprzednią misją, ale nie lubiła długo próżnować.

Zszedł po pierwszej grupie schodów i trzymał się prawej strony, wchodząc do skrzydła pełnego surowych drzwi, z których każde prowadziło do pokoi poszczególnych członków. Klaus zatrzymał się przed jednymi z nich i wepchnął się do środka, nie kłopocząc się pukaniem.

Kilka centymetrów od jego twarzy w futrynę wbił się sztylet.

- Leopolda. - przywitał się, sięgając po ostrze, aby je wyrwać.

Jego siostra, z drugim sztyletem w ręku, rozluźniła postawę i opadła z powrotem na łóżko. Jej bladozielone oczy przeszywały go na wskroś, a gdy przechyliła ciekawie głowę, kilka kosmyków włosów opadło jej na twarz, wymykając się z niechlujnego koka.

- Braciszek. - powiedziała, podnosząc osełkę i zabierając się do ostrzenia drugiego zaczarowanego noża. - Powinnam była wiedzieć, że to ty. Nikt inny tak po prostu nie wchodzi. - Jej ton był płaski, ale oczy błyszczały z humorem. - Czemu zawdzięczam ten zaszczyt?

- Mam dla Ciebie misję.

Leopolda uniosła brew, zaintrygowana mimo widocznego zmęczenia, tak jak przewidział. Odchyliła się do tyłu, jej łóżko zaskrzypiało pod ciężarem, a nogą szturchnęła jedyne krzesło w pokoju w jego stronę. Klaus skorzystał z cichego zaproszenia i usiadł, oddając jej ostrze, gdy zastanawiał się nad najlepszym sposobem wyjaśnienia jej sytuacji.

- Wiesz o naszych wysiłkach w Wielkiej Brytanii?

- Skrawki i fragmenty. - przyznała wzruszając ramionami. - Dopiero wczoraj wróciłam z Niemiec. Nie miałam jeszcze czasu, żeby nadrobić zaległości w plotkach.

Klaus przycisnął język do policzka i lekko skinął głową.

- Benat i jego grupa przeprowadzili szturm na Hogsmeade. Wioskę położoną na obrzeżach Hogwartu.

Jego siostra zastygła w bezruchu, jej oczy stwardniały, po czym wybuchła szczerym śmiechem.

- Chyba sobie, kurwa, żartujesz. Czy oni jeszcze żyją?

- Niektórzy. - odparł Klaus, machając lekceważąco ręką. Wiedział, że Leopolda zauważyła kilka rozbryzgów krwi, których jeszcze nie zmył, bo na jej twarzy pojawiło się coś mrocznie rozbawionego. - Benat umiera piętro wyżej, a Jonas zginął podczas ataku. Kilku innych zostało rannych i są odpowiednio traktowani.

Uśmiechnęła się do niego.

- Och, braciszku, dobrze się bawiłeś beze mnie? - odetchnęła, trzepocząc rzęsami.

- Zawsze. - zażartował, szczerząc do niej zęby.

Leopolda prychnęła, pochylając się do przodu i pozwalając, by ręce zwisały jej między kolanami.

- Więc, co to za misja?

- Benat narobił bałaganu, ale przynajmniej odkrył kilka ciekawych informacji. Jeden z uczniów Hogwartu najwyraźniej powrócił z martwych.

Co? – zażądała Leopolda, mrużąc oczy.

Jego kolej na wzruszenie ramionami.

- Nie znam szczegółów, ale to, co wspomnienie Benata pokazało, wystarczyło, aby zainteresować naszego Pana. Chce, żebyśmy się tym zajęli. - Klaus zatrzymał się, otworzył swoją torbę biodrową, sięgnął w jej głąb i grzebał w niej, aż znalazł potrzebny mu dokument.

Przekazał go.

- To są wszystkie informacje, jakie udało mi się zebrać w ciągu ostatnich kilku dni.

Leopolda nie traciła czasu, otworzyła teczkę i przeczytała strony. Jej wzrok co jakiś czas powracał do zdjęcia dołączonego do pliku, badając młodego chłopca, który uśmiechał się do nich nieśmiało.

Coś w niej zmiękło, gdy spojrzała na zdjęcie.

- Nathan Ciro, czternaście lat. - pomyślała, przesuwając palcem po linijkach tekstu. - Umarł?

