Należysz do mnie (a ja do ciebie) [tłumaczenie]

Harry Potter - J. K. Rowling
G
Należysz do mnie (a ja do ciebie) [tłumaczenie]
Summary
- To, co jest dla mnie absolutnie fascynujące... - powiedział Riddle, podchodząc bliżej. - to ty. - Ruszył do przodu, zmuszając Harry'ego do cofnięcia się, aż został przyszpilony do chłodnej ściany pokoju wspólnego. - A czy wiesz dlaczego?-Nie. I będę tu szczery, Riddle, nieszczególnie mnie to obchodzi.Wyższy chłopak uśmiechnął się do niego, lekko, ale w niezwykle z siebie zadowolony sposób.- To. Właśnie tutaj. - Jedna ręka podniosła się i odgarnęła część grzywki Harry'ego z jego twarzy. - Nathan Ciro był małym chłopcem bez kręgosłupa, zbyt bojącym się własnego cienia, by odważyć się choćby spojrzeć w moją stronę. Ale ty... - Pochylił się bliżej. - patrzysz na mnie, jakbyś chciał mnie zadźgać.Po wypadku Auror Harry Potter budzi się w ciele czternastoletniego Nathana Ciro, udręczonego ślizgona, który niedawno próbował popełnić samobójstwo. Szukając odpowiedzi, Harry powraca do Hogwartu i wywołuje niemałe poruszenie wśród pracowników i uczniów - zwłaszcza, gdy orientują się, że nie jest tym samym chłopcem , co kiedyś.Stara się uniknąć podejrzeń, a w miarę jak jego dążenie do prawdy zwraca na niego coraz większą uwagę, Harry zaczyna myśleć, że może mu się nie spodobać to, co odkryje.
All Chapters Forward

Chapter 11

Tej nocy nie udało mu się już zasnąć.

Harry spędził godziny przed świtem po drugiej stronie skrzydła szpitalnego, z plecami opartymi o chłodną kamienną ścianę, różdżką trzymaną w śmiertelnym uścisku, oczami czujnie skanującymi cichy i ciemny pokój, z przekleństwem na końcu języka.

Jego ciało wciąż drżało, nawet po długich minutach od zniknięcia tego czegoś, czym to kurwa było i zaczynał odczuwać znajomy ciężar wyczerpania, który się do niego wkradał. Ale jego umysł działał zbyt gorączkowo, by mógł ulec błagalnej pokusie.

On po prostu - nie mógł tego zrobić. Nie, kiedy wciąż czuł zimną, wilgotną dłoń tej dziewczyny, która uciskała jego usta i nos; jej nienormalna siła miażdżyła go i blokowała drogi oddechowe. I jej głos - zachrypnięty, jakby nie mówiła od lat, jakby jej gardło było rozerwane, a płuca pełne wody - odbijający się echem w jego uszach, raz za razem.

I ta czarna masa. Ta górująca postać, której śmiech przypominał tańczące cienie. Tak łatwo ją zmiażdżyła, złamała i odrzuciła na bok, jakby była nieistotna.

Nie mógł ryzykować, że to coś wróci w chwili, gdy zamknie oczy. Nie, gdy nie miał pojęcia, czym to jest i czego od niego chce. Nie, dopóki nie będzie wiedział, jak z tym walczyć.

Albo czy w ogóle będzie mógł z tym walczyć.

Pozostał więc tam, gdzie był, przykucnięty między najdalszym łóżkiem a filarem, obserwując i czekając, w pełni gotowy do ataku - dopóki pierwsze promienie światła nie przebiły się przez okna.

Dopiero wtedy odważył się przemknąć z powrotem do swojego łóżka.

Harry siedział, przycupnięty na rogu materaca, ramiona wykrzywione pod siłą jego dezorientacji. Samo przebywanie w tym miejscu sprawiało, że skóra swędziała go z dyskomfortu. To było tak, jakby coś świętego zostało złamane. Ten pokój miał być bezpieczny. Był miejscem uzdrowienia i opieki, a teraz wydawał się niewłaściwy i skażony.

Pochylił się do przodu, patrząc na swoją różdżkę, trzymaną ostrożnie w obu dłoniach.

Minuty ciągnęły się w nieskończoność. Niebo rozjaśniło się.

Jego umysł dryfował, unosząc się na granicy świadomości w matowym zamgleniu, zanim skupił się, gdy drzwi się otworzyły. Podniósł głowę.

Medyczka weszła do środka, skupiona na książce trzymanej w rękach. Jej spojrzenie mimowolnie powędrowało w górę, aby wylądować na nim, i prawie cofnęło się, aby powrócić do czytania, zanim zdała sobie sprawę, że się obudził.

- Nathan! Nie spodziewałam się, że już wstałeś. - Podeszła do niego, odłożyła książkę na stolik nocny i delikatnie objęła jego ramię, trzymając je między nimi.

Harry pozwolił jej się obmacywać bez skargi, choć wzdrygnął się, gdy bez ostrzeżenia sięgnęła do jego twarzy. Jego ręka poleciała w górę i chwyciła ją mocno, zanim zdążył się powstrzymać i syknęła z zaskoczenia i bólu.

Harry natychmiast zwolnił uścisk.

- Ja... przepraszam. Zaskoczyła mnie Pani. - Odwrócił wzrok w poczuciu winy.

