Należysz do mnie (a ja do ciebie) [tłumaczenie]

Harry Potter - J. K. Rowling
G
Należysz do mnie (a ja do ciebie) [tłumaczenie]
Summary
- To, co jest dla mnie absolutnie fascynujące... - powiedział Riddle, podchodząc bliżej. - to ty. - Ruszył do przodu, zmuszając Harry'ego do cofnięcia się, aż został przyszpilony do chłodnej ściany pokoju wspólnego. - A czy wiesz dlaczego?-Nie. I będę tu szczery, Riddle, nieszczególnie mnie to obchodzi.Wyższy chłopak uśmiechnął się do niego, lekko, ale w niezwykle z siebie zadowolony sposób.- To. Właśnie tutaj. - Jedna ręka podniosła się i odgarnęła część grzywki Harry'ego z jego twarzy. - Nathan Ciro był małym chłopcem bez kręgosłupa, zbyt bojącym się własnego cienia, by odważyć się choćby spojrzeć w moją stronę. Ale ty... - Pochylił się bliżej. - patrzysz na mnie, jakbyś chciał mnie zadźgać.Po wypadku Auror Harry Potter budzi się w ciele czternastoletniego Nathana Ciro, udręczonego ślizgona, który niedawno próbował popełnić samobójstwo. Szukając odpowiedzi, Harry powraca do Hogwartu i wywołuje niemałe poruszenie wśród pracowników i uczniów - zwłaszcza, gdy orientują się, że nie jest tym samym chłopcem , co kiedyś.Stara się uniknąć podejrzeń, a w miarę jak jego dążenie do prawdy zwraca na niego coraz większą uwagę, Harry zaczyna myśleć, że może mu się nie spodobać to, co odkryje.
All Chapters Forward

Chapter 19

Był sam.

Uświadomienie przyszło powoli, wznosząc się przez mgiełkę, aż wyrwało Harry'ego z pustki, w której się zagrzebał. Podniósł głowę z kołyski swoich ramion i czekał, płonąc z napięcia.

Cisza ciągnęła się dalej, niezmącona.

Podstęp, syczał jego umysł, ale przestrzeń za komórką wydawała się pusta, ten straszny płaszcz drapieżnego oczekiwania był nieobecny. Bez tej obecności dominującej nad wszystkim jego umysł był bardziej przejrzysty, myśli ostrzejsze, a Harry wciągnął coś, co wydawało mu się pierwszym pełnym oddechem, odkąd obudził się w tym miejscu.

Nie było strachu, który spływałby mu po kręgosłupie, nie było szyderczego głosu, ani słodkich, wykrzykiwanych gróźb, które przyćmiewałyby jego zmysły.

Harry był sam, a jego uszy wypełniał jedynie niewymierny upływ czasu.

Rozłożył się w szarpanych drgawkach, jego kończyny zastygły sztywno od utrzymywania tej pozycji przez tak długi czas i przeciągnął językiem po dolnej wardze. Jego oczy błądziły bezwiednie po otaczającej go ciemności, śledząc zarys drzwi, które, jak wiedział, znajdowały się centymetry od niego. Harry spędził całe dzieciństwo na odwzorowywaniu żłobień w drewnie i zimnych płyt rusztu, znał je bardziej intymnie niż kształty twarzy swoich przyjaciół.

Nieomylnie jego ręka odnalazła i zawisła nad miejscem, gdzie znajdował się zatrzask. To była jedyna różnica w stosunku do jego wspomnień, cienki zamek od wewnątrz zamiast od zewnątrz - jedyna rzecz, która stała między nim a koszmarem, który czaił się za nimi.

Harry zatrzymał się tuż przed nim, opuszki palców nie do końca dotykając gładkiego metalu. Zawahał się, palce wygięły się do środka, zanim zagryzł wargę i wysunął zamek.

Skrobanie było odrażające i Harry wycofał się z bólem. Zacisnął nerwowo dłoń, na wpół oczekując, że usłyszy kroki pędzące w jego stronę lub że drzwi zostaną wyrwane a on wyciągnięty ze swojej przystani.

Ale wszystko pozostawało w bezruchu.

Przełknąwszy grubo, położył dłoń płasko na drewnie. Każde z jego nerwów zapłonęło, gdy delikatnie pchnął drzwi, które otworzyły się bez problemu ani dźwięku. Ciotka Petunia zawsze nienawidziła tego odgłosu i kazała Harry'emu trzymać małą buteleczkę pod materacem, by upewnić się, że zawiasy zawsze są dobrze naoliwione.

Drzwi odchyliły się lekko do tyłu, opierając się o jego dłoń, a gęsta czerń, która ukazała mu się przez szparę, sprawiła, że oczy swędziały go zaciekle. Była tak głęboka, tak całkowita, że cienie w jego szafce wydawały się w porównaniu z nią jak światło dzienne.

Harry zatopił zęby jeszcze bardziej w dolnej wardze, aż mógł poczuć posmak żelaza.

Przez przepaść zaczęło przelewać się mroźne powietrze, kręcąc się wokół niego i sprawiając, że jego skóra pokryła się dreszczem. Harry zacisnął oczy i wziął uspokajający oddech. Zbierając resztki odwagi, naparł do przodu z drżącym wydechem. Z wyciągniętym w pełni ramieniem, schylił głowę pod niską framugą i wyszedł na zewnątrz.

Jego stopa uderzyła o twardą podłogę zamiast pluszowego dywanu, którego się spodziewał, i od tego punktu kontaktu słabe szare światło zaczęło się rozszerzać. Prześlizgiwało się po nowo zdefiniowanej podłodze, sprawiając wrażenie wypolerowanych płytek, aż dotarło do krawędzi i zaczęło się wspinać, zarysowując ścianę i...

Harry zamrugał, bo pierwszą rzeczą, jaką zobaczył, była półka wypełniona małymi bibelotami.

- ...ryzłam to chłodzące zaklęcie. Chcesz jedno?

Odwrócił się na głos, ciałem sztywnym i uciążliwym, a jego serce jakby się roztrzaskało, gdy jego spojrzenie padło na Hermionę.

OoO

Filiżanka z herbatą była chłodna, delikatne kosmyki pary już dawno rozwiały się w zimnym powietrzu.

Albus wpatrywał się w obwód złotych liści wymalowanych na jej wypolerowanej powierzchni. Jego paznokieć prześledził kontur jednego z nich, goniąc za jego ciepłym kolorem po gładkiej krawędzi, zanim zapętlił dłoń wokół filiżanki i zacisnął ją luźno.

Westchnął.

Było już blisko południa, blade światło wdzierało się przez okno jego gabinetu i nadawało wszystkiemu słaby blask, a on musiał wkrótce zejść na śniadanie, by nadzorować uczniów, którzy pozostali pod ich ochroną.

I co to za ochrona, pomyślał gorzko Albus, jego głęboka wiara została zachwiana.

Wstępny raport o zniszczeniach w Hogsmeade - liczbie rannych i ofiar - był wypalony w jego umyśle i za każdym razem, gdy jego myśli wracały do tych przeklętych liczb, czuł się zmęczony ponad swoje lata. Tak wiele niewinnych osób zostało wrzuconych w sam środek wojny i teraz dzieci, jego dzieci, chodziły ze strachem w oczach, ich małe ramiona obciążone ciężarem, którego nie powinny nosić.

Albus potarł dłonią usta, bruzda jego brwi pogłębiła się z poczuciem winy.

Nic z tego nie miało się wydarzyć. Hogwart, a przez to Hogsmeade, miał pozostać nietknięty.

Jego szkoła. Jego dom. Jego terytorium.

Albus zamknął oczy i zgrzytnął zębami, gdy ogarnął go przypływ niecharakterystycznego gniewu. Gellert o tym wiedział, więc dlaczego...

