![Należysz do mnie (a ja do ciebie) [tłumaczenie]](https://fanfictionbook.net/img/nofanfic.jpg)
Chapter 16
Harry przesunął ciężar ciała, jego uwaga skupiła się na postaci naprzeciwko niego.
Powoli podniósł się do przykucnięcia, mimowolnie wyciągając ręce, by utrzymać równowagę, ale zatrzymał się, gdy zobaczył jego dłonie.
Szok i ulga natychmiast go zalały, wyrzucając jego myśli z torów, gdy zdał sobie sprawę, że to były jego ręce.
Jego skóra miała kolor ciepłego brązu, a przedramiona były jędrne i napięte. Poszarpana biała blizna ciągnęła się od nadgarstka prawie do łokcia, pozostałość po najgorszej nocy w jego życiu, nigdy nie blednąca dzięki rytualnej magii; inna widniała na grzbiecie jego dłoni, niewyraźne litery na zawsze wyryte w jego ciele.
Nie będę opowiadać kłamstw.
Wpatrując się w swoje dłonie - swoje, znajome, a jednak obce, już nie cienkie i blade, ani cholernie małe - Harry uświadomił sobie, że okulary wygodnie zsuwają mu się z mostka nosa. Przechylił głowę do przodu, rozkoszując się tym starym doznaniem; a ciemne, niechlujne włosy wpadły w jego pole widzenia.
Oddech Harry'ego, gdy go wypuścił, był urywany. Jego oczy płonęły.
Był w swoim ciele. Wbrew wszelkiej logice, Harry był w jakiś sposób w swoim własnym ciele.
Z lekkim drżeniem Harry prześledził jego skórę w niemym zachwycie. W połowie spodziewał się, że to podstęp, okrutny miraż, ale na szorstkich opuszkach palców wyczuł zrogowacenia i grzbiety swoich blizn.
Zacisnął eksperymentalnie dłonie, obserwując stopniowe zwijanie się palców, zanim wreszcie spojrzał w górę. Poruszał się ostrożnie, wyprostowany, nie odważył się oderwać wzroku od stojącej przed nim postaci.
W tym dziwnym, wypranym z szarości świecie był jedynym innym źródłem koloru.
Harry zmarszczył brwi, a jego klatka piersiowa napięła się z nieufności.
Z pewnością wyglądała jak Lily Potter; obraz wyjęty wprost ze starych albumów ze zdjęciami w jego sypialni. Rude włosy, zielone oczy, odrobina piegów na delikatnych policzkach. Wyblakłe niebieskie dżinsy i za duży kremowy sweter z rękawami tak długimi, że wystawały z nich tylko czubki jej bladych palców, dopełniały tego domowego wizerunku
Harry odniósł wrażenie ciepła i miłości, a jakaś część jego duszy westchnęła z tęsknotą. Ale za tym łagodnym uśmiechem czaiło się też coś, co psuło całą tę malowniczą powłokę. Coś tajemniczego i starożytnego, co było schowane w kąciku tych ust.
To był zupełnie nierzeczywiste. Niewłaściwe.
Skóra Harry'ego zapiekła z ostrzeżenia, małe iskierki błyskawic tańczyły wzdłuż jego żył. Coś na kształt adrenaliny przepłynęło przez niego.
Pod tym spojrzeniem czuł się mały. Harry zawsze był niższy i szczuplejszy niż inni w jego wieku, ale z tymi beznamiętnymi oczami wlepionymi w niego czuł się nieistotny. W jego klatce piersiowej wzbierało napięcie, nadymając się jak balon za żebrami, aż myślał, że pęknie.
Powietrze było ciężkie od stłumionego oczekiwania, a delikatne brzęczenie odbijało się echem w uszach Harry'ego, jak tysiąc owadów czających się tuż przy granicy słyszalności.
To uczucie, w połączeniu ze słowami, które już padły -
Wiedział, co to jest. Wiedza wydrapała się z jego szpiku, krystalizując się przed nim, a imię wyrwało się z jego zdrętwiałych warg szeptem.
- Śmierć.
Postać przechyliła głowę, przesuwając długie kosmyki włosów po szczupłym ramieniu niczym rzeka ognia. Jej uśmiech wykrzywił się, stając się ostry i szyderczy.
- Harry.
Z tyłu jego umysłu wybuchła panika, a mięśnie zablokowały się w odpowiedzi. Pierwotny strach, który smakował mrozem i ciemnością, zakwitł w gardle, a na jedną chwilę jego wzrok zafalował, gdy ogarnęły go mdłości.
Gorączkowo sięgnął w głąb siebie, szukając skupiska magii, które spoczywało tuż pod jego skórą - ale zamiast tego znalazł dzwoniącą pustkę. Pusta przestrzeń, w której powinna znajdować się jego magia, sprawiła, że jego wzrok się wyostrzył, a niepokój i strach opadły, gdy zakorzenił się w nim rodzaj gotowości.
Te zielone oczy obserwowały go, głębokie i bezkresne, wypełnione czymś niemożliwym. Wchłaniały jego reakcje z cichym rozbawieniem i palącą pogardą. Te emocje dziwnie siadły na twarzy jego matki, a Harry chwycił się gniewu jak liny ratunkowej.
- Przestań. - wycedził, zaciskając pięści po bokach. - przestań wyglądać jak ona.
Śmierć zanuciła, a ten niski dźwięk wstrząsnął kośćmi Harry'ego.
- Nie wybrałam tego kształtu. - Powiedziała mu wprost. - Po prostu przybrałam formę, którą najbardziej kojarzysz z moją obecnością.
Podniosła rękę, sweter zsunął się w dół, odsłaniając blade ramię. Śmierć przyglądała się bezczynnie jego skórze, obracając kończynę, ale pomimo pozorów Harry wciąż czuł ciężar jej uwagi.
- To niepraw...
- To prawda. - Śmierć przerwała, zielone oczy skierowała z powrotem na niego. Przeszywająco. - Lily Jane Potter poświęciła swoje życie dla ciebie. Jej wybór, na dobre i na złe, określił ciebie i twoje dalsze życie. To była pierwsza śmierć, której byłeś świadkiem - pierwszy raz, kiedy moja obecność cię dotknęła.
Śmierć wpatrywała się w niego, tnąc go do samego rdzenia.
- Jakaś część ciebie zawsze będzie myślała o niej, kiedy będziesz myślał o mnie.
Harry zatrząsł się w miejscu, wzburzony i zły na tę bezceremonialną deklarację. Zaprzeczenie wypełzło przez niego, a jego ramiona napięły się, gdy mówił.
- Nie obchodzi mnie to. Zmień się. Nie możesz nosić jej twarzy. - powiedział, głos zachrypnięty, ale stabilny.
Śmierć przechyliła głowę, przyglądając mu się w milczeniu, a swędzące uczucie maleńkości zakradło się wzdłuż krawędzi jego myśli. Po chwili kąśliwy humor powrócił do wyrazu Śmierci, ponownie przekłamując wspomnienie o matce Harry'ego, i przytaknęła zgodnie.