- Nie, nie, wszystko w porządku. - Przygryzła delikatnie wargę. - Nie powinnam była próbować cię dotykać, kiedy byłeś rozkojarzony. Przepraszam. Po prostu masz ślad na twarzy, chciałam się upewnić, że to nic poważnego.

Na to Harry spojrzał gwałtownie w górę.

- Co?

Kobieta nadal wyglądała na lekko wstrząśniętą, ale niepewnie wskazała gestem na własne usta.

- Ma pan siniaka. Musiałam go wczoraj przeoczyć.

Harry wpatrywał się w nią przez chwilę, zanim wyczarował w dłoni mieniące się lustro. Przytknął je do swojej twarzy, ignorując rysy, które były zarówno jego, jak i nie jego, i skupiając się na dolnej części twarzy.

Zgodnie z jej słowami, wokół jego ust pojawiło się słabe przebarwienie, a cztery ciemne punkciki zalegały w okolicach policzka, dokładnie tam, gdzie palce tej dziewczyny wbiły się w jego skórę.

- O, cholera jasna. - mruknął, łypiąc na siniaki z pogardą.

Wiedział, że to nie był sen, ale mimo to, widząc pozostawione ślady, czuł się zarówno zirytowany, jak i zaniepokojony. Kliknął językiem i pozbył się lustra.

Czarownica wpatrywała się w niego z troską, a chociaż jej wzrok powędrował na rękę, której użył do wyczarowania lustra, nie skomentowała tego.

- Czy chcesz, żebym Ci to wyleczyła, Nathanie? - zapytała uprzejmie.

Harry, który nadal nieświadomie trzymał palce na ustach, potrząsnął głową.

- Nie, wszystko jest w porządku. To nic, czym musi się pani martwić. - Jego dłoń opadła na kolana. - Jutro już go nie będzie. Czy wolno mi już iść? Chcę się przygotować do zajęć.

Kobieta zmarszczyła brwi, twarz wykrzywiając w niepewności.

- Cóż, twoje ramiona ładnie się zagoiły... Chyba nie ma powodu, by trzymać cię dłużej. - Zerknęła w bok, zanim jej spojrzenie powróciło do jego. - Pozwolę ci się ubrać.

Harry poczekał, aż zniknie mu z oczu, ukryta w swoim małym gabinecie przy drzwiach, zanim podskoczył na nogi i sięgnął po swój szkolny mundurek, który wisiał na wieszaku przy jego łóżku. Skrzaty domowe były na tyle uprzejme, że wymieniły wczoraj jego ubranie na piżamę, a na dzisiaj wyczyściły i naprawiły mundurek.

Zdjął koszulę i naciągnął białą koszulkę szkolną, zapinając szybko guziki. Zawiązał zielono-srebrny krawat na szyi, wsunął go pod kołnierzyk, ale tak, by swobodnie opadał. Skończył się ubierać, zacisnął sznurowadła i włożył czarny płaszcz.

Sięgnął w górę, by spłaszczyć włosy, ale w ostatniej chwili przypomniał sobie, że nie są już nieokiełznanym kłębkiem. Jego ręce opadły, zaciskając się raz u boków, zanim zmusił je do rozluźnienia.

Harry wziął głęboki oddech i wypuścił go, po czym ruszył w stronę małego biura.

Wiedźma podniosła wzrok, gdy stuknął knykciami o drzwi, a na jej ustach pojawił się mały, serdeczny uśmiech.

- Masz, Nathan. - Wyciągnęła do niego notes. - Podpisz się na dole.

Harry wziął go od niej i pozwolił, by pióro zawisło nad papierem z wahaniem. Nie wiem, jaki jest jego podpis, pomyślał tępo. Z pewnością nie mógł podpisać się własnym podpisem, chyba że chciałby ponieść ciężar niewygodnych pytań.

Harry westchnął i szybko wydrapał coś, co przypominało imię Nathana w odpowiedniej rubryce, mając nadzieję, że jeśli ktoś będzie pytał, będzie mógł zrzucić to na karb amnezji. Oddał kartkę z powrotem wraz z piórem.

- Jeszcze raz dziękuję. - powiedział Harry, wycofując się za drzwi gabinetu.

Kobieta uśmiechnęła się, choć był to ten sam niewyraźny, smutny uśmiech, co wcześniej.

- Uważaj na siebie, Nathanie. Nie lubię patrzeć, jak tu przychodzisz.

Harry odpowiedział jej napiętym uśmiechem.

- Postaram się jak najlepiej.

Nie wyglądało na to, żeby mu uwierzyła, ale mimo to skinęła niechętnie głową.

- Miłego dnia i pamiętaj, żeby dziś wieczorem dużo odpoczywać.

Uśmiech Harry'ego zmienił się w coś bardziej szczerego, gdy wymknął się ze skrzydła szpitalnego.

Korytarze były ciche o tak wczesnej porze i rozkoszował się ciszą, gdy szedł; jedynym dźwiękiem był stukot jego butów o kamienną podłogę.

Hogwart zawsze był pięknym miejscem, ale było w nim coś niewątpliwie nieziemskiego, gdy był spokojny i nieruchomy. Jakby wstrzymywał oddech, zawieszony w przestrzeni między uderzeniami serca.

