Należysz do mnie (a ja do ciebie) [tłumaczenie]

Harry Potter - J. K. Rowling
G
Należysz do mnie (a ja do ciebie) [tłumaczenie]
Summary
- To, co jest dla mnie absolutnie fascynujące... - powiedział Riddle, podchodząc bliżej. - to ty. - Ruszył do przodu, zmuszając Harry'ego do cofnięcia się, aż został przyszpilony do chłodnej ściany pokoju wspólnego. - A czy wiesz dlaczego?-Nie. I będę tu szczery, Riddle, nieszczególnie mnie to obchodzi.Wyższy chłopak uśmiechnął się do niego, lekko, ale w niezwykle z siebie zadowolony sposób.- To. Właśnie tutaj. - Jedna ręka podniosła się i odgarnęła część grzywki Harry'ego z jego twarzy. - Nathan Ciro był małym chłopcem bez kręgosłupa, zbyt bojącym się własnego cienia, by odważyć się choćby spojrzeć w moją stronę. Ale ty... - Pochylił się bliżej. - patrzysz na mnie, jakbyś chciał mnie zadźgać.Po wypadku Auror Harry Potter budzi się w ciele czternastoletniego Nathana Ciro, udręczonego ślizgona, który niedawno próbował popełnić samobójstwo. Szukając odpowiedzi, Harry powraca do Hogwartu i wywołuje niemałe poruszenie wśród pracowników i uczniów - zwłaszcza, gdy orientują się, że nie jest tym samym chłopcem , co kiedyś.Stara się uniknąć podejrzeń, a w miarę jak jego dążenie do prawdy zwraca na niego coraz większą uwagę, Harry zaczyna myśleć, że może mu się nie spodobać to, co odkryje.
All Chapters Forward

Chapter 14

Harry zamknął drzwi do swojego pokoju i zaryglował je. Osłony zabezpieczające przed utratą prywatności podniosły się na miejsce, gryząc w swojej zaciekłości, odzwierciedlając stały puls szalonej paniki, która biła w jego piersi.

Przycisnął dłoń do czoła i zmusił się do oddychania. Słowa Riddle'a wciąż dźwięczały mu w uszach, drwiąc, szydząc, wiedząc.

- Kim ty naprawdę jesteś?

Harry przełknął, marszcząc brwi w narastającej frustracji.

- Ucieczka sprawia, że wyglądasz na winnego.

Cała ta rozmowa przypomniała mu, że nawet w wieku czternastu lat Riddle był zbyt bystry i nieustępliwy dla własnego dobra.

Harry przez większość czasu starał się ignorować chłopca. Strach przed tym, co mógłby zrobić, gdyby pozwolił sobie na zbyt długie myślenie o Riddle'u - o konsekwencjach nie robienia niczego, albo robienia czegoś - pojawiał się z tyłu głowy, ilekroć widział tego chłopca.

Rozmawiał z nim, wymieniał obelgi, nawet znosił jego spojrzenia z większą cierpliwością, niż zwykle okazywał, ale nigdy nie było tego za wiele. Harry starał się utrzymać między nimi linię, starannie wypracowany dystans, który powstrzymywał go przed wyobrażeniem sobie, jak to by było owinąć dłonie wokół tej cienkiej, bladej szyi i ścisnąć. Zwracanie uwagi na Riddle'a sprawiało, że zbyt trudno było zapomnieć, jak łatwo byłoby go zabić, a z tą wiedzą zawsze przychodziła pokusa; czarna, toksyczna chęć, która mocno napierała na jego żebra, aż mógł się nią udusić.

Nie pozwalał sobie o tym myśleć, bo znał swój temperament i wiedział, jak często ocierał się o krawędź, jak często stawał nad przepaścią, która rosła w jego umyśle - i myśl o upadku w tę otchłań przerażała go. Harry wiedział jednoznacznie, do czego jest zdolny i że utrata tej odrobiny powściągliwości, którą posiadał, zamieniłaby go w coś potwornego.

Harry był niebezpieczny. Wiedzieli o tym wszyscy wokół niego - Ron, Hermiona, Ginny, jego koledzy i urzędnicy Ministerstwa. Gdy tylko blask powojennej ulgi zaczął słabnąć, zaczęły go dręczyć szepty, podejrzenia i spekulacje. Każdy jego ruch był analizowany przez cały świat, wszyscy szukali w nim odrobiny mrocznych intencji.

Zmniejszyło się to po tym, jak on i Ginny upublicznili swój związek, ale Harry wiedział, że nigdy nie jest daleko od ludzkich umysłów, zwłaszcza gdy zrobił coś, co przypomniało tym, kim i czym był.

Równym Voldemortowi.

Wybuch histerycznego śmiechu uwiązł mu mocno w gardle.

Zamknął oczy, potrząsając głową.

Wiedział już, że zabicie Riddle'a nie wchodziło tu w grę, nie kiedy konsekwencje i niepewność znacznie przewyższały potencjalne korzyści. Ale jeśli chłopak zamierzał dalej drążyć temat, to Harry musiałby w końcu zrobić coś, co by go do tego zniechęciło.

Jeśli ich spotkanie w pokoju wspólnym cokolwiek pokazało, to to, że pozostawienie Riddle'a bez opieki nie było wykonalne.