- A co byś wolał?
Gdy zapytała, jej rysy stały się zimne i szare, pozbawione wszelkich odcieni. Jej skóra zaczęła falować, a z ust i kącików oczu zaczęły wydobywać się atramentowe cienie. Rozprzestrzeniał się szybko, jej języki wiły się jak żywe, aż cała postać została spowita w cienie.
Harry cofnął się, sapiąc w szoku na ten niepokojący widok. Patrzył z przerażoną fascynacją, jak kształt przed nim konwulsyjnie się zmienia, zniekształcając i zwijając w wielką masę czystej czerni.
Wydłużył się, poszerzając w coś bardziej rozpoznawalnego. Uformowały się kończyny, a następnie głowa odchyliła się do tyłu. Potem pojawiły się ramiona i tułów, a postać szybko się skumulowała.
Cienie rozstąpiły się tak nagle, jak się pojawiły, ukazując przerażająco znajomą twarz. Tym razem głos był wyższy, wyciągnięty prosto z jego koszmarów.
- Może to?
Koścista, biała skóra. Płonące, czerwone oczy. Czarne szaty opadające kaskadą na podłogę.
Ręce Harry'ego uniosły się automatycznie, na wpół zwinięte ochronnie przed jego klatką piersiową. Podniósł się na równe nogi, a jego ciało przyjęło postawę obronną. Magia wciąż pozostawała poza jego zasięgiem, odmawiając odpowiedzi na jego wezwanie, co sprawiło, że usta Harry'ego wykrzywiły się w grymasie.
Upiór przed nim uśmiechnął się, z okropnym wyrazem, który pamiętał aż za dobrze, ale zanim Harry zdążył otworzyć usta - przekląć, wysyczeć, krzyknąć - istota znów się przemieniła.
Cienie ogarnęły twarz Voldemorta, tym razem zmiana nadeszła szybciej. Masa zaczęła się kurczyć, imponująca wysokość malała, gdy wyłoniła się nowa twarz; ta o zmierzwionych brązowych włosach, szarych oczach i mundurze Hogwartu na szczupłej sylwetce.
Nathan Ciro wpatrywał się w niego, a Harry'emu zaparło dech w piersiach. Harry poczuł się zaskoczony tym widokiem i zamrugał gwałtownie, jakby chciał pozbyć się złudzenia.
- Czy tak jest lepiej? - zapytała Śmierć, jej głos był teraz miękki, a słyszenie kogoś innego mówiącego razem z nią było dezorientujące. Ale akcent był dziwny, ten spokojny ton taki obcy, i Harry zadrżał. - Z pewnością dobrze się bawiłeś w tej formie.
- Przestań. - Harry skrzywił się, smutek wzbierał mu w gardle.
- Czy to ci przeszkadza? - Fałszywa uprzejmość w tym pytaniu ledwie zamaskowała kryjącą się pod nim złośliwość. - Mogę przybrać postać każdego, kogo pochłonęłam. Mogę być nieznajomym; kimś, kogo nigdy nie spotkałeś - albo kimś, kogo ceniłeś. - Śmierć przeciągnęła ostatnie słowo, łagodnie kpiąc.
Harry milczał, nie mogąc ubrać swoich myśli w słowa.
Śmierć uśmiechnęła się szczerząc zęby.
- Osobiście mogę przyznać, że mam do niego sentyment. - Powiedziała lekko, sięgając jedną ręką w górę, by objąć swoją szczękę. Palce prześlizgnęły się po łuku policzka, tańcząc nad delikatnym nosem, a potem w górę, by gładko przeczesać włosy.
Harry śledził ścieżkę tej ręki, a jego wnętrze drżało z wściekłości z powodu czystego pogwałcenia, jakie czuł. Patrzenie, jak ktoś - coś innego - bawi się Nathanem w ten sposób, wykorzystując jego formę z takim okrutnym znawstwem, było obrzydliwe.
- Wystarczy. - warknął, szczęka zacisnęła się tak mocno, że musiał wymusić to słowo. - Przestań grać w jakąś grę i zacznij wyjaśniać, co się, kurwa, dzieje.
- Po co się spieszyć? - zapytał Śmierć, chowając ręce za plecami. - Mamy cały czas tego świata. - Jej usta zadrgały, a Harry prawie się ucieszył, że jego magia była poza jego zasięgiem. Coś już dawno pękłoby od siły jego emocji.
- Jesteś mi winna jakieś wyjaśnienia. - splunął, gestykulując gniewnie.
Śmierć powoli przechyliła głowę, a jej wyraz twarzy stał się tak niesamowicie pusty pod wpływem wypowiedzi Harry'ego.
- Jestem. ci. winna. - powtórzyła, przeciągając słowa, a zęby zgrzytały wokół każdego z nich. - Jestem ci winna? – Istota wydała z siebie śmiech, który trzasnął z jej gardła jak tłuczone szkło, ale jej twarz pozostała pusta. - Jest w tobie taka arogancja, Harry Potterze. - Śmierć powiedziała mu z zimnymi oczami. - Nic ci nie jestem winna i nie zakładaj, że jest inaczej, chłopcze.
Gniew Harry'ego zawsze był silniejszy niż jego zdrowy rozsądek.
- Więc po co mnie tu sprowadziłaś? - Wykrzyczał, szczerząc się. Obrzucił ręką ich otoczenie, podupadły, na wpół uformowany pokój, w którym się znajdowali, i warknął. - Co się dzieje? Gdzie my jesteśmy? Dręczysz mnie od tygodni, więc co jest kur-
Harry został złapany za gardło, jego głowa odskoczyła do tyłu, gdy został wbity w ścianę za nim.
Nawet nie widział, jak się poruszyła.
Śmierć naśmiewała się z niego, młoda twarz wykrzywiała się dziko. Opuszki palców wbiły się w miękkie ciało, kciuk naciskał na szybkie pulsowanie tętnicy, aż wizja Harry'ego zaczęła się zamazywać. Pociągnęła go wyżej, ocierając o szorstką powierzchnię, tak że pozostał dyndając w jej brutalnym uścisku.
Zmrużył oczy przez bolesne łzy, zastanawiając się, jak ktoś niższy od niego mógł utrzymać go tak wysoko nad ziemią.
- Myślisz, że wiesz, czym jest udręka? - wyszeptała, głos prześlizgujący się przez ogłuszający szum krwi w uszach Harry'ego.
Drapał jej nadgarstek, paznokcie wbijały się w skórę, a jego kolano wystrzeliło w górę, by wbić się w bok istoty - ale Śmierć nie wykazała żadnych oznak, że cokolwiek poczuła.
- Myślisz, że staniesz przede mną i ośmielisz się twierdzić, że cię dręczyłam?
Został szarpnięty do przodu, oderwany od ściany, podtrzymywany tylko przez tę zimną dłoń. Ich twarze dzieliły milimetry, a z tak bliska Harry mógł jedynie dostrzec nienawiść, która kipiała w oczach Śmierci.