Ciche pęknięcie przywróciło go do świata, a jego uwaga natychmiast padła na filiżankę. Cienka rysa ciągnęła się w górę ceramiki, sięgając do wargi, ale nie do końca przecinając całą drogę do środka.

Rozluźnił chwyt, a jego palce, napięte bezwiednie, poczuły słodką ulgę. Albus zganił się za brak opanowania, gdy opuszkiem palca zniwelował pęknięcie, przywracając filiżance dawną świetność i wymazując wszelkie ślady swojego błędu.

Położył rękę płasko na stole, by zminimalizować ryzyko powtórki, Albus rozejrzał się po swoim gabinecie w poszukiwaniu rozproszenia i, jak na zawołanie, jego wzrok wylądował na otwartym liście od Cynthii Ciro - tym, który Horacy podał mu wczoraj z żałosnym wyrazem twarzy.

Już sam rzut oka na ten gruby drogi pergamin pociągnął jego myśli w niepożądanym kierunku syna tej kobiety i wszystkich niewygodnych emocji, które wywoływał.

Nathan, z jego niegdyś nieśmiałym uśmiechem i ostrożnie unikającymi spojrzeniami, zastąpiony został ostrą nieufnością i całą zaciekłością tropionego, zranionego zwierzęcia.

To była kolejna porażka Albusa, choć zaczynał wierzyć, że nie mógł jej zapobiec. Chłopak miał w sobie coś zupełnie innego, co było widoczne nawet w ich krótkich kontaktach po powrocie do Hogwartu.

W tych szarych oczach nie było już Nathana i Albus nie wiedział, co z tym zrobić.

Czy w ogóle powinien. Czy w ogóle ma prawo.

Chłopak jasno wyraził swoją opinię na temat Albusa. Jego obojętna postawa pokazała, jak bardzo nie chce przebywać w jego pobliżu, a w głosie, kiedy był pytany - W obu przypadkach, pomyślał z pewnym wstydem - Pojawiła się nić obronnej nerwowości. Ale zamiast dodać Albusowi pewności siebie, sprawił, że skóra na karku zaczęła go szczypać.

Ostrożnieostrożnie - szeptał instynkt tego dnia w jego biurze. Nie naciskaj na niego.

I naprawdę, to było niedorzeczne, aby czuć się tak ostrożnym przy uczniu, zwłaszcza takim jak Nathan, który nigdy nie wystawił nawet palca poza linię, ale...

Ale.

W Hogwarcie panowało ostatnio dziwne uczucie, jakby w powietrzu unosiła się jakaś niezauważalna woń, a w powietrzu unosił się słaby prąd elektryczny, który zapowiadał gwałtowną burzę.

Nie mógł się oprzeć wrażeniu, że wszystko, co się wydarzyło - chowające się duchy, wzmożony ruch centaurów, niepokój trytonów, groźny bezruch ogarniający zamek późną nocą i ślady nieludzkiej magii, które przesiąkły pole rażenia w Hogsmeade - było spowodowane przez Nathana Ciro.

Jesteś zmęczony - Próbował rozumować. Jesteś roztrzęsiony, masz paranoję, jesteś zdenerwowany na Gellerta i cały świat. Wymówki przychodziły mu z łatwością, uzasadnienie za uzasadnieniem, które mógł podpiąć pod to wszystko, ale chorobliwe kurczenie się w żołądku mówiło co innego.

Albus czuł się tak, jakby powoli, niechętnie, zbierał kawałki układanki, której nie chciał złożyć.

Usiadł wygodnie, ramiona opadły, gdy oderwał wzrok od listu. Ostatnie kilka nocy słabego snu dało mu się we znaki, powiedział sobie, zagłębiając palce w oczy i próbując wymasować rodzący się ból głowy. Zdusił tę myśl, pozwalając, by wszystkie jego podejrzenia wymknęły się na błogosławioną chwilę, i podniósł się na nogi.

Wyjście z dusznego biura nagle wydawało się wspaniałe. Uciec od listów zaniepokojonych rodziców, raportów aurorów i prac, które nie wiedział, czy nadal powinien oceniać.

Wyślizgnął się na korytarz, zamykając za sobą drzwi i przeszedł szybko obok klasy Transmutacji i wyszedł na dziedziniec. Świeże powietrze było drażniące, ale łagodziło węzeł, który się w nim tworzył, i Albus przechylił lekko głowę, by spojrzeć w górę na zachmurzone niebo. Schował dłonie w kieszeniach, oddychając głęboko i obserwując, jak kosmyk bieli ucieka z jego ust podczas wydechu.

Jego oczy zamknęły się, łagodząc rosnące napięcie.

Wysoko nad nim, wieża zegarowa zaczęła dzwonić, a wielki dzwon na niej rozbrzmiewał wezwaniem na śniadanie. Był to niesamowity, pusty dźwięk, który tylko odzwierciedlał ogólny brak hałasu w całym zamku. Gdy znaczna część uczniów wyjechała, a ci, którzy pozostali, byli pogrążeni w smutku i strachu, sale wydawały się bardziej puste niż kiedykolwiek w czasie wakacji.

Albus westchnął ponownie, przesuwając ciężar ciała i spuszczając wzrok w dół, kierując się do Wielkiej Sali. Dotarcie tam zajęło tylko kilka minut, na szczęście, i spotkał panią O'Broin w drzwiach. Młoda kobieta wprowadzała małą grupę uczniów, jej uśmiech był napięty, ale szczery, gdy spojrzała w górę na jego podejście.

- Profesorze Dumbledore. - Przywitała się, oczy czujne mimo ciemnych sińców pod nimi. - Jak się pan ma tego ranka?

- Tak dobrze, jak to tylko możliwe, Cara. - Powiedział ze słabym skrzywieniem warg. - A ty?

Wzruszyła ramionami, rozglądając się dookoła, by sprawdzić, czy są sami, zanim odpowiedziała.

- Nie najlepiej, szczerze mówiąc, sir. Mój kuzyn jest nadal w skrzydle szpitalnym, a ja... - Znowu wzruszyła ramionami, tym razem bardziej bezradnie.

Albus wyciągnął rękę i położył ją na jej ramieniu.

- Rozumiem. Może odwiedzisz go po śniadaniu? Ja połączę nasze dwie grupy i będę czuwał nad nimi tego ranka.

Jej wyraz twarzy był niepewny, ale ostrożnie optymistyczny.

- Jest pan pewien? Zawsze mogę pójść do niego po południu, po ciszy nocnej.

Uśmiech Albusa ocieplił się.

- Jestem pewien, moja droga. Możesz wziąć dzień wolny, może spróbujesz nadrobić trochę snu po wizycie. - Zaproponował ostrożnie.

Zakłopotana Cara przetarła się po twarzy, jakby mogła zetrzeć z niej oznaki zmęczenia.

- Przepraszam, panie profesorze. - Powiedziała pokornie. - Wiem, że muszę wyglądać fatalnie. Ten tydzień był po prostu...

- Tak - Zgodził się łagodnie Albus, poklepując ją raz po ramieniu, zanim pozwolił opaść swojej dłoni. - Ale nie ma się czego wstydzić. Nikt nie oczekuje, że pozostaniesz niewzruszona. Ja również się z tym zmagam. - Wyznał i wiedział, że to była słuszna decyzja, gdy Cara rozjaśniła się z ulgą.

- Nie wygląda pan na takiego, jeśli wolno mi tak powiedzieć, sir.

Wypuścił zwiewny, zmęczony śmiech.

- Obawiam się, że jestem raczej przyzwyczajony do nieszczęścia. - Powiedział jej. - Najgorsze w starzeniu się jest to, że w końcu jedna tragedia wygląda tak samo jak druga.