Harry otworzył oczy, odsuwając się od drzwi. Rzucił torbę z książkami gdzieś na bok, a potrzeba wyrwania się ze skóry wzbierała w nim jak fala przypływu. Zerwał z siebie czarny płaszcz i ściągnął krawat z szyi. Jego koszula została prawie rozdarta w pośpiechu, by się z niej wydostać, i upadła na podłogę zapomniana, gdy oddech Harry'ego zaczął w końcu zwalniać.

Stał pośrodku swojego pokoju, jego ręka nieświadomie opadła w dół, by zakręcić się w miejscu, gdzie znamię Insygniów Śmierci wciąż było ukryte w pasie jego spodni. Przez ostatnie kilka dni nie odczuwał bólu ani gorąca, ale nagły brak czegokolwiek sprawił, że stał się bardziej ostrożny.

Wzdychając ciężko, odzyskał panowanie nad sobą, tłumiąc niepokój. Potarł tył szyi, palce pracowały u podstawy czaszki, gdzie zbierało się napięcie.

- Gorzej już być nie może - mruknął.

- Harry.

- Kurwa! - Harry skoczył do przodu, obracając się przy tym. Jego ręce uniosły się w górę, a magia w nim nabrzmiała.

Unoszący się naprzeciwko niego Krwawy Baron zaskomlał, a krawędzie jego postaci zadrżały gwałtownie.

Powietrze zostało z niego wytrącone.

- Baron - przywitał się ostrożnie, opuszczając ręce i otrzepując się z magii. Wciąż miotała się pod jego skórą, ochronna i nieufna, ponieważ jego historia z duchami nie była ostatnio szczególnie dobra.

Harry zamrugał, zdając sobie sprawę z tego, co powiedział drugi, a jego oczy rozszerzyły się.

- Wiesz - przerwał sobie, przygryzając wargę, gdy w jego sercu zakwitła iskierka nadziei. - Wiesz, kim jestem.

Baron skłonił głowę z szacunkiem,

- Tak, przyszedłem tu zaraz po rozmowie z dyrektorem. Chciałem przeprosić za moje zachowanie w gabinecie. Moje pojawienie się wprawiło cię w zakłopotanie i zwróciło na ciebie niechcianą uwagę.

Szczera skrucha w jego słowach była zdumiewająca. Harry zerknął w bok, niepewny, co z tym zrobić.

- Nic nie szkodzi - zapewnił - szczerze mówiąc bardziej mnie interesuje, skąd znasz moje imię.

Duch spojrzał na niego, prostując się z łuku i zawisając w nim. Złożył ręce za plecami i odpowiedział na niewypowiedziane pytanie.

- Każda istota, która zadałaby sobie trud spojrzenia, wiedziałaby, że nie jesteś chłopcem, którego ciało zamieszkujesz. Twoja prawdziwa tożsamość - twoje imię - jest wypisane na twojej duszy.

Harry zadrżał lekko, zarówno z powodu chłodu ogarniającego pokój, jak i złowieszczego podtekstu tych słów.

- Co dokładnie masz na myśli?

Wyraz twarzy barona stał się dziwny, ale mimo to odpowiedział.

- Zostałeś dotknięty przez Śmierć, - powiedział wprost, a na te słowa Harry zamknął oczy. - Twoja prawdziwa natura przenika powietrze wokół ciebie, otaczając cię niczym blask. Opanowałeś ją, nosisz jej znamię - choć jak do tego doszło, nie wiem.

Ręka Harry'ego powędrowała w dół, na jego biodro.

Spojrzał na swoje stopy, usta zacisnęły się mocno. Przypomniał sobie las i pierścień ludzi w ciemnych ubraniach oraz oślepiający impuls zielonego światła. Pamiętał sen i bycie przyszpilonym przez coś, czego jego oczy nie mogły rozeznać, rękę ze zbyt wieloma palcami wbijającą się w jego ciało i szept jego imienia przez głos, który zapadł się pod jego skórę i zahaczył o jego umysł.

- Twoje pojawienie się tutaj ma... - baron przerwał, jego zakłopotanie było widoczne w sposobie, w jaki jego oczy uciekały od oczu Harry'ego. Gdy Harry nie dał znaku gniewu lub zniecierpliwienia, kontynuował. - Zachwiałeś tutejszym porządkiem, - jego blade dłonie poruszały się mgliście, próbując przekazać słowa, którym z trudem nadawał sens. - Wiedzieliśmy o tym w chwili, gdy przybyłeś do Hogwartu, i wielu z nich jest... zaniepokojonych przesunięciem energii. Pozostali postanowili pozostać w odosobnieniu - by zmniejszyć szanse na spotkanie z tobą.

Harry zmarszczył brwi, zaniepokojony implikacjami.

- Dlaczego więc ty tu jesteś?

Baron w końcu spojrzał mu w oczy, ale Harry znów poczuł się przytłoczony uczuciem bycia obnażonym pod tym białym spojrzeniem.

- Zdałem sobie sprawę, że nie byłeś wrogo nastawiony. Że wydawałeś się, - duch przechylił głowę. - nieświadomy swojego statusu. - Sposób, w jaki mówił, przypominał Harry'emu sposób, w jaki zwracał się do ciotki i wujka, gdy był młodszy. Nieśmiały, niezdecydowany, obawiający się odwetu. - Chciałem przedyskutować z tobą tę sprawę.

