![Należysz do mnie (a ja do ciebie) [tłumaczenie]](https://fanfictionbook.net/img/nofanfic.jpg)
Chapter 4
Harry zwolnił do lekkiego biegu, gdy zbliżył się do tylnego wejścia dworu, wzdychając, gdy otworzył drzwi i wsunął się do środka, rozkoszując się ciepłym powietrzem, które go otuliło.
Poszedł do kuchni i wziął sobie trochę wody, pijąc ją powoli, podczas gdy jego oczy leniwie błądziły po nieskazitelnych kafelkach i wypolerowanych naczyniach.
Wytarł usta, gdy skończył i szybko wypłukał kubek wodą z odrobiną mydła, po czym odłożył go na tacę do wyschnięcia. Wysuszył ręce na spodniach i oparł się o ladę, odchylając głowę do tyłu, gdy odzyskał oddech.
Minął już ponad tydzień, odkąd Simon pojechał do Hogwartu, i Harry skłamałby, gdyby powiedział, że tęsknił za drugim chłopcem.
Wolałby, aby był zupełnie sam.
Zarówno Cynthia, jak i Benedict przez pierwsze kilka dni kręcili się w pobliżu niego, zachowując się tak, jakby miał zniknąć, jeśli odwrócą się na dłużej niż sekundę. Harry mógł współczuć ich obawom, ale dał do zrozumienia, na tyle, na ile potrafił, nie wypowiadając tych słów wprost, że nie potrzebuje ich ciągle w pobliżu.
I pewnie, gdyby faktycznie był amnezyjnym czternastolatkiem, mógłby łaknąć uwagi. Mógłby ich szukać, próbować nawiązać z nimi kontakt.
Ale to nie była jego rodzina, to nie było jego życie i wolałby raczej zostać sam na sam z planowaniem, niż przypadkowo przywiązać się do tych ludzi.
Znał siebie. Wiedział, że ma odrobinę tendencji do pomagania ludziom. Cóż, więcej niż " odrobinę". Jego przyjaciele zawsze byli gotowi mu dogryźć za to, że skakał na główkę w niebezpieczeństwo, jeśli myślał, że to może komuś pomóc.
Ale właśnie dlatego tak bardzo starał się trzymać od Ciro twardy dystans. Kiedy już się w coś zaangażował, zostawał, dopóki nie był pewien, że z tą osobą jest wszystko w porządku; i bez względu na to, jak bardzo chciał oddać im syna, Harry bardziej rozpaczliwie pragnął wrócić do domu.
Do domu, do Ginny. Rona i Hermiony, i Weasleyów. Jego przyjaciół, pracy i naprawdę fajnego życia.
Pomyślał o pierścionku leżącym na biurku na wydziale i o tych wszystkich głupich romantycznych planach, które snuł. Myślał o tym, że ślub Rona i Hermiony jest za kilka miesięcy.
Naprawdę musiał dostać się do Hogwartu, żeby móc zacząć podejmować próby powrotu. Im dłużej tu był, tym większa była szansa, że wplącze się w życie tych ludzi, co byłoby katastrofą dla wszystkich zainteresowanych.
Jedyną dobrą rzeczą, jaka mu się ostatnio przydarzyła, była fizjoterapia i to, jak wpłynęła na jego koordynację. Wreszcie panował nad swoimi kończynami.
W dniu wyjazdu Simona, Harry po raz kolejny został zabrany do Mungo na spotkanie z uzdrowicielem Johnsonem. Mężczyzna wręczył mu cały kufer eliksirów, wraz z długimi instrukcjami, jak je zażywać.
Harry przytakiwał głupio, udając, że nie znał już prawie wszystkich z nich ze swojej tendencji do lądowania w szpitalu.
Uzdrowiciel dał mu również plan łatwych ćwiczeń, których miał się trzymać, aby pomóc mu odzyskać równowagę i przybrać trochę na wadze.
Ćwiczenia były żałośnie łatwe do wykonania, a Harry szybko odnalazł aktualne ograniczenia swojego ciała i postanowił stworzyć własną rutynę - z kilkoma poprawkami.
Cynthia i Benedykt byli szczęśliwi, pozwalając mu na samodzielną terapię, i tym samym nie mieli pojęcia, że Harry wykonywał swoje własne zadania.
Gdyby Hermiona tu była, pewnie wlepiłaby mu lanie za lekceważenie poleceń uzdrowiciela, ale Harry potrzebował, żeby to ciało było w lepszym stanie niż tylko zdrowe. Musiał być silniejszy, szybszy. Musiał być tak przygotowany na przyszłość, jak tylko mógł, bo dosłownie nie miał pojęcia, co go czeka.
Był przyzwyczajony do pracy z większą masą ciała i dlatego postanowił zmienić ciało Nathana z przeciętnego na cholernie sprawne.
I kto wie, kiedy wróci do swojego czasu, a Nathan odzyska swoje ciało - miejmy nadzieję, Boże, nie pozwól, żeby ten dzieciak zniknął na zawsze - może być mile zaskoczony swoją nową sylwetką.
