Należysz do mnie (a ja do ciebie) [tłumaczenie]

Harry Potter - J. K. Rowling
G
Należysz do mnie (a ja do ciebie) [tłumaczenie]
Summary
- To, co jest dla mnie absolutnie fascynujące... - powiedział Riddle, podchodząc bliżej. - to ty. - Ruszył do przodu, zmuszając Harry'ego do cofnięcia się, aż został przyszpilony do chłodnej ściany pokoju wspólnego. - A czy wiesz dlaczego?-Nie. I będę tu szczery, Riddle, nieszczególnie mnie to obchodzi.Wyższy chłopak uśmiechnął się do niego, lekko, ale w niezwykle z siebie zadowolony sposób.- To. Właśnie tutaj. - Jedna ręka podniosła się i odgarnęła część grzywki Harry'ego z jego twarzy. - Nathan Ciro był małym chłopcem bez kręgosłupa, zbyt bojącym się własnego cienia, by odważyć się choćby spojrzeć w moją stronę. Ale ty... - Pochylił się bliżej. - patrzysz na mnie, jakbyś chciał mnie zadźgać.Po wypadku Auror Harry Potter budzi się w ciele czternastoletniego Nathana Ciro, udręczonego ślizgona, który niedawno próbował popełnić samobójstwo. Szukając odpowiedzi, Harry powraca do Hogwartu i wywołuje niemałe poruszenie wśród pracowników i uczniów - zwłaszcza, gdy orientują się, że nie jest tym samym chłopcem , co kiedyś.Stara się uniknąć podejrzeń, a w miarę jak jego dążenie do prawdy zwraca na niego coraz większą uwagę, Harry zaczyna myśleć, że może mu się nie spodobać to, co odkryje.
All Chapters Forward

Chapter 17

Orion znał śmierć.

Po raz pierwszy zobaczył martwe ciało, gdy miał sześć lat.

Pogrzeb jego stryja był ponurym wydarzeniem, męcząco długim i jednocześnie zbyt szybkim. Dolne piętro rodzinnego domu wypełnili ludzie, których nie znał - sprzymierzone rodziny, wspólnicy, politycy i dygnitarze, tworzący morze ciał wciśniętych w każdy kąt.

Nawet dla jego młodszego ja, kondolencje, które płynęły z ich wypełnionych miodem ust, brzmiały fałszywie. Litość starannie ukrywała żarłoczne pragnienia pod ich smutnymi uśmiechami, a łagodnie wykrzyczane słowa skrywały chciwość i radość oraz desperackie próby zdobycia przychylności każdego członka Domu Black.

Większość tamtego ponurego dnia zniknęła w odmętach jego pamięci, ale jedyną rzeczą, którą Orion pamiętał z całą wyrazistością, był widok bladych zwłok Corvusa Blacka wystawionych na widok publiczny.

Wciąż widział popielate ciało, które ostro kontrastowało z ciemnymi tkaninami jego garnituru, i to, jak światło ognia błyszczało na jego pierścieniach. Widział pomarszczone dłonie - dłonie, które Orion oglądał, jak obdzierały króliki ze skóry i łamały kości kurczaków podczas rytuałów - złożone na jego piersi.

Pamiętał nawet, jak zimny w dotyku był Corvus, jak dziwny był brak ciepła, zanim matka odciągnęła go od niego z syczącym ostrzeżeniem o szacunku i mocnym klapsem, by to sobie uświadomić. Blizna po jej pierścieniu wciąż pozostawała na jego policzku, smukła i krótka, niewidoczna, chyba że ktoś wiedział, gdzie szukać.

Zawiłości śmierci wymykały mu się wtedy z rąk, mimo prób wyjaśnienia przez ojca, ale w miarę jak lata zabierały mu kolejne rodziny, a ciała członków rodu Black zaczęły się piętrzyć, Orion nauczył się.

Do czasu, gdy stracił wszystkich kuzynów oprócz jednego, Orion oswoił się z myślą o własnej śmiertelności. Nie był ograniczony ciężarem, który zdawało się nosić tak wielu innych.

Więc tak, Orion znał już dobrze śmierć, ale nadal był to dla niego szok, gdy był jej świadkiem.

Ciro był bezwzględny w swoim ataku. Jego magia śpiewała w powietrzu, gdy pokonywał przeciwnika, nieustępliwy i okrutny, a Orionowi zaparło dech w piersi. Siła, jaką Ciro prezentował, zachwyciła go.

Czuł się bezpiecznie, gdy Ciro stał przed nim tak nieustraszony, otulony tym oceanem siły. Ale to ciepło, to poczucie bezpieczeństwa, którego nigdy wcześniej nie czuł, zostało mu odebrane, gdy klątwa odrzuciła ich do tyłu.

Ból promieniujący z jego ramienia był oślepiający, a szum krwi w uszach ogłuszył go na chwilę. Kiedy Orion w końcu zdołał usiąść, zdążył zobaczyć, jak Ciro pada na śnieg, z rozdartą szyją i zalany własną krwią.

Świat się rozmył, szumiały mu w głowie jakieś szmery, a on wpatrywał się, nie rozumiejąc, w scenę przed sobą.

Cholera... - usłyszał szept Augustusa, szok sprawił, że jego głos był niski i szorstki, choć w nagłej ciszy był boleśnie głośny. Bez odgłosów zaklęć strzelających w powietrzu nie było nic, co mogłoby odwrócić uwagę od tego, jak odosobniona była ta część wioski.

Bez dominującej obecności Ciro wypełniającej okolicę, nagła pustka była miażdżąca.

Orion sięgnął w górę, by chwycić się za bolące ramię, zdając sobie sprawę z lepkiego ciepła krwi przesiąkającej przez jego kurtkę. Jego wzrok rozmywał się, rozmazując jak obraz olejny.

Ciro się nie ruszał.

Twarzą w dół na ziemi, czerwony śnieg otaczał go, nienaturalny bezruch ogarniał tę chudą klatkę piersiową.

Ciro się nie ruszał.

Orion znał śmierć, uznał ją za jedyną stałą w swoim życiu, a jego pierś wydrążyła się ze świadomością, że drugiego chłopca już nie ma.

Zamrugał, ale obraz nie zniknął. Wręcz przeciwnie, stał się ostrzejszy, wyraźniejszy, wbijając się z zemsty w jego ślepia. Zapach krwi zmieszał się z rześkością śniegu i ciężkimi, skażonymi śladami dymu, skraplając się w tylnej części jego gardła.

Powinien był - powinien był walczyć. Powinien był pomóc, a nie chować się jak małe dziecko, licząc na to, że ktoś inny go osłoni.

Spójrz - syczał w jego głowie głos zbyt bliski głosowi matki - spójrz, co spowodowała twoja własna słabość. Żałosny, bezużyteczny chłopiec.

Orion przesunął się, powoli przyciągając nogi do siebie i podnosząc się, a dziwne uczucie zaczęło przesączać się do jego wnętrzności. Podparł się jedną nogą i oparł łokieć na kolanie, przewracając się na bok, gdy ból przybrał na sile, a ciemne plamy wdarły się do jego wzroku.

Czuł się oszołomiony, jego myśli dryfowały w burzy emocji, których nie potrafił nazwać.

Po drugiej stronie ulicy ich napastnik był dla zmysłów Oriona jedynie mglistym kształtem. Niejasne wrażenie osoby, która powoli się do niego zbliżała.

Orion nie mógł oderwać wzroku od ciała Ciro.

To było niewłaściwe. Było antytezą wszystkiego, co Orion zaczął rozumieć o drugim chłopcu.

