Śladami hipogryfa

Harry Potter - J. K. Rowling
M/M
G
Śladami hipogryfa
Summary
Po niemal dekadzie od ostatniej Bitwy o Hogwart, Harry wraca do Magicznej Brytanii, żeby zostać nowym nauczycielem Opieki nad Magicznymi Stworzeniami w świeżo odbudowanym Hogwarcie. Draco Malfoy jest tam profesorem Eliksirów.
All Chapters Forward

IV

W połowie października było już tak zimno, że Harry nie ruszał się z zamku bez zaklęcia ogrzewającego. Tamtego dnia użył go też na obrębie paru metrów wokół siebie, zapewniając komfort i ciepło drugorocznym, których wyciągnął na błonia, żeby pokazać im pogrebiny. 

-Nie są zbyt onieśmielające, ale zajmują trzecią klasę według Klasyfikacji Ministerstwa, co znaczy, że "Odpowiedzialny czarodziej powinien dać sobie radę" - powiedział Harry, przechadzając się przed uczniami w te i z powrotem, żeby pokazać małe, szare stworzonko o karykaturalnie dużej głowie, wędrujące za nim w jego cieniu. - Im dłużej będzie za mną podążać, tym bardziej smutny i zniechęcony się stanę, po jakichś dwunastu godzinach całkowicie pozbawi mnie sił. Jak tylko pogrożę się w rozpaczy i upadnę na ziemię, żeby się nad sobą użalać, ten mały stworek rzuci się na mnie i spróbuje mnie pożreć.

Harry odwrócił się nagle, a pogrebin błyskawicznie skulił się, wystawiając na wierzch tylko tył swojej ogromnej, szarej głowy, wyglądem przypominając kamień. 

-Mają do perfekcji opanowaną sztukę kamuflażu, nasz pogrebin będzie wyglądał, jak zwykły kamień, dopóki na niego patrzę. Na szczęście... - Harry urwał, kiedy dostrzegł, że jedna ze Ślizgonek uniosła rękę. To nie był czas na pytania, ale wyraz jej twarzy sugerował, że raczej nie chciała powiedzieć nic związanego z lekcją.

-Profesorze Potter - powiedziała. - Millie nie czuje się zbyt dobrze. 

Rzeczywiście, stojąca obok niej Millie wyglądała raczej blado. 

-Millie, wszytko w porządku? - zapytał Harry, podchodząc bliżej, żeby sprawdzić, czy dziewczynka nie ma gorączki, dokładnie w momencie, w którym Ślizgonka zaczęła osuwać się na ziemię. Harry złapał ją w ostatniej chwili, być może chroniąc ją przed niepotrzebnymi urazami. - Hagridzie! - krzyknął.

Hagrid wyłonił się z pobliskiej stajni, zaskakując tym parę dzieciaków. Był ogromny i onieśmielający na pierwszy rzut oka, a w tym roku niestety dzieci nie miały okazji poznać go podczas przeprawy łódkami. 

-Hagridzie, musisz zając się dziećmi. Proszę, odprowadź je do zamku. Za dziesięć minut i tak zaczyna się lunch, niech zaczekają w Wielkiej Sali. 

Hagrid rzucił jedno spojrzenia na bladą, nieprzytomną Millie i zaczął zagarniać resztę uczniów ruchami ogromnych rąk. 

-No dalej - zawołał. - Za mną, nie dzieje się nic złego. Profesor Potter dobrze zaopiekuje się waszą przyjaciółką. 

Harry podniósł Millie i ruszył szybkim krokiem w stronę w zamku, słysząc za sobą głos Hagrida, tłumaczący dzieciakom, że wszytko jest w porządku, Harry wszystkim się zajmie i można mu wierzyć, bo Hagrid zna go jeszcze z czasów, kiedy Harry sam był tak małym dzieckiem, jak oni są teraz. 

Być może byłby bardziej rozbawiony albo zakłopotany, gdyby Millie nie była tak lekka i nieruchoma. Po drodze rzucił kilka bezróżdżkowych zaklęć diagnozujących, według których, Millie była nieprzytomna i rozpalona, ale jej oddech i praca serca były stabilne. W żaden sposób go to nie uspokoiło i szczerze mówiąc, poczuł się odrobinę zawstydzony, kiedy zdał sobie sprawę, ile krwi musiał napsuć swoim nauczycielom jeszcze w szkole.

Poppy Pomfrey wyszła ze swojego gabinetu, jak tylko Harry przekroczył próg skrzydła szpitalnego.

-Harry? Co się stało?

Machnięciem różdżki przygotowała jedno z łóżek, więc Harry ułożył w nim Millie.