Zamarł, przygwożdżony ogromem wrogości skierowanej w jego stronę.
- Myślisz, że jesteś w tym wszystkim ofiarą? Myślisz, że to ty cierpisz? - Wyszczerzyła zęby. - Nie wiesz nic o męce, Harry. Ale poznasz.
Ręka wokół jego gardła poluzowała się i Harry upadł na podłogę w bezwładnej kupie. Zakaszlał, garbiąc się, i przycisnął ochronnie własną dłoń do maltretowanej szyi. Łzy spłynęły mu po policzkach, ale Harry zmusił się, by spojrzeć na górującą nad nim postać.
Śmierć wpatrywała się w niego, a w oczach Nathana płonęło potępienie.
Cisza między nimi była pełna napięcia, którego Harry nie potrafił w pełni zrozumieć, ale czuł, że pełza po jego skórze jak pasożyty. Przeszedł go dreszcz.
Śmierć cofnęła się. Cokolwiek kryło się za jej spojrzeniem, zniknęło wraz z odległością.
- Wstawaj. - Rozkazała.
Harry powoli posłuchał. Gdy stanął na nogi, ostrożnie cofnął się, chcąc zyskać trochę więcej przestrzeni. Trzymał jedną rękę przy gardle, podbródek schował w dół i milczał, nie chcąc wywołać kolejnego ataku.
- Nie zrozum mnie źle, Harry. - Śmierć powiedziała. - Moja decyzja o wyciągnięciu do ciebie ręki nie wynikała z obowiązku czy współczucia. Jesteś tu tylko dlatego, że chciałam z tobą porozmawiać. Ponieważ ta rozmowa jest już dawno opóźniona i ponieważ wiem, że odpowiedzi, które otrzymasz tutaj, ode mnie, coś w tobie przełamią.
Śmierć zrobiła krok do przodu, odrzucając próbę stworzenia bariery przez Harry'ego.
- I to, - mruknęła Śmierć, wpatrując się w Harry'ego z intencją, - jest jedyną rzeczą, której wciąż pragnę.
Harry'emu zabrakło tchu.
Śmierć napotkała i utrzymała jego wzrok, oceniając, po czym pochyliła głowę w szyderczej kapitulacji.
- Teraz możesz zadawać swoje pytania.
Harry przełknął ból gardła, zwilżając językiem suche wargi. Jego myśli były w rozsypce, niepewność i strach mieszały się w toksyczną obecność w jego wnętrzu - ale zmobilizował się.
Potrzebował informacji. Zbyt długo już błądził po omacku i mimo złowieszczych słów Śmierci, Harry nie chciał zmarnować tej okazji.
Bez względu na to, jak bardzo mógłby się przez to złamać.
- Powiedziałaś, że to spotkanie jest opóźnione. Dlaczego wcześniej nie próbowałaś ze mną porozmawiać?
- Próbowałam. - Śmierć odpowiedziała, - ale jesteś tak samo uparty jak i obcesowy. Mogłam cię wołać tylko w chwilach, gdy byłeś bliski śmierci. Kiedy granica między żywymi a martwymi była na tyle niewyraźna, że mogłeś mnie poczuć.
Harry pomyślał o zimnej dłoni zatrzaśniętej nad jego ustami i narastającym bólu w płucach.
- Kiedy zostałem zaatakowany. - podsumował ponuro.
- I w twoich snach. - powiedziała Śmierć. - We śnie ludzie dryfują blisko granicy. Jest... łatwiej ich dosięgnąć.
Wargi Harry'ego wykrzywiły się, gdy przypomniał sobie, jak polowano na niego w tym wypaczonym, dziwnym dworze z jego nienaturalnymi obrazami. Jego ręka powędrowała do boku, zakręcając się na biodrze, gdzie te pazury zagłębiły się w jego skórze.
Śmierć wychwyciła ten ruch, a jej uśmiech powrócił. - Aby umocnić nasze połączenie. - Wyjaśniła, nie dając się sprowokować.
- Twoja dusza zagłębiła się w to ciało jak kleszcz. Sprowadzenie cię tutaj bez znaku, który by cię uziemił, byłoby zbyt trudne. Masz... destabilizujący wpływ na wszystko. Znak pozwolił mi również śledzić cię i daje nam podstawowy sposób komunikacji.
Oczy Harry'ego rozszerzyły się.
- Kiedy płonie...
- To są moje próby zwrócenia twojej uwagi. Żeby cię tu sprowadzić.
Przygryzając wargę, Harry rozejrzał się po pokoju, w którym się znajdowali. Niewyraźne odciski mebli wyglądały niestabilnie, a kłęby dymu wiły się zawijasami z każdej powierzchni; niczym czarny żar wzbijały się w powietrze, zanim znikały. Kiedy wyjrzał przez okno po prawej stronie, za szybą nie widział nic poza kocem ciemności.
- A gdzie jest "tu"? - zapytał cicho, przesuwając dłońmi po brzuchu, zanim opadły na boki.
- W eterze. - Spojrzenie Śmierci było niezachwiane, nie było w nim ani krzty agresji. Jej twarz była całkowicie pusta, a brak czegokolwiek ludzkiego w tym wyrazie był niepokojący. - To jest całun, który stoi pomiędzy życiem a śmiercią. Tylko my dwoje możemy tu istnieć - wszystkie inne dusze przechodzą natychmiast. Nie mogą tu przebywać.
Harry zmarszczył brwi, zastanawiając się nad tym.
- Tylko my?
Istota przytaknęła.
- Bo ty jesteś Śmiercią, a ja twoim Panem? - zapytał Harry, żeby się upewnić. Jedną rzeczą było, gdy inni mu to mówili, ale Harry musiał to usłyszeć od samej istoty.
Śmierć mrugnęła do niego.
- W pewnym sensie tak.
Oczy Harry'ego zacisnęły się, a jego twarz wykrzywił niepokój, który nie pozwalał mu się opanować. Jego dłonie znalazły się na twarzy, wślizgując się pod okulary i pocierając mocno oczy.
- Cholera. - mruknął, zaciskając zęby i wzdychając przez nos.
Czuł się oszołomiony kłębowiskiem emocji, które w nim walczyły. Ich głębia i siła były oszałamiające, ale po dłuższej chwili Harry zdołał odsunąć je na bok.
Kiedy otworzył oczy, Śmierć przyglądała mu się uważnie. Wyraz zadowolenia na twarzy istoty - na twarzy Nathana - sprawił, że skóra zaczęła go swędzieć.
Obiecała mu mękę. Cierpienie.
Intensywne i sprzeczne pragnienie, by odmówić jej tego, czego chciała, wzbierało w Harrym, dając mu impuls, którego potrzebował.
- I? - zapytał. - Co to znaczy być Panem Śmierci? Czy mogę... - zawahał się, bojąc ponownie ją rozgniewać. - czy mogę cię kontrolować? Rozkazać ci coś zrobić?
Niejasno zadowolony wyraz twarzy Śmierci ostygł, powracając do neutralnej maski. Harry napiął się w niepokoju.
