Należysz do mnie (a ja do ciebie) [tłumaczenie]

Harry Potter - J. K. Rowling
G
Należysz do mnie (a ja do ciebie) [tłumaczenie]
Summary
- To, co jest dla mnie absolutnie fascynujące... - powiedział Riddle, podchodząc bliżej. - to ty. - Ruszył do przodu, zmuszając Harry'ego do cofnięcia się, aż został przyszpilony do chłodnej ściany pokoju wspólnego. - A czy wiesz dlaczego?-Nie. I będę tu szczery, Riddle, nieszczególnie mnie to obchodzi.Wyższy chłopak uśmiechnął się do niego, lekko, ale w niezwykle z siebie zadowolony sposób.- To. Właśnie tutaj. - Jedna ręka podniosła się i odgarnęła część grzywki Harry'ego z jego twarzy. - Nathan Ciro był małym chłopcem bez kręgosłupa, zbyt bojącym się własnego cienia, by odważyć się choćby spojrzeć w moją stronę. Ale ty... - Pochylił się bliżej. - patrzysz na mnie, jakbyś chciał mnie zadźgać.Po wypadku Auror Harry Potter budzi się w ciele czternastoletniego Nathana Ciro, udręczonego ślizgona, który niedawno próbował popełnić samobójstwo. Szukając odpowiedzi, Harry powraca do Hogwartu i wywołuje niemałe poruszenie wśród pracowników i uczniów - zwłaszcza, gdy orientują się, że nie jest tym samym chłopcem , co kiedyś.Stara się uniknąć podejrzeń, a w miarę jak jego dążenie do prawdy zwraca na niego coraz większą uwagę, Harry zaczyna myśleć, że może mu się nie spodobać to, co odkryje.
All Chapters Forward

Chapter 6

Ręka Harry'ego uderzała szybko o jego udo w rytm kroków, które stawiał w drodze do Wielkiej Sali.

Tylko częściowo zdawał sobie sprawę, że Orion porusza się gdzieś po jego prawej stronie, wesoło gawędząc, a drugi chłopak - Gus - podąża pół kroku za nim.

Od czasu do czasu wydawał z siebie cichy odgłos, kiedy tylko Orion wyglądał, jakby z nim rozmawiał, żeby przynajmniej sprawiać wrażenie, że interesuje go to, co mówi. W rzeczywistości jego umysł był mile stąd, tkwiąc w przeszłości - jego przeszłości.

Nie było możliwości, żeby nie zauważyli jego braku uwagi, ale żaden z chłopców nie wydawał się tym faktem zbytnio zmartwiony.

Harry chciał poprawić okulary, ale palce zamiast tego przesunęły się po jego nagiej skórze. Warknął z irytacją. Nawyki takie jak ten były śmiesznie trudne do pozbycia się, a po spędzeniu prawie dwóch dekad na noszeniu okularów, nie zapowiadało się w najbliższym czasie na poprawę.

Czuł się nagi bez tego znajomego ciężaru na twarzy.

Harry uszczypnął się w mostek nosa, żeby ukryć swój błąd, ale nawet to było złe - jego nos był o wiele za cienki.

Jego ręka opadła, a on sam skrzywił się nieszczęśliwie, jego myśli niechętnie powędrowały z powrotem do dręczącego go problemu.

Chciał być wściekły.

Nie. Chciał być wkurwiony.

Ale bez względu na to, jak jego umysł się kręcił, a żołądek zaciskał, nie mógł przywołać tej znajomej wściekłości, którą zaakceptował przez lata.

To było niepokojące.

Harry nigdy wcześniej nie miał problemu z reagowaniem na swoje emocje. Zwłaszcza gniew był dla niego trudny do opanowania nawet w najlepsze dni. Nie lubił myśleć, że jest gwałtowną osobą, ale nawet on wiedział, jakie są jego wady.

Jego temperament wpędzał go w większe kłopoty niż cokolwiek innego. Był tak przyzwyczajony do tego jakby miał go pod skórą.

To, że Tom, kurwa, Riddle tak mu się nagle objawił, powinno sprawić, że sięgnie po różdżkę albo przynajmniej się zapieni.

A jednak jedyną rzeczą, na jaką mógł się zdobyć, było poczucie niejasnej irytacji.

Bo oczywiście, oczywiście wylądował w 1942 roku, w samym środku studenckich lat Riddle'a. Tylko Harry mógł zrobić coś tak niedorzecznego i niesprawiedliwego, nie mając nawet takiego zamiaru.

