![Należysz do mnie (a ja do ciebie) [tłumaczenie]](https://fanfictionbook.net/img/nofanfic.jpg)
Chapter 7
Harry spieszył korytarzami, bezpiecznie otoczony najpotężniejszym urokiem dezorientującym, jaki mógł na siebie nałożyć.
Śniadanie dopiero się zaczęło, ale on już nie spał od kilku godzin, nie mogąc zasnąć po koszmarze.
Jego ręka mimowolnie zakręciła się na biodrze, gdzie wciąż tkwiło znamię, a zęby zatopiły się w dolnej wardze w zmartwieniu.
Potrzebował cholernych odpowiedzi i potrzebował ich natychmiast. Ponieważ widok tego tak pięknego rysunku na jego skórze zdenerwował go bardziej niż cokolwiek innego w ciągu ostatnich kilku tygodni.
To była dziecinna reakcja, ale Harry nie mógł powstrzymać się od oblizania kciuka i mocnego potarcia małego znaku. Kiedy symbol nie rozmazał się ani nie zniknął, zamknął oczy i wziął głęboki, uspokajający oddech.
Kiedy spojrzał ponownie, nic się nie zmieniło.
Zdławił w sobie chęć krzyku.
Złośliwie wbił paznokcie w skórę i przeciągnął po niej. Wściekle czerwone linie przebiły się przez czerń.
Uderzenie świeżego bólu oczyściło mu umysł.
Spuścił koszulę, zakrywając znak Insygniów Śmierci.
Oparł łokcie na kolanach i ukrył twarz w zaciśniętych dłoniach. - Dobrze - powiedział, głosem szokująco głośnym w ciszy swojego pokoju. - w porządku. Tego wcześniej tam nie było.
Całe jego ciało zadrżało, a on sam skulił się jeszcze bardziej. Kruchy spokój, którego trzymał się przez cały ten czas, roztrzaskał się na kawałki.
- Co się ze mną dzieje, do cholery? - Zapytał, słowa były gorączkowe i niespokojne. Palce brutalnie chwyciły jego włosy, gdy wpatrywał się w dywan.
Jego oczy kłuły okropnie i Harry zacisnął je, by powstrzymać łzy.
Nie płakał od czasu, gdy to wszystko się wydarzyło, ledwie dał sobie czas na zastanowienie się, co to może dla niego oznaczać.
Ale teraz wszystko wypływało na powierzchnię.
Strach. Niepewność. Wściekłość i desperacja. Pytania, które go dręczyły.
Jeśli był tutaj, czy to znaczyło, że Nathan był w jego ciele? A jeśli Nathan naprawdę odszedł, to co działo się w czasie Harry'ego? Czy jego ciało leżało w szpitalu, a jego przyjaciele i rodzina stali wokół łóżka, czekając, aż do nich wróci?
- Staram się. - wyszeptał. - Staram się, ale nie wiem jak.
I Boże, Ginny. Harry strasznie za nią tęsknił. Gdyby pomyślał wystarczająco mocno, mógłby niemal poczuć, jak jej dłoń chwyta go silnie, nie chcąc puścić.
To było takie niesprawiedliwe. To wszystko. Czy nie zrobił wystarczająco dużo? Stracił już tak wiele. Poświęcił się dla wszystkich. Kiedy to wszystko się skończy? Dlaczego nie mógł po prostu żyć normalnie, spokojnie?
A teraz jeszcze to, ten symbol wyryty na jego skórze, tak gładki i delikatny, jakby był tam od zawsze. Jakby należał do niego.
Trwał tak, z cichymi łzami na policzkach, aż świt zaczął zaglądać przez zasłony.
Miniona noc nie należała do udanych. Niespodziewane pojawienie się symbolu Insygniów Śmierci na jego ciele, zwłaszcza po tak intensywnym, żywym śnie, pobudziło jego potrzebę poszukiwań.
Postanowił więc udać się do jedynego miejsca, które według niego mogło mu pomóc.
Hermiona byłaby taka dumna, pomyślał Harry, wślizgując się przez drzwi biblioteki do cichego holu.
Za biurkiem nie było nikogo, co Harry zauważył z zadowoleniem. Ostatnią rzeczą, z jaką chciał mieć do czynienia, był wścibski bibliotekarz podejrzewający, że ktoś tu się skrada. Ponieważ takie zachowanie doprowadziłoby do kłopotów, z którymi wolałby się nie mierzyć.