- Nie.
Zmarszczył brwi, ale zanim zdążył się odezwać, kontynuowała.
- Bycie Panem Śmierci nie czyni cię w pewnym stopniu moim władcą. Oznacza to jedynie, że opanowałeś śmierć. Chociaż. - Zaśmiała się, wyglądając prawie nieśmiało. - 'Opanowałeś' to pojęcie względne.
Więcej zagadek.
- Co masz na myśli?
Śmierć wzruszyła ramionami, ręce znów splotła luźno za plecami.
- Nie masz nade mną władzy. Tytuł to marna rzecz. Oznacza tylko tyle, że nie mogę pochłonąć twojej duszy. Każda żywa istota ma ją w takiej czy innej formie. Od najmniejszej bakterii po najbardziej odległe słońca, wszystkie ją mają. A ja zabieram je ze sobą wszystkie. Z wyjątkiem twojej.
Jej oczy rozbłysły, twardniejąc.
- Więc, najprościej mówiąc, nigdy nie możesz naprawdę umrzeć. Twoja dusza jest... nie do odebrania.
- To... Harry przerwał, odchylając się do tyłu w zamieszaniu. Jego umysł pospiesznie próbował rozdzielić tę rewelację, czując się nieswojo z powodu tego, co usłyszał. - To nie ma żadnego sensu. Ja... Insygnia... Myślałem, że... - znów przerwał, sfrustrowany brakiem zrozumienia.
- Ach tak, Insygnia. - zadrwiła Śmierć, przenosząc wzrok na bok. - Takie przereklamowane drobiazgi.
Harry przejechał dłońmi po włosach, palcami chwytając mocno kosmyki i ciągnąc za nie.
- Nie wierzę w to. - wymamrotał, odwracając się. Jego oczy latały gorączkowo po pokoju, nie widząc.
Prawie chciało mu się śmiać z tej całej sytuacji - albo krzyczeć, aż pękną mu płuca.
To nie było sprawiedliwe.
Harry zacisnął szczękę i nagle ogarnęła go wściekłość. Odwrócił się do Śmierci plecami, prawie nie zauważając, że jego oczy znów zaczęły szczypać.
- Jak mogę nie mieć mocy? Jaki jest jej sens, jeśli nic nie znaczy?
Tym razem to on wypełnił lukę między nimi, wkraczając w przestrzeń Śmierci. Spojrzał na nią, wymierzając w nią palec.
- Kłamiesz. Próbujesz mnie oszukać. Kurwa, nie wierzę ci.
Śmierć wpatrywała się w jego palec, rozważając i słuchając gorączkowego oddechu Harry'ego. Te szare oczy przeciągnęły się po jego dłoni, w dół ramienia, wzdłuż klatki piersiowej, a potem w górę, by spotkać się z jego oczami.
Wydała westchnienie, które przerodziło się w chichot i uśmiechnęła się.
Istota, która miała na sobie twarz Nathana Ciro, pochyliła się bliżej.
- Zjadam gwiazdy, Harry Potterze. Dlaczego sądzisz, że zwykły człowiek mógłby mi rozkazywać?
OoO
Benat opuścił różdżkę, a jego oczy wciąż były szeroko otwarte, gdy wpatrywał się w zwłoki po drugiej stronie ulicy, których krew tworzyła wokół nich wielką aureolę.
Jego ramiona drżały od adrenaliny, która go zalewała - jego zmysły wciąż iskrzyły jak żywy ogień.
Magia chłopca pozostała, ostrzegawczo kłuła go w skórę głowy. Nawet osłabiona, rozpływająca się w powietrzu po jego śmierci, jej smak był przerażający.
Gdyby Benat był choć trochę mniej wprawny, gdyby był bardziej zmęczony, gdyby nie uderzył w desperacji w tych innych uczniów...
Przełknął swój strach.
Wciąż dyszał, z trudem wciągając wystarczającą ilość tlenu, by odzyskać siły. Benat zacisnął palce wokół różdżki, pot na jego dłoni sprawił, że chwyt stał się śliski.
Świadomość tego, co właśnie zrobił, uderzyła go jak pięść.
- Kurwa... - mruknął, przyciskając drżącą dłoń do swojej maski, upewniając się, że wciąż jest na swoim miejscu.
Zabicie chłopaka nigdy nie było częścią planu. Zranienie, owszem, ale trudno było użyć martwej osoby jako karty przetargowej. Ktoś tak uparty, jak Benedict Ciro, nie podda się po tym wszystkim. Cała ich praca, wszystkie nieprzyjemne zlecenia, groźby i zastraszanie - wszystko to zostało zniweczone, ponieważ Benat musiał zabić chłopca, aby ratować siebie.
To był dopiero chaos.
Benat w końcu opuścił pozycję, gdy mijały sekundy, a Nathan Ciro nie wykazywał żadnych oznak ruchu - i czyż nie było to świadectwem tego, jak nienaturalny był ten pojedynek, że Benat w połowie spodziewał się, że chłopak wyskoczy na nogi, jakby nie poderżnięto mu gardła.
Biorąc jednak pod uwagę to, czego właśnie był świadkiem, ostrożność wydawała się konieczna.
Jego wyobrażenie o chłopcu z tamtej nocy było takie, że jest on nieśmiałym, słabym dzieckiem, które od dawna przyzwyczaiło się do bycia ofiarą, a opis przedstawiony przez jego brata z pewnością odpowiadał rzeczywistości. Nathan Ciro drżał jak małe jagniątko, kiedy go chwycili, i łatwo płakał.
Miękki i delikatny, pomyślał Benat.
Ale to już nie było prawdą.
Bękart Ciro zmienił się w sposób, którego Benat nie mógł zrozumieć. Chłopak powinien był się roztrzaskać po tamtej nocy, stać się bardziej posłuszny i uległy. Nie powinien był stać się hartowaną stalą, a jego oczy nie powinny były płonąć z taką dzikością. Jego magia nie powinna wyhodować zębów, ani nie powinien być zdolny do takich Mrocznych zaklęć.
Nie powinien być zdolny do zabijania.
Różnica między tymi dwoma wersjami chłopca była tak wyraźna, że równie dobrze mogliby być innymi ludźmi.
Jego wzrok przykuł ruch, który odwrócił jego uwagę od ciała i skierował na trójkę innych skulonych dzieci.
Skrzywił się pod maską, niesmak narastał na jego języku.
Wiedział, że musi odejść. To tylko kwestia czasu, aż wieść o tym dotrze do brytyjskiego ministerstwa i aurorzy zostaną wysłani do Hogsmeade.
Odetchnął, po czym uniósł różdżkę.
OoO
Harry cofnął się o krok, jego ręka opadła z twarzy Śmierci. Dyszał, pęd gniewu zanikał, pozostawiając go nieważkim i pozbawionym życia.
To nic nie znaczyło.
Myśl ta była nieubłagana, rozbrzmiewała w jego umyśle jak dzwony.
Wszystko to... to nic nie znaczy.