Harry zwęził oczy, bardziej z zakłopotania niż frustracji.

Przemieszczanie energii i obalanie równowagi - to brzmiało o wiele bardziej niebezpiecznie, niż był na to przygotowany. I, jeśli baron miał rację, zrobił to, nie wiedząc, że robi. Przybycie do Hogwartu mogło nie być najlepszym pomysłem.

Spojrzał w górę na ducha,

- Więc na pewno nim jestem? - Zapytał, zaciskając pięści. - Jestem Panem Śmierci?

Na ciche skinienie barona, Harry musiał się odwrócić.

Wiedział, ale gdy ktoś inny to potwierdzał, było nieskończenie gorzej. Zgodzenie się było jak zrzucenie ciężaru, o którym nie wiedział, że go nosi, tylko po to, by podnieść jeszcze większy. Jego ramiona opadły, gdy wiedza ta chwyciła go mocno.

- Co to w ogóle znaczy? - wyszeptał, przeczesując dłonią włosy.

Irytująco, łzy zakłuły mu oczy.

Harry zgrzytnął zębami, cicho przeklinając całą tę sytuację. Nie chciał być Panem Śmierci. Chciał być po prostu Harrym. Chciał być z powrotem w swoim ciele i czasie, ze swoimi przyjaciółmi i bliskimi. Chciał poślubić Ginny i założyć z nią rodzinę; być aurorem i próbować cieszyć się pokojem, o który walczył, krwawił i umarł.

Chciał wrócić do domu.

- Przepraszam, - mruknął baron, przysunąwszy się bliżej ściany. - Widzę, że to cię zdenerwowało.

Harry chciał się roześmiać, ale nic w tym nie było zabawne. Zacisnął oczy, potrząsając lekko głową.

- Nic się nie stało, - skłamał, odpychając od siebie niepokój, który groził zmiażdżeniem go. - Co miałeś na myśli, mówiąc o zachwianiu równowagi?

Potrzebował informacji, czegoś, czym mógłby odwrócić swoją uwagę.

Baron nadal trzymał się krawędzi pokoju, odpowiadając.

- Dokładnie to. Zmieniasz równowagę świata. Twoje połączenie, twoja obecność, twoja dusza - wszystkie one zakłócają naturalny porządek rzeczy. Wzburzasz tych, którzy tu mieszkają, magiczne istoty i byty. Przywołujesz rzeczy, których nie powinno być na tym świecie.

Na te słowa skóra Harry'ego pokryła się gęsią skórką. Obrócił się powoli, aż stanął twarzą w twarz z duchem, a jego usta rozchyliły się ze zrozumieniem.

- Ta dziewczyna, - wydyszał - dziewczyna nad jeziorem, nie była zwykłym duchem, prawda?

Intensywny smutek wypełnił twarz barona, który po raz kolejny skinął głową.

- Była cieniem.

- Czym do diabła jest "cień"? - zapytał Harry, krzyżując obronnie ręce na nagiej piersi. Wciąż czuł zimną dłoń dziewczyny przy swoich ustach i widok jej zwisającej z ręki tego czegoś.

- Odcisk życia, które skończyło się tragicznie - odparł uroczyście baron, zaciskając usta.

- Ale, - Harry nerwowo gestykulował na barona - czy to nie jest to, czym ty jesteś? A inne duchy?

Po sposobie, w jaki baron przemieszczał się z jednego kąta sali do drugiego, widać było, że ten temat go niepokoi, ale nie próbował przerywać ich rozmowy.

- Nie, cienie nie są duchami. Są w pewnym sensie mniejsze. Nieświadome swojego otoczenia, przerażenie i ból ich śmierci były na tyle silne, by pozostawić ślad w miejscu, w którym zginęli, ale nie wchodzą w interakcje ze światem. Są uwięzieni w ciągłej pętli, albo przeżywając swoją śmierć, albo chwile, które do niej doprowadziły.

Baron zatrzymał się, jego uwaga skupiła się na odległej ścianie. Powrócił do niego głęboki smutek,

- Zazwyczaj są słabe, niewidzialne dla ludzi. Nie istnieją w tym świecie, nie tak jak duchy.

Harry oblizał wargi,

- Kiedy zobaczyłem ją po raz pierwszy, chodziła tam i z powrotem po plaży. I tak w kółko. Wyciągnąłem rękę, chciałem pomóc. Ale... dotknąłem jej. – Spojrzał w górę na barona, - Wyrwała się z tego letargu i krzyczała na mnie. Zaatakowała, pocięła mi ręce, a tamtej nocy próbowała mnie udusić w skrzydle szpitalnym.


Baron milczał.

Harry skrzywił się lekko pod tym niezgłębionym spojrzeniem,

- To... coś przyszło i zerwało ją ze mnie. To było duże. Zacienione. Zabiło ją. Spojrzało na mnie i roześmiało się, potem wypowiedziało moje imię i zniknęło. - Nawet wspominanie tej nocy sprawiło, że zrobiło mu się niedobrze. Mimowolnie potarł ramiona, próbując odgonić chłód.

Nie chciał pytać, ale musiał wiedzieć.

- Czy to była...

- Śmierć.

