![Należysz do mnie (a ja do ciebie) [tłumaczenie]](https://fanfictionbook.net/img/nofanfic.jpg)
Chapter 3
Harry siedział ze złączonymi nogami na miękkim dywanie, tworząc wokół siebie staranne epicentrum chaosu.
Spojrzał na stworzoną przez siebie mapę życia Nathana i czuł jedynie sympatię do chłopca.
Na pierwszy rzut oka wszystko było normalne - dokładnie tak jak można się spodziewać po czternastoletnim chłopcu.
Ubrania, książki, przypadkowe sentymentalne rzeczy, jakie zgromadził przez lata. Nic nienormalnego.
Ale właśnie to bolało Harry'ego najbardziej.
Nie było żadnych zdjęć ani samego chłopca, ani jego przyjaciół. Żadnych zaadresowanych do niego listów. Nic co mogło być prezentem od bliskiej osoby, która nie była rodzicami. Nie było tu osobowości, iskry.
Za to wyraźnie widać było brak ciepła.
Harry powrócił myślami do okrutnych słów Simona, jak również do zimnego spojrzenia w jego oczach i ledwo powstrzymał potrzebę upolowania bachora i złamania mu szczęki.
Rzucił jedno ostatnie, smutne spojrzenie na kolekcję wokół niego i podniósł się na nogi.
Nie było już dla niego żadnych złudzeń. Nathan żył smutnym życiem przed swoim atakiem. Jego rodzice, choć całkowicie wspierający i kochający, wyraźnie byli nieświadomi, jak smutny był ich syn.
A Simon zasługiwał na wrzucenie do basenu wypełnionego druzgotkami, jeśli Harry mógł wyrazić swoją opinię. Jaki brat -jaki bliźniak- mógł być tak okropny dla własnej krwi?
Pamiętał Freda i George'a. Bezwzględne zaufanie, jakie dzieliła ta dwójka, całkowita pewność, że mogli wymienić spojrzenie i zwyczajnie wiedzieć.
Oczywiście, Harry ledwo co znał relację braterską między Simonem, a Nathanem. Choć bolało go to, zastanawiał się, czy zawsze tak było? Grać słodkie, kochające rodzeństwo przed rodzicami, podczas, gdy za zamkniętymi drzwiami starali się zadręczyć drugiego?
Ale nie, to nie miało żadnego sensu.
Jeśli tak by było, to dlaczego Simon wydawał się kompletnie wybity z rytmu, kiedy Harry zaczął się bronić? Jeśli regularnie walczyli, Simon nie powinien być tak zaskoczony.
Nie.
Simon był wyraźnie przyzwyczajony do posiadania władzy, gdy miał do czynienia ze swoim bratem.
Zmarszczył brwi.
Cóż, jeśli znowu czegoś spróbuje, Harry zwyczajnie przywróci go do porządku. Nie był typem, który siedzi i kręci nosem, kiedy ktoś ma do niego żale. Oddaje dwa razy mocniej i dłużej, aż ludzie rozumieją lekcję, albo nie są w stanie już zrobić czegoś innego. Cokolwiek nastąpi jako pierwsze.
Westchnął i zmierzwił włosy, krzywiąc się na to, jak łatwo podporządkowały się jego woli.
Tęsknił za swoimi własnymi włosami, kuźwa no.
Oparł dłonie na biodrach, nareszcie odwracając uwagę od mapy życia Nathana i rozejrzał się poważnie po pokoju raz jeszcze.
To nie mogło być wszystko.
Był nastoletnim chłopcem. Prawdopodobnie samotnikiem, jeśli jego brat był taką ciotą. Musiał mieć jakąś sekretną skrytkę, notatnik, pamiętnik - gdzieś.
Mając to na uwadze, Harry podszedł do łóżka, spoglądając na nie z podejrzeniem. Powoli zaczął krążyć wokół niego, śledząc krawędzie materaca, wpychając palce w każdą szparę, jaką mógł znaleźć.
Klęknął i wsadził głowę pod podstawę, bezróżdżkowo rzucając lumos, aby nieco rozświetlić sobie przestrzeń.
Nic.
Usiadł na piętach, marszcząc brwi.
Był limit miejsc, gdzie Nathan mógł coś ukryć i Harry musiał pamiętać, że chłopiec miał tylko czternaście lat. To zawężało pulę zaklęć ukrywających, jakie mógł znać i rzucać. Harry wiedział z doświadczenia, że dzieci rzadko były najbardziej przebiegłymi stworzeniami na świecie.