- Benat relacjonował, że podciął chłopcu gardło przekleństwem. Wykrwawił się w ciągu kilku sekund na jego oczach, a potem jakby odskoczył, całkowicie wyleczony, choć trochę... rozgniewany. - Klaus wyjaśnił, powtarzając to, co zapisał w aktach.

- Mogę to sobie wyobrazić. - Leopolda mruknęła pod nosem. Klaus postanowił to zignorować.

- Jak już mówiłem, szczegóły są niejasne, ale właśnie dlatego nasz Pan chce potwierdzenia. Masz pojechać do Wielkiej Brytanii i w miarę możliwości zbliżyć się do rodziny. Obserwuj Nathana Ciro najlepiej jak potrafisz i przekaż nam swoje spostrzeżenia. Jeśli to się potwierdzi... istnieje możliwość, że sprawa może się nasilić.

- Jak bardzo mam się zbliżyć? - zapytała Leopolda, podnosząc wzrok.

Klaus utrzymał jej spojrzenie, nie zważając na nagły chłód, jaki poczuł.

- Tak bardzo, jak to tylko możliwe bez zdradzania się.

Minęła chwila, po czym siostra westchnęła.

- Bardzo dobrze, braciszku. Jutro wyjeżdżam. Czy jest jeszcze coś, co powinnam wiedzieć przed wyjazdem?

Zawahał się przez chwilę, bębniąc palcami po kolanie.

- Rozgrywamy to na spokojnie, Leo. Niewiele wiemy o tym chłopcu, ale musisz zachować większą niż zwykle ostrożność. Ciro był tym, który zabił Jonasa, a z Benatem pojedynkował się do upadłego. Dziecko wygrałoby, gdyby Benat nie uciekł.

Jej oczy rozszerzyły się na tę wiadomość, a niedowierzanie było widoczne jak na dłoni. Klaus wiedział, o czym myślała - miał taką samą reakcję, gdy jego Pan opowiedział mu, co widział w wspomnieniu.

Klaus wstał i podszedł do niej, delikatnie przeczesując jej włosy za ucho.

- Musisz być ostrożna. Nie wiemy, do czego ten chłopak jest zdolny. Lord Grindelwald jest... zafascynowany tym, co to może oznaczać, a każdy, kto wzbudzi jego zainteresowanie, jest kimś, na kogo musimy uważać.

Leopolda wydała z siebie cichy pomruk, przechylając głowę tak, że jego palce dotknęły jej policzka.

- Będę ostrożna. - obiecała. Klaus przytaknął, wdzięczny, że nigdy nie była osobą, która lekceważyła jego obawy.

- Uporządkuję twoje dokumenty i jeszcze raz cię poinformuję, zanim wyjdziesz. Wpadnij do mnie do biura, jak już się spakujesz.

Leopolda również wstała, wciąż o kilka centymetrów wyższa, i ujęła jego twarz w swoje szorstkie dłonie. Przyjrzała mu się z uwagą starszego rodzeństwa, a następnie złożyła pocałunek na jego czole.

- Oczywiście, Klaus. Wkrótce się zobaczymy.

Puściła go figlarnym pchnięciem.

- A teraz idź coś zjeść, przysięgam, że jesteś coraz chudszy za każdym razem, gdy Cię widzę.

Jej dźwięczny śmiech podążał za nim przez całą drogę w dół korytarza.

0o0

Augustus wrzucił ostatnie książki do kufra. Stanął przy swoim łóżku, palcami niespokojnie bębniąc po udzie, po czym westchnął ciężko przez nos.

Nie mógł uwierzyć, że zamykają Hogwart.

Z czysto logicznego punktu widzenia rozumiał, dlaczego tak się dzieje, i mógł nawet przyznać, że docenił tak silną reakcję, ale i tak czuł się źle.

Hogwart zawsze był nietykalny, był latarnią bezpieczeństwa w świecie, który był pogrążony w chaosie. Jego mury od wieków niosły obietnicę ochrony, a Augustus czuł się tak, jakby ostatnie resztki jego naiwności zostały zniszczone przez to naruszenie.

Jeśli jakieś miejsce miało być wyłączone z wojny, to właśnie tutaj.

Zacisnął zęby, patrząc na kamienną ścianę swojego pokoju w dormitorium, gdy gniew narastał w nim nieprzerwanie; plująca, dzika bestia, która nie chciała niczego więcej, niż tylko coś zniszczyć.

