![Należysz do mnie (a ja do ciebie) [tłumaczenie]](https://fanfictionbook.net/img/nofanfic.jpg)
Chapter 5
Harry potrzebował dwóch sekund, żeby zastanowić się, jak to ogarnąć.
Podejrzewał, że mógłby płynąć z prądem. Zachowywać się jak potulny chłopiec, którym był Nathan, podczas gdy zajmować się będzie swoimi sprawami. Pierwsze kilka tygodni będzie trudne, bo będzie musiał się przyzwyczaić, ale już wcześniej brał udział w tajnych misjach pod przykrywką.
Wiedział, jak kłamać komuś w twarz, wiedział, jak wślizgnąć się w rolę i stać się kimś innym.
To z pewnością ułatwiłoby sprawę. Kiedy cały szum i zainteresowanie wokół jego powrotu ucichną - pod warunkiem, że ugnie kark przed tymi ludźmi, da im to, czego chcieli - wtedy było mniej prawdopodobne, że będą zwracać na niego uwagę w miarę upływu czasu.
Prawie parsknął.
Taa, to się nie uda.
Harry wiedział, że byłby w stanie to zrobić, wiedział, że byłby w stanie grać tę rolę tak długo, jak będzie trzeba. Niestety, nie chciał też narażać się na niepotrzebną presję, gdy tu tkwił.
Kontrolowanie każdego jednego ruchu, każdego słowa, uważne śledzenie każdej cholernej reakcji tylko by go rozdrażniło, aż pękłby w spektakularny sposób.
Lepiej było po prostu narysować linię na piasku tu i teraz. Dać im jasno do zrozumienia, że nie wolno jej przekraczać.
Podjąwszy decyzję, Harry wpatrywał się w trzech starszych uczniów górujących nad nim, zwężając oczy. Naprawdę nie chciał uciekać się do przemocy. Te dzieciaki mogą być mściwymi, okrutnymi gnojkami, ale to wciąż dzieci i Harry nie miał ochoty rzucać się na nich, dopóki ich ego nie zostanie wystarczająco wybite w podłogę.
Mimo to, gdyby zaszła taka potrzeba, wziąłby odwet - z użyciem siły - za wszystko, czego by nie próbowali. Nigdy nie był jednym z tych, którzy przyjmują ataki na leżąco, a łobuzy sprawiały, że jego skóra aż kuła.
- Dzięki, dobrze jest wrócić. - Odpowiedział w końcu na słowa Carrowa. Harry powoli rozchylił ramiona, sprawdzając, jak ciasny był uścisk. Skupił się na palcach, na tym, jak wżynają się w jego górną część ramienia, i z zadowoleniem stwierdził, że to nic, z czego nie mógłby się wyswobodzić.
Zadowolony, zwrócił całą swoją uwagę na swoich niedoszłych dręczycieli, z uśmiechem czekając i obserwując ich następny ruch.
- Och, czyż nie jest słodki? - Carrow gruchnął, złośliwy w swej radości.
- Najsłodszy. - Jeden z pozostałych się zgodził.
- Bez ciebie to już nie było to samo, Nat. - Trzeci powiedział słodkim głosem.
- Tak - powiedział Carrow - to musi być dla ciebie takie dezorientujące, skoro niczego nie pamiętasz. - Przyciągnął Harry'ego bliżej, a na jego twarzy pojawił się ledwie widoczny uśmieszek. - Ale wprowadzimy cię w odpowiedni sposób.
Harry powstrzymał się od uniesienia brwi na tę raczej smutną próbę zastraszenia. Och - podejrzewał, że to może zaniepokoić przeciętnego czwartoklasistę, gdy jest osaczany i dręczony przez starszych uczniów.
Jednak w swoim życiu znosił o wiele gorsze rzeczy niż dziecinne obelgi. To było dla niego prawie nudne.
- Jesteście zbyt uprzejmi. - Harry powiedział im słodko, odwracając wzrok i próbując zamaskować rozbawienie na swojej twarzy. - Ale myślę, że poradzę sobie bez was, dzięki.
Nastąpiła chwila ciszy, po czym Carrow roześmiał się, głośno i gniewnie.
- Zabawna rzecz, Nattie. To nie była żadna sugestia.
I właśnie wtedy, szarpnął nim.