Podszedł do szafy, przedzierając się przez rzeczy, które jeszcze wisiały jak i resztę półek. Wkopał się pod stosy ułożonych ubrań, zanim zostawiał je w kompletnym nieładzie.
Wzrok przeskakiwał z lewej do prawej, nareszcie zauważając dużą ciemną walizkę, wciśniętą na górną półkę.
– Bingo. – powiedział z uśmiechem, jeszcze raz używając bezróżdżkowego zaklęcia aby ściągnąć rzecz.
Wylądowała na ziemi bez dźwięku i Harry niezwłocznie ją otworzył.
Uniósł ciężką pokrywę i od razu zaatakowała go powódź srebra i zieleni. Jego chwilowa radość od razu zmalała.
–To musi być jakiś żart.– wysyczał. – Jest ślizgonem? Jasna cholera.
Harry wiedział, że będzie musiał się dostać do Hogwartu. Potrzebował dostępu do wyczerpujących tematów w bibliotece, aby chociaż zacząć próbować wyplątać się z tej sytuacji. Wiedział, że będzie musiał bawić się w ucznia. Po prostu nie spodziewał się że zmuszony zostanie do odgrywania węża.
– Wspaniałe. – wymamrotał, ostrożnie przeglądając szkolne szaty, odkładając je na bok, pozwalając rękom powędrować po ścianach kufra. Jego palce przesuwały się szukając zgrubień lub otworów.
Palcem natrafił w końcu na mały uchwyt, którego nie powinno tam być i z lekkim naciskiem przesunął go.
Usłyszał słabe kliknięcie i powoli podniósł dół kufra, odkrywając drugie dno.
O tam.
Mała, skórzana czerwona książka leżała pod fałszywym dnem.
Mądry chłopiec, pomyślał Harry, sięgając i biorąc przedmiot do ręki. Miała na sobie cienki zarys kurzu po miesiącach nieużywania.
Harry zamknął walizkę i popchnął ją nogą, aby nie wchodziła mu w drogę.
Wkroczył z powrotem do pokoju, już trzymając otwartą książkę przed nosem.
Pismo było gładkie i według Harry'ego graniczyło z kaligrafią. Było to pismo kogoś, kto używał pióra i kałamarza od najwcześniejszych lat. W porównaniu z tym, pismo Harry'ego było okropne.
Szybko rozejrzał się w poszukiwaniu miejsca, w którym mógłby usiąść i zacząć czytać - bo już po pobieżnym przejrzeniu okazało się, że ten dziennik jest wypełniony niemal po brzegi i jego przeglądanie zajmie sporo czasu.
Harry usiadł przy biurku Nathana, wziął głęboki wdech, żeby się pozbierać, i zaczął czytać pierwszą stronę.
Dwie sekundy zajęło mu uświadomienie sobie, że pomylił się w obliczeniach.
Słowa, choć w języku angielskim i wyraźnie czytelne, były w jakiś sposób błędne. Kolejność liter była niepoprawna, przypadkowe litery pojawiały się tam gdzie nie powinny, a wszystko wyglądało jakby zostało napisane od prawej do lewej.
Oczy Harry'ego rozjaśniły się w mieszance rozbawienia i frustracji.
- Ty podstępny draniu. - Wyszeptał Harry, doceniając pomysłowość Nathana. - Zakodowałeś to.
Odchylił się w krześle i skrzyżował ręce nad szczupłą klatką piersiową lekko chichocząc.
Najwyraźniej nie docenił Nathana. Harry nie znał wielu 14 latków którzy zadali by sobie trud pisania cholernym kodem aby dodatkowo jeszcze chować swój dziennik we fałszywym dnie walizki.
Był mile zaskoczony.
– Cóż – spojrzał przez ramię, aby ponownie przeskanować pokój. – musisz mieć tu gdzieś jakąś ściągę.
Harry nigdy nie lubił szkoleń dotyczących łamania i rozszyfrowywania kodów. Szło mu w tym całkiem sprawnie, – bóg jeden wiedział, że po przygodach z dzieciństwa rozwinął do tego talent – ale to nie oznaczało, że musiał to lubić.
Lubił rozwiązywać zagadki, lubił łączyć wskazówki, ale brakowało mu cierpliwości, by usiąść i poprawnie rozszyfrować coś na tym poziomie.
Harry wstał i wznowił poszukiwania, tym razem szukając ściągi Nathana - czegokolwiek, co mogło być użyte podczas tworzenia kodu przez chłopca.