Zgrzyt barona był przerażony, a Harry poczuł, jak fantomowe palce pieszczą jego gardło. Zadrżał pod wpływem drażniącego dotyku.

- Kroczy w twoim cieniu - kontynuował baron, bezlitosny i przerażony. - Jesteście związani razem. Twoja dusza jest rozpalona jego żądaniem.

- Jak mogę to przerwać? - zapytał Harry, opuszczając ramiona i robiąc krok do przodu. - Nie chcę tego, nie prosiłem, żeby mi się to przytrafiło. Zabrano mnie z mojego właściwego czasu i miejsca i wepchnięto do tego ciała. Musi być jakiś sposób, żeby to odwrócić.

Ale baron potrząsnął głową, cofając się przed natarciem Harry'ego.

- Nie mogę, - zaprzeczył, a jego rysy przeszyło zalęknione spojrzenie.

Harry przesunął pas jego spodni w dół na tyle, że widoczna była połowa symbolu wypalonego na jego biodrze.

- Czy wiesz, dlaczego to płonie? - zażądał, tonem gryzącym i rozpaczliwym. - Czy wiesz, dlaczego to boli?

Duch ponownie potrząsnął głową.

- Nigdy wcześniej nie było Pana. Śmierci nie da się zakuć w łańcuchy ani kontrolować. Jest dziką siłą, poza naszym zasięgiem. Jej moc jest niewyobrażalna, a coś takiego... Wątpię, czy jest zadowolona z twojej sytuacji.

- To jest nas dwóch - wysyczał Harry, a jego temperament wzrósł. - Jeśli to jest powód, dla którego tu jestem, to musi za coś odpowiedzieć.

Baron wyglądał na oburzonego, jedną rękę wręcz przyciskając do piersi z siłą przerażenia.

- Śmierć nie jest czymś, czym można sterować - zaprotestował, speszony.

- Może i nie - zgodził się Harry, bo nie miał pojęcia, co w ogóle wiąże się z opanowaniem Śmierci. - Ale jeśli utknąłem z tym czymś, chcę mieć cholerne wyjaśnienie.

Baron zamachnął się do przodu, rozjuszony.

- Nie możesz zrobić czegoś takiego, a już na pewno nie tutaj. Hogwart jest skupiskiem magicznej energii, skonsolidowanej przez dziewięć wieków. Im dłużej tu jesteś, otoczony tak potężną magią, czy masz choćby mgliste pojęcie, jak bardzo to wszystko jest niebezpieczne? Nie możesz kusić takiej siły, nie w miejscu wypełnionym dziećmi.

Dzikość, z jaką wypowiedział te słowa, sprawiła, że Harry cofnął się o krok, a warknięcie barona przypominało zdziczałą bestię. Wszelkie obawy, jakie żywił w stosunku do Harry'ego, zniknęły pod wpływem jego pragnienia, by chronić mieszkańców zamku.

W obliczu takiej szczerości Harry mógł tylko pochylić głowę w zgodzie. Mówił w pośpiechu, jego własny strach odebrał mu rozum i pożałował sugestii swoich bezmyślnych słów.

- Nie, - powiedział miękko, - nie, nie w Hogwarcie. Masz rację. To, cokolwiek się ze mną dzieje, jest zbyt niebezpieczne, by kontynuować to tutaj. Przybyłem do Hogwartu, aby znaleźć rozwiązanie, aby sprawdzić, czy istnieje sposób na powrót do mojego domu. Ale moje odpowiedzi najwyraźniej leżą gdzie indziej. - Westchnął, zmęczenie pojawiło się po raz kolejny, ciągnąc się za nim po tak intensywnym dniu. - Może powinienem odejść.

To nawet nie byłoby trudne. Czar iluzji, aż do przejścia Jednookiej Czarownicy, przez Miodowe Królestwo, a potem z Hogsmeade. Mógłby zniknąć w ciągu jednej nocy i nikt by się nie zorientował. Bez śladu Harry mógłby być w połowie drogi przez całą Wielką Brytanię, zanim ktokolwiek zorientowałby się, że go nie ma.

I to bez wysiłku. Gdyby celowo próbował zmylić pracowników i uczniów, gdyby wykorzystał swoją wiedzę o technikach i metodologii aurorów, mógłby podłożyć fałszywy trop, wysyłając ich w zupełnie innym kierunku. Zniknięcie w świecie mugoli było najlepszym wyjściem, prześlizgnięcie się między szczelinami, które otworzyła wojna. Podróże międzynarodowe byłyby trudniejsze, ale Harry wiedział, że gdyby naprawdę chciał, mógłby znaleźć sposób na wydostanie się z Wysp Brytyjskich.

Odkąd obudził się w szpitalu, nie mógł się pogodzić z tym, że jest Nathanem Ciro. Próbował się kontrolować - nie do końca, nigdy nie do końca, ale na tyle, żeby wydać się dziwnym, a nie śmiertelnie niebezpiecznym - a to nie przyniosło nic więcej, jak tylko zwrócenie na siebie uwagi i pogłębienie bałaganu, który próbował naprawić.

Jedno wiedział - jeśli tak zostanie, nigdy nie wróci do domu. Nie był stworzony do udawania, ani do grania w jakiekolwiek pokręcone gierki, do których Riddle i Dumbledore byli tak chętni.

