Należysz do mnie (a ja do ciebie) [tłumaczenie]

Harry Potter - J. K. Rowling
G
Należysz do mnie (a ja do ciebie) [tłumaczenie]
Summary
- To, co jest dla mnie absolutnie fascynujące... - powiedział Riddle, podchodząc bliżej. - to ty. - Ruszył do przodu, zmuszając Harry'ego do cofnięcia się, aż został przyszpilony do chłodnej ściany pokoju wspólnego. - A czy wiesz dlaczego?-Nie. I będę tu szczery, Riddle, nieszczególnie mnie to obchodzi.Wyższy chłopak uśmiechnął się do niego, lekko, ale w niezwykle z siebie zadowolony sposób.- To. Właśnie tutaj. - Jedna ręka podniosła się i odgarnęła część grzywki Harry'ego z jego twarzy. - Nathan Ciro był małym chłopcem bez kręgosłupa, zbyt bojącym się własnego cienia, by odważyć się choćby spojrzeć w moją stronę. Ale ty... - Pochylił się bliżej. - patrzysz na mnie, jakbyś chciał mnie zadźgać.Po wypadku Auror Harry Potter budzi się w ciele czternastoletniego Nathana Ciro, udręczonego ślizgona, który niedawno próbował popełnić samobójstwo. Szukając odpowiedzi, Harry powraca do Hogwartu i wywołuje niemałe poruszenie wśród pracowników i uczniów - zwłaszcza, gdy orientują się, że nie jest tym samym chłopcem , co kiedyś.Stara się uniknąć podejrzeń, a w miarę jak jego dążenie do prawdy zwraca na niego coraz większą uwagę, Harry zaczyna myśleć, że może mu się nie spodobać to, co odkryje.
All Chapters Forward

Chapter 1

Harry przebudził się z ostrym wdechem i okrutnym śmiechem dzwoniącym w uszach.

Wpatrywał się w sufit swojej słabo oświetlonej sypialni przez niekończącą się sekundę, wspomnienia wciąż tańczyły na jego linii wzroku, a skóra kłuła, gdy poranne powietrze uderzało w jego pokryte potem ciało.

Żółć podskoczyła mu w gardle i szybko wystrzelił z łóżka, siłując się z prześcieradłami, aby zdążyć do łazienki. Ledwo zdążył nachylić się nad toaletą, opróżniając żołądek.

Zakaszlał, plując ostatkami żółci, wycierając wierzchem dłoni palący płyn z warg.

Został w takiej pozycji przez minutę, nachylony nad sedesem, czekając, aż jego żołądek się uspokoi i dopiero wtedy podniósł się do pionu. Powoli przesunął się do umywalki, przeczesując palcami włosy, oddychając głęboko.

– Harry?

Koszula przylegała mu się nieprzyjemnie do ciała, a włosy ociekały potem, przyklejone do karku i czoła. Szybko ściągnął koszulę i odrzucił ją na bok, pochylając się nad umywalką, wpatrując w swoje odbicie lustrzane.

Wyglądał jak chory.

– Harry?

– Tutaj. – zawołał, wiedząc, że i tak w końcu go znajdzie, więc nie było sensu udawać, że nic się nie stało. Prawdopodobnie słyszała jak wymiotuje.

– Harry, wszystko w porządku?

Jego spojrzenie skierowało się na odbicie Ginny. Stała w drzwiach, owinięta w tę samą piękną, czarną, koronkową sukienkę, z której z zachwytem ją zeszłej nocy rozebrał. Włosy miała ułożony w luźny kok, a twarz świeżo umytą, co oznaczało tylko, że była już na nogach od jakiegoś czasu.

–Tak. – wychrypiał i natychmiast odchrząknął, przeczyszczając gardło aby pozbyć się zgrzytu w głosie. – Tak, to tylko... tylko koszmar.

– Koszmar, czy wspomnienie? – Zapytała, podchodząc, zatrzymując się zaraz za nim. Jej ręce, szorstkie i ciepłe, wylądowały delikatnie na jego plecach, pocierając napięte mięśnie.

Jej znajomy zapach otoczył go i kiedy głęboko odetchnął, pozwolił by nieco napięcia odeszło.

– A jest różnica? – sapnął.

Ginny pocałowała go w ramię, uważnie go obserwując. – Wojna?

Potrząsnął głową.

– Voldemort?

– Nie – przełknął, krzywiąc się na kwaśny smak. – Bellatrix. Ministerstwo. Syriusz.

Oparła brodę o jego ramię, ręce okręciły się wokół jego talii. Harry wpatrywał się w jej ręce, chcąc zająć czymś umysł. Różnica między jej jasną skórą, a jego własnym ciemniejszym odcieniem była niemalże brutalna.

Pochyliła głowę, dociekając ale nie wymagając. Ginny zawsze wiedziała jak sobie z nim poradzić.