Harry potknął się, nie spodziewając się tak szybkiej eskalacji. Prawie nic jeszcze nie powiedział.
Jego biodro boleśnie zderzyło się z oparciem jednej z leżanek, a ręce musiał podnieść, by oprzeć się o miękką skórę. Skrzywił się, a jego irytacja szybko przerodziła się w gniew.
Na krzesłach, przed którymi stał, siedziało wielu uczniów - większość ze starszych roczników - ale tylko niewielka garstka przyglądała się temu, co działo się tuż przed nimi. Wokół nich panowała atmosfera normalności, tak jakby to był zwykły dzień.
I Harry nagle ich znienawidził.
Co to za człowiek, który stoi z boku i pozwala, żeby takie rzeczy się działy?
Tchórze, pomyślał dziko, cholerni tchórze, oni wszyscy. Niechętni do przeciwstawienia się.
Jego palce wbiły się w czarną skórę, wywołując najsłabsze skrzypnięcie. Odetchnął, by odzyskać spokój, po czym odwrócił się, by stanąć twarzą w twarz z napastnikami. Zacisnął pięści.
- Widzisz, tak to działa w Slytherinie, Nattie. Panuje tu porządek, hierarchia, jeśli można tak powiedzieć. - Carrow zbliżył się do niego, a Harry poczuł, jak jego gniew znika w lodowatym spokoju, do którego był tak przyzwyczajony. Słysząc, jak przekręcają imię Nathana, słysząc ton, jakiego użyli, nie mógł się powstrzymać.
- Ja i moi przyjaciele jesteśmy na szczycie. - wyjaśnił Carrow, podchodząc bliżej. - A Ty, Nattie, jesteś na samym dole. Czy wiesz, co to znaczy?
Proszę, powiedz mi więcej, pomyślał, obliczając odległość między nimi.
- To znaczy, że możemy zrobić z tobą co tylko chcemy, a ty możesz tylko stać i to przyjmować.
Znajdowali się teraz niemalże ramię w ramię i Harry był zmuszony odchylić głowę do tyłu, by napotkać spojrzenie drugiej osoby. Czuł na sobie ciężar spojrzeń.
- Więc, jeśli chcę cię oprowadzić, mogę to zrobić. Jeśli chcę, żebyś był przerażony, nieszczęśliwy i zapłakany, to mogę. Jeśli chcę, żebyś cierpiał, to zgadnij, co dziecko, mogę.
Wszyscy się teraz przyglądali, ale nikt nie raczył się odezwać. Najwyraźniej chcieli przedstawienia.
Harry był bardziej niż chętny, by im je zapewnić.
Milczał, obserwując cierpliwie Carrowa, gdy chłopak ruszył, by go chwycić, czekając, aż ta ręka się zbliży. Odmówił wykonania pierwszego ruchu, ale był bardziej niż chętny, by zakończyć to, co zaczęli.
Należało go jednak ostrzec.
- Nie dotykaj mnie. - Powiedział stanowczo, cicho.
Carrow zignorował go, a Harry powstrzymał się od dzikiego uśmiechu.
Szorstkie palce ledwie musnęły jego koszulę, zanim Harry odrzucił je na bok, z dala od swojej klatki piersiowej. W następnym oddechu jego otwarta dłoń uderzyła mocno w nos Carrowa, wbijając się w niego z całą siłą, jaką jego chude ciało było w stanie wykrzesać.
Obscenicznemu trzaskowi, który rozbrzmiał w pokoju wspólnym, towarzyszył chór ostrych sapnięć, a to było jak muzyka dla jego uszu. Carrow upadł na ziemię z krótkim strumieniem krwi i zdławionym okrzykiem.
Nos był tak słabym punktem w ciele, że wystarczyła niewielka siła, aby go złamać. Siła, jaką włożył w to uderzenie, roztrzaskałaby więcej niż jedną rzecz.
Carrow wył, a jego ręce objęły krwawiącą twarz i stłumiły hałas. Jego oczy były ściśnięte przez ból.
Harry mógł już dostrzec tworzące się siniaki. Dobrze, mruknęła jego część z rozkoszą.
- Ups... - Zaoferował po swoim ataku, zupełnie bez skruchy.
