![Należysz do mnie (a ja do ciebie) [tłumaczenie]](https://fanfictionbook.net/img/nofanfic.jpg)
Chapter 10
Harry nie ociągał się po zakończeniu zajęć. Wziął swoją torbę, podziękował niebiosom, że się nie rozpakował, po czym założył ją, zanim Merrythought skończyła mówić. Nikt nie próbował go zatrzymać.
Jego skóra swędziała go teraz nieustannie, z czym był niestety dość dobrze zaznajomiony. Dokuczało mu zawsze, gdy czuł na sobie czyjś wzrok, niezachwiany i ciężki jak kajdany.
Musiał zyskać trochę przestrzeni, zanim zrobi coś innego, ryzykownego.
Pomaganie dziewczynie z Ravenclawu - choć było słuszne i pozwoliło Harry'emu zapomnieć na krótką chwilę o zagmatwanym bałaganie, jakim było jego życie - było jednoznacznie głupie.
Powinien był wiedzieć lepiej, niż zwracać na siebie zbyt wiele uwagi. Powinien był wiedzieć lepiej, niż stawiać się w takiej sytuacji.
Jesteś idiotą, Potter. Pomyślał surowo.
Harry wiedział, że nie jest najmądrzejszą osobą na świecie i że brakuje mu instynktu samozachowawczego, ale nawet on wiedział, że nie powinien tak naciskać na Riddle'a. Młody i niewyrafinowany, ale to wciąż był chłopiec, który dorastał, by obalić rząd i zniszczyć niezliczoną liczbę istnień - wliczając w to Harry'ego.
Bawiąc się z chłopcem, sprowadzał na siebie nieszczęście. Ostatnią rzeczą, jakiej pragnął, było mieszanie się w sprawy Riddle'a. Harry mógłby stracić panowanie nad sobą i przypadkowo zamordować tego małego, aroganckiego drania.
Niewiele brakowało, gdy Riddle rzucił w niego tymi klątwami. Jasne, Harry poprosił go o to, ale w tamtej chwili, gdy Riddle patrzył na niego z podniesioną różdżką, z trudem przypominał sobie, gdzie naprawdę jest. Nie mógł sobie pozwolić na popełnienie tego błędu ponownie.
Wspomnienie wyrazu twarzy Riddle'a, gdy Harry odpierał jego ataki, przemknęło mu przez myśl i Harry jeszcze bardziej się speszył.
Znał to spojrzenie i nienawidził, gdy było skierowane na niego.
- Ciro! - Harry zachwiał się na to wezwanie, a jego oczy zamknęły się, próbując opanować iskrzący gniew. Poznałby ten głos wszędzie, a spojrzenie przez ramię dowiodło, że to naprawdę był Riddle idący w jego stronę. Tuż za nim stało dwóch innych ślizgonów, których rozpoznał z pokoju wspólnego.
Harry patrzył, jak grupa zbliża się z pogardą, choć jakaś mściwa część jego umysłu zauważyła, że musieliby biec, żeby go dogonić, nawet jeśli Riddle wyglądał na nieporuszonego jak zawsze.
Kutas.
Harry przez chwilę zastanawiał się, czy nie rzucić się do ucieczki. Nogi Riddle'a były niewątpliwie dłuższe, ale Harry był pewien, że znał zamek lepiej. Wiele bezsennych nocy spędzonych na poznawaniu Mapy Huncwotów sprawiło, że w jego mózgu wyryły się dziesiątki sekretnych przejść.
Riddle musiał dostrzec w jego oczach podejrzliwe spojrzenie, bo przemówił, zanim Harry zdążył choćby podnieść stopę.
- Nie bądź dzieckiem. W końcu bym cię znalazł.
Harry zacisnął szczękę, chcąc rzucić się do ucieczki tylko po to, by zrobić na przekór, zanim jego poczucie logiki wzięło górę nad pragnieniem. Wiedział, że nie będzie w stanie unikać Riddle'a w nieskończoność, skoro byli teraz na tym samym roku i w domu.
Ale Merlinie uchowaj, jeśli nie było to kuszące.
- Czego chcesz? - Warknął, palcami owijając różdżkę, bezpiecznie schowaną w kieszeni.
Oczy Riddle'a podążyły za ruchem, ale tylko zerknął z powrotem na twarz Harry'ego bez komentarza. - Zapomniałeś o tym. - Powiedział, trzymając w ręku kilka kawałków pergaminu. - Profesor Merrythought rozdawała je pod koniec zajęć, ale ty wyszedłeś tak szybko, że zaproponowałem, że sam ci to dam.
- Z czystej dobroci serca, jestem pewien. - Harry powiedział oschle. Zignorował nutkę uśmiechu na twarzy chłopca i wyciągnął rękę. - Dobrze. Daj to.
Riddle zamruczał w zamyśleniu, a dwaj towarzyszący mu chłopcy parsknęli śmiechem.
- Nie.
Ręka Harry'ego opadła, a jego ramiona podniosły się w wzburzeniu.
- Wiesz, celem chłopca na posyłki jest dostarczanie rzeczy. - Powiedział z lekkim zgrzytem. - Więc dlaczego nie wykonasz swojej pracy jak dobry chłopiec?