-Nie mam pojęcia - przyznał. - Byliśmy na błoniach, nagle upadła. Ma na imię Millie. 

-W porządku, zaraz się wszystkiego dowiemy - powiedziała pielęgniarka. Machnęła ręką w kierunku swojego gabinetu. - Użyj mojego kominka, żeby powiadomić Minerwę. 

Harry był tak częstym gościem w Skrzydle Szpitalnym za czasów swojej nauki, że miał swoje ulubione łóżko, więc bez problemu odnalazł proszek i zafiukał do gabinetu dyrektorki. Była przy swoim biurku, podpisując jakieś papiery i poderwała się z fotela jeszcze zanim Harry zdążył całkiem wyjaśnić sytuacji. 

W Skrzydle Szpitalnym pojawiła się razem z Darco. Harry poczuł się, jak idiota, oczywiście, że Malfoy powinien tam być, w końcu dziewczynka była w jego domu. 

-Co się stało? - zapytał, jak tylko Poppy wyjaśniła krótko, że Millie przyniósł Harry.

-Upadła podczas zajęć - powiedział Harry. - Jej koleżanka powiedziała, że Millie źle się poczuła, a sekundę później była już nieprzytomna. - Harry zwrócił się do Minerwy. - Zostawiłem dzieci z Hagrdem. Powiedziałem mu, żeby zaprowadził je do Wielkiej Sali na lunch.

Minerwa przytaknęła. 

-Dobrze zrobiłeś. Poppy, czy coś już wiadomo?

Madame Pomfrey wyszeptała jeszcze jakieś zaklęcie nad czołem dziewczynki, a potem westchnęła i miękko odgarnęła włosy z jej twarzy. 

-To nie wygląda na nic poważnego.

-Jak to nic poważnego? - zapytał Draco raczej nieuprzejmie. - Straciła przytomność w środku lekcji.

Harry cieszył się, że nie tylko on jest odrobinę wytrącony z równowagi, ale jednocześnie nie sądził, że używanie takiego tonu w rozmowie z Poppy jest rozsądne. 

-Jej organizm jest wyczerpany - powiedziała pielęgniarka, najwyraźniej wybaczając Draco w chwili zdenerwowania. - Jakby nie spała od dłuższego czasu. Może ma koszmary albo tęskni za domem?

Draco wydał z siebie poirytowane westchnięcie. 

-Nie ma koszmarów i nie tęskni za domem - powiedział pewnie. - Przynajmniej nie na tyle, żeby nie mogła spać. Uwielbia Hogwart, bez przerwy opowiada o nowych zaklęciach i tych okropnych stworach, które pokazuje jej Potter.

Harry nie był pewien, czy powinien być dumny, że nie okazał się profesorem Binnsem, czy urażony, z powodu "okropnych stworów" i "Pottera"

-Może po prostu zapytamy ją, kiedy się obudzi? - zaproponował niepewnie. 

-Millie powinna wydobrzeć po kilku godzinach snu - zapewniła pielęgniarka. - Dam jej eliksir na wzmocnienie i lekką kolację. Jutro pewnie poczuje się lepiej. 

-W porządku - przemówiła Minerwa. - Poppy zajmie się Millie i będzie nas informować o wszelkich zmianach. Kiedy dojdzie do siebie, zapytamy, czy wie, skąd wziął się problem. 

Draco nie wyglądał na do końca zadowolonego z rozwiązania, ale przytaknął ostatecznie i skinął wdzięcznie głową na Minerwę, kiedy ta położyła pokrzepiającą dłoń na  jego barku, przed odejściem.

Harry czuł się odrobinę nie na miejscu, więc odwrócił wzrok, żeby jeszcze raz upewnić się, że Millie jest w łóżku, cała i zdrowa, i że tylko śpi. Potem o czymś sobie przypomniał. 

-Harry... - powiedział Draco nagle, akurat, kiedy Harry prostował się, podnosząc kamień, który leżał za jego plecami. 

Pogrebin rozwinął się i zaczął kwilić, kiedy zdał sobie sprawę, że nie tylko został odkryty, ale też podniesiony. Harry przycisnął go do swojej klatki piersiowej, oplatając ramionami jego małe ciałko tuż pod jego kościstymi, włochatymi rękami. Byłoby raczej nieciekawie, gdyby wydostał się na wolność na zamku pełnym dzieci, które wciąż nie usłyszały, jak się go pozbyć. 

Draco wyglądał na dość zszokowanego. 

-Pokazywałem im pogrebiny, kiedy Millie zemdlała - wyjaśnił Harry. - Kompletnie o nim zapomniałem, kiedy tutaj z nią biegłem. 