Przechyliła głowę, usta ściągając w kącikach. Współczucie w jej oczach nie było jednak tym, czego chciał, więc strzepnął z siebie melancholię.

- Ach, nie słuchaj mnie. - Powiedział ze zgrozą. - Z każdym rokiem bredzę coraz bardziej, wy, młodzi, powinniście mnie w tym momencie po prostu wyciszyć. Wywieźcie mnie do Świętego Munga, żebym mógł męczyć medyków.

Uśmiech Cary był niewielki, wciąż zabarwiony zmartwieniem, ale bez wątpienia bardziej zrelaksowany. Odwróciła na chwilę wzrok, jej ręce już nie skręcały się niespokojnie na brzegu swetra i skinęła do siebie.

- Dziękuję. - Szepnęła, wdzięczna i nieśmiała.

- W każdej chwili, moja droga. - Powiedział. - A teraz zmykaj.

Rzuciła mu ostatni uśmiech, po czym ruszyła w stronę skrzydła szpitalnego. Albus patrzył, jak odchodzi, jego klatka piersiowa była jednocześnie ciężka i lekka, po czym odwrócił się, by powitać kolejną falę uczniów, którzy w pośpiechu przekraczali drzwi.

I czy to nie było zupełnie niezwykłe, że Tom Riddle był jej częścią?

Albus nie pozwolił, by jego wyraz twarzy uległ zmianie, witając ich wszystkich z równym szacunkiem. Tom tylko skinął grzecznie głową, nie okazując przy tym żadnej niechęci, którą Albus wiedział, że odczuwał, i ruszył w stronę stołu Ravenclawu, a dwóch innych mugolaków ze Slytherinu podążało za nim nerwowo.

Normalnie widok mieszających się Domów sprawiłby mu wielką radość, ale było coś w obserwowaniu interakcji Toma z nie-ślizgonami, co sprawiło, że Albus się napinał.

Być może był to po prostu niepokój, jaki odczuwał widząc, że nie jest otoczony przez swój zwykły tłum współlokatorów. Ślizgoni, nie z własnej winy, byli raczej zamknięci w sobie i mieli tendencję do podróżowania w grupach. Widok Toma Riddle'a otoczonego niebieskimi, żółtymi i czerwonymi plamami był po prostu osobliwy z powodu swojej nietypowości.

Nie było tam nic zdradliwego, upomniał się. Nic podejrzanego w rozmowie przy grzance lub przez podanie komuś dzbanka z sokiem.

Albus uszczypnął mocno mostek nosa.

Musiał przestać skakać na widok cieni.

OoO

Patrzyła na niego, unosząc brwi, stojąc między stołem a kuchenną ladą z dwiema butelkami piwa kremowego w rękach. Ubrana wygodnie w prostą szarą koszulę, która miała plamy z atramentu wzdłuż rękawów i czarne legginsy, wyglądała na zrelaksowaną, miękką i przytulną.

Harry wpatrywał się, oszołomiony, ale całkowicie zatrzymany jej widokiem.

- Ja... co? - Wymamrotał, zdezorientowany. Jego gardło skręciło się, a ręka powędrowała do szyi, pieszcząc tam skórę w zakłopotaniu.

- Czy chcesz jedną? - Hermiona zapytała ponownie, jedną butelkę wciąż unosząc w jego stronę.

Harry rozejrzał się dookoła, serce waliło mu w piersi, a jego kolejny oddech został wstrzymany.

Znał to miejsce.

Znał bladożółtą tapetę i wzory na płytkach pod jego stopami. Znał okno po prawej stronie i sposób, w jaki firanka nad nim mieniła się w popołudniowym słońcu. Znał zdjęcia, które wypełniały każdą wolną przestrzeń na ścianach, chaotyczną mieszankę znajomych twarzy, które uśmiechały się z gładkich ram.

Mieszkanie Hermiony i Rona. Ale to... to nie mogło być...

- Chcesz jedną? - Hermiona zapytała po raz trzeci i to było tak, jakby coś z tyłu jego umysłu kliknęło.

Jego ramiona opadły, jego napięcie rozluźniło się, gdy ciepło mieszkania zaczęło w niego wsiąkać.

- Tak, przepraszam. - Odpowiedział, kręcąc głową. Obdarzył ją lekkim uśmiechem, wciąż niepewnym, ale jego następne słowa wypłynęły bez zastanowienia. - Ja po prostu... odpłynąłem na chwilę. Z chęcią bym się napił.

Hermiona zdawała się wyrwać z własnej zadumy. Odwzajemniła uśmiech, podchodząc i zajmując miejsce przy stole. Harry wahał się w miejscu przez kilka sekund, zanim do niej dołączył.

W momencie, w którym usiadł, osunął się bezwładnie. Czuł się tak, jakby nie spał od kilku dni.

Hermiona popchnęła ku niemu jedną z butelek, której dno miękko zadrapało blat, zostawiając za sobą cienki ślad wilgoci.

- Wyglądasz na zmęczonego. - Powiedziała, kiwając głową. Jej brązowe oczy były miłe, nawet gdy go badały.

- Chyba po prostu miałem problemy ze snem. - Powiedział jej niezdarnie. Potarł policzek, a potem tył szyi, próbując pozbyć się chłodu, który zdawał się tam panować. - Było ciężko, a ja... miałem ostatnio naprawdę dziwne sny.

Nucąc, fala zrozumienia przetoczyła się przez jej rysy.

- O wojnie.

- Co? - Zapytał Harry, strzelając do niej spojrzeniem. - Eee, nie. Nie, to jest o wiele dziwniejsze. - Zrobił pauzę, rozglądając się za tym, co miał na myśli, ale odpowiedź zatańczyła poza jego zasięgiem. Jego dłonie zacisnęły się wokół butelki, zdenerwowany. - Ja... nie mogę sobie ich teraz przypomnieć.

- Rozmowa o tym może pomóc. - Hermiona zaproponowała, pochylając się do przodu.

- Niewiele pomoże, jeśli nie będę wiedział, czym były, prawda? - Powiedział, napięty z frustracji. Tępy ból pulsował w jego głowie, omijając granicę między dyskomfortem a prawdziwym bólem, przy czym masował swoje czoło.

- Okej. - Odpowiedziała cicho Hermiona. - Ale wiesz, że Ron i ja zawsze jesteśmy tu dla ciebie, Harry.

- Właśnie tak. - Ron powiedział, klepiąc go po ramieniu i ściskając. Harry zaskoczony dotykiem, niemalże zeskoczył ze swojego miejsca. Jego szeroko otwarte oczy poleciały w stronę, gdzie obok niego szedł Ron.

Rudzielec zajął trzecie miejsce, dopełniając ich mały krąg wokół stołu, i uchylił uśmiechu w stronę Harry'ego.

- Możesz nam powiedzieć wszystko, kumplu.

- Ron? - Harry mruknął, coraz bardziej oszołomiony. - Co... co do cholery jest...

Uśmiech Rona stał się niewielki, pieszczotliwie zwijając usta, i powoli Harry uspokoił się ponownie. Jego obawa zelżała, choć nie całkiem zniknęła.

Był po prostu zmęczony.

Harry przycisnął dłoń do swojej klatki piersiowej i wkopał dłonie w mostek. Czuł się dziwnie, jakby zdjęto z niego wielki ciężar, ale nagła nieważkość pozostawiła go niestabilnym.

Spojrzał na nich i pojawił się palący pęd łez, przez jego umysł szeptała myśl 'Boże tak bardzo za nimi tęskniłem' - i Harry zmarszczył brwi, bo jej nie rozumiał.

Odwrócił wzrok, na wpół słuchając, jak Ron powiedział coś, co rozśmieszyło Hermionę.

