Należysz do mnie (a ja do ciebie) [tłumaczenie]

Harry Potter - J. K. Rowling
G
Należysz do mnie (a ja do ciebie) [tłumaczenie]
Summary
- To, co jest dla mnie absolutnie fascynujące... - powiedział Riddle, podchodząc bliżej. - to ty. - Ruszył do przodu, zmuszając Harry'ego do cofnięcia się, aż został przyszpilony do chłodnej ściany pokoju wspólnego. - A czy wiesz dlaczego?-Nie. I będę tu szczery, Riddle, nieszczególnie mnie to obchodzi.Wyższy chłopak uśmiechnął się do niego, lekko, ale w niezwykle z siebie zadowolony sposób.- To. Właśnie tutaj. - Jedna ręka podniosła się i odgarnęła część grzywki Harry'ego z jego twarzy. - Nathan Ciro był małym chłopcem bez kręgosłupa, zbyt bojącym się własnego cienia, by odważyć się choćby spojrzeć w moją stronę. Ale ty... - Pochylił się bliżej. - patrzysz na mnie, jakbyś chciał mnie zadźgać.Po wypadku Auror Harry Potter budzi się w ciele czternastoletniego Nathana Ciro, udręczonego ślizgona, który niedawno próbował popełnić samobójstwo. Szukając odpowiedzi, Harry powraca do Hogwartu i wywołuje niemałe poruszenie wśród pracowników i uczniów - zwłaszcza, gdy orientują się, że nie jest tym samym chłopcem , co kiedyś.Stara się uniknąć podejrzeń, a w miarę jak jego dążenie do prawdy zwraca na niego coraz większą uwagę, Harry zaczyna myśleć, że może mu się nie spodobać to, co odkryje.
All Chapters Forward

Chapter 8

Harry zwolnił krok, gdy pojawił się na ostatnim zakręcie swojej trasy. Po jego prawej stronie, tak daleko jak sięgał wzrok, rozciągał się Zakazany Las. Po jego lewej stronie, Hogwart dominował w panoramie okolicy. A przed nim Jezioro, które przypominało kałużę atramentu plamiącą krajobraz.

Ręce miał założone za głowę, kiedy szedł ostatnie kilka metrów na szczyt wzgórza. Miał zamknięte oczy, a jego oddech był tak równy, jak tylko mógł.

Słońce jeszcze nie wzeszło nad wzgórzami, ale pierwsze promienie już rozjaśniały niebo na bladoszary kolor. To był piękny, choć chłodny, poranek.

Harry wpatrywał się w Jezioro, obserwując, jak woda porusza się i miesza we wczesnej bryzie.

Wiedział, że pod tą spokojnie wyglądającą taflą dzieje się o wiele więcej, niż mogłoby się wydawać.

Każdy wiedział o żyjącej w jeziorze Kałamarnicy, a niektórym uczniom udawało się od czasu do czasu zobaczyć jednego z nieuchwytnych trytonów- jeśli tylko byli na tyle ciekawscy, by spróbować powietrza.

Ale Harry był jedną z niewielu osób, które były w jeziorze, głęboko, głęboko w dole, gdzie światło miało problem z dotarciem, a woda dławiła cię ciężarem swojej obecności.

Harry nigdy wcześniej szczególnie nie bał się wody, ale Drugie Zadanie otworzyło mu drzwi, przez które wkradły się sny o utonięciu. Zmuszony był budzić się zlany potem i przez kilka niekończących się chwil wierzyć, że nadal znajduje się w tej ciemności, z wodą wciskającą mu się do gardła, bez skrzeloziela, które może pomóc i bez nikogo, kto mógłby go uratować...

To było jednak w porządku. W porównaniu do zwykłych demonów, które go dręczyły, utonięcie było prawie korzystniejsze.

Zakuło go w boku i Harry skrzywił się w tamtą stronę. Przesunął wzrok z malowniczej sceny, praktycznie wypalając wzrokiem dziurę w miejscu gdzie znajdował się znak.

– Zamknij się. – wysyczał na niego, nie przejmując się jakie to było niedorzeczne.

Znak dawał o sobie znać przez całą noc, na przemian wysyłając przeszywający ból przez jego ciało - niczym gorący nóż, przecinający skórę i mięśnie i kości jak masło, skręcając wnętrzności i gotując krew - lub brzęcząc (z braku lepszego określenia) z sentymentem.

Było to irytujące i, szczerze mówiąc, przerażające, ponieważ czasami Harry czuł się zupełnie w porządku, ale w następnej chwili cały jego bok rozbłysnął bólem i było tak, że ledwo powstrzymywał się od krzyku.

Desperacko chciał zrozumieć co się działo, ale widział, do czego doprowadza ludzi desperacja i nie był zbyt zainteresowany dołączeniem do tej długiej listy ofiar. Musiał być cierpliwy i poszukiwać odpowiedzi we własnym tempie.