Uderzenie knykciami w drzwi wyrwało go z mrocznych rozmyślań.

Obejrzał się przez ramię i zobaczył Riddle'a stojącego w drzwiach, który przyglądał mu się uważnie. Riddle zawsze był w stanie przejrzeć nawet najlepsze maski, wnikając w ludzką skórę z wyjątkową i zupełnie nienaturalną precyzją, więc Augustus nie starał się ukryć irytacji.

Nie był teraz w nastroju do gier.

- Prawie skończyłeś? - zapytał Riddle, po tym jak odnalazł w wyrazie twarzy Augustusa to, czego szukał.

- Tak - odparł krótko, szczęka zesztywniała mu od mocnego zaciskania.

Riddle skinął głową, po czym wszedł do pokoju i zamknął za sobą drzwi. Odgłos zatrzaskiwanego zamka był głośny i zgrzytliwy, a Augustus poczuł się urażony arogancją tego gestu. Odwrócił się twarzą do współlokatora, krzyżując ręce i tłumiąc niepokój, który zawsze czuł, gdy był sam na sam z Riddlem.

- Czy czegoś potrzebujesz? - zapytał, gdy drugi z nich zatrzymał się obok pustego biurka Augustusa. Długie, blade palce przesunęły się po krawędzi biurka, dotyk był niewinny, a jednocześnie w jakiś sposób zaborczy.

Augustus otworzył usta, żeby zapytać ponownie, ale zaraz je zamknął, gdy Riddle z łatwością wskoczył na blat i usiadł na nim, beztrosko machając nogami. Jego ciemne oczy były zaciekawione i intensywnie wpatrywały się w pustą półkę z książkami.

Poczekał chwilę, żeby zobaczyć, czy drugi chłopiec coś powie, a gdy nie otrzymał odpowiedzi, odwrócił się z powrotem do swojego kufra. Przez lata widział, że Riddle'owi zdarzały się takie sytuacje - kiedy zamykał się we własnej głowie, rozmyślał i teoretyzował, roztrząsał wszystko na czynniki pierwsze, aż poznał ich sedno.

Zwykle zdarzało się to w okolicach egzaminów, ale biorąc pod uwagę obecną sytuację, Augustus wiedział, że to nie praca w szkole tak pochłonęła Riddle'a.

Mógł zgadnąć, co to było, pomyślał zawzięcie, zatrzaskując kufer. Oparł dłonie na pokrywie, opierając się na niej i wziął głęboki, wzmacniający oddech. To nie był dobry moment, żeby stracić panowanie nad sobą, niezależnie od tego, jak blisko krawędzi czuł się od czasu ataku.

Minął już prawie tydzień, a dni były pełne niepewności i strachu, ponieważ śledztwo i przesłuchania przeciągały się w czasie. Minął prawie tydzień, odkąd Orion został po raz pierwszy zawinięty i razem z Ciro przewieziony do świętego Mungo.

Augustus spędził większość swojego życia, opiekując się Orionem w taki czy inny sposób, i rzadko zdarzało się, by nie widzieli się lub nie pisali do siebie dłużej niż kilka dni. Brak możliwości rozmowy z najstarszym przyjacielem był dla niego ograniczeniem, którego nigdy wcześniej nie doświadczył.

Jeszcze tylko trochę, pomyślał. Wkrótce będę mógł się z nim zobaczyć.

Teraz, gdy Minister ogłosił zamknięcie Hogwartu na czas semestru, będzie dużo czasu, by spotkać się z młodszym chłopcem.

Wszyscy uczniowie, którzy mieszkali w czarodziejskim świecie, zostali odesłani do swoich domów do czasu rozpoczęcia kolejnego semestru za kilka tygodni. Ci, którzy mieszkali w świecie mugoli, pozostali, ale tylko dlatego, że było zbyt niebezpiecznie, aby ponownie wyrzucać ich bez ochrony do ogarniętej wojną Wielkiej Brytanii.

Oczy Augusta przesunęły się z powrotem na niechciane towarzystwo. Mimo że to Riddle go szukał, nadal go ignorował, a sądząc po jego minie, to, o czym myślał drugi chłopiec, wywołało u niego frustrację.

Wykorzystał rozproszenie uwagi Riddle'a - korzystając z rzadkiej okazji, by swobodnie obserwować chłopca.