– Cały czas widzę jak wpada w zasłonę. – Wyszeptał, zamykając oczy na uczucie rozpaczy rozpalające się w brzuchu. – W kółko i w kółko, a wszystko, co słyszę, to jej śmiech.

Wydała zamyślony dźwięk, palcem głaszcząc jego biodro w pocieszeniu. Jej miękkie oddechy na jego nagiej skórze, uziemiły go w sposób, którego nie potrafił opisać.

Westchnął głęboko, pochylając głowę na chwilę, zanim obrócił się w jej uścisku i owinął własne ramiona wokół jej mniejszej sylwetki. – Przepraszam. – mruknął przy jej włosach.

– Nie przepraszaj. – Odpowiedziała, obdarzając kolejnym pocałunkiem jego obojczyk. – To zdarza się nam wszystkim. Czujesz się już lepiej?

Bardziej oparł się w jej uścisku.

– Tak.

– Więc tyle się na ten moment liczy.

Harry uśmiechnął się w jej włosy, zamykając oczy. To właśnie dlatego tak bardzo ją kochał. Za każdym razem, gdy zagłębiał się w swoje wspomnienia, gdy czuł, że tonie w nich i ciągną go w zbyt wielu kierunkach, Ginny wszystko ułatwiała.

- Dziękuję, Pani Weasley, - powiedział z wdzięcznością.

Poklepała go po klatce piersiowej, cofając się na tyle, by się do niego uśmiechnąć.

- Proszę bardzo, Panie Potter.

Harry pochylił się, składając delikatny pocałunek na jej czole.

– Chyba powinienem się zbierać. – wyszeptał. – Kingsley poprosił mnie i Rona abyśmy przyszli dziś wcześniej, by obgadać sprawę Summersa. Miejmy nadzieję, że w końcu złapiemy drania.

– Dobrze. –Powiedziała bezwzględnie. – Drań zasługuje na wrzucenie do Azkabanu by zgnić.

Harry cofnął się i założył jej kilka luźnych kosmyków za ucho.

– Najpierw dostanie sprawiedliwy proces, Ginny. Koniec z błędami jak z Syriuszem.

- Już wiesz, że jest winny, Harry. Masz tyle dowodów.

- Co, miejmy nadzieję, oznacza, że wszystko pójdzie szybko i zostanie zamknięty.

Ginny pokręciła się, marszcząc brwi.

- W porządku, weź prysznic, a ja dokończę śniadanie. Nie chcemy, żebyś się spóźnił.

- Brzmi dobrze, - pocałował ją po raz ostatni w policzek, obserwując, jak jej uśmiech kwitnie, gdy wsunęła się z powrotem do sypialni.

W chwili zamknięcia drzwi uśmiech Harry'ego opadł. Spojrzał w lustro i zmarszczył brwi.

Nigdy nie lubił śnić o śmierci Syriusza. O wiele bardziej wolał wspominać mężczyznę, kiedy żył, kiedy śmiał się, psocił i zwyczajnie był.

Wiedział, że to pewnie przez stres związany ze sprawą.

Razem z Ronem pracowali nad nią przez tygodnie, od chwili, gdy siostrzenica Summersa trafiła do Mungo; i każdy dzień przepełniony był stresem, wiedząc, że mężczyzna nie został złapany.

Przypuszczał, że to naturalne, że jego sny będą nękane wspomnieniami o innych niepowodzeniach.

Harry potarł ręką kark i wyskoczył z reszty ubrań, wchodząc pod prysznic, wypychając wspomnienia z głowy.

Kiedy w końcu wszedł do kuchni, ubrany w mundur, Ginny była w salonie. Miała na sobie połowę stroju Quidditcha, pozostawiając górną część ciała nagą, z wyjątkiem stanika.

- Fajnie. - skomentował Harry, gdy przeniósł się do stołu, gdzie znajdował się dla niego talerz. Ginny uśmiechnęła się do niego przez ramię.

– Kiedy wrócisz do domu - obiecała. - teraz pospiesz się i jedz.

- Tak, proszę pani. - Zasalutował, siadając i wsadzając bekon do ust. Jęknął z zachwytu, przechylając głowę do tyłu, aby ją obserwować. - Mówiłem ci, że jesteś niesamowita? - zapytał.

– Dzisiaj jeszcze nie. – zaśmiała się, sięgając do niego, aby skraść kawałek tosta z talerza.

- Jesteś niesamowita.

– Wiem. – powiedziała z pełną buzią. – Spóźnisz się.

Harry uśmiechnął się, kończąc kilka ostatnich kęsów, zanim włożył naczynia do zlewu. Pocałował Ginny jeszcze raz, bo mógł i nigdy nie będzie mieć dosyć smaku jej ust, po czym przeniósł się do kominka z garścią proszku fiu.

- Do zobaczenia wieczorem. Skop im tyłki.

– Jak zawsze. – Odpowiedziała, opierając się o kanapę. – Uważaj na siebie. Kocham cię.

- Ja ciebie też.

I zniknął.