Harry powoli opuścił ręce i westchnął, opuszczając się w wygodnym przysiadzie. Musiał wrócić do pokoju wspólnego, zanim poranek naprawdę się rozkręci i przegapi śniadanie.

Dziś oficjalnie miał być jego pierwszy dzień w szkole. Miał wczoraj szczęście z wagarowaniem, ale współczucie profesorów względem jego sytuacji dość szybko się skończy, jeśli nieustannie będzie omijać lekcje.

Naprawdę powinien wracać.

On po prostu... naprawdę, naprawdę nie chciał.

To nie tyle perspektywa bycia uczniem była powodem niezadowolenia Harry'ego. Zawsze kochał Hogwart i bez względu na to, co mówili jego przyjaciele, lubił się uczyć.

To było bardziej związane z faktem, że to nie był jego Hogwart. Nie będzie późnych nocy spędzonych w pokoju wspólnym Gryffindoru na rozmowach z Ronem i Hermioną. Nie będzie przyjaznych twarzy mijających go na korytarzach. Nie będzie sekretnych uśmiechów dzielonych z Ginny zza stołu.

Zamiast tego został uwięziony z bandą swoich przyszłych wrogów, dostając niechciane, niepotrzebne miejsce w pierwszym rzędzie do obserwowania zstąpienia Toma Riddle'a w ciemność.

Na samą myśl o jego boleśnie młodym przeciwniku ogarniała go dezorientacja i niepewność.

Harry znał historię życia Riddle'a od początku do końca, od góry do dołu i w każdy inny sposób, jaki można sobie wyobrazić. Przedarł się przez lata wspomnień, zasmakował jego emocji i prawie został zmiażdżony przez ogrom umysłu Czarnego Pana.

Wiedział, czym stanie się Riddle, niczym świadek wypadku samochodowego w zwolnionym tempie, widząc, jak każde zagięcie metalu i odłamek odpryskuje, znając wynik, ale i tak był całkowicie, potwornie zafascynowany tym, co rozpościerało się przed jego oczami.

To było nieuniknione.

Harry o tym wiedział. Pogodził się już z tym, że nie będzie ingerował w życie Riddle'a bardziej niż to absolutnie konieczne. Nie wiadomo było, jak wielkie szkody może wyrządzić w przyszłości, i to właśnie świadomość, że potencjalnie może zniszczyć to, do czego próbował wrócić, trzymała go w ryzach.

Ale Harry'emu zaskakująco łatwo było stłumić te myśli. O wiele łatwiejsze niż powinno być, biorąc pod uwagę wszystkie aspekty.

Może w końcu dorastał? Hermiona byłaby dumna.

Jego mały uśmieszek przygasł, po czym całkowicie zniknął.

Westchnął, wypuszczając powietrze z klatki piersiowej na zimne powietrze.

Podniósł się z powrotem na nogi, kołysząc się lekko, gdy krew zaczęła mu pulsować. Jego pot szybko stygł, a gwałtowny spadek adrenaliny sprawił, że skrzywił się. Naprawdę musiał wrócić do lochów, zanim przypadkiem tu zaśnie.

Harry ruszył w stronę zamku, stopy zaczęły mu pulsować w rytm bicia serca.

W końcu jednak szorstka ścieżka zmieniła się w gładki bruk, a Harry przyspieszył kroku, chętny do wzięcia prysznica.

Cisza, która ogarnęła zamek była prastara, każdy odgłos odbijał się echem po korytarzach. Powinna sprawić, że poczuł się mały, ale wszystko, co zrobiła, to przyciągnęła Harry'ego do środka, otoczyła go i sprawiła, że poczuł się tak samo częścią Hogwartu, jak kamienie, które go tworzyły.

Skorzystał z jednego z pierwszych labiryntowych skrótów, jakie napotkał, nawigując po drodze z pamięci.

Nogi zaczęły mu coraz bardziej doskwierać i miał ochotę iść dalej wąskim korytarzem i po prostu wślizgnąć się do pokoju wspólnego.

Ale jego racjonalna strona odrzucała ten pomysł, zanim zdążył się zakorzenić. Było jeszcze wcześnie, ale zawsze istniała szansa, że inni uczniowie są już na nogach. Te tajne przejścia były teraz jego asem w rękawie, którego nie chciał stracić.

Zawalenie się fragmentu ściany pokoju wspólnego Slytherinu, który nie powinien być w stanie się poruszać, wywołałoby tylko panikę.

Harry zrobił więc to, co należało i wyszedł z ukrytego korytarza dwa skręty od pokoju wspólnego.

Lochy były opustoszałe, świece na ścianach dawały tylko minimalne światło, dzięki któremu można było cokolwiek zobaczyć. W miarę jak Harry szedł, płomienie stawały się coraz jaśniejsze, oświetlając coraz większą część mroźnego korytarza.