Harry ruszył dalej w głąb biblioteki, omijając regały z książkami, gdy jego wzrok przebiegł po tytułach działów. Zatrzymał się przy jednym i zaczął skanować półki szukając małej, niebieskiej książeczki.
Jego palce złapały za pożądaną książkę i Harry wyrwał ją z półki. Bard Beedle wpatrywał się w niego z tomiszcza.
Minęło trochę czasu, odkąd słyszał tę historię, ale Harry i tak nie był szczególnie obeznany w czarodziejskich bajkach. Jego mugolskie wychowanie było czasem zarówno błogosławieństwem, jak i przekleństwem.
Włożył książkę pod pachę i ruszył do zastrzeżonego działu. Drzwi otworzyły się bez problemu i Harry stał nieruchomo, gdy bariery otaczały go, badając.
Czas, który spędził jako zastępca profesora, nauczył go trochę o tym, jak działa Hogwart. Sekcja zastrzeżona reagowała przychylnie tylko na uczniów posiadających zaczarowany kwitek lub na dorosłych czarodziejów.
Harry miał nadzieję, że spełnia te drugie kryterium.
Nie mając innego wyjścia, wybrał najbliżej leżącą książkę i powoli ją otworzył. Czekał, aż zaklęcia ochronne zadziałają, a w myślach przypomniał sobie ostatni raz, kiedy był tutaj bez pozwolenia.
Nie pojawiły się żadne krzyczące twarze, a książka pozostała w jego rękach z pełną treścią.
- Huh. - Harry mruknął, - w takim razie chyba rejestruję się jako dorosły.
Podejrzewał to od czasu spotkania z uzdrowicielem Johnson. Jego magia była dokładnie taka sama, jak za jego czasów, mimo wszystko.
Harry zastanawiał się, czy powinien szukać Namiaru. Automatycznie pękał, gdy ktoś osiągał pełnoletność, rejestrując zmiany, jakie zachodziły w jego magii. Zastanawiał się, czy jego w pełni rozwinięta magia, która znalazła się w ciele Nathana, w jakiś sposób opuściła Namiar na chłopcu.
Warto było się temu przyjrzeć. Być w stanie wykonywać magię bez wiedzy Ministerstwa.
Potrząsając głową, Harry odłożył książkę i zaczął szukać na poważnie.
- Podróże w czasie, podróże w czasie, podróże w czasie... - mamrotał, wertując książki bez pomysłu, od czego zacząć. - Proszę bardzo. - Zatrzymał się, gdy jego oczy dostrzegły Esencję Czasu. Obok niej znajdowało się dwanaście podobnych książek, od Zmieniaczy czasu i ich ograniczeń po Czas i przestrzeń i jak je rozumieć.
Harry wziął je wszystkie i znalazł najbardziej ustronne miejsce w bibliotece, jakie tylko mógł. Ustawił kilka uroków i prostych zabezpieczeń, by zniechęcić ludzi do zbliżania się, a z torby wyciągnął notatnik, pióro i kałamarz.
Mając wszystko przygotowane, usiadł, by zacząć czytać. Przyciągnął do siebie Esencję Czasu, ale zatrzymał się, gdy zobaczył, że mała niebieska książeczka leży sobie tu tak niewinnie. Przygryzł wargę.
Bezwiednie chwycił ją w dłonie i wertował, aż natrafił na pierwszą stronę opowiadania, którego potrzebował. Strona przed nią była zilustrowana tytułem i trzema ludzkimi czaszkami narysowanymi z niepotrzebnymi szczegółami. Na czole jednej z nich znajdował się symbol, który teraz widniał na jego biodrze.
Harry przełknął na ten widok.
– ‘Było raz trzech braci, którzy wędrowali opustoszałą, krętą drogą o zmierzchu.’ – Czytał cicho, a w głowie przysięgał, że słyszy delikatny głos Hermiony, bijący w rytm jego głosu, gdy przechodził przez kolejne linijki.
– ‘I Śmierć przemówiła do nich’ - Harry przyjrzał się obrazom wyrytym na grubym, wiekowym pergaminie.
