Należysz do mnie (a ja do ciebie) [tłumaczenie]

Harry Potter - J. K. Rowling
G
Należysz do mnie (a ja do ciebie) [tłumaczenie]
Summary
- To, co jest dla mnie absolutnie fascynujące... - powiedział Riddle, podchodząc bliżej. - to ty. - Ruszył do przodu, zmuszając Harry'ego do cofnięcia się, aż został przyszpilony do chłodnej ściany pokoju wspólnego. - A czy wiesz dlaczego?-Nie. I będę tu szczery, Riddle, nieszczególnie mnie to obchodzi.Wyższy chłopak uśmiechnął się do niego, lekko, ale w niezwykle z siebie zadowolony sposób.- To. Właśnie tutaj. - Jedna ręka podniosła się i odgarnęła część grzywki Harry'ego z jego twarzy. - Nathan Ciro był małym chłopcem bez kręgosłupa, zbyt bojącym się własnego cienia, by odważyć się choćby spojrzeć w moją stronę. Ale ty... - Pochylił się bliżej. - patrzysz na mnie, jakbyś chciał mnie zadźgać.Po wypadku Auror Harry Potter budzi się w ciele czternastoletniego Nathana Ciro, udręczonego ślizgona, który niedawno próbował popełnić samobójstwo. Szukając odpowiedzi, Harry powraca do Hogwartu i wywołuje niemałe poruszenie wśród pracowników i uczniów - zwłaszcza, gdy orientują się, że nie jest tym samym chłopcem , co kiedyś.Stara się uniknąć podejrzeń, a w miarę jak jego dążenie do prawdy zwraca na niego coraz większą uwagę, Harry zaczyna myśleć, że może mu się nie spodobać to, co odkryje.
All Chapters Forward

Chapter 2

– Możesz złapać dla mnie tę piłkę, Nathan?

Harry powstrzymał się przed jęknięciem z frustracji, gdy uzdrowiciel Johnson uniósł wspomnianą piłkę. Jedyne czego Harry chciał, to otrzymać kilka cholernych odpowiedzi, ale starszy mężczyzna był przebiegły. Za każdym razem, kiedy Harry choćby zasugerował pytanie, Johnson uprzejmie go zbywał.

Nikt nie byłby zadowolony ze znalezienia się w takiej sytuacji bez nawet podstawowych informacji, a Harry był pozbawiony nawet godziny i daty.

Rozumiał konieczność przeprowadzenia testów sprawdzających jego zdrowie fizyczne, ale nie oznaczało to, że mu się podoba.

Nie zważając na niezadowolenie, które chciało odcisnąć się na jego twarzy, kiwnął w zgodzie głową.

Johnson łagodnie podrzucił piłkę, kierując ją w jego stronę.

Harry podążył za jej ruchami krytycznie i wyciągnął rękę, aby ją złapać, jak tylko się zbliżyła.

Jednak spudłował i uderzyła go w klatkę piersiową. Instynktownie, jego ramiona zgięły się, aby uchronić piłkę od upadku, ale porażka mocno odcisnęła się na jego dumie.

Trzeba będzie się do tego przyzwyczaić. Obudził się niewiele ponad godzinę temu i nadal miał problem z przystosowaniem się do bycia tak małym.

Chodzenie było niedorzeczne, gdy ciągle próbował zrobić większe kroki niż jego ciało było w stanie, a jego koordynacja ręka-oko była tylko minimalnie bardziej żałosna.

Dla kogoś, kto tak bardzo polegał na bieganiu i wspinaniu i skakaniu, i byciu w stanie łapać i uderzać i radzić sobie w różnych sytuacjach, ten brak zdolności szybko wyniszczał jego cierpliwość.

Przeprowadzali te drobne ćwiczenia od niemalże dwudziestu minut, z niewielką poprawą. Czuł się tak rozstrojony, że niemoc w wykonaniu najprostszych zadań doprowadzała go do szaleństwa.

Pocieszająca ręka wylądowała na jego chudym ramieniu i poklepała je. Spojrzał w górę na miłego uzdrowiciela, obserwującego go z delikatnym uśmiechem.

– Oczekiwaliśmy, że będziesz mieć z tym nieco problemów przez kilka pierwszych dni, Nathanie. Byłeś w śpiączce przez trzy miesiące. To sporo czasu. Twoje ciało musi dostosować się do zmian.

Poprowadził Harry'ego do najbliższego krzesła. Harry wpatrywał się w swoje stopy w koncentracji, stawiając wymierzone kroki, starając się dobrze określić odległość. Usiadł, wdzięczny, że nie musi się już martwić, że się o siebie potknie.

Johnson usiadł naprzeciw niego, uważnie go obserwując.