Czasami trudno było sobie przypomnieć, że Riddle był praktycznie mugolakiem. Zachowywał się z godnością i opanowaniem, jakie zwykle spotyka się u czystokrwistych, a głębia jego wiedzy była wręcz onieśmielająca. Jak na kogoś, kto poznał ich świat dopiero kilka lat temu, Riddle był genialnym czarodziejem, a jego potencjał magiczny przewyższał możliwości wszystkich innych uczniów z ich rocznika.

Nawet Augustus, który widział używane szaty, podniszczony kufer i stare podręczniki z pierwszego roku, był czasem zaskoczony.

Ale, jak przypuszczał, na tym właśnie polegało nieodłączne niebezpieczeństwo Riddle'a. Umiejętność tak płynnego zmieniania siebie, że ludzie zapominali, kim naprawdę jest.

August zacisnął wargi i oparł się o kant łóżka, stając twarzą w twarz ze swoim współlokatorem.

- Co będziesz robił do następnego semestru? - zapytał, bo wiedział, że Riddle nie ma zamiaru brać udziału w monotonnych zajęciach, jakie personel zaplanował dla pozostałych uczniów.

Riddle przechylił głowę w stronę Augustusa, nie skupiony, ale na tyle obecny, żeby odpowiedzieć.

- Badania naukowe. - powiedział - Jestem dopiero w jednej trzeciej książki, którą dał mi Orion.

- Naprawdę? - Augustus uniósł brwi, szczerze zaskoczony. - Zwykle wertujesz wszystko, co ci pożyczamy.

Zamrugał, w końcu dając Augustusowi wątpliwą przyjemność poświęcenia mu całej swojej uwagi.

- Byłem roztargniony. - przyznał Riddle, wzruszając szczupłymi ramionami.

Usta Augustusa wykrzywiły się w kącikach.

- Przez Ciro? - zapytał szyderczo, mając nadzieję, że trafił w nerw.

Wstyd nie był najwyraźniej uczuciem, z którym Riddle miał do czynienia, ponieważ jego odpowiedź była lekka i niewzruszona.

- Oczywiście. - powiedział, podnosząc jedną z nóg tak, że obcas jego buta zaczepił się o krawędź biurka. Riddle oplótł wygodnie rękę wokół kolana i zignorował spojrzenie Augusta. - Nie możesz powiedzieć, że nie interesuje cię, co się z nim dzieje.

August wykpił się, odwracając wzrok.

- Zainteresowany czy nie, stanowi zagrożenie. Ty i Orion możecie być szczęśliwi, że nie zwracacie na to uwagi, ale ja nie. Ty... widziałeś, co on zrobił. - dokończył nieudolnie, owijając się obronnie ramionami. Wspomnienie tego, co zobaczył tego dnia, sprawiło, że zrobiło mu się zimno.

- Tak, widziałem. - Riddle odpowiedział równie łagodnie. - Widziałem, jak zareagował w momencie rozpoczęcia ataku. Widziałem, jak bronił grupy uczniów i pokonał kilku napastników, i widziałem, jak zmartwychwstał.

Przechylił głowę, a w jego oczach pojawił się dziwny błysk.

- Może nie wiem wszystkiego, do czego Ciro jest teraz zdolny, ale wierz mi, bardzo chcę wiedzieć.

- On nie jest normalny, Tom. - Augustus warknął, odrywając się od łóżka i idąc przed siebie. - Czymkolwiek on jest, nie jest bezpieczny. Czy naprawdę uważasz, że to mądre zadawać się z kimś takim jak on?

Rok temu, miesiąc temu, tydzień temu Augustusowi nigdy nie przyszłoby do głowy, żeby powiedzieć coś takiego o Nathanie Ciro, ale taka była prawda.

Ciro był teraz czymś innym, czymś, czego Augustus nie potrafił dokładnie zdefiniować, ale cokolwiek to było, przerażało go.

Czuł tę opresyjną magię, która wybuchła z Ciro w Hogsmeade, tę starożytną siłę, która wstrząsnęła jego kośćmi i zapach gnijących owoców, którym przesiąkło powietrze. Tego dnia August poczuł zapach śmierci i nie chciał mieć nic wspólnego z tym, co teraz nosiło skórę Ciro.

Riddle spotkał się z jego spojrzeniem i zatrzymał je na nim, spokojne, nieporuszone i wiedzące - i Augustus nienawidził go za to.