Po skończonym biegu Harry ruszył do salonu, wiedząc, że o tej porze będzie pusty.
Wziął głęboki oddech i zaczął robić pompki. Jego rekord w tym ciele wynosił dwadzieścia jeden, co, biorąc pod uwagę, że Nathan był małym, chudym brzdącem, zanim Harry przejął stery, było całkiem niezłym wynikiem.
Chciał osiągnąć przynajmniej trzydzieści pięć w ciągu najbliższych dwóch tygodni. Z pomocą eliksirów i planowanej diety Harry wiedział, że uda mu się to osiągnąć.
Nathan był dorastającym chłopcem w samym środku okresu dojrzewania, a jego ciało rozciągało się i było w idealnym stanie, aby nabrać mięśni.
Robił wszystko, co mógł, by pomóc w tym procesie.
Przebił się przez pierwsze piętnaście, ramiona zaczęły mu drżeć, gdy dobił do osiemnastki. Zacisnął zęby i pchnął dalej, upór dał mu dodatkowy impuls, którego potrzebował, by dotrzeć do dwudziestu dwóch.
Harry mozolnie obniżył się do pozycji spoczynkowej, oddychając głęboko i powoli.
To było... frustrujące. Być zamkniętym w tak słabym ciele. Musiał ciężko pracować, by odzyskać choć odrobinę dawnej siły.
Jedyną rzeczą, którą miał poza umysłem, była jego magia - i to było zarówno mile widzianą ulgą, jak i niewiarygodną irytacją.
To było pocieszające, że jego magia - jego właściwa, potężna, znajoma magia - zabrała się z nim. Ale jednocześnie było to straszne, straszne, ponieważ oni o tym wiedzieli.
Pamiętał wyraz twarzy Johnsona, kiedy powiedział o tym Cynthii i Benedyktowi.
- Lord i Lady Ciro, Nathanie - przywitał ich Johnson, usta wykrzywione w napiętym uśmiechu. Jego palce stukały niespokojnie w teczkę, którą trzymał między nimi jak barierę.
Harry zmarszczył lekko brwi na postawę obronną, przesuwając wzrokiem po wyraźnie skrępowanym mężczyźnie. Zauważył lekki pot na jego czole i pokręcił głową z ciekawością. Co takiego złego było w jego testach, że spowodowało tak oczywistą reakcję u typowo nieugiętego uzdrowiciela?
- Uzdrowicielu Johnson - Benedict skinął głową, jedną dużą ręką balansując na ramieniu Harry'ego, starając się go podtrzymać. Harry chciał odchylić się do tyłu, by rozluźnić uścisk mężczyzny, ale pomyślał, że to może być o krok za daleko. - Co możesz nam powiedzieć?
- Tak - wtrąciła Cynthia, - czy eliksiry są gotowe dla Nathana?
Johnson uśmiechnął się.
- Tak, eliksiry będą gotowe po południu, abyś mógł je odebrać.
- Więc dlaczego zaprosiłeś nas tutaj tak wcześnie?
Znowu palce Johnsona biły o teczkę, niemal gorączkowo. Mężczyzna oblizał wargi.
- Podczas naszych ostatnich testów na Nathanie odkryliśmy pewne... dziwne zjawiska. Wyniki są... cóż, sądziłem, że lepiej będzie ujawnić je teraz niż później.
Uścisk Benedykta zacieśnił się, a Harry zacisnął wargi z irytacji.
- O co chodzi? - zapytał, a oczy Johnsona, gdy spotkały się z jego oczami, były dziwną mieszanką fascynacji i zmieszania.
- To ma związek z twoją magią, Nathanie.
Harry napiął się, ciałem kołysząc do przodu.
- Co jest z nią nie tak?
Nie czuł nic dziwnego w swojej magii. Działała tak samo jak zawsze, kołatała się pod jego skórą, była stałym towarzyszem, uspokajającym w swojej obecności.
Serce Harry'ego waliło. Co jeśli coś było z nią nie tak i po prostu tego nie zauważył? Co, jeśli jego magia była uszkodzona? Nigdy wcześniej nie zdarzyło mu się, żeby coś się stało z jego magicznym rdzeniem. Wiedział, że istnieją klątwy, które atakują rdzeń, wiedział, jak bardzo są niebezpieczne. Ale z pewnością w tym momencie już by coś poczuł?
- Nie ma w niej nic szczególnie złego. Po prostu...
Zmęczony tym unikaniem, Harry wyciągnął rękę po tablicę. Johnson zaczął ją natychmiast podawać, po prostu reagując, zanim złapał się na tym i podał ją Benedyktowi. Harry miał ochotę warknąć na to jawne przymilanie.
Jego szybko wzbierający gniew osłabł, gdy zobaczył, jak bardzo Benedykt się spiął.
- Co to ma znaczyć? - zapytał mężczyzna, podając Cynthii teczkę. Harry śledził przedmiot, z trudem powstrzymując chęć wyrwania go z ich rąk.