Wsunął ręce głębiej w kieszenie spodni, zaciskając i rozwierając palce w daremnej próbie przywrócenia prawidłowego przepływu krwi.

Wymamrotał hasło do drzwi i czekał z niecierpliwością, aż przesuną się z jego drogi.

Ciepłe powietrze, które spłynęło na niego kaskadami, podziałało na niego euforycznie i wskoczył do środka. Pokój był cichy i spokojny, w zasadzie zupełnie pusty.

Ale instynkt nie dawał mu spokoju i Harry podążył za tym pociągnięciem, aż jego wzrok padł na postać spoczywającą na jednej z leżanek najbliżej kominka.

Przez sekundę jego płuca zwęziły się, oddech wybił z niego i odciągnął uwagę chłopaka od otwartej książki na kolanach.

Harry przełknął to imię na końcu języka, bo choć podobieństwo było niesamowite i bolesne do oglądania, oczy miały niewłaściwy kolor. Bardziej srebrne niż którykolwiek z jego potomków.

Ale blond włosy, delikatne rysy i sposób, w jaki jego podbródek przechylał się na tyle, by w równej mierze przekazać ciekawość i pogardę, to było dla niego zbyt wiele.

Harry oderwał wzrok od chłopca, opuszczając głowę i zaciskając oczy.

Łzy cisnęły mu się do oczu i niemal słyszał wyniosły głos przyjaciela, który szydził z niego, że płacze.

Brakuje mi nawet Draco, pomyślał z gryzącym rozbawieniem, najwyraźniej sprawy stały się rozpaczliwe.

- Ciro. Słyszałem, że wpełzłeś na powrót do Hogwartu.

Boże, nawet brzmieli podobnie. Począwszy od sposobu, w jaki wypowiadali swoje słowa, a skończywszy na kulturalnym tonie, który sprawiał, że wszystko, co padało z ich ust, brzmiało jak gęsty miód.

Harry oczyścił gardło, usta wykrzywiając w coś, co miał nadzieję było uśmiechem - ale po śladach szyderstwa skierowanego w jego stronę podejrzewał, że mu się nie udało.

- Przepraszam. - powiedział, - kim jesteś? - To było szczere pytanie. Był pewien, że Draco przynajmniej raz przeprowadził Harry'ego przez linię swojej rodziny, ale Harry miał problem z przypomnieniem sobie własnego drzewa genealogicznego, a co dopiero tak wymieszanego i pokręconego jak rodzina Malfoyów.

Prawdziwym pytaniem było jednak, czy ten chłopak był dziadkiem Draco.

Jego niegroźne pytanie zdawało się tylko wzburzyć chłopaka, bo ten zmarszczył brwi i z niesmakiem zatrzasnął książkę.

- Jakbyś w ogóle był godny, żeby się do mnie zwracać. - powiedział ostro.

Harry zamrugał, po czym przeniósł wzrok na bok. Zastanawiał się, jak niegrzecznie byłoby, gdyby po prostu poszedł do swojego pokoju.

Zastanawiał się, dlaczego w ogóle go to obchodzi.

- W porządku. W takim razie po prostu cię zostawię. - Powiedział powoli, odwracając się w stronę schodów prowadzących do pokoi. Ale w chwili, gdy stanął przed nimi w pełni, znów się zatrzymał.

Oczy Riddle'a powędrowały od Harry'ego do Malfoya. Był ubrany, jego mundurek przedstawiał obraz idealnego ucznia. Schludny, prawie nie widać zagnieceń, krawat zawiązany dokładnie przy kołnierzyku. Nawet jego włosy były nienagannie ułożone.

Nawet Malfoy nie był ubrany szczególnie ładnie, bo nie było nawet szóstej rano - ale oczywiście, oczywiście, Tom Riddle był osobą poranną. Oczywiście wstał o rozsądnej porze i był gotowy do wyjścia na długo przed tym, jak gdziekolwiek musiał się zjawić.

To tylko kolejny dodatek do jego długiej listy grzechów.

Harry wzruszył ramionami i spojrzał na ślizgona. Riddle, nieugięty kutas jakim był, uniósł tylko pytającą brew, po czym zszedł na dół i wślizgnął się do pokoju wspólnego.

- Abraxasie, witaj z powrotem. - Powiedział, ale brak ciepła w jego tonie zmienił miłe powitanie w coś mdłego i nieciekawego. Zupełnie zignorował Harry'ego, gdy przechodził obok niego.

Abraxas - Harry wewnętrznie skrzywił się, wiecznie zadowolony, że jego rodzice byli miłosierni, gdy go nazywali - prychnął, jego wzrok opuścił Harry'ego i przeniósł się na Riddle'a.

- Dziękuję, Tom. Dobrze cię widzieć.