Ciro nie mógł być martwy, nie gdy dopiero co zaczął być interesujący. To było niesprawiedliwe, że go stracił, skoro dopiero zaczął zgłębiać tajemnicę, doceniać ponurą i szorstką osobowość, jaką miał Ciro.

Ten potencjał został wyrwany przez nieznajomego...

Nowa, obca emocja wdzierała się w jego serce, wyjąc z siłą huraganu. Coś dzikiego i wściekłego. Coś, czego nie czuł od lat.

Żal.

Dłoń Oriona odsunęła się od jego rany, wyciągając rękę mimo dzielącej ich odległości. Musiał... musiał dotknąć. Poczuć i wiedzieć.

Augustus chwycił go za kołnierz kurtki, ściągając gruby materiał i przyciągając do siebie, instynktownie i ochronnie.

- Orion. - powiedział, cicho i z trudem, ale zdławił się, gdy straszliwy ciężar opadł na nich, kradnąc powietrze z płuc i niemal przygniatając ich do ziemi.

Orion z trudem utrzymywał się w pionie pod przytłaczającym naporem, jego ramiona trzęsły się z wysiłku. Delikatne włosy na jego ciele podniosły się, gdy ogarnął go lodowaty, pierwotny strach.

Uciekaj uciekaj uciekaj.

Wyprostował szyję, dysząc i łapiąc powietrze, a jego uwaga skupiła się na Ciro. Jego oczy piekły, ale ból był drugorzędny w stosunku do strachu.

Czarna mgła zaczęła formować się wokół Ciro, wijąc się jak żywe cienie wokół jego zwiotczałej postaci. Przesuwała się po nim, prześlizgując się przez włosy i ubranie - i Ciro zadrżał, jakby został porażony prądem.

Czarne smugi zamarły, zadrżały, a potem zagłębiły się w chłopcu. Przebiły się przez jego ubranie i zagłębiły pod skórę.

A Ciro zaczął się wić.

Jego nogi drgały nieregularnie, kopiąc bez kontroli i gracji. Magia, gęsta, agresywna i oburzona, pęczniała wokół nich. Wypłynęła z Ciro, rozbijając się po ulicy jak fala przypływu. Jej smak był obrzydliwie słodki na języku Oriona, a obezwładniający zapach sprawił, że aż się zakrztusił.

Był ostry. Jak gnijące owoce.

Magia skompresowała się w następnej sekundzie, przekształcając się w coś zupełnie innego i przez łzy Orion patrzył, jak niebieskie światło wybucha w pobliżu głowy Ciro.

Ciro zadrżał gwałtownie, światło zniknęło, gdy magia i ciężar, który ich dusił, w końcu zaczęły słabnąć. Orion wciągnął gwałtownie świeże powietrze, które po tym doświadczeniu było dla niego bolesne.

Podniósł się z trudem, czując ból stawów, i patrzył, jak Ciro podwija nogi pod klatkę piersiową, aż skulił się w małą kulkę. Drgawki przeszły przez jego ciało, co było widoczne nawet z miejsca, w którym siedzieli.

Jedna minuta przeciągnęła się do dwóch, a żaden z nich się nie poruszył. Czuli się tak, jakby świat był zawieszony, a oni uwięzieni na wierzchołku uskoku i tylko czekali, aż grawitacja ich dopadnie.

Wtedy Ciro usiadł.

Rozwinął się jak zakrwawiony kwiat, całe jego oblicze zostało splamione, barwiąc koszulę. Strona twarzy, która została wciśnięta w ziemię, była pokryta krwią, a jego włosy były zmatowione; normalny brąz zabarwił się na czerwono i przykleił się do jego kredowobiałej skóry.

Z głową pochyloną w dół Orion nie mógł dostrzec uszkodzeń szyi Ciro, ale kąt był wystarczający, by odczytać wyraz twarzy drugiego.

Dezorientacja. Zdumienie. Przerażenie.

W chwili, gdy ta ostatnia emocja skumulowała się na jego twarzy, tłamsząc wszystko inne, Orion zesztywniał.

Ręce Ciro wplątały się we włosy, gdy ogarnęła go panika. Jego magia znów się odezwała, pulsując pod wpływem stresu, wściekła jak zwierzę na ostatnich siłach, które w obliczu zagrożenia kłapało i warczało.

Para uniosła się ze śniegu wokół Ciro, gdy powietrze zaczęło się nagrzewać. Śnieg stopniał, a wokół niego utworzył się coraz większy krąg, odsłaniając brukowaną ścieżkę. Pierwsza fala gorąca ogarnęła ich, dusząc, aż poczuli się jak w piecu.

Ciro uniósł głowę, a w jego szarych oczach było coś nieokiełznanego. Blask szaleństwa i udręki, który lśnił feerią barw.

Orion znał szaleństwo lepiej niż śmierć, a na widok tego, co malowało się na tej pokrytej krwią twarzy, zaparło mu dech w piersi. Tracili go, a z taką ilością magii, jaką Ciro pompował w powietrze, niczym krwawa beczka prochu, wystarczyła jedna iskra, by rozpętać zniszczenie.

Odczepił język od miejsca, w którym strach przytwierdził go do podniebienia.

- C-ciro?

Wszystko zatrzymało się po raz drugi na jego jąkającym się wezwaniu. Nawet magia zastygła w bezruchu, czekając z podstępną cierpliwością.

Orion przełknął kamień w gardle i spróbował jeszcze raz.

- Ciro?

Szare oczy powoli podniosły się z ziemi, z trudem odnajdując Oriona. Były nie skupione, pozbawione czegokolwiek, wpatrywały się w Oriona, jakby go tam nie było. Brak ognia, znajomej wojowniczości czy tłumionego rozbawienia, był niepokojący.

Ciro zamrugał, rzęsy zatrzepotały słabo. W jego oczach wreszcie pojawiło się rozpoznanie, wystarczające, by przebić nieprzenikniony mur wewnątrz niego, choć tym, co zdezorientowało Oriona, był bolesny błysk tęsknoty, który pojawił się na twarzy Ciro.

Usta chłopca rozchyliły się, jego wargi ułożyły się w imię nie należące do Oriona, ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk.

Łzy zalały mu oczy, a blada dłoń słabo zacisnęła się na jego gardle.

Ciro spojrzał na Oriona z rozpaczą.

- Już dobrze. - Orion pospieszył się z odpowiedzią, słowa zazgrzytały mu niezręcznie w zębach. Uniósł uspokajająco ręce, starając się utrzymać tę cienką jak papier kontrolę. Gdyby Ciro stracił panowanie nad sobą w tej chwili, nie było gwarancji, że przetrwają wybuch.

- Ciro?

To Riddle się odezwał, jego głos był bardziej spokojny niż głos Oriona.

- Ciro, wszystko w porządku?

Szare oczy odczepiły się od Oriona i zsunęły się na Riddle'a. Tym razem rozpoznanie było szybsze, ale nie towarzyszyła mu delikatność. Nienawiść zatruła wyraz twarzy Ciro, tak nagle, że trudno było w to uwierzyć, a jego magia skręciła się w przygotowaniu.

Cholera, pomyślał Orion, napinając się. Sięgnął po Riddle'a, chwytając się ramienia starszego chłopca - ale cokolwiek zamierzał zrobić, przerwał mu szorstki, zachrypnięty głos.

- Czym ty jesteś?

Pytanie przecięło budujące się napięcie, niosąc przez ciszę, przepełnioną przerażeniem i chorą fascynacją.

Ciro drgnął, jego klatka piersiowa zamarła w bezruchu, a głowa przekrzywiła się na bok.