Wizerunek Śmierci był mrożący krew w żyłach. Nie przypominał szkieletu, ani zakapturzonej postaci, jak to przedstawiało wiele mugolskich wersji. Był jak dym, gęsty i ciężki, z ciemniejszą postacią przedstawioną w środku. Rysunek wirował na kartce i Harry musiał oderwać od niego wzrok. Pot spłynął mu po karku.
Śledził opowieść o braciach. Jeden zbyt pijany władzą, by przejmować się konsekwencjami, drugi opanowany żądzą poniżenia i ośmieszenia, a trzeci na tyle mądry, by zrozumieć niebezpieczeństwo tego, co im dano.
– ‘A wówczas pozdrowił Śmierć jak starego przyjaciela i poszedł za nią z ochotą, i razem, jako równi sobie, odeszli z tego świata’
Harry odetchnął niespokojnie. Na ostatniej stronie znajdowała się bardziej szczegółowo zaprojektowana wersja symbolu Insygniów Śmierci, wyglądająca na celtycką, z krętymi węzłami i grubymi, zawiłymi liniami.
Przejechał po nim palcami.
Antioch. Cadmus. Ignotus. Różdżka. Kamień. Peleryna.
Zatrzasnął tomiszcze.
Harry gwałtownie przesunął książkę po stole, chcąc, by w tej chwili znalazła się daleko od niego.
Od dawna nie wracał myślami do tamtej nocy, do tamtej chwili. Odłożył to w przeszłość i zignorował to, co jego czyny mogły na niego sprowadzić.
Oparł się o biurko, ściskając głowę.
- To tylko głupia historia. - splunął. - To on zabił horkruksa. Nie mnie. Dlatego właśnie wróciłem. To nie byłem ja.
Ale mimo to... ta dymna postać...
Ręka chwyciła go za kołnierz i Harry na oślep wyrwał się, przedzierając się przez coś, co bardziej przypominało ciężki dym niż ciało.
Wyglądało dokładnie tak samo.
Była to masa zupełnej ciemności, kształt nie do odróżnienia, i Harry zakrztusił się, bo nagle zabrakło powietrza do oddychania.
- Harry. - Wyszeptało ponownie, głosem oscylującym gdzieś pomiędzy czcią a szyderstwem.
Zadrżał, palce okręciły się wokół stosu innych książek i przyciągnęły je bliżej.
Harry odepchnął od siebie wspomnienie tego dźwięcznego głosu i podniósł pierwszą książkę ze stosu. Jeśli już miał opuścić dzisiejsze lekcje, to przynajmniej chciał mieć z tego coś dla siebie.
0o0
Simon rozejrzał się po klasie eliksirów ze znudzeniem, mrużąc zmęczone oczy.
Slughorn siedział z przodu, przeglądając papiery i listę, przygotowując się do lekcji. Był to dziwny człowiek, z tendencją do zbierania uczniów jak trofea i ignorowania każdego, kto nie był ponadprzeciętny.
Simon nienawidził Slughorna za tę postawę, głównie dlatego, że nigdy nie był w stanie zrobić na nim wrażenia.
Jedyną rzeczą, która łagodziła ten ból, był fakt, że Nathan również nigdy nie zyskał zainteresowania Slughorna, a jego brat należał do tego przeklętego domu.
Nie, warknął jego umysł, nie mój brat. On nie jest moim bratem.
Simon zerknął na stronę Slytherinu, szukając boleśnie znajomej postaci Nathana.
Zamrugał, gdy zobaczył puste tylne biurko.
Wiedział, że Nathan nigdy nie był blisko ze swoimi współlokatorami, zwłaszcza po tym, co się wydarzyło, ale nigdy wcześniej nie opuścił żadnej lekcji.
Wyprostował się, zastanawiając, co to oznacza.
Wczorajszy wieczór był spektakularny, ponieważ po raz pierwszy od czasu przebudzenia Simon widział, jak Nathan traci pewność siebie, którą rozwinął podczas śpiączki. Ślizgon wyglądał na zszokowanego, że jest odbiorcą takiego wstrętu ze strony rówieśników, i Simon cieszył się każdą tego chwilą.
Ale teraz...
Wiedział, że w przeszłości Nathan uciekał, gdy znęcanie stawało się dla niego zbyt dotkliwe, ale opuszczenie zajęć? To było coś innego. To było zauważalne w sposób, którego Nathan nie lubił.