Musiał działać, musiał zrobić coś, by zaradzić temu problemowi.

- Cokolwiek postanowisz - powiedział baron - wiedz, że nic nie skłoni Cuthberta do powrotu do klasy, jeśli ty pozostaniesz w szkole.

Harry pochylił głowę w podziękowaniu, jego myśli ledwie się zatrzymały, gdy kontynuował rozmyślanie nad możliwościami. Nad wszystkim, co mu powiedziano.

Prawdopodobnie wyczuwając koniec dyskusji, lub po prostu chcąc uciec, duch podniósł się o kilka stóp.

- Odchodzę, - powiedział baron, kłaniając się sztywno, po czym wystrzelił w górę przez dach, przypominając spłoszone zwierzę w swoim szybkim odwrocie.

Harry wpatrywał się w miejsce, w którym zniknął duch. Po prawie minucie usiadł na łóżku i spojrzał w dół na swoje ręce.

Nie ruszał się przez wiele godzin.

0o0

Simon był zdrętwiały.

Jego ręce poruszały się na oślep, podnosząc książkę z biurka i wsuwając ją do torby. Przerwa obiadowa niedługo się skończy, a on chciał uniknąć szalonego pośpiechu studentów, którzy próbowali dostać się na popołudniowe zajęcia.

Nathana nie było w Wielkiej Sali.

W tym momencie jego wzrok błądził po stole Slytherinu, próbując odnaleźć znajome rysy w morzu twarzy - i za każdym razem, gdy nie dostrzegał drugiej osoby, węzeł w jego sercu zaciskał się niewiarygodnie mocno.

Simon przycisnął dłoń do piersi, ugniatając dłoń w mostku, jakby to mogło złagodzić ból, który stamtąd emanował.

Nie mógł sobie przypomnieć czasu, kiedy był tak zdezorientowany jak teraz. Niepewność i obawa dręczyły go od tamtego spotkania na korytarzu.

Szymon wciąż widział wściekłość w oczach Nathana, brak zainteresowania i lekceważenie, które w mgnieniu oka zmieniły się w pożar lasu, zamieniając puste szare płyty w lśniącą stal.

- Nathana nie ma w tej chwili.

Simon przełknął, jedną ręką nerwowo przeczesując włosy do tyłu.

Przyznanie się do tego, nawet przed samym sobą, sprawiało, że odczuwał wstyd - ale w tamtej chwili, w obliczu gniewu Nathana, Simon nie czuł nic poza czystym, niczym nie zmąconym strachem. Bycie jedynym ogniskiem tak silnego gniewu przyprawiło go o dreszcze i nawet teraz jego ręce i nogi drżały.

Zamknął oczy, a dłonie owinął wokół paska torby.

W końcu dotarło do niego, że nie zna już Nathana, że ta fasada, którą przybierał, nie była wcale fasadą. Simon nie potrafił już nic rozpoznać w drugim chłopcu. Wcześniej wystarczyło tylko spojrzeć, żeby wiedzieć, teraz Nathan był dla niego zamkniętą księgą, zawierającą myśli i tajemnice, których nie potrafił rozwikłać.

To było niepokojące i wstrząsające na wiele sposobów, patrzeć na twarz, którą dobrze znał i widzieć obcą osobę, która patrzyła na niego.

Simon otrząsnął się, marszcząc czoło. Sięgnął po swój dziennik - ten, który matka podarowała mu na urodziny - z zamiarem schowania go do kufra na przechowanie.

Kiedy się odsunął, kawałek pergaminu upadł na podłogę. Simon wpatrywał się w niego, zdziwiony. Podniósł go z ziemi i otworzył, ale prawie natychmiast go odrzucił, gdy rozpoznał, co to jest.

Spadł z powrotem na jego łóżko, starannie napisane słowa były dla niego widoczne.

On... on myślał, że się go pozbył.

Na sam jej widok żołądek skręcił mu się, a żółć szybko podpełzła do gardła. Ręka Simona zawisła przed jego ustami, gdy po raz pierwszy od miesięcy przeczytał je jeszcze raz.

Umowa to umowa. Przysługa za przysługę. Będę w kontakcie.

Czuł się chory.

0o0

Harry w końcu powoli wrócił do siebie, siadając wygodnie i wzdychając.

Prawdopodobnie opuścił popołudniowe zajęcia, ale w tym momencie utrzymanie pozorów pilnego ucznia było najmniejszym z jego zmartwień. Wstał, poklepując spodnie, by usunąć zagniecenia, i zastygł, gdy coś zaszeleściło.

Wsunął rękę do kieszeni i wyciągnął kopertę, mrugając na nią głupio, dopóki nie przypomniał sobie, że to od Cynthii. Otrzymał ją właśnie dziś rano - i Harry zdumiewał się, jak długo ten dzień wydawał się ciągnąć.

Delikatnie wyciągnął list jeszcze raz, wiedziony ciekawością i potrzebą oderwania się od chaotycznych myśli.

Harry z uwagą przeczytał jego treść.

List był, jednym słowem, serdeczny. Miłość Cynthii do syna praktycznie prześwitywała z kartki, i choć Harry uważał jej obecność za nadmiernie uciążliwą i frustrującą, gdy był na nią narażony, to naprawdę nie mógł winić kobiety.