Orion odważył się spojrzeć na jedyną osobę, która była z nimi na ulicy.

Zamaskowany napastnik klęczał naprzeciwko nich, z rękami zwiotczałymi u boków i różdżką luźno trzymaną w palcach. Nawet gdy jego rysy były ukryte, Orion wyczuwał intensywność uwagi, jaką mężczyzna skupiał na Ciro.

- Zabiłem cię. - upierał się mężczyzna, głośniej, ale z wymownym drżeniem w głosie. - Wiem, że to zrobiłem. Jak... - nie mógł dokończyć pytania, oszołomiony.

Obok niego Orion usłyszał, jak z ust Riddle'a wylał się jeżący włosy syk. Ledwie zdążył spojrzeć na swojego współlokatora - zobaczył płonące spojrzenie na jego twarzy, oczy ciemne, bezkresne i pełne podziwu - kiedy jego uwaga wróciła do przodu.

Ramiona Ciro opadły, a on sam odwrócił się jak w transie. Jego oczy odnalazły niedoszłego mordercę z nieomylną dokładnością i jakakolwiek mgła, która go dręczyła, zniknęła, zastąpiona czymś aż nazbyt świadomym. Nastąpił pojedynczy oddech oczekiwania, a potem oczy Ciro zwęziły się. Jego górna warga odchyliła się do góry, a on uniósł jedną rękę w kierunku swojego celu.

Krążący wokół niego rój mocy zaiskrzył. Z dłoni Ciro wystrzeliło przekleństwo, żywozielone i na tyle mroczne, że sprawiło, iż żołądek Oriona zacisnął się z potrzeby.

Wybuchła szeroką falą, rozsadzając ziemię i kamienie, gdy leciała w stronę mężczyzny.

Ten wydał z siebie powstrzymywany krzyk, podnosząc się i obracając na pięcie. Trzask jego aportacji zabrzmiał tuż przed tym, jak klątwa uderzyła w miejsce, w którym się znajdował. Ściana sklepu, z którym się zderzyła, rozpadła się na kawałki, rozrywając sufit i zawalając resztę konstrukcji.

Orion wpatrywał się w pozostałości. Nigdy wcześniej nie słyszał o tej klątwie.

Jego następny oddech był nierówny, wstrzymywany z potworną ciekawością, a chwyt na ramieniu Riddle'a zacieśnił się.

Ciro pozostał wyprostowany, jego ciało napięło się, a wzrok błądził po ulicy. Przeskanował okolicę krytycznie, polując z jednym zamiarem, ale gdy stało się jasne, że napastnik naprawdę uciekł, cała walka z niego uleciała.

Ciro upadł, kołysząc się do przodu. Złapał się jedną ręką, a druga poleciała do tyłu, by uścisnąć sobie gardło.

- On zamierza... - zaczął Augustus, ale Orion już się ruszył. Przebiegł sprintem i zatrzymał się obok Ciro, opadając na ziemię i obejmując go ramieniem. Żar magii chłopca zniknął całkowicie, a wraz z nim zniknęły wszystkie siły Ciro.

Ciro oparł się o Oriona ze świszczącym oddechem, dygocząc ciężko. Jego włosy były mokre od potu i krwi, ale jego skóra była zimna, gdy wcisnął twarz w niezranione ramię Oriona. Z jednym ostatnim chrząknięciem Ciro w pełni zapadł się w objęcia Oriona.

Skrzywił się pod wpływem nagłego ciężaru i niezręcznie przesunął się tak, że siedział na ziemi, a drugi leżał na jego kolanach.

- Ciro? - zawołał Orion, przetaczając drugiego chłopca tak, by móc zobaczyć jego twarz.

Oczy Ciro były załzawione, policzki szare pod warstwami krwi, a źrenice szaleńczo zwijały się pod powiekami.

Nie zareagował na swoje imię.

Obok niego rozległ się chrzęst kroków. Orion podniósł wzrok i zobaczył, że Riddle i Augustus zbliżają się do nich ostrożnie.

- Czy... z nim wszystko w porządku? - zapytał Augustus z wielką niepewnością. Najwyraźniej nie wiedział, jakiej odpowiedzi chce, a jego usta wykrzywiły się z żalem na ostre spojrzenie Oriona, w milczeniu przyznając, jak głupie było to pytanie.

- Wygląda na przytomnego, ale nie reaguje. - Orion powiedział im, badając chłopca opierającego się o niego. Odgarnął włosy Ciro z twarzy, by lepiej widzieć, opuszkami palców przeciągając po przesiąkniętych krwią kosmykach.

Riddle uklęknął obok niego, wpatrując się w Ciro, ale nie widząc niczego, co mogłoby zdradzić jego prawdziwe myśli. Wióry drewna przylgnęły do jego włosów, a sadza odznaczała się na policzkach i mostku nosa. Orion przyglądał mu się podejrzliwie, a jego ramiona mocniej objęły Ciro.

- Co się właśnie stało? - mruknął Augustus, stając po ich lewej stronie. Szerokimi oczami obserwował ulicę, ręce zginając po bokach, gdy kontynuował: - To było szaleństwo. Nigdy nie widziałem nikogo...a jego szyja...

Orion słuchał osłupiałych pomruków i przyglądał się Riddle'owi, gdy ten sięgał po Ciro.

Z wielką ostrożnością Riddle odchylił głowę chłopca do tyłu, jego dłonie ledwie dotknęły szczęki Ciro, by skłonić go do ruchu.

Wszyscy trzej wpatrywali się w postrzępioną bliznę ciągnącą się przez jego szyję. Była gruba i zasklepiona, skóra zszyta bezładnie i lśniąca błyszczącą czerwienią. Pod blizną Orion mógł dostrzec siniaki tworzące się w miękkim ciele.

Przełknął, jego własna szyja zabolała go fantomowym bólem i schował podbródek.

- Co teraz zrobimy? - zapytał Augustus, przykucając i używając jednej ręki do utrzymania równowagi.

Orion poczuł chęć objęcia Ciro, gdy spojrzenie jego starego przyjaciela prześlizgnęło się po jego szyi.

- Aurorzy zaraz tu będą. - Riddle skomentował, cicho i łagodnie. - Walka prawdopodobnie rozprzestrzeniła się w kierunku zamku, podążając za tłumem, ale wątpię, by któryś z napastników miał środki, by przebić się przez zabezpieczenia Hogwartu. Zapewne ustawili wokół Hogsmeade blokadę, która powstrzymuje ludzi przed bezpośrednią aportacją, co oznacza, że jakakolwiek pomoc musiałaby przejść przez zamek, a potem przedostać się tutaj.

Jego oczy odnalazły oczy Oriona

- Biorąc pod uwagę, ile czasu zajęłoby rozejście się wieści, a potem zebranie sił, mamy prawdopodobnie kilka minut, zanim nas dopadną.

Orion skrzywił się, wiedząc już, co się stanie po przybyciu aurorów. Wziął oddech i skinął głową.

- Nasza historia? - zapytał, ufając drugiemu przynajmniej w tej kwestii.

Riddle usiadł na piętach, opuszczając ręce z dala od Ciro.

- Dajcie mi swoje różdżki. - rozkazał.

August wzdrygnął się, co było odruchową reakcją, na którą normalnie nigdy by sobie nie pozwolił, ale był wyraźnie zdenerwowany. Orion nie mógł go jednak za to winić. To, co zobaczyli... to było nie do opisania.

Mimo to posłusznie oddał różdżkę, a Augustusowi nie pozostało nic innego, jak podążyć za jego przykładem.