Z trudem otrząsnął się z szoku, by znaleźć w sobie choć odrobinę energii, by się wściec. Był bardziej zirytowany, że nawet nie zdawał sobie sprawy ze znaczenia tego roku.

Harry zatrzymał się na progu Wielkiej Sali, oczy odległe jak myślał.

Przebywanie w pobliżu Riddle'a zdecydowanie komplikowało sprawy. Harry nie miał wątpliwości co do swoich umiejętności unikania i - jeśli to konieczne - radzenia sobie z chłopcem. Gdyby był młodszy, mniej pewny siebie, może wtedy Harry miałby jakieś zastrzeżenia co do postępowania z nim.

Ale szczerze mówiąc, Harry był w tej chwili tak daleko ponad nim pod względem wiedzy i umiejętności, że z łatwością mógłby wytrzeć podłogę czternastoletnim czarodziejem, bez względu na to, jak bardzo byłby wybitny.

Więc nie, nie tyle denerwował się z powodu Riddle'a, co był ostrożny.

Jednej rzeczy był jednak absolutnie pewien. Riddle nie mógł, pod żadnym pozorem, dowiedzieć się, kim naprawdę był. Mógłby zrobić tak wiele, gdyby znał choćby połowę informacji, które Harry miał w głowie.

Może nie był najlepszym uczniem historii, ale wiedział wystarczająco dużo o tym okresie, by sobie poradzić. Wystarczająco dużo informacji, by wszystko zepsuć. Ale to było nawet coś więcej. Harry był w równym stopniu bezpośrednio i pośrednio zaangażowany w wiele kluczowych dla ich przyszłości wydarzeń.

Ostatnią rzeczą, jakiej potrzebował początkujący Czarny Pan, była wiedza o nadchodzących dekadach.

Boże, pomyślał Harry z nagłym dreszczem, gdyby kiedykolwiek dowiedział się o Halloween, kto mógłby przewidzieć, co zrobi?

Riddle mógł spróbować tak wielu rzeczy, by uniknąć tego losu. Mógłby całkowicie zignorować przepowiednię. Mógłby znokautować Lily, zamiast ją zabić, usuwając w ten sposób ochronę nad Harrym. Mógłby po prostu wysadzić dom Potterów w powietrze, zamiast osobiście ich zabijać.

Przestań. Powiedział do swojego mózgu, zanim ten wymknął się spod kontroli. On się nie dowie. Nie ma się czym przejmować.

Tak więc, w imię zachowania linii czasu i ochrony własnego zdrowia, interakcja z Riddlem więcej niż jest to całkowicie konieczne - bo po prostu wiedział, że drugi będzie przychodził po niego, dzięki ich mniej niż wybitnemu spotkaniu - było wielkim Nie.

Co było dla niego w porządku. Harry nie miał pojęcia, jak w ogóle zareagowałby na chłopaka, gdyby stracił nad sobą panowanie.

Chociaż... nie ma Toma Riddle'a, nie ma Voldemorta, nie ma wojny... Potrząsnął głową, przypominając sobie ostro, że pozbycie się Riddle'a prawdopodobnie przyniosłoby więcej szkody niż pożytku.

Istniała możliwość, że zabicie Riddle'a powstrzymałoby wszystko. Jego rodzice, przyjaciele, wszyscy, którzy kiedykolwiek umarli lub cierpieli z powodu tego człowieka, mogliby zostać uratowani.

Ale istniała też możliwość, że całkowicie wszystko zniszczy. Że na jego miejscu mógłby powstać ktoś gorszy od Voldemorta. Był pewien, że gdyby Riddle nigdy nie doszedł do władzy, ktoś inny by to zrobił. Władza i chciwość zawsze będą obecne, by zepsuć jakąś nieszczęsną duszę.

A jakim prawem Harry miałby ryzykować życiem tysięcy - potencjalnie milionów - ludzi? Nie był bogiem i nie był na tyle samolubny, by ryzykować na podstawie przypuszczeń.

Dla wszystkich będzie lepiej, kiedy jak najbardziej ograniczy zmiany, których może dokonać.

Pokusa wyeliminowania Riddle'a będzie musiała pozostać w ryzach, jak długo będzie tu tkwić.

- Ciro!

Sięgająca po niego ręka wyrwała go z zamyślenia i Harry zacisnął swoją wokół cienkiego, bladego nadgarstka, by ją zatrzymać, zanim go dotknęła.

Zamrugał szybko i zobaczył, że Orion marszczy na niego czoło i krzywi się z bólu.