Zamknął oczy, zmagając się z implikacjami.
- Po co... po co w ogóle tworzyć Insygnia? - zapytał cicho, z nisko opuszczoną głową.
- Nie stworzyłam. - Śmierć powiedziała mu prosto, beztrosko rozrywając legendę. - Nie byłam wtedy aktywną siłą. Byłam pasywna, nieświadoma nawet upływu czasu. Pochłaniałem dusze i... dryfowałam. Insygnia zostały stworzone przez Anitocha, Cadmusa i Ignotusa. Ludzkie narzędzia dla ludzkich pragnień. - Oczy Śmierci stały się zamglone.
- Ale byli chciwi, chcieli więcej mocy. Chcieli przedmiotów, które mogłyby robić rzeczy niemożliwe. - Śmierć podniosła rękę, smukłą i delikatną. - Różdżkę, której nie można było pokonać. - Nad jej dłonią pojawiła się sylwetka Czarnej różdżki.
- Kamień, który mógł przywoływać dusze zmarłych. - Następnie kamień zastąpił różdżkę.
- I peleryna, która potrafiła ukryć jej użytkownika przed wszelką wykrywalnością. - w końcu pojawił się zarys peleryny niewidki.
Śmierć zacisnęła pięść, a obraz zniknął.
- Ale jak osiągnąć tak wielkie aspiracje? Jak stworzyć te kawałki, które mogłyby dokonać takich rzeczy? To wymagałoby siły potężniejszej niż jakakolwiek, którą posiadali. Posiadać różdżkę, która może zabić każdego przeciwnika, kamień, który przywołuje dusze i pelerynę, która sprawia, że jest się niewykrywalnym jak śmierć? To dopiero zagadka.
Harry był, wbrew swojemu zdrowemu rozsądkowi, oczarowany.
- To właśnie Cadmus znalazł ich odpowiedź. Sprytny Cadmus, lekkomyślny i zdesperowany, gotów przekroczyć każdą granicę, aby zobaczyć swoją utraconą miłość. - Śmierć uśmiechnęła się gorzko, a rysy Nathana jakby postarzały się w tym momencie. - Rytuał, który miał połączyć te kawałki z największą siłą we wszechświecie. Niekończącą się siłą, czymś, co nigdy się nie wyczerpie.
- Tobą. - wyszeptał Harry.
- Mną. - Śmierć zgodziła się, kiwając głową. - Ich głupi, mały rytuał powiódł się, za wielką cenę kosztem każdego z nich. Pomiędzy mną a różdżką, kamieniem i płaszczem powstało połączenie. One miały swoje źródło mocy, a ja kontynuowałam, nieświadoma tego, co zrobili. To nie tak, że miałam wtedy myśli, mimo wszystko.
Harry potarł usta, w głowie mu się kręciło.
- Więc tamta historia...
- Ludzka propaganda. - Przerwała śmierć. - Przedmioty takie jak te przyciągają uwagę, a bracia odmówili udzielenia wyjaśnień na temat ich pochodzenia, tego, co zrobili, by je stworzyć, plotki same się nasiliły. Z czasem Insygnia Śmierci stały się ich dziedzictwem, a Pan Śmierci stał się tytułem w umysłach tych, którzy dowiedzieli się o ich mocy. Celem, którego żaden z nich nie mógł osiągnąć.
- Dlaczego? - zapytał Harry, krzywiąc się na myśl o odpowiedzi, która miała nadejść.
- Ponieważ mały Ignotus był mądrzejszy niż obaj jego bracia razem wzięci i wiedział, co się stanie, gdy ich dzieła ujrzą światło dzienne. Szanował moc, jaką posiadały poszczególne części, ale obawiał się, co mogą zrobić razem. Kazał dodać do rytuału klauzulę, która uniemożliwiłaby tej samej osobie jednoczesne korzystanie ze wszystkich Insygniów.
Śmierć spojrzała na Harry'ego, skanując go intensywnie.
- Klauzula krwi. Tylko potomek z jednej z ich linii mógłby bezpiecznie posiadać wszystkie trzy Insygnie na raz, ponieważ tylko jeden z ich potomków rozumiałby znaczenie poszczególnych elementów. - Ironiczne wykrzywienie jej ust mówiło wszystko. - Nie był jednak wystarczająco mądry. Gdyby był, nigdy nie zrobiłby tego wyjątku.
- Co chcesz przez to powiedzieć?
Istota kliknęła językiem.
- Za chwilę, Harry. Klauzula przewidywała, że każdy, kto nie pochodzi z ich rodu, będzie prześladowany przez nieszczęście, jeśli będzie używał jednego z Insygniów. Nieszczęście to podwajało się, jeśli posiadał dwa. A śmierć spadała na każdego, kto posiadał wszystkie trzy. Prosta klątwa, która okazała się bardzo skuteczna w następnych dekadach. Ignotus myślał, że robi dobrą rzecz, wiążąc przedmioty z linią krwi, ale pomylił się w obliczeniach.
Harry cofnął się o krok, zaniepokojony nagłą iskrą rozbawienia na twarzy Śmierci.
- Insygnia wysysały ze mnie moc przez wieki. Przechowywały tę energię, gromadząc ją z każdym mijającym rokiem, aż stały się znakami rozpoznawczymi. Otrzymałeś pelerynę, gdy byłeś dzieckiem, nasiąkałeś jej energią, gdy dorastałeś. Potem odebrałeś kamień i różdżkę - choć mogło to być niezamierzone. Potomek Ignotusa posiadający wszystkie trzy przedmioty na raz. Dokonałeś niemożliwego.
Harry poczuł się chory, choć nie potrafił określić, dlaczego. Śmierć mówiła dalej.
- Twoja dusza zmieniała się z każdą kolejną Insygnią, niezauważalnie dla każdego poza mną. A kiedy umarłeś w tym lesie, twoja dusza nie była już duszą człowieka. Nie pojawiłeś się w moich sferach zmysłów. Powiedziałam ci, że twoja dusza jest nie do odebrania i właśnie dlatego. Ignotus myślał, że chroni ludzi, ale w rzeczywistości skazał kogoś z własnego ciała i krwi na przeklętą egzystencję. Nigdy nie będę mogła cię pochłonąć, ponieważ Insygnia naznaczają cię jako część mnie - a ja nie mogę pochłonąć siebie, Harry.
Jego gardło wydawało się zbyt ciasne, by oddychać.
Harry zakołysał się, chwytając dłońmi kolana, gdy się skulił. Trząsł się gwałtownie, zimny aż do kości.
- Skąd to wszystko wiesz? - Wydusił z siebie, wpatrując się w podłogę. - Powiedziałaś, że byłaś świadoma, skąd to wszystko wiesz, skoro cię tam nie było? Jeśli nie byłaś... jeśli tego nie zaplanowałaś.
- Ja wiem wszystko. Każda dusza, która do mnie przychodzi, każdy sekret, który skrywa, każdy skrawek wiedzy, który zgromadziła w swoim czasie - przyswajam to wszystko, gdy ją konsumuję.