Riddle nie tracił czasu na rzucanie szybkich zestawów zaklęć każdą z różdżek. Większość z nich miała charakter obronny i w każdej innej chwili Orion mógłby być pod wrażeniem tego, jak łatwo Riddle potrafił dostosować ich różdżki do swoich zachcianek, ale w tej chwili czuł jedynie stale rosnącą falę zniecierpliwienia.

Podrzucając im różdżki, Riddle podniósł różdżkę Ciro z miejsca, w którym upadła. Potrzymał ją przez chwilę, przesuwając po niej zaciekawionymi palcami, po czym zrobił to samo i wymazał kilka ostatnich zaklęć, których użył Ciro.

Gdy już to zrobił, schował ją do szaty.

- Byliśmy na zakupach. - zaczął Riddle, jego głos był miękki i spokojny. - Nastąpił atak, a my zostaliśmy przygwożdżeni, podczas gdy reszta się ewakuowała. Dwóch zamaskowanych napastników rzuciło się na nas, ale w większości udało nam się ich powstrzymać.

Gestem wskazał na zrujnowaną ulicę,

- Wszystko to było spowodowane klątwami, których użyli przeciwko nam - i niestety, tarcza Ciro roztrzaskała się pod napaścią. Został trafiony w gardło.

Riddle przerwał, a jego oczy pociemniały, wpatrując się w Ciro z namysłem. Podniósł swoją różdżkę, której czubek zaczął świecić na delikatny błękit.

- W wyniku przypadkowej magii Ciro zdołał wyleczyć większość swoich obrażeń. Wkroczyłem do akcji, aby dokończyć dzieła, czego efektem jest blizna.

Odwołał zaklęcie leczące.

- Napastnicy uciekli, gdy byliśmy rozproszeni i czekaliśmy tu na aurorów.

Orion zmarszczył czoło, szybko zbierając kawałki. Było to surowe i proste, ale na razie wystarczyło na ich potrzeby. Nie mieli czasu na nic bardziej wyrafinowanego.

- Dobrze - zgodził się Orion, wsuwając rękę za ramiona Ciro, by podnieść go do pozycji siedzącej. Drugi chłopak wciąż był nieobecny.

Augustus prychnął, przeczesując dłonią włosy. Jego oczy były dzikie, gdy mówił.

- Żartujesz sobie ze mnie? Aurorzy w to nie uwierzą! Nie powinniśmy im o tym powiedzieć?

Wskazał gniewnie na Ciro, patrząc między Riddlem i Orionem.

- On był martwy, a potem po prostu wstał! Obaj widzieliście te czarne macki, tak samo jak ja. Musimy powiedzieć o tym pieprzonym Niewymownym!

Oczy Riddle'a zwęziły się, a wszystko w nim jakby się wyostrzyło.

- Nie - powiedział Orion, wcinając się, zanim zdążyła się rozpocząć kłótnia - zachowamy milczenie, dopóki nie dowiemy się, z czym dokładnie mamy tu do czynienia. - Wpatrywał się w swojego najstarszego przyjaciela i widział, jak oczy Augustusa się rozszerzają.

- Jeśli powiemy im prawdę, jeśli powiemy, co zrobił Ciro, jak myślisz, co się stanie? - zapytał. - Zabiorą go. Wsadzą go do najgłębszej dziury, jaką znajdą, i będą go szturchać, aż odkryją, co to było - a ja na to nie pozwolę.

Orion odwrócił się do Riddle'a, widząc, jak jego własna determinacja lśni w jego oczach.

- Poza tym. - powiedział Riddle, krzywiąc lekceważąco usta. - co jest bardziej wiarygodne? To, że uczeń powszechnie uważany za dość przeciętnego zabił jednego rosłego czarodzieja i walczył z drugim, a do tego wrócił do życia ze śmiertelną raną? Czy też, że czterech uczniów, z których trzech jest prymusami w swoich klasach, było w stanie powstrzymać dwóch napastników? Będą wierzyć w to, co im powiemy, ponieważ ma to sens i łatwo jest to uznać za łut szczęścia.

Riddle uśmiechnął się wtedy, wyrazem napiętym i groźnym, i napotkał oczy Augustusa z wyzywającą miną.

- Kontuzja Ciro właściwie działa na naszą korzyść. Gdybyśmy wszyscy wyszli z tego bez szwanku, wzbudziłoby to zdziwienie.

August wpatrywał się w nich, szukając jakiegokolwiek znaku, że są skłonni zmienić zdanie, i nic nie znalazł.

Po długiej minucie spojrzał w dół.

- Dobrze. - pochwalił Riddle.

OoO

Było tak dużo hałasu.

Ręce chwytały go, pchając i ciągnąc w tysiącach różnych kierunków.

Świat wokół niego zmieniał się, ziemia pod nim krwawiła od bieli do opalonego kamienia, jego otoczenie rozpływało się w błękitach i zieleniach.

Wszystko się przechyliło, coś miękkiego pojawiło się pod nim, a delikatny ciężar znalazł się na jego ramionach.

Harry'emu nigdy wcześniej nie było tak zimno.

Głosy odbijały się wokół niego, blaszane i wysokie, niemożliwe do rozszyfrowania, zwijając się we wszechogarniający szum. Dźwięk wciskał się w niego jak walące się ściany, ale nie potrafił zagłuszyć odbijających się echem okrzyków.

Nie możesz wrócić do domu.

Zadrżał, dłonie zwijając w gruby koc.

Czas może iść tylko do przodu.

Tym razem smutek płonął w jego piersi. Ciśnienie podniosło się w pobliżu jego oczu, a znajome ukłucie łez przepełniło go.

Twoja dusza jest... nie do odebrania.

Palce musnęły go, parzące dłonie spoczęły na jego zmarzniętych policzkach. Harry ledwo czuł dotyk.

Zniszczyłeś mnie.

Kształty przesuwały się przed nim, ich krawędzie rozmywały się w plątaninie kolorów i jasności. Inny głos przemówił do niego, bliżej niż poprzednio, ale nie mógł zrozumieć, co mówi.

W tym chaosie wyróżniała się pojedyncza twarz, o rysach jak wypolerowane szkło.

Uśmiechała się do niego, a w jej oczach malowała się radość i nienawiść. Cienkie wargi rozchyliły się, a z nich popłynęły słowa, czyste jak dzwoneczki-

- Jestem tak samo ludzka jak ty.

Harry otworzył usta, by krzyknąć.

OoO

To było o wiele gorsze, niż się spodziewał.

Aaron próbował słuchać zeznań, które Rogers odbierał od trzech świadków - zwyczajnych chłopców, Merlinie, czasami nienawidził swojej pracy - ale był zbyt zajęty obserwowaniem Nathana, aby usłyszeć wiele z tego, co zostało powiedziane.

Dzieciak wyglądał jak wyciągnięty z koszmaru, plamy czerwieni na jego ciele tworzyły przerażającą historię.

Leżał na jednym z niewielu dostępnych łóżek szpitalnych, otoczony innymi rannymi, ale to spokój go wyróżniał. Nathan nie krzyczał z bólu, jak wielu innych. Wyglądało na to, że ledwo oddycha, a jego wzrok był utkwiony w przeciwległej ścianie, oderwany i nieporuszony chaosem, który panował wokół niego.

Wyglądał na niewiarygodnie małego.

Uzdrowicielki i uzdrowiciele biegali tam i z powrotem, zajmując się swoimi pacjentami, których liczba zmniejszyła się po rozpoczęciu przenoszenia do św. Mungo, ale gdziekolwiek Aaron spojrzał, widział kogoś nowego potrzebującego pomocy.