Harry wykorzystał rozproszenie uwagi, by rozpocząć drogę do bezpieczeństwa swojego pokoju; ale jak pająk czujący wibracje w swojej sieci, głowa Riddle'a obróciła się, by przyszpilić go w miejscu. Oczy chłopca przesunęły się po nim, w końcu zatrzymując się na twarzy Harry'ego.

- Co robiłeś? - zapytał Riddle, a potem, zanim Harry zdążył odpowiedzieć, - Co masz na sobie?

Harry spojrzał w dół na siebie, przyglądając się zwykłym długim spodniom i prostej koszulce, którą miał na sobie. Spojrzał na Riddle'a, zdezorientowany.

- Poszedłem pobiegać.

Oczy Riddle'a rozszerzyły się nieznacznie, a jego brwi uniosły się w górę w nieukrywanym zaskoczeniu. Za nim Abraxas prychnął i zapytał pogardliwie.

- Potrafisz biegać?

Warga Harry'ego wykrzywiła się w słabym szyderstwie, zanim się uspokoił. Powstrzymał się od komentarza, tłumiąc kipiące w nim emocje.

Paliły jak kwas.

- I dlaczego, powiedz mi proszę, biegałeś, Ciro? - zapytał Riddle, brzmiąc na zaintrygowanego, ale Harry wyczytał w nim sceptycyzm.

Uśmiechnął się obojętnie.

- Ponieważ Riddle, co może się zdawać dla ciebie szokujące, budzenie się w ciele, które nie robiło nic więcej niż leżenie w łóżku przez trzy miesiące, ma negatywny wpływ na zdrowie.

Irytacja - słodka i zabójcza - przemknęła przez oczy Riddle'a, a Harry ochoczo podążył za nią własną, delektując się taką reakcją.

Ten młodszy Riddle był o wiele łatwiejszy do odczytania niż jego starszy odpowiednik, wciąż świeży i miękki pod wieloma względami. To było ekscytujące doświadczenie, być tym, który trzyma władzę między nimi.

Harry już wcześniej krótko o tym myślał, ale patrząc na Riddle'a w obecnej formie, naprawdę docierał do niego fakt, że przed nim jeszcze długa droga, zanim stanie się złośliwym stworzeniem, które Harry pokonał.

W czasach młodości Harry'ego różnica między ich poziomami była rażąca i obrzydliwie oczywista. Voldemort zawsze był o wiele lepszy, jeśli chodzi o siłę i wiedzę - dorosły, zahartowany i okrutny. Podczas gdy Harry spędził większość ich spotkań z trudem wychodząc cało z tych spotkań - niepewny, przestraszony i jeszcze będący dzieckiem.

Ale teraz ich role się odwróciły. Teraz to Harry patrzył z góry na Riddle'a i postrzegał go jako chłopca. To Harry miał przewagę. To Harry wiedział więcej, doświadczył więcej i był kimś więcej.

Objawienie to było równie pyszne, co niepokojące.

Nieoczekiwanie znamię na jego biodrze zaczęło swędzieć i Harry automatycznie klepnął dłonią w ten punkt. Spojrzenie Riddle'a podążyło za ruchem i Harry nie zamierzał odpowiadać na więcej pytań.

Obrócił się na pięcie i szybkim krokiem ruszył w górę schodów, starając się nie wyglądać jakby uciekał.

Potrzebował prysznica, żeby oczyścić umysł.

0o0

Harry się przeliczył.

Potwornie.

Myślał, że poradzi sobie, gdy znajomi ludzie rzucą mu się w twarz. Abraxas był niespodzianką tylko dlatego, że Harry nie spodziewał się, że pojawi się znikąd. Ale ci, których Harry wiedział, że spotka? Myślał, że będzie dobrze. Nie miał nic przeciwko Slughornowi.

Ale to było kłamstwo.

Patrzył, serce ściągało mu się między niepokojącą ilością smutku a niszczącym dyszę szczęściem, jak Dumbledore objaśnia najprostszy sposób na przemianę gatunków.

Minęły lata, odkąd Harry widział swojego starego dyrektora, a mając go przed sobą teraz - z rudymi włosami - czuł się jakby ręka sięgnęła do jego piersi i ścisnęła.

Ale prawie mile widziane ponowne spotkanie zostało zakwaszone przez jądro zdrady, które stale było pielęgnowane w sercu Harry'ego.

Bo to był człowiek, który pewnego dnia miał zaaranżować całe życie Harry'ego. Ten, który zmusiłby go do dorastania w pozbawionym miłości środowisku, tylko po to, by zrobić z Harry'ego kogoś, kto pragnie aprobaty. Ten, który nie miał skrupułów, by wysyłać dzieci, by walczyły w jego imieniu.

Ten, który potrafił czytać w myślach i prawdopodobnie robił to Harry'emu przez lata.

Harry trzymał głowę opuszczoną, a oczy utkwione w pustym pergaminie przed sobą, gdy Dumbledore po raz kolejny przeszedł obok niego.