- Ty mały chuju. - Drugi chłopak podszedł do niego, ale Harry bez trudu zrobił unik. Złapał go za tył koszuli i podniósł, rzucając nim przez salę za siebie.
Siedzący tam uczniowie rozpierzchli się jak myszy, gdy chłopak ruszył za nim w pogoń.
Harry zgrabnie się uchylił, wyczuwając już klątwę, która zbliżała się od trzeciego i ostatniego napastnika.
Uniknął i rzucił się w jego stronę, zatrzymując się tuż przed nim i chwytając jego wyciągnięty nadgarstek. Harry obrócił się w jego stronę, utrzymując mocny chwyt, tak że jego plecy znalazły się przy jego klatce piersiowej. Harry odrzucił łokieć do tyłu, jednocześnie wykręcając nadgarstek chłopca, kręcąc go i zmuszając do upuszczenia różdżki.
Odepchnął go, sprawiając, że uczeń potknął się i prawie upadł, gdy próbował odzyskać równowagę.
Harry rozejrzał się dookoła, wyzywając kogokolwiek do interwencji.
Nikt nawet nie drgnął.
Przeskanował pomieszczenie po raz ostatni, coś w jego piersi zabrzęczało z aprobatą na widok osłupiałych spojrzeń, które padały w jego stronę.
Może teraz zostawią mnie w spokoju.
Skierował swoją uwagę z powrotem na Carrowa, który wciąż trząsł się na podłodze.
- Powinieneś to chyba wyleczyć - powiedział mu spokojnie, gestykulując niewyraźnie w stronę nosa. - I następnym razem, kiedy powiem ci, żebyś mnie nie dotykał, może posłuchasz.
Przeszedł nad powalonym chłopcem i wyszedł z części wspólnej, nie oglądając się za siebie i pozostawiając za sobą druzgocącą ciszę.
Pokonał schody i wślizgnął się do holu prowadzącego do sypialni.
Harry zauważył mały znak z napisem 'chłopcy' na schodach po lewej stronie. Wspiął się na czwarte piętro i westchnął, pocierając włosy.
Zatrzymał się, gdy dotarł do długiego, ciemnego korytarza, którego kamienne ściany były przerwane jedynie przez dębowe drzwi biegnące wzdłuż nich.
Harry był w pokoju wspólnym Slytherinu tylko raz lub dwa, odkąd skończył szkołę - od czasu do czasu wpadając na wykład z obrony lub pomagając konkretnym uczniom, którzy mieli większe problemy niż rówieśnicy.
Nigdy wcześniej nie wyszedł poza część wypoczynkową i był szczerze zaskoczony tym, jak bardzo różni się ona od Gryffindoru.
- Mają indywidualne pokoje? - Mruknął z niedowierzaniem, zadziwiając się, jakie to było niesprawiedliwe. - Cholerni ślizgoni. - Powiedział potrząsając głową.
Przynajmniej własny pokój oznaczał prywatność, a z tym Harry nie mógł powstrzymać się od uśmiechu.
Gdy tylko stworzy kilka specyficznych barier wokół swojego pokoju i wzmocni te, które już tam są, będzie to jedno z najbardziej bezpiecznych miejsc, w jakich mógł prowadzić swoje badania. Harry nie miał złudzeń. Do tej pory zaplanował zostać stałym bywalcem biblioteki, żeby to ogarnąć.
Miło było wiedzieć, że ma teraz nową opcję do wykorzystania. Różnorodność była przecież przyprawą życia.
Skierował się do pierwszych drzwi po prawej stronie, widząc imię Nathana wyryte na srebrnej tabliczce. Harry przesunął palcami po literach, pozwalając sobie na jeszcze jedno ukłucie żalu za chłopcem, którego udawał.
Bycie wyrzutkiem nie było łatwe - Harry wiedział o tym doskonale, zawsze był oddzielony, bez względu na to, co robił. Zbyt dziwaczny dla swoich bliskich. Chłopiec-Który-Przeżył. Wybraniec. Czarodziej, który zwyciężył. Zawsze, zawsze inny - a bycie wyrzutkiem w Slytherinie byłoby swoją własną, szczególną odmianą tortur.
Miejmy nadzieję, że dzięki swojemu małemu pokazowi, zostanie względnie sam.
- To było niesamowite!