Nie wiedział, jak ktoś tak inteligentny może być tak całkowicie ślepy na coś tak oczywistego.

- Bezpieczeństwo to iluzja. - mruknął Riddle z protekcjonalną nutą w głosie. - A "normalny" to termin, którym ludzie się posługują, żeby uchronić się przed własnym brakiem wyobraźni i potencjału. Ja nie chcę być bezpieczny i nie mam ochoty na normalność.

Augustus wpatrywał się w drugiego chłopca, zaniepokojony tym, co czaiło się pod powierzchnią jego słów. Po karku przeszły go ciarki i zadrżał, jakby gwóźdź przesuwał się po jego kręgosłupie. Riddle nadal obserwował go z cierpliwym rozbawieniem, jak rodzic dziecko, które czeka, aż lekcja nabierze tempa.

- Co ty w ogóle chcesz z tego mieć? - zapytał Augustus, kręcąc głową. - To już nie jest jakaś gra, Tom. Nie powinniśmy brać w tym udziału.

Riddle uśmiechnął się, powoli ściągając wargi, co w połączeniu z błyskiem w jego oczach było niemal groteskowe.

- Och, Augustusie, już jesteśmy w to zamieszani.

Opuścił nogę i zsunął się z biurka, a jego buty uderzyły z tępym łoskotem o ciemne drewno podłogi. Augustus był wyższy od Toma, ale kiedy ten drugi zatrzymał się przed nim, poczuł, że ma tylko dwa cale wzrostu.

- Widziałeś maski, słyszałeś plotki. To nie była grupa przypadkowych czarodziejów, którzy nas zaatakowali - to byli akolici. Zwolennicy Gellerta Grindelwalda. - Riddle powiedział mu, brzmiąc kokieteryjnie, gdy się nachylił. - Ciro zabił jednego z ludzi Grindelwalda, a inni widzieli, jak to robił. Widzieli, jak wrócił do życia. To znaczy, że ktoś tam wie, co się naprawdę stało. Wiedziałby, że skłamaliśmy w naszych raportach. Myślisz, że nikomu o tym nie powiedział? Myślisz, że coś takiego długo pozostanie tajemnicą?

Riddle klepnął go w ramiona, sprawiając, że Augustus podskoczył. Dłonie ścisnęły się mocno, a jego uśmiech stał się jeszcze ostrzejszy.

- Gdyby był zainteresowany, jak myślisz, ile czasu zajęłoby Czarnemu Panu zidentyfikowanie spadkobierców rodzin Black i Lestrange?

Augustus skrzywił się, odpychając od siebie Riddle'a. Na samą myśl o zwróceniu na siebie uwagi Grindelwalda w jego wnętrzu wzbierał strach.

- I co z tego? Mamy rzucić się na miecz za Ciro?

- Gdzie jest Twoje poczucie jedności Domu? Ślizgoni muszą trzymać się razem. - powiedział Riddle, śmiejąc się w głos.

- Ciro, czy ktokolwiek, do kurwy nędzy, chodzi teraz z jego twarzą, nie jest jednym z nas. - syknął Augustus.

- Cóż, w połowie masz rację. - mruknął Riddle, odsuwając się i ściągając starannie brzegi koszuli, a także szarpiąc za klapy płaszcza, tak by znów leżał elegancko. Wyglądał na zadowolonego ze słów Augusta, jakby ta uwaga potwierdziła coś, co już wcześniej podejrzewał.

Augustus zmarszczył brwi. Wypowiedział to bez zastanowienia, ale teraz, kiedy te słowa wyszły na jaw, utkwiły mu w pamięci jak zadziory.

- Ty też tak myślisz. - wyszeptał. - Myślisz, że on jest... kimś innym.

Riddle rzucił mu spojrzenie.

- Myślałem, że to już oczywiste.

Ktoś nowy pukający do drzwi powstrzymał Augustusa przed odpowiedzią. W jednej chwili wszystkie ostre krawędzie i drapieżna intryga Riddle'a powróciły, ukryte pod mdłym uśmiechem. Machnął ręką, odblokowując zatrzask.

- Proszę wejść. - zawołał Riddle, chowając ręce za plecami.

Slughorn otworzył drzwi, wyraźnie zaskoczony ich wspólnym widokiem.

- Och, Tom, nie wiedziałem, że tu jesteś. - powiedział mężczyzna z lekkim chichotem.