Słońce chyliło się ku zachodowi, gdy postanowił przerwać. Był prawie pewien, że przekopał się przez każdy centymetr pokoju i nie znalazł niczego, co mogłoby mu pomóc.
Opadł na łóżko, patrząc w sufit.
Zdecydowanie nie docenił dzieciaka.
Mógł zrozumieć, dlaczego Nathan został przydzielony do Slytherinu. Chłopak był przebiegły i jeśli zniszczył ściągę - a Harry zaczynał podejrzewać, że tak właśnie było - to zasłużył na zielono-srebrny krawat za swoją przebiegłość.
Harry westchnął. pocierając oczy. To było takie dziwne, nie musieć już zwracać uwagi na okulary. Brakowało mu ich znajomego ciężaru na twarzy i nie raz łapał się na tym, że chciał sięgnąć do nosa, by je poprawić.
Skulił się, przyciągając do siebie ręce. Dzisiaj odniósł porażkę. Musi znaleźć inny sposób na rozszyfrowanie pamiętnika. Były inne miejsca, w których Nathan mógł schować swoją ściągę.
Ktoś zapukał do drzwi.
Harry podniósł się na łokciach i wpatrywał w drewniane drzwi. Odpowiedź zajęła mu kilka chwil.
- Otwarte.
Drzwi się otworzyły i Harry zamrugał na widok stojącej w przejściu Cynthii.
Uprzejmy wyraz twarzy kobiety dziwnie się wykrzywił, gdy rozejrzała się po pokoju. Cokolwiek miała powiedzieć, zamarło w jej ustach.
Harry miał na tyle przyzwoitości, żeby się skrzywić, ponieważ on również zauważył chaos, jaki sprowadził w pokoju Nathana. Wszystko było wyciągnięte i poukładane w pewne grupy, skategoryzowane, nawet jeśli dla postronnego obserwatora nie wyglądało to w ten sposób.
– Chciałam tylko zobaczyć jak się zadomowiłeś. – Powiedziała powoli, głosem niezwykle kontrolowanym pomimo jej zmieszania.
– Przepraszam – powiedział, odwracając od niej wzrok, aby uniknąć jej spojrzenia. – Próbuję zrozumieć.
Jej twarz stopiła się w coś miękkiego i kochającego.
- Oczywiście, kochanie. Nie potrafię sobie wyobrazić, jakie to musi być dla ciebie. - Weszła do pokoju powoli, nawigując przez bałagan, by usadowić się na brzegu łóżka obok niego.
Jej dłonie były lekko splecione na kolanach, ale Harry widział, jak bardzo pragnęła wyciągnąć rękę i go objąć.
Doceniał jej powściągliwość.
- Musisz czuć się... niekomfortowo. Wszyscy zachowujemy się jakbyśmy cię znali, kiedy ty nie masz o nas ani jednego wspomnienia.
Harry skinął głową, bo to była prawda. Było mu niekomfortowo w jej towarzystwie, jej rodziny. I choć częściowo wynikało to z jego nieznajomości, to również z faktu, że w zasadzie ukradł im dziecko.
– Przepraszam, że nie pomyśleliśmy o tym, jak łagodniej cię w to wprowadzić. Jesteśmy dla ciebie obcy i nie masz wyboru, musisz tu z nami zostać... - Urwała na chwilę, by się pozbierać. - Chciałabym tylko, żebyś wiedział, że jesteśmy tu dla ciebie. Jeśli czegoś potrzebujesz - nawet jeśli jest to przestrzeń i spokój z dala od nas - wystarczy, że poprosisz.
Harry poczuł ciepło w klatce piersiowej na jej słowa. Ta kobieta była taka kochająca i tak bardzo starała się ułatwić mu życie. To prawda, wierzyła, że jest jej synem, ale sentyment był taki sam.
Wyciągnął rękę i położył ją na jej złożonych dłoniach.
- Dziękuję, - powiedział zwyczajnie. - Wiem, że dla ciebie to też nie jest łatwe. Przepraszam, że nie mogę być tym, kim chcesz.
Oczy Cynthii zaszły łzami i wpatrywała się w niego z wyniszczonym błyskiem w oczach.
- Och, kochanie. Mój drogi, kochany chłopcze. Wystarczy, że tu jesteś i nie śpisz. - Ręce podniosły się, żeby pogłaskać twarz Harry'ego.
- Przejdziemy przez to. Jesteśmy rodziną. Wiem, że będzie dobrze.
Chciał podzielić jej wiarę. Ale dopóki nie wiedział, co dokładnie się z nim dzieje, zamierzał zachować ostrożność we wszystkim.