Harry umiejętnie unikał oceniającego spojrzenia, skupiając się na piłce w dłoniach, ściskając ją i przerzucając z ręki do ręki.

– Nathanie – powiedział miękko Johnson. – Wiem, że prawdopodobnie jest to teraz dla ciebie bardzo przerażające. Ale chciałbym żebyś wiedział, że zrobimy co w naszej mocy, aby ci pomóc.

Myślę, że potrzeba będzie czegoś więcej, niż waszej pomocy, pomyślał Harry. Mógł jednak docenić sentyment i szczerość kryjącą się za tymi słowami. Mimo wszystkich jego wymijających odpowiedzi, Johnson był dobrym człowiekiem.

– Możesz mi powiedzieć dlaczego byłem nieprzytomny tak długo? – Zapytał Harry, podnosząc wzrok na starszego mężczyznę.

Uzdrowiciel mrugnął w lekkim szoku, i Harry zastanowił się, co niby było takiego zaskakującego w jego pytaniu. Z pewnością, lekarz mógł mu powiedzieć chociaż tyle.

Ale Harry mógł już dostrzec jak odmowa kreuje się na ustach mężczyzny, więc odezwał się zanim ten zdążył.

– Już przeczytałem swoje akta. – powiedział wyraźnie. – Były tutaj zostawione. Wiem co mi się przytrafiło.

Johnson zmarszczył brwi i Harry podejrzewał, że notuje w myślach, która pielęgniarka mogła to zrobić. Pozostawienie akt pacjenta w pokoju, niezależnie od tego czy jest w śpiączce czy nie, było poważnym naruszeniem protokołu.

Mężczyzna z wahaniem skinął głową.

– Kiedy spadłeś – zaczął powoli, obserwując go. Harry napotkał jego wzrok i mężczyzna kontynuował. – wylądowałeś przodem na ziemi i twoja głowa doznała ogromnego urazu. Spowodowało to obrzęk mózgu, a twoje ciało przestało działać.

Harry pokiwał głową i uzdrowiciel zaczął mówić ponownie, kiedy nie ukazał żadnych oznak niepokoju lub dyskomfortu.

– Twoje ciało wyzdrowiało całkiem dobrze i udało nam się odwrócić wyrządzone szkody. Ale twój umysł... – ponownie się zawahał. – było tak jakbyś zwyczajnie... odszedł. Nic co zrobiliśmy, nie pomogło cię odzyskać, nie reagowałeś na nic.

Uzdrowiciel potarł ręce z niemal nerwowym błyskiem w oczach.

– Żeby być całkowicie szczerym, jesteśmy zszokowani, że w ogóle się obudziłeś, młody człowieku.

Harry opuścił wzrok, nieświadomie śledząc wzory na podłodze. Nie podobało mu się to.

Sposób w jaki Johnson powiedział 'odszedł' było raczej wymowne. Nathan Ciro był martwy, chociaż jego ciało nadal funkcjonowało. A teraz siedział tu Harry, zamieszkując ciało chłopca jak pasożyt. Było mu z tym niedobrze.

– Racja. – odpowiedział z braku pomysłu powiedzenia czegoś innego.

Mężczyzna sięgnął i dotknął jego kolana, ponownie się uśmiechając, chociaż było to nieco sztuczne.

– Przejdziemy przez to – Zapewnił go. – Jestem pewien, że to tylko tymczasowe. Zawsze była możliwość, że ktoś z amnezją odzyska większość wspomnień, jeśli nie wszystkie.

Harry wydał niewyraźny dźwięk potwierdzenia.

Amnezja była najbezpieczniejszą dla niego opcją, a po wcześniejszym mieniu do czynienia z tą przypadłością u innych, wiedział, że przypadki różniły się w zależności od pacjenta. Używając amnezji jako wymówki, mógł łatwo zatuszować braki w wiedzy, jednocześnie wciąż będąc w stanie przypomnieć sobie pewne rzeczy, bez zbędnego wzbudzania podejrzeń.

Ich głowy podniosły się, kiedy usłyszeli dobiegające z zewnątrz głosy. Harry spojrzał na uzdrowiciela, podnosząc brew.

Mężczyzna oczyścił gardło, podnosząc się z krzesła.

– To pewnie – posłał kolejny niezręczny uśmiech. – twoi rodzice.

Rodzice.

Harry zamknął oczy aby zamaskować irytację, którą poczuł.

Kurwa.

Oczywiście że Nathan Ciro nadal miał rodziców. No i oczywiście byliby poinformowani w momencie jego przebudzenia. Odetchnął przez nos i powstrzymał się przed potarciem czoła.

Było coraz lepiej.