Tu chodziło o niego. Z pewnością on, spośród nich wszystkich, zasługiwał na to, by zobaczyć?
Cynthia zmarszczyła brwi, gdy czytała wyniki badań. Opuściła teczkę, uwagę w pełni skupiając na Johnsonie.
- To nie ma sensu. - oświadczyła.
Johnson potarł niespokojnie ręce.
- Nie mamy pojęcia, jak do tego doszło. To jest... bezprecedensowe.
Harry delikatnie wyrwał notatnik z uchwytu Cynthii i spojrzał na stronę, oczami głodnymi tego, co powodowało ich reakcje.
- Ale... jak on może mieć więcej magii?
Harry podniósł wzrok, przeczytawszy notatkę w trakcie ich rozmowy.
To było ciekawe. Więcej magii? Nie czuł się inaczej, ale przypuszczał, że to dlatego, że była jego. To miało sens, w dziwny sposób, że jego magia w jakiś sposób towarzyszyła mu w tej wątpliwej podróży w czasie.
Harry miał całkiem dobrze rozwinięty magiczny rdzeń. Już jako dziecko był silniejszy niż większość jego rówieśników, brakowało mu tylko cierpliwości, by naprawdę się do tego przyłożyć. Walka na wojnie i szkolenie jako auror zdecydowanie pomogły mu poprawić kontrolę.
Był jednym z najsilniejszych czarodziejów w Wielkiej Brytanii, mimo że nigdy tak naprawdę nie zdradzał tej wiedzy.
Jeśli cała jego magia była teraz z nim - co podejrzewał, że było prawdą - to mógł zrozumieć, dlaczego wszyscy byli tak zdezorientowani i niespokojni.
Czternastolatek nie powinien posiadać takiego poziomu magii, jaki posiadał Harry. Do diabła, nawet gdyby był przeciętnym dorosłym czarodziejem, to i tak byłoby to zbyt wiele magii dla czternastolatka.
Pewnie myśleli, że coś jest z nim nie tak, skoro zanotował tak wysoki poziom.
Johnson wzruszył ramionami, bezradnie.
Harry starannie zmienił swój wyraz twarzy na coś zdezorientowanego i trochę przestraszonego, gdy wszyscy odwrócili się, by na niego spojrzeć.
- Ale czy ze mną wszystko w porządku? - zapytał, wciskając w swój głos lekkie wahanie.
Cynthia i Benedict rozpłynęli się na jego widok, a Johnson przyglądał mu się z rodzącym się współczuciem w oczach.
- Tak, nie zaobserwowaliśmy żadnych negatywnych reakcji na ten... wzrost Twojej magii. Powiedz mi, Nathanie, czy próbowałeś rzucać jakieś zaklęcia od czasu, gdy się obudziłeś? Czy odczuwałeś jakiś dyskomfort lub dziwność podczas prób czarowania?
Zastanawiał się z rozbawieniem, czy magia bezróżdżkowa też się liczy.
- Nie, nawet nie mam różdżki.
Czternastolatkowie rzadko potrafili posługiwać się celową magią bezróżdżkową. A przyznanie się do tego sprawiłoby, że staliby się jeszcze bardziej podejrzliwi wobec niego.
Johnson zwrócił się do pary.
- Może najlepiej będzie, jeśli Nathan zacznie znowu używać swojej magii. Im szybciej przyzwyczai się do nowego poziomu mocy, tym lepiej dla niego.
Harry westchnął, podnosząc się na nogi i pocierając twarz. Podróż do domu po tym spotkaniu była nieprzyjemna. Konieczność udawania zaskoczonego własną mocą była bardziej męcząca, niż by przypuszczał.
Pozytywnym aspektem była dyskusja na temat kupna nowej różdżki. Ponieważ oryginalna różdżka Nathana została skradziona podczas ataku, a sprawców nie znaleziono, Harry zdołał przekonać ich, żeby kupili mu nową.
Co oznaczało, że prędzej czy później zostanie wypuszczony z terenu dworu w świat. Nie mógł się doczekać.
- Oh, Nathan.
Harry odwrócił się i zobaczył Benedykta, który stał przy drzwiach do salonu. Coraz lepiej radził sobie z reagowaniem na to imię, bez względu na to, jak nieswojo się czuł. Nadal czasami mu się myliło, ale poprawiał czas reakcji.
- Cześć - powiedział, obracając się tak, że był całkowicie zwrócony twarzą do starszego mężczyzny. Jego ręce spoczęły na biodrach i patrzył jak Benedykt go obserwuje. - Czy coś się stało?
- Nie, nie. Po prostu, nie spodziewałem się ciebie. Tutaj.
- Chcesz żebym sobie poszedł?
- Nie, właściwie to zastanawiałem się, czy moglibyśmy porozmawiać?
Harry wzruszył ramionami, zajmując miejsce po prawej stronie. Benedict usiadł naprzeciwko niego, z dłońmi splecionymi w pięści i zmarszczonymi brwiami.
- Co tam? - zapytał Harry, gdy cisza między nimi się przedłużała.