Jego uwaga przesunęła się wzdłuż pokoju, przyglądając się zdjęciom i obrazom oraz jednemu ornamentowi, który Harry dał Hermionie, gdy ukończyła Hogwart i wprowadziła się do tego mieszkania. Ukośny napis był wyraźny na tle drewnianej deski - Miej nadzieję, bądź silna - i Harry przypomniał sobie, jak śmiali się z tego banalnego zdania.

Jego wzrok przesunął się po chwili, lądując na drzwiach, które znajdowały się za ramieniem Rona. Oczy Harry'ego zwęziły się, ból głowy powrócił w piętrzącej się fali.

Jego palce zabębniły o butelkę. Kropla wilgoci uderzyła w jego dłoń i przeciągnęła się po knykciach, ledwie dostrzegając jej dotyk.

- Czy wy...

- A co z tobą, stary? - Zapytał Ron, ściągając uwagę Harry'ego z powrotem na nich. Rudzielec odchylił się w swoim krześle, niepewnie balansując na dwóch tylnych nogach.

Hermiona zatrzymała się w braniu łyka, rzucając partnerowi krzywe, kłujące spojrzenie.

- Ronald, jeśli spadniesz... - Ostrzegła, wskazując na niego groźnie.

Ron uśmiechnął się, kołysząc się w miejscu, każdy centymetr jego sylwetki był drwiną. Hermiona skrzywiła się, przewracając oczami z poziomem humoru, który bagatelizował jej irytację, gdy zwróciła się rezolutnie z powrotem do Harry'ego.

- Ale tak... jak było w pracy? Czy treningi idą dobrze?

- Treningi? - Harry powtórzył tępo.

- Powinieneś już prawie kończyć, prawda? - Ron zapytał, odchylając głowę w zamyśleniu. - Czy nie mówiłeś, że skończyłeś ostatnie zadanie? W ciągu najbliższych kilku tygodni zostaniesz przesunięty do pierwszej klasy?

- ...Racja. - Harry zgodził się, patrząc między nimi. Pod stołem zaczęła mu się odbijać noga. - Tak mi się wydaje?

Ron przytaknął figlarnie, niezrażony słabą odpowiedzią Harry'ego.

- Wiem, że nie mogę się doczekać, aż skończę i wyjdę. Tiffons mocno jeździ mi po dupie. Jakby myślała, że jest w tym jakaś nagroda dla niej.

Hermiona zmarszczyła na to nos. Położyła stopę na drążku między dwiema przednimi nogami krzesła Rona i łypnęła w dół. Ron przeklął, tłukąc rękami o stół, by powstrzymać się przed rozbiciem nosa.

- Jasna cholera. - Wysyczał. Usta Harry'ego drgnęły w bezsilnym rozbawieniu ich wybrykami.

Wypuścił krótki oddech i zmusił się do odprężenia, podnosząc butelkę do wypicia. Smak był ledwie wyczuwalny.

- A co z tobą, 'Miono? - Zapytał i poczuł się dobrze -miło, normalnie- wypowiadając te słowa. - Jak tam praca?

Opuściła podbródek na dłoń, wzruszając ramionami.

- Nie bardzo mogę narzekać. Wciąż przeczesujemy wszystkie przepisy, które zostały przetrząśnięte nie wiadomo kiedy. - Posłała Harry'emu subtelnie dociekliwe spojrzenie. - Voldemort był u władzy.

- Voldemort... - Harry powtórzył echem, jego palce zastygły w miejscu, w którym rysowały przez kałużę skroplin na stole.

- Jesteś głupcem...

Harry mignął do pionu, wykręcając się przy szepcie.

- Słyszeliście to? - Spytał szorstko, tył jego szyi znów kłuł.

- Brzmi jak niezły bałagan. - Ron powiedział tak, jakby nie słyszał wypowiedzi Harry'ego. - Ale w końcu to się opłaci. W mgnieniu oka uporządkujesz sprawy, a potem będziesz pewniakiem do objęcia stanowiska ministra. - Szarpnął głową w stronę Harry'ego, kontynuując. - A Harry będzie szefem Departamentu Przestrzegania Prawa Czarodziejów za pięć lat. Z wami u steru rzeczy nie będzie już więcej kłopotliwych Czarnych Panów wypełzających z drewutni przez długi czas, mówię wam.

- Ej. - Harry spróbował ponownie, stukając dłonią w stół, by zwrócić ich uwagę. Pulsowanie w jego głowie było rozpraszające, niczym stale ściskająca się opaska wokół czaszki. - Ludzie, coś jest nie tak.

Hermiona również go zignorowała, zamiast tego uśmiechając się do Rona.

- A czym ty będziesz, kiedy Harry i ja będziemy rządzić krajem? - Zapytała z chichotem.

- Kłamca.

Harry chwycił się za głowę, krzywiąc się, gdy w jego uszach rozpoczął się szum. Półka za nim zaczęła grzechotać.

Ron wyciągnął nad sobą ręce, po czym spiął palce za głową i uśmiechnął się.

- Czyż nie jest to oczywiste? - Odpowiedział złośliwie. - Będę twoim...

- Mężem utrzymankiem. - Harry wyszeptał równocześnie z Ronem, jego żołądek opadł.

Wpatrywał się w stół, jego umysł zastygł w bezruchu, gdy zimna realizacja zaczęła go przeszywać. Ostrożnie podniósł głowę i pozwolił, by jego ręce opadły na kolana.

Kolejny kolec bólu odbił się rykoszetem przez jego głowę, gdy spojrzał ponad przyjaciółmi na drzwi za nimi.

Ron i Hermiona kontynuowali wymianę zdań przed nim, ale Harry nie mógł już usłyszeć ich słów.

Zresztą i tak nie mówili do niego.

Widział to teraz - luki, przerwy w ich rozmowie, w których wiedział, że powinien coś powiedzieć, jednak oni kontynuowali bez problemu, gdy nie zdążył się odezwać. Ich oczy wpatrywały się prosto w niego, gdy się do niego zwracali, a Harry wiedział, że gdyby wstał i wyszedł, ich spojrzenia nie podążyłyby za nim.

To była tylko scena ze sztuki, wszystko już zapisane, a Harry dał się w nią wciągnąć.

To było cholerne wspomnienie, a z tą początkową chmurą ulgi i rozpaczliwej tęsknoty, która teraz się rozwiała, milcząca wiedza gładko opadła na miejsce.

To było dwa tygodnie przed ukończeniem akademii. Nie mógł ustać na nogach po ćwiczeniach i zadaniach i bardzo potrzebował odwrócenia uwagi. Ginny wyjechała na trening, więc przyszedł tutaj.

Gardło Harry'ego zamknęło się.

Wokół krawędzi swojej wizji mógł zobaczyć, jak ściany falują. Małe przedmioty zatrzęsły się, ślizgając się po ladzie, półkach i stole. Najdalsze kąty pokoju zaczęły się zniekształcać.

Pochylił się do przodu, chowając głowę w dłoniach.

Nic z tego nie było prawdziwe. Nie był z Ronem i Hermioną, nie mógł być - bo oni nie żyli. Wszyscy, których kiedykolwiek znał i kochał, nie żyli.

To nie było nic więcej niż blada imitacja jego przyjaciół, coś na wpół wiarygodnego, ponieważ desperacko chciał się oszukać, by myśleć inaczej.

- Kurwa... - Chrząknął. - Kurwa.

Coś trzasnęło wtedy o ścianę, na tyle głośno, że świat wokół niego zadrżał. Harry rzucił się na nogi, cofając się przed tym w popłochu.

Cokolwiek to było, wróciło raz jeszcze, zderzając się raz po raz w takt napięcia w jego głowie. Fragmenty ściany wypaczyły się, a Harry dokonał strategicznego wyboru, by oddalić się od tego piekła. Nie spuszczał wzroku z wyboczonej ściany, cofając się coraz szybciej, aż stuknął o coś wysokiego i twardego.