Czy coś się stało w pokoju wspólnym? zastanowił się z lekkim grymasem. Czy zrobili mu coś po wyjściu z sali? Od czasu, gdy Nathan wyszedł po kolacji, do dzisiejszego ranka minęło sporo godzin. To był długi okres czasu, w którym coś mogło się wydarzyć.
Nie było go też na śniadaniu, teraz, gdy o tym myślał.
Simon potrząsnął głową i spojrzał przed siebie, rozgniewany. Przestań. On już nie jest moim problemem. Co mnie obchodzi, że coś mu zrobili? Nathan jest jak karaluch. Ciągle wraca.
Jednak mimo wszystko oczy Simona nie mogły oderwać się od drugiej strony sali. Spojrzał na samych ślizgonów, żeby spróbować dowiedzieć się, co zaszło.
Tylko Lestrange zdawał się być naprawdę świadomy zaginięcia swojego współlokatora. Wysoki chłopak od czasu do czasu zerkał przez ramię w stronę tylnego biurka. Za każdym razem ciemny błysk w jego oczach płonął głębiej. Wyglądał na o krok od wściekłości.
Simon skrzywił się na ten wyraz twarzy. Lestrange był, jego zdaniem, absolutnie przerażający. Jedyną osobą, która wydawała się zdolna do utrzymania go pod kontrolą, był Orion Black, a wszyscy wiedzieli, że temu dzieciakowi brakowało kilku klepek.
Szybko odwrócił wzrok, zanim wyższy chłopiec go zauważył i spojrzał na osobę siedzącą przed Lestrange'em.
Tom Riddle był i tak bardziej interesujący niż ktokolwiek inny w tym pomieszczeniu.
Simon mógł przyznać, że po części podziwia drugiego chłopca, pomimo jego statusu krwi. Riddle był typem osoby, o której bez wyraźnej wiedzy, że nie jest czystej krwi, nie dałoby się powiedzieć, że jest inaczej.
W Riddle'u było po prostu coś tak niesamowicie silnego, co przyciągało uwagę i oczarowywało każdego, na kim się skupiał.
Zirytowało go to wczoraj wieczorem, gdy zobaczył, że Nathan został zaproszony do grona Riddle'a i Blacka. Jego brat nie zasługiwał na to, żeby przebywać w ich towarzystwie.
Ale Carrow w porę przerwał Nathanowi, co skutecznie odwiodło go od dalszych rozważań.
- A teraz, proszę o uwagę.
Simon odwrócił się do Slughorna, który wsuwał okulary na nos i odwijał zwój.
Mężczyzna szedł wzdłuż nazwisk w tempie, które było niepotrzebnie wolne.
- Nathan Ciro?
Nikt się nie odezwał.
Simon przygryzł wargę i zerknął z powrotem na stronę Slytherinu, tak jak wszyscy.
- Pan Ciro? - Slughorn również podniósł wzrok, ale zamiast przeszukiwać salę, spojrzał wprost na Riddle'a.
Chłopak uśmiechnął się,
- Obawiam się, że nie czuł się dobrze dziś rano, profesorze.
Slughorn skinął głową,
- Ach, zatem w porządku. Dziękuję, Tom. Niech ktoś koniecznie poinformuje pana Ciro, jaka jest praca domowa z dzisiaj.
I jeszcze to niedbałe zachowanie, które wszyscy znali. Nawet nie przydzielając konkretnego ucznia do zadania, tylko zakładając, że ktoś w ostateczności to zrobi.
Wszyscy ślizgoni posłusznie się zgodzili, ale Simon wątpił, by którykolwiek z nich rzeczywiście przekazał tę informację dalej.
- Simon Ciro?
- Tutaj, proszę pana.
Simon miał już odwrócić wzrok, gdy stała się rzecz niezwykła.
Gdy uwaga klasy skupiła się na Slughornie, Riddle odwrócił się, by wymienić spojrzenie z Lestrange'em. Obaj chłopcy wpatrywali się w siebie, po czym Lestrange potrząsnął głową.
Na twarzy Riddle'a pojawił się lekki grymas, a jego oczy zwęziły się nieznacznie, gdy jego wzrok powędrował na puste tylne biurko.