Twarz Riddle'a pociemniała, jego zadowolona z siebie maska zniknęła. Harry przyglądał się temu z ostrym uśmiechem.
- Czy ktoś ci kiedyś powiedział, że jesteś wyjątkowo nielubiany?
Harry prychnął.
- Każdego cholernego dnia mojego życia. - Mruknął do siebie, zanim przemówił głośniej. - Gdyby mnie obchodziło, co ludzie o mnie myślą, Riddle, nie przetrwałbym tak długo. - I taka była prawda. Harry przyjął raczej bezwzględną postawę lekceważenia opinii wszystkich, których nie darzył sympatią. Jego gniew ogarnął zwłaszcza media, ku konsternacji przełożonych.
Harry miał zakaz kontaktowania się z reporterami bez obecności kogoś innego. To był zaskakująco skuteczny układ.
- Zabawne. - Riddle powiedział tonem, który sugerował, że to wcale nie było zabawne, - odniosłem wrażenie, że to z powodu opinii wszystkich zrobiłeś swoje małe nurkowanie z tamtego dachu.
Plecy Harry'ego wyprostowały się i poczuł, jak jego magia zwija się wokół niego jak wąż, wyginając się do tyłu w przygotowaniu do uderzenia.
- Nie rób tego. - Warknął, wchodząc w przestrzeń Riddle'a i spoglądając na niego z góry. - Nie masz pojęcia, o czym mówisz.
Oczy Riddle'a rozbłysły jasnym blaskiem.
- Czyżby? - Zapytał jedwabiście. - Przecież o tym było głośno w całej szkole. Założyłbym się, że wiem o tym więcej niż ty. Mały Nathan Ciro zgubił się w jakimś zaułku Nokturnu i w końcu dał wiarę tym plotkom.
- Jakim plotkom? - Harry zażądał, a jego opanowanie zaczęło się szybko łamać. Wiedział, co Riddle robił, ale niech go szlag trafi, jeśli nie było to skuteczne.
- No wiesz. - Riddle powiedział zalotnie, kiwając głową i uśmiechając się, jakby coś wygrał, - twoje wyczyny. Jak byłeś małą dziwką i rozkładałeś nogi dla każdego...
Ręka Harry'ego złapała Riddle'a za kołnierz i pociągnęła go w dół, tak że ich twarze dzieliły centymetry.
- Uważaj na słowa, ty mały gnojku, - wysyczał - albo złamię ci szczękę.
Riddle mlasnął lekko językiem,
-Jesteś taki bestialski ostatnio, Ciro. Taki nieokrzesany. Trudno sobie wyobrazić, że wychowałeś się w rodzinie z wyższych sfer, używając takiego języka.
Harry'ego bolały zęby od tego, jak mocno je zaciskał, ale zmusił palce do rozluźnienia uścisku, kiedy zdrowy rozsądek w końcu postanowił się odezwać.
Wdawanie się w jakąkolwiek walkę z Riddle'em nie było tego warte, nawet jeśli Harry wiedział, z mrocznym ukłuciem dumy, że wygrałby.
Dwaj pozostali chłopcy, których do tej pory ignorował, pojawili się w zasięgu jego wzroku, z wyciągniętymi różdżkami, ale wycelowanymi w ziemię w niepewności.
- Wszystko w porządku, Tom? - zapytał ostrożnie jeden z nich.
- Nic mu nie jest. - Harry odpowiedział, wyrywając pergamin z ręki Riddle'a, teraz, gdy był wystarczająco blisko. Przejrzał go, wykorzystując rozproszenie uwagi, by zebrać to, co jeszcze pozostało z jego spokoju.
- Nie ciebie pytałem, Ciro. - Odparł chłopak.
- Myślisz, że jest tak delikatny, że nie poradzi sobie z małą sprzeczką? - Harry spytał ostro. Obserwował, jak twarz drugiego wykrzywia się w irytacji, gdy ten próbował odpowiedzieć. To było prawie zabawne widzieć, jak się denerwuje, kiedy to nawet nie było trudne pytanie. Wsłuchiwał się w odpowiedzi, starając się nie przewracać oczami.
Harry zwrócił swoją uwagę z powrotem na pergamin, zerkając tylko wtedy, gdy stało się jasne, że pozostali nie odeszli.
- Czy wy nie macie przypadkiem zajęć?
- Wolna godzina. - Riddle odpowiedział gładko, dłońmi poprawiając swój pomięty strój. - I powinniśmy omówić nasze zadanie.
- Co?
Riddle zmarszczył na niego nos, a ten ruch był tak pretensjonalny, że Harry w końcu przewrócił oczami.
- Nasze zadanie z obrony. - Riddle powiedział powoli, jak dupek, którym był. - Profesor Merrythought przydzieliła nas razem, dla twojego dobra, naturalnie.
- Naturalnie. - Harry powtórzył to samo, tylko z nutką kpiny. - Już nawet nie wiem, dlaczego jestem zaskoczony. - Powiedział, odwracając się i odchodząc raptownie.
Riddle podążył za nim, z łatwością dotrzymując mu kroku. Harry go nie cierpiał.