Obrócił się na piętach, znajdując drzwi, na które wcześniej się gapił.

Dźwięk drzazg rozlegał się zza niego i Harry gwałtownie otworzył drzwi, rzucając się w wirującą ciemność poza nimi.

OoO

Tom zamknął książkę, którą czytał i pochylił się do przodu, opierając przedramiona na stole. Jego palce stukały o błyszczącą powierzchnię tomu, pozwalając myślom błądzić po Wielkiej Sali.

Gromady uczniów były rozrzucone po czterech stołach - choć przede wszystkim zagęszczały się w środkowych dwóch - niedopasowane pod względem kolorowych krawatów i wieku. Linie, które zazwyczaj rządziły ich życiem społecznym, zacierały się coraz bardziej w miarę upływu dni, aż w końcu nie przypominało to Hogwartu, który znał.

Po raz pierwszy w jego historii mugolaki i półkrwi były jedynymi uczniami na jego terenie.

Salazar Slytherin przewracałby się w grobie, ale Tom uważał to za okropnie przezabawną ironię.

Z ustami wciąż wykrzywionymi w prywatnym uśmiechu; jego oczy przesunęły się na Stół Nauczycielski.

Tylko trzech profesorów, w tym niestety Dumbledore, było obecnych. Reszta personelu, o czym Tom wiedział, albo patrolowała, albo pomagała w odbudowie Hogsmeade. Wykonywali godną podziwu pracę, zachowując dzielne twarze po ataku i starając się uspokoić strach panujący wśród uczniów, ale Tom mógł z łatwością wyłuskać zmartwienie, które tliło się w ich oczach.

To było dla niego kwaśne zwycięstwo - fakt, że w końcu profesorowie i czystokrwiści zakosztowali odrobiny strachu, z którym on żył przez lata. Że nie mogli już dłużej ukrywać się za murami zamku czy domami swoich przodków i mogli teraz zobaczyć terror, którego doświadczali wszyscy mugolscy mieszkańcy Brytanii za każdym razem, gdy opuszczali względne bezpieczeństwo terenu szkoły.

Może teraz rząd zrozumie. Może w końcu coś zrobi.

Spuścił wzrok z powrotem na książkę, usta wykrzywiając w gorzkim, żrącym rozbawieniu na samą myśl o tym, że świat czarodziejów zajmie stanowisko i będzie proaktywny.

- Jakby. - Mruknął, ukrywając ruch warg za szklanką soku ananasowego. Był słodki i cierpki, i wystarczająco zimny, by bolały go zęby.

- Mówiłeś coś, Tom? - Zapytała Jenny Campbell, spoglądając znad swoich jajek z pytającym uśmiechem. Jej krawat był przekrzywiony, węzeł znajdował się przy drugim guziku, a nie przy kołnierzyku, a rude włosy puszyły się mimo grubego warkocza, w który je zaplotła.

Posłał jej nijaki uśmiech.

- Nie, nie, po prostu myślałem na głos.

Jej brwi wygładziły się, a powracający uśmiech był jasny i pełen ciepła.

- Wiesz już, w której grupie dzisiaj jesteś? - Zapytała, nabierając jeszcze trochę swojego śniadania.

Oczywiście że musiała potraktować to jako wstęp do rozmowy. Tom powstrzymał westchnienie.

- Powinienem być z O'Broin. - Odpowiedział. - Ale nigdzie jej nie widzę.

- Och, to dlatego, że profesor Dumbledore ją odesłał. - Powiedziała puchonka z miejsca dalej z leniwym machnięciem ręki. Saoirse Barnes, zidentyfikował po chwili, mugolak z siódmego roku i jedna z lepszych czarownic w swojej grupie wiekowej. - Widziałam, jak zmierzała do skrzydła szpitalnego, gdy tu szłam, chyba jej kuzyn wciąż tam jest.

Barnes przerwała wtedy, z krótkim żałosnym błyskiem w oczach, zanim kontynuowała z uparcie pozytywnym wyrazem twarzy.

- Pytałam profesora Dumbledore'a, kiedy przyszłam, a on powiedział, że na dziś połączą jej grupę z jego, więc chyba będziesz z nim, Riddle. - Zakończyła skinieniem głowy.

Tom zacisnął pięść pod stołem.

A do tej pory jego dzień układał się tak dobrze.

Nie było mowy, żeby Dumbledore pozwolił mu wymknąć się do biblioteki, jak to robił z O'Broin, by w spokoju przeglądać książki. A to oznaczało, że będzie musiał znosić godziny bezużytecznych zajęć i nudnych rozmów, aż do czasu, gdy po południu dostaną wolne.

Czuł, że jego cierpliwość już się kurczy.

- Wygląda na to, że spędzimy ten dzień razem. - Campbell powiedziała radośnie.

Tom zmusił się, by wydawać się chociaż odrobinę uradowanym.

- Świetnie.- odpowiedział, a choć Campbell nie dostrzegła płaskiej nuty w jego tonie, Barnes rzuciła mu strasznie rozbawione spojrzenie. Szturchnęła osobę między nimi, żeby przesunęła się do przodu, i pochyliła się ku niemu, tak że mogła dosięgnąć jego ucha.

- Postaraj się nie roztrzaskać jej całkowicie, kiedy ją zawiedziesz. - Szepnęła, wycofując się z przymrużeniem oka.

Tom skrzywił się, zanim przykrył swój niesmak uśmiechem. Nie znosił ludzi, którzy się w nim zadurzyli - Zwłaszcza tych niewartych uwagi. Byli irytujący, obcesowi i uparci w najgorszy sposób, zawsze chcieli z nim rozmawiać lub być w jego pobliżu, a Tom, choć był zdolnym aktorem kiedy chciał i rozumiał korzyści, jakie mu to dawało, wciąż uważał za wyczerpujące dostosowywanie się do ich wyobrażeń.

Było to przynajmniej znośne, gdy jego niedoszli wielbiciele mieli jakiś talent, jakąś cechę lub unikalny aspekt, który sprawiał, że przebywanie w ich obecności nie było całkowicie nużącym doświadczeniem.

Campbell, odwrotnie, była interesująca jak pomyje, a jej uwaga przypominała wysypkę.

Przez ostatnie kilka dni była szczególnie stonowana, podobnie jak większość pozostałych, ale dzięki regularnym patrolom aurorów część napięcia zaczęła opadać, a jej zwykła osobowość niestety pojawiła się ponownie.

Szczerze mówiąc, Tom nie wiedział, dlaczego w ogóle zwracała na niego uwagę. Nigdy nie sprawiał wrażenia, że lubi jej towarzystwo, a ilość razy, kiedy rozmawiali, można było policzyć na palcach obu rąk. I to z pewnością nie było dla niej korzystne, mruknęła mała część niego, że konkurowała o jego uwagę z ludźmi takimi jak Ciro, który był tak całkowicie fascynujący, nawet nie próbując.

Rozmowa toczyła się wokół niego, a Tom wykorzystał okazję, by ponownie otworzyć książkę - nie dlatego, że chciał czytać, ale po to, by powstrzymać innych od mówienia do niego w tej chwili. Gdy przejechał wzrokiem po stronie, jego ręka nieświadomie sięgnęła i pomacała górną kieszeń, marszcząc schowany tam złożony papier.

List, który Orion wysłał mu wczoraj, informując o braku zmian w stanie Ciro i o tym, że Orion zamierza dziś odwiedzić ich związanego ze szpitalem współlokatora.

Tom mógł przyznać, że doceniał te informacje, ale wolałby być tam osobiście, niż polegać na Orionie w kwestii niesprawdzonych informacji. Wiedział, że młodszy chłopak pominie szczegóły, żeby mu zaszkodzić.