Wyglądał na zirytowanego, ale tylko przez chwilę, po czym on również skierował się do przodu.
Simon zaintrygował się. Więc Riddle musiał kłamać na temat samopoczucia Nathana. I jeśli to spojrzenie było wiarygodne, ani Riddle, ani Lestrange nie wiedzieli, dokąd Nathan się udał.
Interesujące. Ale Riddle nienawidzi Nathana. Dlaczego miałby go kryć?
Kiedy Slughorn skończył czytać, Simon w końcu skupił się na tablicy. Słuchał pół uchem, jak profesor opowiadał im o eliksirze, który będą dzisiaj analizować.
Zmarszczył nos z niesmakiem. Nienawidził eliksiru wielosokowego.
- Teraz oczywiście nie będziemy robić tego eliksiru na ocenę, ze względu na jego niesamowicie zaawansowaną naturę. - Slughorn wyjaśnił z uprzejmym chichotem. - Ale nigdy nie zaszkodzi wiedzieć i rozumieć, jak te zaawansowane eliksiry są tworzone i jaki jest ich cel.
Mężczyzna odwrócił się do tablicy i zaczął pisać. - Na stronie 42 waszych podręczników znajduje się fragment o działaniu eliksiru wielosokowego.
Simon otworzył swój podręcznik i zaczął czytać, ignorując uporczywe echo z tyłu głowy.
0o0
Harry wyszedł z biblioteki z ciężką głową i walącymi skroniami.
Nie obce mu były długie noce spędzone przy biurku, bo czasem bycie aurorem oznaczało pisanie raportów bardziej niż łapanie przestępców, ale to było coś innego.
Ciało Nathana, choć stawało się coraz silniejsze dzięki ćwiczeniom, nadal było dość szczupłe, z większymi ograniczeniami, niż Harry był przyzwyczajony.
Był też rosnącym dzieckiem, co oznaczało, że jego ciało protestowało dużo wcześniej, niż Harry się spodziewał. Zapomniał już, jak wyczerpujące może być bycie nastolatkiem w szkole.
Westchnął, pocierając twarz, gdy zatrzymał się przy oknie. Było późne popołudnie. Ominął cały dzień zajęć i praktycznie niczego nie znalazł.
Ponieważ najwyraźniej podróżowanie w czasie na taką skalę było niemożliwe, a jeśli nawet by się udało, to byłoby strasznie niestabilne. Słowa takie jak "przestać istnieć", "pętle" i "alternatywne linie czasowe" były w dużej przewadze.
- Dzięki za te pocieszające informacje. - mruknął Harry. Wmawianie mu, że jego sytuacja jest niemożliwa, nie pomogło, bo najwyraźniej było, skoro tu trafił.
Wszystkie książki podkreślały, że nie należy zmieniać linii czasu, na co Harry już się zdecydował. Znał konsekwencje, ale mając je wymienione przed oczami było dobrym wzmocnieniem. Ostatnią rzeczą, jakiej pragnął, było przypadkowe spowodowanie, że ludzie, na których mu zależało, nigdy się nie urodzą.
Harry wydał z siebie głośny oddech i oparł się o ścianę, rozmasowując narastającą migrenę.
Wiedział, że musi szybko wrócić do pokoju wspólnego, albo wpaść do kuchni po obiad, żeby nie musieć znowu spędzać go ze swoimi uroczymi współlokatorami.
A jutro muszę iść na zajęcia. Harry skrzywił się na myśl o lekcjach. Znałby już większość odpowiedzi, bo nie dość, że robił to wcześniej, to jeszcze był zastępcą profesora.
Wiedział tylko, że w klasie będzie mu się boleśnie nudziło.
Powtarzanie szkoły było jak jedna z tych abstrakcyjnych historii, z których lubiły żartować niektóre mugolskie filmy, albo ten koszmar, który Ron czasem twierdził, że ma.
Harry poczuł, jak jego wargi podrywają się do góry na myśl o najlepszym przyjacielu.
Strasznie za nimi wszystkimi tęsknił, a ostatnia noc sprawiła, że ból był jeszcze dotkliwszy niż wcześniej.
Harry westchnął raz jeszcze, postanawiając udać się do kuchni, ponieważ pominął zarówno śniadanie, jak i obiad. Jego żołądek się buntował, ale przynajmniej skrzaty domowe chętnie by mu coś przygotowały.