Benedykt rzucił mu dziwne spojrzenie, po czym potrząsnął głową i przemówił.
- Rozmawialiśmy z twoją matką i zastanawialiśmy się, czy nie wybrać się dziś po południu na Pokątną, by kupić dla ciebie nową różdżkę. Jeśli czujesz się na siłach. - dodał powoli, ostrożnie.
Harry walczył z chęcią uśmiechnięcia się, poprzestając na skinięciu głową.
- Brzmi dobrze. Pójdę się tylko przebrać.
- Oczywiście, - Benedykt obdarzył go uśmiechem, choć jak zawsze przylgnęły do niego ślady smutku. - wyjdziemy, kiedy będziesz gotowy.
Harry wyszedł z pokoju, pozwalając, by jego usta uniosły się ku górze, gdy zmierzał po nowe ubrania. Rozebrał się, przebrał i w rekordowym czasie stał już w wyjściu, czekając na pojawienie się małżeństwa.
Cynthia zerknęła na niego, gdy go zobaczyła, ostrożnie wyciągając rękę i gładząc jego włosy, gdy nie wzdrygnął się na jej widok. Harry radził sobie z matkowaniem, wiedząc, że ma tendencję do zaniedbywania czesania włosów. Był po prostu tak przyzwyczajony do dzikiego chaosu, że czesanie nie było dla niego priorytetem.
Niestety, teraz musiał sobie radzić z kosmykami włosów, które wymagały pielęgnacji. To był taki kłopot.
- W porządku, - powiedziała Cynthia, cofając się, najwyraźniej zadowolona z jego wyglądu. - Masz swój płaszcz? Dziś jest dość chłodno.
Harry chciał jej powiedzieć, że już wcześniej biegał na dworze i oczywiście wiedział, że jest zimno, ale ugryzł się w język i chwycił najbliższy płaszcz, wsuwając go na siebie z niezadowolonym wyrazem twarzy.
- Doskonale. Benedykcie, kochanie, jesteś gotowy?
Harry pochylił głowę, by ukryć przewrócenie oczami, otwierając drzwi i uciekając z ciepłego domu, zostawiając parę, która podążyła za nim.
OoO
Pokątna była martwa.
No cóż. Nie martwa, ale w porównaniu z uliczką, którą pamiętał z jego czasów, ta była żywa jak trup. Ludzie chodzili w tę i z powrotem pospiesznymi krokami, oczy błądziły, a wokół panowała ponura atmosfera.
Harry rozejrzał się wokół, marszcząc czoło.
- Dlaczego jest tu tak pusto? - zapytał cicho, a Ciro spojrzeli na niego ze zdziwieniem, które szybko przerodziło się w zrozumienie.
- Och, jak głupio z naszej strony. - mruknęła Cynthia, zatrzymując go i kładąc dłonie na jego ramionach. - W tej chwili toczy się wojna mugoli, Nathanie. Bardzo niebezpieczna i zakrojona na szeroką skalę. Chociaż nasz gatunek nie jest w nią bezpośrednio zaangażowany, trudno jest uciec od atmosfery.
Harry zamrugał i natychmiast poczuł się jak kompletny idiota. To był 1942 rok. W samym środku drugiej wojny światowej. Boże, był taki głupi.
Oczywiście, że Pokątna była przygnębiająco pusta. Blitz wciąż był świeżo w pamięci wszystkich.
To było mniej więcej w czasie, gdy czarodziejski świat zaczął się orientować, jak śmiercionośna może być mugolska broń. Pierwsza wojna światowa była niszczycielska, ale lata pomiędzy nią a tą nieco stępiły strach magicznych ludów.
Teraz był on świeży i duszący.
Harry potarł czoło, wzdychając ciężko. Wiedział, że wojna zakończy się przynajmniej w 1945 roku. Pokonanie Grindelwalda przez Dumbledore'a było ogromnym krokiem w kierunku zakończenia działań wojennych.
Jeszcze dwa lata wojny. A to oznaczało, że najprawdopodobniej przez cały czas, gdy będzie tu uwięziony, będzie otoczony tym samym horrorem i tragedią, od których, jak sądził, udało mu się uciec.
Pozwolił się prowadzić Ciro, z którzy oboje wyglądali na zakłopotanych przebywaniem na tak otwartej przestrzeni.
Harry wszedł do sklepu Ollivandera i od razu przypomniał mu się pierwszy raz, kiedy tam wszedł. Napięcie w jego ramionach rozluźniło się, gdy spojrzał na stosy pudeł - wszystkie zawierające różdżki.
Rozejrzał się za mężczyzną, kiedy nagle zapragnął zobaczyć znajomą twarz, nie zważając na to, że nie miał pojęcia, kim jest Harry.
- Pan Ollivander?
Podobnie jak za pierwszym razem, Ollivander pojawił się jakby znikąd, z oczami szeroko otwartymi i szklistymi. Harry uśmiechnął się na widok tego dziwnego czarodzieja.