– Muszę ich poinformować o sytuacji. – powiedział mężczyzna, nieświadomy burzliwych myśli Harry'ego. – Najlepiej żeby dowiedzieli się o twojej... reakcji.

– Tak – potwierdził Harry. – Powinieneś to zrobić. – dodał, skupiając uwagę na drzwiach. Głosy zbliżyły się w tym momencie niemal do krzyku.

Uzdrowiciel zbliżył się do niego, a Harry wiedział, że pewnie wytrąca mężczyznę z równowagi swoim zachowaniem.

Czego doświadczałaby normalna osoba w takiej sytuacji? Niepokój? Strach? Na pewno nie ledwo ukrywane rozdrażnienie.

Moment niezdecydowania Johnsona kosztował ich tę przewagę i następne co widzieli, to odskakujące z trzaskiem drzwi i dwójka ludzi wpadająca do środka.

Kobieta-w średnim wieku i dobrze ubrana- natychmiast się na nim skupiła. Zaczęła się zbliżać, mając coś niewątpliwie dzikiego w chodzie. Harry podniósł się na nogi, instynkt wymagał od niego reakcji, powstrzymania kobiety, zneutralizowania zagrożenia, zanim do niego dotrze.

Drgnął, aby coś zrobić, ale powstrzymał się w ostatniej chwili, ponieważ jej ramiona owinęły się wokół niego, przyciągając go do uścisku, niemal odcinając go od cennego powietrza.

Oh, Nathan – odetchnęła przy jego uchu. Brzmiała na tak wdzięczną i przepełnioną ulgą, że Harry poczuł się jak największy w świecie oszust. –obudziłeś się.

– Lady Ciro – zaczął uzdrowiciel, podchodząc, jakby chciał ją odciągnąć. – proszę, musisz zrozumieć-

– Rozumiem, że mój syn, jest przytomny już od godziny i próbowaliście mnie powstrzymać przed zobaczeniem go. – odsunęła się od Harry'ego, jednak tylko na tyle by przeszyć mężczyznę ostrym spojrzeniem.

– Moja pani – Johnson spróbował raz jeszcze, nieco zdesperowany. – Jest coś... o czym powinniście wiedzieć.

Harry rozważał, czy powinien wydostać się z uścisku- cholernej matki Nathana- czy może pozwolić kobiecie na jeszcze chwilę. Bolało go serce z jej powodu, ponieważ wiedział, że to czego się zaraz dowie, z pewnością ją zasmuci, nawet jeśli było to dla niego konieczne.

– Co takiego? – zapytał poważnie wyglądający mężczyzna stojący za Lady Ciro, jej mąż, jeśli wierzyć pierścieniu na palcu. Mógł dostrzec podobieństwo między mężczyzną a Nathanem. W podobny sposób co między Harrym a jego własnym ojcem.

Uzdrowiciel wskazał na Harry'ego, przybierając całkiem szczerą minę współczucia.

– Nathan, cóż... Obrażenia jego umysłu były poważniejsze, niż zdawaliśmy sobie sprawę. – zaczął.

Ramiona matki owinęły się wokół niego ciaśniej.

– Obawiam się, że niczego nie pamięta.

Harry obserwował uważnie jak twarz matki Nathana blednie. Jej ramiona opadły i zrobiła w szoku krok do tyłu. Spojrzała z Johnsona na niego, niebieskie oczy przeszukiwały jego twarz niemal maniakalnie.

A Harry odwzajemniał jej spojrzenie z uprzejmą troską jaką obdarzyć można nieznajomego, ponieważ tym właśnie dla niego była.

Ta kobieta nie była jego matką. Jego matka poświęciła swoje życie aby go chronić. Była kobietą z ogniście rudymi włosami i oszałamiającymi zielonymi oczami. Te dwie nie mogły się od siebie bardziej różnić, nawet gdyby spróbowały.

– Nie – Lady Ciro wymamrotała, potrząsając w zaprzeczeniu głową. – Nie. – powtórzyła. Jej ręce sięgnęły do jego ramion. – Nie, musi pamiętać. Znasz mnie, Nathanie, prawda? Pamiętasz mnie.

Harry spojrzał nad jej ramieniem na tę samą niedorzeczną nadzieję błyszczącą w szarych oczach jej męża.

– Przykro mi – odpowiedział, obserwując, jak para nieco się łamie. – nie pamiętam.

Harry patrzył jak matka obraca się i wpada w ramiona męża. Czuł się jakby właśnie poinformował ich o śmierci ich syna.

Podejrzewał, że dla nich, Nathan równie dobrze mógł nie żyć.

To było okropne, że musieli przeżywać miesiące przy jego sztywnym ciele, a potem poczuć przypływ nadziei, gdy poinformowano ich o jego przebudzeniu. Tylko aby odkryć, że nie był ich synem - nie do końca w każdym razie.