- Cholera... - powiedział, puszczając rękę, jakby go poparzyła. - Przepraszam Orionie. Wszystko w porządku? - Ponownie chwycił nadgarstek, tym razem delikatniej, i przekręcił go, by zbadać skórę. Przynajmniej nie było żadnych śladów, co sprawiło, że westchnął z ulgą.

Ostatnią rzeczą, jakiej potrzebował, było dodanie napaści do swojej długiej listy problemów.

- Nic mi nie jest. - Odpowiedział chłopak, odsuwając się od łagodnej inspekcji Harry'ego. - A z tobą? Wołałem za tobą przez prawie minutę.

- Wołałeś? - Harry rozejrzał się dookoła i zauważył, jak wiele osób się na nich gapiło. Wiedział, że nigdy nie będzie czuł się komfortowo, gdy tyle osób będzie go obserwować.

Orion przygarbił się bliżej, zniżając głos.

- Czy coś sobie przypomniałeś? - zapytał uprzejmie.

Oczy Harry'ego wystrzeliły w jego stronę, zwężone i oceniające. To było dla niego tak oczywiste, co Orion robił w tym momencie, próbując zbudować relację między nimi poprzez bycie pełnym wsparcia. Harry krótko zastanowił się, czy wychwyciłby to, gdyby był choćby dwa lub trzy lata młodszy.

Owszem, sam chciał pomóc chłopakowi, ale co Orion miałby zyskać zbliżając się do niego?

Tylko przyjaciela? Lojalnego wyznawcę? Ciro byli bogaci i wpływowi, ale nigdzie nie zbliżali się do statusu Blacka, więc przysługi pieniężne i towarzyskie nie wchodziły w grę.

Harry przechylił głowę.

Czego chcesz?

- Nie - odpowiedział po chwili przerwy. - Po prostu pogrążyłem się w myślach.

Orion i Gus wymienili spojrzenia, po czym ponownie skupili się na nim. Orion mruknął i wziął go za rękę, splatając ich palce razem, ku wielkiemu zakłopotaniu Harry'ego.

- No dobrze, chodźmy usiąść i zjeść. Umieram z głodu.

Harry próbował raz czy dwa wyrwać rękę, ale chłopak tylko zacieśniał swój uścisk. O wiele bardziej świadomy, niż można się spodziewać, pomyślał Harry, gdy został pociągnięty w kierunku stołu Slytherinu.

Rzucił tęskne spojrzenie przez ramię na płonący czerwono-złoty stół, zanim ugiął się pod natarczywymi rękoma Oriona, który popchnął go na ławkę.

Wsunął się obok niego, przysuwając się bliżej niż było to grzeczne, ale Harry postanowił to na razie zignorować. Jakoś wątpił, by ten drugi próbował teraz czegoś szkodliwego, więc powinno być bezpiecznie.

Zignorował sposób, w jaki Gus wpatrywał się w niego znad głowy Oriona, wzrokiem wiercącym dziury w jego czaszce.

Zignorował ukradkowe spojrzenia, które docierały do niego z każdego stołu i każdego zakątka sali.

Ignorował szepty i parsknięcia.

A szczególnie ignorował szczupłą postać Toma Riddle'a siedzącego naprzeciwko niego.

Cholera, pomyślał Harry, spoglądając w dół na swoje drobne, blade dłonie, by uniknąć spojrzenia drugiej osoby; i absurdalnie zatęsknił za śladami cienkich jak papier, białych blizn, które kiedyś wyróżniały się na tle jego brązowej skóry. To ciało było wolne od jakichkolwiek znaków, z wyjątkiem tych, które były dzielone z prawie każdą czarownicą i czarodziejem; zrogowacenia w miejscu, w którym jego różdżka spoczywała w jego dłoni.

I te również zniknęły. Nathan Ciro miał inny kształt dłoni, które trzymały różdżkę w sposób, który dla Harry'ego wydawał się nienaturalny. Odciski były tylko centymetrowe, ale to wystarczyło, by Harry poczuł w klatce piersiowej nieprzyjemne ukłucie.

- Więc, Ciro, to jest dla ciebie nowe miejsce. - Harry podniósł wzrok, gdy zauważył, że ktoś do niego mówi, przekrzywiając głowę, by zobaczyć starszą uczennicę, obserwującą go z góry.

- Co? - zapytał, nie rozumiejąc. Wciąż był gdzieś pomiędzy chęcią zerwania z siebie skóry, a zamknięciem oczu i życzeniem sobie, żeby to wszystko się skończyło.

Jej nos zmarszczył się na jego pytanie, jakby wyczuła coś zjełczałego.