- Ach, Lord i Lady Ciro, i młody Nathan. Witam. - Oczy Ollivandera prześlizgnęły się po nich, zatrzymując się na Harrym z ciekawością. Harry zastanawiał się, czy mężczyzna wyczuł, że jest w nim coś innego. Jego oddech przyspieszył nieco na tę myśl, choć nie wiedział, czy było to zdenerwowanie, czy podekscytowanie.
- Panie Ollivander, - zaczął Benedict - jesteśmy tu, aby kupić kolejną różdżkę dla Nathana. Jego poprzednia... zgubiła się.
Ollivander wpatrywał się w ścianę za Benedyktem, lekko się marszcząc.
- Doprawdy? - mruknął, po czym jego uwaga powróciła do Harry'ego. Różdżkarz przestudiował go, a mgła w jego oczach zniknęła.
Bycie pod obserwacją mężczyzny było niewygodne, ale Harry'emu zdarzały się gorsze sytuacje. Wpatrywał się w niego, nie kryjąc się z tym.
Na twarzy Ollivandera pojawił się uśmiech, ciepły i aprobujący.
- Bardzo dobrze, - powiedział - wystąp do przodu i zaczniemy.
Harry otworzył usta, by po prostu powiedzieć mu o swojej różdżce - ale słowa uwięzły mu w gardle. Mimowolnie pozwolił, by mężczyzna zaczął wykonywać wszelkie potrzebne pomiary.
Czy jego różdżka w ogóle go rozpozna? Głównym powodem, dla którego Ollivander w ogóle dał mu tę różdżkę na początku, była jego historia z Voldemortem. Ale Voldemort jeszcze nie istniał, więc nie było mowy, żeby Ollivander spróbował, chyba że przez przypadek.
Harry zagryzł wewnętrzną stronę dolnej wargi, myśląc o tym. Czy warto było wzbudzać podejrzenia? Cynthia i Benedict byli już tak ostrożni w jego towarzystwie, czy mógł ryzykować zwrócenie na siebie większej uwagi, prosząc wprost o różdżkę?
Nie, zdecydował szybko. Nie zamierzał być tu zbyt długo. Jakakolwiek różdżka nadawałaby się do tego, co musiał zrobić, a w ten sposób szanse na to, że za bardzo namiesza w przeszłości były ograniczone. Bo jeśli jego różdżka z ostrokrzewu trafiłaby do Nathana Ciro w 1942 roku, to czy będzie tam dla Harry'ego w 1991?
Nie mógł ryzykować.
Więc stał tam i znosił wirowe doświadczenie próbowania różdżki za różdżką.
Przywołało to miłe wspomnienia i Harry nie raz musiał zdusić w sobie chichot na widok zaniepokojonych wyrazów twarzy Ciro i maniakalnej radości Ollivandera, gdy kolejna różdżka została mu wyrwana z ręki.
W końcu ciemna, wypolerowana różdżka została wepchnięta do jego dłoni. Harry zacisnął wokół niej palce, zamykając oczy pod wpływem ciepła, które ogarnęło go w środku. To nie było całkiem to samo, co jego pierwsza różdżka, ale połączenie było nadal wspaniałe.
Ollivander wydał z siebie zaintrygowany odgłos, przyciągając uwagę Harry'ego z powrotem na niego.
- Jakie to ciekawe.
Słowa te napełniły go niepokojem. Harry spojrzał podejrzliwie w dół na różdżkę, po cichu zastanawiając się, czy jego różdżka była bratnią różdżką Grindelwalda, bo to zdawało się być jego tendencją.
- Co w tym ciekawego? - Zapytał mimo wszystko, bo był jak pies z kością.
Ollivander uśmiechnął się do niego, choć był to uśmiech stonowany i bardziej świadomy. Harry przestał oddychać.
- Ta różdżka jest wykonana z hebanu, ze smoczym sercem. Trzynaście i pół cala, dość twarda. - Różdżkarz odzyskał wybraną różdżkę i wsunął ją do pudełka. - Tak bardzo różni się od pańskiej oryginalnej różdżki, panie Ciro. - Jego spojrzenie stało się nagle bardziej przeszywające. - Wygląda na to, że bardzo się pan zmienił od naszego ostatniego spotkania.
Harry w milczeniu przyjął pudełko, które mu podano, studiując Ollivandera z zaskoczeniem. Pytania tańczyły na końcu jego języka, by zapytać, czy wiedział, że Harry nie należy do tego ciała, w tym czasie. Czy wiedział, co się z nim dzieje.
Ale Benedict już przekazywał pieniądze, a Cynthia wyprowadziła go na zewnątrz.
- Merlinie, ten człowiek jest niepokojący. - Benedykt mruknął, podnosząc rękę, by objąć Cynthię i przyciągnąć ją do swego boku. - Chodź, powinniśmy wracać do domu, a Nathan powinien wypróbować kilka zaklęć, gdy już tam dotrzemy.
Harry przytaknął, palcami śledząc pudełko z zainteresowaniem. Próbował wyłuskać to, co niewiele wiedział o różdżkarstwie.