Harry czekał w ciszy, gdy para się nawzajem pocieszała, odsuwając poczucie winy za praktycznie kradzież im dziecka.

– Jest jakiś sposób, aby to cofnąć? – zapytał Lord Ciro, brzmiąc tak nieszczęśliwie, jak wyglądała jego żona.

Johnson wykonał niejasny gest rękami.

– Jedynie czas pokaże. Jest kilka sposobów, aby odzyskać utracone wspomnienia, ale Nathan jest bardzo młody i używając ich mogłoby przynieść więcej szkody niż pożytku. Najlepszym rozwiązaniem byłoby poczekać i powoli przywrócić go do życia, w tempie w jakim będzie mu wygodnie.

Starszy mężczyzna zwrócił się do Harry'ego, kiwając na niego głową.

– Pośpiech w takich sprawach nigdy nie działa dobrze i wszyscy musimy być cierpliwi, aby pomóc Nathanowi w tym procesie.

Harry wsunął ręce do kieszeni, aby powstrzymać się przed bawienia nimi. W tej chwili nie wydawało się to właściwe.

– Chciałem poczekać aż tu dotrzecie, aby udzielić mu kilku najważniejszych informacji, żebyście byli dla niego wsparciem. – uzdrowiciel odwrócił się tyłem do rodziców, gestykulując im gdzie powinni usiąść.

Zainteresowanie Harry'ego powróciło, kiedy nareszcie miał okazję zdobyć kilka informacji. W końcu będzie w stanie opracować jakiś plan.

– Tak, tak oczywiście. – oznajmiła Lady Ciro, razem z mężem zajmując wskazane miejsca. Harry przesunął się aby usiąść naprzeciwko nich, z rękami złożonymi na kolanach. Kobieta spojrzała na niego, niepewność wypisaną miała na twarzy. – Ja – przerwała by wziąć oddech.

– Co mamy w ogóle powiedzieć? – zapytała cicho.

– A może pozwolimy Nathanowi zadać pytania, a potem dodamy szczegółowe informacje jeśli zajdzie taka potrzeba? – zasugerował uzdrowiciel.

Harry niemal westchnął z ulgą, gdy otrzymał mały poziom kontroli. Nie chciał słyszeć jakim to chłopcem był Nathan Ciro, ponieważ to sprawiłoby, że poczułby się jeszcze gorzej.

- Jaką mamy datę? - zapytał energicznie, wracając myślami do treningu aurorów, aby pozostać jak najbardziej bezstronny, cokolwiek zostanie powiedziane.

Oczy Lady Ciro zamknęły się ciężko, jakby to jedno pytanie utwierdziło ją w przekonaniu, że syn jej nie pamięta.

– Piętnastego stycznia. – Odpowiedziała lekko chwiejnym głosem.

Harry pokiwał.

– A rok?

– 1942.

Kurwa... kurwa! Harry zamknął oczy robiąc szybkie obliczenie. Pięćdziesiąt osiem lat. Jak to do cholery niby możliwe?

Przynajmniej wiedział, ile lat miało to ciało. Czternaście, a w marcu piętnaście. To oznaczało, że Nathan byłby na czwartym roku. Zapamiętał tę informację, wypychając wiele chaotycznych myśli, chcąc zdobyć więcej odpowiedzi.

– Gdzie jesteśmy? – musieli być w Angli. Ich akcent był wystarczający, by choć tyle mu powiedzieć i chociaż Harry był przekonany, że wie gdzie się znajdują, nie zaboli się upewnić.

Odpowiedział mu Johnson.

– Jesteśmy w świętym Mungo, Nathanie. To szpital dla naszego rodzaju. Jesteśmy na oddziale, który specjalizuje się w sprawach, właśnie takich jak w twoim przypadku, długoterminowych.

Harry oparł się w swoim krześle, z ulgą, że był przynajmniej na znajomym terenie. Znaczy, na znajomym terenie za 50 lat, ale Anglia to Anglia. Rozmyślnie potarł podbródek.

Jego wzrok prześlizgnął się po parze siedzącej przed nim, zauważając napięcie w ich postawach, mocnym uścisku, jakim trzymali swoje ręce i sposobie w jakim patrzyli na niego, pełnym tęsknoty i bólu, że naprawdę trudno było mu na nich patrzeć.

– Jak macie na imię? – zapytał, próbując złagodzić swój ton, aby brzmieć nieco mniej przesłuchująco i bardziej jak nastolatek z utraconą pamięcią.

Lady Ciro szarpnęła głową do góry, jakby zaskoczona, zanim zaszkliły jej się oczy.