To - powiedziała ostro, jakby to miało w jakiś sposób wyjaśnić, o co jej chodzi.

Harry zmrużył na nią oczy, unosząc powoli brwi.

- Przepraszam, nie rozumiem.

Prychnęła, a jej wargi rozchyliły się.

- Cóż, przynajmniej to się nie zmieniło.

Rozległy się okrutne chichoty i mimo wszystko Harry poczuł, że podnosi mu się ciśnienie. Nigdy nie radził sobie dobrze z wyśmiewaniem.

Zacisnął szczękę, a jego dłonie zwinęły się w pięści.

- Miałam na myśli. - kontynuowała, - że ty, siedzący tutaj, jest nowością. Musisz czuć się tak bardzo wyjątkowy.

Harry rozejrzał się wokół, zdezorientowany. Co ona w ogóle miała na myśli? Co było takiego wyjątkowego w siedzeniu przy stole Slytherinu? Nawet wyrzutek w domu węża musiałby tu siedzieć.

A może... czy miała na myśli siedzenie z Orionem? Nathan wiedział, że hierarchia jest ważna w większości domów, ale w Slytherinie jeszcze bardziej niż w innych. Gdyby Nathan był na obrzeżach swojego domu, Harry wątpiłby, że siedziałby obok dziedzica jednej z najbardziej prominentnych rodzin w Wielkiej Brytanii.

Czy niektórzy z nich rzeczywiście byli wściekli, że siedział z Orionem?

Harry poczuł, jak jego wargi drgają, gdy jego nastrój gwałtownie się poprawił, a śmiech wybuchł z niego wbrew jego lepszemu osądowi.

Zakrył usta dłonią, próbując zdusić dźwięk. Jego ramiona zatrzęsły się i musiał odwrócić twarz od nich wszystkich, ponieważ ich zafrasowane wyrazy twarzy były zbyt wiele warte.

- Przepraszam... - wykrztusił, - przepraszam.

- Myślisz, że to jest śmieszne? - pstryknęła, pochylając się nad kilkoma pustymi talerzami. Taktyka zastraszania mogłaby zadziałać, gdyby Harry nie spędzał większości czasu na przyglądaniu się zatwardziałym kryminalistom i mordercom.

Harry, zawsze chętny do flirtu z niebezpieczeństwem, pochylił się w jej stronę. Jego usta wykrzywiły się w uśmiechu.

- Och kochanie... - wyszeptał - Myślę, że to jest komiczne.

- Stąpasz tu po cienkim lodzie, Ciro. Uważaj, bo znajdziesz się w niezłych tarapatach.

- Czy to jest groźba? - zapytał, pochylając się jeszcze trochę do przodu, kpiąc z niej. - Musiałaś przegapić to, co się stało w pokoju wspólnym. - Jego uśmieszek stał się złośliwy. - Jeśli nie jesteś gotowa poprzeć swoich słów już teraz, radzę ci zostawić mnie w spokoju. Nie przyjmuję dobrze gróźb, nieważne jak cholernie nędzne są.

Szarpnęła się do tyłu, nie wiedział, czy z powodu jego języka, czy z powodu własnego ostrzeżenia. Niezależnie od tego, wiedział, że wygrał w chwili, gdy okazała tę odrobinę słabości.

Dziewczyna prychnęła na niego, ale odwróciła się.

Harry uśmiechnął się.

- Powinieneś być bardziej ostrożny.

Cichy komentarz natychmiast przykuł jego uwagę i bez zastanowienia skierował wzrok na Riddle'a. Chłopak przyglądał mu się z zaciekawieniem.

Harry nie dał się nabrać.

- Dlaczego? - zapytał, nie mogąc się powstrzymać. - Jeśli na mnie ruszą, nie będę siedział i przyjmował.

Riddle przechylił głowę, zaciekawiony.

- Wcześniej tak robiłeś.

Coś w tej uwadze sprawiło, że Harry poczuł się źle. Może chodziło o przypomnienie, że nikt, nawet Nathan, nie próbował położyć kresu znęcaniu się. Może chodziło o to, że to właśnie Riddle wypowiedział tę uwagę.

Nie obchodziło go, które.

- Tak, cóż. - powiedział Harry, czując się defensywnie. - może mnie to w końcu zmęczyło.

- Myślę, że to dobrze. - powiedział Orion, płynnie wtrącając się do rozmowy. - Stawanie w swojej obronie jest ważne.

- Ale celowe antagonizowanie innych i tworzenie sobie wrogów jest głupie. - odparł Riddle.