Harry zacisnął oczy i zakrył twarz dłońmi. Był w szoku, pomyślał niewyraźnie. Musiał być w szoku. To było - to było zbyt wiele, ale nie mógł przestać.
- Konsumujesz, konsumować. - powiedział, - Co to do cholery w ogóle znaczy? - Jego dłonie wczepiły się we włosy, paznokcie mocno drapały skórę głowy.
- Dokładnie to, na co brzmi. - odpowiedziała mu Śmierć, tonem przechodzącym w wesoły. - Zjadam dusze. Dają mi siłę. Niektóre prześlizgują się przez szczeliny i stają się duchami - ale wszystkie w końcu trafiają do mnie.
Harry pomyślał o cieniu tej dziewczyny z Hufflepuffu. Śmierć jej nie zjadła-
- Cienie są inne. - powiedziała istota, a Harry'emu prawie chciało się płakać. - Są strzępkami, resztkami duszy, która już została pożarta. Są niekompletne, uwięzione w swoich pętlach i niewidzialne dla większości. - Uśmiechnęła się mrocznie, - Są jak resztki. Okruchy.
- Zamknij się. - Harry wysyczał, - zamknij się, zamknij się, zamknij się.
- Nie - powiedziała Śmierć, bezlitośnie. - Chciałeś wiedzieć. Chciałeś odpowiedzi - więc możesz je mieć.
- Chcę tylko wrócić do domu! - Harry krzyknął, ręce zwijając wokół karku. - To wszystko, czego chcę! Chcę wrócić do domu.
- Och, Harry. - Śmierć gruchnęła. - Nie możesz wrócić do domu. Już nie.
Harry zamarł.
Powoli spojrzał w górę, ręce opadły mu na boki.
- Co masz na myśli? - wykrztusił.
- Umarłeś, a twój czas już dawno minął. - Śmierć powiedziała niemiło.
Harry zmarszczył brwi, potrząsając głową.
- Jestem w przeszłości. - powiedział, choć jego ton wahał się.
Śmierć przechyliła głowę.
- Czy na pewno?
OoO
Aaron wpatrywał się w formularz przed sobą, aż słowa na papierze zaczęły się rozmywać i mieszać.
Zamknął mocno oczy, potrząsając powoli głową, aby pozbyć się zmęczenia. Coraz silniejsze bicie w skroniach spowodowane dokuczliwym bólem głowy uniemożliwiało mu skupienie się na dłużej niż kilka minut.
Kłótnia rozgorzała w pokoju po drugiej stronie piętra, a Aaron skrzywił się na ten hałas. Sięgnął po kubek z wodą, przyciskając chłodną szklankę do czoła, próbując pozbyć się czegoś, co przypominało węzeł bólu pod czaszką.
Teczka spadła na biurko, a jej uderzenie było na tyle głośne, że Aaron aż się wzdrygnął.
- Przepraszam, Deaken. - jego partner, Rogers, powiedział z grymasem. - Znowu ból głowy?
- Jakbyś nie wiedział. - Mruknął Aaron, biorąc odmierzony łyk.
- W takim razie powinieneś iść do domu, kolego. - Rogers powiedział mu, podnosząc swoje krzesło i odchylając je tak, że mógł usiąść tyłem, opierając się na nim z rękami złożonymi na oparciu. - Niewiele ci to pomoże, jeśli twoja głowa nie działa prawidłowo.
Aaron chrząknął, jedną z dłoni chowając nad oczami. Gestem wskazał na stos papierów wciąż zaśmiecających jego biurko.
- Nie mogę. Mam zaległości. Keelan siedzi mi na dupie, żeby uporać się z tymi sprawami. Do tego jutro mam spotkanie z Benedictem Ciro. Muszę uporządkować swoje notatki przed tym spotkaniem.
Rogers wydał z siebie odgłos w tylnej części gardła.
- Znowu Ciro? Nie miałeś żadnych tropów w tej sprawie, odkąd zrzucono ją na ciebie. Dlaczego on znowu wraca?
- Nie słyszałeś? - Aaron zapytał drętwo, podnosząc wzrok na tyle długo, by zmrużyć oczy na swojego partnera. - Nathan obudził się kilka tygodni temu. Teraz wrócił do Hogwartu i próbuje nadrobić zaległości.
- Jaja sobie robisz. - Rogers powiedział, a jego brwi uniosły się do góry. - Obudził się? Przeprowadziliście już z nim przesłuchanie?
- Nie - odparł Aaron.
- Dlaczego, do cholery, nie?
- Bo on nic nie pamięta. - Powiedział mu Aaron, a ten fakt parzył go, gdy o tym mówił. Wciąż był gorzki do przełknięcia, ale przypuszczał, że to gorsze dla rodziny i dla Nathana.
Gdyby coś takiego ci się przytrafiło, byłoby okropne, ale wiedzieć i nie móc sobie przypomnieć? Aaron nie był pewien, czy to nie jest bardziej szkodliwe.
- Ja pierdolę... - Mruknął Rogers, a Aaron prychnął.
- Jego matka nie pozwoliła mi się z nim zobaczyć, a oni wciąż ścigają mnie w poszukiwaniu odpowiedzi...to jakiś koszmar.
I tak było. Ciro byli stosunkowo małą rodziną i w porównaniu z wielkimi domami, takimi jak Blackowie czy Malfoyowie, byli prawie niczym. Ale wciąż byli zamożni i szanowani, a oczekiwanie na rozwiązanie sprawy Nathana zaczynało go męczyć.
Potarł twarz, wzdychając ciężko. Jego oczy z łatwością odnalazły akta Nathana w stosie, a wspomnienia tamtej nocy powróciły jak mugolski film.
Nathan był taki mały na tamtym chodniku.
Aaron przycisnął dłonie do oczu.
- Hej - powiedział Rogers, szturchając go butem - jesteś pewien, że nie chcesz iść do domu? Wyglądasz jak...
Wrzaskliwy hałas rozległ się na piętrze.
Aaron skrzywił się, a jego ręce powędrowały do uszu, gdy jego głowa zaczęła boleć. Rogers poderwał się na równe nogi, podobnie jak większość innych aurorów w holu. Ludzie pędzili grupami przez otwarte drzwi, z wyciągniętymi różdżkami.
- Co tu się, do cholery, dzieje? - Ktoś - Thompson, jak się wydawało - krzyknął przez alarm.
Jedno z wielu ciał zatrzymało się w wejściu, z twarzą zarumienioną i oczami szeroko otwartymi z paniki.
- Wszystkie ręce na pokład, nastąpił atak w Hogsmeade! Punkty aportacji nie działają - musimy przejść przez Hogwart!
- Kurwa mać! - Rogers zaklął, a Aaron również poderwał się do góry, uderzając w biurko w swoim pośpiechu, by ruszyć w stronę drzwi.
Hogsmeade. Hogwart.
- Jesteś pewien, że powinieneś... - zaczął Rogers, a Aaron przeszył go spojrzeniem. - Dobra, to chodźmy.