Nigdy się tym nie znudzi.

Harry dotarł do schodów i prawie poszedł do wieży, zanim się otrząsnął i zamiast tego skierował się do lochów. Schodził spokojnie w dół, pozwalając, by jego wzrok powędrował na portrety. Wiele z nich nadal drzemało lub było pustych. Z tych kilku, które się obudziły, większość uśmiechała się do niego lub kiwała głową, gdy szedł.

Lochy były o wiele ciemniejsze niż reszta zamku, ale to właśnie chłód w powietrzu niepokoił Harry'ego. Zawsze tak było, w pewnym sensie. Wiedza o tym, że pokój wspólny Slytherinu jest ukryty tak głęboko w zamku, otoczony wodą, zimnem i ciemnością, nigdy nie przestawała sprawiać, że swędziała go skóra.

Pośpieszył przez korytarze tak cicho, jak tylko mógł, z ulgą podchodząc do wejścia. Wymamrotał hasło i ruszył do środka, modląc się o niezakłóconą podróż do swojego pokoju.

W pokoju wspólnym była tylko garstka ludzi, kiedy wszedł, i tylko kilku pofatygowało się, by obserwować jego drogę do schodów dormitorium. Ich ostre spojrzenia przeszywały go na wskroś i chociaż Harry miał ochotę się skulić i uciec w bezpieczne miejsce, zmusił się do spokojnego kroku z opuszczonymi ramionami i wysoko uniesioną głową.

Gdy zobaczył drzwi swojego pokoju, westchnął z ulgą. Wciąż był zdenerwowany wczorajszym spotkaniem, a teraz jedyną rzeczą, jakiej pragnął, było zabarykadowanie się w miejscu pełnym osobistych zabezpieczeń.

Jego ręka zakręciła się wokół klamki, kiedy ktoś za nim zawołał.

- Och, Ciro!

To było jedyne ostrzeżenie, jakie otrzymał, zanim dwoje ramion owinęło się wokół jego talii, a ciało wbiło się w jego plecy. Siła zderzenia posłała go z impetem na drzwi, a magia Harry'ego nabrzmiała pod wpływem ataku. Prawie zmiótł tę osobę z powierzchni ziemi, ale opanował się.

Rozpoznał głos, i choć nagły uścisk był równie niespodziewany, co niepożądany, nie chciał przypadkowo zamordować ojca Syriusza - zwłaszcza zanim jego ojciec chrzestny jeszcze się urodził.

- Orion. - Powiedział, tonem o krok od warknięcia. - Możesz mnie puścić?

Chłopak zignorował go, przytulając się bliżej, wciskając twarz w plecy Harry'ego.

- Tak się martwiłem, kiedy Gus powiedział mi, że jesteś w szpitalnym. Co się stało? Gus powiedział, że było dużo krwi.

Cichy, kuszący ton w słowach Oriona - ciekawość i kąśliwe rozbawienie, którego Harry mógł praktycznie posmakować - przedarł się przez jego umysł i rozjuszył go.

Orion był bardziej irytujący niż cokolwiek innego, i chociaż Harry czuł pewne współczucie dla chłopca, nie był na tyle głupi, by wierzyć, że ten drugi nie był przebiegłym, jadowitym, małym wężem, kiedy chciał nim być. Musiał o tym pamiętać.

Ręce Harry'ego opadły do miejsca, gdzie nadgarstki Oriona były zablokowane wokół jego talii i pociągnął, aż miał wystarczająco dużo miejsca, by się uwolnić. Odwrócił się, zrzucając uchwyt na jednym z ramion Oriona i stając naprzeciw chłopca, drugi nadgarstek wciąż ściśnięty w jego dłoni.

Orion wpatrywał się w niego, pozornie niezrażony szorstkim traktowaniem. Zaledwie kilka kroków dalej Augustus przyglądał się uważnie, a jego oczy skupiały się na miejscu, gdzie Harry mocno chwytał cienki nadgarstek Oriona.

Harry poczekał, aż będzie miał niepodzielną uwagę Oriona.

- Kiedy proszę cię, żebyś mnie puścił, mówię poważnie. - Powiedział mu, oczy zwężone, a słowa jak kawałki lodu.

Puścił chłopaka, obserwując, jak ten powoli przysuwa rękę do klatki piersiowej, masując ostrożnie nadgarstek. Jego głowa przechyliła się w dół tylko na tyle, by ukryć oczy przed Harrym.

Ale po kilku sekundach Orion znów spojrzał na Harry'ego, jego wyraz uformował się w coś kontemplacyjnego.

- Huh. - mruknął, - To pierwszy raz, kiedy ktoś mi groził od jakiegoś czasu.

Harry'emu zacisnęła się szczęka i wiedział, nawet przy swoim braku doświadczenia, że jest niebezpiecznie blisko złamania jakiejś zasady wyższej warstwy społecznej. Nie wiedział, na którym miejscu w brytyjskiej hierarchii znajduje się rodzina Ciro, ale biorąc pod uwagę, że nigdy wcześniej o nich nie słyszał, wiedział, że nie może liczyć na to, że nazwisko rodowe Nathana go wesprze. Nie przeciwko komuś takiemu jak Orion, który w wielu przypadkach był odpowiednikiem czarodziejskiej rodziny królewskiej.