OoO

- Z drogi! - Krzyknął Harry, uderzając stopami o podłogę z kostki brukowej, gdy podążał za celem.

Ludzie odskakiwali na boki, reagując na słyszalny autorytet w jego głosie, albo zwyczajnie go rozpoznając. Harry'ego nie szczególnie to obchodziło, tak długo jak ruszali się z drogi.

Popchnął biedaka, który był zbyt wolny, aby zejść mu z drogi i przyśpieszył, wpatrując się w uciekającą postać Roberta Summersa.

Nie chciał niczego więcej, jak tylko przekląć mężczyznę w diabły, ale przy ulicy tak zatłoczonej, Harry nie mógł ryzykować zranienia niewinnego świadka.

Razem z Ronem zostali całkowicie zaskoczeni, gdy natknęli się na mężczyznę, ukrywającego się w opuszczonym sklepie jego przyrodniej siostry. Śledzili trop jaki podał im Kingsley, ponownie sprawdzając niektórych członków rodziny - bliskich lub dalekich - do których Summers mógł zwrócić się o pomoc.

Harry zakładał, że mężczyzna nie byłby na tyle głupi aby pozostać w tak oczywistym miejscu, ale najwyraźniej przecenił jego zdolności myślowe.

– Summers! – Krzyknął, sprawiając, że więcej ludzi uciekło mu z drogi. – Stój!

Mężczyzna biegł dalej - nie żeby Harry spodziewał się czegoś innego. Nikt jeszcze się nie zatrzymał gdy do nich krzyczał.

Summers potknął się o zabłąkany wózek, wysyłając przedmioty w powietrze i powodując kolejną eksplozję chaosu, gdy zakołysał się i prawie upadł. Pomimo rozmiarów mężczyzny, był on niezwykle zwinny i nie minęła sekunda jak biegł dalej.

Harry zmiął przekleństwo w ustach, przeskakując nad rozwalonymi przedmiotami, przedzierając się przez kolejną grupę ludzi blokujących mu przejście.

Wiedział, że Ron był gdzieś za nim, opóźniony z powodu klątwy, jaką Summers głupio rzucił w tłum sklepikarzy, ale Harry wiedział, że nie minie długo czasu, jak będą ramię w ramię.

Summers nagle skręcił, pakując się w wąską alejkę na Nokturn.

Harry pokonał zakręt zaledwie parę metrów za Summersem, niemal wpadając na okropnie wyglądającą wiedźmę. Kobieta wrzasnęła w szoku, a Harry'emu ledwo udało się ją ominąć na czas.

Przepchnął się przez nią, gdzieś pomiędzy łagodnym a szorstkim pchnięciem i wystartował ponownie.

Na szczęście nie miał problemów z ponownym nabraniem tempa. Summers był jak byk, przedzierał się przez tłumy niczym nóż przez masło. Harry musiał tylko podążać przez lukę.

Skręcił za kolejnym rogiem, wyginając się aby ominąć pękniętą rurę, wystającą randomowo na wąskiej uliczce i wyprostował się na czas, aby zobaczyć jak Summers wślizguję się do budynku. Drzwi zwisały na połowach zawiasów i większość okien zabita została deskami odbarwionymi ze starości.

Ze zwężonymi oczami Harry podążył za nim.

Przeskoczył przednie stopnie i ostrożnie wyciągnął różdżkę z kabury.

Harry został blisko ściany, rozglądając się po wnętrzu, zauważając tony kurzu i brudu, zgrzybiałe pomieszczenie czegoś, co kiedyś było sklepem. Wiele szklanych pojemników zajmowało półki, niegdyś może nawet nieźle wyglądającej szafki.

Na podłodze było trochę potłuczonego szkła, i Harry powoli obchodził odłamki, testując deski podłogowe, zanim nałożył na nie swój pełny ciężar.

Zatrzymał się zaledwie kilka stóp w środku, Oczy krążyły po źle oświetlonej przestrzeni, szukając celu.

Ostre skrzypnięcie po lewej sprawiło, że natychmiast się obrócił i wysłał proste stupefy w tamtą stronę.

Summers uniknął z krzykiem, rzucając w odwecie chorowicie żółtą klątwę. Harry zatrzymał klątwę z mahnięciem różdżki, posyłając ją rykoszetem na jeden z wiszących regałów.

Rzucił tarczę, gdy Summers kontynuował atak, zaciskając zęby, gdy zaklęcia i klątwy spadały na niego bez przerwy.

Harry mrużył oczy, patrząc przez jasne błyski, gdy Summers zaczął krążyć w kierunku schodów w dalekim rogu. Napięty w przygotowaniu, czekał aż mężczyzna odwróci się, by wspiąć się po schodach żeby anulować tarczę i ponownie ruszyć w pościg.

Odgłos ich kroków na drewnianych schodach był ogłuszający, a z ich ostrymi zakrętami i wieloma poziomami poruszanie się po zniszczonych schodach było niemałą walką. Harry był wdzięczny, że Summers bardziej zajęty był wspinaniem się po schodach niż próbami powstrzymania go przed podążaniem za nim.