Mimo to, obdarzył ją sztywnym uśmiechem i spojrzał w bok.
– Właściwie to jest coś, o czym chciałem z tobą porozmawiać.
Odsunęła się od niego i usiadła z wyczekującym spojrzeniem na swojej pięknej twarzy.
- O co chodzi, Nathanie?
Harry odetchnął.
- Chcę iść do Hogwartu.
Cynthia natychmiast potrząsnęła głową, a skóra wokół jej ust zacisnęła się.
- Nie, przykro mi, ale Nathanie, nie mogę na to pozwolić.
- Dlaczego nie? - Frustracja w jego głosie była tylko ułamkiem tego, co naprawdę czuł.
- To jest... niebezpieczne. - Cynthia powiedziała mu powoli: - Dopiero co się obudziłeś, twoje ciało wciąż przetwarza pewne rzeczy, uzdrowiciele muszą przeprowadzić więcej testów...
Harry zacisnął pięści i bardzo ostrożnie trzymał zaciśnięte zęby, żeby język nie wziął nad nim góry.
Cynthia westchnęła obok niego.
- Proszę, Nathanie, zrozum. Chcę tylko, żebyś był bezpieczny, a z tym wszystkim, co się teraz dzieje, powrót do Hogwartu nie byłby najlepszym rozwiązaniem.
Nie odpowiedział, ale słuchał, jak się ruszała w dyskomforcie.
- Nathan? Proszę.
Harry zwęził oczy, wpatrując się w ścianę i starając się utrzymać swój temperament na wodzy. Musiał sobie przypomnieć, że Cynthia zachowuje się jak każda zatroskana matka. Nie znała całej sytuacji, nie wiedziała, że rozmawia z wyszkolonym aurorem.
Rozluźnił pięści.
- Ta. Jasne - odpowiedział jej nijako.
Cynthia wahała się jeszcze przez kilka chwil, jedną rękę niepewnie unosiła nad jego ramieniem. Nie dotknęła go jednak, bo napięcie promieniujące z jego postaci przenikało powietrze.
Zamiast tego zebrała spódnicę i wstała.
- Kolacja będzie gotowa za godzinę, proszę, dołącz do nas.
Bez kolejnego słowa wymknęła się z pokoju, stopami ostrożnie stąpając po kolażu z życia syna.
Gdy tylko usłyszał miękkie kliknięcie zamykających się drzwi, Harry opadł z powrotem na łóżko, pocierając gwałtownie dłońmi twarz.
To była niedogodność, ale nie zamierzał pozwolić, by powstrzymało go to przed powrotem do szkoły.
Musiałby po prostu być cierpliwy jeszcze przez jakiś czas, poradzić sobie z obecnością Ciro i wszelkimi testami, na jakie wystawią go uzdrowiciele, a potem spróbować ponownie.
OoO
Kolacja była napiętym wydarzeniem.
Harry starał się ignorować wyraźne podziały między małą rodziną, skupiając się bardziej na tym, by widelec trafił do jego ust.
Ostatnie kilka dni zdecydowanie pomogło mu przyzwyczaić się do zmian w rozmiarze ciała, a jego koordynacja - choć jeszcze nie do końca wróciła do normy - szła w dobrym kierunku.
Jadł powoli, przysłuchując się tylko półuchem rozmowie pozostałej trójki.
-I oczywiście profesor Dumbledore uznał, że poczyniłem bardzo wnikliwe spostrzeżenia- Harry źle przełknął i natychmiast zaczął kaszleć.
Trzy głowy zwróciły się ku niemu, dwa zestawy oczu zaniepokojone, a jeden pełen irytacji.
- Nathan! - Benedykt ruszył, żeby wstać, ale Harry podniósł rękę, żeby zatrzymać mężczyznę na jego drodze. Zakaszlał jeszcze kilka razy, zanim w końcu przeczyścił gardło i odetchnął bez przeszkód.
Harry wziął duży łyk wody, po czym spojrzał na pozostałych.
- Przepraszam. - Przeprosił i zwrócił się do Simona, który przyglądał mu się uważnie w sposób, który dla każdego innego wyglądałby na troskę. Harry dostrzegł jednak pogardę w jego oczach i oparł się dziecięcej chęci, by kopnąć drugiego pod stołem.
- Dumbledore? - zapytał energicznie, a jego umysł praktycznie wibrował. Oczywiście. Dumbledore! Jak mogłem zapomnieć? Byłby teraz profesorem od transmutacji. Harry bardzo chciał uderzyć się w czoło za swoje niedopatrzenie.