- Może mnie to nie obchodzi. - Harry odpowiedział. - Może to właśnie ludzie powinni unikać robienia sobie wroga ze mnie.

Riddle uniósł brew, bez trudu wyłapując ostrzeżenie w jego słowach.

- Margaret Flint nie jest kimś, kogo należy traktować lekko. - Powiedział mu.

Flint? Harry zerknął z powrotem na dziewczynę, próbując odnaleźć w jej twarzy jakikolwiek ślad Marcusa. Było to trudne, ponieważ ona była tak samo piękna jak większość czystokrwistych, a Marcus... nie.

Harry ponownie potrząsnął głową.

- Nadal mnie to nie obchodzi. Jeśli zacznie się bić, lepiej, żeby była gotowa na to, że oddam mocniej.

Riddle wydał z siebie niewyraźny odgłos w tylnej części gardła, ale odwrócił głowę w stronę frontu sali, gdy tylko nauczyciele weszli do środka. Harry usiadł wygodniej, ciesząc się, że ta mała rozmowa dobiegła końca. Nie chciał jednak dać się zwieść fałszywemu poczuciu bezpieczeństwa. Riddle miał być elementem jego życia, gdy tu będzie, a Harry wiedział, że te małe pytania będą tylko od teraz wzrastać.

Dippet na szczęście nie wspomniał o przybyciu Harry'ego do szkoły, zamiast tego podał tylko krótkie informacje na temat następnego dnia, po czym przywołał jedzenie.

Harry pozwolił, by napięcie opadło z niego podczas jedzenia. Minęło już trochę czasu, odkąd ostatnim razem wpadł do Hogwartu, by poprowadzić lekcje, i zatęsknił za wspaniałą gamą dostępnych potraw.

Skubał swój obiad, błądząc myślami.

Kiedy większość nauczycieli skończyła już swoje posiłki i wyszła z sali, jego spokój został zakłócony, gdy ktoś wywalił mu na głowę dzbanek z sokiem.

Harry zamarł, widelec w połowie drogi do jego ust, jak słodko pachnący płyn spływał kaskadą po nim.

Sala pogrążyła się w ciszy, po czym wybuchła śmiechem.

Był przemoczony, a jego oczy płonęły w miejscu, gdzie trochę soku do nich wpadło. Powoli odwrócił głowę i zobaczył stojącego za nim Carrowa, z mrocznym uśmiechem na twarzy.

Ups. - Starszy uczeń splunął, a Harry, choć wkurzony, musiał przyznać, że powtarzanie mu jego własnych słów było niezłym posunięciem.

Carrow odstawił dzbanek na stół obok siebie i Harry patrzył, jak odchodzi.

Automatycznie spojrzał na Stół nauczycielski i krew mu się zagotowała, gdy zobaczył, że pozostali już się odwrócili.

Co z nimi wszystkimi jest nie tak? pomyślał z niedowierzaniem. To stało się na ich oczach, nie próbowano nawet ukryć tego czynu. A oni po prostu sobie siedzieli?

Harry skierował swoją uwagę na plecy Carrowa, zaciskając usta. Poczuł, jak magia wzbiera w nim, podążając za jego gniewem.

Harry na sekundę się powstrzymał, by przyznać, że najwyraźniej jego temperament wciąż jest w nim obecny, gdy wysłał w stronę chłopca falę magii. Przeciągnęła się ona wokół kostki Carrowa i szarpnęła.

Harry patrzył z satysfakcją, jak Carrow upada na podłogę. Ramiona chłopca wyciągnęły się, by złapać równowagę, ale chwycił za ucznia, a nie stół i pociągnął go za sobą w dół.

To było czyste szczęście, że tym uczniem była Margaret Flint.

Harry wyjął różdżkę i oczyścił się jednym ruchem nadgarstka, podziwiając chaos wybuchający tuż przy stole. Profesorowie - Slughorn i jeden, którego nie rozpoznał - rzucili się do nich, a część niego wzdrygnęła się na myśl o tym, że to teraz nauczyciele zainterweniowali.

Slughorn pomagał Flint wyplątać się z Carrowa, stojąc spokojnie, gdy dziewczyna zaczęła rzucać się na chłopaka. Podjął tylko jedną lub dwie próby rozładowania sytuacji, a Harry miał ochotę wrzasnąć.

Najwyraźniej Nathan Ciro nie był na tyle ważny, by wzbudzać taką samą troskę u głowy swojego domu.