- Kurwa mać! - Harry szarpnął się, ciałem przybierając standardową postawę obronną. Przekleństwo padło z jego ust bez zastanowienia, a on sam skrzywił się z powodu głośności.
Ciemnowłosy chłopak wpatrywał się w niego, szare oczy były szerokie i bystre. Uśmiech na jego twarzy był tak słodki, że Harry od razu nabrał podejrzeń. Nikt nie był tak niewinny - zwłaszcza w Slytherinie.
Chłopak wyglądał jednak strasznie znajomo, nawet gdy jego rysy łagodniały z młodości. Harry zastanawiał się dziko, czy nie spotkał go w swoim czasie, kiedy był starszy i bardziej wysłużony.
Żaden z nich nie odezwał się po wybuchu Harry'ego, a cisza została zmącona czymś, co sprawiło, że z tyłu głowy Harry'ego zaczęły bić ostrzegawcze dzwony.
Mimo instynktu, Harry powoli opuścił postawę. Spojrzał na chłopaka, próbując umiejscowić jego twarz, usuwając z niej ślady nadmiaru dziecięcej krągłości i dodając zmarszczki.
Dzieciak nadal wpatrywał się w niego z radością.
- Czy mogę ci pomóc? - Odgryzł się w końcu, spięty w swojej niepewności.
Uśmiech chłopca poszerzył się, jeśli to w ogóle było możliwe. Jego oczy zmarszczyły się w uśmiechu.
- To, co zrobiłeś z Carrow, było wspaniałe. - Odchrząknął, podchodząc bliżej. Ramiona Harry'ego napięły się mocniej, a jego usta zwęziły.- Jest dupkiem, ale z powodu jego wieku nikt nie zadaje sobie trudu, żeby mu się przeciwstawić. Ale to, tam wcześniej? Oszałamiające. Absolutnie fantastyczne.
Harry odchylił się od tych zbyt bystrych oczu.
- Ta, dzięki.
- Kompletny debilizm, rzecz jasna. To znaczy, szczerze mówiąc. - Chłopak przewrócił oczami, a w jego głosie zabrzmiała nutka figlarności, która podkręciła jego słowa. - Teraz po prostu będą cię ścigać jeszcze bardziej.
Harry dwoma palcami nacisnął na ramię chłopca i delikatnie odsunął go od siebie, czując się nieswojo z powodu braku dystansu między nimi. W szarych oczach pojawiło się zdziwienie, które jednak zostało zamaskowane przez dziecięcą niewinność.
- Jeśli czegoś spróbują - powiedział mu Harry wprost - to dostaną coś więcej niż złamany nos i kilka siniaków.
Aprobata czaiła się w kącikach ust chłopca, a on sam nagle wydał się dużo starszy, niż był.
- Jestem pewien. - Mruknął, oczy błądzące intesywnie po twarzy Harry'ego, jakby czegoś szukając.
- Słuchaj, - zaczął Harry, - czy mógłbyś po prostu, odejść? - Machnął ręką z powrotem w kierunku schodów.
- Nie.
Harry zacisnął zęby.
- Dzieciaku, poważnie. Odwal się.
Chłopak nadal wpatrywał się w jego czoło, a Harry był do tego tak przyzwyczajony, że nawet nie pomyślał, by to zakwestionować. To znaczy, dopóki ręka chłopca nie wyciągnęła się jak wąż, a jego palce nie dotknęły gładkiej, nieskazitelnej skóry w tym miejscu.
Harry trzasnął głową do tyłu, choć jego wściekłość rozprysła się, gdy zobaczył, jak chłopak przejechał językiem po czubkach palców, odgarniając znajdujące się tam smugi krwi i pozostawiając warstwę śliny.
- Co do diabła? - Harry wysyczał, sięgając w górę i pocierając skórę. Jego palce pokryły się tylko najsłabszym, czerwonym nalotem.
- Sprawiłeś, że Carrow krwawił - To wszystko, co powiedział chłopak, z zainteresowaniem przyglądając się swoim teraz czystym palcom.
Harry wpatrywał się w chłopca z mieszaniną szoku i obrzydzenia. Co to za psychopata, który zlizuje krew innych ludzi?
- Jestem Orion Black, tak przy okazji. Pomyślałem, że powinienem się przedstawić, skoro będziemy takimi dobrymi przyjaciółmi. I, wiesz, skoro nic nie pamiętasz.