- Profesor Dumbledore. - Simon sprostował pomocnie, jego ton graniczył z protekcjonalnością. - Jest nauczycielem w Hogwarcie, a do tego genialnym człowiekiem.
- To prawda. - Benedict zgodził się, siadając z powrotem na swoim miejscu, gdy zobaczył, że jego dziecku nic nie jest. - Absolutnie niesamowity i bardzo potężny. Dzięki niemu Hogwart jest jednym z najbezpieczniejszych miejsc w Wielkiej Brytanii i Szkocji.
- Naprawdę? - mruknął Harry, koncentrując się już na tym, co się wydarzyło, gdy temat zmienił się na Dumbledore'a i jego liczne osiągnięcia.
Co ja mam z tym zrobić? Z pewnością Dumbledore zauważy, że coś jest nie tak, gdy tylko mnie zobaczy? Czy powinienem mu o tym powiedzieć? Może on będzie w stanie pomóc mi to rozgryźć.
Harry wziął kolejny łyk wody, marszcząc czoło.
Jego uczucia co do Dumbledore'a były zdecydowanie mieszane. Szanował byłego dyrektora bardziej niż kogokolwiek innego, ale wciąż był rozgoryczony tym, że ten człowiek bawił się w Boga. Odkrycie, że całe życie było starannie zaaranżowanym kłamstwem, było trudne do przełknięcia, a upływające lata nie stępiły gniewu Harry'ego za to, że został tak spektakularnie zmanipulowany.
Byłby zadowolony, gdyby już nigdy więcej nie miał z nim nic wspólnego.
Ale nie mógł zaprzeczyć, że potrzebował pomocy. Dumbledore był najbardziej obiecującym sposobem na rozwiązanie tego problemu.
Resztę posiłku zjadł w milczeniu, odpowiadając jedynie na krótkie pytania, które mu zadawano.
Dużo później Harry stał sam w kuchni, popijając szklankę mleka i żałując, że nie jest to ognista whisky. Było dobrze po północy, a wszyscy poszli już spać.
On też powinien być w łóżku.
Ale wyglądało na to, że nawet jego bezsenność podążyła za nim w czasie.
Przez lata Harry lepiej radził sobie ze spaniem normalnie, doprowadzając się do tego stanu tylko raz na kilka miesięcy, gdy wspomnienia stawały się szczególnie ciężkie. Niewiele trzeba było, by zdenerwować go na tyle, by wpłynąć na jego sen.
Ten cały bałagan jednak go zdenerwował i zaczynał się do niego wkradać.
Westchnął, pocierając oczy i opierając się o ladę.
Gdyby był tam, gdzie powinien być, Ginny byłaby tu z nim. Nic by nie mówiła, tylko siedziała z nim, trzymając go za rękę.
Zawsze wiedziała, czego mu potrzeba, nawet zanim Harry sam wiedział.
Merlinie, tęsknił za nią. Minęło zaledwie kilka dni, a on już za nią tęsknił.
Skończył szklankę jednym długim haustem i odstawił pustą na blat.
Obok niego rozległo się ciche pstryknięcie i Harry spojrzał w dół, by zobaczyć skrzata domowego, który wpatrywał się w niego szerokimi, niebieskimi oczami.
- M-młody mistrz Nathan! - pisnęła, odsuwając się od niego w zaskoczeniu. Harry zamrugał, przyglądając się maleńkiej istocie, która stała sztywno, niezręcznie tupiąc nogami.
W końcu uśmiechnął się do niej.
- Witaj, - przywitał się, jego miękki punkt dla jej rodzaju szybko się podniósł. - Przepraszam, że cię przestraszyłem.
Jej wielkie oczy zrobiły się jeszcze większe, zdumienie ogarnęło jej pomarszczoną twarz.
- N-nonsens, proszę mistrza. Giffy przeprasza za wtargnięcie.
Harry wzruszył ramionami, a jego uśmiech poszerzył się. Przesunął się tak, że był zwrócony do niej twarzą w twarz.
- Nic się nie stało. Pewnie i tak nie spodziewałaś się, że ktoś będzie tak późno. Miło mi cię poznać, Giffy.
Jej wyraz twarzy szybko przeszedł przez szereg emocji, od zakłopotania po smutek, zanim osiadł na zrozumieniu. Skinęła skromnie głową i skłoniła się w wyćwiczonym ukłonie.