Poza tym uwielbiał atmosferę kuchni, brzęczenie magii, patelnie i naczynia unoszące się w powietrzu i kuszące zapachy. To wszystko było takie hipnotyzujące.
Już później, z przyjemnie pełnym żołądkiem i zamglonym umysłem, udał się z powrotem do pokoju wspólnego. Nikt, poza kilkoma osobami, nie podniósł wzroku, gdy wchodził. Większość z tych, którzy jednak zwrócili na niego uwagę, rzuciła mu nieprzyjemne spojrzenie.
Gdyby Harry był skłonny przejmować się ich opiniami na jego temat, mógłby coś z tym zrobić. Tak czy inaczej, był o wiele bardziej zainteresowany pójściem do łóżka.
- Ciro!
Albo i nie.
Pochylił się w kierunku głosu, jego reakcja na imię na szczęście stała się coraz lepsza.
Orion pomachał do niego z miejsca, w którym siedział otoczony chłopcami w ich wieku. I Riddlem. Fantastycznie.
Harry jęknął cicho, ale ruszył w ich stronę. - Orion, hej. - Młodszy chłopak szarpnął go za ramię, bez słowa ściągając go na dół, by usiadł obok niego. Po drugiej stronie chłopca Gus przyglądał się uważnie.
- Gdzie się podziewałeś młody człowieku? - zapytał Orion, choć głos, jaki przybrał, sprawiał, że był bardziej żartobliwy niż wymagający. Harry przełknął chęć, by się uśmiechnąć.
- Na zewnątrz. Dlaczego?
Orion potrząsnął nim.
- Bo właśnie dowiedziałem się od innych, że nie było cię dzisiaj na zajęciach. Ludzie mówili, że jesteś chory, a tymczasem jesteś tutaj, zupełnie zdrowy.
Harry przytaknął, lekko zaskoczony kłamstwem o złym samopoczuciu. To była dobra wymówka, ale to oznaczało, że jeśli wieść o tym dotrze do Benedykta i Cynthii, mogą zrobić coś z troski.
- Więc? - zapytał Orion.
Harry wzruszył ramionami,
- Czułem się trochę kiepsko, ale po południu było już w porządku. - Spojrzał na otaczające ich książki i szybko zmienił temat. - Nad czym pracujesz?
Orion spojrzał na niego z niezadowoleniem, ale i tak odpowiedział.
- Praca domowa z transmutacji. Inni robią swoje prace z eliksirów.
- Och, fajnie. - Harry pochylił się do przodu, czytając pytania młodszego chłopca. - Animagia, co? Interesujesz się nią w szczególności, czy to zostało ci przydzielone?
Orion zmrużył do niego oczy w zmieszaniu.
- Jedno i drugie. Musimy napisać esej na temat korzyści i skutków jakiegoś rodzaju transfiguracji. Ja wybrałem to.
Harry przytaknął.
- Cóż, to całkiem łatwe. Jest mnóstwo korzyści z bycia Animagiem.
Młodszy chłopak przekrzywił głowę i wyglądało na to, że żartuje sobie z niego.
- Och?
Harry zwęził oczy, nie doceniając sarkazmu. Jestem od ciebie o wiele mądrzejszy, dzieciaku, pomyślał wyniośle, i nie boję się tego udowodnić.
- Jasne - odpowiedział, a zadowolonyuśmiech pociągnął za kąciki jego ust. - Jako Animag, twoje emocje nie są tak złożone, więc zachowujesz wszystkie swoje zdolności umysłowe, ale nie jesteś tak podatny na wybuchy emocji. To bardzo pomocne w walce z Dementorami, którzy bezpośrednio wpływają na emocje. Zdolność do jasnego myślenia bez poczucia beznadziei i zimna jest bardzo ważna.
Kontynuował, gdy oczy Oriona zamigotały czymś w rodzaju szoku.
- I jakiekolwiek zwierzę, w które się przemieniasz, może czasami wpływać na to, jak zachowujesz się jako człowiek, co może być zarówno przydatne, jak i niebezpieczne, jak sądzę. Animag psa może być niezachwianie lojalny wobec tych, których kocha, albo Animag wilczy może wykazywać skłonności do agresji. - Zatrzymał się, przypominając sobie szczególnie złośliwą, niezarejestrowaną czarownicę, która uwielbiała atakować w swojej wilczej postaci. Dwóch aurorów, którzy towarzyszyli Harry'emu tamtego dnia, zostało krytycznie rannych i spędzili miesiące na dochodzeniu do siebie.