Orion. Black.
Kurwa.
To był ojciec Syriusza. Dlatego wyglądał tak znajomo. Wszystko było widoczne w nachyleniu jego ust i kształcie oczu, w jego kolorze i falach włosów. Nawet błysk w tych szarych oczach był podobny, choć mniej figlarny niż u Syriusza, a bardziej kpiący.
Harry cofnął się gwałtownie, uderzając o drzwi z tępym łoskotem. Orion przyglądał mu się z zaciekawieniem, z twarzą zbyt otwartą, by mogło to być cokolwiek innego niż pułapka.
- Wszystko w porządku? Wyglądasz na zdenerwowanego.
Ciekawe dlaczego, pomyślał Harry, powstrzymując się przed panicznym rwaniem włosów. Nigdy nie chciał mieć do czynienia z żadnym z tych gówien.
- -ro? Ciro?
Orion wzywał jego imię wielokrotnie, z ledwie wyczuwalną przerwą na zaczerpnięcie powietrza.
- Co? - warknął Harry, spoglądając na mniejszego chłopca zaciekle.
- Niegrzecznie jest ignorować swoich przyjaciół. - Orion powiedział mu śpiewnym głosem, tak niewinnym i tak kpiącym. Jego usta znów rozciągnęły się w ten słodki uśmiech.
Harry nigdy wcześniej nie spotkał się z tak niepokojącym dzieckiem.
Szaleństwo Rodziny Black, szeptał głos w głębi jego głowy.
Widział, jak pochłania Bellatrix. Widział, jak Syriusz zmagał się z nim przez lata. Nawet Draco - po wojnie, pijany i zmęczony, ramię w ramię z Harrym pewnej nocy - mówił o swoim strachu przed byciem porwanym przez klątwę.
Widział to właśnie teraz w Orionie; w lekko rozchwianej krawędzi jego całej postaci, w kipiącej w nim energii.
- Orion.
Głowa chłopca przechyliła się w kierunku głosu, jego oczy nie odrywały się od oczu Harry'ego.
- Tak, Gus?
W jego peryferiach Harry mógł dostrzec zbliżającego się innego chłopca, wyższego od nich obu.
- Co ty robisz?
- Zdobywam nowego przyjaciela. - Odpowiedział z łatwością, mrugając i odwracając się do 'Gusa'. Harry skorzystał z okazji, by również przyjrzeć się nowemu przybyszowi.
Był przystojny, tak jak większość czystokrwistych, i nosił się z subtelną pewnością siebie. Widać było, że stoi u progu męskości, a jego ciało już pozbywa się dziecięcego wyglądu.
Ciemne oczy przelotnie spojrzały na Harry'ego, rzucając mu pobieżne spojrzenie i nic więcej, po czym wróciły do Oriona.
- Rozumiem. - Znów jego oczy powędrowały do Harry'ego i z powrotem. - Ciro jest wyraźnie zajęty. A ty masz zadanie na jutro, jak sądzę. Skończyłeś je?
- Och, Gus. - Orion jęknął, opierając się mocno o Harry'ego i całkowicie ignorując sposób, w jaki ten zamienił się w kamień pod wpływem dotyku. - Wysysasz radość ze wszystkiego. Chcę porozmawiać z Ciro.
Harry wpatrywał się w dół w schludną główkę włosów przyciśniętą do jego klatki piersiowej, niezadowolony. Zmiany między nastrojami Oriona były szybkie i niebezpieczne.
Ale jednocześnie czuł tylko litość dla chłopca. Był tak cholernie młody, a już dotykało go nieszczęście jego rodziny. To było... to było szczerze smutne. Ponieważ jedyne, co mógł zobaczyć przed sobą, to Syriusz.
Mimo że Harry chciał pozostać na poboczu, logicznie rzecz biorąc, wiedział, że to nie będzie możliwe. W Slytherinie zrobił już taki rozgłos, a nie znajdował się tu nawet godzinę. Pójście na to bez choćby nieśmiałych więzi tylko wpakowałoby go w większe kłopoty z innymi uczniami.
Bardzo pomogłoby mu, gdyby był "zaprzyjaźniony" z przynajmniej jedną wpływową osobą. Wiedział, że Orion jest wpływowy. Młody czy nie, chłopak był Blackiem, a rodzina Blacków cieszyła się złą sławą we wszystkich kręgach. W Slytherinie byłby jak rodzina królewska.