- Myślałem o zrobieniu wariacji zaklęcia ochronnego. - Powiedział ni stąd, ni zowąd.
Harry rzucił mu spojrzenie, zauważając, że pozostała dwójka również kłusowała za nimi, ale trzymała się z daleka.
- Co?
Riddle przewrócił oczami i westchnął, jakby Harry był celowo obcesowy.
- Do naszego zadania. Nadążaj, Ciro. Musimy wybrać jakieś zaklęcie obronne i napisać o nim raport, łącznie z różnymi jego zastosowaniami.
- Więc dlaczego nie wybierzesz czegoś prostego, jak protego?
Riddle wpatrywał się w niego jak w idiotę.
- Bo w przeciwieństwie do ciebie, ja mam standardy. - Prychnął, odwracając wzrok, zanim Harry zdążył zamordować go swoim spojrzeniem. - I jest dodatkowe zaliczenie, jeśli nauczymy się rzucać to, co wybraliśmy, oceny są porównywalne z trudnością samego zaklęcia.
Harry skrzywił się,
- Dobra. Więc o jakim zaklęciu myślałeś? Czy to zaklęcie, które chroni jakiś obszar? Osobę? Coś nieożywionego? A może bardziej abstrakcyjne, jak tajemnica? Jest mnóstwo zaklęć, które wpływają na informacje. Są one klasyfikowane jako "obronne", zwłaszcza jeśli są wrażliwe lub chronią coś ważnego.
Harry z oczywistych powodów dość intensywnie zajmował się zaklęciami obronnymi. Cały czas spędzony na ucieczce tego wymagał, a czas spędzony jako auror tylko wzmocnił jego wiedzę.
Prawie wszystkie akta aurorów były pod jakimś urokiem ochronnym, aby informacje w nich zawarte nie przedostały się do wiadomości publicznej. I na szczęście Harry wiedział, jak rzucić większość z nich.
Nie mógł tego powiedzieć Riddle'owi, ale jeśli uda mu się ich popchnąć w tym kierunku, to wykonanie tego zadania nie będzie trudne.
A jeśli o niego chodziło, to im mniej czasu spędzi z Riddle'em, tym lepiej.
Odwrócił się, by stanąć twarzą w twarz z chłopcem, ale Riddle już wpatrywał się w niego z uniesioną brwią.
Harry skulił ramiona, natychmiast poczuł się nieswojo z powodu tego spojrzenia.
- Przestań się na mnie patrzeć.
Druga brew Riddle'a dołączyła do swojej bliźniaczki.
- Prowadzimy rozmowę. Niegrzecznie byłoby na ciebie nie patrzeć. - zauważył, jakby był uosobieniem przyzwoitości i jeszcze kilka minut temu nie nazwał kogoś dziwką.
Harry zmarszczył brwi.
- Cóż, nie lubię, gdy ktoś się na mnie gapi jak na robala, więc przestań.
Dezorientacja w oczach Riddle'a płonęła jaśniej i Harry zastanawiał się, co takiego powiedział, że wywołało taką reakcję. Ale Riddle zamrugał, a za jego oczami wyrosła ściana.
- Możemy zapytać profesor Merrythought o twoją sugestię później. Myślę, że im bardziej abstrakcyjny, tym lepszy będzie nasz raport. Będzie się wyróżniał spośród motłochu.
- A tobie tylko chodzi o to, żeby się wyróżniać. - Harry nie mógł się powstrzymać od wymruczenia. Oczy Riddle'a skierowały się na niego, wyraźnie usłyszawszy. Jego usta otworzyły się, by coś powiedzieć, ale Harry przerwał mu. - No to świetnie. Cieszę się, że mamy to załatwione. Teraz, jeśli mi wybaczysz, muszę gdzieś być.
- Naprawdę? - Jeden z pozostałych zapytał z ukrytym uśmieszkiem. - A gdzie to jest?
- Z dala od was. - Harry odpowiedział bez ogródek, biorąc następny zakręt, wiedząc, że zbliża się przejście, w które może się wślizgnąć.
0o0
Harry spędził resztę swojego wolnego czasu w jednej z nieużywanych sal lekcyjnych w Hogwarcie.
Chciał udać się do Pokoju Życzeń, ale nie wiedział, czy ktoś inny wie o jego istnieniu - A.D. raczej nie byłby pierwszym zgromadzeniem, którego uczniowie się na niego natknęli - a ostatnią rzeczą, jakiej pragnął, było ryzyko natknięcia się na kogoś innego.
Wybrał więc klasę, która nie była używana od dziesięcioleci i zaczął przywracać ją do dawnej świetności.
Krytycznym okiem obserwował, jak meble przesuwają się pod wpływem jego zaklęć, usuwając warstwy kurzu i brudu niedbałymi machnięciami rąk, i uchylił okna, by wypuścić stęchłe powietrze.
Kiedy był już zadowolony, zabrał się za ochronę swojej małej kryjówki. Zaklęcia i uroki, które zastosował w klasie, były skomplikowane - większość z nich została stworzona, by chronić miejsca zbrodni lub monitorować pewien obszar zainteresowania - i był pewien, że tylko garstka mieszkańców zamku będzie w stanie ominąć jego pracę, gdy już ją wykona.