Poza początkowym powitaniem i zapewnieniem, że jeśli potrzebuje pomocy, wystarczy zapytać, Dumbledore unikał nawet spojrzenia w stronę Harry'ego.

To była dziwna zmiana rytmu, zważywszy na to, jak mocno Dumbledore wplótł się w życie Harry'ego.

Ale może było tak tylko dlatego, że teraz Harry nie miał jakiejś predestynowanej roli baranka ofiarnego wiszącej nad jego głową i dlatego nie był ważny w umyśle mężczyzny. A może dlatego, że tym razem jego krawat był zielony?

A może to zasługa jego kolegi z ławki.

Obok niego Riddle pilnie robił notatki, jego pióro pływało po papierze. Harry'ego kusiło, żeby zapytać, po co w ogóle zawracał sobie tym głowę - bo jakby ten drugi nie był już w tym momencie o dwa lata do przodu pod względem programu nauczania.

– Panie Ciro? – Harry przechylił głowę z powrotem do przodu, gdzie Dumbledore stał i marszczył na niego swoje brwi.

Więc teraz wreszcie poświęcał mu uwagę.

– Proszę pana? – Obok niego, Riddle zaczął pisać wolniej, sygnalizując, że jego skupienie zmieniło się w momencie, kiedy zwrócił się do niego Dumbledore.

- Nic nie napisałeś. Masz problemy z nadążaniem?

Iskra irytacji rozpaliła się w jego wnętrznościach. Pokusa, by stwierdzić, że to mniej niezdolność, a bardziej znudzenie kazało mu nic nie robić, była coraz silniejsza.

Ale pyskowanie nigdy nie było dla Harry'ego szczególnie pomocne, jeśli chodzi o jego profesorów.

Zamiast tego schylił głowę niżej i starał się, by jego twarz pokryła się rumieńcem. Z perspektywy czasu było to zdecydowanie okrutne ze strony starszego czarodzieja, że to robił. To było przerażające i niszczące pewność siebie dla zmagającego się z problemami ucznia. Zwracanie wszystkim uwagi na ten fakt było jak dosypywanie soli do rany.

To byli rówieśnicy Nathana, a każdy - zwłaszcza taki geniusz jak Dumbledore - wiedziałby, jak bardzo może to być dla niego szkodliwe.

Harry nie miał wątpliwości, że gdyby był gryfonem, Dumbledore po cichu podszedłby do niego i prywatnie zapytał o jego samopoczucie.

Jawne faworyzowanie przez nauczycieli zawsze go wkurzało - Snape, a nawet McGonagall, oboje równie winni - a doświadczanie tego teraz, jako dorosły i o wiele bardziej świadomy niż jako uczeń, sprawiło, że tył jego gardła został splamiony obrzydzeniem.

Harry uniósł wargi w zakłopotanym, żałosnym uśmiechu i skulił ramiona, buntując się przeciwko naturalnemu instynktowi.

Z jakiegoś powodu było o wiele trudniej siedzieć i nie bronić się przed mężczyzną. Nawet Riddle nie wzbudził w nim takiej chęci do walki; i prawdopodobnie to właśnie z rąk Voldemorta Harry ucierpiał bardziej.

Ale może to było dokładnie to. Harry nigdy nie uważał Voldemorta za swojego sprzymierzeńca. Nigdy nie pokładał największej wiary w Czarnego Pana, a pomijając jego doświadczenia z pamiętnikowym horkruksem Riddle'a, Harry nigdy nie ufał Voldemortowi.

A Dumbledore? Dumbledore wzbudził niezachwianą lojalność Harry'ego od pierwszej chwili. Harry ufał mu, wierzył, że ten człowiek wie najlepiej, podczas gdy on planował jego śmierć.

Harry'ego nie obchodziło 'Większe Dobro', którego Dumbledore tak kurczowo się trzymał. Zdrada była zdradą i Harry nie należał do osób z natury wyrozumiałych. Och, można było z nim dyskutować, a swoje poglądy potrafił odłożyć na bok. Ale ci, którzy wbijali mu nóż w plecy, zazwyczaj prędzej czy później odczuwali jego gniew.

- Jestem pewien, że sobie poradzę, profesorze. - wymamrotał, a było to takie słabe zapewnienie, coś, co powiedziałby każdy uczeń nie chcący zwracać uwagi na swoje niepowodzenia. A jednak Dumbledore po prostu skinął głową i kontynuował.

Harry pozwolił, by niedowierzanie z powodu braku reakcji uderzyło w niego i spłynęło kaskadą po plecach.

- Czy potrzebujesz pomocy? - zapytał Riddle, swobodnie.

Oczy Harry'ego zsunęły się z przykuwających wzrok szat Dumbledore'a i spojrzały na chłopca.

- Co?

Riddle pochylił podbródek w stronę wciąż nieoznaczonego pergaminu Harry'ego.