Zamrugał i wrócił do siebie, dodając jeszcze jedną, ostatnią informację.
- Możliwe jest również przymusowe przywrócenie Animaga do jego ludzkiej postaci.
Jeden z chłopców z boku parsknął głośno, a Harry odwrócił się do niego, nieco zaskoczony, że cała grupa mu się przygląda. Chłopak prychnął na niego.
- Nie ma sposobu, by przemienić Animaga z powrotem, chyba że zrobi to świadomie. - Powiedział, brzmiąc zbyt pewnie.
Harry uniósł na niego brew.
- Pewnie, że jest. - powiedział mu. - Czar Homorphusa.
- Co takiego? - zapytał chłopak, marszcząc czoło i pokazując na twarzy, jak szalony był teraz jego zdaniem Harry.
Harry drgnął, patrząc w dół i myśląc gorączkowo. Jak oni mogą o tym nie wiedzieć? To było rewolucyjne osiągnięcie w przeciwdziałaniu transformacjom Animagicznym. Miał ochotę przesunąć się niewygodnie. O Boże, czy to jeszcze nie zostało wynalezione? Cholera... Dlaczego w ogóle otworzyłem usta?
Przełknął gardło, boleśnie świadomy ich spojrzeń na niego.
- Wiecie co, nieważne. Najwyraźniej nie wiem, o czym mówię. - Odwrócił się z powrotem do Oriona. - Ale to, co było wcześniej, o emocjach i cechach krzyżujących się, to zdecydowanie prawda.
- Dziękuję. - Młodszy chłopak powiedział, nie wykonując żadnego ruchu, by sięgnąć po swoją pracę lub oderwać wzrok od Harry'ego.
Harry odwrócił wzrok od tego spojrzenia, bezwiednie spoglądając na Riddle'a.
Drugi chłopak miał zwój pergaminu rozłożony na wypolerowanym drewnianym biurku, idealnie wyważony na skrzyżowanych kolanach.
Riddle pisał, ale Harry wiedział, że zwracał uwagę na to, co mówili.
Skubał wewnętrzną stronę dolnej wargi, wpatrując się w młodego Czarnego Pana.
Wyglądał tak normalnie i nawet po tak krótkim czasie spędzonym tutaj, Harry był już prawie przyzwyczajony do widoku Riddle'a.
Najdziwniejsze było to, jak boleśnie młody był teraz Riddle. Nie wyglądał na szczególnie złego czy okrutnego osobnika. W zasadzie, gdyby Harry nie wiedział lepiej, pomyślałby, że to zwykły, choć inteligentny uczeń.
Ale nie był. I Harry musiał pamiętać, że nawet w wieku czternastu lat Tom Riddle był niebezpieczny.
Mimo to. Obserwowanie, jak robi coś tak zwyczajnego jak odrabianie pracy domowej, było tyleż fascynujące, co niepokojące.
Czy nie powinieneś właśnie spiskować morderstwa?
- Czy mam coś na twarzy?
Harry zamrugał.
- Hę?
Riddle zerknął na niego, z kpiącym wyrazem twarzy.
- Strasznie mocno się gapisz.
Chłopcy wokół nich parsknęli, a podskórne nuty okrucieństwa sprawiły, że Harry'emu zacisnęły się wargi. - Czy sprawiam, że czujesz się niekomfortowo? - zapytał, niemal wymagającym tonem.
- Wcale nie. - Riddle odpowiedział szybko.
- W takim razie w czym problem? - Harry uśmiechnął się, zęby trzymając mocno za wargami.
Riddle odwzajemnił uśmiech.
- Nie ma problemu. Po prostu ciekawość. - Zatrzymał się i ni stąd, ni zowąd wyciągnął garść luźnych kawałków pergaminu. - Masz.
Harry, zaskoczony nagłą zmianą tematu, wpatrywał się w papier beznamiętnie. Wahał się, czy ich nie dotknąć, a krótki czas, jaki spędził jako Nathan, wzmocnił jego i tak już podwyższoną czujność.