W momencie, gdy niesamowity błysk w oczach Oriona zaczynał go niepokoić, całe oblicze chłopaka zmieniło się, a na jego twarzy pojawił się zadowolony uśmiech. Zmiana była tak szokująca, że Harry miał ochotę zadrżeć.

- Dobrze. Cieszę się, że w końcu masz prawdziwy kręgosłup. To tylko sprawia, że jesteś jeszcze bardziej zabawny! - Chłopak wykrzyknął, klaszcząc w dłonie z zachwytu. - Nie będę cię jednak więcej przytulał. Skoro tak bardzo cię to przestraszyło, a ja jestem miłym przyjacielem. - Jego oczy przymrużyły się wesoło.

- ...Racja... - Harry zgodził się, ostrożnie.

Orion skinął głową, wciąż zadowolony z tego, do jakiego wniosku doszedł.

- Widzimy się dziś po południu, Ciro. Nie zdążyłeś zjeść ze mną wczoraj kolacji, więc możemy to nadrobić dziś wieczorem. Chodźmy, Gus.

Harry pozostał na swoim miejscu, gdy dwaj chłopcy opuścili korytarz, zostawiając go samego z adrenaliną wciąż buzującą w jego organizmie.

Oparł głowę o drzwi i jęknął głęboko w gardle.

Bardzo, bardzo chciał się napić.

0o0

Harry spędził cały dzień w szkole w oszołomieniu.

Pozwalał sobie na dryfowanie między zajęciami, robił notatki, które nie były mu potrzebne i słuchał profesorów, którzy powtarzali rzeczy, o których już wiedział. Ignorował innych uczniów i ich nieustanną gadaninę, pozwalając sobie na beztroskie pogrążanie się w myślach, czego nigdy wcześniej nie miał okazji doświadczyć.

Jego umysł krążył w kółko, latając od Oriona, do dziewczyny-ducha, do Riddle'a, do niebezpiecznego stworzenia, które najwyraźniej go prześladowało, i z powrotem.

To wystarczyło, by rozbolała go głowa i Harry spędził ostatnią połowę lekcji zaklęć, pocierając czoło z coraz większą siłą i wzdychając na tyle głośno, by dostać ostre spojrzenia od otaczających go osób.

Może jeśli będę wystarczająco mocno naciskał, uda mi się wywołać u siebie prawdziwą amnezję, pomyślał chorobliwie, wydając z siebie cichy chichot.

Oczy Harry'ego śledziły ruchy profesora z oderwanym zainteresowaniem, a ręka, która w tej chwili nie próbowała zagłębić się w jego mózg, obracała niespokojnie pióro, czekając, aż godzina wreszcie dobiegnie końca.

Za chwilę miał obiad i zamierzał spędzić go w pokoju, który zajął poprzedniego dnia. Jeśli atak na niego coś mu pokazał, to to, że nie mógł sobie pozwolić na marnowanie czasu na szukanie drogi do domu. Brakowało mu życia, brakowało mu Rona i Hermiony, brakowało mu pracy, brakowało mu twarzy i ciała.

Ale przede wszystkim tęsknił za Ginny. Tęsknił za jej uśmiechem i śmiechem. Tęsknił za jej ciężarem w swoich ramionach. Tęsknił za jej smakiem i zapachem jej włosów.

Na biurko spadła mu kartka papieru.

Harry wpatrywał się w nią.

Szeleściła, jakby zachęcając go do podniesienia jej.

Harry zmarszczył brwi, nieufnie spoglądając na nią.

Jego ręka przesunęła się nad nią, skanując szybko, nie znajdując nic poza śladami zaklęcia, które sprawiło, że wylądowała na biurku. Podniósł ją i otworzył, czytając nieznane mu bazgroły z uniesioną brwią.

Poczekaj na mnie na zewnątrz po zajęciach. Musimy porozmawiać.

- Cóż, to wcale nie jest pokrzepiające. - mruknął, odrzucając kartkę na biurko w momencie, gdy spojrzenie nauczyciela skierowało się na niego.

- Ma pan coś do powiedzenia, panie Ciro? - spytał mężczyzna, wykrzywiając szyderczo usta. Harry nie rozpoznał go i nie lubiłby go za jego brak kompetencji pedagogicznych, nawet jeśli nie wydawał się mieć nic przeciwko Nathanowi.

Harry odpowiedział uśmiechem na uśmiech mężczyzny.

- W zasadzie to tak. - Powiedział ponad śmiechem uczniów. - Źle wymówił pan aparecium. I na pewno nie tak się to pisze. - Wskazał na tablicę, na której od kilku minut kuł go w oczy błędnie zapisany czar.

Profesor chrząknął, a jego twarz przybrała rumiany kolor, akurat w momencie, gdy w pokoju rozległo się echo dzwonka.

Harry spakował swoje rzeczy i skierował się do wyjścia, wyciszając zirytowane wołania profesora, gdy otwierał drzwi i wychodził na korytarz.

Zastanawiał się nad zastosowaniem się do instrukcji zawartych w notatce, ale Harry wiedział, że jego problemy z łatwością przewyższają problemy każdego, kto chciał z nim porozmawiać. Nie miał czasu, by stać i słuchać, jak jakiś dzieciak marudzi albo próbuje się z nim kłócić.