Aaron odwrócił się z powrotem, zadowolony. Pośpiesznie ruszyli w stronę sieci połączeń kominkowych, tworząc wąskie linie, ponieważ wszyscy musieli czekać na swoją kolej. Jego ręka stukała o udo w niespokojnym rytmie, a oczy wpatrywały się niewidzącym wzrokiem w kolejkę przed nim.
Nie mógł sobie nawet wyobrazić, jaka scena ich spotka. Nikt nigdy wcześniej nie był tak odważny, by zaatakować tak blisko szkoły.
Jego wnętrzności były przepełnione strachem. To był weekend, co oznaczało, że w wiosce mogły być tłumy uczniów; i jeśli punkty aportacyjne zostały naruszone, jeśli było takie opóźnienie w przekazaniu informacji, to ofiary mogły być ogromne.
Aaron zacisnął pięści, jego umysł wypełnił się krwawym brukiem i zbyt małym, zbyt bladym ciałem.
Miał dość patrzenia na krzywdę dzieci.
OoO
- Co to w ogóle znaczy? - spytał Harry, czując, że jest już blisko końca swojej wytrzymałości.
- Czas może iść tylko do przodu. - Śmierć wyjaśniła, tonem przypominającym nauczyciela. - Jest powód, dla którego zmieniacze czasu są ograniczone do okresu dwudziestu czterech godzin. Wszystko, co wykracza poza ten okres, jest ustalone. - Gestykulowała niewyraźnie, - Nawet ja nie mogę cofnąć zegara, Harry.
- To niczego nie wyjaśnia! - Krzyknął Harry. – Jak możesz mówić, że to nie jest przeszłość, skoro jest rok 1942, a Albus Dumbledore i Tom Riddle spacerują po Hogwarcie? - Rozrzucił szeroko ramiona, próbując wyrazić głębię swojej dezorientacji i złości. Czuł się mocno zaciśnięty, jeden zwrot dzielił go od pęknięcia.
- Pomyśl, Harry. - Śmierć powiedziała. - Czas może iść tylko do przodu.
- To przeszłość. - Harry upierał się, drżąc z siły swojego przekonania.
- Ale nie jest. Nawet w swojej ograniczonej obecności na pewno zauważyłeś, że rzeczy nie są całkiem takie same. Nigdy nie znałeś rodziny Ciro w poprzednim życiu, a biedny Orion nie do końca pasuje do opowieści Syriusza, prawda? Gdybyś spojrzał szerzej, poza Hogwart, z pewnością zauważyłbyś więcej rzeczy, które nie pasują do twojego rozumienia historii. Na przykład, Hogsmeade nie zostało zaatakowane ostatnim razem, prawda?
Sformułowanie było zbyt celowe, wbijające się w jego umysł jak cierń.
- Ostatnim razem? - Harry powtórzył, oddychając ciężko.
- Daj spokój, Harry. - Śmierć skarciła. - masz wszystkie kawałki. Złóż je w całość.
Ale Harry nie chciał tego zrobić. Odsunął się od Śmierci i od prawdy, którą ta chciała, by zobaczył.
- Nie wiem. Nie wiem.
- Zapytaj mnie, jak długo spałeś. - Zażądała nagle, podążając za nim jak drapieżnik. - Spytaj mnie, jak długo trzymałam twoją duszę przy sobie, jak długo siedziała we mnie, nie mogąc zostać skonsumowana. Zapytaj mnie! - Śmierć wystrzeliła do przodu, ponownie przypierając Harry'ego do ściany i zbliżając swoją pięść do jego głowy.
- Wiesz, co mi to zrobiło? Co ty mi zrobiłeś? - Rozsypała się, maska odprysnęła i pozwoliła prześwitywać czemuś brzydkiemu. - Przyciskałam cię do siebie, kiedy spadłeś z tego pieprzonego dachu, bo nie mogłam zrobić z tobą nic innego. Byłeś tam, jak dodatkowa kończyna, której nie potrzebowałam ani nie chciałam. Trzymałam cię blisko, a ty zaraziłeś mnie jak wirus. Zaczęłam się zmieniać, stawać się czymś nowym. Czymś niewłaściwym. Nagle byłam świadoma rzeczy, miałam myśli, przeżywałam emocje i dostrzegałam czas. Czy wiesz, jakie to było uczucie, Harry Potterze? Tak nagle zostać skrępowanym ludzkim rozumieniem czasu - czuć, jak każda sekunda i minuta przepływa przeze mnie?
Harry przycisnął się do ściany, próbując uniknąć oskarżeń. Twarz Nathana uśmiechnęła się do niego.
- Czy wiesz, co mi zrobiło uzyskanie niezależności?
Mroźna dłoń wylądowała na jego klatce piersiowej, uciskając ją, aż jego żebra krzyknęły w proteście, a on sam zaczął łapać powietrze. Śmierć podciągnęła rękę wyżej, zwiększając nacisk, aż w końcu spoczęła na mostku Harry'ego. Gniew na jej twarzy był nieludzki, coś, co mogło być budowane tylko przez wieczność. Ponad ramieniem Śmierci Harry widział, jak otoczenie zaczyna migotać, wypaczać się na krawędziach i ciemnieć.
- Nigdy nie miałam być taka jak teraz. Ty to zrobiłeś, ty mnie zniszczyłeś. - Śmierć szeptała do niego. Jej oczy były skupione i nieskrępowane.
- Czas wciąż mijał, dekady, wieki i epoki pełzły obok mnie. Ludzie ewoluowali, odchodzili do gwiazd. Cywilizacje upadały, a światy kończyły swój żywot. Gwiazdy zapadały się, a słońca umierały. Galaktyki załamywały się w sobie. Koniec przyszedł i odszedł. - Śmierć powiedziała mu, słowa wypływały szybciej, niż Harry był w stanie je przetworzyć. - Nasze dusze tak się splotły, że nie mogłam nas rozdzielić, ale zanim zrozumiałam, co muszę zrobić, że muszę nas rozdzielić, już wszystko przepadło. Było już za późno. Tak mocno splotłeś się ze mną.
Westchnęła do niego, zimne powietrze owiewało jego nagą szyję.
- Wszechświat się skończył. Rosłam w siłę bez niczego w pustce, co mogłabym skonsumować. Uwięziona przez twoją pasożytniczą obecność. Dryfowałam jak na początku, ale tym razem czułam każdą sekundę. - Głowa Śmierci pochyliła się do przodu, zmierzwione brązowe włosy opadały na jej twarz.
- Ale kiedy zaczęłam się zatracać... zaczęło się.
- Co się zaczęło? - Harry odetchnął.
Śmierć zerknęła na niego, oczy świeciły czymś pełnym uznania.
- Wszystko. Wszechświat zaczął się na nowo. Było tak ciemno, zimno i samotnie, Harry, a potem wypełniło się światłem i kolorem. Wróciło życie, a wraz z życiem przyszła siła.
Harry przełknął, wpatrując się w Śmierć z chorą fascynacją.