Dwóch uzdrowicieli siedziało obok Nathana, próbując ocenić jego stan, ale chłopak nie odezwał się, odkąd znaleźli go skulonego z przyjaciółmi na środku zrujnowanej ulicy.

To całe miejsce było w fatalnym stanie.

Aaron zamknął oczy, tłamsząc w sobie wściekłość i smutek.

Hogsmeade było strefą katastrofy, a szlak prowadzący do Hogwartu był pełen rzezi. Napastnicy zniknęli zanim zdążyli dotrzeć na miejsce, ale długość trwania napadu niewiele teraz znaczyła. Nie w sytuacji, gdy liczba zabitych miała w najbliższych dniach tylko wzrosnąć.

Aaron poczuł się jak nędzarz, bo mimo śmierci i bólu otaczających go osób, jakaś część jego duszy cieszyła się, że Nathan wciąż żyje.

Zetknięcie się z chłopcami w Hogsmeade było brutalne, ale widok zakrwawionego i bezwładnego Nathana niemal rzucił go na kolana. Aaron przyznał, że prawie się rozpłakał, słysząc, że chłopak wciąż jest z nimi.

Nathan żył. Żył, ale na bogów, nie było z nim w porządku. Aaron tylko rzucił okiem na ranę na jego szyi, kiedy ich tu przywieziono, ale to co zobaczył było okropne. Zaniepokojony spojrzał na bandaże, które starannie owinięto wokół szyi Nathana.

Nie miał pojęcia, jak ten dzieciak przeżył i to go przeraziło.

Trudno było patrzeć na Nathana, ale Aaron nie potrafił odwrócić wzroku. Ale jego uwaga sprawiła, że od razu zauważył, że coś w końcu przebiło się przez maskę, którą dzieciak nosił, odkąd go znaleźli.

Jego szare oczy zrobiły się wielkie i wilgotne, a Aaronowi pękło serce.

Ruszył do przodu, zanim jeszcze zarejestrował swój ruch, przepychając się przez strumień ludzi, i uklęknął przed chłopcem. ,

- Hej, hej... - powiedział uprzejmie, ręce wiszące bezużytecznie w powietrzu. - Wszystko w porządku, nic ci nie jest. Nathan, chłopcze, słyszysz mnie?

Nathan wpatrywał się prosto w niego, uwięziony we wspomnieniach, przed którymi Aaron nie mógł go ochronić.

- Jasna cholera... - mruknął jeden z uzdrowicieli, siadając obok Aarona i odsuwając go na bok. Mężczyzna podniósł ręce i objął twarz Nathana, poruszając lekko głową w poszukiwaniu czegoś.

Aaron odsunął się pospiesznie, ale nie na tyle szybko, żeby nie zauważyć zgrzytliwego skomlenia Nathana, wysokiego i słabego, przepełnionego zwierzęcą paniką.

- Zbliża się. - oznajmił ponuro uzdrowiciel. - Melinda, podaj wywar uspokajający trzeciego stopnia.

Czarownica pospiesznie odeszła.

Słoiki na stole obok nich zaczęły złowieszczo grzechotać, a Aaron przyglądał się im w szoku. W jednej z szyb okiennych pojawiło się pęknięcie, a następnie metalowe pręty ramy łóżka zaczęły się trząść.

W powietrzu rozszedł się słaby zapach, chorobliwie słodki.

- Cholera... - syknął uzdrowiciel, wyciągając różdżkę i trzymając jedną rękę na twarzy Nathana. - Jak silny jest ten dzieciak? Melinda!

- Tutaj! - zawołała kobieta, pochylając się nad Aaronem, aby dosięgnąć swojego kolegi. Odkorkowała butelkę i odchyliła głowę Nathana do tyłu. Nathan słabo się szamotał, jęcząc nisko w gardle, ale nie mógł jej powstrzymać, gdy wlewała mu płyn do ust i delikatnie przytrzymywała szczękę.

Drżenie w ich małym zakątku szpitala powoli wygasło. Nathan osunął się w ramiona uzdrowicielki.

Melinda i uzdrowiciel odetchnęli z ulgą. Razem ułożyli Nathana na boku, starannie przykrywając jego ręce i nogi.

- Co to było, do diabła? - zapytał Aaron, przeskakując wzrokiem od nich do Nathana i z powrotem. Chłopiec nadal się budził, wyrwany z dziwnego transu, ale jego oczy były zamglone i nieobecne.

Uzdrowiciel rzucił mu zmęczone, a nawet zirytowane spojrzenie, gdy odgarnął włosy z twarzy i westchnął.

- Kiedy ktoś przeżywa duży stres emocjonalny, może popaść w katatonię. Przestaje reagować na bodźce i po prostu... zamyka się w sobie. Pomyśl o tym jak o mechanizmie obronnym. - wyjaśnił szybko mężczyzna. - Wyjście z tego może być trudne, a czasami nasza magia zaczyna się wyładowywać, ponieważ potrzeba czasu, aby ponownie dokładnie sklasyfikować zagrożenia.

Jego ręce spoczęły na biodrach, po czym zwrócił się do Nathana.

- Biorąc pod uwagę naturę jego obrażeń, ostatnie wyraźne wspomnienia musiały być w środku bitwy i z poważnymi obrażeniami. Uspokajający łyk pomoże mu się z tego stopniowo otrząsnąć i pozwoli mu przetworzyć wszystko bez paniki. To da nam czas na zabranie go do św. Mungo

- Przenosicie go? - przerwał młody głos, zaskakując ich obu.

Aaron odwrócił się i zobaczył Dziedzica Blacków stojącego po jego prawej stronie. Chłopak nie miał koszuli, jego zabandażowane ramię było na widoku, ale nie patrzył na żadnego z nich. Jego niepokojący wzrok był skierowany na współlokatora.

- Czy Rogers nie odbierał twojego zeznania? - zapytał Aaron, szukając swojego partnera ostrym spojrzeniem. Rogers, wciąż rozmawiający z pozostałymi dwoma studentami, zupełnie tego nie zauważył.

- Przenosimy wszystkich rannych, łącznie z panem, panie Black. - poinformował ich sztywno uzdrowiciel. - Jego rana znajduje się w tak delikatnym miejscu i będzie potrzebował odpowiedniego monitoringu i opieki, aby upewnić się, że nie doszło do trwałych uszkodzeń.

- Kiedy? - zapytał Black, brzmiąc jak dziedzic starożytnego rodu.

- Tak szybko jak to możliwe. - odpowiedziała uzdrowiciel, zerkając pytająco na chłopaka. - Melinda, dopilnuj, żeby wszystko było gotowe do zabrania go stąd. Panie Black, powinien pan odpoczywać. Później zostanie pan przyprowadzony.

- Zaczekaj - powiedział Aaron, wyciągając rękę po przedramię uzdrowiciela, zanim ten zdążył odejść. - Chcę iść z Nathanem.

Drugi zmarszczył brwi, a na jego twarzy pojawiła się irytacja, którą jednak stłumił.

- Dobra, nie obchodzi mnie, co zrobisz. Idź z Melindą, ale trzymaj się na uboczu. Proszę za mną, panie Black. - rozkazał, odprowadzając chłopca.

Wystarczająco stłumiony Aaron puścił ich i podszedł do czarownicy, która kończyła umieszczać Nathana na wiszących noszach. Uśmiechnęła się do niego z roztargnieniem i wyprostowała się, prowadząc jedną ręką nosze w kierunku drzwi.

- Chodź, aurorze. - powiedziała.