- Właśnie żegnałem się z Augustusem, profesorze. Prawdopodobnie minie jeszcze trochę czasu, zanim się znowu zobaczymy. - wyjaśnił z właściwym sobie chłopięcym wdziękiem.

- Oczywiście, oczywiście. - zgodził się Slughorn, jak zwykle ugodowy. Spojrzał na Augustusa: - Jest pan spakowany, panie Lestrange? Reszta zbiera się teraz w pokoju wspólnym. Mamy być w Wielkiej Sali za około piętnaście minut.

Augustus odczepił język od podniebienia, a w głowie wciąż kołatały mu się myśli z niedokończonej rozmowy.

- ...Tak, profesorze. Jestem gotowy.

- Doskonale! - krzyknął mężczyzna, nie zwracając uwagi na to, że Augustus uważnie przyglądał się Riddle'owi. - Chodźcie więc, chłopcy. Aha, i Tom, czy mógłbyś przypilnować uczniów, gdy ja będę odprowadzał pozostałych do pociągu?

Riddle wymknął się z pokoju, wciągając głowę domu w swobodną pogawędkę. Augustus chwycił swój kufer, korzystając z okazji, by odzyskać spokój. Rozejrzał się po raz ostatni po swoim pokoju, upewniając się, że ma wszystko, czego potrzebuje, zanim wyszedł za pozostałą dwójką.

Zamknął dormitorium, słuchając pół uchem, jak Slughorn z niepokojem gaworzy, gdy zamykał je na klucz.

- Naprawdę polecam, Tom. Jesteś bystrym chłopcem i jednym z najlepszych w Slytherinie. Byłoby wielu zainteresowanych. Napiszę nawet list, żeby cię poprzeć, jeśli chcesz.

- Jest pan zbyt uprzejmy, sir. - Riddle odmówił, ale w jego głosie zabrzmiała dziwna nuta, która przykuła uwagę Augustusa.

Poszedł za nimi, chcąc zapytać, ale zanim zdążył, znaleźli się w pokoju wspólnym. Mając wokół siebie zbyt wiele uszu, Augustus przełknął swoje pytania i pozwolił, by Slughorn pokierował go w stronę innych uczniów, którzy wracali do domu.

Wyciągnął szyję, gdy wyprowadzano ich z pokoju wspólnego i zauważył zamyśloną minę Riddle'a, gdy ten odwrócił się w jego stronę.

0o0

Martin potarł zmęczoną twarz i patrzył, jak Charmaine znika za rogiem, bez wątpienia kierując się do pokoju dla personelu, by zabrać swoje rzeczy i wyjść. Mrugnął sennie do ściany, wpatrując się w jaskrawy plakat z ospale poruszającymi się postaciami, i mentalnie przygotował się do obchodu.

Ziewnął, z opóźnieniem zakrywając usta, oczy lekko mu łzawiły, a potem niechlujnie odrzucił włosy do tyłu. O tak późnej porze nie było nikogo, kto mógłby zauważyć, jak bardzo jest nieuporządkowany, ale nawet gdyby był, wątpił, czy spotkałby się z czymś innym niż tylko ze współczującym skinieniem głowy.

Wszyscy byli na wyczerpaniu po tak piekielnym tygodniu.

Atak na Hogsmeade wstrząsnął nimi - i Wielką Brytanią - do głębi. Nie chodziło tylko o to, że Hogwart zajmuje tak szczególne miejsce w ich pamięci, ani o to, że był tak niespodziewany. To dlatego, że wielu rannych było tak młodych.

Martin otrząsnął się z tych myśli i spojrzał w dół na garść kart, które musiał przejrzeć. W sumie było ich trzynaście.

Czasami naprawdę nienawidził nocnych zmian.

Powoli przewrócił kartkę na wierzchu i musiał skrzywić się, gdy przeczytał nazwisko. Z rezygnacją opuścił ramiona i ruszył korytarzem w kierunku pierwszego pokoju z listy, tłumiąc w sobie kolejne ziewnięcie.

Był to na szczęście spokojny spacer; korytarze były delikatnie oświetlone przez kojące, niebieskawe promienie, które biegły wzdłuż dachu, dając dużo światła, ale nie na tyle mocnego, żeby nie pozwolić pacjentom zasnąć.