Harry wstał, klepiąc Oriona po ramieniu. Młodszy chłopak mrugnął do niego, odwracając się od sceny, i spojrzał zaskoczony, widząc, że sok zniknął.

- Wracam do pokoju wspólnego. Zobaczymy się jutro.

I wyszedł nie czekając na odpowiedź.

0o0

Tom obserwował, jak Ciro wyślizgnął się z Wielkiej Sali, z brodą opartą na dłoni. Jego oczy powoli powróciły do absolutnego chaosu, jaki zrobili Carrow i Flint, i do tego, jak Slughorn zaczynał w końcu wkraczać do akcji i uspokajać sytuację.

Spojrzał na Oriona, spotykając z łatwością z oczy młodszego chłopca.

- To było interesujące. - mruknął.

I rzeczywiście tak było.

Bo to, co Ciro właśnie zrobił - to nie powinno być możliwe. Nie dla niego.

Tom słyszał tylko strzępki o tym, co wydarzyło się w pokoju wspólnym, o konfrontacji między Ciro a grupą Carrowa. Ale nawet z zeznaniami Oriona i innych, prawie w to nie wierzył.

Myśl, że Nathan Ciro, najbardziej tchórzliwy czarodziej, jaki kiedykolwiek chodził po tych korytarzach, nie tylko wdał się w bójkę, ale i wygrał z obecnym szefem Slytherinu, była niedorzeczna.

Cała wiedza Toma na temat tego chłopca pochodziła wyłącznie z faktu, że od czterech lat dzielił z nim te same pomieszczenia. Wiedział wystarczająco dużo, aby z całą pewnością stwierdzić, że Ciro nigdy wcześniej nie stanowił dla nikogo zagrożenia.

Szczerze mówiąc, Tomowi nigdy nie zależało na Ciro na tyle, żeby poświęcać mu dużo uwagi. Ten drugi chłopak był nudny. Nie było w nim nic ciekawego, czego Tom nie odkryłby już w ciągu pierwszych dwóch tygodni w Hogwarcie.

Ciro był szczególnie nieciekawy, a po tym, jak Tom przestudiował go i stwierdził, że nie ma w nim nic interesującego, rzadko rzucał w jego stronę inne myśli.

Teraz jednak Ciro zachowywał się zdecydowanie zbyt odmiennie. Incydent w pokoju wspólnym można było wytłumaczyć, bo Tom nigdy nie ufał relacjom z drugiej ręki, ponieważ ludzie nieuchronnie przeoczali istotne spostrzeżenia, a to przekręcało ich raporty.

Ale to co się właśnie wydarzyło, Ciro wyzywający Margaret Flint w twarz i - co ważniejsze - zmuszający ją do wycofania się? Rzucał wyzwania na lewo i prawo z bezczelną beztroską, o której myślał, że tylko gryfoni posiadają?

Tom był tego świadkiem na własne oczy i nie było wątpliwości, że to się rzeczywiście stało.

I sposób, w jaki groził Tomowi.

„Może to właśnie ludzie powinni unikać robienia sobie wroga ze mnie."

Gdyby Ciro powiedział to przed swoim wypadkiem, Tom by się roześmiał. Teraz jednak, gdy Ciro bez wysiłku zmierzył się z jego spojrzeniem, gdy jego ciało nabrało pewności siebie, gdy w szarych oczach pojawiła się stal... Było jasne, że Tom musi natychmiast zacząć kategoryzować drugiego chłopca od podstaw.

- On to zrobił, prawda? - szepnął Orion, przenosząc wzrok z Carrowa na otwartą przestrzeń obok niego. W jego oczach było coś, co przypominało ostrożne niedowierzanie. - Ciro go podciął.

Tom zanucił lekko.

- Nie użył różdżki. - Orion kontynuował cicho, tak że tylko Augustus i Tom słyszeli go wyraźnie. - Nie słyszałem też, żeby wypowiedział jakieś zaklęcie.

- Bez różdżki i niewerbalnie? - Augustus zadrwił, tonem sceptycznym. - Ciro ledwo potrafi poprawnie trzymać różdżkę. Chcesz mnie przekonać, że to on spowodował potknięcie się Carrowa?

- Owszem. - potwierdził Tom, a Augustus zmieszał się na słabe ostrzeżenie w jego słowach. - Intryguje mnie, jak tego dokonał. - Jego palce raz zabębniły o stół, zanim je zatrzymał. - Po części masz rację, Lestrange. Ciro ma jakiś talent do posługiwania się różdżką, ale nie jest wystarczająco silny, by przejawiać bezróżdżkową magię.