Aaron zwrócił uwagę Rogersa, kiedy wychodził i wskazał na Nathana. Jego partner skinął głową, podnosząc w odpowiedzi swój notatnik. Dwaj chłopcy, którzy mu towarzyszyli, patrzyli, jak ich mała grupa wymyka się z tętniącego życiem skrzydła szpitalnego, z dziwnymi wyrazami twarzy.

Melinda poprowadziła ich do otwartych drzwi nieco dalej od skrzydła, gdzie na tylnej ścianie dominował duży kominek. Był to jedyny element wyposażenia tego pomieszczenia.

- Łączy się bezpośrednio ze św. Mungo. - wyjaśniła, wyjmując z pojemnika garść proszku floo. - Rzadko mamy go otwartego, ale kiedy poznaliśmy cały zakres sytuacji, kazaliśmy Departamentowi Transportu Magicznego ponownie podłączyć go do sieci.

Weszła do dużego paleniska, wnosząc ze sobą nosze Nathana i rzuciła garść proszku.

- Św. Mungo. - powiedziała głośno i zniknęli w kłębach zielonych płomieni.

Aaron szybko podążył za nimi.

OoO

Ręka Nathana była zimna i wiotka.

Cynthia przejechała kciukiem po jego knykciach, bezskutecznie próbując wmasować w jego skórę trochę ciepła.

Jego oczy były zamknięte, a oddech wyrównany, gdy spał na szpitalnym łóżku. Lekarz powiedział jej uroczyście, że dostał środek uspokajający kiedy przyjechali na miejsce.

Cynthia pragnęła, by ktoś dał jej eliksir, który stłumiłby mieszankę wściekłości i bólu serca walczącą w jej piersi.

Twarde dłonie Benedykta zacisnęły się na jej ramionach, ściskając je dla wsparcia, a Cynthii zamknęły się oczy. Podniosła rękę Nathana do ust i złożyła pocałunek na jego palcach.

Usłyszała, że drzwi się otwierają i dopiero gdy uzdrowiciel pojawił się na skraju jej wzroku, odwróciła się, aby spojrzeć na mężczyznę.

- Lordzie Ciro, Lady Ciro. - przywitał się, jego głos był idealną mieszanką profesjonalizmu i współczucia. - Nazywam się Martin Turner. Będę głównym lekarzem Nathana i będę czuwał nad jego powrotem do zdrowia.

- Co może nam Pan powiedzieć? - zapytał Benedict, zanim Cynthia zdążyła sama zadać to pytanie. Minęła prawie godzina od chwili, gdy pędzili do św. Mungo, trzymając w jednej ręce wezwanie, na wpół oszalali ze strachu, a jednak nikt nie miał czasu, aby wyjaśnić im zakres obrażeń ich syna.

Nawet Aaron Deaken nie dał im zbyt wiele do zrozumienia, zanim wymknął się, by dać im trochę prywatności.

Wiedzieli tylko, że ktoś zaatakował Hogwart.

Turner trzymał w rękach kartę Nathana. Jego usta zacisnęły się na chwilę, a niebieskie oczy spojrzały na Nathana, po czym znów spojrzał na nich.

- Państwa syn doznał rany gardła i stracił znaczną ilość krwi. Sądząc po raportach, uderzyła go tnąca klątwa.

Cynthia spojrzała w sufit, a potem z rozpaczą na syna, tłumiąc przerażony oddech. Czuła się słabo.

Turner odchrząknął, dając im chwilę na zastanowienie się.

- Z naszych testów wynika, że kontuzja została w większości wyleczona.

- Jak to możliwe? - zapytał Benedict, brzmiąc na zdruzgotanego. - Nathan nie zna żadnych zaklęć leczniczych, a przynajmniej nic, co mogłoby... - zerknął na ich syna, nie mogąc dokończyć.

Turner przesunął się, nerwowo zaciskając palce na trzymanej przez siebie karcie.

- Państwa syn nie używał żadnych uroków. Wygląda na to, że zamiast tego użył uzdrawiania błyskawicznego, co ma sens, biorąc to wszystko pod uwagę.

- Błyskawiczne leczenie? - powtórzyła Cynthia, kręcąc lekko głową.

Turner przytaknął.

- To nie jest oficjalna technika i podpada bardziej pod przypadkową magię niż cokolwiek innego. Ten rodzaj uzdrawiania nie jest zalecany. Z pewnością uratowało mu to życie, ale widziałem, jak stosują ją tylko żołnierze na polach bitew. Przedkłada cel końcowy nad najdrobniejsze szczegóły, a to pozostawia wiele miejsca na błędy.

Spojrzeli na siebie z przerażeniem.

- Czy to znaczy, że... jego szyja nie jest...

Turner uniósł rękę i zamilkła.

- Z tego, co możemy powiedzieć, gardło pani syna zostało całkowicie wyleczone. Wewnętrznie wszystko wydaje się być tam, gdzie być powinno, i robić to, co trzeba. Zewnętrznie... - Turner skrzywił się.- obawiam się, że blizna prawdopodobnie nigdy nie zniknie.

Cynthia natychmiast spojrzała na Nathana, na pierścień grubych bandaży na jego szyi. Nie widziała jeszcze uszkodzeń, ale myśl, że jej syn na zawsze będzie nosił takie piętno, bardzo ją zabolała.

Przycisnęła dłoń do brzucha i odchyliła się do tyłu, trzymając rękę Nathana.

- Czy jest coś jeszcze, co może być nie tak? - zapytał Benedict z pochyloną głową.

Turner patrzył na nich z ukrytą litością w oczach.

- Poza blizną mogą pozostać jeszcze jakieś konsekwencje. - przyznał. - Podczas gdy rana zagoiła się fizycznie, może upłynąć trochę czasu, zanim Nathan odzyska zdolność mówienia.

Cynthia zakryła oczy dłonią, a jej oddech się zacinał.

Turner kontynuował ponuro.

- Poziom urazu, jakiego doznał, był znaczny, a jego ciało będzie potrzebowało czasu, aby uporać się z tym, co się stało. W tej chwili odradzam mu robienia czegokolwiek, co mogłoby pogorszyć stan mięśni jego gardła. Są teraz napięte od nadmiaru magii, którą wchłonęły i nie chcemy niczego ryzykować.

- Stracił głos? - zapytała Cynthia, a za słowami czaił się pisk.

- Chwilowo. - uspokajał. - Proszę zrozumieć, że to nie jest coś, co możemy przyspieszyć. Nathan będzie musiał powoli wracać do zdrowia. To będzie dla niego bardzo trudny czas. Na razie nie ma nic do zrobienia, dopóki nie przestaną działać środki uspokajające. Potem będziemy musieli wyjaśnić Nathanowi wszystko i upewnić się, że to zrozumie. A poza tym... będziemy musieli poczekać i zobaczyć co się stanie.

To nie było wystarczające. To nie było dość wystarczające, ale Cynthia powstrzymała się od toksycznych słów, które chciała wypowiedzieć. Musiała myśleć o Nathanie. Musieli zrobić to, co było dla niego najlepsze, a krzyczenie na jego uzdrowiciela nikomu nie pomoże.

- Dziękuję. - powiedziała zamiast tego, dając mężczyźnie wdzięczny ukłon. Miała ochotę krzyczeć, przeklinać i rzucać się z pazurami na świat.

- Czy możemy zostać teraz sami?

Turner zawahał się, ale po ostrym spojrzeniu jej męża, mężczyzna skinął głową i wyszedł z pokoju.

Cynthia czekała, aż usłyszy, że drzwi się zamykają, zanim wreszcie pozwoliła łzom opaść.