Martin skręcił za róg, przesuwając wzrokiem po numerach na poszczególnych drzwiach, aż zatrzymał się przed pokojem Nathana Ciro. Na chwilę zamknął oczy, zbierając się w sobie. Wziął kilka głębokich oddechów, po czym delikatnie zapukał i otworzył drzwi.

Jego oczy potrzebowały kilku sekund, aby przyzwyczaić się do słabego oświetlenia, gdy wchodził do środka.

Pozostawiwszy drzwi półotwarte, Martin bezszelestnie podszedł do łóżka stojącego na środku pokoju, którego wezgłowie było mocno przyciśnięte do ściany. Powyżej, zaczarowany klejnot wmurowany w ścianę świecił na zielono, dając mu do zrozumienia, że nic się nie zmieniło od czasu ostatniej wizyty u chłopca.

Martin wziął kartę z poręczy i obszedł ją dookoła, aby zobaczyć twarz Nathana, zrelaksowaną i złagodzoną przez sen.

Napięcie, które w sobie nosił, nieco zelżało, a w piersi utkwiło mu poczucie winy z powodu jego reakcji.

Wiedział, że to niedorzeczne z jego strony, i że naprawdę nie miał nic złego na myśli, ale część Martina nadal uważała Nathana za niepokojącego pacjenta.

Na pierwszy rzut oka nie było w nim nic, co mogłoby go zaniepokoić. Jego obrażenia nie były niczym, z czym Martin, były wojskowy medyk, nie miał do czynienia wcześniej, a dzięki zaklęciom i eliksirom, które utrzymywały go w stanie nieprzytomności, aby ułatwić mu powrót do zdrowia, nie było żadnych komplikacji ani problemów z jego leczeniem.

W związku z tym Nathan nie był najtrudniejszym pacjentem, z jakim miał do czynienia. Jednak za każdym razem, gdy Martin znajdował się w pobliżu chłopca, włosy na karku stawały mu dęba, a jakiś głos w zakamarku jego umysłu szeptał, że coś tu nie gra.

Za każdym razem, gdy zmieniał bandaże Nathana i nakładał maść na bliznę na jego gardle, tym mniej wierzył w swoją pierwotną teorię. W końcu stanęło mu przed oczami. Różowa, ściągnięta skóra na tle bieli - niezaprzeczalna i nieusuwalna.

Głębokość rany na szyi Nathana powinna była go zabić i niezależnie od tego, jak Martin na to patrzył, fakt ten pozostawał faktem.

Tętnica szyjna została przerwana i Nathan w ciągu kilku chwil dostałby krwotoku. Sama utrata krwi pozbawiłaby go przytomności w mniej niż minutę, ale w połączeniu z szokiem i wyczerpaniem... to był cud, że udało mu się wytrzymać wystarczająco długo, aby się wyleczyć.

Cudem było to, że w ogóle zdołał wykorzystać swoją magię.

Martin przygryzł wargę i głęboko zmrużył oczy, wpatrując się z roztargnieniem w wiotką rękę Nathana. Jego myśli kłębiły się w pytaniach, z których każde było bardziej niedowierzające niż poprzednie, ale w końcu się opamiętał.

Potrząsnął głową, odsuwając na bok swoje podejrzenia, i wyciągnął różdżkę. Z determinacją zaczął rzucać uroki diagnostyczne, robiąc przy tym odpowiednie notatki na karcie Nathana.

Minęło kilka minut, a gdy kończył swoje zadanie, jego uwagę przykuł słaby zapach.

Martin zatrzymał się, wąchając zapach, aby go zidentyfikować. Był słodkawy, jak gnijące owoce i potarł nos w zakłopotaniu.

Nathan wziął głęboki wdech, na tyle głośny, że Martin pomyślał, że się obudził.

Ale chłopiec prawie natychmiast się uspokoił.

Martin zmarszczył brwi i ostrożnie odłożył kartę na poręcz łóżka. Pozostał na miejscu jeszcze przez kilka sekund, ale dziwny zapach zniknął, a Nathan znów był nieruchomy.

Postukał palcami w metalową poręcz, ale w końcu cofnął się o krok.

- Po prostu jestem zmęczony. - wymamrotał.

Spojrzawszy ponownie na chłopca, Martin opuścił lekko głowę.

- Wrócę za kilka godzin. - powiedział cicho, trzymając drugą teczkę ochronnie przy piersi. - Mam nadzieję, że szybko się obudzisz, chłopcze. Są tu ludzie, którzy za tobą tęsknią.