- Giffy ma przyjemność cię poznać, Młody Mistrzu.
Harry spojrzał na nią z zaciekawieniem.
- Mogę zapytać, co robisz? Jest już naprawdę późno.
Na twarzy Giffy po raz kolejny pojawiło się zdumienie,
- Młody Mistrz nie musi pytać. - Powiedziała mu, a Harry zdał sobie sprawę, że prawdopodobnie była zdezorientowana jego postawą. Większość skrzatów była przyzwyczajona do słyszenia rozkazów, a nie miłego traktowania.
Przez myśl przemknęła mu twarz Zgredka.
- To jest grzeczne. - Powiedział jej i kontynuował, zanim zdążyła jeszcze raz wyrazić swoje zdziwienie. - Co robiłaś?
- Och, - Giffy zerknęła w dół na swoje stopy, tylko po to, by zaraz spojrzeć na niego słodko. - Pan i Pani życzyli sobie, żeby Giffy przyniosła im przekąski.
- Nie śpią? - zapytał Harry, marszcząc lekko brwi.
Giffy przytaknął ochoczo,
- Tak, Młody Mistrzu. W salonie. Dyskutują o... - ucięła, przygryzając wargę i garbiąc się obronnie w ramionach.
To przykuło uwagę Harry'ego.
- O czym rozmawiają, Giffy? - Zapytał tak uprzejmie, jak tylko potrafił. Upewnił się, że jego wyraz twarzy jest otwarty i przyjazny, nie chcąc jej odstraszyć. Wątpił, by Ciro wyraźnie nakazali Giffy zachować temat w tajemnicy, a rodzinna lojalność nakazywała jej odpowiedzieć na jego pytania.
Giffy przesunęła się niepewnie.
- Mówią o panu, sir. - szepnęła do niego, jakby bojąc się, że Benedykt i Cynthia usłyszą ją i się pojawią.
Harry uśmiechnął się do niej zachęcająco.
- Och, to chyba nic dziwnego, prawda? - Zapytał ją, - Dziękuję, Giffy. Idź zrobić to, o co prosili. - Przytaknęła, uśmiechając się do niego niepewnie, gdy pstryknęła palcami i dwa kieliszki oraz taca powędrowały w jej stronę.
Harry poczekał, aż zniknęła, zanim porzucił uśmiech i ruszył do drzwi.
Skierował się prosto do salonu, odmierzając kroki i stąpając cicho, gdy zbliżył się do podwójnych drzwi. Pod nimi mógł dostrzec światło i szum głosów.
Jednym machnięciem ręki wyostrzył słuch.
– Poradzić sobie z tym?
- Jak zawsze, Cynthia. On jest naszym synem.
- Czy napewno?
Serce Harry'ego ścisnęło się pod wpływem ostrego tonu Cynthii. Zawsze była tak miła, a słysząc ostre słowa, czuł się zrażony. Ale ponad to w jego piersi pojawiło się nagłe ukłucie strachu.
Czy oni go podejrzewali? Czy wiedzieli, że nie jest i nigdy nie był ich synem?
- Cynthia... - W głosie Benedykta brzmiał bardzo prawdziwy ból. - Znasz odpowiedź na to pytanie.
Westchnęła, głośno.
- T-tak. Wiem. Wiem. Po prostu czasami jest to takie trudne. Kocham Nathana, naprawdę. Jest moim synem, ale... ja po prostu...
- Wiem. - Benedykt mruknął, prawie zbyt cicho, żeby Harry mógł go usłyszeć. - Jesteś najwspanialszą matką dla nich obu. I jeszcze hojniejszą żoną, moja droga. Wszystko się poprawi, zobaczysz.
- Chcę, żeby mój syn wrócił. Chcę, żeby Nathan pamiętał. Czuję się jakbym rozmawiała z zupełnie obcą osobą i nie znoszę tego, że on nas nie poznaje.
- Ja też tego chcę, - zapewnił ją Benedykt, - ale to nie jest takie proste. Jesteśmy dla niego obcymi ludźmi. Musimy być cierpliwi. Skoro trudne to jest dla nas, jak gorsze jest to dla niego. Musimy o tym pamiętać.
- Tak. Wiem. Wybacz, że postąpiłam tak pochopnie. Chcę tylko, żeby Nathan był bezpieczny. Po tym, co go spotkało...
- Dowiemy się, kto go skrzywdził, przysięgam ci to. Aurorzy podążają za każdym możliwym tropem.
- Minęły już trzy miesiące. Gdyby było coś do znalezienia, już by to mieli. - W jej słowach wypisana była porażka.