Nie żeby mógł go winić za gromadzenie informacji - Od takich ludzi jak oni oczekiwano, że będą utrudniać i kłamać, by utrzymać przewagę. Nie, Orion miał prawo nie ujawniać szczegółów i w normalnych warunkach nie przeszkadzałoby to Tomowi, gdyby chodziło o dosłownie wszystko inne.

Ale tak nie było.

Chodziło o Ciro, który był przedmiotem zainteresowania od czasu jego powrotu, ale stało się to czymś znacznie więcej niż zwykłą ciekawością po jego pokazie w Hogsmeade. Minął już ponad tydzień, a Tom wciąż nie był bliższy zrozumienia tego, czego był świadkiem tamtego dnia - i to nie z powodu braku wysiłku z jego strony.

Biblioteka Hogwartu była obszerna i wypełniona każdym tematem, który można było sobie wyobrazić, ale dziedziną, w której Tom chciał znaleźć odpowiedzi, była nekromancja, a nawet Hogwart nie miał takich informacji łatwo dostępnych dla swoich wrażliwych uczniów.

Zbyt trudne, zbyt niejasne, zbyt mroczne, ale to było jedyne miejsce, w którym Tom mógł zacząć swoje badania.

Ciro był przecież martwy. Ilość krwi, którą stracił, z łatwością by tego dokonała, a jednak podniósł się z przesiąkniętego krwią śniegu, a pamiątką po nim była tylko szorstka blizna.

To musiał być rodzaj nekromancji, i Tom chciał tego. Na samą myśl o tym drgały mu palce i waliło serce. Jeśli istniał sposób na powrót do życia, na zakotwiczenie duszy na tym świecie, jeśli nie w swoim własnym ciele, to on musiał go poznać.

I jeśli oznaczało to wyciągnięcie tajemnicy prosto od samego Ciro, jeśli oznaczało to przyszpilenie drugiego chłopca i obieranie go warstwa po warstwie, aż miał prawdę zawiniętą w swoje zakrwawione ręce, to niech tak będzie.

Prawdę i prawdziwe imię Ciro, dodał z migotliwym ponurym oczekiwaniem.

Tom nigdy nie był nieśmiały w pogoni za tym, czego pragnął, chociaż zaczynał podejrzewać, że nie znajdzie odpowiedzi w Hogwarcie.

Podniósł szklankę i wypił ostatni łyk soku, obracając ją między palcami i zastanawiając się nad sposobem, w jaki światło się w niej rozpływa.

Być może powinien przyjąć ofertę Slughorna dotyczącą odesłania, usta Toma uniosły się, bo nawet miał już w głowie idealną rodzinę.

Augustus i tak był jego dłużnikiem.

OoO

Świat zreformował się wokół niego w jednej chwili, przez co Harry prawie wpadł na biurko. Poślizgnął się do zatrzymania, zaczepiając biodrem o jego róg i musiał się go chwycić, by się ustabilizować.

Rozejrzał się dziko, próbując zorientować się, gdzie jest, kiedy dotarło do niego, co się dzieje.

Wydział aurorów. To musiało być kolejne wspomnienie.

Harry spojrzał w dół na biurko, o które się opierał, znajdując złotą tabliczkę z wyrytym na niej 'Potter' w zgrabnych, małych literach. To też pamiętał. Tiffons dała mu ją po zakończeniu szkolenia z zawadiackim uśmiechem i komentarzem o dziedzictwie, a Harry wiedział z ledwo zauważalnych śladów zużycia, że przed nim należała do jego ojca.

Nie płakał tego dnia, ale niewiele brakowało.

Zawahał się przez chwilę, sięgając ręką, by z szacunkiem prześledzić czarny napis - bo tego też już nie było, nigdy już nie będzie mógł trzymać go w ręku, nigdy nie będzie mógł patrzeć, jak słońce gra na złocie lub używać go do odbijania światła w oczach Rona, gdy mieli chwilę wolnego czasu i zatracać się w śmiechu - ale wyrwał się z tego, gdy ciała i głosy zaczęły wypełniać przestrzeń wokół niego.

Harry wycofał się, zaciskając zęby i ignorując rozmowy, które się nasiliły. Ignorował Rona i Tiffons wyśmiewających się nawzajem, i McCade'a narzekającego na swój ostatni raport, i Kline'a, który mówił w kierunku Harry'ego, ale nie do niego.

To było trudne, bardzo trudne, by odwrócić się od nich, nie pozwolić, by mgła, którą już czuł, jak wspina się w jego wnętrzu, zawładnęła nim całkowicie, i po prostu zagłębić się we wspomnieniach.

Nie są prawdziwi, mówił sobie, nie są prawdziwi. Nie żyją, nie ma ich, nie ma ich.

Zatkał dłonie nad uszami, by zagłuszyć syreni zew ich głosów i gorączkowo szukał wyjścia. Dostał się tu przez drzwi, więc z pewnością...

Harry pospieszył przez pokój do wejścia do biura, starając się otworzyć drzwi i uciec. Poczuł jak miażdżące poczucie świadomości zamyka się na nim tuż po przekroczeniu progu, pogrążając się w czerni po raz kolejny, gdy wokół niego rozległ się wysoki chichot.

Bellatriks, wiedział, jasna iskra gniewu zapłonęła w jego piersi na to imię, ale zamiast wylądować w atrium, z jego czarnym kamieniem i zielonym ogniem oraz tą kobietą na ziemi przed nim, potknął się w pokoju wspólnym Gryffindoru na zbyt krótkich nogach.

- Co...? - Odetchnął Harry, cofając się i strzepując część włosów z twarzy. Obrócił się w powolnym kole, a powódź dezorientacji i bólu, która napędzała go do przodu, opadła pod siłą frustracji, gdy spojrzał w dół na swoje patykowate, cienkie ramiona. - Co jest, do cholery? - Wysyczał, zerkając na rozpalony kominek.

Czy to była Śmierć? Czy to ona mu to robiła, przeciągając go od wspomnienia do wspomnienia, by zwyczajnie wytknąć mu wszystko w twarz? By zmusić go do stawienia czoła wszystkim rzeczom, ludziom i miejscom, których już nigdy nie będzie miał? A może to były tylko jego własne demony dręczące go?

Harry przycisnął dłonie do ust, wypuszczając burzliwy oddech. Mógł poczuć, jak jego podbródek zaczyna się trząść, a pęd ciepła pełznie w górę policzków i w kierunku oczu, i zatrzasnął je w zaprzeczeniu.

- Nie teraz. - Powiedział, głosem zachrypniętym. - Nie teraz.

Mocno wbił język w policzek, by to zagłodzić, akurat w momencie, gdy głosy zaczęły się znowu odzywać.

Hermiony, Rona i Neville'a tym razem, wysokie z młodości, ale wciąż rozpoznawalne. Natychmiast odwrócił się do nich plecami, bo gdyby zobaczył ich w takim stanie - Młodych, bezbronnych i tak nieprzygotowanych na czekające ich życie - Złamałby się.

- Musi być z tego jakieś wyjście. - Harry mruknął, gdy jedenastoletnie wersje jego przyjaciół kłóciły się w tle.

Ruszył w stronę wejścia, które zaprowadziłoby go do dormitoriów, dźwięk skamieniałej postaci Neville'a opadającej na ziemię i głęboki łomot czegoś wbijającego się w portret Grubej Damy goniły za nim. Harry ścigał się po schodach na swoich chudych nogach, pokonując je po dwa na raz, aż dotarł do dormitorium chłopców z pierwszego roku.

Przytłaczające uczucie obecności pojawiającej się za nim wysłało go przez te drzwi, zatrzaskując je za sobą.