Kilku uczniów przeszło obok niego, a Harry odsunął się od drzwi, odwracając się w stronę swojej klasy.

Coś zahaczyło o jego rękaw i zatrzymało go. Harry obrócił się, wyrywając rękę temu, kto go złapał.

Spojrzał w górę i jego twarz spotkała się z szyderczą miną Simona.

- Och, świetnie - powiedział Harry, krzyżując ręce - czego chcesz?

Simon skrzywił się, mocniej zaciskając pasek torby.

- Prosiłem, żebyś poczekał, idioto. Nie umiesz czytać?

Harry skrzywił wargę,

- Potrafię, ale nie mam czasu by tak tu stać.

- Zawsze czekasz, kiedy ci każę.

Przewrócił oczami na ten impertynencki ton.

- Cóż, nie wiedziałem, że to ty. Nie zawahałbym się, gdybym wiedział.

- Jak mogłeś nie rozpoznać mojego pisma? - warknął Simon, pochylając się blisko, by dostać się do twarzy Harry'ego. Wyglądał na urażonego.

Harry wpatrywał się w niego, po czym, jakby mówił do dziecka, odparł,

- Mam amnezję. Nie rozpoznałem twojej twarzy, dlaczego więc miałbym rozpoznać twoje pismo?

Kłamstwo było warte tego, by zobaczyć, jak wyraz twarzy Simona wykrzywił się nieprzyjemnie. Przez chwilę stali w milczeniu, cierpliwość Harry'ego malała, a frustracja Simona rosła.

W końcu westchnął.

- Słuchaj, czego chcesz? Jestem czymś zajęty, więc gdybyśmy mogli mieć to już za sobą, byłoby świetnie.

Simon zmarszczył brwi, ale gestem nakazał Harry'emu, by poszedł za nim.

Chłopak wyprowadził go z klasy, a tłumy przerzedziły się nadzwyczaj szybko, gdy wszyscy ruszyli do Wielkiej Sali. Tylko kilka osób rzucało im ciekawskie spojrzenia, ale nikt nie wydawał się szczególnie zainteresowany.

Simon w końcu wkroczył do pustego korytarza, przeszedł zaledwie kilka stóp, zanim odwrócił się, by stanąć twarzą w twarz z Harrym.

- Co się z tobą dzieje, do cholery? - Chłopak zażądał; ramiona spięte miał obronnie.

Harry już wiedział, że ta rozmowa będzie bezwartościowa. Wykrzywił brwi, niezrażony.

- To znaczy poza "wszystkim"? - zapytał.

Simon zbliżył się o krok, chcąc go zastraszyć. Mogłoby to zadziałać, gdyby Harry był kimś innym.

Chodzi mi o to - wysyczał chłopak - co ty sobie myślisz, że robisz? Odpowiadasz na pytania w klasie? Wdajesz się w bójki z innymi uczniami? Pyskujesz profesorom? Co do diabła, Nathan?

Harry zaczął się krzywić.

- Co, nie wolno mi być dobrym uczniem? Czy nie wolno mi się bronić przed grupą sztywniaków? Wolałbyś, żebym siedział tam głupio i pozwalał, żeby wszyscy po mnie deptali? - Każde słowo smakowało jak popiół na jego języku, a jego głos podniósł się, gdy złość wzięła górę.

Simon próbował go uciszyć; ręka uniesiona do góry, jakby oczekiwał, że Harry go posłucha. Może i tak kiedyś było. Może był przyzwyczajony do tego, że Nathan załamywał się pod nim jak mokry papier.

- Nathan...

- Nathana nie ma w tej chwili. - Harry splunął, maszerując do przodu, i cokolwiek Simon zobaczył w jego oczach, musiało go przestraszyć, bo chłopak wycofał się pospiesznie. - Już ci mówiłem, ale najwyraźniej nie zrozumiałeś. Jakikolwiek przestraszony, maltretowany dzieciak, z którym przywykłeś się zadawać, to nie ja. Nie obchodzi mnie, co myślisz. Nie obchodzi mnie, czego chcesz. Jesteś dla mnie dosłownie obcy, nie mam nic dla ciebie. Żadnej miłości. Żadnej nienawiści. Nic.

Plecy Simona uderzyły o ścianę i w jakiejś odległej części swojego umysłu Harry wiedział, że powinien przestać. Nie był osobą, która terroryzuje dzieci. Nie był typem osoby, której sprawia przyjemność, że ludzie się go boją. Ale chciał tylko, żeby choć raz zostawiono go w spokoju w tym zapomnianym przez Boga miejscu, a Simon był małym, zepsutym chłopcem.

- Więc, naprawdę nie wiem, co chciałeś przez to osiągnąć, ale musisz sobie wbić do głowy, że nie jestem teraz twoim bratem. I nie toleruję twojego gówna, dobra? Mam już pełne ręce roboty, nie potrzebuję, żebyś się do tego dokładał. Więc następnym razem, gdy będziesz chciał na mnie naciskać, zrób nam obu przysługę i nie rób tego.

- Wszystko tu w porządku?

Harry zignorował wtrącenie, wpatrując się mocno w niespokojny wyraz twarzy Simona. Oczy chłopca były podejrzanie jasne, a usta dziwnie zaciśnięte, ale Harry'ego to nie ruszało. Nie współczuł temu chłopcu - nie po tym, co już od niego zobaczył.