Zadbawszy o bezpieczeństwo, Harry rzucił tempus. Było już dobrze po lunchu, a on nie miał ochoty iść do Wielkiej Sali w pośpiechu.
Przywołał jednego ze szkolnych skrzatów i poprosił o przygotowanie dla niego małego talerzyka. Brykająca mała istotka aż podskoczyła na tę prośbę i zarumieniła się mocno, gdy Harry podziękował jej, zanim zniknęła do kuchni lub gdziekolwiek była potrzebna.
Odchylił się do tyłu i delektował się obfitym posiłkiem, ciesząc się ciszą i spokojem, jakie zapewniał mu pokój.
Był w połowie kęsa, widelec wciąż tkwił w jego ustach, kiedy jego bok znów się rozjarzył. Zęby Harry'ego zacisnęły się na trzonkach widelca, kłując dziąsła i język, a on sam skulił się nad sobą, przyciskając dłoń do płonącego śladu na biodrze.
Zacisnął zęby i zmusił się do oddychania przez oślepiające go fale bólu. Pozostał tak przez dobre pięć minut, zanim agonia stępiła się do słabego bólu.
Harry usiadł ostrożnie i odsunął koszulę i spodnie na tyle, by zobaczyć ślad. Skóra była nienaruszona, ale wokół symbolu widniała bardzo realna plama krwi.
Zmył ją ruchem nadgarstka, ale widok nadal był niepokojący.
- Czym ty do cholery jesteś? - zapytał, przesuwając delikatnie palcem po pulsujących liniach trójkąta.
Westchnął ciężko i wsunął koszulę z powrotem do pasa.
Musiał to wszystko rozgryźć, i to szybko. Ostatnią rzeczą, jakiej chciał, było pogorszenie się stanu tego czegoś - cokolwiek to było. Do tej pory miał szczęście, że nikt nie zauważył, kiedy znamię zaczęło działać, ale jeśli ktoś by to zobaczył, nie miał pojęcia, co by zrobił.
Bo nie był idiotą. Ten symbol mógł oznaczać dla niego coś konkretnego, ale tu, w 1942 roku, oznaczał coś zupełnie innego. Nie chciał wiedzieć, z jaką reakcją spotkałby się, chodząc z wytatuowanym na ciele znakiem Grindelwalda.
Harry jęknął, szorując twarz z irytacją. Wyciągnął jeden ze swoich podręczników i zwój pergaminu, decydując się wykorzystać ostatnią połowę lunchu na rozpoczęcie pracy domowej. Zachowa swoje bardziej wątpliwe badania na czas, kiedy nie będzie uwięziony przez swój plan zajęć.
0o0
Harry spędził resztę dnia, umierając z nudów na zajęciach i unikając Riddle'a, jak tylko mógł.
Nie miał ochoty wspierać rodzącej się fascynacji Riddle'a jego osobą, ale wydawało się, że im bardziej Harry go odpychał, tym bardziej Riddle stawał się zdeterminowany.
To było niezwykle dziecinne z jego strony i zupełnie nie tego się spodziewał.
Riddle - Voldemort - zawsze był dla Harry'ego o wiele bardziej wyrafinowany. Nosił się z opanowaniem, z którym niewielu mogło się równać, i rozkoszował się werbalnym otaczaniem innych. Zdarzały się momenty, w których tracił panowanie nad sobą - głównie z powodu Harry'ego, który pokrzyżował mu plany - ale nigdy nie zdołało to zburzyć jego wizerunku.
Widok Riddle'a zachowującego się w ten sposób był co najmniej zdumiewający. Jak dziecko, któremu odmawia się zabawki. I Harry'emu bardzo nie podobała się rola, jaką on sam odgrywał w tym scenariuszu.
Ale mimo całej nieustępliwości Riddle'a, Harry miał jedną przewagę- reputację Riddle'a- i bez skrępowania wykorzystywał lukę, którą mu ona dawała.
Riddle nie mógł być postrzegany jako ktoś, kto ugania się za kimś takim jak Nathan Ciro. To zaszkodziłoby opinii innych o nim, a to oznaczało, że można go było widywać przy Harrym niewiele razy dziennie.
Nawet gdy zajęcia dobiegły końca, a zagrożenie, jakie stanowił dla niego pokój wspólny, zaczęło się oddalać, Harry nie tracił czasu, by przebrać się w proste ubrania i wyjść, zanim ktokolwiek zdążył pomyśleć, by go zatrzymać.
Poszedł trasą, którą wyznaczył sobie pierwszego dnia i zaczął lekki bieg. Tygodnie spędzone w ciele Nathana zdziałały cuda dla jego wytrzymałości i każdego dnia Harry czuł, jak wracają mu siły. To był najprostszy sposób, aby zmniejszyć napięcie w ramionach.
Jego stopy obijały się o płaski grunt, zanim zaczął schodzić po kamiennych schodach, które zaprowadziły go tam, gdzie kiedyś miała stanąć chatka Hagrida. Harry nie chciał patrzeć, bo pusta działka sprawiała, że serce ściskało mu się niekomfortowo.