Trzymanie się blisko Oriona mogło dać mu lekką przewagę, mogło zniechęcić mniej gorliwych uczniów do atakowania go widelcami.
A jeśli tak by się złożyło, że jego przyjaźń da Harry'emu szansę na pomoc młodemu chłopcu, cóż. Nie miał zamiaru narzekać.
Harry odchrząknął cicho i wyciągnął rękę, by po raz kolejny odepchnąć od siebie Oriona. Trzymał jednak dłoń na ramionach chłopca i uśmiechnął się nieznacznie, gdy ten spojrzał na niego pytająco.
- Przepraszam, Orionie. Byłem dla ciebie okropnie niegrzeczny. - Przeprosił, nawet jeśli część jego umysłu wciąż nie dawała mu spokoju przez fakt, że rozmawiał z ojcem Syriusza. - Masz rację, wszystko jest takie dziwne bez moich wspomnień. Byłbym zaszczycony mogąc się z tobą zaprzyjaźnić.
Oczy Oriona zaświeciły się z radości, a jego uśmiech był tym razem całkowicie szczery. - Naprawdę? Słyszałeś to, Gus? - Orion odwrócił się z powrotem do swojego przyjaciela, promieniejąc. - Ciro i ja jesteśmy teraz przyjaciółmi. - Oświadczył z nieukrywaną dumą.
Gus przytaknął chłopakowi, ale w momencie, gdy Orion odwrócił się do swojego nowego przyjaciela, rzucił Harry'emu złośliwe spojrzenie. W jego sposobie patrzenia było ostrzeżenie, którego Harry powinien uważnie wysłuchać.
Nie miał żadnego interesu w kołysaniu łodzią bardziej, niż było to konieczne.
- Cóż, było fajnie - powiedział Harry, klepiąc Oriona po ramieniu. - Ale myślę, że teraz chciałbym iść do swojego pokoju. Mam dużo do zrobienia.
Orion zamruczał zgodnie i odsunął się, by dać Harry'emu przestrzeń do otwarcia drzwi.
- Możemy zjeść razem kolację dziś wieczorem, - powiedział mu Orion promiennie. - Poczekaj na mnie w pokoju wspólnym, spotkamy się tam.
Urgh, jedzenie przy stole Slytherinu. Boże, pomóż.
Mimo to, uśmiechnął się.
- Brzmi świetnie. W takim razie do zobaczenia.
Harry zamknął drzwi.
OoO
- Śmiesznie mówi. - Orion oświadczył w chwili, gdy usłyszał, że drzwi się zamknęły. Zaintrygowany przekrzywił głowę na bok i podszedł z powrotem do Augusta.
- Bardziej mnie dziwi, że w ogóle mówi. Wcześniej Ciro z trudem potrafił sklecić dwa słowa. - Augustus powiedział, posłusznie pozwalając Orionowi złapać się za rękę i ściągnąć z powrotem na schody.
Orion zaśmiał się cicho.
- Widziałeś, jak zbił Carrowa? Jasne, to było strasznie mugolskie z jego strony, ale można docenić sentyment. Oświadczenie, które właśnie wygłosił, wymaga nie lada odwagi.
August chrząknął.
- Bardziej interesuje mnie, skąd nauczył się tych ruchów. Ciro... wcześniej nie potrafił tego robić.
Mniejszy chłopiec wiedział, że to prawda. Podczas gdy ruchy, których używał Ciro nie były szczególnie zdumiewające czy umiejętne, to sposób, w jaki się poruszał, był fascynujący. Ciro był teraz pewny siebie. Poruszał się z pewnością, której brakowało mu od lat. Tak płynnie przechodził między Carrowem a jego dwoma nieudolnymi wspólnikami, obezwładniając ich bez większego wysiłku.
To sprawiło, że serce Oriona przyspieszyło z podniecenia.
Wrócił myślami do plamek krwi, które pokryły blade czoło Ciro. Gniew w jego oczach, gdy próbował go osaczyć.
Jego usta zadrgały.
- Nazwał mnie Orionem. - Powiedział Augustusowi, odchylając głowę do tyłu, by obserwować drugiego. Twarz jego przyjaciela wykrzywiła się, a Orion roześmiał się.