Nikt nie zasłużył na to, co Simon zrobił Nathanowi.

- Więc?

Harry w końcu cofnął się z miejsca, w którym tłoczył się Simon pod ścianą. Spojrzał w bok, a jego oczy odnalazły napiętą postać Abraxasa kilka metrów od nich.

- Wszystko jest w porządku. - Odpowiedział, powracając spojrzeniem do przyszpilenia Simona w miejscu. - Tylko rozmawialiśmy.

- Nie tak to wyglądało. - Abraxas nie brzmiał jednak na szczególnie zmartwionego, jego ton był lekki, zaciekawiony.

- To napraw sobie oczy, Malfoy.

Oczy Abraxasa zwęziły się pod wpływem tego tonu.

- Ciro, wynoś się stąd.

Nastąpiła chwila, w której żaden z nich się nie poruszył, po czym Abraxas kontynuował z ostrym,

- Simon.

Harry patrzył, jak Simon odchodzi, ze schowaną głową i skulonymi plecami.

Dopiero, gdy ten już zniknął z pola widzenia, Harry stanął twarzą w twarz z Abraxasem.

- Jakiś powód, dla którego mnie śledzisz?

Chłopak prychnął, a wyglądał w tym momencie tak bardzo jak Draco, że Harry miał problemy z oddychaniem.

- Nawet nie warto cię śledzić, Ciro. To nie moja wina, że pokłóciliście się w publicznym korytarzu.

Harry odepchnął od siebie ból w piersi.

- Tak, jasne, mam uwierzyć, że ze wszystkich korytarzy w Hogwarcie, ty akurat znalazłeś się w tym, w którym ja jestem, kiedy zajmuję się czymś osobistym? Spróbuj jeszcze raz. Czy to Riddle?

Abraxas przewrócił oczami, ale Harry wychwycił sposób, w jaki mięsień w jego szczęce podskoczył. Bingo.

- Po raz ostatni, nie-

Harry mu przerwał.

- Nie obchodzi mnie to w tym momencie. Riddle jest teraz tak daleko na liście moich priorytetów, że nawet nie ma go na pierwszej stronie. Powiedz mu, że jeśli chce mnie prześladować, może to zrobić sam, zamiast zwalać to na was. - Poprawił pasek torby i zaczął się oddalać.

Abraxas wydał z siebie zdławiony dźwięk, zaskoczony, że ktoś odważył się od niego odejść.

- Ciro

- Nie - Harry uniósł dłoń nad ramieniem, ponownie powstrzymując chłopca. - Nie obchodzi mnie to. Mam ważniejsze rzeczy do zrobienia.

0o0

Harry spojrzał w dół na ścieżkę prowadzącą na plażę, przygryzając dolną wargę w zamyśleniu, podczas gdy jego oczy gorączkowo skanowały piasek. Miał tylko krótkie okienko, zanim oczekiwano go na kolacji.

Ale za cholerę nie mógł się zmusić, żeby zacząć schodzić po schodach.

Nawet na samą myśl o powrocie tam, gdzie po raz pierwszy ją zobaczył, żołądek mu się zaciskał. Bał się tego, co tam zastanie. Że duch tej dziewczyny będzie tam na niego czekał. Albo gorzej - że w ogóle jej tam nie będzie.

Przeklął pod nosem, przecierając twarz, poirytowany własną słabością.

- Co robisz?

Ramiona Harry'ego drgnęły na ten nagły głos, jego głowa obróciła się, by zobaczyć Oriona wpatrującego się w niego z ciekawością.

- Skąd się tu wziąłeś? - zapytał zamiast tego, rozglądając się dookoła, by sprawdzić, czy Augustus jest w pobliżu, ponieważ ci dwaj wydawali się być złączeni w biodrach przez większość dni i ostatnią rzeczą, jakiej chciał, było to, by obaj mu przeszkadzali.

Orion uśmiechnął się,

- Z zamku. - powiedział pogodnie.

Harry skrzywił wargi na tę inteligentną uwagę, ale odepchnął od siebie irytację i zwrócił uwagę na ścieżkę prowadzącą w dół do plaży.

- Odejdź, Orionie. Jestem zajęty.

- Robiąc co? - Orion podszedł bliżej, praktycznie przyczepiając się do pleców Harry'ego.

- Sprawy. - Harry odgryzł się.

Orion milczał przez długą chwilę, a Harry'ego skóra zaczerwieniła się, gdy niestabilny chłopak znalazł się tak blisko jego niestrzeżonych pleców. Jego wcześniejsze spotkanie z nim było wciąż świeże w jego umyśle i Harry nie chciał niczego więcej, niż mieć tego drugiego daleko od siebie w tej chwili.

Cieszył się tylko, że Orion nie próbował go ponownie przytulić.

- Słuchaj, Orionie. - Zaczął, sięgając po wszelkie skrawki swojej cierpliwości. - Obiecuję, że zdążę na kolację, ale w tej chwili mam do czynienia z czymś ważnym.

- Z czym? - Zapytał Orion - Może mógłbym pomóc?

Wątpię w to. Oczy Harry'ego wzniosły się do nieba w modłach.