Wiedział, że smocze serce jest zazwyczaj najpotężniejszym rdzeniem, i był prawie pewien, że hebanowe drewno ma coś wspólnego z magią bojową.
Otworzył pudełko i wpatrywał się w wypolerowaną różdżkę, zaintrygowany tym, co potrafi. Był cholernie dobrym pojedynkowiczem i doskonale radził sobie z magią bojową. Ze wsparciem rdzenia ze smoczego serca, to na pewno będzie interesujące.
Schował ją bezpiecznie do kieszeni i przyjął ramię Cynthii, by ta mogła ich aportować do rezydencji.
Późnym popołudniem, po tym, jak Harry udowodnił im obu, że panuje nad swoją magią, Harry zbliżył się do gabinetu Benedykta. Nigdy wcześniej w nim nie był i zapukał ostrożnie. Gdy usłyszał wołanie mężczyzny, otworzył drzwi i wszedł do środka.
- Hej - Harry przesunął się na nogach, czekając, aż Benedykt na niego spojrzy. Mężczyzna podpisał ostatni dokument, zanim poświęcił mu całą swoją uwagę.
- O co chodzi, synu? - zapytał uprzejmie mężczyzna, gestem wskazując Harry'emu, by zajął miejsce. Jego biuro było całkiem okazałe i Harry przez chwilę po prostu chłonął bogactwo tego miejsca.
- Zastanawiałem się, czy moglibyśmy o czymś porozmawiać. Od jakiegoś czasu chodzi mi to po głowie.
Benedykt skinął zachęcająco głową, a Harry wiedział, że to prawdopodobnie pierwszy raz, kiedy zapytał go w jakiejś sprawie.
Przygryzł wargę, zastanawiając się, czy po prostu wyskoczyć i poprosić, czy też wypracować swoją drogę do tego.
Chrzanić to, pomyślał, i tak nigdy nie miałem taktu.
- Chcę wrócić do Hogwartu. - Oznajmił wprost. Tak szybko jak zapytał, twarz Benedykta wykrzywiła się i odchylił się do tyłu w swoim pluszowym fotelu. - Zanim powiesz mi "nie", pozwól mi to wyjaśnić. - kontynuował, zanim ten drugi zdążył otworzyć usta. - Myślałem, że odkąd skończyłem jedenaście lat, większość czasu spędziłbym w Hogwarcie. Miesiące i miesiące mojego życia minęły właśnie tam. To chyba miejsce, w którym czuję się najbardziej komfortowo. Inne niż tutaj. - Dodał po chwili, gdy uświadomił sobie, jak to mogło zabrzmieć. - Hogwart jest jak dom z dala od domu, a ja jestem tu już jakiś czas i niczego nie pamiętam. - Skinął głową, zerkając na większego mężczyznę spod grzywki. - Po prostu uznałem, że jeśli gdziekolwiek indziej istnieje możliwość, że moje wspomnienia odżyją, to będzie to Hogwart, prawda?
Benedykt zmarszczył brwi, ale nie odrzucił pomysłu, co Harry uznał za zwycięstwo.
- Uważasz, że powrót do Hogwartu mógłby pomóc ci odzyskać wspomnienia?
Harry wzruszył ramionami, umiejętnie ukrywając, jak bardzo pragnie, by Benedykt się z nim zgodził.
- Myślę, że to całkiem dobra opcja.
Benedykt pogłaskał się po brodzie w zamyśleniu, a Harry czekał z niecierpliwością, aż coś powie.
- A co z obciążeniem pracą, twoimi szkolnymi obowiązkami? Opuściłeś sporą ilość zajęć. Będziesz kilka miesięcy za swoimi kolegami z klasy. A stres może być dla ciebie zbyt duży.
Harry pozwolił, by na jego twarzy pojawił się krótki grymas, po czym go złagodził.
- Jestem pewien, że są sposoby, by nadrobić. Szybko się uczę. - Zapewnił go, bo naprawdę tak było, gdy był odpowiednio zmotywowany. - I to, że nie mam żadnych - znaczących - wspomnień, nie znaczy, że nie wiem, jak odrabiać lekcje.
Harry zauważył, że Benedykt zaczął się wahać.
- Po prostu pomyślałem, że chodzenie do szkoły, przebywanie wśród ludzi, którzy są moimi... przyjaciółmi - powiedział z wahaniem, bo był już pewien, że Nathan nie ma przyjaciół - i robienie czegoś tak powtarzalnego jak zadania, może wywołać jakieś wspomnienie lub coś w tym rodzaju.
Benedykt westchnął i spojrzał w bok, skonfliktowany.
Harry zacisnął pięści i przystąpił do działania.
- Tato, proszę.
Szok i kipiąca radość na twarzy Benedykta rozdzierały wnętrzności. Harry czuł się największym dupkiem na świecie za wykorzystanie tak rażącej słabości przeciwko pogrążonemu w żałobie mężczyźnie. Kiedy nadejdzie jego czas, na pewno pójdzie do piekła.