Pokonał ostatnie stopnie, łapiąc za drzwi ledwo trzymające się kupy i wpadając na ostatnie piętro ze swoją wrodzoną niezdarnością.

Zatrzymał się z poślizgiem, kręcąc głową, łapiąc wzrokiem Summersa wyskakującego przez przeciwległe okno, niemalże przegapiając jego zużyte buty znikające na dachu.

Harry zaklął, rzucając się za nim. Przedostał się przez okiennice, chwytając krawędzi dachu, starając się podnieść.

Wyprostował się, wilgotne od potu włosy przykleiły mu się do czoła.

– Summers! – Warknął, obserwując, jak dyszący mężczyzna przeprawia się na drugą stronę dachu. – Dosyć tego gówna. Jesteś skończony. – Harry szybko rzucił expelliarmus łapiąc różdżkę drugiego czarodzieja i wkładając ją sobie za pas.

Summers obrócił się, by spojrzeć mu w oczy. Drgnął do tyłu, rękami rozpaczliwie gestykulując.

– Nie! Nie! – zakrzyknął. – Jestem niewinny. Nigdy jej nie tknąłem!

- Jeśli jesteś niewinny, dlaczego zaatakowałeś mnie i mojego kolegę? Dlaczego uciekłeś? – Harry podszedł bliżej, mając oko na dachówki po których stąpał i zauważając jak blisko krawędzi stał Summers.

– Jesteście aurorami! – Wykrzyczał Summers, cofając się o krok w strachu, gdy Harry podszedł jeszcze bliżej. – Jesteście jak wściekłe psy! Nie słuchacie!

– To nie moja praca, by słuchać twoich jęków. – powiedział mu Harry, stojąc zaledwie kilka kroków od niego. – Ja zwyczajnie sprowadzam ludzi takich jak ty.

- Nie zrobiłem tego!

Harry warknął, jego cierpliwość się wyczerpywała. Pościg, najpierw przez Pokątną, potem przez Nokturn, zepchnął go do granic wytrzymałości. Żałosne błagania Summersa nie robiły nic, by go uspokoić.

– Słuchaj, jeśli jesteś niewinny, dlaczego nie pójdziemy do Departamentu żeby to wszystko wyjaśnić? Ucieczka sprawia, że wyglądasz na winnego. - Ale Summers już kręcił głową, zanim Harry mógł dokończyć.

Harry westchnął. 

– Dobra.

Podniósł różdżkę, gotowy znokautować drania i brutalnie wciągnąć go do celi.

Strach w oczach Summersa zapłonął jaśniej, a Harry zastanowił się, czy to z powodu perspektywy wymierzenia sprawiedliwości za napaść na siostrzenicę, czy dlatego, że wpatrywał się w różdżkę Harry'ego Pottera.

Może było to coś pomiędzy.

Nie bez powodu Harry był jednym z najmłodszych aurorów na służbie. Dlaczego jego trening trwał tylko osiem miesięcy, a nie zwyczajowo trzy lata. Dlaczego jego rekord szybko podniósł się do poziomu samego Alastora Moody ' ego.

Harry zacisnął szczękę, wzdychając, gdy Summers drżał przed nim. Obserwował mężczyznę, oceniając odległość między nimi, a krawędzią, a potem zaatakował.

Stupefy.

Zaklęcie uderzyło Summersa w klatkę piersiową, posyłając go z krzykiem twarzą do ziemi. Harry stał nieruchomo przez chwilę, zanim opuścił różdżkę. Skorzystał z okazji, aby złapać oddech teraz, gdy nie był w środku walki.

Ostrożnymi krokami, Harry przybliżył się do Summersa, unikając luźnych płytek i desek drewna, które pokrywały teren. Sięgnął w dół, łapiąc mężczyznę za ramię, obracając go, aby upewnić się, że podejrzany nie udusi się od leżenia na twarzy.

Naszyjnik przykuł jego uwagę, runy ochronne wyraźnie zostały wyryte w metalu - łatwo rozpoznawalne nawet dla Harry'ego. Miał tylko sekundę, aby mrugnąć z zaskoczenia, zanim Summers nagle się poruszył, jego ręka szybko się podniosła, by uderzyć Harry'ego cegłą w głowę.

Upadł na ziemię tracąc okulary, tracąc wzrok w nagłym przypływie bólu. Zamknął oczy, ręką dociskając bok głowy, gdy coś mokrego i ciepłego spłynęło mu po policzku. Syknął, mrużąc oczy przed oślepiającym światłem słonecznym.

Powoli potrząsnął głową, mrugając ciężko, gdy jego wzrok pływał z każdą zmianą pozycji. Jego płuca zacisnęły się, nie mogąc pobrać powietrza przez kilka cennych sekund.