- Nie, dziękuję. Wracaj do zamku. - Zmusił się do zejścia po schodach, ręce napinając po bokach.

Kroki podążały za nim.

Harry zatrzymał się, odwracając się, by zobaczyć Oriona dwa kroki za sobą.

- Nie - powiedział, stanowczo. - Wracaj.

Orion uniósł brwi,

- Nie jestem psem. - Powiedział chłopak, w jego tonie pojawiła się nutka irytacji. - Mogę robić, co chcę, a to, czego chcę, to zobaczyć, co robisz.

- Jakiej części "nie chcę cię tutaj" nie rozumiesz? - odgryzł się.

- Tej części, w której myślisz, że obchodzi mnie to, czego ty chcesz? - To był pierwszy raz, kiedy Orion naprawdę porzucił figlarną grę i Harry dostrzegł prawdziwego chłopca, który czaił się za uśmiechami i dziecinnością. Zacisnął szczękę na upartym wyrazie twarzy drugiej osoby.

- Dobra - warknął, rozkładając ręce w porażce. - Dobra. Możesz pójść. Nie obwiniaj mnie jednak, jeśli coś ci się stanie. - Harry powiedział, myśląc, że to tylko sprawiedliwe, by dzieciak miał jakieś ostrzeżenie. Nie miał pojęcia, co znajdzie tam na dole. Najlepiej, żeby Orion był chociaż trochę ostrożny.

Chłopak uśmiechnął się do niego.

- Słodko. Chodźmy. - Wskoczył na schodki między nimi i złapał Harry'ego za rękę, ciągnąc go za sobą.

Szli w milczeniu, Harry nie zadawał sobie trudu, by próbować odzyskać jego rękę. Orion miał żelazny uścisk.

Na plaży panował spokój, piasek był nienaruszony, a woda delikatnie uderzała o brzeg.

Harry podążył wczorajszą ścieżką, a obecność Oriona przy nim odeszła na dalszy plan, gdy dotarł do miejsca, w którym został zaatakowany.

Przykucnął, dotykając piasku wolną ręką.

To było to miejsce.

Harry na wpół odwrócił się, rozglądając się w poszukiwaniu czegokolwiek podejrzanego. Niejasno pamiętał, że podniósł różdżkę, ale nie mógł sobie przypomnieć, czy przyniósł ją ze sobą do zamku. Na pewno nie była to ta, którą zdobył z Benedyktem i Cynthią. Była całkowicie inna.

Ale kiedy o tym pomyślał, poczuł, że w jego dłoni była znajoma.

Jego niepokój wzrastał.

- Czego szukasz? - zapytał Orion, ale może wyczuł ciężar w powietrzu, bo jego głos był stonowany.

- Odpowiedzi. - mruknął Harry, stając i otrzepując dłoń o spodnie. - Czy wiesz, czy ktoś kiedykolwiek utonął w jeziorze? - Zapytał, przechylając głowę w dół na krótszego chłopca. - Dziewczyna? Z Hufflepuffu?

Orion zmarszczył brwi.

- Nie jestem pewien. To znaczy, jestem pewien, że sporadyczny student utonął, ale żaden, o którym wiem oficjalnie. Dlaczego?

Harry wydał cichy odgłos, wzruszając ramionami. Spojrzał na powierzchnię wody, rozmyślając.

Jego ręka powędrowała na bok, na miejsce, gdzie na jego biodrze widniał znak. Czarna postać. Sny. Duch. Różdżka, która pojawiała się, gdy był w niebezpieczeństwie. Czuł, jak kawałki układają się w jego głowie, ale umysł Harry'ego unikał tego tematu jak ognia.

Nie chciał się do tego przyznać.

Nie chciał tego nazwać, bo wtedy stałoby się prawdziwe.

Palce Oriona zacisnęły się nagle wokół niego.

- Ciro?

Harry zamrugał, jego uwaga padła na drugiego chłopca.

Głowa Oriona była skierowana w stronę krawędzi lasu. W jego wyrazie pojawił się cień zdenerwowania.

- Możemy chcieć się stąd wynieść. Teraz.

Harry spojrzał w górę i zamarł na widok kilku centaurów obserwujących ich z linii drzew. Ich ciemne oczy wpatrywały się w nich - w niego. Harry delikatnie wyrwał swoją rękę z dłoni Oriona, zamiast tego chwytając chłopca za ramię i ciągnąc go za siebie.

Podniósł ręce do góry, przełykając, gdy dwa centaury dotknęły strun swoich łuków.

- Cześć - odezwał się Harry, starając się zachować równy i jak najbardziej uprzejmy głos. Minęło sporo czasu, odkąd musiał rozmawiać z centaurami. - Przepraszam, jeśli wam przeszkodziliśmy.

- Dlaczego z nimi rozmawiasz? - Orion syknął na niego, już sięgając po różdżkę. Harry złapał chłopca za nadgarstek, żeby go powstrzymać, ale nagły ruch zaskoczył centaury.

Harry wyrzucił rękę w górę.

- Zaczekajcie.

Stukot strzał przecinających powietrze rozbrzmiał w jego uszach i Harry zareagował instynktownie. Jego ręka przesunęła się przed nim i Orionem, wyczarowując tarczę, która sprawiła, że strzały rozszczepiły się przy uderzeniu. Trzy kolejne centaury wypuściły swoje strzały, a Harry, mimo iż wiedział, że jest bezpieczny, wciąż wzdrygał się, gdy drewno pękało centymetry od jego twarzy.