- Och, moja kochana. - mruknął Benedict, przysuwając się do niej i klękając obok.

- Dlaczego to zawsze on? - Cynthia płakała, bezskutecznie próbując otrzeć łzy. - Dlaczego to zawsze Nathan jest ranny? Ben, dlaczego?

Benedykt wziął ją w ramiona, a Cynthia desperacko zagłębiła się w jego uścisku.

- Nie wiem. - wyszeptał łamiącym się głosem. - Ale pomożemy mu, kochanie. Tym razem będziemy go chronić. On i Simon będą bezpieczni.

Nigdy go nie ochronili, - pomyślała z przerażeniem Cynthia. Zawodzili Nathana od dnia, w którym zdecydowali się go wychować.

Ona go zawiodła.

OoO

Benat kulał za Klausem, opierając rękę o brzuch. Mięśnie w udzie paliły, skóra pękała z każdym krokiem, a pod maską twarz wykrzywiał ból.

Rozczepił się swoją pośpieszną aportacją, rozcinając sobie szparę od biodra aż po tył kolana. Krew przesiąkła przez bandaże, które pospiesznie nałożył na ranę, ale Benat wiedział, że miał szczęście, iż tylko to go spotkało.

Nie miał pojęcia, jakie przekleństwo rzucił na niego Nathan Ciro w ciągu ostatnich kilku sekund, ale biorąc pod uwagę czarną nienawiść, która pojawiła się w oczach chłopca, cieszył się, że się o tym nie dowiedział.

Klaus prowadził go przez labiryntowe korytarze, aż dotarli do wielkich drzwi, których Benat nigdy wcześniej nie widział. Był w tym kompleksie tylko raz, a już na pewno nigdy tak blisko kwater swojego Pana. Nigdy nie był na tyle ważny, by potrzebować audiencji u tego człowieka, ale Klaus czekał na niego, gdy przybył, nie dając mu nawet minuty na doprowadzenie się do porządku, zanim wprowadził go do środka.

Benat stał z tyłu, gdy Klaus grzecznie pukał do drzwi, starając się utrzymać równy oddech w oczekiwaniu na zgodę na wejście.

Po długiej minucie drzwi otworzyły się, ukazując rozległą kamienną salę. Klaus odsunął się na bok, machając zaproszeniem, a Benat ostrożnie ruszył do przodu. Spodziewał się, że będzie to biuro lub pokój wypoczynkowy, ale to pomieszczenie przypominało raczej komnatę i było prawie całkowicie puste, z wyjątkiem marmurowego podium i pochodni rozmieszczonych wzdłuż ścian.

Wlokąc się obok Klausa, unikając tych zimnych zielonych oczu, wszedł do słabo oświetlonego pokoju. Klaus podążył za nim, zamykając drzwi i czekając dyskretnie przed nimi.

Ale Benat ledwie to zauważył. Jego uwagę całkowicie pochłonął mężczyzna stojący na środku pokoju.

Grindelwald pochylał się nad podium, wpatrując się w misę, która na nim stała. Ręce miał oparte o nią, długie palce zwinięte w pięści. Jego profil był do połowy ukryty za kosmykami blond włosów, ale Benat wciąż mógł dostrzec elegancki nos i łuk kości policzkowych.

Niebieskie płomienie, które oświetlały pomieszczenie, spowiły mężczyznę, nadając mu eteryczny blask.

Benat przełknął, chwilowo oszołomiony obecnością swego Pana, po czym pośpiesznie zdjął maskę i przypiął ją do pasa.

- Benat, zgodnie z życzeniem, mój Panie. - Klaus oznajmił ze swojego stanowiska.

Grindelwald podniósł na chwilę wzrok, obracając głowę na tyle, by jego różnobarwne oczy mogły przeskanować Benata, zanim jego uwaga przeniosła się na ścianę naprzeciwko niego. Jego głos, gdy się odezwał, był niski i odbijał się echem.

- No cóż. Z pewnością miałeś dzień pełen wrażeń, prawda?

Pod ugodowym tonem czaiła się nutka dezaprobaty i Benat skrzywił się. Ramiona mu się ugięły i nerwowo oblizał wargi,

- Mój panie. Przynoszę informacje... ważne informacje - odparł.

- Tak - wtrącił łagodnie Grindelwald i całkowicie olał Benata. - Jestem pewien, i mam nadzieję, że gdzieś w tych informacjach wyjaśnisz, dlaczego czułeś potrzebę przeprowadzenia ataku na szkołę. Dałem ci pozwolenie na przeprowadzenie natarcia. Nie dałem ci pozwolenia na obranie za cel Hogwartu.

Błękitne płomienie nabrzmiały, ukazując gniew jego Pana, nawet jeśli nie zdążył on jeszcze uświetnić jego wyrazu twarzy czy głosu.

- Technicznie rzecz biorąc, to Hogsmeade zostało zaatakowane. - wykrztusił z siebie, a wilgoć w jego ustach wyschła.

- W weekend. Kiedy uczniowie są znani z odwiedzin. - Spojrzenie Grindelwalda przesunęło się z powrotem na niego, przyszpilając go w miejscu. Wciąż byli tacy spokojni, a jednak każdy zmysł Benata drżał ze strachu. - Stąpasz po bardzo cienkiej linii między rozmyślną ignorancją a głupotą, Benat. A ja nie potrzebuję żadnej z tych cech u moich zwolenników.

- Przyznaję, że atak był pochopną decyzją...

- Sześć... - przerwał ponownie jego Pan. Odepchnął się od podium, stając w pełni naprzeciw Benata i składając ręce za plecami. Bycie w wyłącznym centrum zainteresowania tego człowieka było elektryzujące w najgorszy sposób.

- S-słucham, mój Panie?

- Sześć. Liczba uczniów, którzy zginęli z powodu twojej pochopnej decyzji. Sześć magicznych dzieci, a to tylko wstępne doniesienia, które otrzymałem. W najbliższych dniach liczba ta może jeszcze wzrosnąć.

Benat otworzył bezużytecznie usta, głos go zawodził.

Grindelwald obserwował go, niczym smok obserwujący mysz, i czekał.

Pot wystąpił mu na czoło, gdy cisza się przedłużała, a ręce Benata zaczęły się trząść, gdy przypomniał sobie, że Klaus blokuje jedyne wyjście. Nie był pewien, czy można w ogóle bezpiecznie mówić, ale drugi mężczyzna nie podjął żadnego wysiłku, by przerwać tę pełną napięcia ciszę. Odkleił sobie język.

- Odkryłem coś podczas ataku. Coś, co wiedziałem, że będziesz chciał natychmiast usłyszeć.

Aż mi dech zapiera z oczekiwania. - Powiedział Grindelwald, unosząc rękę. Benat wzdrygnął się, ale Czarny Pan jedynie gestykulował niecierpliwie. - Mów zatem i wiedz, że jeśli twoje informacje mnie w jakikolwiek sposób nie zadowolą, obedrę cię żywcem ze skóry i zostawię na pastwę kruków.

Benat przytaknął płytko, wiedząc, że za groźbą kryje się precedens. Spieszył się z wyjaśnieniami, chcąc udowodnić, że choć on i inni działali pochopnie, to jednak znaleźli coś wartościowego.

- Podczas ataku natknąłem się na chłopca.

- Szokujące. - mruknął Grindelwald, po raz kolejny przebijając się przez skromną ilość odwagi, jaką Benat zdołał zebrać. Zatoczył się, zawieszając się, by sprawdzić, czy jego Pan będzie kontynuował, ale ten jedynie wpatrywał się w niego pustym wzrokiem, do tego stopnia, że Benat zastanawiał się, czy nie usłyszał źle.