Weszli ponownie do pokoju wspólnego, ignorując warczenie Carrowa i szepty innych uczniów.
Nathan Ciro z pewnością zrobił na nich wrażenie.
Orion poprowadził Augusta do ich miejsca. Jego ramiona napięły się, gdy zobaczył, kto wreszcie do nich dołączył.
- Riddle. - Augustus przywitał się za nich obu, maskując swoje zniechęcenie.
Riddle zerknął na nich, ciemnobrązowe oczy oceniające ich beznamiętnie.
- Lestrange. Black...
Usiedli na niezajętej ławce po prawej stronie Riddle'a. Orion zerknął na Theloniousa Notta. Szczupły, blady chłopak siedział skulony w swoim fotelu, ze wzrokiem wbitym w sufit. Obok niego siedział Linus Avery, z wyprostowanymi plecami.
- Kiedy wróciłeś? - zapytał Orion, przekrzywiając głowę w stronę Riddle'a. Kopnął nogami w przód i w tył.
Na kolanach Riddle'a leżała książka o genealogii, którą dla niego przygotował. Riddle nigdy nie powiedział po co mu ona, a Orion nie pytał, ale drugi chłopiec od tygodnia w milczeniu pochłaniał kolejne strony.
- Jakieś dwie minuty temu. Nie mogłem nie zauważyć, że twarz Carrowa zmieniła układ. - W jego głosie pojawił się błysk rozbawienia. Orion wiedział, że Riddle nie przepadał za Carrowem, będąc ofiarą gniewu starszego ucznia przez większość swoich pierwszych dwóch lat.
Nogi Oriona zamarły w połowie ruchu, a na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech.
- Och, ominęło cię całe to podniecenie! - Szepnął, pochylając się nad Augustusem, by zbliżyć się do Riddle'a. Drugi chłopak mu nie odmówił, przekrzywiając głowę w jego stronę.
- Ciro wrócił. - Orion powiedział radośnie.
- Myślałem, że ma amnezję. Dlaczego miałby być w szkole? - W tych brązowych oczach pojawiła się nutka podejrzliwości i Orion wiedział, że Riddle już łączy kropki.
Orion zdusił w sobie chichot.
- Nie wiem, dlaczego wrócił. Ale pamięć czy nie, nie powstrzymała go przed złamaniem nosa Carrowowi. Powinieneś był to widzieć, Riddle. Jedno uderzenie. Tylko tyle było trzeba.
Na jego twarzy wykwitło zainteresowanie, a Riddle przechylił swoje ciało bardziej w jego stronę.
- Ciro go uderzył?
- I posłał Malcolma przez salon, i prawdopodobnie zwichnął Kilanowi nadgarstek, kiedy ten poszedł go przekląć. - Nott wyznał zwiewnie, wciąż wpatrując się w sufit.
Nastąpiła pauza, a brwi Riddle'a wystrzeliły w górę.
- I gdzie on teraz jest?
- Ukrywa się w swoim pokoju. - powiedział Augustus, z dezaprobatą emanującą z każdego jego pora.
Orion przewrócił oczami,
- Gus jest na mnie zły, bo Ciro i ja jesteśmy teraz przyjaciółmi.
- Przyjaciółmi? - zapytał Riddle, układając usta w słowo, jakby pochodziło z innego języka, smakując, jak spada z jego języka.
Orion zanucił.
- Chcę go rozebrać na części. - powiedział radośnie. - Jest teraz o wiele bardziej interesujący. - Pokręcił się tak, że jego głowa znalazła się na kolanach Augusta. - Nie sądzisz, Gus? - Pociągnął go za rękaw. - Możemy się teraz trochę pobawić. -
Augustus pogładził dłonią jego czoło,
- Najpierw praca szkolna. Potem możesz się bawić, ile chcesz.
Orion podniósł na niego wzrok.
- Ale z ciebie patyk w błocie. - Mimo to po chwili się rozjaśnił. - Przy okazji zaprosiłem go, żeby usiadł z nami do kolacji.
Jego ogłoszenie spotkało się z różnymi spojrzeniami irytacji ze strony pozostałych.
- No co? - zapytał.