Harry oparł się o drewno, dłonie przyciskając płasko do niego, mając nadzieję, że to wystarczy, by utrzymać na zewnątrz cokolwiek to było.

Chciał tylko sekundę, żeby się zatrzymać, żeby nie być ściganym.

Sekundę spokoju.

Harry stuknął czołem w drzwi.

- Cholera. - Przeklął, bo to było to albo upaść na kolana i płakać.

- Słowa. - Ktoś skwitował to cierpkim śmiechem.

Harry obrócił się z ostrym wdechem i cofnął się, gdy zobaczył, gdzie go teraz zaprowadzono.

Słabo oddana impresja salonu jego mieszkania formowała się wokół niego, coraz bardziej żywa i dokładna w miarę upływu sekund - łącznie z salonem i siedzącą na nim kobietą, jej ramieniem wspartym wzdłuż oparcia, brodą spoczywającą na przedramieniu.

Jego oczy rozszerzyły się, usta rozchyliły w zdumieniu.

- Ginny. - Odetchnął z uniesieniem.

Ginny uśmiechnęła się do niego, cichy śmiech rozjaśniał jej rysy, im dłużej się wpatrywał, aż kolor jej oczu przypominał płynny karmel - ciepły i absolutnie cudowny. Z włosami spiętymi w nieładzie na szczycie głowy była najpiękniejszą istotą, jaką kiedykolwiek widział.

- Hej Harry. - Powiedziała, a samo usłyszenie od niej jego imienia sprawiło, że łzy, z którymi walczył, parły do przodu. Jego twarz była gorąca i swędząca, jakby skóra była zbyt mocno naciągnięta na jego policzki.

Potrzeba dotknięcia jej przyszła na niego z siłą huraganu, wystarczająco potężną, by pozostawić go w drżeniu, a on owinął ramiona wokół siebie, by spróbować to zdusić. Jego knykcie stały się białe.

Jego oczy powędrowały na baner wiszący za nią, ten, który kupił, by uczcić jej oficjalne przyjęcie do Harpii z Holyhead.

- To nie jest prawdziwe. - Powiedział sobie, potrząsając głową. - To tylko kolejne wspomnienie. Nie jesteś nią.

Rozczarowanie było duszące.

Przechyliła głowę na bok, uśmiech przygasł, ale nie zniknął, a w porównaniu z Ronem i Hermioną jej oczy były cholernie świadome.

- To wszystko jest w mojej głowie. - Kontynuował stanowczym głosem.

- Wiesz, że to nie znaczy, że nie jest prawdziwe. - Ginny odpowiedziała cicho.

Harry znieruchomiał, jego ramiona napięły się, ponieważ był pewien, że Ginny nigdy nie powiedziała mu tych słów.

Utkwił spojrzenie w dół, między buty, próbując zdusić nienazwaną emocję, która sprawnie gromadziła się wewnątrz niego. Ale pociąg był zbyt duży i nieuchronnie spojrzał na nią, chłonąc jej widok.

Ginny wpatrywała się w niego, a fakt, że nie powiedziała nic więcej, że nie mówiła nic związanego z Quidditchem lub jej harmonogramem treningów, lub podróżami, które będzie musiała odbyć - rzeczami, o których pamiętał, jak tryskała takim podnieceniem tamtej nocy, zanim przyszpiliła go do sofy i pocałowała bez tchu - dał mu chore uczucie nadziei.

Guzek uformował się w jego gardle, grożąc zadławieniem, gdy próbował mówić.

- Nie jesteś Tym, prawda? - Wykrztusił, całe ciało napinając, jakby przygotowywał się do uderzenia.

Ponieważ Ginny była martwa, a to oznaczało, że Śmierć mogła nosić jej twarz. Harry nie wiedział, czy byłby w stanie przetrwać, mając ją tak wykorzystaną przeciwko niemu.

- Nie. - Odpowiedziała łagodnie, uprzejmie, i chciał jej wierzyć, ale miał wrażenie, że jedno niewłaściwe słowo dzieliło go od rozpętania akcji.

- Ale też nie jesteś Ginny, prawda?

Nie odpowiedziała, tylko nadal obserwowała go z tą samą ostrożną dozą sympatii, jaką zawsze do niego żywiła.

Harry zacisnął wargi, palce ostro zagłębiając w jego ramionach. - Co to jest? Co się dzieje, do cholery?

- Śnisz. - Powiedziała mu wprost. - Jesteś zraniony i przestraszony, więc zakopałeś się głęboko, starając się ukryć, ponieważ nie potrafisz poradzić sobie z tym, co się stało.

Harry zesztywniał, jego szczęka wygięła się pod wpływem implikacji.

- Ja się nie chowam. - Powiedział obronnie.

- To nie była obelga. - Przerwała kojąco. - Ale to jest właśnie prawda.

Harry prychnął, broniąc się, i bez namysłu zbliżył się do niej.

- Poderżnięto mi gardło. - Splunął, przybierając ton, którego normalnie nigdy by przy niej nie miał. - Dowiedziałem się... - Przełknął.

- Wiem... - Powiedziała, stabilność w jej głosie uziemiła go, zagłuszając jego gniew, zanim zdążył wybrzmieć. - Straciłeś wszystko. Masz prawo być zdenerwowany. Masz prawo być zły.

- Ale? - Harry zapytał, słowo wyszło niepewnie. Ginny gestem nakazała mu usiąść i wbrew swojemu lepszemu osądowi zrobił to zapadając się w poduszki na tyle blisko, że czuł jej ciepło. Oczy mu się zamknęły i przycisnął kciuk lewej dłoni do prawej, aż poczuł, jak kości się przesuwają.

Ginny poruszyła się, przysuwając bliżej, a jej dłoń powędrowała w górę, by musnąć jego policzek. Harry zamarł pod dotykiem, obolały, gdy zanurzyła palce w jego włosach i przeciągnęła kciukiem czule po skórze pod jego okiem.

- Nie jest tu dla ciebie bezpiecznie, Harry. - Powiedziała. - Musisz się obudzić.

- Nie mam na to ochoty. - Wyznał, wciskając się w jej dotyk. To nawet nie było kłamstwo. Lepiej poradzić sobie z jakimikolwiek okropnościami, które go tu nawiedzały, niż stawić czoła rzeczywistości, w której ona i wszyscy inni odeszli.

- Wiem. - Odpowiedziała, ciągnąc go, aż mogła przycisnąć ich czoła do siebie. - Ale nie powinieneś tu tonąć. Musisz wrócić.

Harry zapadł się w nią, głowa zsunęła się na styk jej szyi i ramienia, kołysany przez jej zapach i miękki dotyk. Czuł się zamulony, na granicy choroby i tak bardzo zmęczony. Jego umysł wzbraniał się przed wiedzą, co go czeka, gdyby się obudził.

- Ja... czy nie mogę być samolubny tylko ten jeden raz? - Wymamrotał do jej skóry. - Nic już dla mnie nie ma. Wszystko przepadło. Nie ma już ciebie. Jak mam... jak mam...

Dłonie przeciągnęły się po jego plecach, jedna ręka zakręciła się wokół jego ramienia, podczas gdy druga znów zagrzebała się w jego włosach.

- Już nas nie ma. - Zgodziła się ze smutkiem. - Ale można stworzyć nowe więzi. Nowe wspomnienia. To może być jakiś dar.

Okrutny szczek śmiechu opuścił go. Harry owinął ramiona wokół jej talii, wciągając ją na swoje kolana. Wtuliła się w niego, jej ciężar na nim był najbardziej naturalną rzeczą na świecie.

Dar? - Powtórzył, niedowierzając tej myśli, nawet jeśli była tak boleśnie w stylu Ginny. Być pełnym nadziei, kiedy nadzieja była martwa. - Czy mogę zwrócić go do nadawcy?