Benedykt szybko ukrył swoją reakcję, choć jego twarz złagodniała, a oczy zalśniły ciepłem. To był pierwszy raz, kiedy Harry zwrócił się do niego w ten sposób.
- Bardzo dobrze, Nathanie. Porozmawiam z Cynthią o przyjęciu cię z powrotem do Hogwartu. Jeśli naprawdę wierzysz, że to może Ci pomóc, to ufam Ci.
Harry uśmiechnął się do mężczyzny, wdzięczny jak mało kto.
- Dziękuję. - Podkreślił, podnosząc się na nogi i ruszając do drzwi. - Naprawdę to doceniam, dziękuję. - powtórzył.
Wyślizgnął się z gabinetu i z wybuchowym westchnieniem runął na drzwi.
Nareszcie! Pomyślał z radością. Mógł wrócić do Hogwartu i zacząć kombinować, jak wyjść z tego bałaganu.
Sprężystym krokiem wrócił do swojego pokoju, aby się spakować. Nie miał pojęcia, ile czasu zajmie Benedyktowi powiedzenie Cynthii, a potem zorganizowanie wszystkiego, ale nie mógł się doczekać powrotu do domu.
OoO
Harry bawił się srebrno-zielonym krawatem, owijając palce wokół niego. Gładki materiał łatwo przesuwał się po jego skórze.
- Jesteś absolutnie pewien? - Cynthia zapytała po raz setny. Harry przytaknął, nie patrząc na nią. Jego umysł był zbyt zajęty planami i pomysłami, aby przy pierwszej okazji wejść do biblioteki. - Nathanie, wiesz, że nie musisz tego robić. Możesz poczekać jeszcze rok, aż będziesz gotowy.
- Nic mi nie jest. - Powiedział jej neutralnie, przesuwając wzrok na Benedykta, który rozmawiał z Armando Dippetem, obecnym dyrektorem Hogwartu, i profesorem Slughornem. To był szok zobaczyć profesora Eliksirów ponownie, choć nie miał pojęcia dlaczego.
Może dlatego, że wydawał się tak cholernie młody. W tej chwili nie było w nim poczucia winy i strachu, które przylgnęły do Slughorna. Miał jasne oczy i był chętny do pracy, a mimo poważnej rozmowy, która się między nimi odbywała, miał w sobie coś jowialnego.
Harry przejechał dłonią po włosach, starając się nie skrzywić, gdy Cynthia natychmiast zabrała się do ich poprawiania. Chciał odepchnąć jej ręce, a jakaś część niego bardzo cieszyła się, że za kilka minut będzie mógł się od niej uwolnić.
To była okropna myśl, ale ona była przytłaczającą siłą uczucia, a Harry nigdy nie był szczególnie dobry w akceptowaniu dotykających go ludzi, chyba że czuł się z nimi całkowicie komfortowo.
Kopał nogami w przód i w tył, żując czubek kciuka, gdy patrzył, jak trzej mężczyźni rozmawiają i rozmawiają.
Cynthia delikatnie odciągnęła jego dłoń od ust, besztając go spojrzeniem.
Boże kobieto, po prostu przestań.
- Nathan, Cynthia.
Szyja Harry'ego podniosła się, gdy zobaczył całą trójkę wpatrującą się w niego. Benedykt pomachał im, a Harry odczepił się od Cynthii i podszedł do nich.
- Panie Ciro, miło Pana widzieć. - Dippet powiedział głosem, który sugerował, że nie miał pojęcia kim był Nathan, zanim to wszystko się wydarzyło. Był zdystansowany i uprzejmy. W niczym nie przypominał ciepła Dumbledore'a.
- Dziękuję, proszę Pana. - odpowiedział z szacunkiem, choć nie wiedział, jak dobrym dyrektorem był ten człowiek. - Dobrze jest być z powrotem.
Dippet uśmiechnął się do niego obojętnie, a Slughorn wyszedł naprzód i uścisnął dłoń Harry'ego z większym entuzjazmem.
- Witaj z powrotem Nathanie, witaj z powrotem. Śmiem twierdzić, że Slytherin nie był już taki sam pod Twoją nieobecność.
Harry uniósł brew, zastanawiając się, czy Nathan w ogóle był na tyle interesujący, aby znaleźć się na radarze Slughorna. Wątpił w to. Z tego, co zdążył się zorientować, Nathan był nieco ponadprzeciętny w nauce.
Slughorn wolał klejnoty.
- Jestem pewien. - Powiedział, wyrywając dłoń ze spoconego uścisku i spoglądając na rodziców Nathana.
Benedict poklepał go po ramieniu, a Cynthia - ze łzami w oczach - przytuliła go na tyle mocno, że pozostały na nim siniaki.
Harry zniósł ten uścisk w całości, aby wynagrodzić sobie swój stosunek do kobiety w ciągu ostatnich kilku dni.
Jej miękkie dłonie spoczęły na jego szyi, na wpół obejmując linię jego szczęki.
- Jeśli będzie to dla ciebie za dużo, albo jeśli coś się stanie i będziesz chciał wrócić do domu, wystarczy, że poprosisz, kochanie.