- Czy ty mówisz poważnie? - Avery prychnął. - Będę pierwszym, który przyzna, że był zaskakująco kompetentny wobec bandy Carrowa. Ale on wciąż jest Ciro. Pamiętasz, kim on jest, tak?
- Chcę, żeby usiadł z nami. - Orion powiedział, w jego tonie pojawiła się odrobina stali. Z satysfakcją obserwował, jak po twarzy Avery'ego przebiega najsłabszy z grymasów. - Riddle?
Orion nie zadał sobie trudu, by odwrócić się i spojrzeć na drugiego, gdy się do niego zwracał. W ich grupie panowała teraz burzliwa równowaga, i podczas gdy Orion był na szczycie z powodu krwi, Riddle był tuż obok niego pod względem mocy.
Następne dwa lata miały zadecydować o tym, kto wygra, ale szczerze mówiąc, Oriona to nie obchodziło.
- Kimże ja jestem, żeby przeszkadzać ci w twoich gierkach? - powiedział Riddle po chwili, a wszelkie napięcie wyparowało z ciała Oriona.
Gdy obaj byli zgodni, pozostali nie mogli zrobić nic, by go powstrzymać.
- Świetnie! - Świergotał. - Nie mogę się doczekać.
OoO
Harry jęknął zmęczony, gdy wyszedł ze swojego pokoju, bezwiednie zatrzaskując drzwi. Był wykończony, bo spędził półtorej godziny na wzmacnianiu swojego pokoju wszelkimi możliwymi barierami, które nie wywoływały alarmu w Hogwarcie.
Poza tym, musiał jeszcze rozpakować walizkę Nathana, starając się nie czuć się jak kretyn, który ma przy sobie wszystkie jego rzeczy osobiste.
A teraz musiał zająć się kolacją i całą tą podstępną polityką, którą znał z Slytherinu.
Z westchnieniem ruszył w stronę schodów, ściskając palcami mostek nosa, gdy walczył z początkowym bólem głowy. Mógł przesadzić z magią.
Harry dotarł do pierwszego piętra i gdy okrążył róg, zderzył się z kimś.
Osunęli się na ziemię ze stęknięciem, a usta Harry'ego rozchyliły się bez zapowiedzi.
- Kurwa. Cholera... Przepraszam, - odepchnął się w górę. - nie patrzyłem, gdzie idę. Kurwa... - Potarł tył głowy w miejscu, gdzie wiedział, że prawdopodobnie utworzy się guz.
Wyciągnął rękę i podniósł grubą księgę, którą tamten musiał upuścić, pobieżnie przeleciał wzrokiem po tytule i zmarszczył nos na myśl o genealogii.
- Proszę bardzo. - Wyciągnął ją i wreszcie spojrzał w górę.
Zakrztusił się.
Tom Riddle wyrwał mu książkę z ręki, szczękę zaciskając w wzburzeniu, nawet nie zadając sobie trudu, by to ukryć.
- Co jest, do cholery? - Harry sapnął, rozszerzając oczy.
Riddle - mały Voldemort - wpatrywał się w niego z wyrzutem, badając go wzrokiem.
- Powitałeś swoją matkę tymi słowami, Ciro?
I Boże, ten głos był dokładnie taki sam, jaki pamiętał. Minęły lata, odkąd zmagał się ze wspomnieniami o młodym Voldemorcie, ale Harry nigdy nie mógł pozbyć się tej obecności z umysłu.
Harry wpatrywał się w mordercę swoich rodziców.
Był taki mały.
Nie tak mały jak jedenastoletni Riddle, ale nie był też przystojnym prefektem. Złapany gdzieś pomiędzy tymi dwoma etapami.
To było surrealistyczne.
Gdy nie odpowiedział, Riddle poderwał się na nogi, patrząc na Harry'ego z góry.
- Wstawaj, idioto. - zażądał.
Pięści Harry'ego zacisnęły się na polecenie, a włosy zjeżyły się, bo tak - to może nie jest masowy morderca Czarny Pan, ale był pewien, że Riddle jest na dobrej drodze, by przejąć ten tytuł.
- Pierdol się, Riddle. - Splunął, podrywając się na nogi, i zanim zrobił coś głupiego - jak uderzenie go, albo trzaśnięcie nim o ścianę - Harry zbiegł po pozostałych schodach, jakby sam diabeł deptał mu po piętach.