Biegł wzdłuż skraju lasu, po krętych wzgórzach, coraz bliżej jeziora. Trawa zmieniła się w ziemię, potem w kamienie, a w końcu w piasek. Nogi go paliły, gdy grunt przesuwał się pod nim z każdym krokiem.
Oczy Harry'ego wędrowały po okolicy przed nim, nieustannie skanując, ale tak naprawdę niczego nie szukając. Nadal znajdował się na terenie Hogwartu i nawet tak blisko Zakazanego Lasu wątpił, by cokolwiek próbowało go podejść.
Pewnie dlatego był tak zaskoczony, gdy zobaczył, że ktoś włóczy się przed nim.
Harry zwolnił automatycznie, z zaciekawieniem wodząc wzrokiem po sylwetce. Jego różdżka spoczywała w kaburze na udzie, ale powstrzymał się od jej wyciągnięcia.
Podszedł bliżej, zachowując swobodną postawę.
Była to dziewczyna, ubrana w mundurek Hufflepuffu, która przechadzała się między brzegiem wody a linią drzew, nieubłaganie tam i z powrotem.
Harry zatrzymał się w sporej odległości od niej, bo była przemoczona do kości i chociaż jej stopy wcisnęły się w piasek, nie było na nim żadnych śladów.
Przełknął niepewnie.
- Cześć? - zawołał łagodnie, ale ona albo go nie słyszała, albo ignorowała. Kontynuowała swoją drogę, tam i z powrotem, tam i z powrotem. Jej usta poruszały się, ale bez względu na to, jak bardzo się wsłuchiwał, nie mógł nic usłyszeć.
Wyglądała na zagubioną.
Dołek w jego żołądku stał się ogromny.
Harry podszedł bliżej, a jego ręce uniosły się w przygotowaniu.
- Cześć - powtórzył, zachowując miękkość głosu. - Czy wszystko w porządku? - Był na tyle blisko, że mógł rozpoznać jej rysy, choć były zamazane.
Nadal go ignorowała, a kiedy odwróciła się, by zrobić kolejną pętlę, Harry zauważył duże rozcięcie na jej skroni. To była brutalna rana, a bok jej twarzy był pokryty świeżą krwią, blada skóra cętkowana na żółto i fioletowo.
Duch. Harry nigdy wcześniej jej nie widział - nigdy nawet nie słyszał wzmianki o duchu ucznia kręcącym się nad Jeziorem. Do diabła, nigdy wcześniej nie widział ducha w tak żywym kolorze. Wszystkie, które znał, były wyprane w szarościach i bielach, i w większości przezroczyste.
Widok takiego jak ta był niepokojący.
- Hej - powiedział w końcu Harry, gdy zbliżył się na tyle, by wyciągnąć rękę i dotknąć jej, gdyby była cielesna. - Czy wszystko w porządku? Słyszysz mnie?
Wyciągnął nieśmiało rękę, tak że jego dłoń zawisła na jej drodze. Wiedział, że to nic jej nie zrobi, ale może zakłócenie jej aury wystarczy.
Jego dłoń pacnęła w jej brzuch.
Harry odchylił się do tyłu z zaskoczenia.
Dziewczyna zamarła w miejscu, jej blade usta opadły nieruchomo, a głowa powoli obróciła się tak, że jej mleczne oczy były skupione na nim. Wpatrywali się w siebie w chwili wspólnego niedowierzania. A potem coś w jej wyrazie twarzy zadrgało i wrzasnęła.
Ręce Harry'ego powędrowały do uszu, gdy nieziemski pisk odbił się echem w jego głowie. Zacisnął zęby i poczuł, jak jego magia porusza się w odpowiedzi na przyspieszone bicie serca. Nie mógł sięgnąć po różdżkę, nie ryzykując pęknięcia bębenków, ale kiedy się cofnął, dziewczyna ruszyła za nim.
Było w niej teraz coś przerażającego i zwierzęcego, a Harry poczuł, jak jego własny strach wbija się w niego.
Jej krzyk urwał się tak gwałtownie, że aż się zachwiał, ale ulga trwała krótko, bo rzuciła się na niego.
Harry potknął się, podnosząc instynktownie ręce.
Jej paznokcie - pazury, teraz miała pieprzone pazury - przecinały jego skórę jak gorący nóż masło i Harry zadławił się własnym krzykiem, gdy lód przelał się przez jego ciało.
Upadł na ziemię jak cegła i wyrwał się do tyłu, ale piasek był zbyt sypki i nie mógł uciec wystarczająco szybko, bo ona podążała za nim chwiejnym krokiem.
Magia Harry'ego wypłynęła na powierzchnię, a jego ręka znalazła coś w piasku za nim. Znajome uczucie różdżki wysłał wstrząs jasności przez niego. Szarpnął różdżką do przodu, wiedząc, że to daremne, że duchy są w dużej mierze odporne na magię, ale wszystko, czego chciał, to żeby odeszła.
Przestrzeń przed nim była pusta.
Harry siedział, dysząc gorączkowo, trzymając różdżkę w zakrwawionej, trzęsącej się dłoni. Powoli opuścił rękę i wpatrywał się w miejsce, w którym przed chwilą się znajdowała, a jego umysł próbował zrozumieć, co właśnie zobaczył.