Cholera, pomyślał powoli, czując jak zimno ogarnia jego ciało i wiedząc, że nie ma to żadnego związku z wiatrem.

Słabo, pomijając mocne dudnienie w głowie, słyszał paniczne krzyki jakiegoś głosu. Ale nawet za cenę życia, Harry nie potrafił się skupić na tym co do niego mówiono.

Bez okularów, ledwo dostrzegł, że rozmyty kształt się do niego zbliżył. Ktoś złapał go za nadgarstek, wstrząsając nim. Harry uderzył pięścią w nos Summersa, zmuszając mężczyznę do uwolnienia go.

Mężczyzna potknął się, ale w miarę szybko odzyskał równowagę, zanim mógł się przewrócić.

Harry skrzywił się, kiedy nowa fala bólu go ogarnęła znienacka. Zacisnął zęby, przyciskając jeszcze raz dłoń do głowy. Mokry plaster rozprzestrzenił się po jego twarzy i włosach, prawdopodobnie barwiąc go całego na czerwono.

Spojrzał na rękę przez sekundę i Summers wykorzystał okazję aby go zaatakować. Uderzyli mocno w ziemię, Harry wbił kolano w bok mężczyzny, a potem machnął dziko łokciem, trafiając Summersa w szczękę.

Harry był jednak mniejszy i zdezorientowany, a jego uderzenia nie miały wystarczająco mocy, aby pokonać większego, cięższego człowieka.

Stawiając stopy, Harry odchylił się, wykorzystując impet, by zamienić się miejscami. Summers wyrwał się, prawie uderzając Harry'ego w głowę po raz kolejny, i z przekleństwem odchylił się do tyłu, poza zasięg.

Mężczyzna potrząsnął Harrym, zaczepiając rękę na jego lewym kolanie i podnosząc go na prawą stronę.

Harry przetoczył się i jego wnętrzności skręciły się, gdy dach zniknął spod niego.

Jego ramiona wystrzeliły i chwyciły rynnę, zatrzymując jego upadek z przeraźliwym łoskotem, gdy wiekowy metal wygiął się niepewnie pod jego ciężarem.

Ból w głowie świszczał, oślepiając go.

Metal znów zatrzeszczał, część, której trzymał się Harry, prawie całkowicie się oderwała. Skrzywił się, czując początki strachu.

Słyszał, że ktoś woła jego imię, ale jego uwaga zawęziła się do powoli pękającej rynny.

Nie miał swojej różdżki, a z raną na głowie ledwo widział, nie mówiąc już o rzucaniu zaklęć.

Ron był zupełnie gdzie indziej i wątpił, żeby Summersowi nagle odezwało się sumienie i mu pomógł.

- Kurwa - bąknął Harry.

Nie, nie.

Metal pękł.

Chcę żyć.

OoO

Odeszli, jeden po drugim, okrutny śmiech odbijał się echem, gdy wracali do głównej alejki, zaledwie kilka metrów od miejsca, w którym leżał.

Nikt nie przyszedł, kiedy krzyczał, kiedy płakał i błagał. Nikogo to nie obchodziło. Tutaj, w czeluściach ciemności, każdy zajmował się swoimi sprawami.

Został tam, gdzie go rzucono, ciało drżało bardziej od zimnego nocnego powietrza, które w niego wsiąkało, niż od tego, jak bardzo czuł się naruszony.

Przestał reagować na te tortury. Po prostu... już go to nie obchodziło. Tak było lepiej, po prostu zablokować to wszystko.

Jego ubranie było rozerwane i wciąż czuł widma ich rąk biegających wzdłuż klatki piersiowej, po szyi, po udach - nic więcej niż szydercze pieszczoty - dopóki nie stały się szorstkie i sine.

Ich okropne słowa wciąż wirowały mu w uszach, straszne szepty, które przenikały ciszę jego umysłu i nie pozwalały mu zapaść w spokojne objęcia nieświadomości.

Podniósł się i otarł łzy, które naznaczyły mu policzki, rozmazując brud i zanieczyszczenia na bladej skórze.

Z bolesną powolnością podniósł się do pozycji siedzącej, wpatrując się pustym wzrokiem w stan, w jakim go zostawili.

Żołądek mu się buntował, ale nie miał czym wymiotować.

Zmusił swoje niezgrabne palce do wciągnięcia spodni z powrotem na nogi, do ponownego zapięcia guzików koszuli i do poprawienia potarganych włosów. Zignorował lepką wilgoć, która przylgnęła do jego ciała, wsuwając koszulę i zaciskając pasek, o dwa mocniej niż zwykle.

Po wykonaniu tej czynności, stanął chwiejnie, opierając się mocno o obrzydliwą ścianę obok, czekając aż jego nogi odzyskają siły.

Gdy tak stał, jego głowa potoczyła się bezwiednie w stronę otworu bocznej alejki. Jego ciemne oczy patrzyły bez emocji, jak niezliczone postacie poruszają się tam i z powrotem, a czarne peleryny skrywają jeszcze czarniejsze serca.