- Pozostań silna, moja droga. Dojdziemy do sprawiedliwości dla Nathana.
Harry odwołał zaklęcie, gdy między nimi zapadła cisza. Szybko wycofał się z pokoju, kierując się w stronę schodów na następny poziom.
W głowie szumiały mu strzępki informacji, które wyłowił z ich krótkiej rozmowy.
Najwyraźniej z Ciro było związane coś więcej, niż myślał - coś, czego Harry nie dostrzegał. Sposób, w jaki mówili o Nathanie, sposób, w jaki robiła to Cynthia, był ciekawy.
Był pewien, że Benedykt i Cynthia Ciro są jednymi z najbardziej życzliwych osób, na jakich się natknął.
Ich szczera miłość do Nathana sprawiła, że zmęczony Harry nieco złagodniał.
Wszedł po schodach i skierował się do sypialni, mijając po drodze drzwi Simona.
Harry z goryczą wpatrywał się w ciemne drzwi, przypominając sobie jeden temat, który wypłynął przy stole podczas kolacji.
Jutro Simon miał wrócić do Hogwartu.
A Harry pozostanie tutaj, czekając niecierpliwie, aż uda mu się jakoś wywalczyć dołączenie do bliźniaczego kutasa.
Nie mógł się doczekać.
OoO
- Hej, Ciro! - Simon podniósł wzrok na wezwanie, a jego zmarszczone czoło nieco rozjaśniło się, gdy zauważył, kto mówi.
- Black - przywitał się grzecznie, jego oczy przesunęły się przez niego, by wylądować na nieco większej postaci. - Lestrange. - Onieśmielający śłizgon tylko skinął na niego głową.
Orion Black podszedł do niego, wkraczając w jego przestrzeń osobistą, i po koleżeńsku położył mu dłoń na ramieniu. Simon sztywno pozwolił młodszemu chłopcu robić, co mu się podoba. Różnica wieku w normalnych warunkach dawałaby Simonowi przewagę, ale nazwisko Oriona było wystarczające, żeby wyrównać szanse.
Z Lestrange'em przy ramieniu, niczym ochroniarzem, Simon nie miał wielkiego wyboru.
- Jak się masz? - Orion zapytał uprzejmie, a szare oczy zalśniły w jego oczach.
- Dobrze. A ty?
Młodszy chłopak zbył to pytanie lekkim machnięciem ręki.
- W porządku, w porządku. Powiedz mi, czy to prawda?
Szczęka Simona zacisnęła się, wiedząc już, o co Orion pyta.
- Czy co 'to prawda'?
- Twój brat, głuptasie. - Orion potrząsnął nim lekko, - Podobno już wstał i chodzi.
- Tak - odpowiedział mechanicznie Szymon. - Nathan się obudził.
Orion uśmiechnął się do niego, z wyrazem, w którym było zbyt wiele zębów.
- Jakże fortunnie. - skomentował, a błysk w jego oczach przypominał drapieżnika wpatrującego się w swoją ofiarę. Simon zarówno nienawidził, jak i podziwiał młodszego chłopca za to, że był tak cholernie niebezpieczny.
- Wszyscy tak strasznie się o niego martwiliśmy, prawda, Gus?
Augustus Lestrange nic nie powiedział, ale Orion mówił dalej, nawet nie zerkając na swojego towarzysza. -
Jakieś wieści o jego stanie? - Wyraz twarzy drugiego chłopca dał Simonowi do zrozumienia, że w jakiś sposób - prawdopodobnie poprzez powiązania rodzinne, jako że był on Blackiem - Orion był już dobrze poinformowany o stanie Nathana.
Simon wzruszył ramionami.
- Niestety, wygląda na to, że mój drogi brat stracił wszystkie swoje wspomnienia.
Orion wydał z siebie okrzyk, tak doskonale wymierzony i wyczuwalny, że gdyby Simon nie wiedział lepiej, pomyślałby, że to prawda.
- Jakie to straszne! Naprawdę nic nie pamięta?
- Nawet mojego imienia.
Orion i August wymienili spojrzenia, a Simon lekko odwrócił od nich wzrok.
Jego stosunki z Nathanem były skomplikowane. Ale wiedział, że życie jego brata w Hogwarcie było piekłem.
Kiedy po raz pierwszy zostali przydzieleni do domów - on do Ravenclawu, Nathan do Slytherinu - wszystko było w porządku. Nadal regularnie się widywali i obaj byli zadowoleni z przyjaciół, których udało im się zdobyć.