- Chętnie wyjaśnię pojęcie, jeśli jest to zbyt trudne.

Propozycja, szczera na pierwszy rzut oka, ale bez wątpienia szydercza pod spodem, sprawiła, że Harry zadrwił. Odwrócił wzrok niezainteresowany.

– Dzięki, ale nie dzięki Riddle. Tak jak powiedziałem profesorowi, poradzę sobie.

Oczywiście, że tak. Już wcześniej uczył się tego wszystkiego, chociaż jego własny czwarty rok był nieco bardziej wstrząsający niż ten. Nic, co przygotowali mu profesorowie, nie byłoby dla niego zbyt trudne do przejścia.

- Jeśli jesteś pewien. - Riddle odpowiedział, jego uśmiech był uprzejmy, oczy zimne. - W końcu jesteśmy współlokatorami, musimy sobie pomagać

A te słowa, Boże, sprawiły, że magia Harry'ego zaczęła buzować, a jego wściekłość się wzmogła.

Kałamarz na jego biurku zakołysał się gwałtownie i rozlał ciemny płyn po całym biurku. Harry nie spuszczał wzroku z Riddle'a, nawet gdy dziewczyna siedząca przy sąsiednim biurku wydała z siebie mały syk na widok bałaganu.

Myślał tylko o tym, jak pusto czuł się Nathan, jak samotny i smutny musiał być chłopiec. Jak jedynym sposobem na ucieczkę od wszystkiego, jaki znalazł, był skok z budynku.

Harry nachylił się do Riddle'a, jego magia brzęczała w powietrzu między nimi, niczym ostrzeżenie i obietnica.

- Nie zachowuj się, jakbyś nie miał w dupie kogokolwiek poza sobą, Riddle. Myślisz, że po tym wszystkim, co zrobiłeś ty i twój Dom, w ogóle chciałbym twojej pomocy, gdybym jej potrzebował? Dlaczego nie powiesz mi, dlaczego obudziłem się w szpitalu po próbie samobójczej.

Zegar na ścianie wybił godzinę i Harry poderwał się na nogi, z torbą przewieszoną przez ramię i nieświadomie machając ręką, by usunąć plamy z atramentu. Wpatrywał się w Riddle'a z pogardą.

- Jeśli tam właśnie prowadzi wasza "pomoc", wybacz mi, jeśli jestem trochę nieufny.

0o0

Tom oblizał dolną wargę w zastanowieniu, gdy Ciro pomaszerował do wyjścia z klasy i zniknął w tłumie uczniów.

Chciał powiedzieć, że chłopak ucieka, ale sposób, w jaki jego ręce były zaciśnięte na tyle mocno, że pobielały mu knykcie, mówił Tomowi, że to raczej Ciro usuwa się dla dobra ich obu.

Co było dziwne, ale nie bardziej niż jego reakcja na propozycję pomocy ze strony Toma.

Jeśli nie było to widoczne od czasu jego powrotu, to teraz z pewnością utrwaliło się w umyśle Tomka.

Ciro był niebezpieczny.

To nie była myśl, w którą kiedykolwiek wierzył, ale dowód niezaprzeczalnie leżał przed nim, aby go zbadać.

Wcześniej, jeśli Tom kiedykolwiek przypadkowo spuścił wzrok na Ciro przez dłuższy czas, nieśmiały chłopak kurczył się i chował.

Teraz wydawało się, że niemal wyzywa Toma, by na niego spojrzał.

To było... interesujące. I bardziej niż trochę tajemnicze.

Czy utrata wszystkich wspomnień może tak drastycznie zmienić człowieka, jak to miało miejsce w przypadku Ciro? Czy to w jakiś sposób zmieniło, kim byłeś w swoim sercu?

Tom wiedział, że Nathan Ciro nigdy nie posiadał takiego ognia przed swoją nieudolną próbą samobójczą. Był słaby i niedołężny. Nigdy nikogo nie prowokował, a już na pewno nie patrzył Tomkowi w oczy i nie wyzywał go.

Ale patrząc teraz w szare oczy Ciro, Tom miał wrażenie, że z tyłu czai się drapieżnik, który czyha tuż za cienką zasłoną ochrony. Przypominało to Tomowi starego kota, który czasem kręcił się po ogrodzie sierocińca, obserwując biegające wokół dzieci z nieskrywaną pogardą; jakby były tak bardzo poniżej jego poziomu, że nawet nie rejestrowały się jako potencjalne zagrożenie.

Tak. Ciro z pewnością był podobny do tej złośliwej, zdziczałej istoty.

To było denerwujące, choćby dlatego, że było niewłaściwe.

To było sprzeczne ze wszystkim, czym Ciro był - kim był od lat - i bez względu na to, jak Tom próbował się przeciwstawić, czuł, że jego umysł już zahacza o tę nową łamigłówkę.

Tak dawno nie działo się coś fascynującego i przeraźliwie się nudził.