Nikt nawet nie zerknął w jego stronę, choć wielu musiało słyszeć lub wiedzieć, co się stało.

Chciał czuć nienawiść. Chciał ich wszystkich spalić za ich egoizm.

Ale był wyczerpany i nie mógł zmusić się do marnowania resztek energii, które mu pozostały, na takich jak oni.

Odchylając głowę do tyłu, wpatrywał się w nocne niebo. Jego palce ślepo przesuwały się po ścianie za nim, czując liczne rowki i pęknięcia między kamieniami.

Mur rozciągał się wysoko nad nim, górując nad nocnym niebem, przybierając na sile.

Pustka, która była w nim od tygodni, miesięcy, lat, podniosła się jak fala i zdławiła go.

I nagle wiedział, co musi zrobić.

Odwrócił się i nie poświęcając nawet sekundy na zastanowienie, zaczął się wspinać.

Chropowate kamienie wrzynały się w jego miękkie dłonie, pozostawiając krwawe ślady wszędzie tam, gdzie próbował się ich uchwycić. Paznokcie miał poszarpane, a jego ciało szybko drętwiało od jesiennego, nocnego powietrza, które muskało go coraz mocniej, im wyżej szedł.

Tylko raz czy dwa stracił przyczepność, jego ręce były zbyt śliskie od potu, by dobrze chwycić, ale był zdeterminowany, by dostać się na szczyt. Musiał zrobić to dobrze. Czymże było trochę więcej bólu, skoro był tak blisko wolności?

Kiedy jego ręce w końcu zacisnęły się na krawędzi dachu, prawie zaszlochał z ulgi. Podnosząc się i pokonując drżące ramiona, runął na lodowate dachówki, przewracając się na plecy i zamykając oczy, by odzyskać oddech.

Po chwili podniósł się, rzucając spojrzenie na okolicę.

Z tego miejsca mógł zobaczyć cały Nokturn. Poskręcane, ciemne budynki tworzyły długi labirynt, pod którym jak mrówki przemykały czarownice i czarodzieje.

W oddali jasny, wesoły blask Pokątnej rozświetlał noc, tak różny od jej bliźniaka, który zdawał się pochłaniać cienie.

Jego rodzina była gdzieś tam, chłonąc atmosferę, ciesząc się czynami i świętem Samhain, jak co roku.

Nawet nie pomyśleliby, żeby zacząć go szukać przez następną godzinę, przynajmniej do czasu, aż zechcą wrócić do domu i dokończyć swój własny rytuał. Tak bardzo przywykli do tego, że sam się włóczył, tak bardzo przywykli do tego, że wymykał się, żeby poczytać, zatracić się w ciekawym sklepie albo po prostu znaleźć sobie miejsce.

Na tę myśl zabolała go klatka piersiowa.

Nigdy nie powinien był opuszczać ich boku dziś wieczorem. Nigdy nie powinien był zbaczać tak blisko wejścia na Nokturn. Wiedział o niebezpieczeństwach, powinien był podjąć środki ostrożności-

Ale po prostu chciał uciec od tego wszystkiego, choćby na chwilę. Potrzebował uciec od echa, bezlitosnych szyderstw kolegów z klasy; uciec od obelżywych plotek i bezlitosnych spojrzeń, które dręczyły go każdego dnia w szkole.

Nie mógł znieść przebywania ze swoją szczęśliwą, radosną rodziną, kiedy czuł się tak skażony w porównaniu z nimi, kiedy czuł się źle, przebywając w ich obecności. Niegodny. Niechciany.

Tak będzie lepiej.

Stanął, przesuwając się na samą krawędź dachu, tak że czubki jego butów wystawały ponad nocne niebo.

To było to.

Wreszcie.

Zastanawiał się, czy będą za nim tęsknić, czy w ogóle będzie im zależało.

Nie miało to jednak znaczenia.

Zrobił ostatnią przerwę, by spojrzeć na piękny, pokręcony świat, zanim przechylił się do przodu.

Chciał umrzeć.

Oczy Harry'ego otworzyły się i wystrzelił w górę, obraz ziemi pędzącej na spotkanie z nim, przemienił się w gładką, białą ścianę przed nim.

Jęknął, zamykając oczy przed ostrym światłem rozlewającym się po pokoju.

Przeczesał dłonią włosy, pochylając się do przodu nad nogami. Miękki, ciężki koc, którym był przykryty, opadł mu na kolana.

Wściekłe bicie w głowie nie ustępowało przez długą minutę, ale gdy powoli przeszło w tępy ból, Harry wydał z siebie głębokie westchnienie.

Otworzył oczy, uważając na światło, i wpatrywał się w pomieszczenie, w którym się znajdował.

- ...Szpital? - Mruknął, głos miał okropnie zachrypnięty.