- To był bękart Benedykta Ciro, Nathan. - powiedział Benat, tym razem łagodniej, czując się jak dziecko. - Wygląda na to, że doszedł do siebie po... tym, co mu się stało.

- Po tym, co mu zrobiłeś. - sprostował Klaus.

Ramiona Benata napięły się.

Wiedział, że ich decyzja o obraniu za cel Nathana Ciro była kontrowersyjna w grupie. Wiedział, że jedynym powodem, dla którego on i pozostali nie stracili głowy, był fakt, że poczynili postępy w swojej misji nacisku na Lorda Ciro.

Wiedział, że zwłaszcza Klaus wystarczająco jasno wyraził swoją opinię na temat ich działań.

- Kontynuuj. - rozkazał Grindelwald.

Ręka Benata na krótko chwyciła się jego koszuli, wzdychając przez szpikulec bólu spowodowany jego zranieniem.

- Ten chłopak był inny. Był silniejszy, bardziej bezwzględny. Zabił Jonasa jednym przekleństwem, zdezintegrował go w kilka sekund.

Wreszcie w oczach jego Pana pojawił się błysk zainteresowania. Benat chwycił się go jak liny ratunkowej.

- Pojedynkowaliśmy się i, mój Panie. - potrząsnął głową. - Nigdy wcześniej nie widziałem kogoś w jego wieku o takich umiejętnościach. Zaklęcia, których używał, były takie, o których nawet nie słyszałem. A on rzucał je niewerbalnie.

Zatrzymał się wtedy, by zakaszleć w łokieć, coś mokrego i metalicznego wzbierało mu w gardle.

- Był wyszkolony. - Benat zgrzytnął zębami. - Jego refleks był na poziomie aurora, i to wysokiego rangą. Udało mi się go trafić tylko dzięki szczęściu. – Bolało go przyznanie, że jest tak przewyższany przez dziecko, ale jego oburzenie już dawno wygasło. - Podciąłem mu szyję. - Benat przyznał.


- Teraz sam dopuszczasz się zbrodni? - Klaus skomentował zwiewnie. - Taki postęp.

Benat zmusił się, by spojrzeć Grindelwaldowi w oczy.

- Zabiłem go, wiem, że to zrobiłem, ale, mój panie, on nie pozostał martwy.

Nad pokojem zapadła ciężka cisza. W niej wyraźnie słyszał głęboki oddech, jaki wypuścił Grindelwald.

Oblizał wargi, szykując się do kontynuacji, ale drugi mężczyzna machnął mu ręką. Zęby Benata zgrzytnęły od tego, jak szybko zamknął usta.

Przerażenie zdusiło go, gdy Grindelwald zaczął się zbliżać, a różdżka wślizgnęła mu się do ręki jednym ruchem nadgarstka. Powoli podniósł jej czubek, by przycisnąć ją do skroni Benata, lekko wbijając się w skórę.

- Twoje wspomnienie. - Grindelwald zażądał łagodnie. - Ufam mu bardziej niż twoim słownym relacjom.

Benat natychmiast zamknął oczy, przywołując wspomnienie ataku i pozwalając, by magia jego Pana wślizgnęła się do jego umysłu i wyrwała go z niego. Drgnął, zamrugał gwałtownie i patrzył, jak Grindelwald delikatnie upuszcza biały, mglisty kosmyk do misy na podium.

Myślodsiewnia, uświadomił sobie z opóźnieniem.

Bez chwili przerwy Grindelwald zanurzył twarz w wodzie.

Nie wiadomo było, jak długo to potrwa. Jego percepcja czasu była zaburzona przez całą walkę - wszystko działo się za szybko i za wolno - a oczekiwanie na reakcję jego Pana było nie do zniesienia.

Nie mogąc nic na to poradzić, Benat zerknął przez ramię na jedyną osobę w pomieszczeniu.

Klaus wpatrywał się w plecy Grindelwalda, uważny i spokojny, ale jego wzrok powędrował za Benatem. Brak czegokolwiek - pogardy, niesmaku, nawet irytacji - w spojrzeniu mężczyzny był niepokojący, zwłaszcza, że Benat wiedział, że Klaus go nie lubi.

Wzdrygnął się na tę uwagę i odwrócił się z powrotem w stronę Grindelwalda, zastanawiając się, jaką część wspomnienia mężczyzna aktualnie oglądał.

Czy widział śmierć Jonasa? Albo zimny, przerażający wyraz twarzy Nathana Ciro, gdy rzucił klątwę? Czy oglądał nienaturalne umiejętności, jakimi chłopak wykazał się w ich krótkim pojedynku? A może wtedy, gdy klątwa Benata prześlizgnęła się przez jego gardę i rozcięła mu szyję?

Czy patrzył, jak chłopiec wraca do życia?

Benat przygryzł wargę, badając swoje stopy i niewielką plamę krwi, która zbierała się pod lewą stopą.

Przypomniał sobie złowrogie czarne smugi, które pojawiły się wokół chłopca, i mrożącą krew w żyłach obecność, która rozeszła się po ulicy. Wciąż widział, jak Nathan, w niemożliwy sposób, drgnął i powrócił do życia.

To było zbyt wiele do przetworzenia. To było nie do pojęcia.

W tym momencie Grindelwald wyprostował się, wyrywając się z misy.

Odwrócony do nich plecami, Benat nie mógł zobaczyć reakcji swego Pana na to wspomnienie. Nawet jego magia, która normalnie była żywą siłą, była dziwnie stłumiona i przygaszona.

Minęła ponad minuta, zanim Grindelwald wypuścił długi oddech.

- Fascynujące. - wyszeptał, a w jego ton wkradło się zdziwienie i mroczny rodzaj zainteresowania.

Benat wyprostował się na tyle, na ile mógł, a w jego piersi zabrzmiała ulga.

- Mój Panie? - Klaus zapytał łagodnie, cicho zwracając na siebie uwagę mężczyzny.

Grindelwald zamrugał, widocznie zbierając się w sobie.

- Oczywiście... - mruknął, zwijając ramiona do tyłu. - Gdzie moje maniery?

Obrócił się, oczy tańczyły między nimi, zanim wylądowały na Benacie. Uśmiechnął się, robiąc krok do przodu i kładąc dłonie na ramionach Benata. Siła przyjacielskiego uderzenia sprawiła, że Benat aż sapnął.

Dziękuję. - Grindelwald powiedział szczerze. - Ta informacja jest z pewnością warta życia. Wyświadczyłeś mi wielką przysługę, pokazując mi swoje wspomnienia.

- Oczywiście, mój panie. - Benat mruknął, krzywiąc się, gdy uścisk na jego ramionach zaczął się zacieśniać.

- Szkoda, że musisz jeszcze nadrobić pozostałe pięć. - kontynuował mężczyzna, uśmiech wyostrzając się nagle. - Jestem jednak pewien, że możemy wymyślić dla ciebie odpowiednią karę. - powiedział jego Pan, beztrosko ignorując rodzące się przerażenie Benata.

- Nie - Benat próbował się wykręcić, ale nogi mu się ugięły i upadł. Grindelwald pozwolił mu upaść, spojrzenie już dryfowało w bok, jasne z podniecenia.

- Myślę, że bardzo chciałbym poznać pana Ciro. - powiedział Czarny Pan. - Klaus, zostawię to w twoich sprawnych rękach. Ja mam plany do zrealizowania.

- Oczywiście, mój Panie.

- Przynajmniej coś pożytecznego wyszło z tego pieprzonego zamieszania.

Forward
Sign in to leave a review.