Przypuszczał, że Orion miał rację, podchodząc i zawłaszczając sobie Ciro. Działo się z nim coś więcej niż amnezja, a Tom był na skraju chęci, by się tego dowiedzieć.

Niestety, dał już Orionowi pozwolenie na zabawę z Ciro, a tak szybkie odebranie mu zabawki byłoby niesmaczne i niegrzeczne.

Tom zaczął niespiesznie pakować swoje rzeczy, bo choć bardzo chciał gonić Ciro i dalej obserwować wszystkie jego nowe, drobne cechy, wiedział, że nie ma się co spieszyć. Za chwilę mieli podwójną obronę, a Tom był pewien, że Merrythought będzie trzymać się swojego zwyczaju umieszczania uczniów z wysokimi wynikami w nauce z tymi z niższymi.

Ciro był przeciętny w obronie, ale jego miesiące nieobecności skłoniły Merrythoughta do sparowania go z czołówką klasy. Pozycja, którą Tom chciwie utrzymywał.

W ciągu najbliższych dni będzie miał dużo czasu, aby rozpocząć ponowną kategoryzację Ciro.

Przerzucił pasek torby przez głowę, oczy już dryfowały w kierunku miejsca, gdzie Lestrange czekał na niego przy drzwiach.

- Tom, mogę z Tobą porozmawiać?

Bezpiecznie odwrócony od denerwującego mężczyzny, Tom pozwolił, by jego pogarda rozkwitła w pełni. Gestem wskazał na Lestrange'a - nie więcej niż dwoma wyciągniętymi palcami - a ten drugi wymknął się z pokoju, zostawiając ich dwóch za sobą.

Tom obrócił się, z nieszczerym uśmiechem skierowanym do swojego najbardziej znienawidzonego profesora.

- Proszę pana? Coś się stało?

Dumbledore nie przejął się nawet próbą powrotu do grzeczności. Tom miał ochotę wydłubać paznokciami te ostre oczy.

- Tak, wierzę, że zauważyłeś brak wysiłku pana Ciro na dzisiejszych zajęciach.

Powieki Toma opadły, a jego usta zacisnęły się w udawanym współczuciu.

– Zauważyłem, proszę pana. Ale kiedy zaproponowałem mu pomoc, odrzucił moją propozycję.

- Może więc powinieneś bardziej się postarać. - Dumbledore zasugerował łagodnie, - Pozwalanie przyjaciołom na niepotrzebne cierpienie nie jest właściwym zachowaniem.

A może powinieneś w końcu wczołgać się do jakiejś dziury i umrzeć, pomyślał, zadowolony, że jego mentalne tarcze były zbyt silne, by Dumbledore mógł wydobyć z nich cokolwiek istotnego.

No bo naprawdę, kogo Dumbledore myślał, że oszukuje? Obaj wiedzieli, że Nathan Ciro nie ma przyjaciół, a jeśli nawet ma, to Tom nigdy nie będzie jednym z nich.

Jeśli mężczyzna próbował zachęcić Tom w tym kierunku, antagonizując go, to czekała go przykra niespodzianka.

- Wezmę to pod rozwagę. - zaintonował gładko. - Czy to wszystko? Ponieważ moja następna lekcja zaczyna się wkrótce, proszę pana.

Widział frustrację w oczach Dumbledore'a, ale ten odprawił go mimo to, prawdopodobnie zbyt przyzwyczajony do bycia odpychanym na każdym kroku.

Tom wyszedł z pokoju, jego nastrój był zrujnowany, jak zawsze, gdy staruszek wtykał nos w nie swoje sprawy.

Lestrange czekał na niego, tylko szybkie stukanie palców o przedramię zdradzało jego niecierpliwość. Wyprostował się jednak, gdy Tom się zbliżył, a gdy ten zaczął iść, zrównał się z nim.

- Czego chciał? - zapytał.

Tom chrząknął, oczy zwęziły się i skupiły przed nimi.

- Wyjaśnić mi, jak ważne jest, aby nie pozwolić moim przyjaciołom pozostać w tyle w ich pracy.

Lestrange rzucił mu rozbawiony uśmieszek.

- Ciro?

- Ciro. - Tom potwierdził.

- Mógł przynajmniej przyjąć twoją ofertę. Obserwowałem go przez większą część lekcji. Ten mały idiota nawet nie dotknął swojego pióra. - Lestrange przewrócił oczami. - Z takim nastawieniem nie ma szans, żeby dogonił materiał. Chociaż. - na jego twarzy pojawił się zamyślony wyraz. - Jeśli nie zaliczy zajęć, to znaczy, że nie będziemy musieli się nim zajmować w przyszłym roku. Może jednak nie powinieneś mu pomagać.

Wargi Toma drgnęły w odpowiedzi, ale teraz, gdy Lestrange o tym wspomniał, wrócił myślami do notatek Ciro i przypomniał sobie, jak nagle jego kałamarz się przewrócił.