0o0

W jego komórce było ciemno i zimno.

Harry siedział na cienkim materacu z nogami przyciągniętymi do klatki piersiowej, a głowę miał schowaną w bezpiecznych ramionach, daremnie próbując się osłonić. Nic nie słyszał w tych czterech ścianach - ani szumu krwi w uszach, ani szaleńczych oddechów, które wyrywały się z jego klatki piersiowej, a ta cisza była tak przewrotna, że zastanawiał się, czy przypadkiem nie jest martwy.

Skuliwszy się jeszcze bardziej, Harry przycisnął twarz do kościstych kolan, próbując poczuć coś, cokolwiek, poza wyczerpaniem, które go przygniatało.

Ale nic nie było.

Był wyczerpany. Wypatroszony. Wszystko w nim zostało wyrwane, pozostawiając po sobie pustkę, której nie potrafił nawet zapełnić, i był tak zmęczony.

Wyczerpanie przylgnęło do niego, a on był bezradny wobec jego ciężaru, ledwo mając siłę, by utrzymać otwarte oczy. Wszystko, co mógł zrobić, to siedzieć i myśleć, a żadna z jego myśli nie była dobra.

On... był bezbronny, tonąc w morzu rozpaczy i pogrążając się coraz bardziej z każdą mijającą sekundą. Ściany napierały na niego, uginając się pod naporem powstrzymywania tego wszystkiego, a Harry chciał tylko, żeby to się już skończyło. Pragnął odpocząć, odpłynąć w zapomnienie, ale nie mógł.

Bo nie był sam.

Po korytarzu na zewnątrz chodziła jakaś postać, a jej kroki były leniwe i niespieszne za każdym razem, gdy mijała drzwi. W umyśle Harry'ego rozbłysła jak gwiazda, przyćmiewając wszystko, aż cała jego uwaga skupiła się na niej.

Paznokcie drapały w ścianę, a zgrzytliwy dźwięk stawał się coraz głośniejszy, w miarę jak krążył wokół. Śledził go bez podnoszenia głowy, schylając się, gdy palce zaczepiły o metalową kratę, hałas stał się wysoki i wyraźny, po czym powrócił do ostrego szarpnięcia.

Ich sytuacja była patowa.

Harry wsłuchiwał się w jego postępy, nawet gdy jego umysł dryfował i drętwiał.

Czy już rozumiesz? - zapytało go i choć nie mógł tego zobaczyć, Harry'ego zaatakowało wrażenie zębów, języków i zbyt dużych ust. - Czy wiesz, czym jest prawdziwy ból?

Znowu zatrzymało się przed drzwiami, a palce zabębniły o drewno. Szyję Harry'ego przeszyły potępiające oczy, które sięgnęły ku niemu przez barierę, ciężkie jak fizyczny dotyk.

Czy jesteś załamany?

Oblizał wargi i otworzył usta, ale żadne słowo nie wypłynęło. Gardło go paliło.

Rozległ się wredny śmiech.

Biedny chłopiec - wykrzyknęło. - Mała, zagubiona owieczko, myślisz, że jesteś tam bezpieczna?

Jego ręka gwałtownie uderzyła w drzwi, na tyle mocno, że zatrzęsły się zawiasy. Harry napiął się, a przerażenie przedarło się przez mgłę, która spowiła jego myśli. Przełknął głośno, zaciskając oczy.

Chciał tylko, żeby wszystko się skończyło.

To się nigdy nie skończy - wysyczało w złości. Harry niemal poczuł lodowaty nacisk warg na kark. - Nie możesz się przed tym ukryć. Nie ukryjesz się przede mną.

Harry potrząsnął głową, najlepiej jak potrafił, zaprzeczając jego słowom. W uszach mu szumiało, niski dron, który sprawiał, że głowa mu pływała.

Wpuść mnie. - powiedziało, a wściekłość przeszła w coś słodkiego.

Przestań, pomyślał Harry, a prośbę tę podsycił rosnący w nim strach.

Gałka w drzwiach szafki zagrzechotała.

Harry. Wracaj, Harry.

Głos był niewyraźny.

Odejdź, zażądał, a jego ręce przyłożyły się do uszu. Odejdźodejdźodejdźzostawmnie.

 

Forward
Sign in to leave a review.