Draco pokiwał powoli głową, jakby nie był pewien, czy Harry nie robi sobie z niego żartów. 

-Chciałem podziękować - powiedział. - Nie wiem, co by się stało, gdyby zemdlała, kiedy nikogo przy niej nie było.

-To nic takiego - odpowiedział mu Harry, uśmiechając się, żeby zatuszować to, jak bardzo sam się przestraszył. 

Draco kiwnął głową i potarł palcami lewą skroń, znów zerkając na Millie. Madame Pomfrey zniknęła gdzieś w składziku, prawdopodobnie po odpowiednie eliksiry wzmacniające.

-Zaraz zacznie się lunch - zaczął Harry po kilku chwilach. - Stanie tutaj nic nie zmieni, Millie jest pod dobrą opieką.

Draco nie wydawał się zbyt przekonany, milczał tak długo, że Harry stracił nadzieję na jakąkolwiek reakcję. 

Jeżeli Draco zostanie przy Millie, Harry mógłby potem przynieść coś do jedzenia. Może lepiej byłby wysłać w tej sprawie Hermionę, pomyślał bezwiednie i natychmiast się za to skarcił. 

Ostatecznie Draco westchnął znów i kiwnął głową. 

-Pewnie masz rację - przyznał, co było odrobinę dezorientujące, nawet jeżeli Harry wiedział, że ją ma. 

Razem wyszli ze Skrzydła Szpitalnego, ale Harry skierował się w stronę wyjścia ze szkoły.

-Muszę jeszcze odnieść pogrebina - wyjaśnił. - Widzimy się w Wielkiej Sali. 

Draco spojrzał na szarego stwora, jakby o nim zapomniał i skrzywił się, kiedy zauważył, że pogrebin zajął się przeżuwaniem rękawa szaty Harry'ego. 

-Powodzenia.

Harry przewrócił oczami, za plecami odchodzącego Draco. Pogrebiny były w gruncie rzeczy dość urocze i całkiem niegroźne, jeżeli przymknąć oko na to całe śledzenie i próby pożarcia. Zazwyczaj i tak im się nie udawało, więc Harry nie miał pojęcia skąd to nieprzyjemne spojrzenie. 

-Nie przejmuj się - powiedział cicho i zignorował tępe zęby przesuwające się po jego nadgarstku. 

Pogrebin nie zrozumiał ani słowa, pewnie nawet nie zauważył odrazy Malfoya, ale Harry już dawno zrozumiał, że mówienie do magicznych stworzeń uspokaja go i pomaga mu zebrać myśli. 

-Jesteś głodny? - zapytał, kierując się korytarzem w kierunku przeciwnym od WIelkiej Sali. - Jestem pewny, że Hagrid znajdzie dla ciebie trochę mięsa. 

 



Harry wpadł na Malfoya dwa dni później, w korytarzu na trzecim piętrze, jakieś trzydzieści minut po ciszy nocnej. Wychodził właśnie ze swojego gabinetu sąsiadującego z jego pokojami, żeby wysłać list do Saifula. Odpowiedź na pytanie o Wielką Kałamarnicę została dostarczona przez sowę z samego rana, parę dni wcześniej.

Saiful nie wiedział zbyt wiele, Wielką Kałamarnicę spotkał tylko raz. Była jeszcze młoda i wcale nie taka wielka, najwyraźniej została ranna i sama pojawiła się na brzegu Rezerwatu, czekając na Saifula podczas jego porannego obchodu. Była zabójczo inteligenta, skoro wiedziała, gdzie może szukać pomocy. W przeciwieństwie do większości magicznych stworzeń, czekała cierpliwie aż Saiful opatrzy jej rany. Wydobrzała zaskakująco szybko i pewnego ranka zamiast niej Saiful znalazł na brzegu mały kopiec czerwonych pereł. Czerwone perły były diabelnie rzadkie, uważane przez ogromną część czarodziejskiej społeczności za mit i kompletnie niedostępne dla mugoli. Pochodziły od magicznych małż, nazwanych rubamami, które były widziane przez nielicznych i opisane w dosłownie paru słowach. Zresztą, zapiskom nie szczególnie można było wierzyć, skoro jednym z czarodziejów, którzy przypisywali sobie spotkanie z rubamą, był Gilderoy Lockhart. 

-Draco - zawołał Harry. - Zaczekaj. 

Draco i tak szedł w kierunku sowiarni, więc Harry podbiegł do niego i razem ruszyli ciemnym korytarzem. 

-Co z Millie?

-Obudziła się, ale wciąż odpoczywa. Powinna pojawić się na lekcjach od przyszłego tygodnia.