Usłyszał, jak parsknęła z rozbawieniem, poczuł, jak rwie mu włosy, i pogrążył się bliżej.

Zawsze uwielbiał ten dźwięk i wiedział, że to nie była Ginny - wiedział to - Ale wszystko, od jej perfum, przez ciepło jej w ramionach, po sposób, w jaki drapała po jego skórze głowy, było znajome i nie mógł sobie przypomnieć, kiedy ostatnio był tak dotykany.

Tygodnie, a jednak całe eony.

Łzy w końcu wzięły nad nim górę. Harry jeszcze bardziej wtłoczył swoją twarz w jej szyję.

- Tak bardzo za tobą tęsknię. - Odetchnął, głos splątany przez smutek. - Boże, tak bardzo za tobą tęsknię.

- Wiem, wiem... - Ginny odparła, trzymając go mocno i składając pocałunek na jego głowie. - Chociaż tak naprawdę nas nie ma, możesz z nami rozmawiać, kiedy tylko chcesz.

Ale to tylko sprawiło, że płakał mocniej.

Jak okrutne było życie, że będąc Panem Śmierci coś takiego mu zrobiono, a przecież te narzędzia mogły mu przywrócić mały skrawek jego bliskich?

- To już nie będzie to samo. - Powiedział mokro, cofając się, by na nią spojrzeć. - Nie sprawi, że będzie lepiej, czy łatwiej. To...to wciąż jest wieczność, o której mówimy. Nie ma żadnego końca. Nawet jeśli... - 'Nawiążę nowe więzi', ale nie był gotowy na wypowiedzenie tych słów. - I tak skończy się na tym, że będę tylko ja i...Ono.

Ginny otarła część jego łez, uśmiechając się do niego słodko, jakby był cenny i wspaniały.

- Tego nie wiesz. - Powiedziała mu i kontynuowała, zanim zdążył ją zakwestionować. - Twoje życie nigdy nie było twoje. Dumbledore. Voldemort. Ministerstwo. Ludzie planowali wokół ciebie odkąd się urodziłeś, ale teraz masz wolność, by robić co chcesz. Uczyć się czego chcesz, iść gdzie chcesz. Pomagać innym. Być dobrym lub, do diabła, być złym. Żyj jak chcesz.

Pocałowała go, lekko, a Harry westchnął na ten gest. Łzy wciąż moczyły mu policzki, a w ustach czuł nieprzyjemną suchość, ale tylko przez chwilę czuł się cały.

- Masz na to wszystko cały czas jaki istnieje. - Powiedziała, gdy się od niego odsunęła. - Nie pozbawiaj się życia, Harry.

Jego dłoń uniosła się, by objąć bok jej szyi, gdy jego oczy zatrzepotały. Wpatrywał się w nią, brnąc w rozważaniach, pozwalając, by jego palce powędrowały po jej twarzy.

- Jesteś pewna, że jesteś tylko wymysłem mojej wyobraźni? - Zapytał z niewyraźnym uśmiechem. - Potrafisz mnie zagadać tak samo jak ona.

Usta Ginny wykrzywiły się bezczelnie. Położyła dłoń płasko na jego piersi.

- Znajdź kamień i sam mnie zapytaj.

A potem jej nie było, a pokój zniknął i Harry znów był sam w nieskończonej ciemności.

Zupełnie sam - dopóki jakaś ręka nie popchnęła go do przodu, a potem spadał.

OoO

Przebudzenie nie było łaskawe.

Pokój był pusty, gdy oczy Harry'ego gwałtownie się otworzyły, wyrzucone z nicości w świat wypełniony światłem i kolorem oraz magicznymi sygnaturami, które skrobały o jego zmysły jak tępe noże, wcinając się w niego i żłobiąc ciało.

Jego gardło tkwiło w agonii.

Harry zakaszlał, wstrząsając się, bo zaraz miał się zadławić. W jego uszach rozległo się głośne dzwonienie, wrzaskliwe i obcesowe, a on sam skrzywił się, próbując się od niego odsunąć.

To było zbyt wiele, zbyt wiele, zbyt wiele-

Ktoś wdarł się do pokoju, głos dołączył do kakofonii hałasu. Ręce znalazły się na nim, delikatnie próbując przeorganizować go na łóżku, a Harry wykręcił się spod nich, opierając się o bok łóżka i dygocząc. To, co rozprysło się na ziemi, było bardziej płynne niż cokolwiek innego i Harry nie przestał, dopóki nie przeszedł go dreszcz.

Został pchnięty do tyłu, chusteczka oczyściła bród na jego twarzy i ktoś do niego mówił, nisko i pilnie, gdy chłodna, uzdrawiająca magia zaczęła się przez niego przetaczać.

Harry zamrugał szybko, by oczyścić plamy w swojej wizji, mrużąc oczy przez łzy, by mógł dostrzec twarz mężczyzny stojącego nad nim. W tle byli teraz inni ludzie, ale poruszali się zbyt szybko, by mógł się na nich skupić.

- Słyszysz mnie? - Mężczyzna zapytał, nie po raz pierwszy. Harry przytaknął słabo, kaszląc ponownie, gdy próbował odpowiedzieć.

- Nic nie mów. - Ostrzegł, trzymając dłoń na ramieniu Harry'ego, gdy wskazywał na kogoś innego. - Zabierz stąd pana Blacka i przynieś mi kolejny uspokajający wywar.

Syriusz? Harry pomyślał, odwracając głowę, by spojrzeć, ale zanim zdążył wykonać ruch, drzwi już się zamknęły. Wracaj, chciał zażądać tylko po to, by skończyć kaszląc po raz kolejny.

Uzdrowiciel uciszył go, magią pędzącą do jego klatki piersiowej i łagodzącą palący ból.

- Nie próbuj mówić, Nathanielu. Ran wciąż się goi, musisz dać jej odpocząć.

Harry odchylił się do tyłu, wpatrując się w sufit. Sięgnął w górę, by przesunąć palcami po swoim gardle, jednak szybko został powstrzymany. Zmrużył oczy, jego dezorientacja zaczęła topnieć kawałek po kawałku.

Szpital, uświadomił sobie. Walka, Hogsmeade, jego gardło.

Świszczący oddech, który wydał, brzmiał okropnie, żałosny zgrzyt powietrza, który sprawił, że nawet uzdrowiciel się skrzywił.

- Jesteś bezpieczny. - Mężczyzna wyjaśnił pospiesznie. - Jesteś w Świętym Mungo na leczeniu. Nikt nie zrobi ci krzywdy. Jesteś bezpieczny.

Nie jestem, chciał powiedzieć Harry. Jego druga ręka chwyciła na oślep szatę mężczyzny, ciągnąc ją uparcie.

- Przyniesiemy ci eliksir. - Uzdrowiciel powiedział stanowczo, obejmując rękę Harry'ego swoją własną w jakiejś próbie pocieszenia. - Wyjaśnimy wszystko, gdy już się uspokoisz.

Harry potrząsnął głową, ignorując sposób, w jaki sprawiło to, że jego kark się skręcał.

Drzwi zostały otwarte i kobieta wręczyła uzdrowicielowi fiolkę. Harry prawie wyrwał ją z ręki, ale wciąż był zbyt ospały, by się oprzeć, gdy pracowali nad przechyleniem jej obok jego ust.

Sztuczny spokój zstąpił nad nim dość szybko.

- Nie mogę uwierzyć, że się obudził. - Kobieta powiedziała ściszonym głosem, pomagając poprowadzić Harry'ego z powrotem do poduszki. - Że przeżył... ma takie szczęście.

Kilka łez skapnęło po jego zdrętwiałych policzkach, ale kobieta gruchnęła i wytarła je.

Nie mam, pomyślał Harry. Naprawdę nie mam.

Forward
Sign in to leave a review.