Cynthia bardzo przypominała mu Molly - ta troskliwość, opiekuńczość, uwielbienie dla swoich dzieci - i kilka razy czytając jej słowa, uśmiechnął się.

Był to stosunkowo krótki list, ale i tak odświeżające było zanurzenie się na jakiś czas w czyjeś próżne problemy. Plotki z kręgów wyższych sfer, stres o to, jaką sukienkę kupić, spór między nią a Benedyktem o to, gdzie spędzić następne wakacje. Błahostki, sprawy, na które nigdy nie zwróciłby uwagi w swoim czasie, a jednak było to dziwnie kojące.

Ucieczka od wariatkowa, jakim ostatnio było jego własne życie. Rozmowa z baronem wciąż go dręczyła, ale Harry siłą rzeczy odsunął ją na bok.

Pytania Cynthii o jego własne doświadczenia w Hogwarcie też były łagodniejsze, mniej natarczywe niż na początku. Jej sugestia, żeby w weekend odwiedzić Hogsmeade, była dobra, ale jej zalecenie, żeby pójść z Simonem, już nie. Harry nie przepadał za bliźniakiem Nathana i z pewnością nie chciał narażać się na jego towarzystwo.

Ale mógł przyznać, że jakaś jego cząstka tęskniła za spokojnym urokiem Hogsmeade. Byłoby miło znów zobaczyć je takim, jakim było, zanim efekt krótkiego panowania Voldemorta odbił się na wiosce.

Harry stuknął pergaminem o dłoń, spoglądając w bok. Dziwnie by było zwiedzać bez Rona i Hermiony. Ta cała katastrofa była trudna bez jego przyjaciół, bez Ginny, ale Harry nie pozwolił sobie na długie rozmyślania nad pustką w piersi.

Spojrzał z powrotem na list, zastanawiając się. Wiedział, że będzie musiał jej odpowiedzieć, ale musiał dokładnie przemyśleć to, co napisze. Ostatnią rzeczą, jakiej chciał, było zdenerwowanie kobiety lub sprawienie jej przykrości...

Harry zatrzymał się, a jego usta rozchyliły się, gdy w jego głowie pojawił się pomysł.

Chciał opuścić Hogwart, zaplanował już możliwą drogę ucieczki z zamku, ale co by było, gdyby wcale nie musiał uciekać?

Cynthia powiedziała wprost, że może wrócić do ich domu, jeśli szkoła okaże się dla niego zbyt wielkim wyzwaniem, a nie wydawała mu się typem osoby, która w takich sprawach nie dotrzymuje słowa. Gdyby do niej napisał - gdyby wspomniał o dręczeniu, złośliwych komentarzach i mrocznych spojrzeniach, o celowej nieuwadze ze strony personelu - z pewnością by go wyciągnęła.

Byłoby to bardziej wiarygodne niż ucieczka, a względne bezpieczeństwo domu, zasobów i kontaktów byłoby lepsze niż konieczność przehandlowania lub kradzieży drogi przez kraj. Marudzenie, które musiałby znosić ze strony Benedykta i Cynthii, było niewielką ceną za bezpieczeństwo, które by mu zapewnili.

I - szeptała mniejsza część jego umysłu - nie czułby się, jakby porywał im syna. Już raz prawie go stracili i Harry chciałby oszczędzić im tragedii, jaką było jego zniknięcie bez śladu, jeśli tylko mógł.

Mógłby znieść trochę rozpieszczania, gdyby to oznaczało, że może wydostać się z tego miejsca, z dala od Riddle'a, Oriona i Dumbledore'a, od duchów, cieni i stworów. Wątpił, by było coś więcej, czego mógłby się dowiedzieć o swoim położeniu w tym miejscu - najlepiej byłoby uciąć straty, zanim pogrąży się jeszcze bardziej.

Niecierpliwie, Harry ruszył do biurka, stąpając zbyt szybko. Kliknął językiem, gdy jego biodro zahaczyło o róg biurka i szklany ornament przewrócił się na krawędź. Zanim zdążył go chwycić, ten upadł na podłogę.

Harry zmarszczył brwi; jedną ręką oparł się o blat biurka. Upuścił list i zrobił krok w bok, obserwując, jak bombka - nietknięta dzięki prostemu czarowi ochronnemu - toczy się dalej, po czym skierował wzrok na podłogę, na której wylądowała.

Tę, która wydawała wyraźne puste dźwięki.

Harry szybko uklęknął i pomacał drewniane deski, uderzając knykciami o nie i wsłuchując się w różnicę. Westchnął, krzywiąc usta do góry,

- Ty sprytny dzieciaku.

Nie był nawet zaskoczony. Harry wiedział, że Nathan jest typem skrywającym tajemnice, więc znalezienie czegoś w jego pokoju było łatwe do przewidzenia. Był bardziej rozczarowany sobą, że nie pomyślał o sprawdzeniu ukrytych schowków.

Harry chwycił różdżkę i sprawdził płytę podłogową; poza kilkoma słabymi czarami obronnymi nie było tam nic niebezpiecznego. Przystąpił do rozplątywania siatki ochronnej, a potem zagłębił palce pod fałdę deski, podnosząc ją gładko do góry.