- Co to jest?
Jeśli Riddle poczuł się urażony tym, że został pozostawiony bez odpowiedzi, nie okazał tego. Chłopiec jedynie przyglądał mu się ciekawskim wzrokiem.
- Twoja praca domowa. Upewniłem się, że to wszystko. Nie mogę pozwolić, żebyś miał jeszcze większe zaległości.
Harry zdusił w sobie kąśliwy komentarz, który chciał wypowiedzieć. Powoli wyciągnął rękę, a tuż przed dotknięciem pergaminu, wysłał nad nimi falę delikatnej magii, szukając klątw lub czegokolwiek niebezpiecznego.
Były czyste.
- Dzięki.
Harry wziął ofiarowane mu strony i przejrzał je, zapoznając się z pytaniami i zadaniami bez zainteresowania. Dopiero teraz zauważył spojrzenie, jakim Riddle podzielił się z Orionem i Gusem. Uwaga Harry'ego wróciła do nich.
- Co? - zapytał, opuszczając pergamin.
Orion uśmiechnął się do niego promiennie,
- Nic. - Poklepał Harry'ego po ramieniu. - Chciałbyś skorzystać z pomocy przy pracy domowej, Ciro?
Harry skupił się ponownie na starannie napisanych słowach i potrząsnął głową.
- Nie, w porządku, poradzę sobie.
Dłoń Oriona uniosła się z jego ramienia.
- Jesteś pewien? To byłoby tylko sprawiedliwe. Możesz mieć jakieś... braki.
Co jest miłym sposobem powiedzenia mi, że mój mózg jest zepsuty.
Harry uśmiechnął się jaśniej, ale jego oczy były ostre.
- Jestem pewien, że sobie poradzę, Orionie. Ale dziękuję. – To nie tak, że nie zrobiłem tego wszystkiego już wcześniej.
- Idę teraz na górę. Zobaczymy się jutro.
- Ale będziesz chodził na zajęcia, Ciro? - zapytał jeden z nieznanych mu chłopców i Harry miał problem z określeniem, czy jest bardziej przeciwny temu, by był na zajęciach, czy je pomijał.
- Och, zdecydowanie. - Harry zapewnił go, nie mogąc powstrzymać rozbawienia na swojej twarzy. - Nie mogę się doczekać, aż poznam te wszystkie bardzo ważne informacje. Miłej nocy, dzieciaki. - Zakończył cichym parsknięciem i półgłosem klapnął na swoje papiery.
Ruszył do swojego pokoju, zatrzymując się lekko przed drzwiami i skanując wnętrze w poszukiwaniu śladów manipulacji lub niechcianych gości. Chłód z zeszłej nocy ponownie wkradł się do jego ciała, przypominając mu o obecności, którą wyczuł, ale której nie było.
- Tracisz panowanie nad sobą, Potter. - mruknął, zamykając mocno drzwi za sobą i czując, jak bariery delikatnie reformują się wokół niego.
Odrzucił stertę papierów na biurko i potarł twarz. - Teraz pytanie brzmi, czy mam nagle stać się geniuszem, czy raczej przyhamować?
Harry rzucił okiem na pracę domową, którą zebrał dla niego Riddle. I czyż nie była to niepokojąca myśl.
Dlaczego miałby się tym przejmować? Przecież on i Nathan nie byli sobie bliscy. I na pewno nie dałem mu powodu, żeby grać przyjaciela.
Co Riddle myśli, że zyska na interakcji z Harrym?
Pomiętosił kartki papieru, postanawiając zignorować Riddle'a i jego zagmatwane działania. Wątpił, by był w stanie zrozumieć, czego przyszły morderca chce w tej chwili. Umysł Riddle'a był jak czarna dziura.
Miał ważniejsze rzeczy do przemyślenia.
Nathan był ledwie ponadprzeciętny. Wszyscy zaczęliby nabierać podejrzeń, gdyby nagle zaczął przodować w każdej klasie. Ale czy naprawdę chcę spędzić tutaj tak dużo czasu, pisząc nużące i nudne wypracowania?
Harry podrapał się po brodzie, tęskniąc za nikłym zarostem, który zwykle pojawiał się co kilka dni.
- To nie jest tego warte. - Zdecydował w końcu z westchnieniem. - Przeciętność, oto nadchodzę.