-Wiadomo, co się stało?

Draco zmarszczył brwi z wyraźnym niezadowoleniem. 

-Powiedziała, że czuła się dobrze rano. Po Transmutacji zrobiło jej się słabo, ale nie chciała opuścić lekcji z profesorem Potterem. 

-Wybacz - wymamrotał Harry. 

Malfoy przewrócił oczami. 

-Nie przepraszaj za to, że dzieciaki cię lubią - parsknął. - Poppy nie znalazła nic niepokojącego. Powiedziała, że Millie mogła zasłabnąć z powodu dorastania, to podobno dość normalne dla dziewcząt w jej wieku. 

Harry nie pamiętał, żeby Hermiona kiedykolwiek zemdlała, kiedy chodzili do szkoły. Luna też nie, ani Ginny, czy Parvati, albo którakolwiek z dziewcząt, które Harry znał. Nie miał zamiaru przyznawać tego na głos, bo Darco wydawał się wystarczająco zmartwiony. 

-Nie wydajesz się zbyt przekonany. 

Darco spojrzał na niego kątek oka, jakby bardzo intensywnie się nad czymś zastanawiał.

-Powiedziała mi, że jej herbata dziwnie smakowała tego ranka - przyznał, po kilku chwilach. - Poppy niczego nie znalazła, ale sam wiem najlepiej, że do czyjegoś jedzenia można dosypać mnóstwo substancji, których potem nie da się wykryć. 

Harry z szoku zatrzymał się na kilka chwil. Malfoy na niego nie zaczekał, więc musiał zrobić kilka szybkich kroków, żeby go dognić. 

-Mille ma dwanaście lat i jest przesłodka, kto niby chciałby ją otruć. 

-Jest też Ślizgonką.

-Co to ma do rzeczy?

-Bardzo wiele - odparł ostro. - Nie wiem, czy zauważyłeś, ale reszta szkoły nie jest zbyt przyjaźnie nastawiona do Ślizgonów. 

-Nie sądzę, żeby rywalizacja między domowa mogła popchnąć kogoś do próby zabójstwa. 

-Nie mówię, że ktoś chciał ją zabić, może po prostu...

Harry westchnął.

-Wiem, że jesteś zmartwiony, ja też się o nią martwię, ale wydaje mi się, że popadasz w lekką paranoję. 

-Nie możesz tego zrozumieć, jeżeli nie jesteś Ślizgonem - upierał się Draco, podnosząc głos o jakieś pół tonu. O pół tonu zbyt głośno, jeżeli ktoś miał zapytać Harry'ego. - Nie każdy może żyć otoczony złotem i czerwienią Gryfindoru, pod opiekuńczym skrzydłem Albusa Dumbledora. 

-Merlinie, Draco, Dumbledore nie żyje od dekady. 

Harry uważał, że to szczyt absurdu, ale zrozumiał, że się myli, kiedy Darco nagle przyspieszył, według Harry'ego dość wyraźnie wykorzystując ich różnicę wzrostu.  

Ludzie zawsze zapominali, że Harry nie był wcale miły i uległy, i że nie pozwalał wyzwaniu ot, tak odejść na swoich długich nogach. 

-Malfoy - syknął i też przyspieszył kroku. Był gotów biec, jeżeli będzie to konieczne. - Na szóstym roku Romilda Vane podała mi eliksir miłosny w czekoladkach. Ron je zjadł i zatruł się antidotum od profesora Slughorna. 

Darco zatrzymał się tak gwałtownie, że Harry z rozpędu przeszedł jeszcze kilka kroków, zanim zatrzymał się i odwrócił w jego stronę. 

-Tak, Pansy coś wspominała - przyznał. - Romilda wciągnęła w swoje szaleńcze plany większość dziewcząt. - Co z tego?

-To z tego, że złe rzeczy nie przytrafiały się tylko Ślizgonom i wiem, że kiedy chodziliśmy do szkoły, Slitherin nie był traktowany sprawiedliwie, ale to było prawie dziesięć lat temu. Nowi uczniowie nie wiedzą, że powinni się nienawidzić, bo nie są tego uczeni przez starych uczniów. Większość nauczycieli nawet nie chodziła wcześniej do Hogwartu. Rzeczy które działy się wtedy, które robiliśmy sobie nawzajem bez żadnego powodu, nie mają prawa bytu dzisiaj. 

-Ślizgonów jest najmniej ze wszystkich uczniów.

-Zauważyłem - przyznał Harry. - Jest ich najmniej w tym roku, ale w Hogwarcie nigdy nie było tak niewielu uczniów. Za rok albo dwa wszystko wróci do normy. Miejmy nadzieję, że tym razem bez tej bezsensownej nienawiści. 