– Jesteśmy twoimi rodzicami. – zaczęła napiętym głosem. Harry grzecznie czekał, skupiając wzrok na twarzy kobiety, nie na jej drżących rękach. – Ja… nazywam się Cynthia Ciro. Jestem twoją matką, Nathanie.

– A ja jestem Benedict Ciro, twój ojciec. – Dodał Lord Ciro tonem miękkim i ostrożnym.

Harry spojrzał między nimi, próbując zauważyć co mógł.

Oboje byli, zrozumiale, zrozpaczeni tą sytuacją, ale spróbował pominąć co oczywiste i przyjrzał się bliżej.

Ubrania mieli nienagannie wykonane i to z najlepszych materiałów. Wraz z tytułem jakiego użył uzdrowiciel, Harry wywnioskował, że byli bardzo zamożną rodziną.

Benedict był surowy i starszy, nosił się z pewnością siebie. Jego włosy i oczy idealnie pasowały do Nathana.

Cynthia była młoda, świeża i oszałamiająca w swojej urodzie. Jej złote włosy przypominały mu nieco Lunę i na wspomnienie, zabolało go serce.

Był naprawdę, całkowicie sam.

Uświadomienie sobie tego, uderzyło go jak cegła.

Fala rozpaczy, jaka w nim narosła, była przytłaczająca i przycisnął rękę do oczu, próbując zachować spokój i ustabilizować swój oddech.

Usłyszał lekki szum, a potem otoczyły go ramiona. Rozpoznał uprzejmy głos Cynthii, szepczącej mu do ucha pocieszające głupoty, przeczesując palcami jego włosy.

Harry ani jej nie odepchnął, ani nie odwzajemnił uścisku. Zwyczajnie siedział i nasiąkał ciepłem jej ciała, starając się pokonać emocje.

Był niejasno świadomy głosu Benedicta, proszącego uzdrowiciela o prywatność i cichego odejścia Johnsona z pokoju.

– Oh, synu – szepnęła zrozpaczona Cynthia. – naprawimy to, obiecuję. Wszytko będzie dobrze. Przejdziemy przez to razem.

Harry odchylił się do tyłu, milcząco prosząc o uwolnienie. Trzymała go jeszcze przez dwie sekundy, zanim zabrała ręce.

Harry westchnął. pocierając oczy. Już był wyczerpany, ale nadal miał tyle do przejścia, zanim będzie w stanie się położyć.

– Co się stało? – zapytał cicho, spoglądając do góry. – Dlaczego tu jestem?

Dostrzegł błysk gniewu w oczach Benedicta i burzę w tych Cynthii, co było niesamowicie sprzeczne z niespokojnymi liniami jej twarzy. Wymienili spojrzenia między sobą.

Harry zmarszczył brwi, przygotowując się aby zapytać ponownie, jednakże wyręczyli go.

– Jesteś absolutnie pewien... że chcesz wiedzieć? – delikatnie zapytał Benedict. – Nie jest to... przyjemne. – ostatnie słowa wypowiedział z wyraźnym wysiłkiem.

– Tak. – odpowiedział Harry, zanim mężczyzna jeszcze skończył. – Powiedzcie mi.

– Cóż, – zaczęła Cynthia i na oczach Harry'ego jej żelazna maska wskoczyła na miejsce. To była rozpoznawalna cecha czystokrwistych, aby w tak skuteczny sposób wytrzeć z twarzy wszelkie emocje. I wiedział z doświadczenia, że był to doskonały mechanizm obronny. – zostałeś zaatakowany.

– I?

Benedict przejął inicjatywę, gdzie jego żona wyraźnie nie potrafiła.

– I zostałeś...napadnięty.

Harry spojrzał między nimi, zaciskając usta, gdy tak tańczyli wokół tematu. Mógł współczuć im przez taki los, ale jako weteran wojenny i auror, bycie traktowanym jak szklana figurka, mogąca rozlecieć się w każdej chwili, nie było czymś, do czego był przyzwyczajony.

– Masz na myśli zgwałcony. – zaopatrzył ich w potrzebne wyrażenie, patrząc jak wzdrygają się na dźwięk brzydkiego słowa. Harry spojrzał na bok, zastanawiając się, czy to było okrutne z jego strony, takie zmuszanie do przeżycia na nowo tego co stało się z ich dzieckiem.

Ale musiał wiedzieć. Musiał być absolutnie pewien związku pomiędzy jego snem, a tym co stało się z Nathanem.

– I próbowałem się zabić? – zapytał, celowo trzymając wzrok z dala od nich, aby nie widzieć reakcji. Kątem oka dostrzegł jednak ich potwierdzające kiwnięcia, i czy nie było to dziwne, widzieć tak wyraźnie bez okularów.