Ręka Oriona była jak kajdany wokół jego przedramienia, a paznokcie wbijały się w miękki materiał jego koszuli.

- O co im do cholery chodzi? - zapytał, głos miał wysoki z paniki. - Dlaczego nas atakują?

- Może gdybyś nie próbował chwycić różdżki, to by tego nie zrobili. - Harry odparł, zanim podniósł głos. - Wystarczy. Nie jesteśmy tu, żeby was skrzywdzić! Jesteśmy uczniami Hogwartu, przestańcie strzelać!

Nie posłuchali. W momencie, gdy Harry szykował się do kontry, rozległ się dźwięk rogu i grupa centaurów cofnęła się.

Z głębi lasu wyłoniły się trzy kolejne centaury, znacznie większe od pozostałych. Oczy Harry'ego zwęziły się. Nie był zbyt obeznany z kulturą centaurów, ale rozpoznał warkocz wodza biegnący wzdłuż głowy jednego z przybyszów.

Była najwyższa z całej trójki i jedno jej spojrzenie sprawiło, że poprzednia grupa niemal natychmiast wycofała się do Zakazanego Lasu.

Harry powoli się rozluźnił, choć nie opuścił swojej tarczy.

Kobieta odwróciła się, by na niego spojrzeć, a Harry wyprostował się, gdy oceniła go krytycznie. Odwróciła się i skinęła głową na swoich dwóch towarzyszy, którzy ukłonili się, po czym podążyli za resztą stada z powrotem w gęste drzewa.

Harry patrzył, jak samica kłusuje w ich stronę i opuścił tarczę, gdy zatrzymała się kilka metrów dalej. Orion pociągnął za koszulę w proteście, ale mądrze nic nie powiedział.

- Przepraszam w imieniu mojego stada. - Zaczęła, głosem głębokim i gardłowym, ale gładkim i cywilizowanym. - Ta grupa jest młoda. Łatwo się ekscytują.

- Ekscytują? - Harry odrzekł stanowczo. - Mogli nas zabić.

Ogon wodza zamachał, jej usta się zacisnęły.

- Zostaną ukarani za ten występek. Masz moje słowo.

Gniew w nim zgasł. Westchnął,

- Nie. To nie jest konieczne. Zresztą to po części nasza wina. - Zignorował wyszeptane przez Oriona oburzenie.

Kiwnęła głową, zaciekawiona.

- Byłeś tu poprzedniego dnia. - Powiedziała, apropos niczego.

- Byłem. - Harry potwierdził. - Czy byłaś tą, którą widziałem? Po...?

Zanurzyła głowę w lekkim ukłonie.

- Przyciągnął mnie ten hałas. Podobnie jak ryby. - W tym miejscu jej oczy powędrowały na wodę tuż za nimi, a jej wyraz twarzy na chwilę stał się drwiący, po czym powrócił do chłodnej uprzejmości. - Przyszedłeś w poszukiwaniu dziewczyny? - zapytała.

Harry zawahał się, zanim skinął głową.

- Chciałem wiedzieć, czy ona nadal tu jest.

- Nie ma jej. - Wódz powiedział: - Wyruszyła z tobą. Choć widzę, że nie została z tobą długo.

Harry zadrżał, przypominając sobie zalaną wodą twarz dziewczyny, która unosiła się nad jego twarzą, i słowa, którymi go opluła.

- Nie - wydyszał, jak na spowiedzi.

Twarz centaura zmarszczyła się na krótko z niepokojem.

- Dobrze by było, gdybyś nie kusił więcej losu, kýriosie. Jesteś jeszcze młody. Następnym razem możesz nie mieć tyle szczęścia. Niektóre rzeczy lepiej zostawić w spokoju.

Wyprostowała się, otrzepując się. Jej kopyta wbiły się w piasek.

- Nie będziesz już więcej niepokojony, ale musisz wrócić do swojego zamku przed zmrokiem. Mój lud nie jest jedynym, który nazywa las naszym domem, a wielu z nich jest niebezpiecznych. - Jej oczy zatrzymały się na Harrym, jakby ostrzegała go w szczególności. - Idź.

Harry bez słowa wziął Oriona za rękę i zaczął ciągnąć go z powrotem w stronę, z której przyszli. Obejrzał się dopiero, gdy był u podnóża schodów, ale wodza już nie było.

Potrząsnął głową, wypierając jej słowa z pamięci, gdy szybko wspięli się z powrotem do szkoły.

- Co ona miała na myśli? - zapytał go Orion, gdy wślizgnęli się z powrotem w bezpieczne mury Hogwartu. - O czym ona mówiła? Jak cię nazwała?

- Nie wiem... - Harry mruknął, zwalniając kroku.

Kýrios. Odbiło mu się to rykoszetem w głowie.

Kýrios. Kýrios. Kýrios.

Wiedział, co to znaczy, choć nigdy wcześniej nie słyszał tego słowa Prześlizgiwało się przez szczeliny w jego klatce piersiowej, wdzierając się w nią, jakby należało do niej.

Kýrios

Pan

Kurwa

 

Forward
Sign in to leave a review.