Rozproszył go plusk, a jego głowa odskoczyła na bok. Nic tam nie było, ale woda blisko niego falowała, jakby coś właśnie spadło pod powierzchnię. W następnej chwili trzasnęła gałązka, a on odwrócił się w drugą stronę. Dostrzegł, że coś wyższego niż człowiek porusza się głębiej w cieniu i słabo słyszał odgłos kopyt uderzających o ziemię.
Uczucie spojrzenia na sobie sprawiło, że jego skóra pokryła się gęsią skórką, a dreszcz przeszedł mu po kręgosłupie, gdy powietrze stało się chłodniejsze. Harry podniósł się, przygryzając wargę, gdy po raz kolejny rozejrzał się w poszukiwaniu jakichkolwiek oznak ducha, który go zaatakował.
Niczego nie było.
Cofnął się powoli, nie lubiąc, jak wrogo wyglądała teraz plaża. Nie zatrzymał się, dopóki znalazł się z powrotem w zamku i oparł się o chłodną kamienną ścianę.
Harry opadł na podłogę w opuszczonym holu, drżąc lekko, gdy chłód w jego kościach sięgnął głębiej w jego wnętrze.
Siedział tak, wpatrując się pustym wzrokiem w przeciwległą ścianę, a jego ręce spoczywały na kolanach.
- Ciro?
Zamrugał gwałtownie, zdając sobie sprawę z tego, jak ciemno jest, z tym oderwaniem, które towarzyszyło szokowi. Jego głowa przesunęła się na tyle, że zobaczył postać stojącą kilka stóp od niego. Kilka chwil zajęło mu rozpoznanie jej twarzy.
– Gus.
- Augustus. - Chłopiec poprawił instynktownie, jego stalowe oczy wbiły się intensywnie w Harry'ego.
- Aha. No tak. - Harry nadal wpatrywał się w ślizgona. - Nie powinieneś być w Wielkiej Sali? - zapytał swobodnie, a jego usta poruszały się bez jego udziału.
Zmarszczka Augustusa pogłębiła się, a na jego twarzy pojawiło się coś związanego z troską. Podszedł bliżej.
- Byłem... - przerwał, oczy rozszerzyły się, a ramiona napięły. - Co się z tobą, kurwa, stało?
Harry spojrzał na siebie w dół, dostrzegając rozcięcia na ramionach, krew obryzgującą jego ubranie i piasek przyklejający się do każdego dostępnego skrawka skóry. Spojrzał z powrotem w górę z niewielkim grymasem. - Chyba muszę iść do skrzydła szpitalnego. - Oświadczył, podnosząc się na drżące nogi. Jego ramiona paliły bólem teraz, gdy zwracał na nie uwagę, i zasyczał cicho.
- Jasna cholera... - mruknął, - co za bałagan. - Zerknął na Augustusa spekulacyjnie. - Jeśli nie zamierzasz pomóc, możesz odejść. Nic mi nie jest.
Chłopak rzucił mu spojrzenie, które jasno wyrażało, co myśli o tym stwierdzeniu. Harry zastanawiał się, jaki musi być jego widok, pokryty piaskiem i krwią, wyglądający na bliskiego omdlenia.
Nie czekał, aż chłopak podejmie decyzję, tylko ruszył w stronę skrzydła szpitalnego, odmierzając swoje kroki z większą uwagą, niż miał to w zwyczaju.
Augustus dogonił go tuż po tym, jak skręcił za pierwszy róg. Chłopak nie podał mu ręki, ani nie zadawał irytujących pytań i Harry był dziwnie wdzięczny za to ciche towarzystwo.
Dotarli do skrzydła szpitalnego, nie natykając się na nikogo innego - co było małym cudem.
Biedna kobieta za biurkiem podniosła wzrok na ich wejście, ale zaraz poderwała się na równe nogi, gdy zobaczyła stan Harry'ego. - Wspaniały Merlinie! - krzyknęła, szybko okrążając biurko w jego stronę, zadziwiająco żwawa jak na tak starszą kobietę. - Co się, u licha, stało?
Poprowadziła Harry'ego w stronę jednego z bliższych łóżek, a jej różdżka już gorączkowo trzepotała wokół niego. - Poszedłem pobiegać. - Harry wyjaśnił z łatwością zrodzoną przez lata kłamania ludziom w twarz. - Potknąłem się i stoczyłem z górki. - Wyciągnął ręce na znak poparcia. - Moje ramiona ucierpiały najbardziej, chyba zahaczyłem nimi o jakąś kłodę czy coś i mocno je podrapałem.
To było łatwe, te wymówki.
Czarownica wpatrywała się w niego, jakby nie do końca mu wierzyła, a delikatne światło troski w jej oczach stwardniało, gdy spojrzała na Augustusa. - Proszę, idź i zawołaj dla mnie profesora Slughorna. Powiedz mu, że natychmiast potrzebuję butelki wywaru ze szczuroszczeta. Dwa dni temu powiedziałam mu, że potrzebuję nowego zapasu.
Twarz Augustusa nie zdradzała, co myśli o tym, że ktoś mu rozkazuje, ale po dłuższej przerwie odwrócił się, by opuścić skrzydło, tak jak mu kazano.