Zerknął w głąb dość głębokiej przestrzeni, natychmiast dostrzegając niewinnie leżącą tam złożoną kartkę papieru. Ponownie nie wyczuł niczego, co mogłoby stanowić zagrożenie, więc Harry podniósł ją. Używając kciuka, otworzył ją i zaczął czytać.

O mało nie puścił deski w szoku, bo jego zainteresowanie zaczęło rosnąć.

To był kod.

Harry poderwał się na równe nogi, palce gniotły papier od tego, jak mocno go trzymał. W chaosie ostatnich kilku dni zupełnie zapomniał o dzienniku Nathana; brak klucza sprawił, że próba rozszyfrowania go była zbyt trudna.

Ale z tym...

Harry wyciągnął rękę, niewerbalne accio przyniosło czerwoną, oprawioną w skórę książkę, która poszybowała w jego ręce. Odwrócił się do biurka, wyciągnął nogą swoje krzesło i opadł na nie. Otworzył dziennik na pierwszej stronie.

Plątanina liter nadal była lekko dezorientująca, ale odnowiona energia płonąca w jego wnętrzu sprawiła, że łatwo było to zignorować.

Harry położył pojedynczą kartkę obok dziennika, po czym chwycił jedną ze swoich nieużywanych książek.

Jego ręce były stabilne, a rosnące podniecenie zmiażdżyło każdą myśl o kłopotach, które go dręczyły.

Harry spojrzał na krąg szyfrujący - prosty, przesuwany - i znalazł miejsce, gdzie zaczynał się alfabet w zewnętrznym pierścieniu, a następnie spojrzał w dół na wewnętrzny pierścień w poszukiwaniu tłumaczenia.

Uśmiechnął się do siebie i zaczął odszyfrowywać pierwszą linijkę, żeby się upewnić, że się zgadza.

Zajęło mu to tylko kilka minut, ale gdy był już zadowolony, przesunął szyfr i dziennik obok siebie. Harry wycelował różdżkę w strony.

Transferendum.

Z błyskiem złota, kopia szyfru podniosła się z kartki i zawisła nad dziennikiem. Harry siedział z zapartym tchem, obserwując, jak sekcje szyfru zaczęły szybko migać, a każde migotanie światła odpowiadało zmianie litery na stronie, aż słowa zaczęły się przed nim odsłaniać.

Harry nie miał szansy przeczytać pierwszej strony, bo dziennik automatycznie przerzucił się na następną, kontynuując niestrudzenie swoje zadanie.

Potarł dłonią usta, odchylając się do tyłu na krześle i zamyślając się. Najlepiej byłoby pozwolić zaklęciu zadziałać, zanim spróbuje cokolwiek przeczytać. W końcu miał całą noc.

Westchnął, nastawiając się na czekanie.

Nawet przy tak szybkim działaniu zaklęcia tłumaczącego, odszyfrowanie całego dziennika zajęło grubo ponad godzinę.

Kiedy złoty szyfr rozproszył się w deszczu nieszkodliwych iskier, Harry rozsiadł się wygodnie i wrócił do pierwszej strony. Przejechał po niej ręką, na wpół zamyślony, na wpół ostrożny.

Odetchnął, po czym zaczął czytać, tracąc orientację w ciągu kilku minut.

Większość zapisków dotyczyła codziennego życia Nathana, począwszy od połowy drugiego roku, i przedstawiała zupełnie inny obraz, niż Harry się spodziewał.

...Damian dostał się do rezerw Hufflepuffu. Był taki podekscytowany...

...i mimo, że mu zabroniłem, Simon i tak mi go kupił...

...Jasmine jest raczej ładna i wczoraj powiedziała, że mam ładne oczy...

...miło było wyjść razem, wciąż się dziwię, że ojciec pozwolił tylu przyjść do dworu...

Harry marszczył czoło, starając się zrozumieć, w jaki sposób Nathan przeszedł od wielu przyjaciół do bycia wyrzutkiem w szkole.

Wpisy przedstawiały go jako normalnego chłopca, inteligentnego i ambitnego, choć może trochę nieśmiałego. To nie miało sensu dla Harry'ego, który na własnej skórze przekonał się, z jaką pogardą i odrazą wielu ludzi traktowało chłopca, którego udawał.

- Co się stało, do cholery? - mruknął, zaginając palec pod rogiem kartki i przygotowując się do przekręcenia. Skończył ostatni akapit - opisujący ostatni dzień Nathana w Hogwarcie przed przerwą - i przewrócił stronę.

Zmarszczył brwi, gdy zobaczył wyraźny przeskok w datach: od końca czerwca do połowy sierpnia. Ale gorsza była pojedyncza linijka zapisana na stronie; każdy alarm w umyśle Harry'ego zaczął bić.

Okłamali mnie.

Przejechał palcem po linii, jego wnętrzności zacisnęły się w zakłopotaniu i niepokoju.

- O co tu chodzi? - szepnął, przerzucając na następną stronę i przeglądając słowa, zwracając uwagę na datę - październik, miesiące mijające bez kolejnych wpisów, trzeci rok Nathana. Przeczytał tylko tyle, żeby zorientować się, że stosunek do Nathana już się pogorszył, po czym wrócił do poprzedniego wpisu.