– Jestem tu od trzech miesięcy, – kontynuował spokojnie. – złapali winnych?

Magia Benedicta rzuciła się agresywnie.

– Nie. – niemalże wypluł. – Nie było świadków, a Nokturn, gdzie... to się stało, nie jest najbardziej renomowanym miejscem.

Harry przycisnął rękę do klatki piersiowej, trąc to miejsce. Pamiętał ten sen żywo. Żadnych świadków gówno prawda.

Nie był ani trochę zaskoczony wściekłością, którą nagle poczuł. Jego całe życie przepełnione było tragedią za tragedią, nieszczęściem podążającym za nieszczęściem. Nie była mu obca surowość świata, i wiedział, że nie ma możliwości ocalenia każdego.

Ale płonął żądzą zemsty. Pragnął znaleźć odpowiedzialnych za umieszczenie Nathana w szpitalu i chciał ich ukarać.

To był znajomy mrok, z którym tańczył każdego dnia swojej pracy. Cienka granica pomiędzy sprawiedliwością a zemstą była tak łatwa do przekroczenia, a Harry zawsze był ostrożny ilekroć stawał przed ciążącymi sytuacjami, z całych sił trzymając się dobrej strony.

Wiedział też jednak, że 'dobra rzecz' nie była zawsze tą właściwą.

Może dlatego tu jestem, pomyślał z dystansem. Aby złapać tych, którzy to zrobili.

Był to głupi pomysł. Uwięziony w ciele chłopca, niewiele mógł zrobić.

Jakoś wątpił żeby Cynthia i Benedict byli skłonni puścić go, by wędrował sobie po Nokturnie, przedzierając się przez każdego podejrzanego, aż znalazł tych, których szukał.

Nie, musiał być inny powód jego pojawienia się tutaj. Harry musiał poczekać i jakoś to rozgryźć.

Ale żeby to zrobić, potrzebował opuścić szpital.

Odwrócił się do rodziców Nathana.

– Możecie mnie stąd zabrać?

OoO

Dwa dni zajęło państwu Ciro wyciągnięcie go ze szpitala. Biorąc pod uwagę, że Johnson chciał trzymać go jeszcze na obserwacji przez co najmniej tydzień, Harry bardzo docenił raban jaki wokół narobili.

Rankiem trzeciego dnia po jego przebudzeniu w ciele Nathana - i tak, Harry w końcu pogodził się z faktem, że oficjalnie utknął w ciele dziecka, sześćdziesiąt cholernych lat w przeszłości - został eskortowany z Mungo przez Benedicta i Cynthię.

Nie było żadnych objazdów w ich podróży, za co Harry był i wdzięczny i zirytowany. Wiedział, że musi zacząć szukać odpowiedzi od razu - a rodzinna biblioteka Ciro zdawała się dobrym punktem rozpoczęcia - ale wolałby zaobserwować zmiany trochę bardziej, zanim zostanie zamknięty w ich domu.

Wzruszył ramionami, zrzucając płaszcz jaki mu dali i złapał go w dłonie, pozwalając wzroku prześlizgnąć się po holu.

Mógł nieco nie docenić ich zamożności wcześniej. Ciro musieli stać na równi z Malfoy'ami, jeśli tak wyglądał ich dom.

Harry zastanawiał się, dlaczego wcześniej nie słyszał o tak wpływowej rodzinie, po czym natychmiast zdecydował, że wolałby nie wiedzieć.

Wiele mogło się zdarzyć przez sześćdziesiąt lat i mimo, że dopiero ich poznał, myśl, że coś tragicznego mogło się tej życzliwej parze przytrafić w ciągu następnych lat, była nieprzyjemna.

Cynthia i Benedict stali spokojnie za nim, chociaż znajdowała się wokół nich oczekująca i pełna nadziei aura.

Chcieli zobaczyć jak rozpoznaję to miejsce, pomyślał z odrobiną współczucia, chcą żebym patrzył na te pokoje i myślał o domu.

Odwrócił się do nich z sztywnym uśmiechem, kręcąc lekko głową.

Cynthia zgarbiła się, a ręka Benedicta owinęła się wokół niej.

– W porządku skarbie, – powiedziała mu, wyciągając rękę aby pogłaskać jego policzek, żeby w następnej chwili niepewnie oderwać rękę. – Simon powinien zaraz tu być. – spojrzała na męża, który pokiwał w zgodzie głową. – Już mu powiedzieliśmy wszystko o twojej amnezji, ale tak bardzo chciał cię zobaczyć, że pozwoliliśmy mu wrócić do domu już dzisiaj.