Uzdrowicielka odwróciła się do Harry'ego, a gniew na jej twarzy zniknął. - Och, ty biedny chłopcze. Chodź, doprowadzimy cię do porządku. - Chwyciła jego ramię i przekręciła je, aby lepiej przyjrzeć się ranom. Machnięciem różdżki sprawiła, że piasek i krew zniknęły, pozostawiając rany czyste do oględzin.
- Powiedziałeś, że to kłoda? - zagaiła, celując różdżką w najdłuższą z ran i koncentrując się.
Harry zanucił, w ogóle nie przejmując się jej niedowierzaniem.
- Właśnie tak. Zaskoczyła mnie.
Zerknęła na niego na chwilę, szukając czegoś, zanim wróciła do swojego zadania.
- To nie wygląda na normalne zadrapania. - Poinformowała go, znów tym samym tonem.
Harry spotkał się z jej spojrzeniem i nic nie powiedział. Jej maska pękła, gdy westchnęła ciężko.
- Och, Nathan. Proszę, nie rób tego więcej. Powiedz mi, czy to był... on?
Harry zamrugał w zakłopotaniu.
- Kto? - Spojrzał ponad jej ramieniem w stronę drzwi, gdy ogarnęło go zrozumienie. - Myślisz, że Augustus to zrobił? Dlaczego miałby mnie tu eskortować, gdyby to on mnie skrzywdził?
Jej twarz napięła się.
- To nie byłby pierwszy raz, kiedy ktoś cię tu przyprowadził, żeby uniknąć podejrzeń. - Powiedziała z jadem.
- Ja...doceniam troskę. - zaczął niepewnie, - ale Augustus mnie nie skrzywdził. Znalazł mnie na korytarzu i poszedł za mną tutaj.
- Więc kto? - Smutek w jej głosie był zbyt szczery, by można go było udawać, i Harry poczuł, jak jego klatka piersiowa rozgrzewa się pod wpływem jej delikatnego współczucia. Lód, który przez niego wpełzał, w końcu zaczął się rozpuszczać.
- Nikt. Zrobiłem to sobie, bo byłem idiotą. - Wyznał, uśmiechając się do niej. Pamiętał Madam Pomfrey i jej niezłomną miłość do swoich pacjentów, wraz z jej irytacją za każdym razem, gdy był wleczony przez drzwi.
Czarownica przyglądała mu się krytycznie przez kilka uderzeń serca, zanim jej ramię opadło w porażce. Bez słowa zaczęła pracować nad jego ranami, a jej usta nadal były zaciśnięte w zmartwieniu.
Następna minuta upłynęła w ciszy, którą kobieta przerwała dopiero, gdy wydała z siebie lekki odgłos zaniepokojenia. Harry obserwował ją z uniesioną brwią.
- To się... nie goi. - Powiedziała mu w zakłopotaniu. - Skóra w ogóle nie reaguje. Coś jest nie tak. - Spróbowała kolejnego zaklęcia, ale nie było żadnych widocznych oznak naprawy.
Harry zmarszczył brwi. Zaklęcia uzdrawiające były notorycznie trudne - cokolwiek więcej niż episky zazwyczaj wymagało sporego treningu - ale prawie nigdy nie zawodziły całkowicie. Powinna być jakaś reakcja na jego rany.
Drzwi do skrzydła otworzyły się ponownie i Slughorn wbiegł do środka, Augustus na jego piętach, jak również Dumbledore, z jakiegoś dziwnego powodu.
Wyraz twarzy Harry'ego zmienił się na bardziej neutralny i unikał spojrzenia Dumbledore'a, skupiając się na Slughornie. Mistrz Eliksirów oddychał nieco ciężko, ale bez pytania podał mu butelkę Murtlapu.
Czarownica wzięła ją z niewielką pauzą, wyraźnie wciąż zaniepokojona niepowodzeniem swojego zaklęcia. Odwróciła się do Harry'ego i zaczęła kapać żółtym płynem na jego ramiona. Oboje znieruchomieli i patrzyli, jak nic się nie dzieje.
Harry już miał się odezwać, gdy poczuł, że coś pieści skórę jego ramienia. Na ich oczach skóra powoli zaczęła się zrastać, aż pozostały na niej słabe, białe blizny.
- Cóż... - powiedziała czarownica, bardziej po to, by wypełnić ciszę niż cokolwiek innego. Pomajstrowała przy butelce, nakręcając z powrotem pokrywkę. - To powinno wystarczyć. Chcę jednak, żebyś został na noc. Żeby mieć pewność, że nic więcej ci nie dolega.
Harry powstrzymał stanowczą odmowę, która chciała się wydostać. W końcu po prostu się o niego martwiła. Biorąc pod uwagę ogólny brak troski, jaki wykazywali inni nauczyciele, czuł się minimalnie bardziej tolerancyjny wobec tej kobiety.
- Widzisz, Albusie. - Slughorn ogłosił z nerwowym śmiechem, - młody pan Ciro ma się doskonale. Nie ma powodów do niepokoju, czyż nie? - Ostatnia część była skierowana do niego. Spojrzenie Harry'ego przesunęło się między dwoma starszymi mężczyznami. - Nie musisz martwić swoich rodziców. - kontynuował mężczyzna władczym tonem.