- Wiedziałam, że muszę poczekać. - Kontynuowała łagodnie. - Musiałam pochłonąć tak wiele energii, tak wiele dusz, by zebrać wystarczającą moc, by cię ode mnie oderwać. Ale potrzebowałam też ludzi, aby się rozwijać. Dusze są przecież tak niewiarygodnie kapryśne co do swoich pojemników. Potrzebowałam ciała, przeciwko któremu twoja dusza by się nie zbuntowała - i kiedy w końcu nadszedł czas, kiedy zgromadziłam wystarczająco dużo mocy, by nas rozdzielić, znalazłam pierwsze dogodne puste ciało, by cię w nim umieścić.
Harry wypuścił burzliwy oddech. Przerażenie zaczęło się w nim zakorzeniać, gdy w końcu zdał sobie sprawę z konsekwencji tego, co mówiła mu Śmierć.
- Jesteś potworem. - warknął.
Śmierć zaśmiała się, zachrypnięta i rozbita.
- Jestem tak samo ludzka jak ty, Harry.
Potrząsnął głową, desperacko chcąc to odrzucić, ale Śmierć ponownie przycisnęła go do ściany.
- Nie jestem potworem. Mogłam być o wiele okrutniejsza. Mogłam umieścić cię w nieodpowiednim ciele milion lat temu, albo zostawić cię w epoce holocenu z twoimi niedorozwiniętymi przodkami. Ale wtedy umarłbyś zbyt szybko, a ja musiałbym robić to znowu i znowu, i znowu. Chciałam, żebyś odszedł, a nie wpadał w moje objęcia co trzy lata.
Harry próbował odepchnąć ją z powrotem.
- Więc co, mam być wdzięczny?
Nachyliła się do jego twarzy, warcząc.
- Mogłam znaleźć ci ciało w innym kraju lub mugola, który nie jest w stanie udźwignąć twojej magii - ale zamiast tego znalazłam ci młody, zdrowy pojemnik, który posłuży ci przez lata. Poczekałam, by umieścić cię w czasie, który uznasz za znajomy, z zabawkami, które zapewnią ci rozrywkę. Dałam ci nawet rodzinę, której zawsze tak bardzo pragnąłeś.
- To nie jest... przekręcasz rzeczy. - Harry wysyczał, odwracając głowę.
Ręka Śmierci wystrzeliła w górę i chwyciła jego podbródek, zmuszając go, by na nią spojrzał.
- Tak, owszem. Ale nie obchodzi mnie to. Liczy się intencja, prawda?
W końcu go puściła. Harry osunął się pod ścianę, a jego twarz wykrzywiła się w przerażeniu.
Nie myśl o tym, nie myśl o tym.
- To co teraz? - Spytał grubym głosem. - Upychasz mnie w ciele innej osoby. Poza zasięgiem wzroku i umysłu?
- Nigdy nie znikasz z mojego umysłu, Harry. - odpowiedziała Śmierć. - Ale nie, nie w inną osobę. To przyjdzie, kiedy zużyjesz to, które masz. Kiedy będzie stary, kruchy i się od ciebie odczepi.
- Ale... umarłem. - powiedział Harry, zdezorientowany.
- Nie do końca. Twoje ciało umiera, ale więzy łączące cię z nim jeszcze nie pękły. Jest jeszcze czas.
- Cały czas tego świata. - Harry powiedział, beznamiętnie powtarzając to, co Śmierć powiedziała mu wcześniej.
Cisza między nimi rozciągała się.
- Czas wracać, Harry. - Powiedziała mu cicho. Kiedy Harry zwrócił wzrok na Śmierć, jej wyraz twarzy znów był spokojny. - Jeśli chcesz uniknąć tak szybkiego powrotu, radzę ci przygotować zaklęcie uzdrawiające.
- Co chcesz.. - zaczął pytać Harry, ocierając łzy z oczu.
Śmierć przycisnęła mu dwa palce do jego czoła i pchnęła.
- Do zobaczenia, Panie.
Harry upadł do tyłu, a ziemia zniknęła pod jego stopami. Mógł krzyknąć, ale dźwięk został wyrwany, zanim zdążył go usłyszeć.
Przeleciał przez powietrze, obracając się w kółko, a szary świat się roztrzaskał.
Harry zatrzymał się gwałtownie, oczy otworzyły się na widok mieszaniny bieli i czerwieni. Jego ręka automatycznie zacisnęła się wokół gardła, a strach ożył w jego piersi, gdy poczuł szczelinę pod dłonią.
Jego magia wbiła się w niego, rozprzestrzeniając się. Potok magii spłynął instynktownie po jego ramieniu, a ciepło otoczyło jego szyję, gdy Harry rzucił zaklęcie lecznicze na rozdartą tkankę.
Jego usta rozwarły się w niemym krzyku, a oczy zamknęły się, gdy wił się na ziemi. Śnieg wokół niego zaczął syczeć i topić się od czystej mocy, która z niego emanowała, a on mógł poczuć, jak mięśnie i skóra zamykają się, jak suwak.
To było obezwładniające.
Harry zwinął się w kłębek, plecy wygięły się w łuk, a ramiona skuliły obronnie. Jego magia zacinała się i zwalniała, zanim całkowicie się zatrzymała.
Pozostał w miejscu, trzęsąc się niekontrolowanie i wpatrując się szeroko otwartymi oczami w kałużę krwi pod sobą. Palce wbiły mu się w gardło i minęła prawie minuta przerażenia, zanim odważył się odciągnąć rękę.
Skóra jego dłoni była pokryta pęcherzami i bąbelkami od przesadzonego zaklęcia, a całe czoło poplamione czerwienią, przesiąkającą przez ubranie i sprawiającą, że przylegało do niego nieprzyjemnie.
Harry ostrożnie podniósł się z pozycji, w której się znajdował, a jego wzrok przeciągnął się po makabrycznym bałaganie, który go okrywał.
Jego myśli były zbyt pogmatwane, rozlewały się po sobie bez ładu. Cały jego światopogląd wciąż był w rozsypce po tym, co go spotkało. Wszystko, co mógł usłyszeć, to cienkie, świszczące oddechy, które wydawał z siebie, a smak żelaza był obezwładniający.
Ginny.
Ta myśl od razu pojawiła się w jego umyśle i Harry zawył. Żal wzbierał w nim, zbyt silny, by mógł go zwalczyć.
Nigdy więcej jej nie zobaczy.
Rona. Hermiony.
On... stracił wszystko. Wszyscy, których kiedykolwiek znał, nie żyli. Jego czas, jego życie, minęło eony temu - tak dawno, że wszechświat skończył się i zaczął na nowo.
Harry chwycił się za włosy, gdy uświadomienie sobie tego wszystkiego groziło ponownym zrujnowaniem jego życia.
Nie mógł oddychać. Jego szyja była brutalnie zmasakrowana, każdy wdech wysyłał iskry agonii rykoszetem przez niego - a jego kontrola balansowała na napiętej linie.
A potem...
- C-ciro?