Wyprostował się , przyglądając nijakim zasłonom, otwartemu oknu i małemu, białemu wazonowi na stoliku obok. Znajdowała się w nim garść kolorowych kwiatów, praktycznie na granicy zwiędnięcia.

- Co się, do cholery, stało?

Spojrzał w dół na swoje zakryte nogi, marszcząc brwi w zamyśleniu.

- Summers - przypomniał sobie z ciężkim mrugnięciem. Walczył z Summersem na dachu, to była ostatnia rzecz, jaką mógł sobie przypomnieć, ale co to był za sen?

To było takie żywe, takie prawdziwe. Jakby Harry był tym, który...

Jego żołądek zacisnął się, gdy kolejne szczegóły ze snu utrwaliły się w jego umyśle. Zadrżał, czując niekończące się wspomnienie przesuwających się po nim dłoni. Brutalne, większe dłonie, które nie znały dobroci.

Potrząsnął głową, wyrzucając sen z głowy, i poruszył się, by odciągnąć koc. Zamarł jednak, gdy po raz pierwszy prawidłowo zobaczył swoją dłoń.

Jego oczy rozszerzyły się, gdy wpatrywał się w bladą kończynę, odwracając ją, by zobaczyć ten sam kolor skóry po drugiej stronie - odcień mocno różniący się od jego normalnego ciepłego brązu. Podniósł drugą do góry, a jego klatka piersiowa zadrżała, gdy zobaczył, że ta również jest nie taka.

Wziął niepewny oddech, opuszczając dłonie i zrywając z siebie koc. Jego stopy były takie same, a ich widok - nie jego własne, co się, kurwa, działo - sprawił, że w panice zwlókł się z łóżka.

Harry cofnął się, ale nie mógł uciec przed własnym ciałem. Przewrócił boczny stolik aż wazon się zachwiał, a potem trzasnął w ścianę, czując, jak coś wbija mu się w plecy.

Obrócił się i zdał sobie sprawę, że to były drzwi.

Otworzył je szybko i popędził do środka. Zatrzymał się gwałtownie, gdy stanął przed szerokim, lśniącym lustrem. Na wpół wpadł na umywalkę i wpatrywał się w twarz, która patrzyła na niego.

To wszystko było nie tak.

Zbyt blada, zbyt gładka, zbyt młoda.

To nie była jego twarz.

Jego włosy były bardziej brązowe niż czarne, a oczy...

Zniknęły znajome ostre, zielone oczy, których kiedyś się brzydził, a potem cenił ze względu na ich związek z matką. W ich miejsce przeszyły go dwie szare, miękkie kule.

To nie była jego twarz.

Jego dłonie zacisnęły się wokół krawędzi umywalki, a jego magia trzeszczała wokół jak toksyczna chmura, gdy jego emocje wybuchły.

- Co się, kurwa, dzieje? - wyszeptał, sięgając ręką, by dotknąć policzka, który nie należał do niego. Poczuł gładką skórę chłopca, który nigdy się nie golił, poczuł nierozwiniętą linię szczęki, prosty, niemal kobiecy nos.

Z obrzydzeniem cofnął rękę, bo to nie był on. Nie było zarostu, nie było okularów, nie było nieokiełznanych włosów i - spojrzał w górę - nie było blizny.

To nie był Harry Potter wpatrujący się w niego. To był... ktoś inny.

Odsunął się od lustra, odwracając się plecami od złego odbicia i zamknął oczy. Przycisnął dłonie do twarzy i próbował zapanować nad oddechem.

Uspokój się. Uspokój się. Najwyraźniej coś poszło nie tak. To musi być kolejny sen. Nie ma możliwości, żeby to było możliwe. Pomyśl, Potter. Musi być jakieś wytłumaczenie.

Harry opanował oddech, cofając się myślami.

Zajmował się tą sprawą razem z Ronem. Znalazł Summersa, gonił go na dach. Walczyli, ogłuszył go, ale Summers miał ten naszyjnik z runami i zaatakował.

Idiota - wykrztusił. Powinienem był poszukać tego naszyjnika. Powinienem był wiedzieć, że będzie miał coś przy sobie.

Żądło porażki zostało przyćmione przez uczucie strachu, którego doświadczył, gdy przypomniał sobie wyginający się pod jego dłońmi metal.

Złapanie rynny, łoskot metalu, szum wiatru w uszach.

- Spadłem - oznajmił bezgłośnie do pustej łazienki. Rynna pękła, a on spadł.

Ale to nie wyjaśniało, dlaczego był taki, jaki był. Dlaczego był w ciele dziecka? Chłopca, który nie mógł mieć więcej niż czternaście lat?

Harry wyszedł pospiesznie z łazienki, zrobił dwa kroki i natychmiast potknął się o własne stopy. Padł na łóżko, a na jego twarzy pojawił się ostry grymas, gdy wpatrywał się w swoje - znacznie krótsze - nogi.

Skulił się i oparł o łokieć, rozglądając się jeszcze raz po pokoju. Jego wzrok padł na leżącą na końcu łóżka teczkę i podniósł ją ze swojego miejsca, pożerając wzrokiem wypisane w niej informacje.