- Wiem, dziękuję. - Harry poklepał pocieszająco jej nadgarstki.
Benedykt i Dippet potrzebowali czasu, by wyrwać kobietę z pokoju. Harry odetchnął z ulgą w chwili, gdy drzwi się zamknęły, zwracając się do Slughorna po instrukcje. Chociaż znał lokalizację pokoju wspólnego Slytherinu, nie znał hasła.
Jego nowa głowa domu spojrzała na niego z zadowoleniem, wkładając mu rękę między łopatki i wyprowadzając z biura.
- Nathanie, wiem, że to był dla Ciebie trudny okres, ale chcę, żebyś wiedział, że zrobimy wszystko, co w naszej mocy, żebyś wrócił do swojego poprzedniego poziomu. To będzie tak, jakbyś nigdy nie odszedł! - Chichotał serdecznie, wąsy podrygiwały mu przy wardze. - Wszyscy byli tacy zmartwieni, gdy usłyszeliśmy o twoim wypadku. Slytherin to wiele rzeczy, a rodzina jest jedną z nich. Musimy trzymać się razem, wiesz?
Harry wydawał dźwięk zamyślenia w odpowiednich momentach, gdy Slughorn gawędził, nauczywszy się od czasu, gdy był jego koronnym klejnotem, jak z nim postępować.
Był bardziej zainteresowany spojrzeniami, które otrzymywał od przechodzących uczniów. Wielu z nich patrzyło na niego z szokiem, szeroko otwartymi oczami, niedowierzając.
Inni wpatrywali się w niego beznamiętnie, jakby był najbardziej nieistotną drobiną, jaką kiedykolwiek widzieli.
Większość jednak patrzyła na niego wyzywająco.
Harry z ciekawością przyglądał się każdemu spojrzeniu, zastanawiając się, co takiego zrobił Nathan, że wywołał tak intensywne reakcje. Przypomniało mu to jego własny czwarty rok.
Ironia nie umknęła jego uwadze.
Slughorn poprowadził go prosto do lochów i zatrzymał przed kamienną ścianą prowadzącą do pokoju wspólnego.
- Co tydzień nasz dom będzie zmieniał hasło, więc upewnij się, że jesteś na bieżąco. Jeśli je przegapisz, albo zapomnisz, po prostu zapytaj kogoś innego, a on cię wpuści. Spróbuj.
Profesor wręczył mu kartkę papieru.
- Księżycowy kwiat. - zaintonował pusto, patrząc, jak kamienna ściana pęka i odsłania pokój wspólny Slytherinu.
Każde oko w pokoju przeniosło się na nich i Harry poczuł ogromną ochotę, by zadrżeć z wyrazów ich twarzy.
Och, to będzie prawdziwa gratka, pomyślał, gdy Slughorn wprowadził go do środka.
Cisza była nieprzychylna.
Harry ledwie słuchał, jak Slughorn wygłosił swoje krótkie przemówienie, opowiadając o jego obecnym stanie, prosząc o wsparcie i wskazówki od innych uczniów, które pomogą mu się odnaleźć.
- Oczywiście, profesorze Slughorn. - powiedział uczeń, występując do przodu z uprzejmym uśmiechem. Był starszy od niego, prawdopodobnie szósty lub siódmy rok. Miał ten sam błysk w oczach, który kiedyś miał Dudley, i Harry miał ochotę jęknąć- Dobrze się nim zaopiekujemy.
- Doskonale! - Slughorn klepnął go w plecy, a Harry chrząknął pod wpływem siły, gdy się potknął. Syknął na ziemię, zaciskając szczękę, gdy wychwycił kilka prychnięć od obserwatorów. - Proszę posłuchać, panie Ciro. Gdybyś miał jakieś kłopoty, przyjdź do pana Carrowa. On będzie na pana uważał.
Carrow? Ja pierdolę.
- Jasne - powiedział, skanując uważnie Carrowa. Łatwo było go sklasyfikować.
Właściwie Harry miał zamiar pójść na skróty i po prostu zadenuncjować wszystkich do kategorii wrogów.
W milczeniu obserwował, jak Slughorn przytakuje, pewny swojej decyzji, a potem wyskakuje z pokoju wspólnego. Drzwi się zamknęły i od razu poczuł, że powietrze jest o kilka stopni zimniejsze.
Ramię owinęło się wokół jego ramion i został gwałtownie wciągnięty na czyjąś stronę, przygwożdżony w imadłowym uścisku. Carrow uśmiechnął się do niego.
- Witaj z powrotem, Nat. Tak się cieszę, że wróciłeś. - Inny chłopak zablokował go po drugiej stronie.
Harry spuścił głowę i zamknął oczy na sekundę, powstrzymując brzęczenie w klatce piersiowej. To był dokładnie ten sam pęd, który zawsze dostawał przed walką.
Zacisnął pięści i wziął głęboki oddech, po czym zwrócił wzrok na dwóch chłopców. Skinął lekko głową.
Dawajcie, dzieciaki.