Do tego czasu wszystko ich łączyło, więc miło było, że w końcu mogli być postrzegani jako odrębne osoby.
Simon i Nathan byli sobie bliscy.
Ale potem to się stało i Simon nie mógł już nawet spojrzeć na Nathana. Z jego punktu widzenia, całe to zamieszanie było winą Nathana.
Zasłużył sobie na to wszystko. Wszystkie złośliwe komentarze, wszystkie okrutne zaczepki. To wszystko wina Nathana.
- Absolutnie straszne. - Powiedział Orion, odsuwając się od niego. - Czy w najbliższym czasie wróci?
Simon znów wzruszył ramionami.
- Nie zostało to jeszcze postanowione. Wyobrażam sobie, że w pewnym momencie tak.
Miał nadzieję, że się myli. Nawet na najniższym szczeblu hierarchii społecznej Nathan posiadał niezwykłą umiejętność zwracania na siebie uwagi. Simon chciał tylko, żeby jego brat odszedł i nie wrócił. A nie żeby się obudził z nową osobowością.
Wolał Nathana jako pozbawionego kręgosłupa, żałosnego słabeusza, jeśli w ogóle musiał się nim przejmować. Nie kogoś z ogniem w oczach i ciałem gotowym do zmierzenia się ze światem.
Orion wydał dźwięk z głębi gardła. - Rozumiem. Cóż, wybacz, ze przytrzymałem cię tak długo. Do zobaczenia później.
Simon skinął głową i odszedł, utrzymując postawę tak wyprostowaną, jak tylko mógł.
Gdy tylko przekroczył róg, Orion zwrócił się do Augusta, unosząc brwi.
- Widziałeś to?
- Jest niespokojny. - Augustus powiedział cicho.
Dwójka szła razem z powrotem w kierunku lochów.
- To coś więcej, wyglądał na wkurzonego. - Orion zachichotał radośnie. - Jest taki łatwy do odczytania. Jak mała książeczka.
Augustus zerknął na niego z góry, z ostrym rozbawieniem w ciemnych oczach.
- Co o tym sądzisz? O tym, że Ciro się obudził?
Orion uśmiechnął się szerzej, jego oczy zwęziły się.
- Jestem podekscytowany. Dawno nie działo się nic ciekawego. Ciro zawsze był taki zabawny do oglądania. Brakuje mi tej łatwej rozrywki.
Augustus zanucił w zgodzie.
- Był zbyt miękki.
Orion wyciągnął rękę i chwycił dłoń drugiego, kołysząc nią dziecinnie między sobą, gdy szli.
- Starsze roczniki będą jednak w pozytywnej ekstazie. Ich ulubiona zabawka żyje i przebiera nogami. Cóż, - spojrzał w górę na sufit, palec na podbródku. - Żyje, to może być bardziej precyzyjne. Ciro prawie nigdy nie oddawał. A już na pewno nigdy nikogo nie kopnął.
August przewrócił oczami, idąc szybciej i delikatnie zaczepiając młodszego chłopca, by się pospieszył.
- No dalej, jesteś za wolny.
- Ty draniu! - Orion wykrzyknął promiennie, - To nie moja wina, że masz nienormalnie długie nogi!
- Jesteś po prostu niski. - odparł August.
- Pfft, nieważne, Gus. - Szare oczy chłopca zabłysły. - Aha, czy zdobyłeś tę książkę, którą chciał Tom?
- Oczywiście. - Drugi powiedział gładko.
- Nawet nie wiem po co mu takie głupoty. Zazwyczaj czyta o wiele ciekawsze teksty. - powiedział Orion, z głową opadającą do tyłu, gdy August prowadził go przez korytarze.
- To, że ty uważasz genealogię za nudną, nie znaczy, że wszyscy tak uważają.
Orion zaśmiał się, - Daj spokój, Gus. Tom, czyta o starożytnych liniach genealogicznych? To dziwne. Nigdy wcześniej nie wyrażał zainteresowania naszymi rodzinnymi historiami. Przyznaj, to dziwne.
- Riddle zawsze był trochę dziwny.
- Cóż, to prawda - odparł Orion z uśmiechem. - Ale moja uwaga pozostaje aktualna. On coś kombinuje.
- Riddle zawsze coś kombinuje, Orionie.
Orion przewrócił oczami, ale nie powiedział nic, co mogłoby obalić drugą wypowiedź. Jeśli kiedykolwiek istniałby dokładny opis Toma, to byłoby to właśnie to.