Nazwisko: Nathan Ciro

Data ur.: 17 marca 1927 r.

Pod tym znajdowała się lista prostych obserwacji - temperatura, ciśnienie krwi i inne. Jednak oczy Harry'ego z trudem odrywały się od daty urodzenia.

17 marca 1927 roku.

1927.

Opuścił teczkę, wpatrując się pustym wzrokiem w przeciwległą ścianę.

1927... jak to w ogóle możliwe? Musiałby mieć - ile? Co najmniej siedemdziesiąt dwa lata?

Harry'emu wykrzywiły się usta. Wcale mu się to nie podobało.

Postanowił się wyprostować, a gdy to robił, jego stopa o coś uderzyła. Spojrzał w dół i zobaczył kolejną teczkę leżącą na podłodze. Wziął ją do ręki i zaczął przeglądać, szybko skanując wydrukowane tam informacje.

Chodziło o niego - a raczej o dzieciaka, którego ciało w jakiś sposób zamieszkiwał.

Lista obrażeń, które znalazł, sprawiła, że jego brwi się uniosły, a dół w żołądku powiększył.

Połamane kości, zerwane ścięgna, strzaskany nadgarstek, obrzęk mózgu... i jeszcze więcej.

Najbardziej przeważająca była jednak śpiączka. Prawie trzy miesiące, zupełnie nie reagował.

Harry przewrócił ostatnią stronę, przebrnął przez krótki akapit odręcznych notatek i zatrzymał się na jednej z nich.

Pacjent doznała poważnego upadku, ale wykazywał oznaki napaści seksualnej...

Harry zatrzasnął teczkę, odrzucając ją obok poprzedniej, biorąc głęboki oddech.

To nie może się dziać.

Zacisnął dłonie na miękkim materacu, gdy zaczął się minimalnie trząść, chcąc, by drżenie ustało. Jego umysł zalał szum i zagryzł wargę, przepychając się przez dezorientację, strach i mnóstwo innych emocji, i skupił się na tym, co było ważne.

Jedna rzecz na raz.

Spojrzał w dół na ręce Nathana i zacisnął je wielokrotnie. Poruszały się na jego rozkaz, bez bólu i bez opóźnień.

Powoli zaczął się rozciągać, zwracając uwagę na brak kontuzji. Nie było nawet najmniejszego skurczu. Cokolwiek zrobili uzdrowiciele, zrobili to dobrze. Nawet z krótkich oględzin mógł stwierdzić, że nie ma żadnych trwałych uszkodzeń.

Harry spojrzał z powrotem na dokument rozłożony na szczycie łóżka, jego wzrok nieuchronnie wylądował na przeklętej dacie urodzenia po raz kolejny.

Zmarszczył brwi, trzymając się kurczowo narastającej paniki. Nic z tego nie miało sensu, ale z dokumentami, które wykrzykiwały mu te fakty, co innego Harry mógł myśleć?

Młody chłopiec, napadnięty, zgwałcony, a potem pokrzywdzony z powodu upadku z dużej wysokości?

Harry nie wierzył w zbiegi okoliczności. To było zbyt specyficzne, istniało zbyt wiele powiązań, by mógł je zignorować.

Zamknął oczy, wracając myślami do tego dziwnego snu, który miał tuż przed przebudzeniem. Uczucie beznadziei, które mocno utkwiło mu w gardle, dławiło go i aż za dobrze pamiętał fantomowe doznania przebiegające wzdłuż ud i szyi.

Zadrżał lekko i otworzył oczy, jeszcze raz spoglądając na swoje dłonie. Jego myśli zawirowały w ciemności.

Jakie były szanse, że będzie miał sen o sytuacji podobnej do tej, którą przeżył ten chłopak, a potem natychmiast obudzi się w jego ciele.

Prześledził paznokciem linie swojej dłoni, badając krytycznie delikatne palce.

Nie miał zielonego pojęcia, co się z nim stało - czy naprawdę tu jest, czy był to tylko kolejny intensywny i niepokojący sen. Wiedział tylko, że w tej chwili nie miał innego wyboru, jak płynąć z nurtem i odkryć co się dzieje, dopóki nie wymyśli, jak to naprawić.

Cokolwiek to było.

Harry podniósł głowę, gdy usłyszał, że drzwi do jego pokoju się otwierają. Do środka weszła młoda kobieta, z troską wyrytą na pięknych rysach.

Ich oczy się spotkały, a ona zamarła tuż za progiem.

Harry uniósł na nią brew.

Gapiła się przez chwilę, po czym natychmiast wybiegła z pokoju, wołając o uzdrowiciela.

Westchnął głęboko, siadając z powrotem na łóżku i zmusił się do czekania na jej powrót. Może wtedy będzie mógł w końcu zacząć zbierać jakieś odpowiedzi.

Forward
Sign in to leave a review.