Malfoy westchnął, jakby Harry był irytującym dzieciakiem, ale kiwnął głową. 

-W porządku, załóżmy, że nie żaden Gryfon nie chciał jej zamordować. Powiedziała, że jej herbata smakowała dziwnie. 

-Jasne, trzeba się tym zająć - przyznał Harry. -  Zapytajmy o to skrzaty. Nie piłem herbaty, ale może ktoś inny też coś zauważył. Zapytajmy o to Ślizgonów, którzy pili z tego samego dzbanka. 

Draco przewrócił oczami.

-Możemy to zrobić - powiedział. 

Harry przypomniał sobie, słowa Hermiony, że kiedyś Draco zachowywał się, tak, jakby bycie miłym, sprawiało mu ból. Wyglądało na to, że przyznawanie komuś racji wywoływało podobną reakcję. Musiało być ciężko zgadzać się z kimś, kiedy miałeś ochotę go przekląć. 

-Gdzie idziesz? - zapytał nagle Darco. 

-Uh... - Harry potrzebował chwili, żeby sobie przypomnieć. - Muszę wysłać list do Malezji. W sprawie Wielkiej Kałamarnicy, próbuję zrozumieć, co się z nią stało. 

-Jasne, powodzenia - rzucił Draco, brzmiąc, jakby życzył Harry'emu wszystkiego poza powiedzeniem. - Trzymam kciuki, żeby cię nie zeżarła.

Po tym odwrócił się na pięcie i szybkim krokiem odszedł w boczny korytarz, prowadzący gdzieś w stronę ruchomych schodów. 

Harry przez chwilę stał w ciszy, zbyt zaskoczony, żeby cokolwiek odpowiedzieć. Potem wyrzucił ręce w powietrze w bezsilnym, niemym oburzeniu, błagając jakieś wyższe siły o więcej cierpliwości. 

 



W poniedziałek, podczas śniadania, Harry odkrył, że znajduje się na pierwszej stronie Proroka Codziennego. 

Na zdjęciu w gazecie, którą podsunęła mu Hermiona, Harry stał w księgarni, przeglądając jakąś książkę. Fotografia była zrobiona przez szybę Esów i Floresów i nie zawierała zupełnie niczego, co byłoby warte napisania artykułu, ale oto i był, ogromny nagłówek "Chłopiec, który przeżył, naprawdę wrócił do Magicznej Brytanii". 

-Co za idiotyzm - wymamrotał Harry, przeglądając pobieżnie tekst. - Piszą o potwierdzonych plotkach. Przecież uczę w Hogwarcie już drugi miesiąc, pewnie każdy dzieciak zdążył napisać o mnie swoim rodzicom. 

-Masz o sobie zaskakująco duże mniemanie - szepnął siedzący po jego lewej stronie Draco.

Neville zazwyczaj zajmował to miejsce, ale miał do zebrania jakieś niezwykle rzadkie owoce, które można było zerwać tylko jednego dnia o odpowiedniej godzinie.

-Uczniowie pytają, czy mogą zrobić sobie ze mną zdjęcie, żeby pochwalić się młodszemu rodzeństwu, wybacz, że jestem samoświadomy. 

Malfoy nie spojrzał na Harry'ego, ale uśmiechnął się lekko, jakby kłopotliwa sytuacja Harry'ego go bawiła.

-To zdjęcie, z tamtego dnia, kiedy odebrałeś moje książki? - zapytała Hermiona.

-Tak. Nie byłem tam od tego czasu. 

-To było dwa, albo trzy tygodnie temu. Ktoś musiał je zrobić i długo się zastanawiać nad przesłaniem go do gazety. 

Dla Harry'ego nie miało większego znaczenia kto, ani kiedy zrobił mu zdjęcie, a już tym bardziej nie interesowało go, dlaczego artykuł ukazał się dopiero dzisiaj. 

-Mam dwadzieścia sześć lat, kiedy dokładnie przestaną nazywać mnie "chłopcem"?

Po jego lewej stronie Malfoy parsknął zduszonym śmiechem i Harry chciał go pouczyć, jak bardzo nieuprzejmie jest podsłuchiwać, kiedy jego uwagę przyciągnął jedenastoletni chłopiec, wstający od stołu Slitherinu. Śniadanie zaczęło się dosłownie kilka minut wcześniej, Harry zdążył pomyśleć, że to dziwne, że Albert chce wyjść, może czegoś zapomniał, albo nie jest głodny?

Albert z kolei zrobił dwa kroki od stołu i upadł.  

 

Forward
Sign in to leave a review.