Orion przeżuwał ostrożnie swoją porcję kurczaka, zanim spojrzał na Toma przez rzęsy.

- Pamiętał drogę tutaj. - Powiedział mu. - Chyba nawet nie zdawał sobie z tego sprawy, ale Gus i ja byliśmy z nim i ani razu się nie zawahał ani nie wyglądał na zagubionego.

- Naprawdę? - zapytał Tom, przeciągając to słowo, gdy spojrzał w stronę drzwi Wielkiej Sali. - Może to podświadome wspomnienie?

Nawet gdy to powiedział, Tom miał wątpliwości. Niewiele wiedział o amnezji, nigdy wcześniej nie interesował się tym tematem, ale czy to naprawdę było takie proste? Ciro chodził do i z Wielkiej Sali co najmniej raz dziennie, odkąd po raz pierwszy przybył do Hogwartu.

Pomyślał o tym, co powiedział Orion, że Ciro nie zdawał sobie sprawy, że to on ich prowadzi. Czy to był tylko instynkt? Pamięć mięśniowa?

Tom lekko zmarszczył brwi, biorąc kęs swojego obiadu.

Te pytania sprowadziły go z powrotem do największego z nich, które dręczyło go od chwili, gdy wpadł na Ciro na klatce schodowej.

Skąd Ciro znał jego imię?

0o0

Korytarze kruszyły się wokół niego, gdy Harry biegł sprintem przez rezydencję. Szczeliny goniły go, gdy wchodził za róg, liżąc jego pięty.

Portrety na ścianach wypełnione były wypaczonymi twarzami, z otwartymi w niemym krzyku ustami. Ich palce chwytały się ram, próbując uwolnić się od cienkich płócien.

Harry zacisnął zęby, zmuszając się do zignorowania groteskowych obrazów.

Dzwonienie w jego głowie rosło i rosło i rosło, aż w końcu biegł z rękami zaciśniętymi na uszach i zamkniętymi oczami.

Ręka chwyciła go za kołnierz i na oślep Harry wyrwał się, przedzierając się przez coś, co bardziej przypominało ciężki dym niż ciało.

Wykręcił się i znów zaczął biec, z trudem łapiąc oddech.

Cienie sięgnęły po niego, wciskając się wokół niego i Harry poczuł, jak szloch wzbiera mu w gardle, bo nigdy wcześniej nie czuł takiej bezradności.

- Harry... - zadudnił głos, ledwie słyszalny ponad rozbrzmiewającymi wokół niego wrzaskami.

Wślizgnął się do innego korytarza. Ledwie przeszedł więcej niż metr, zanim coś zahaczyło o jego nogi i zmusiło go do upadku.

Harry miotał się, wbijając palce w brudny dywan, gdy był ciągnięty do tyłu.

Przekręcił się na plecy, rzucając się do dzikiego ataku, ale to, co się na niego wczołgało, trwało niewzruszone.

Była to masa zupełnej ciemności, o niewyraźnym kształcie, i Harry zakrztusił się, bo nagle zabrakło powietrza do oddychania.

- Harry. - Znowu szeptało, głosem oscylującym gdzieś pomiędzy czcią a szyderstwem.

Coś - ręka, ale palców było zbyt wiele - przycisnęło się do jego boku, ostre szpony zagłębiły się w jego skórze i płonęłopłonęłopłonęło

Harry krzyknął.

Szarpnął się, gdy się obudził. Leżał na brzuchu, z głową opartą o poduszkę, ramieniem pochowanym pod nią i kocem zawiniętym wokół nóg.

Harry pozostał tam, gdzie był, bo serce waliło mu w piersi. Jego koszula przylegała do niego, a nocne powietrze było chłodne, powodując gęsią skórkę na całym ciele.

Drżał, starając się kontrolować swój oddech, tak by nie graniczył z hiperwentylacją. Harry oparł głowę na ramionach i odliczał w dół od stu, wyciszając umysł najlepiej, jak potrafił.

Dawno nie miał takiego koszmaru. Nawet sen - wizja?- o Nathanie nie były takie jak ten. Wszechogarniający strach i przerażenie, które były charakterystyczne dla nocnych koszmarów, były czymś, co Harry niestety znał, choć nie w ostatnich latach.

Ale mimo to, ten sen był... bardziej wyjątkowy. Zazwyczaj kręciły się wokół tego, co dręczyło go na jawie. Voldemort, wojna, szafka pod schodami. Bycie ściganym przez cienistą postać nie było czymś, czego by się spodziewał.