Przez dłuższą chwilę wpatrywał się w te złowrogie cztery słowa, umysł intensywnie brzęczał.

Harry drgnął, gdy ktoś głośno zapukał do jego drzwi. Syknął, mrugając, gdy jego głowa gwałtownie się podniosła. Zirytowany przerwaniem, uszczypnął się w mostek nosa. Pukanie nie ustawało, więc Harry zwinął luźne kartki do dziennika i włożył go do szuflady biurka.

Rozejrzał się szybko, zanim podbiegł do drzwi i otworzył je.

Orion uśmiechnął się do niego miło.

- Naprawdę powinieneś przestać opuszczać lekcje, - powiedział młodszy chłopak zamiast powitania, - na razie możesz liczyć na sympatię profesorów, ale jeśli nadal będziesz robił takie rzeczy, to się zmieni.

Te ciekawskie szare oczy przeczesywały go, widząc zbyt wiele, a jednocześnie nic.

- Przyszedłem po ciebie na kolację - powiedział, gdy skończył analizować.

Harry zmrużył oczy, a potem poczuł, jak narasta w nim ostry głód. Przypomniał sobie, że nie jadł nic od śniadania.

- Nie potrzebuję opiekuna - odparł Harry bez przekonania, czując się wyczerpany i zbyt zdenerwowany, by utrzymywać irytację. Prawdę mówiąc, był wdzięczny, że Orion przyszedł po niego, nawet jeśli podejrzewał, że miał w tym jakiś ukryty motyw. Jeśli czegoś się dowiedział, to tego, że Orion nie był z natury troskliwą osobą. Choć wyglądał słodko, kryła się w nim szeroka smuga złośliwości, połączona z jego przebiegłą i chytrą osobowością.

Chociaż świadomość, że wkrótce nie będzie go w Hogwarcie, sprawiła, że Harry poczuł się bardziej życzliwy wobec chłopca.

- W pewnym sensie potrzebujesz. - skomentował Orion, cofając się, gdy Harry wyszedł z pokoju i zamknął drzwi. - Mam wrażenie, że za każdym razem, gdy się odwracam, ty robisz coś ciekawego. - Chłopak przerwał wymownie, po czym zapytał: - Co robiłeś? Riddle powiedział, żeby dać ci przestrzeń, byłeś czymś zdenerwowany?

Bezpiecznie stojąc przed drzwiami, Harry pozwolił, by jego twarz zmarszczyła się w niezadowoleniu. Nie chciał przechodzić przez kolejne przesłuchanie. Dwa z Dumbledore'em i jedno z Riddle'em już i tak go wykończyły.

- Nie. Czytałem książkę - zaproponował, mając nadzieję, że to wystarczy, by powstrzymać dalsze pytania.

Orion zmarszczył nos na jego odpowiedź.

- Cały dzień? To brzmi jak kłamstwo. - Potrząsnął głową, pociągając Harry'ego za ramię: - Chodźmy. - Inaczej niż zwykle, chłopak nie złapał się Harry'ego, zamiast tego trzymając ręce schowane za plecami. Wyglądał na wyjątkowo ustatkowanego i dojrzałego.

Harry spojrzał na niego podejrzliwie, zaskoczony tą zmianą. Wiedział, że Orion był zmienny, ale teraz wyglądało to jakoś inaczej.

Jednak to, co powiedział, skierowało jego myśli z powrotem do dziennika Nathana i ostatnich fragmentów, które przeczytał.

Okłamali mnie.

Znowu przygryzł wargę, która zaczęła go piec, i zatrzymał się. Orion zatrzymał się obok niego, z głową zadartą do góry.

Harry powoli pozwolił dolnej wardze wysunąć się z zębów; jego oczy szukały krótko sufitu, zanim zwrócił się do chłopca.

- Orionie, - zaczął, czekając, aż będzie pewien, że ma jego pełną uwagę. - Co myślałeś o - mnie? Wcześniej.

Orion wyglądał na zaskoczonego, choć szybko zmienił wyraz twarzy na coś w rodzaju uprzejmego zainteresowania. Jego oczy błyszczały jednak z zaintrygowania.

- Nudny. - odpowiedział zwięźle, niezrażony bezwzględnością tego stwierdzenia. - Słaby, prosty i zbyt często płakał. Inteligentny, ale zbyt miękki, by to wykorzystać. Niezdolny do stanięcia w swojej obronie.

- Dlaczego? - zapytał Harry cicho, ale stanowczo. Kiedy Orion uniósł pytającą brew, Harry wykonał niewyraźny gest. - Dlaczego on - ja - był gnębiony? Dlaczego wszyscy mnie nienawidzą?

Orion zanucił, odchylając się o cal i patrząc na niego ciekawskim, oceniającym spojrzeniem.

- Jest to głównie kompilacja wielu rzeczy, ale przypuszczam, że zaczęło się od plotek, - odparł spokojnie.

- Jakich plotek? - Ton Harry'ego skłaniał się ku zniecierpliwieniu. Po prostu chciał wiedzieć.

Wyraz twarzy Oriona stał się bezdusznie rozbawiony, jego usta wykrzywiły się w uśmiechu.

- Plotek o tym, że jesteś nieślubny, - oczy chłopca wbiły się w niego. - Plotek, że jesteś bękartem.

 

Forward
Sign in to leave a review.