Ach - uświadomił sobie Harry z mrocznym rozbawieniem - oni nie chcą mieć do czynienia z Benedyktem i Cynthią. Nie obchodzi ich nic poza tym, żeby nie wkurzyć bogatej rodziny.
- Jasne, profesorze. - Harry powiedział jasno, uśmiechając się do mężczyzny ze szczerością kapiącą z jego języka, tak gęstą, że chciałby móc się nią zakrztusić.
0o0
Palce wodziły po jego włosach, czule przeczesując kosmyki, paznokcie skrobały po skórze głowy na tyle mocno, by było to przyjemne, a nie łaskoczące.
Harry westchnął z rozkoszy, odwracając się w stronę dotyku.
Ktoś cicho nucił mu do ucha melodię, która poruszyła jego wspomnienia, z jakiejś odległej przeszłości. Przypomniała mu o rudych włosach i zapachu kwiatów.
- Już dobrze. - Głos szepnął do niego, a on drgnął, bo był to szorstki dźwięk, wcale nie słodki, jak piosenka wciąż rozbrzmiewająca wokół niego.
Spróbował otworzyć oczy, ale były takie ciężkie.
- Wszystko w porządku. - powtórzył głos, - po prostu idź spać, Harry. Musisz być bardzo zmęczony, powinieneś odpocząć. - Zimne usta musnęły jego policzek i Harry w końcu zdołał otworzyć oczy na tyle, by zobaczyć żółty i czerwony kolor.
Dziewczyna, która patrzyła na niego z góry, była znajoma, ale nie mógł sobie przypomnieć, gdzie ją wcześniej widział. Jej niebieskie usta rozchyliły się w uprzejmym uśmiechu, a krew spływająca po boku twarzy lśniła w świetle księżyca.
Uścisnęła go, a dłoń w jego włosach pogłaskała go uspokajająco. Jej druga ręka sięgnęła do jego ust, jej lodowata dłoń przeciągnęła po miękkim ciele jego warg, gdy je zakryła.
Harry zmarszczył brwi, próbując odchylić głowę, bo dziewczyna była taka zimna.
Pociągnęła go z powrotem na miejsce z chichotem, a jej ręka przesunęła się, pełzając w górę, by objąć także jego nos.
Harry rzucił się, instynkty zaczęły budzić się do życia, gdy odcięto mu powietrze.
Jego pięść poleciała w górę, ale chybił i wepchnięto go z powrotem na łóżko, przyciskając go do siebie z nienaturalną siłą.
- Nie pójdę. - Syczała na niego. - Nie pójdę. Nie pójdę. Nie pójdę. Nie możesz mnie zmusić. Nie odejdę.
Machnął rękoma, łopocząc na jej przemoczonej postaci, jego paznokcie wbijały się w jej pozbawioną życia skórę i drapały, gdy wypełniał go strach. Znów go uciszyła, tuląc jak kochanka i patrząc mu w oczy z żarliwą desperacją.
Jego wzrok stał się ciemny i skupił się na czymś ponad jej ramieniem. Jakaś postać zbliżyła się do nich i Harry spojrzał w górę, tam, gdzie, jak mu się wydawało, znajdowała się jej głowa.
Nie mógł prosić o pomoc - ale chciał żyć.
Coś chwyciło dziewczynę za ramię i w szoku obejrzała się. Ale jej wyraz twarzy zmienił się w przerażenie, gdy została od niego oderwana.
Harry zaczerpnął tchu, rzucając się w górę i spadając z łóżka, uderzając mocno o ziemię. Przetoczył się, jego ciało poruszyło się automatycznie, by uciec od tego, czym to coś, kurwa, było.
Spojrzał w górę, z różdżką w ręku, i prawie się skrzywił.
Dziewczyna zwisała bezwładnie z ciemnej dłoni, jej szyja była skręcona pod takim kątem, że wiedział, iż jest złamana. To, co ją trzymało, było niczym więcej niż cieniem. Było wysokie i duże, a oczy Harry'ego płonęły od samego patrzenia. Mrugnął, a głowa tego czegoś - lub to, co uważał za głowę - zwrócona została w jego stronę.
Harry cofnął się o krok, jego nogi uderzyły o szafkę nocną i potrząsnęły butelkami na blacie. Nie ruszając się z miejsca, złapał się za krawędź, żeby nie upaść.
To coś odrzuciło ciało dziewczyny, jakby była lalką, i Harry patrzył, jak jej forma rozpada się całkowicie, zanim jeszcze zdążyła uderzyć o ścianę.
Do jego uszu dotarł dźwięk przypominający trzask pękającego szkła i Harry ze zgrozą zdał sobie sprawę, że to śmiech.
Zamrugał, a to coś znalazło się przed nim. Szarpnął się do tyłu, ale ręka - ta sama, która skręciła kark, jakby to było nic - zacisnęła się wokół jego biodra, powstrzymując go przed ucieczką.
Zwinęło się blisko niego, pochylając się, aż prawie mógł zobaczyć coś wewnątrz gęstej ciemności.
- Harry. - wykrztusiło.
A potem zniknęło.