Całe ciało Harry'ego napięło się, gdy nagły alarm buchnął w jego umyśle. Wyćwiczone instynkty wbiły się w niego, kłująca świadomość, którą przez lata kultywował, mówiąca mu jedną, strasznie ważną rzecz.

Ktoś był w jego pokoju.

Odetchnął powoli, wyrzucając z siebie napięcie tak naturalnym ruchem, jak tylko potrafił. Na całym ciele włosy stanęły mu dęba z zupełnie innego powodu, teraz zdawały się przyciągać w stronę intruza.

Czekał, żeby zobaczyć, czy coś zrobi, jego zmysły malowały w głowie boleśnie wyraźny obraz, jak ktokolwiek to był, bezszelestnie skradał się z jednej strony jego łóżka, w dół do końca i z powrotem na drugą stronę.

Zimny powiew oblał jego skórę, śledząc wraz ich drogę.

Pod poduszką jego pięści wbiły się w narzutę.

Nic nie robi. Pomyślał gorączkowo. Czy to Carrow? Flint? Riddle? Jakim cudem przedostali się przez moje bariery? To była idealna okazja, by każdy, kto miał do niego pretensje, mógł coś zrobić. Był tu bezbronny, miał ograniczone możliwości ruchu, tylko jedną drogę ucieczki, którą łatwo można było zablokować.

Czy właśnie z tym Nathan musiał się zmierzyć? Cichy drapieżnik w ciemności, który go obserwuje? Gotowi do ataku przy najmniejszej słabości?

Kusząca fala strachu i gniewu, która zakipiała w jego krwi, w końcu wystarczyła, by przepchnąć go przez to, co trzymało go w bezruchu.

Harry poderwał się do góry, wyciągając rękę w kierunku tego, kto to był, wysyłając w jego kierunku zwykłe stupefy.

Płonąca czerwień przemknęła przez powietrze i rozbiła się o półkę, potrząsając spoczywającymi tam książkami. Krótki błysk rozświetlił pokój na tyle, że Harry poczuł, jak wzbiera w nim dezorientacja.

Po jego ataku zapanowała cisza, dopóki nie uniósł dłoni do góry i nie rozbłysło z niej delikatne, białe światło.

Pokój był pusty.

Harry rozejrzał się krytycznie, nie chcąc uwierzyć, że to sobie wyobraził. Tam musiał być ktoś.

Ale z każdym spojrzeniem stawało się jasne, że nikogo nie ma, a skanowanie jego barier dowiodło, że nic nie weszło do pokoju, odkąd wrócił z kolacji.

Harry przejechał dłonią po twarzy, przeczesując wilgotne włosy.

- To nie ma żadnego sensu. - mruknął. - Ktoś tam był. Jestem tego pewien. - Przygryzł wargę, jeszcze raz przeszukując pokój w niemal desperackiej próbie znalezienia czegoś.

Nie było nic.

Westchnął, kładąc się na podciągniętym kolanie i wpatrując się w kołyszącą się lumosową kulę.

Musiał być wciąż nie w humorze po tym koszmarze, a kolacja wstrząsnęła nim bardziej, niż chciał przyznać. Trudno było przełknąć takie zachowanie. Nawet biorąc pod uwagę czas spędzony z Dudleyem i jego okropne czwarty i piąty rok, Harry nigdy tak naprawdę nie miał do czynienia z fizycznym znęcaniem się.

To, że Carrow tak bezczelnie oblał go sokiem, zszokowało go, głównie dlatego, że sądził, iż inni nie byliby na tyle odważni, by zrobić coś takiego w najbardziej publicznym miejscu w Hogwarcie.

Ale zaczynał rozumieć, że Nathan nie był wyrzutkiem tylko w Slytherinie. Nikt z innych domów nie wydawał się być szczególnie poruszony tym czynem.

Harry westchnął ponownie, prostując nogi i odciągając koc, który przykleił się do jego ciała.

Zaczął wstawać, ale nagły ból w boku sprawił, że syknął i przyłożył dłoń do oparzenia.

Ręka Harry'ego zadrżała, gdy przyciskał ją do tego miejsca.

W przypływie panicznej energii rozdarł koszulę i zsunął spodnie, szukając wzrokiem po nagiej skórze śladów tego, co go bolało.

Jego wzrok skupił się na ciemnej smudze i półprzytomnym ruchem zbliżył do niej kulę światła. Cienie rozproszyły się i ujawniły atramentowe linie na jego bladej skórze.

Tam, wytatuowany nisko na jego biodrze, znajdował się przerażająco znajomy symbol.

 

Forward
Sign in to leave a review.