Harry ukrył swój grymas, na to przypomnienie o bracie bliźniaku Nathana, błąkającego się gdzieś po domu. Małżonkowie wyjawili mu ten fakt wcześniej i Harry nie był szczególnie podekscytowany wizją dziecka wiszącego mu nad ramieniem, starającego się utopić go w braterskiej miłości.

Byłoby o wiele łatwiej, jeśli Nathan był jedynym dzieckiem.

– Świetnie- powiedział Harry z fałszywym entuzjazmem. – nie mogę się doczekać, aby go poznać.

Poprowadzili go przez hol do bocznego pokoju, poświęcając czas aby wskazać mu pewne obszary albo obrazy, które najwyraźniej miały dla Nathana znaczenie.

Harry uśmiechał się i kiwał głową.

Benedict odłączył się od nich na kilka minut, znajdując ich ponownie w innym korytarzu.

Cynthia opowiadała mu o pra-pradziadku Nathana i gawędziła stanowczo z jego portretem, kiedy Harry zauważył powracającego Benedicta z podążającym za nim chłopcem.

W przeciwieństwie do Nathana, chłopiec był idealną mieszanką jego rodziców. Brązowe włosy jego ojca, jednak oczy, usta i nos matki.

To musi być Simon, pomyślał Harry, odwracając się w ich stronę.

Cynthia przerwała, śledząc jego wzrok, formując uśmiech.

– Simon. – powitała, miłość niemal wyciekała z jej słów.

Harry czekał na jakiekolwiek wskazówki jak się zachować,kiedy Simon nagle rzucił się do biegu i wpadł na niego, owijając ciasno ramiona w uścisku. Chłopiec schował twarz w szyi Harry'ego i ze wstrząsem, Harry zorientował się, że się trzęsie.

Nie mając nic innego do zrobienia, ostrożnie opuścił ramiona na plecy Simona, klepiąc chłopca w smutnej próbie pocieszenia.

– Tak się cieszę, że wróciłeś! – powiedział mokro, odchylając się żeby do niego uśmiechnąć. – Tak się o ciebie martwiłem, bracie.

Harry odwzajemnił lekko uśmiech, uważając troskę chłopca za słodką.

– Dziękuję Simon.

– Matka i Ojciec już mi o wszystkim powiedzieli, – powiedział poważnie, przechylając na bok głowę. – naprawdę niczego nie pamiętasz?

Harry podrapał się po karku.

– Um, nie, niestety. Kompletnie niczego.

– Och – nieco opadł, zanim ponownie się rozjaśnił. – Cóż, od czego ma się brata? Będę przy tobie, kiedy tylko będziesz potrzebować.

Cynthia klasnęła w dłonie wyrażając zachwyt, chociaż w nieco roztrzęsiony sposób.

– Simon, skarbie, może pokażesz Nathanowi jego pokój. Razem z twoim ojcem musimy zająć się paroma sprawami w św Mungo i w Ministerstwie, ale wrócimy na kolację.

– Oczywiście Matko. – przytaknął Simon, wsuwając rękę wokół Harry'ego z łatwością, która mówiła wiele o ich relacji.

Harry był tak zaabsorbowany wpatrywaniem się w ich połączone kończyny, że gwałtownie drgnął, gdy para warg znalazła się na jego czole.

Niebieskie oczy Cynthii było rozszerzone, rękę już miała przy ustach w wyraźnym przerażeniu.

- Tak mi przykro, Nathan. - Powiedziała, brzmiąc na zrozpaczoną. - Nawet nie myślałam. 

– W porządku. – Harry powstrzymał ją przed przeprosinami. Nie mógł winić kobiety za zrobienie czegoś, co prawdopodobnie było dla niej nawykiem, zrodzonym z lat powtarzania. Matka całująca syna na pożegnanie, to nie jej wina że zapomniała. – Przepraszam, będę musiał się nieco przyzwyczaić.

Benedict delikatnie ujął ją za rękę, a kiedy zauważyła łagodny uśmiech na twarzy Harry'ego, zaczęła się relaksować.

– W porządku, wrócimy po południu.

Harry obserwował jak opuszczają hol, ramię-w-ramię.

Cierpią, pomyślał ze współczuciem. Cierpią i wcale im nie pomagam. Chcą ich syna, a ja nie mogę im tego dać.

Lekkie szarpnięcie przyciągnęło jego uwagę z powrotem na nowego brata.

- Chodź. - Simon rozkazał, ciągnąc go w przeciwnym kierunku.rozkazał Simon, ciągnąc go w przeciwnym kierunku. Jego kroki były pewne i wymierzone. Wygodne.

Harry chciał, czuć to samo.

Podążał posłusznie, śledząc przebytą ścieżkę, zanim zatrzymali się przy dwóch dużych, dębowych drzwiach.