Dręczyły go elektryczne wstrząsy, które odczuwał na ramionach, gdy ta ciężka obecność je objęła. To była magia, surowa, nieskrępowana i potężna. Sposób, w jaki wiła się wzdłuż jego kończyn, szepcząc na jego skórze groźby i niebezpieczeństwa, sprawił, że zaparło mu dech w piersi.

I był to kolejny element układanki, który Tom z trudem dopasowywał.

To był pierwszy raz, kiedy Tom zetknął się z czystą magią Ciro i nigdy wcześniej czegoś takiego nie doświadczył.

Ta magia była gęsta i bogata, tak zimna, że paliła rdzeń Toma. Miała cel, wolę i odwagę. Szydercza. Dokuczająca. Dając mu małe spojrzenie na to, co kryje się za maską Ciro, zanim się cofała, by ukryć się przed jego głodną ciekawością.

I wtedy Ciro naprawił ten bałagan, pstryknięciem nadgarstka, nie poruszając ustami, i wszystko zniknęło.

Bezróżdżkowo. Niewerbalne. Po raz kolejny demonstrując coś, czego nie powinien umieć.

Okrążyli róg i zarówno Tom, jak i Lestrange zatrzymali się na końcu korytarza, patrząc na scenę przed sobą.

Ciro siedział na ziemi, a zawartość jego torby leżała rozrzucona na kamiennej podłodze. Nad nim stało trzech gryfonów, wszyscy z zadowolonymi minami.

Żaden z nich nie zauważył swojej nowej publiczności.

Gdy Tom obserwował, zobaczył, że jedna z rąk Ciro podniosła się z miejsca, w którym go podtrzymywała i wytarł sobie usta. Blada kończyna opadła do tyłu, a Tom dostrzegł smugi czerwieni znamiące jego skórę.

Lestrange wystąpił do przodu, aby rozproszyć sytuację, zanim odkryje ją profesor, albo aby pomóc Gryfonom. Tom podniósł rękę i przycisnął ją do klatki piersiowej Lestrange'a, powstrzymując jego ruch.

Cichy rozkaz został wykonany bez pytania.

- Nie jesteś już taki cwany, co? - Zaśmiał się jeden z nich.

Ciro, kiedy odpowiedział, brzmiał na o wiele bardziej opanowanego, niż Tom się spodziewał.

- Chcesz, żebym wam pokazał, co się stało z ostatnią osobą, która mnie dotknęła, gdy powiedziałem "nie"?

Drugi chłopak się zaśmiał.

- Nie wiedziałem, że w ogóle umiesz powiedzieć "nie". - Splunął, drwiąco i nietaktownie w swoich obelgach. - Słyszałem, że zwykle błagasz.

Szybki jak wąż, nogi Ciro zatoczyły szeroki łuk, łapiąc chłopaka za kostki i brutalnie sprowadzając go na ziemię. Tym samym ruchem przetoczył się i stanął na nogi.

Ciro zrzucił z siebie szatę, ale smugi krwi przy kąciku ust malowały go niczym zwierzę.

- Nadal chcecie to zrobić, chłopcy? Dam wam ostatnią szansę, żeby się wycofać.

Przez jedną chwilę Tom naprawdę wierzył, że Ciro zaraz zacznie warczeć. Sposób w jaki miał podniesione ręce, zaciśnięte pięści, wydawał się wskazywać na nadchodzącą walkę.

Jednak gdy tylko Gryfoni podeszli bliżej, ręce Ciro otworzyły się i pchnęły do przodu. Korytarz został zalany falą magii - tą samą, którą Tom poczuł wcześniej - i trzej chłopcy polecieli do tyłu.

Zderzyli się ze ścianą, ich ciała uderzyły głośno o szorstkie kamienie, zanim upadli na ziemię.

W ciszy która nastąpiła, Tom odetchnął drżąco. Mógł jeszcze poczuć smak tej energii w powietrzu i kątem oka mógł dostrzec, jak Lestrange również odczuwa tę magię.

Ciro pochylił głowę, patrząc na swoich niedoszłych napastników, z których ci, co nie stracili przytomności, patrzyli się na niego w niedowierzaniu i nie małą dozą zmieszania.

– Spadajcie.

Uciekli.

Ciro pomachał dłonią, kiedy trójka od niego uciekała, cmokając językiem z dezaprobatą. Odwrócił się żeby podnieść swoją torbę i powrzucał wszystkie rzeczy z powrotem do środka.

Kiedy podnosił się na nogi, w końcu ich dostrzegł.

Ciro zawiesił się, jego irytacja została zastąpiona przez niepewność. Ale nie strach.

Tom poczuł jak jego zainteresowanie przeradza się w coś głębszego.

Och, będzie mieć z tego taką zabawę.

Forward
Sign in to leave a review.