– Ten jest twój. – powiedział mu Simon.

Harry stanął przed drzwiami, nagle mając spocone dłonie.

Już zamieszkiwał ciało chłopca. A teraz był tutaj, w jego domu, z jego rodziną, z zamierzeniem przejęcia ostatniej rzeczy jaką Nathan Ciro posiadał. Jego pokój.

Harry chciał odejść, ale w obecności Simona, ciążącej mu przy plecach, nie miał wyboru, jak otworzyć drzwi.

Wszystko albo nic.

Był to piękny pokój, wypełniony jasnymi kolorami ze śladami srebra na meblach i suficie. Na drugim końcu stało wielkie łoże i proste biurko.

Najbardziej spodobały mu się jednak okna, duże i otwarte, oferujące wspaniały widok na bujną zieleń.

Wszedł ostrożnie do środka, tylko nieco zadowolony, że się w końcu przyzwyczaił do wysokości i długości i był w stanie stawiać kroki bez robienia z siebie głupca.

Rozejrzał się po pokoju, obracając żeby zbadać przestrzeń.

Jego wzrok wylądował na Simonie, który obserwował go chłodno z miejsca w którym opierał się o framugę.

Było coś w chłopcu, coś w jego spojrzeniu, co spowodowało, że Harry natychmiast zwrócił na niego całą swoją uwagę.

Następny uśmiech Simona był gorzki i brzydki, w porównaniu do ulgi i miłości z wcześniej. Ta zmiana sprawiła, że Harry przybrał nieco bardziej obronną postawę.

– Wiesz, miałem nadzieję, że się jednak nie obudzisz, ale jak zawsze, okazałeś się ciężką przeszkodą, bracie. – westchnął głośno Simon, ciemniejąc. – Zawsze wchodziłeś mi w drogę, zawsze musiałeś byś w centrum uwagi. Te ostatnie trzy miesiące były najlepszymi w moim życiu, ale oczywiście musiałeś się obudzić.

Harry zamrugał na złośliwe słowa, szczerze zaskoczony. Wiedział z doświadczenia z Weasleyami, że rodzeństwo nie zawsze się dogadywało, ale tutaj było to o wiele bardziej ekstremalne niż się spodziewał.

Zmrużył oczy, nagle będą w stanie dostrzec te same cechy co u Draco w młodości.

–To znaczy, musi być z tobą coś poważnie nie tak, jeśli naprawdę chciałeś wrócić do życia. Myślałem, że w końcu zrozumiałeś, że nikt cię tu nie chciał i dlatego skoczyłeś jak tchórz, ale podejrzewam, że przeceniłem twoją inteligencję-

Harry podszedł bliżej, zachowując twarz bez wyrazu. Był skłonny grać miłego z kimkolwiek brat Nathana był, dla dobra ich wszystkich. Ich rodzina i tak już wiele przeszła, więc mógł chociaż być dla nich miły i się zachowywać.

Ale miał już wystarczająco dużo problemów.

Niezależnie jak na to spojrzeć, był dorosłym i aurorem i nie miał czasu ani cierpliwości aby radzić sobie z rozpuszczonymi małymi gówniarzami.

Simon zaszydził z niego.

- Jesteś marnotrawstwem miejsca, bracie.

Harry sięgnął i złapał chłopca za kołnierz, szarpiąc go bliżej siebie. Nagłość ruchu zszokowała Simona, który teraz wpatrywał się w niego szerokimi oczami.

– Słuchaj bachorze, – zaczął Harry, głosem tak ostrym co jego spojrzenie. – możesz stać tu sobie i mówić co tam chcesz, ale zrobię ci przyjemność tylko ten jeden raz i cię ostrzegę. – odrzucił chłopca, tak że znalazł się poza pokojem.Simon wyglądał na oszołomionego. – Nie wchodź mi kurwa w drogę.

Zatrzasnął drzwi prosto w twarz chłopca.

Oparł się o nie z jękiem, uderzając kilka razy w drewno głową, zamykając oczy.

– Ale bajzel. – wymamrotał, przeczesując ręką włosy.

Wrócił z uwagą do pokoju, postanawiając ogarnąć problem ze Simonem później. Teraz, musi zacząć swoje badania.

Chodził po pokoju, uważając, by niczego nie dotykać. Traktował pokój jakby było to miejsce zbrodni albo pokój podejrzanego.

Aby lepiej zrozumieć co się z nim działo, musiał zrozumieć kim był Nathan Ciro. A to wymagało rozłożenia wszystkiego w pokoju na części, dopóki nie uzyska jaśniejszego obrazu.

Z westchnieniem, Harry wziął się do pracy.

Forward
Sign in to leave a review.